Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2012, 08:21   #104
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Homo Nocturnus już z zewnątrz wyglądał na jeden z tych modnych obleganych klubów na pograniczu Bronxu i Manhattanu, do którego niby ćmy ciągną głodni nocnych wrażeń młodzi niepokorni.
Ed wszedł do klubu. Od progu uderzyła go fala ogłuszającej elektronicznej muzyki. Na schodach mknących stromo w dół minął dwóch facetów. Ich sylwetki skąpane w czerwonym świetle nagich żarówek znajdowały się zdecydowanie zbyt blisko siebie by uznać ich za kumpli. Ich delikatne ręce jak dłonie rzeźbiarza gładziły się wzajemnie po nagich ramionach i szyjach młodych bogów.
Był tu pierwszy raz. Dlatego odruchowo każdy szczegół wnętrza rutynowo rejestrował się w jego umyśle. Drzwi, korytarz, schody, ochrona, ilu, ilu widocznych, inne pomieszczenia, droga ewakuacyjna, systemy, tłum, ludzie, zagrożenie, prawie zerowe. Zanim doszedł do baru wiedział kto przy nim jest prawo a kto leworęczny, kto w najbliższym otoczeniu jest pijany a kto tylko takiego udaje. Kto jest kobietą a kto mężczyzną a kto obojnakiem. Przynajmniej według niego. Znalazł ją bez trudu. Wystarczyło śledzić spojrzenia co poniektórych ladies men i kilku kobiet.
Wnętrze okazało się być jednym przestronnym pomieszczeniem o wysokim suficie, prawdopodobnie zaadaptowanym na klub po upadłym zakładzie przemysłowym, na tyle dużym aby pomieścić w głównej hali niewielkich rozmiarów samolot. Pod sufitem zawieszony na łańcuchach wisiał równolegle do podłogi sali olbrzymi krzyż. Światło kolorowych stroboskopów i halogenów układało się nad nim w holograficzną, pulsującą w rytmie basu tęczę.
W powietrzu unosił się zapach alkoholu, tytoniu i ludzkiego potu. Bezkształtna ludzka masa falowała w rytm muzyki rozstępując się odruchowo przed Edem, kiedy ten przebijał się w stronę baru. Twarze kobiet i mężczyzn łączyła często jedna wspólna cecha. Piękne, profesjonalne makijaże. I błysk w oczach, ekstazę, którą oddawały tylko dragi.

Felipę odnalazł, tak jak się umawiali, przy kontuarze. Latynoska wychyliła właśnie shot tequilli i zagryzła cytryną.

- Cześć honey. - Ed uniósł brew ponad oprawki okularów siadajac obok. Było głośno i musiał podnieść głos. Felipa posłała mu jeden z tych swoich rozbrajających uśmiechów.
- Hola... - bardziej wyczytał to po ruchu jej warg niż usłyszał.

Pokazała barmanowi dwa uniesione palce i po chwili wysokie kieliszki wylądowały na kontuarze. Latynoska zignorowała je kładąc obie dłonie na ramionach Waltersa i kołysząc się hipnotyzująco. Jej biodra, umyślnie lub nie, ocierały się o jego własne. Felipa zdawała się kipieć od nadwyżki energii chociaż jej oczy sugerowały, że jest zmęczona i przede wszystkim - solidnie już wstawiona.
Na sobie miała krótką, obcisłą spódniczkę a nogi zdawały się, dzięki wysokim obcasom, sięgać nieba. Dzięki nim była mu równa wzrostem i stojąc naprzeciw patrzyła mu prosto w oczy w tej samej płaszczyźnie. No prawie. Tylko jej niesamowicie mocno wycięty dekolt bluzki sprawiał, że Walters obawiał się, że znacznie częściej to on znajdzie siebie spoglądającego z góry na jej cudo cycki niż równie niczego sobie, elektryzujące oczy. Wiedział, że mógł mieć z tym problem i zdawać sobie to również musiała ona. Gdyby było inaczej ubrałaby się inaczej. Była ekshibicjonistką jak każda kobieta, tylko nie była jak cała ich większość przestraszona, aby się tym dobrze nie bawić.
Przysunął się jeszcze bliżej prawą rękę obejmując jej gibką talię. Nieznacznie kiwał głową w rytm pulsującej muzyki. Twarz miał spokojną lecz daleko mu było do głupawego świecenia zębami. Wyciągnął rękę po tequillę nie odrywając wzroku od tańczącej latynoski. Czuł jej zapach i hipnotyzujące ruchy bioder, poruszenia krągłych, kształtnych piersi i te jej spojrzenie spod długich czarnych rzęs. Wypił wlewając alkohol prosto do gardła. Nigdy nie bawił się w smoktanie cytrynki i lizanie soli, chyba, że dodatki konsumował z ręki płci pięknej lub ich naturalnych dołeczków kobiecego ciała jakimi były piersi, pępek lub zagłębienia ramion między szyją a piersiami. Do tego jednak potrzebna była pozycja leżąca. Wzniósł do góry puste szkło zanim odstawił je na blacie. Barman wyrósł spod ziemi i nalał do pełna drugiego. Ed wychylił go i odstawił z powrotem nie wypuszczając ani Felipy z objęcia, ani szkła z palców. Kiedy wypił trzeciego uśmiechnął się nieznacznie.

- Muszę cię dogonić. - powiedział wesoło przez zagłuszającą wszystko muzykę, choć podejrzewał, że nie alkohol napędza w tej chwili latynoskę.
Był pewien, że usłyszała. W końcu była tak blisko, że mówił niemal dosłownie do jej ucha.
- Można mnie gonić ale nie łatwo mnie złapać - puściła Waltersowi oko i po trzecim shocie pociągnęła w głąb parkietu.

Trudno powiedzieć ile kawałków przetańczyli. Muzyka wydawała się ciągiem bliźniaczo podobnych monotonnych fraz, które wciągały w trudny do przerwania, niemal narkotyczny trans.
Po zajętych sobą otaczających ich parach Walters szybko wywnioskował, że jest w przeważającej mniejszości obecnych tu przedstawicieli orientacji heteroseksualnej. Wytatuowany osiłek przy barze puścił mu oko a jego tleniony kolega - pomachał mu serdecznie przebierając w powietrzu wypielęgnowanymi palcami. Ed uśmiechnął się do podrywaczy wzruszając bezradnie ramionami, że jest mu przykro, lecz, że pomóc im nie może. Nidy nie miał nic do gejów i lesbijek. Gdyby ten chory i skurwiony świat był tylko tak niewinnie odchylony...
Felipa parsknęła śmiechem i przyciągnęła go ku sobie. Tańczyli blisko aby czuć własne oddechy na skórze, to znów dalej niż na odległość wyciągniętej ręki. Felipa okazała się być urodzoną tancerką. Uwodziła każdym gestem i spojrzeniem zamieniając każdy taniec w zmysłową, sensualną przygodę. Opowieść, w której Ed niczym byk przed torreadorem gonił ją rozpalony oddechem i dotykiem na skraju cierpliwości a wybuchu emocji bez opamiętania. Oddając sie tańcu przymykał oczy i zanurzony w muzyce razem z nią przestawali tam i wtedy istnieć dla świata a raczej to otoczenie poza ich zasięgiem wzroku i dotyku przestawał się liczyć. Wysiedli z niego dla siebie. Tańczyli czasem wolno i leniwie nie szczędząc kontaktu skóry ze skórą to znowu energicznie, niemal do zadyszki. W między czasie wlali w siebie jeszcze kilka pięćdziesiątek. Walters prosto do gardła, Felipa grzecznie zagryzając limonką. Po kolejnej takiej rundce Felipa złapała Eda za rękę i pociągnęła w kierunku schodów i dalej, na zewnątrz lokalu.

Byli zgrzani i przepoceni, z koszulkami lepiącymi się do ciała. Felipa zawiązała swój mokry tshirt wysoko nad pępkiem i zaśmiała się tak swobodnie, że ten głos poniósł się ciemnymi uliczkami wgłąb dzielnicy. Miała dobry humor. Oparta plecami o poszarzałą ceglaną ścianę próbowała odpalić papierosa, jak na razie bezskutecznie.

- Cieszę się, że wpadłeś carino - zaprzestała zajęcia i zawiesiła na Waltersie spojrzenie roziskrzonych oczu. - To... co teraz?
Ed podszedł bliżej dziewczyny i spokojnie wyjął jej z ust nieodpalonego peta. Ujął jej podbródek w palce i delikatnie go zadzierając do góry przybliżył się i złożył na jej wargach pojedynczy pocałunek. Było to raczej nieśmiałe muśnięcie ust i zastygł w takiej pozycji jakby czekał na jej ruch lub przeciągał chwilę w nieskończoność.
- Dalej? - szepnął. - Dalej cię złapałem.
To oświadczenie wywołało subtelny dziewczęcy uśmiech na twarzy Felipy. Nieświadomie udawany albo po raz pierwszy zupełnie szczery, trudno powiedzieć.
- Taki z ciebie romantico, si? - otarła się nosem o jego szorstki policzek. - Dobrze chociaż, że ja jestem chciwą bezduszną suką, będziemy się równoważyć skarbie...

Zaśmiała się trochę niepoważnie i trochę złośliwie. Pocałowała go już bez jego wcześniejszej delikatności. Intensywnie i głęboko szukając odruchowo jego języka i wpijając palce w skórę pomiędzy łopatkami. On oparł się ręką w ceglaną ścianę budynku a drugą przyciągnął ją do siebie mocno. Ich spleciona ciała głodne namiętności tętniły pożądaniem.

- Butelka tequilli i motel? - zasugerowała Felipa odrywając się od Eda i cofając wreszcie spoza jego zasięgu.

Pragnął jej tak jak chce się mieć natychmiast to, czekanie na co doprowadza do szału. Była gorąca. Miała to coś. To co niewiele kobiet ma a wszystkie pragną. Co facetów trafia jak prawdziwa, naturalna, żywa magia. Walters lubił żartować z kobietami. Podrywać, przekomarzać się i droczyć. Znajdował w tym normalność i niewinność zwykłego życia jakie mógłby wieść w innych okolicznościach. W innych czasach. W innym świecie. Nie zawsze jednak sypiał z byle każdą. Nie każdej się oddawał, choć one night stands i seks z perfect stranger nie był mu obcy. Latynska jednak mimo naturalnej żądzy jaką w nim rozpalała, miała pod skórą coś jeszcze. Może nawet to o czymś ona nie wiedziała a dostrzegał Ed. Zobaczył to zeszłej nocy żywym okiem. A może tylko mu się tak wydawało lub chciał to widzieć. Dość, że bał się chwili, w której musiałby ją zabić lub chociaż skrzywdzić. Dobrze, że miał na twarzy duże, czarne okulary. Jeżeli oczy są zwierciadłem duszy, to Felipa mogła się w nim przejrzeć, czego Walters nie chciał. Czuł że zaczyna łamać swoje własne reguły gry. Co jeśli zacznie przywiązywać się jak bezpański pies? Jak płytki jest seks, aby przebić się nim głębiej? Jak dotąd nigdy mu się nie udało. Nie wiedział czy na szczęście.
Stała przed nim cała ona. Kusząca jak słodki, dojrzały owoc i niebezpieczna jak dziki, nocny drapieżnik.

- Sure thing. Pooglądamy razem filmy. – strzelił z brwi nad czarną oprawkę przeciwsłonecznych okularów.

Wyciągnęła do niego swoją wysmukłą, długa rękę a ona ujął jej dłoń i jak beztroskie dzieci nocy zniknęli w czarnej uliczce zostawiając Homo Nokturnus za sobą. Jeszcze tylko dwa błyski zapalniczki rozjaśniły ich twarze. Potem połknął ich mrok ciemnego zaułku Bronxu, zostawiając widoczne na chwilę czerwone punkciki oddalających się papierosowych żarów.





***





Felipa z wyraźnym trudem otworzyła oczy. Zobaczyła siedzącego w łóżku Eda. Palił papierosa i się jej przyglądał. Może jego spokojny wzrok ją obudził?
- Hola chiquita.

Podniosła się na łokciach mrużąc półprzytomne oczy. Pierwsze słowa jakie z siebie wydobyła ochrypłym i wysuszonym głosem była wiązanka w czystym hiszpańskim, z którego Ed łatwo wyłowił przekleństwa. Po chwili ciszy dodała niemal błagalnym tonem.

- Mamy coś do picia?
- Jasne. - podał jej otwartą butelkę zimnego piwa. - Czeka nas pracowity dzień skarbie.
- Nawet mnie nie strasz... Nie jestem gotowa stawić mu czoła.
Felipa pokiwała przecząco wskazując na piwo.
- Zazwyczaj nie jestem taka odpowiedzialna, ale... - uśmiechnęła się krzywo - to nie jest dobry pomysł.

Ed uśmiechnął się. Trochę jej współczuł kaca a raczej zejścia. Na alkoholowy najlepiej działa alkohol. Jego brak powoduje proces oczyszczania toksyn. Odrobina procentów przywraca balans a organizm daje sobie siana. Piwo z rana jak śmietana. Ed nigdy nie miała kaca, bo w sumie rzadko kiedy był całkowicie trzeźwy.
Felipa ostrożnie zsunęła stopy na dywan i złapała się za pulsujące skronie.

- Kupię coś sin alcohol, z automatu. I jakieś środki przeciwbólowe.
Ed kiwnął głową.
Podniosła z ziemi pierwszą część garderoby jaka nawinęła się pod palce, a był nim tshirt Eda, i nasunęła go na grzbiet.
- Wczoraj nie zapytałam... czy wskórałeś coś w sprawie Newt Weaver? - zapytała poprawiając włosy.
- Ktoś nas uprzedził. Zrobił wjazd na chatę netrunnera. Chyba wypłoszyliśmy zarząd VG. Posprzątali po sobie. Ale nie do końca. - odpowiedział z przyjemnością oglądając wystające spod koszulki jej zgrabne uda i częściowo odsłonięte śliczne pośladki.
- Wiesz co, nie mów mi teraz. I tak nic do mnie nie dociera... - machnęła ręką.
Zniknęła za drzwiami na korytarz żeby wrócić po chwili z puszką napoju w dłoni.
- Ja wracam do łóżka - zatrzymała się krok przed Edem, wlała w siebie do dna zimny płyn i odrobinę nieporadnie zgniotła puszkę. - A ty? Jakie plany?
Przez chwilę walczył z sobą, aby chwycić ją za dłoń i przyciągnąć do siebie, zakryć ich ciała skotłowaną pościelą...
- Pogadam z hakerem. - wstał z łóżka i wyszedł do łazienki.
Puścił wodę w prysznicu i zlewie. Stojąc przed lustrem oparł się rękoma o umywalkę. Zanim szkło całkiem pokryło się zjadającą jego odbicie parą, wpatrywał się nie bez mrugnięcia okiem. Chyba pierwszy raz w życiu odkąd wrócił z wojny wszystko na każdym kroku zaczynało wymykać mu się spod kontroli.

Z Remo, który był w drugim pokoju zjawiwszy się tam, w którymś momencie zeszłej nocy, Ed podroczył się niemal jak obrażony kolega. Walters za cholerę nie wiedział czy może sobie pozwolić aby im wszystkim zaufać. Chciałby. Nawet w pełni. Tak jak chciałby, aby dobro zwyciężało zło, prawda kłamstwo a życie śmierć. Utopia. Jednak anarchia mogła być początkiem nowego porządku. Bo co było lepsze? Marionetkowy rząd potężnych korporacji, czy marionetkowe korporacje potężnego rządu?

Ann zjawiła się w motelu koło 6.30am wypoczęta i zrelaksowana.
Zanim rozjadą się, aby spotkać w Chinatown, mogli sobie wszyscy na spokojnie porozmawiać. No prawie wszyscy. Brakowało Jack i Ed miał nadzieję, że dziewczyna ma się dobrze. Felipa zaś spała snem sprawiedliwego i zdawać by się mogło, że nawet poranna strzelanina w motelu przeleciałaby koło jej ucha razem z fragmentami fruwającego szkła i pierza z dziurawionych poduszek.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 22-12-2012 o 08:26.
Campo Viejo jest offline