Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2007, 16:13   #13
Kedrick
 
Reputacja: 1 Kedrick ma wyłączoną reputację
Jamisia

Karczmarz wyglądał na naprawdę zmartwionego. Zmarszczył lekko brwi, martwiąc się o Ciebie, po czym rzekł zdumiewająco łagodnie:
-Rozumiem, na ten jeden dzień możesz odpocząć. Nie kładź się tylko od razu do łoża, gdyż służka przyniesie Ci kolację i zioła na hmm... Twa dolegliwość. - Pod koniec lekko się zarumienił. Nie trudź się, w kuchni jest teraz bałagan, gdyż będziemy gościć samego syna naszego hrabiego! Będzie u nas mała uczta, gdy poczujesz się lepiej, ubierz się w najpiękniejszą suknię i może... Może nawet porozmawiasz z nim samym, kochana? Jeszcze jedno - nie idz do kuchni. Mogą uznać, że chcesz zatruć nasze potrawy, a straże pilnują wejścia i wyjścia z niej. - Skończył, po czym jeszcze się zreflektował. Ach, i jeszcze jedno. Zaostrzono w mieście prawa, także... Uważaj na siebie.
Skończył mówić do Ciebie, po czym zajął się przygotowaniem listy potraw. Zanosi się na to, iż może karczma wejdzie w swój złoty wiek w tych niespokojnych czasach? Może tak, a może nie...

Charlotte

Niestety, nie udało Ci się utrzymać równowagi, po czym spadłaś wprost w opiekuńcze ramiona barda. Był młodym, wręcz arcyprzystojnym elfem. Jego trójkątna, acz delikatna twarz o atłasowo białej karnacji, na pierwszy rzut oka była nieludzka. Spiczasty nos; olbrzymie oczy o wyrazie wiecznej niewinności; wąskie usta rozciągnięte w szerokim uśmiechu i, oczywiście, wyraźnie spiczaste uszy. Długie, opadające kaskadą za plecy włosy barwy zachodzącego słońca z wplecionymi w nie ekstrawaganckimi czarnymi wstążkami, wydawały się raczej kobiece niźli należące do mężczyzny. Ubrany... hmm... Powiedzmy, że nie był ubrany. Spodziewał się raczej, że nikt jego nie będzie nękać. Miał na sobie jedynie skąpą przepaskę biodrową i płaszcz wykonany z jedwabiu barwy szmaragdu oraz z wszytymi w niego żelaznymi liśćmi. Był właściwie czymś w rodzaju galowego pancerza, obecnie leżał na ziemi. Akurat Ty wylądowałaś w wyciągniętych ramionach barda, który zapewne się Ciebie spodziewał, gdyż nie okazał śladu zdziwienia. Ku Twemu zaskoczeniu, rzekł dotykając delikatnie Twych ust palcem, aby na chwilę Cię uciszyć:
-Wybacz, ma droga pani. Nie spodziewałem się, iż będę miał zaszczyt ujrzeć tak piękną młodą damę w tym opuszczonym zakątku tak z dala od posiadłości, dlatego mój strój jest nieco niekompletny. Mam nadzieję, iż cudna pani raczy Mi wybaczyć.. Co do panienki pytania - oczywiście, zakończę grę na mej lutni, zwanej też Elwirą. Zwę się Valahuir z Lasu Loren, a panienka to zapewne czcigodna Angelique de la Mote Valois? Wybacz, moja pani, iż nie będę mówić do panienki na per "Charlotte", gdyż melodyjne imię "Angelique" kojarzy Mi się z niebiańskimi chórami wychwalającymi Twą urodę. - Skończył mówić, po czym odjął palec od Twoich warg, oczekując odpowiedzi. Jednocześnie uśmiechnął się do Ciebie promiennie, wyrażając swe uczucia względem Ciebie.

Lethias

Słysząc słowo "lord" Gomez zaśmiał się gromko. Gdy już się uspokoił, powiedział:
-No no, widzę, iż to, co myślisz, a to, co mówisz to dwie różne sprawy. Czemuż Mi się nie sprzeciwiłeś? Tak to bym wziął Cię za człeka... hmm... Z charakterem, a nie uległego i przygłupiego. Cóż, nie wszyscy się rodzą inteligentni. Ty zapewne należysz do grupy zwanej "Wioskowymi Przygłupami". - Rzekł, po czym znów wybuchnął niepohamowanym śmiechem.

Glein Sheog

Zachód słońca. Miasteczko Azuara w Świętym Królestwie Novareno. Obecnie przesiadujesz nad rzeczką Bidouze od niechcenia obserwując ryby. Piękna, czysta woda przepływała swym spokojnym nurtem do zatoki o tym samym mianie, a Ty powoli zajadałeś się jabłkami podarowanymi przez córę tutejszego kowala, kiedy pomogłeś im wypędzić okrutnego władykę. Od paru lat nękał tutejszą ludność, podjudzając ich do buntu obelgami i coraz wyższymi podatkami. Tak naprawdę, Azuara ma teraz dwa wyjścia: zostanie zmieciona z powierzchni ziemi przez królewską armię, albo też ogłosi się Republiką Azuary. Zaczynał Cię trochę drażnić jednostajny stukot młotka, odgłos piłowania, heblowania, czy też co tam robili. Całkiem szybko wznoszono przed miastem palisadę, mając na celu umocnienie miasta. Zanosiło się na bitwę, w której nie miałeś zamiaru brać udziału. Siedziałeś w cieniu wielkiego dębu, rozkoszując się spokojem i chłodną wodą opływającą Twe zmęczone stopy. Byłeś nieco zmartwiony pewną wiadomością od nowo powołanej Rady Miasta:

Drogi panie Gleinie Sheogh,

Z radością zawiadamiamy Pana o pewnym fakcie: z racji na udzieloną pomoc, udzielamy Panu niezwykłego honoru. Ogłaszamy Pana honorowym obywatelem miasta, nie zważając na Pańskie pochodzenie. Aby dodatkowo uczcić nasze zwycięstwo nad warchołem, zlecamy Panu pewną pracę na rzecz miasta: nadzorowanie prac nad palisadą. Aby tym mocniej Pana umotywować, może Pan zamieszkać w byłym kompleksie Akademii Wojskowej wraz z panną Yolande Miguel d'Bilbali Tigarre, byłą małżonką owego szlachcica, Herberta de Parravon.

Z wyrazami szacunku,
Don Jose Ramon d'Azuara Novareno.


Obecnie owa wiadomość jest już zapewne w delcie rzeki pływając z pewnymi miłymi stworzeniami zamieszkującymi ją. Wyraznie dałeś im do zrozumienia, iż udzielona miastu pomoc jest jedynie chwilowa, gdyż nie lubisz zagrzewać dłużej niż krótką chwilę w jednym miejscu. Masz nadzieję, iż nikt jeszcze nie odkrył Twego Daru...

Drugi brzeg rzeki był właściwie jednym wielkim pastwiskiem. Z owej strony dobiegały Cię jedynie odgłosy beczenia owiec i wesoły trel ptaków. Rosła tam świeża, soczysta trawa tak uwielbiana przez porośnięte wełną stworzenia. Całe pastwisko było niewielką polaną pośród olbrzymiego lasu, który ciągnął się aż do gór Irrana. Znajdowało się tam parę chatek pasterskich, nic więcej. Pośród owiec znajdował się ubogo ubrany mały chłopiec, obecnie przysypiający w cieniu lipy. Z tej (całkiem sporej) odległości nie mogłeś stwierdzić nic poza tym, iż wyglądał na (chyba) dziesięć lat.

Jonas Kristof van Koyt

Ta podróż jest doprawdy męcząca. Trwa już od dwóch dni, a Wy wciąż nie dotarliście na Wyspę Liści! Była częścią archipelagu Wysp Syren, z których chciałeś się przedostać do stolicy księstwa Tobaro o takim samym mianie. Siedziałeś obecnie w swej kajucie, mając paskudny nastrój z powodu niedawnej choroby morskiej. Niestety, chorują na niej równie dobrze ludzie, w których żyłach płynie błękitna krew, jak i zwykli kmiecie. Jedyną Twą pociechą była wspaniale zaopatrzona kajuta (w końcu to ty dobierałeś do niej meble). Niestety, miała dwie wady: była obrzydliwie ciasna i druga - niezmiennie jednak podłoga pod Tobą nie należała do najbardziej niezmiennych. Siedziałeś obecnie na jednym z dwóch krzeseł wyściełanych jedwabnymi poduszkami o barwie suchego piasku na słonecznej plaży.
Stół był okrągły, acz niewielki. Wykonany z dębowego drewna, był twardy i mocny; w sam raz na taką podróż. Łoże było właściwie odrobinę wygodniejszą koją; ciężko była się w nim wyspać, a jeszcze ciężej zasnąć. Była tam również wbudowana w ścianę szafa, specjalnie dla Ciebie tam umieszczona. Można było w ten sposób zaoszczędzić trochę miejsca, gdyż nie zajmowała żadnej, najmniejszej nawet przestrzeni. Pod niewielkim okienkiem z grubego, wytrzymałego szkła znajdowała się również mała biblioteczka. Znajdowało się tam parę powieści przygodowych, pewien stary zielnik, dwie książki kucharskie, tomik wierszy, i, o dziwo, poradnik szkutniczy. Przewertowałeś już wszystko, starannie jednak omijając ostatnią pozycję. Obecnie zatopiłeś się w myślach, leniwie wspominając chwile spędzone z Weroniką starając się zabić choć odrobinę czasu.
 
__________________
Popierajmy Arcyksiężną Milly!
Kedrick jest offline