Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2012, 17:18   #15
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
iccolo Sangiovanni nie był wampirem wielu słów, tak więc i wizytę Szeryf przyjął w milczeniu i z należnym wyżej postawionym ukłonem. Nie zadawał pytań, wszak wszystko co musiał wiedzieć zostało mu już przedłożone. Niemniej mógł zastanawiać się nad nagłą zmianą planów wobec jego osoby.
„Wierzymy w Pańskie zdolności” mówił list, a jednak zadanie zostało ostatecznie przydzielone innemu Ogarowi. Co prawda sam Sangiovanni szukałby kogoś, kto wykonałby zawarte w wiadomości polecenia w jego imieniu, niemniej zachowanie Szeryf Bassani kontrastowało z jej pismem. Bezosobowa forma, z której korzystała na co dzień również nie tchnęła szacunkiem wobec Niccolo. Tyle dobrze, że nie zwracała się do niego po imieniu.
Z drugiej strony, może spoglądał na to z zupełnie złej strony. Wezwanie od samego Delfina. Tytulatura była niestandardowa, do czego Archont musiał się przyzwyczaić, niemniej Minister (obok Seneszala) był najważniejszą osobistością w mieście po Księciu... czy też raczej Królowej. Dynastia de Marseille z pewnością się wyróżniała.

-Blanchard – imię ghula zostało wypowiedziane dość głośno, by je usłyszał.
-Tak, panie Sangiovanni? - zapytał po powrocie do pokoju. Rozglądał się odruchowo za Bassani, ale równie dobrze mógł wypatrywać w pomieszczeniu fal radiowych.
-Przygotuj samochód. Musimy pojechać... do Place Ville Marie – wydał polecenie i zaczął zastanawiać się, który garnitur ubrać na taką okazję. Popiel jest zawsze odpowiedni, ale ranga Delfina wymagałaby jakiegoś dodatku – szarfa w barwie indygo powinna wystarczyć. Kamizelka z rodzinnym herbem również powinna być na miejscu – blisko serca, lecz nie na widoku.

Należycie ubrany, zszedł na dół i kazał zawieźć się na miejsce. Członkom Domu de Marseille nie wolno było kazać czekać.

Pod Place Ville Marie jak zawsze było tłoczno, w końcu Elizjum znajdowało się w centrum Montrealu i było lokalizacją jednego z popularnych klubów nocnych. Ulice były pełne imprezowiczów co noc, a i do wieżowca uderzały tłumy. Parking jednak świecił pustkami, bowiem mało kto lubił robić za kierowcę. Blanchard zaparkował nienagannie i zgodnie z przepisami. Dwa miejsca dalej stała limuzyna, chroniona przez dwóch muskularnych mężczyzn w garniturach. Jeden z nich bez słowa otworzył drzwi Sangiovanniemu, który usadowił się na obitym skórą siedzeniu.

- Archoncie Sangiovanni. - Powitał go Delfin, ubrany w elegancki fiolet. - Cieszę się, że mości Archont zdołał znaleźć dla mnie czas.

Uśmiech sugerował, że słowa były prawdziwe, ale oczy mówiły, że de Marseille jedynie dotrzymuje etykiety. W końcu Niccolo za bardzo wyboru nie miał.

- Żałuję jedynie, że w takich okolicznościach. - Pokręcił głową z udawanym smutkiem. - Pańskie zdolności są nam doskonale znane i cenione. Ostatniej nocy nieznany nam bliżej napastnik zaatakował Harpię Petrovą i zginął podczas napaści. Jak mości Archont wie, Maskarada jest najważniejszą i najświętszą z Tradycji, lecz w jakiś sposób ten śmiertelny wiedział o naszej egzystencji. Niestety, trupy mają to do siebie, że nie można z nich wyciągnąć żadnych informacji, jeśli nie posiada się pańskich zdolności. Stąd, mości Archoncie, moja prośba o pomoc w tej kłopotliwej sytuacji.
-Naturalnie, Wielce Szanowny Delfinie. Dołożę... wszelkich starań, aby poznać tożsamość denata - zapewnił Niccolo.
- Dziękuję, Mości Archoncie. - Słowom młodego de Marseille towarzyszyło nieznaczne skinienie głowy. - Jeśli Mości Archont nie ma nic przeciwko, chciałbym mieć to jak najprędzej za sobą i udać się na miejsce teraz.
-Jak tylko Szanowny Delfin sobie życzy - odparł Sangiovanni, pochylając z szacunkiem głowę.

De Marseille nie odpowiedział nic, jedynie uśmiechnął się lekko i stuknął dłonią w szybę oddzielającą ich od kierowcy. Usłyszeli dźwięk przekręcanego kluczyka i pomruk silnika. Limuzyna wytoczyła się powoli z parkingu i powiozła ich gdzieś w miasto. Okna były przyciemnane, toteż Sangiovanni nie miał okazji na podziwianie widoków. Jazda trochę potrwała, nawet pomimo małego ruchu na ulicach. Gdy pojazd zatrzymał się i Spokrewnieni wysiedli na zewnątrz, Niccolo zauważył że znajdują się na południu, za rzeką. Monteregie, bez dwóch zdań. Jeśli wierzyć plotkom, dynastia de Marseille posiadała w tych okolicach coś na wzór więzienia.

Jednak magazyn, przed którym się znajdowali, wyglądał dosyć niewinnie. Prosta betonowa konstrukcja, jakich w Montrealu było na pęczki, stała spokojnie niedaleko rzeki Św. Wawrzyńca, ogrodzona metalowym ogrodzeniem z tabliczkami oznajmiającymi: “Teren prywatny. Wstęp wzbroniony.” Sangiovanni dostrzegł kilka strategicznie rozmieszczonych kamer, jednak zero więcej zabezpieczeń przed intruzami. Wnętrze również było proste, z wielkimi maszynami i taśmą produkcyjną zajmującymi lwią część powierzchni. Ochroniarze, którzy towarzyszyli młodemu de Marseille i Sangiovanniemu, pozostali na zewnątrz na rozkaz swego pracodawcy. Delfin i Archont za to ruszyli w stronę tylnych pomieszczeń, gdzie następnie zjechali windą w dół. Drzwi rozsunęły się bezszelestnie i w wampirze oczy uderzyła biel.

Korytarz wyłożony był jasnymi kafelkami, ściany pomalowane zimnym kolorem wchodzącym w zieleń - jak w szpitalu. Tutaj również panowała pustka i kroki Spokrewnionych były jedynym odgłosem mącącym ciszę. Axel otworzył któreś drzwi z kolei, gestem zapraszając Sangiovanniego do środka. Pomieszczenie okazało się być skromną kostnicą, utrzymaną w nienagannym porządku. Narzędzia chirurgiczne były równo ułożone, podłoga świeciła się na połysk. Jedynie biała płachta przykrywająca ciało na stole splamiona była szkarłatnymi plamami.

- Środki bezpieczeństwa. - Mruknął de Marseille enigmatycznie, wskazując trupa. - Jeśli sobie życzycie, Mości Archoncie, pozostawię was w spokoju i zaczekam na zewnątrz.
-Tak byłoby... lepiej - odparł powoli Niccolo, rozglądając się po pokoju. Jego uwagę przyciągnęły pudła w kącie pokoju. -Badania mogą zająć dłuższą chwilę.
Delfin najwyraźniej oczekiwał takiej właśnie odpowiedzi, bowiem zostawił Sangiovanniego
samego, niechybnie udając się do innych, ważnych spraw.

Tym samym archont mógł przystąpić do swoich obowiązków. Denat nigdzie się nie wybierał, toteż można się było na razie skupić na jego własności. Sam fakt, że ciało zostało rozebrane, a wszystkie znajdujące się przy nim przedmioty powkładane do plastikowych pudełek bardzo źle świadczył o tym, kto to nakazał. Odczytanie aury w takich warunkach mogło być utrudnione, a może nawet niemożliwe. Niemniej Niccolo musiał spróbować.
Zanim jednak do tego przystąpił, uklęknął tak jak stał na podłodze kostnicy i zaczął się w milczeniu modlić. Zawsze pozwalało mu się to uspokoić, wyciszyć emocje i kołaczące się po głowie myśli. Na przedmiotach, które chciał zbadać już pewnie pozostawiono zupełnie zbędne ślady. Im mniej pozostawi ich on sam, tym lepiej.
Z klęczek podniósł się dopiero po kilku minutach i przystąpił do metodycznego wyjmowania i oglądania zebranych rzeczy – kurtka, spodnie, t-shirt, buty. Ubrania rzadko pozwalały na odkrycie czegoś ważnego, nie wolno jednak było ich zignorować. Portfel, klucze a przede wszystkim telefon komórkowy (to współczesne kuriozum, którym posługiwał się Blanchard,) i drewniany kołek – to mogły być przedmioty noszące w sobie silne emocje, wspomnienia, fragmenty przeszłości.
Ten etap był męczący, wymagający mentalnego wysiłku, a przecież pozostawał jeszcze sam denat. Jego badanie jednak, choć nigdy by tego głośno nie przyznał, miało być przyjemnością. Szeryf Bassani dawno już odkryła, że przebywanie z Sangiovannim w czasie oglądu zwłok to krępujące doświadczenie. Może właśnie dlatego de Marseille opuścił pomieszczenie i czekał na słowną relację?

Niccolo z namaszczeniem zdjął z trupa białą płachtę, odkrywając go w jego nagości. Śmiertelna rana dawno już przestała krwawić, pozostawiając po sobie jedynie zakrzepłe ślady. Sangiovanni zdjął z siebie marynarkę, kamizelkę i koszulę, składając je wszystkie na plastikowych pudłach. Mógłby powiedzieć, że nie chce aby ubrudziły się krwią, ale nie byłaby to prawda. One nie pozwalały w pełni poczuć śmierci. W samych spodniach wsunął się na katafalk i usiadł okrakiem na ciele. Przyłożył dłonie do chłodnego już brzucha i zaczął niespiesznie przesuwać je w górę - przez umięśnioną pierś, ramiona, muskuły. Rozkoszował się dotykiem martwej, zimnej skóry, węzłów mięśni które za życia kryły w sobie siłę. Przytknął swoje czoło do równie martwego czoła denata, palcami gładząc jego nieogoloną twarz, zastygłą na wieki w mieszance zdziwienia i wściekłości. A potem, czule jak kochanek, rozchylił jego powieki i w pustych oczach ujrzał to, czego nie potrafił zobaczyć nikt inny.
 
Zapatashura jest offline