JADE REGENT
Sandpoint. Małe miasto o obco brzmiącej nazwie, które doskonale spełnia rolę miejsca, w którym kończą się opowieści o wielkich przygodach i heroicznych wyprawach. Na ostatnich stronach księgi, wypełniwszy swą misję, bohater z pewnością zasłużył sobie na spokojne życie w mieście, któremu jeszcze długie lata obcy będzie zgiełk metropolii.
Przeznaczenie. Jakże często to słowo jest błędnie interpretowane. Nade wszystko strzeż się wróżbity, który zaoferuje Ci łatwe odczytanie i realizację twego przeznaczenia. Wiedz, że każde przeznaczone zwycięstwo wciąż trzeba wywalczyć, zaś każde przeznaczone osiągnięcie wypracować. Jeśli powróciwszy ze szlaku w głębi swojego serca czujesz, że powinieneś lub powinnaś zajść gdzieś jeszcze dalej i już już wyrywasz się w drogę to, choćby twoja księga miała już swoje szczęśliwe zakończenie w Sandpoint, przeznaczenie zaoferuje Ci kolejne tomy.
Hej! Hikaru! Natychmiast zejdź z regału! CHAPTER 1: BRINEWALL LEGACY
Zardzewiały Smok zasłużenie nosił miano najlepszej karczmy w Sandpoint. Przez otwarte okna wylewały się znajome melodie, wpuszczając w zamian świeże letnie powietrze. W przeciwieństwie do zastraszającej większości zajazdów odór potu, piwa, i łoju nie dominował tu nad wszystkimi innymi. Nie, wyczuwało się tu jeszcze zapach pieprzu, świeżych wypieków, grillowanych ryb i najprawdopodobniej drzewa. Najprawdodobniej, bowiem co dokładnie paliło się w kominku w Zardzewiałym Smoku wiedziała tylko właścicielka oraz pewien czarownik, którym w dzieciństwie raz czy dwa, no może trzy razy, zdarzało się wspólnie palić różne przedmioty natury drewnianej, od próbek towarów zgrabnie wydobytych z rąk tutejszych kupców po nieco większe, ale z całą pewnością opuszczone budynki na skraju osady.
Kto umiał się dobrze zakręcić lub potrafił interesująco opowiadać o swoich czynach na szlaku przygód ten zwykle mógł w Zardzewiałym Smoku liczyć na dobrze doprawiony posiłek i dzban miodu pitnego do smaku. Więcej, w ramach festynów lub szczególnie doniosłych uroczystości darmowa kolejka nie omijała żadnego z gości. Tego dnia ową okazją, którą wiwatowali zgromadzeni w Zardzewiałym Smoku, a która nieoczekiwanie dla
Bishopa,
Hydrisa,
Mako i
Elodie zgromadziła ich przy jednym stole, były urodziny tego pierwszego. W mniemaniu jego przyjaciółki moment, w którym człowiek przestaje świętować własne urodziny oznacza początek starości, a przecież
Bishopa w żadnym wypadku nie można było uznać za starego.
-No właśnie, ile ty właściwie masz teraz lat Bishop? - padło pytanie ze strony jednej z osób zasiadających przy stole.
-Sto lat! Sto lat! - odpowiedziała sala, nad wyraz nieprecyzyjnie i nieco przy tym fałszując, ale wciąż głosem pełnym entuzjazmu. Wiele osób znanych
Bishopowi tylko z widzenia i zupełnie nieznajomych przyłączyło się do śpiewu. -
Niech żyje, żyje nam!
Stuknęły kufle i puchary. Turlały się kości. Posypały się zamówienia. Na tyle dużo, że mimo dnia wolnego
Hydris miał wrażenie, że w Zardzewiałym Smoku przydałoby się zluzować jednego człowieka z kuchni, żeby mógł wejść na salę albo za bar. Sama
Ameiko, była tu oczywiście wcześniej, ale teraz nie mógł jej wypatrzyć wśród gości.
Belor Hemlock natomiast od razu rzucał się w oczy. Barczysty dowódca miejskiej milicji wszedł do karczmy trzymając pod pachą rulon grubych arkuszy papieru. Jeden z nich niechybnie sam przybił chwilę wcześniej na drzwiach karczmy. Jeszcze na długo przed swoim wydaleniem z milicji
Hydris wyrobił sobie o swoim dowódcy opinię osoby, która generalnie wie o co chodzi, ale raz po raz miewa problemy z delegacją obowiązków.
Belor zapytał o coś gości koło wejścia, by potem pomaszerować wprost do stolika przyszłej drużyny.
- A co mnie tam, - mężczyzna nadstawił świeżo napełniony kufel -
twoje zdrowie, Bishop.