Nie ulegało wątpliwości, iż pierwszym odruchem istoty, która dostrzegłaby na swojej dłoni znamię świadczące o klątwie, powinna być próba jego usunięcia. Nawet jeśli ta istota była Anarchem balansującym wśród huczących wichrów Limbo. Światła żyrandoli, które zdążyły już zapuścić korzenie w przelatujących skałach wulkanicznych, zaczęły się gwałtownie skraplać, padając na dłoń Th’amar. Kobieta resztką sił sięgnęła po jeden z ostatnich płomieni, który wyrażał właśnie chęć odlotu w postaci świetlika – rozciągnęła go do rozmiarów kuli kołyszącej złotym blaskiem całą piątkę obieżysferów. Strzępy dywanu pod ich stopami spaliły się tymczasem na popiół, z którego wyłonił się przepiękny feniks, nurkując w otchłań niby kometa.
Stali więc teraz w powietrzu, głusi na miarowo uderzający w kulę od spodu młotek impa chaosu.
- Grajcie... *grajmy* unisono. – Spokojny już głos Th’amar wypełnił świetlistą sferę.
– Nie patrzcie w dół. A przede wszystkim pamiętajcie, że grunt znajduje się pod waszymi stopami. - Przypomniała raz jeszcze, nie pozwalając sobie na poddanie się przerażeniu; znamię bowiem nie zniknęło z jej dłoni.
Th’amar utkwiła wzrok w symbolu z pewną irracjonalną nadzieją, że uda jej się zdjąć go z dłoni samym spojrzeniem. Przecież to NIEPRAWDA, doprawione drwiną uogólnienie, że jakiś chaos w jej umyśle był przyczyną zabrania moigno z galerii. Wyboru dokonała intuicja, podnoszona na wyższy poziom z każdą chwilą poświęconą treningowi w Wielkim Gimnazjonie. I poza nim.