Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-12-2012, 16:27   #46
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jakże się iskrzył, jakże cieszył oko. Jakże był piękny.
Gorsecik, który Marjolaine dostała w prezencie od swego narzeczonego. Ileż nerwów to ją kosztowało, ileż wyrzeczeń... No może nie aż tak dużo. Wszak te słówka szeptane jej do ucha, nie były przecież niczym niezwykłym. Mogłaby je wszak usłyszeć od swych bardziej śmiałych wielbicieli. A bo to Gilbertem d’Eon był pierwszym mężczyzną, który chciał zaciągnąć ją do łóżka?
Ba, nie był nawet pierwszym Gilbertem.

Był jednak pierwszym który ją tak śmiało obejmował, był pierwszym którego słowa rozlewały w ciele Marjolaine żar objawiający się rumieniem na jej liczkach. Był wreszcie pierwszym, który chwycił ją za pierś!
Nie żeby nie spodziewała się tak bezczelnej napaści na swoją osobę. Z jego strony wszak można było spodziewać się wszystkiego.
Niemniej, gorsecik tak pięknie na niej leżał. Przylegał do ciała niczym druga skóra. Skąd jej narzeczony znał jej wymiary, skąd wiedział ? Gdy domyśliła się odpowiedzi, poczuła ciepło na policzkach.
Jak mógł nie wiedzieć? Ten lubieżny łajdak przy każdej okazji obmacywał jej ciało, nie bacząc na jej protesty... Inna sprawa, że rzadko protestowała dość mocno. Zwykle, pozwalała jego dłoniom robić co chciały, jego ustom pieścić miejsca na które miał ochotę.

Spoglądała oskarżycielsko w tą Marjolaine odbijającą się w lustrze. Przecież hrabianka powinna się bronić przed jego palcami i ustami. I głupio się było przyznać przed sobą, że nie broniła głównie dlatego... że lubiła jego zaborczy dotyk i usta. I pocałunki. Zwłaszcza pocałunki. Zniewalające ją.
Dłonie wędrujące po ciele, zaborcze, spragnione... tak jak teraz.
Hrabianka znów się zapomniała, widząc w wyobraźni swego narzeczonego stojącego za nią i wędrującego dłońmi po jej ciele i ustami po jej szyi. Tym razem w jego wyobrażeniu nie było wiele domysłów. Przecież nie tak dawno obłapiał ją szepcząc słowa przyprawiające o ją bicie serca. Nawet nie tak znów skandaliczne, acz...

Nagle hrabianka zamarła, gdy inna myśl wdarła się do jej główki. A jeśli Gilbert ją podgląda, przez dziurkę od klucza?! Jeśli patrzył jak zdejmuje suknię, napawał się widokiem jej nagiego ciała gdy zakładała prezent od niego? Przecież mógł to czynić, przecież był do tego zdolny.
Serce hrabianki zabiło mocno i gwałtownie, ruszyła szybkim krokiem do drzwi by otworzyć je i by wykrzyczeć w gniewie jakim to niedojrzałym dzieciakiem jest. Jakim to bezwstydnikiem, jakim to...
Otwarła drzwi gwałtownie i... nikogo nie było na korytarzu. Hrabianka poczuła ulgę i... rozczarowanie.
Tylko czemu? Czemu była rozczarowana tym, że jej narzeczony nie zachował się jak źle wychowany nastolatek. Może... dlatego, że kolejna dziwna myśl pojawiła się w główce hrabianki.
Czyżby Maur nie miał ochoty jej podglądnąć podczas przebierania? Czyżby nie interesowała go jej uroda, na tyle by zaryzykować? Nie była warta próby podglądnięcia podczas zmieniania garderoby?!


Maman wróciła wyraźnie poruszona i lekko pijana. Widać to co usłyszała od swej przyjaciółki Henrietty de Ligonnes wprawiło ją w szok. Czy wyobraźnia podsuwała jej wizję kochanej córeczki w ramionach Maura, figlującej w pokojach pałacyku rodu Ligonnes? Czy wyobrażała sobie swą małą Marjolaine, która wszak dotąd była nieprzystępnym i dziewiczym kwiatuszkiem, tarzającą się w dzikiej rozpuście na sofie i gubiącą garderobę?
Na pewno takie myśli przeszły przez głowę Antoniny, gdy ta wysłuchiwała opowieści Henrietty. I na pewno to sprawiło, że maman wróciła mocno wytrącona z równowagi.
A miało być jeszcze gorzej... Bowiem w Le Manoir de Dame Chance zaroiło się od podejrzanych mężczyzn.

Biedna Antonina. Przebywanie w posiadłości jej latorośli nie sprzyjało zarówno nerwom hrabiny, co i także jej wydelikaconemu zdrowiu.
Być może powietrze było nieodpowiednie, nie tak czyste jak na ziemiach Niort i zanieczyszczone słodkim smrodkiem rozciągającego się nieopodal Paryża. O ile dla Marjolaine było to niby odurzający specyfik, od którego uzależnienie zmusiło ją do przeprowadzenia się bliżej miasta, o tyle maman.. chyba jedynie dostawała od niego bólu głowy. Wszak jakże inaczej tłumaczyć ten jej niepewny krok, niewyraźną mowę i jakieś tak rozsierdzenie, które towarzyszyły jej powrotom do domu panieneczki?
Ah! A może jakie choróbsko wisi w powietrzu i dopadło właśnie Antoninę?! To by wyjaśniało jej ostatnie przebywaniu na „łożu boleśni”, gdzie „umierająca” szykowała intrygę przeciwko swej córce i jej narzeczonemu. I teraz być może zżerała ją gorączka, przez co plotła trzy po trzy i nie była do końca sobą.

… bądź co bądź niemożliwym jest, by wytłumaczenie jej zachowania było tak trywialne jak wypicie zbyt dużej ilości alkoholu, non? Toż to nie wypada nienagannej wdowie za jaką się podawała i samą siebie uważała. I zapewne nie chciała, by jej droga córeczka zobaczyła ją w takim stanie. Jeszcze mogłaby wziąć przykład i któż wie w jaki wyuzdany, prostacki, bezczelny i haniebny sposób mógłby to wykorzystać Maur!

Ale jeśli nie chciała być zobaczoną, to nie należało we wzburzeniu czmychnąć do jednego z saloników dworku, by tam oddać się smakowitej uczcie dla poprawy humoru. Po kimś Marjolaine wszak miała swój legendarny apetyt na słodkości, acz nie wstydziła się tego tak jak jej rodzicielka.
I właśnie przez swój brak dyskrecji hrabina została odnaleziona.

-Ah, maman, już jesteś! Zaczynałam się zastanawiać, czy wrócisz jeszcze dzisiaj do mego dworku – panieneczka powitała ją wchodząc do pomieszczenia z podejrzanie nadmiernie radosnym uśmiechem prezentującym perełki jej ząbków -Czyżby Paryż okazał się tak fascynujący, że nie mogłaś wydostać się z jego ramion? Czy ptaszki śpiewają tam o jakichś soczystych ploteczkach?
-Och...ty już dobrze wiesz.-
obruszyła się maman gromiąc spojrzeniem swoją córkę.- Ty już dobrze wiesz, co robiłaś ze swym pożałowania godnym wybrankiem w pokojach posiadłości mej dobrej... dobrej przyjaciółki.
Teatralnie przyłożyła dłoń do czoła wzdychając równie teatralnie i drugą dłonią szukając wśród słodkości stojących na stoliku ciasteczek godnych jej wyrafinowanego podniebienia. Marjolaine nie umknął też fakt, że na stoliku stało też kilka słodkich likierów. Antonina spojrzała na swą latorośl i załamanym głosem mówiła.- Jakże cię jednak mogę winić, młoda jesteś i niedoświadczona. Ale co teraz... Kiedy oddałaś swój najcenniejszy skarb, temu... temu... temu brutalowi. Co teraz? Jak widzisz swój dalszy żywot u boku tego... bawidamka?
-Nie moja wina, maman. Była tam taka.. taka.. baronowa..
- usiadła na kanapie naprzeciwko swej rodzicielki, a mówiąc to pochyliła się dyskretnie w jej stronę, by przesadnie konspiracyjnym szeptem podzielić się z nią swymi myślami co do persony „słodkiej” Réginy. -Chociaż mam wrażenie, że ona to z pospólstwa była. Najgorsza, bo taka pracująca na... ulicy, a przynajmniej tak wyglądała. I nie wiem co starała się uczynić, chyba nieudolnie uwieść mego narzeczonego – parsknęła głośnym śmiechem wyraźnie ubawiona samym pomysłem, co i także nietrafionymi podbojami madame d'Poitou jakimi były one we wspomnieniach panienki. Mimo to zadra z tamtego wieczoru ciągle jej doskwierała, więc krew się w niej zagotowała. Troszeczkę tylko -Nie dość, że poległa na tym polu, to jeszcze te całe próby oczernienia mnie i podtykania mu biustu pod nos sprawiły, że wolał wymknąć się ze mną niż zostać dłużej w jej towarzystwie. Potem.. potem tylko wydarzyło się to co powinno pomiędzy dwójką zakochanych, ne?
Uśmiechnęła się z jakimś takim.. rozmarzeniem i zadowoleniem, sugestią, że gdyby nie tłumy gości w jej domu to zaraz pognałaby do swego wybranka, by powtórzyć tamte rozkosze. Ale, ku uldze Antoniny zapewne, ten wyraz dość szybko zniknął z twarzyczki Marjolaine na rzecz pojawienia się wzburzenia. Zacisnęła dłonie na falbanach sukni, po czym powiedziała uniesionym głosem - I Gilbert nie jest bawidamkiem! Jest bardzo opiekuńczym, oddanym i rozpieszczającym mnie szlachcicem, z którym spędzę resztę mego życia!
Broniła go trochę ze zbytnim zapałem, który nawet i ją samą zaskoczył. Bo może te słowa, to było to w co chciała wierzyć? To czego pragnęła?

Maman na wspomnienie zachowania madame d’Poitou jakby się stropiła. Poczerwieniała lekko na twarzy, coś bąkając pod nosem. Ostatecznie jednak unikając wypowiedzi sięgnęła po ciasteczko i zjadła je pospiesznie. Po czym rzekła. -Mężczyźni moja droga córeczko, to świnie. Myślą tylko o jednym, by ograbić cię z twego najcenniejszego skarbu, jaką jest cnota. I mamią przy tym słodkimi słówkami, winem i zapewnieniami o wierności. Banda krzywoprzysięzców...-Antonina przerwała przemowę wachlując się gwałtownie, by ochłonąć.- Moje drogie dziecko, skąd pewność że twój Gilbert jest inny ? Oświadczył ci się już ? Oby nie...- hrabina westchnęła przerażona wizją takiego zięcia. Po czym kontynuowała. -Jest tylu lepszych i bardziej utytułowanych mężów od niego. Lepiej wychowanych... to na pewno. I dłonie wybranka lepiące się do twego ciała, nie są oznaką opiekuńczości. A chuci przypisywanej kozłom, satyrom i baranom! - wino sprawiło niewątpliwie, że Antonina unosiła się częściej niż zwykle. I wachlowała gwałtowniej.- Zupełnie nie wiem co ty w nim widzisz. To że niewątpliwie jest dobrze zbudowany i przystojny... na swój... barbarzyński sposób, nie czyni z niego kogoś wartego brania pod uwagę w planach małżeńskich. Jest wielu innych przystojnych szlachciców. W dodatku mających dobry gust i ubierających się zgodnie z modą. Co w ty w nim widzisz moja droga?
Uwadze Marjolaine nie umknął fakt, że kochanej maman wymsknęło się to i owo. Nazwała wszak Gilberta przystojnym?! Widać wypite wino sprawiło, że Antonina nie do końca panowała nad swym językiem.
-Droga maman, naprawdę sądzisz, że kawalerowie, których mi podsyłałaś to takie ucieleśnienia wszystkich cnót? Że starając się o moją rękę mieli na celu coś więcej niż tylko dostanie się pod mą spódnicę, by dodać kolejną młódkę do swych kolekcji zdobytych skarbów? Nawet Twemu dobremu przyjacielowi, markizowi de Avenier, zdarzało się nieopacznie sięgnąć dłonią tam gdzie nie powinien, nie wspominając już o jego sugestiach i dwuznacznościach.. - nie była to do końca prawda. Tamten Gilbert szczęśliwie dla niej ograniczał się tylko do spoglądania na nią wzrokiem wygłodniałego, starego lubieżnika i nigdy nie posuwał się do niczego więcej. Ale przecież hrabianka nie mogła pozwolić, by maman miała o nim zbyt wygórowane zdanie.
-Może i Gilbertowi obce są zasady etykiety, może też nikt się tego po nim nie spodziewa, ale troszczy się o mnie. Sprawia, że czuję się przy nim bezpieczna i wyjątkowa. A obłapianie mnie to tylko jeden z jego sposobów okazywania mi swego uczucia. I jedyny, który dostrzegają wszystkie paple – przy swych ostatnich słowach spojrzała na rodzicielkę nieco.. zaczepnie i wyzywająco, a po chwili także z pochmurnością w oczach. Wykrzywiła lekko wargi w niezbyt ładnym grymasie i wycedziła butnie przez ząbki -I papa nie był świnią..
-Non. Nie był. Twój ojciec nie był świnią. Ani też kawalerowie, z którymi cię zapoznawałam.-
Antonina aż zbladła zaskoczona napastliwością córki.- Byli dobrze wychowani, acz możliwe, że niektórym poprzewracało się w głowie przy tobie. Niemniej każdy z nich na pewno by się z tobą ożenił. A ten narzeczony, czy też to uczyni? Skoro cię już... pozbawił dziewictwa, to czy stanie na wysokości zadania i wreszcie... - maman zamilkła i spurpurowiała. Bo zdała sobie sprawę, że tak przedstawiając sytuację pcha córkę w kierunku małżeństwa Maurem. A jakoś ten zięć jej nie bardzo odpowiadał. Zaczęła się wachlować nerwowo.- Zdradź mi moja córeczko. Co w nim jest takiego wspaniałego i fascynującego ? W czym przejawia się ta jego czułość i okazywanie uczucia?
Te pytania przywołały na lica Marjolaine rozmarzenie, a także cielęce spojrzenie tak pogardzane przez maman w rozmowie z markizem.
-Jest.. egzotyczny i przez to tak niezwykły. Nie jak te wszystkie barwne ptaszki z dalekich krajów jakimi szczycą się niektórzy arystokraci, ale jak.. jak.. - urwała szukając odpowiedniego porównania -Może jak dziki kot? Groźny drapieżnik o rozkosznych dla mych uszu pomrukach. Albo jak dziki ogier, taki nieokiełznany..

Aż uśmiechnęła się niemądrze do swych myśli, które oscylować zaczęły niebezpiecznie blisko jej wybranka,a już szczególnie wokół jego „narowistości”. Ale o ile te rozmyślania były po części prawdziwe, o tyle zachowanie prezentowane przed Antoniną.. już nie. Mimo to cieszyła się, że Maura nie było przy tej rozmowie. Już oczami wyobraźni widziała ten jego zuchwały, kpiący uśmieszek...
I jakby nagle powróciła do saloniku, bowiem wyprostowała się i ręce splotła na piersi, dodając bardziej stanowczo -Dba o mnie pomimo swej barbarzyńskiej natury. Wszak nawet kazał przybyć do mego dworku swym ludziom, aby pilnowali jego wybranki. Czyż to nie jest okaz troski? I rozmawia ze mną jak z inteligentną osobą, a nie głupiutkim dziewczątkiem nauczonym jedynie ładnie wyglądać u jego ramienia. Niewielu mężczyzn to potrafi.
-Mon Dieu... Że też moje niewinne dziewczątko musiało nagle obudzić w sobie...-
mruknęła z lekkim przerażeniem Antonina.- sukkubusa. Nie chcę nawet wiedzieć, czegóż to on cię nauczył w twej alkowie. Ale zabraniam takich spotkań ! Zabraniam!
Sięgnęła po likier i drżącą dłonią napełniła kryształowy kielich słodkim alkoholem.- Marjolaine nie sądziłam, że będę ci musiała mówić takie słowa przed nocą poślubną. Ale musisz trzymać swego mężczyznę na dystans, bo inaczej się rozbestwi! Albo co gorsza... rozbestwi ciebie. Co ludzie powiedzą, jeśli będziecie zaspokajać swe chucie przy każdej okazji ?! Dobrze wiesz jakież to plotki krążą o twym narzeczonym. Chyba nie chcesz, by krążyły o tobie takie ploteczki sam jak o tej... jak jej było... Decaseure.

Marjolaine prawie parsknęłaby śmiechem na kolejne już porównanie jej do tej wyuzdanej kreatury mającej jakoby nawiedzać mężczyzn po nocach. Doprawdy, droga maman nawet nie wiedziała jak dalekie było to od prawdy, ale jej córeczka nie śpieszyła się do usprawiedliwień. Ah, Gilbert też by się uśmiał słysząc takie słowa o swej fałszywej narzeczonej..
-Nie przypominam sobie... - mruknęła panieneczka po krótkim, niezbyt intensywnym namyśle poszukującym jakichś skojarzeń z tym imieniem. Jedynie wzruszyła ramionami na swą niewiedzę mającą z pewnością odpowiednie wytłumaczenie, którym postanowiła nie zawracać sobie jasnowłosej główki -Musiały mi umknąć. Widać nie były aż tak bulwersujące i amoralne jak straszysz, maman..
-Dała się przyłapać w stajni naga na igraszkach.
- rzekła oburzonym tonem maman wachlując się gwałtownie na samo wspominanie o owej kobiecie.- Dobrze, że przynajmniej figlowała z mężem. Ot, jedynie pozostał wstyd i śmiech. I plotki pomiędzy służbą.
Antonina zgromiła wzrokiem Marjolaine.- A ty nie chichocz moje dziecko. Ciebie to też czeka, może i nie zauważyłaś, ale ten twój... narzeczony lubi wymuszać na biednych kobietach swoje... decyzje. A ty przez swoje zauroczenie tym... gburem. Przez swoje zauroczenie, możesz ulec jego podszeptom. Kochanie, przecież wiesz, że chcę jak najlepiej dla ciebie.
-Oh, maman, jak możesz! Nigdy bym się nie zgodziła na figlowanie w stajniach, przecież bardzo dobrze o tym wiesz! -
hrabianka obruszyła się straszliwie na takie insynuacje padające z ust jej rodzicielki. Nadęła policzki, zacisnęła usteczka w wąską linię i błękitnym oczkami wpatrywała się w nią z niezadowoleniem -Uwielbiam konie, ale przez cały czas czuć na sobie spojrzenia ich pięknych oczu, a potem jeszcze męczyć się z wyciąganiem słomy z włosów? Toż o wiele przyjemniejsze są schadzki na łonie natury w pałacowych ogrodach.
Ot i wyjaśnił się powód jej wzburzenia, choć nie do końca był taki jakiego spodziewałaby się Antonina. Chyba zamiast ją uspokoić, okazać swoją pruderyjność i panowanie nad chuciami, tylko mocniej sobie zaigrała na nerwach hrabiny podając jej wyobraźni jak na tacy wizje córeczki zabawiającej się z narzeczonym w ogrodach Luwru lub samego Wersalu.
I jak gdyby nigdy nic, po sprostowaniu tego faktu, Marjolaine oznajmiła ze spokojem i nawet nutką troski -I nie powinnaś się o mnie tak niezdrowo zamartwiać. Wszak marzysz o wnukach, non? Powinnaś się zatem cieszyć, że w końcu znalazłam szczęście w czyichś ramionach. Pomyśl o biednej Madeleine. Chyba nie chciałabyś dla mnie takiego losu, prawda?
-Chciałam się też nie wstydzić zięcia. Chciałam partii dla ciebie z tytułami i przyszłością na dworze. A nie... kupca prawie.- zaczerwieniła się ze wzburzenia maman, zaczerwieniła bardziej niż powinna. Czyżby wizje zarysowane przez córeczkę obudziły jakieś wspomnienia?
-Ja się go nie wstydzę, Ty też nie powinnaś. Chociaż nikt się do tego nie przyzna, to jednak wielu arystokratów korzysta z jego usług. Posiada też własne ziemie i nie musi żyć skromnie, oszczędzając każdą monetę. Ah, wręcz przeciwnie, rozpieszcza mnie drogimi podarunkami. Nawet teraz w stajniach stoją dwie, piękne dzianety sprowadzone specjalnie dla mnie – znowu troszkę kłamała. Wprawdzie Maur nie był tak skąpy jak opowiadały plotki, bo przecież sprezentował jej cudownej urody gorsecik, to jednak nowego konia nie podaruje jej tak po prostu. Nie chciał też pieniędzy od niej. O nie, ten szczwany lis gustował w innej walucie, od której na samą myśl Marjolaine poczerwieniała na policzkach.

Prychnęła cicho próbując odwrócić od tego uwagę, a także tory ich rozmowy nieco zmienić -I ci wszyscy wysoko postawieni starcy z tytułami wcale nie są tak dobrymi partiami na mężów. Czy de Avenier opowiadał Ci, jak to wczoraj po nocy wałęsał się po lesie? A potem nie prosił, a nalegał, wręcz się domagał, żebym go u siebie ugościła! Takie zachowanie nie wypada szlachetnie urodzonemu i podobno kulturalnemu mężczyźnie.
-Nie wspominał.-
w głosie maman bardziej było słychać ciekawość niż oburzenie. Widać stary adorator hrabianki nie chwalił się swymi przygodami.-Nie wspominał też o przyczynach nocnych hałasów, które przerwały mi sen drugi raz wczorajszej nocy. Za pierwszym... jakaś młódka swawoliła chyba na korytarzu z kochankiem. Pewnie to służka krzyczała, ale nie zamierzałam wstawać tylko po to, by wrzeszczeć na służbę.
I całe szczęście że nie wstała. Bo inaczej przyłapałaby Marjolaine w ramionach Maura. W dodatku oboje ubranych dość... prowokująco.
-Musisz być bardziej surowa dla służby kochanie, zwłaszcza teraz gdy tylu mężczyzn łazi po twej posiadłości.- dodała na koniec hrabina, nie zwracając uwagi na fakt, że przedtem w służbie Marjolaine było kilkunastu mężczyzn. Tyle że nie tak dobrze zbudowanych jak obecnie. Lub nie tak młodych.
-Oh, nie mam zamiaru pozwalać im na jakiekolwiek bezeceństwa. Ich dowódca jest.. młody, ale wydaje się być też rozsądny. Przestrzegłam go, ale jeśli mimo to nie będzie potrafił zapanować nad swymi ludźmi, to ich przepędzę. – odparła ze spokojem Marjolaine, sprawiając wrażenie panowania nad całą sytuacją. I tylko ona dobrze wiedziała, a maman i cała reszta bliskich jej osób podejrzewały ją o niemały wybuch złości, jeśli przyłapie którąkolwiek ze służek na figlach. I już nawet powodem nie byłoby samo zaniedbywanie zajęć, ale.. panieneczka wyznawała zasadę, że pod swym dachem miała być jedyną pożądaną przez mężczyzn przedstawicielką płci pięknej. Jej dworek, jej zasady i kaprysy.
-I czy nie myślałaś o powrocie do Niort, skoro tutaj tak Ci sen nie sprzyja? Być może bym się wybrała z Tobą, aby odwiedzić dom. Tak dawno tam nie byłam... - mruknęła pochylając się ku stoliczkowi i biorąc w dłonie ciasteczko obficie nadęte masą. Pobrudziła się nią odrobinę, więc beztrosko oblizała palec, mówiąc jednocześnie z sentymentem. I nie tylko -Wprawdzie to nie Paryż ze wszystkimi jego atrakcjami, ale i tak jest coś.. interesującego w naszym hrabiostwie, non?
-Oczywiście że jest. Ja jestem...-
powiedziała z niejaką dumą w głosie Antonina. Co prawda królową Francji była Maria Leszczyńska, córka obalonego króla Polski, to w Niort i okolicach rządziła ona.. Hrabina Antonina Pelletier d’Niort. - I nic nie ma poza mną.
Zaśmiała się wdzięcznie wachlując delikatnie spoglądając na córkę roziskrzonym wzrokiem. A Marjolaine nie mogła nie zauważyć wdzięku przykryte jedynie mchem lat. Za młodu maman musiała łamać męskie serduszka z podobnym wdziękiem, co obecnie jej córka. A jak ją papa zdobył? Czy tak samo jak ją Marjolaine, papa zagarnął Antoninę w swe ramiona i... nie wypuścił.
Non! Hrarbianka wzdrygnęła się na tą myśl. Maur wcale jej nie zagarnął dla siebie. Po prostu, po prostu pozwoliła mu się objąć, bo lubiła jak ją tuli. I nic więcej.
-Córka Hochelnbecków wychodzi za mąż za cztery miesiące, w końcu znalazł się szlachcic który upadł tak nisko w kartach, że zdecydował się skoligacić z tymi... parweniuszami obdarzonymi tytułem przez samego Ludwika XIV.- hrabina zaczęła opowiadać ploteczki z jej rodzimej prowincji. Kto umarł, kto się urodził, kto się z kim żeni, kto kogo zdradza... i dlaczego. Po zjedzeniu tacy ciasteczek i wypiciu połówki butelki likieru, westchnęła smętnie.- Masz rację kochanie. Tęsknię za Niort, ale nie mogę cię przecież zostawić samej z tym... satyrem. Mógłby, Mon Dieu, dobierać się do ciebie w sypialni !
Maman nie wiedziała jednak o tym, że i przy jej obecności się dobierał, tak skutecznie że wylądowali razem w jednym łóżku. I już zapomniała o pończoszce zagubionej podczas przyjęcia.
Spojrzała na córeczkę mówiąc z zapałem.- Jedź ze mną kochanie. Jedźmy razem do Niort. Tam odetchniesz od tego siedliska rozpusty jakim jest Paryż. I uwolnisz się od wpływu tego satyra jakim jest twój narzeczony.
-Ależ ja wcale nie chcę się od niego.. uwalniać –
zachichotała hrabianka w odpowiedzi , mając wielce dobry humor po wspomożeniu maman w magicznej sztuczce znikania ciasteczek -Mimo to może pojadę. Jednak kiedyś chciałabym i jemu pokazać nasze włości. Wszak mój narzeczony powinien zobaczyć ziemie, które odziedziczy kiedyś jego wybranka.
Spod długich wachlarzy rzęs, Marjolaine zastosowała jedno ze swych pełnych uroku spojrzeń wykorzystywanych niegdyś często w czasach młodości przeciwko Antoninie. Naturalnie, każde z nich miało inne przeznaczanie. Jedne miały coś wymusić na rodzicielce, inne przekonać do racji córeczki, a jeszcze inne zaś.. pokazać jak cudowną posiada córeczkę i słodko jej pochlebić. Głównie, by nieco ostudzić matczyne złości -Na pewno by się zachwycił ich urokiem i Twym kunsztem zarządzania naszą śliczną prowincją. Szczególnie na wiosnę jest pięknie, gdy wszystko się zieleni i kwitnie. Niort wtedy mogłoby się stać tematem niejednego obrazu, a Ty.. muzą przechadzającą się wśród kwiecia, non?
-Moje biednie dziecko. Ten pająk naprawdę pochwycił cię w swoje sieci.-
westchnęła smutno hrabina.


Nie tylko bowiem był Gilbert i jego słudzy do obrony życia Marjolaine zajęli komnaty w pomieszczeniach dla służby w dworku. Pojawili się także Walończycy z Aisne. Pod wodzą Francisa Velmonta.


Masywnego brodatego osiłka przerastającego Marjolaine o głowę. On i jego piątka równie brodatych najemników przypominała bardziej zbójów niż dobrze wychowanych... szermierzy. I tacy w zasadzie byli, twardzi, duzi, nieokrzesani... i o chłopskich manierach. Znali jednak swoje miejsce w społeczeństwie, kłaniali się przed jaśnie panienką w pas i zapewniali o swej niemal psiej wierności. Posiadanie takich olbrzymów na swe usługi, sprawiało pewną radość Marjolaine.
No i to, że najęła ich Béatrice Paquet rozwiewało wszelkie obawy hrabianki. Czuła się bezpieczna przy "dalekich krewniakach" Paquet, która jak się okazało, była Walonką z pochodzenia. Teraz Marjolaine mogła czuć się bezpiecznie... prawie. W jej domu krył się bowiem ciągle jeden podstępny drapieżnik, przeciw któremu żadna pułapka nie była skuteczna, żadne sidła nie mogłygo usidlić, żaden obrońca nie był użyteczny...
Drapieżnik z którego zakusami walczyła sama i którego pokusom ulegała. Gilbert d’Eon, jej narzeczony.


Obecnie rezydujący w mało używanym pomieszczeniu jej posiadłości, w bibliotece. Poprzedni właściciel dworku Le Manoir de Dame Chance, zgromadził całkiem pokaźny zbiór ksiąg, który przeszedł na własność hrabianki. Marjolaine jednak nie czytała wiele z nich, bowiem gust markiza de Avenier, jeśli chodzi o literaturę znacznie różnił się od gustu nowej władczyni dworku.
Któż bowiem marnowałby czas na nudne traktaty filozoficzne i ekonomiczne. I podobną temu literaturę.
Ale podobnie jak broń, książki w dworku pozostały za rządów Marjolaine. Z tych samych zresztą powodów.
Ładnie się prezentowały. No i dworek powinien mieć swoją bibliotekę,. n'est-ce pas?


I była piękna, cieszyła oko za każdym razem gdy hrabianka przemierzała ją przyglądając się kolejnym półkom pełnym woluminów obciągniętych cielęcą skórą i zdobionych złoceniami.
Gilbert właśnie tutaj zaszył się z księgami, które przywiózł z Paryża i karafką pełną wina. I dwoma kielichami. Jakby był pewien, że przyjdzie... że ciekawość tego, co się dowiedział w stolicy skłoni ją do odszukania go. Bezczelny i pewny siebie osobnik. I niebezpieczny.
Hrabianka dobrze wiedziała, jak podstępną bronią są jego słówka, dłonie, usta... Jak potrafi namieszać w jej główce, jak potrafi wzburzyć w niej krew, a potem obłaskawić.
A jednak... znów do niego się zbliżała. Jak ćma do płomienia świecy.


Ale nie w nocy. Nawet pokusa błyskotki okazywała się nie wystarczająca. Jej duma zabraniała jej grania w jego reguły. Wszak nie mógł jej mówić do ma robić we własnym domu. Był wszak jej gościem (mimo że zachowywał się jak gospodarz, łajdak jeden), był na jej terytorium, był jej własnością (nawet jeśli wydawało mu się że jest na odwrót), był wreszcie jej narzeczonym... i to ona mogła z nim zerwać i porzucić go na niełaskę. Powiniem cieszyć jej oczka prezentami, budzić uśmiech słodkimi słówkami i błagać... o to by zezwoliła na dotknięcie dłoni. Ot co!
Dlaczego było na odwrót? Hrabianka nie była w stanie zrozumieć. Ale niewątpliwie to była jego wina!
To jego pocałunki ją obezwładniały, to jego czułe słówka tak pieściły jej uszko. To jego wina.. że w jego ramionach czuła się wyjątkowo dobrze, a jego bezczelne pieszczoty jedynie w skrajnych przypadkach wywoływały niepokój.
I dlatego się go bała... Nie tyle jego samego, ale faktu... tej intymnej atmosfery z wczorajszej nocy. Być blisko niego, gdy oboje mieli tak mało na sobie. Widziec żar w jego oczach, czuć serce trzepoczące w klatce piersiowej. Tak łatwo ulec tej chwili.
Z drugiej jednak strony.... Kolejna błyskotka kusiła. Kolejny skarb od szlachcica kusił. Zdobyć go...Mieć pewność, że nikt inny nie będzie przy nim. Że żadna służka, ani ochmistrzyni nie ogrzewa łóżka jej narzeczonego, jej własności, jej jednorożca.
Więc może jednak pójść ? Może jednak się odważyć? Wszak ostatnim razem nic się nie stało, a pobudka była tak miła.
Ale czy tym razem starczy jej sił by się mu opierać? Czy tym razem strach i duma nie wystarczą by oprzeć się pokusie? I co wtedy?
Wyobraźnia podsuwała scenariusza powodujące przerażanie w myślach hrabianki i motylki w jej brzuchu.
Co będzie jeśli w końcu mu ulegnie i straci tą cnotę pogrążając się całkowicie w wyuzdaniu?
Co wtedy...

Marjolaine biła się z myślami nie mogąc usnąć we własnym łożu. Raz wstawała gotowa pognać do swego wybra...narzeczonego, raz przerażona konsekwencjami wtulała się w poduszkę.
I wtedy, po kilku godzinach tej walki w łóżku drzwi do jej sypialni się lekko uchyliły i Marjolaine ujrzała swego narzeczonego z łobuzerskim uśmiechem zaglądającego do jej sypialni.
Gilbert przyłożył palec do swych ust prosząc o ciszę. I powoli wszedł, zamykając ostrożnie drzwi. Znów półnagi i znów naruszając spokój jej sypialni. Choć tym razem bez flinty. Szedł cicho. Szedł powoli. I uśmiechał się bezczelnie nie odzywając się w ogóle.
Prawdziwy? Czy też jedynie wytwór wyobraźni Marjolaine skołatanej tymi dramatycznymi wyborami?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 16-01-2013 o 16:52. Powód: uzupełnienie o rozmowę z Antonią;)
abishai jest offline