Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2012, 22:39   #206
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
"Ktokolwiek bierze miecz - zginie od mieczy,
a ktokolwiek nie bierze miecza albo z rąk go wypuszcza - zginie na krzyżu"

Zło zwyciężyć można złem
Ząb za ząb, a krew za krew
Spróbuj jednak wziąć się w garść
Nie uderzaj nadstaw twarz

Wybacz wszystkim wrogom
Podaj dłoń
Zaduś swa agresje zaduś całe zło
Zaduś zło

Za kamienie oddaj chleb
Kiedy trzeba nadstaw łeb
Bądź dla siebie katem znów

Wybacz wszystkim...
Wybacz wszystkim...

Zło zwyciężyć można złem
Lecz pamiętaj nie daj się
Szatan kusić będzie wciąż
Trzymaj krzyż zwyciężysz go

Wybacz wszystkim...
Zespół TURBO „Wybacz wszystkim wrogom"



Wanda Jaworska

Dom Agnieszki wydawał się cichy i opuszczony, lecz idąca za Tharmielem Wanda w niepojęty sposób wyczuwała, że to tylko pozory. Że tak, w tym domu działo się coś paskudnego, coś strasznego, coś co jeżyło włosy na głowie.

Anioł podszedł do drzwi i ... otworzył je jednym dotknięciem dłoni. Potem wkroczył do środka, a Wanda, z bijącym sercem, postąpiła za nim.
Korytarz był zupełnie inny, niż pamiętała go Wanda. Jakby ... dłuższy i bardziej obskurny. Ściany ktoś wysmarował jakąś gęstą, brązową cieczą a tu i ówdzie zwisały jakieś pasma przezroczystej, cienkiej materii, również unurzanej w tej cieczy. Buty Wandy ślizgały się na krwi, którą zalana była cała podłoga.

- Legion Voivorodiny – donośny głos anioła oraz skrzydła, które pojawiły się na jego plecach uświadomiły Wandzi, że w jakiś niepojęty sposób znów znaleźli się w tym mrocznym, przerażającym miejscu. W Metropolis.

Tharmiel ruszył w stronę salonu. Pewnie, jakby był tutaj wiele razy. A Wanda stała, zdjęta grozą, niezdolna wykonać chociażby najmniejszy krok. Z miejsca, w którym zniknął „Gwardziński” do jej uszu doleciały gwałtowne krzyki bólu, jakieś dziwne dźwięki, jakby ktoś rozrywał mięso i przełamywał kości. Ponad ten makabryczny koncert wybił się również dziwaczne plaśnięcia i wrzaski tak przeraźliwe, że na pewno nie mogły wydobywać się z ludzkiego gardła.

A potem nagle przez drzwi z salonu wyleciała jakaś potworna, odrażająca postać. Istota ta miała tylko jedną rękę. Z kikuta drugiej bryzgała krew. Oblicze monstrum było połączeniem zwierzęcego pyska oraz jakiś metalowych kolców, haków i Bóg jeden wiedział chyba tylko czego jeszcze.

Za tą przeraźliwą maszkarą z pokoju wynurzył się Tharmiel, wyglądający, jakby właśnie zażywał kąpieli w beczce z krwią. Anioł doszedł do powalonej bestii i jednym, szybkim ruchem wbił ostrze długiego sztyletu w jej pierś, rozcinając ją potwornym, szybkim ruchem. Drugą rękę zanurzył w otwartej klatce piersiowej, Po chwili wyjął z niej coś bryzgającego ciemną krwią, wielkiego i mięsistego. Tharmiel przyłożył sobie wydarte serce do ust i zaczął pożerać je z szaleńczą pożądliwością, z jakąś potworną łapczywością, gryząc i połykając kolejne kęsy. Z brodą i ustami zabrudzonymi czarną krwią wpatrywał się w Wandę z dziką, potworną zwierzęcością. Tak musiał patrzyć wilk na owieczkę zagubioną w ciemnym lesie. Kanibal, na wyrzuconego na plażę żeglarza z rozbitego okrętu. Czy Hannibal Lecter z książki „Milczenie owiec” na kolejną ofiarę.

Pod Wandą ugięły się kolana. Tym razem nie z pożądania, lecz pierwotnego strachu.



Teresa Bułka – Cicha, Heronim Bułka i Patryk Gawron



Dłoń Patryka wyglądała jak jeden strzęp skóry i mięsa. Krwawiła dość obficie, ale pomoc Teresy odrobinę powstrzymała utratę życiodajnego płynu. We trójkę ruszyli w dół, po schodach tej dziwnej wieży, zostawiając wrzeszczącego Grzegorza Wichrowicza. Krzyki boleści ich przyjaciela z dzieciństwa brzmiały coraz ciszej, coraz mniej wyraźniej, aż w końcu ucichły zupełnie. Tylko ich sumienia wypełniało niekiedy echo tej kaźni. Echa krzyków.
Schodząc po schodach zadawali sobie pytania: Jak Grzesiek wpadł w ich ręce będąc w szpitalu? Czy mają w ogóle szansę uciec swoim oprawcom? Czy – podobnie, jak Wichrowicz – skończą zabici w męczarniach.

Szpital „po drugiej stronie” przywitał ich obdartymi ścianami, przywitał ich dziwacznymi załamaniami rzeczywistości, odgłosami – najczęściej jakimiś jękami lub stłumionymi krzykami. Raz tylko zatrzymali się na środku korytarza, gdzie w dziwnym świetle rzucanym przez niezidentyfikowane źródło stał jakiś fotel.


W jakiś sposób ten fotel wzbudzał w nich większy strach, niż wrzaski i krzyki oraz jęki bólu. Na szczęście nie musieli przechodzić obok niego. Aby dostać się do pokoju Taterki wystarczyło skręcić w bok i wejść po kolejnych schodach.

Korytarz na którym znajdował się pokój Zenona Taterki – a przynajmniej tak sądziła Teresa – wydawał się dużo bardziej ... straszny. Jakby zło ustasza przenikało do tego miejsca i wypaczało je na obraz i podobieństwo mordercy. Szli ostrożnie, widząc że wszystkie drzwi do szpitalnych sal są pootwierane. W jednej zauważyli dziwną dziewczynę siedzącą na łóżku. Z rozwartą paszczą wydawała się... pożywiać półprzeźroczystą sylwetką leżącą pod kołdrą.

Drzwi do pokoju Taterki bardzo łatwo było poznać. Z ościeżnicy wyrastały kolczaste, wyglądające na metalowe, pnącza przypominające te na wieży, w której zostawili Wichrowicza.

Teraz,. kiedy byli już na miejscu, nie było sensu się cofać. Otworzyli drzwi wspólnymi siłami. Ale tylko jedno z nich zdołało przez nie przejść.



Hieronim Bułka


Pamiętał, że pchnął ręką drzwi. Pamiętał, że zalało go czerwonawe światło i poczuł zapach krwi i gnijącego mięsa. Odór otwartego dołu.
A potem poczuł wilgoć na policzku i zapach błota. Ktoś szarpał jego ciałem, przywrócił je do pionu.

Zdezorientowany Hieronim zorientował się, że półleży oparty o murek, na którym siadł chwilę wcześniej. Chwilę? A może godzinę? Latarnie świeciły tak samo, deszcz padał tak samo. Było ciemno i Bulka kompletnie stracił poczucie czasu.

- Dowód osobisty, proszę – twardy głos wyrwał go z tych rozważań nad złudnością czasu.

To był patrol policji, a kawałek dalej stała zaparkowana policyjna nyska.

- Dowód, obywatelu – powtórzył ostrzejszym tonem funkcjonariusz, który najwyraźniej pomógł mu na powrót usiąść na murku.

- Pijany? – wtrącił drugi policjant z patrolu.

- Nie czuję alkoholu – skwitował ten proszący od dowód. – Może się kleju nawąchał.

Poświecił latarką w twarz Hirkowi zmuszając go do zamknięcia oczu.

- Dowód! – ton policjanta stał się jeszcze twardszy.

- Zabieramy go na dołek? – zasugerował pytaniem jego partner.



Patryk Gawron



Pamiętał, że Hirek popchnął drzwi, a potem nagle jakby pochłonęła go ziemia. Jakby gdzieś z boku usłyszał dziwaczny rumor. Metaliczny i miękki zarazem.
Po chwili otworzył oczy. Pierwsze, co poczuł, to charakterystyczny zapach antyseptyków. Zapach szpitala. Drugie, cholerny ból w dłoni, którą kręcił korbą.

Potem zorientował się, że leży na posadzce. Że spadł z krzesła, na którym zasnął w pokoju Tereski. Widocznie musiał z niego spaść i to jakiś czas temu, bo podczas upadku zgięła mu się ręka i własnym ciałem przycisnął dłoń, która teraz zdrętwiała mu prawie całkowicie.

Z trudem, pomagając sobie drugą ręką, podniósł się na nogi i zobaczył Tereskę, która spała w najlepsze w swoim łóżku.



Teresa Bułka - Cicha


Weszła do szpitalnej sali razem z Hirkiem i Patrykiem, ale po chwili zorientowała się, że w środku znalazła się zupełnie sama.

Zenon Taterka, czy jak naprawdę nazywał się psychopatyczny morderca, stał zwrócony bokiem w stronę okna. Musiał ją zobaczyć, ale nie odwrócił się.
Czuła zapach krwi, gnijącego mięsa i czegoś jeszcze paskudniejszego, jakim przesiąknięty był pokój. Źródłem zapachu był Taterka. Ubrany w czarny, ale zszargany mundur, w oficerskiej furażerce, spięty pasem, wyprostowany i ... przerażający.

- Witam – pozdrowił Teresę niemalże z kurtuazją. – Szybko pani wróciła. Czyżby udało się pani dokonać tego, o czym rozmawialiśmy, czy też sprowadza cię zupełnie inny powód?



Grzegorz Wichrowicz


Oko zostało przecięte jako pierwsze. Powolnym, przerażająco wprawnym ruchem. Ból był tak potworny, że z gardła Wichrowicza wydobył się przeraźliwy skowyt. Niemal zwierzęcy. Prawie nieludzki.

Oprawca był jednak bezlitosny. Dziwaczny nóż na jego rękawicy poruszał się jakby własnym życiem. A każdemu jego ruchowi towarzyszył ból. Ból, niczym sieć oplątujący całe ciało Grzegorza coraz ciaśniej i ciaśniej.

Aż nagle ból ... ustał. Zwyczajnie i po prostu. A Grzegorz leżał, czując się skrwawiony, zawieszony gdzieś na krawędzi życia i agonii. Zdawał sobie sprawę z tego, że oprawcy zmienili jego ciało nie do poznania, że naznaczyli je takimi ranami, iż teraz modlić się może jedynie o śmierć. Akt łaski.
Przez krew, na jedyne pozostawione mu oko, ujrzał jednak, że świniogłowy przywódca znikł gdzieś, podobnie jak jego pomagierzy.

Zostawili go? Szykowali się na coś specjalnego? Umarł?
Nie potrafił znaleźć odpowiedzi.

I wtedy poczuł zapach papierosa. Ktoś stał przy nim. Jakiś człowiek. Wysoki. Chyba dobrze zbudowany.

- Ale cię oprawili, dziecię Hioba. Przybyłem za późno. Trudno.

Wzruszenie ramionami pokazało, ile ów dziwny przybysz robi sobie ze swojego spóźnienia.

I wtedy do Grzegorza dotarło, co stało się z świniogowym i jego koleżkami. Leżeli obok łóżka. A raczej to, co z nich zostało.

Palący papierosa mężczyzna wspierał swoje ciało na długim, wąskim mieczu, którego klinga ociekała gęstą krwią.

- Jestem Lameh. Zwany również Lamekiem i Lamidekiem. Sługa Binah. Czy skrócić twoje męki, synu Adama? Czy chcesz mi jeszcze trochę potowarzyszyć?
 
Armiel jest offline