Zaiste, jak zwykle nikt nie słuchał Smartassa, głównie dlatego że znajdowali się w samym sercu Toronto i nie wszyscy byli rozmiaru kieszonkowego.
Stanęło więc na pomysle pingwina. Problem polegał na tym, że na ulicach nie było ani jednego samochodu. Przez chwilę Dyniogłowemu zdawało się, że zauważył gdzieś w oddali ruch, ale był to jedynie pijany fan hokeja próbujący wygrzebac się z zaspy.
Stali tak dobrą chwilę, aż na drodze pojawił się zasnieżony jak iglo samochód.
Na miejsca, gotowi, start!
Udało się! Tak jakby. Gdy sunący powoli wóz uderzył w bałwana, skoncentrowana pokrywa śniegowa pękła i okazało się, że za swój cel, Wesoła Kompania, obrała sobie wóz policyjny.
Powoli wyszli z niego jedni z bardziej stereotypowych, nie licząc swetrów, policyjni partnerzy. Jeden nawet międlił między zebami wykałaczkę.
- Well, well, well, eh? - rzekł jeden z kanadyjczyk.
- Eh - odparł drugi. Obaj stanęli nad nieruchomą formą okeczupionego pingwina - Eh, eh - dodał ten ciemniejszy z niesmakiem.
~"~
Pilot, podgryzany i motywowany na różne inne sposoby, dotarł wreszcie do pierwszego lepszego samolotu. Gdy wszedł po rampie na górę, okazało się, że samolot nie jest bynajmniej pusty, a wypełniony po brzegi świątecznie odstrojonym chórem podśpiewującym właśnie jakąs skoczną przyśpiewkę o jeżu.
- Na boga - rzekł przerażony pilot - Nie każcie mi tym lecieć ...