Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-12-2012, 00:37   #336
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- Ja? Jestem uzdrowicielką. - odpowiedziała kozakowi Róża. - Zawsze nią byłam. A przynajmniej tak mi się do niedawna wydawało. Jest we mnie jednak coś jeszcze. Rogaty Czarodziej, o którym mówicie, tak mi powiedział. Leczyłam ludzi, chodząc z wioski do wioski i czułam, że po to właśnie się urodziłam. Aż do dnia, kiedy znalazł mnie ten Łowca. Złapał i zamkną w klatce, jak zwierza. Zadawał dziwne pytania i w ogóle nie słuchał moich odpowiedzi, w kółko powtarzając to samo. Mówił, że zada mi ból, aby mnie oczyścić. I dotrzymał słowa... A potem znów przyszedł Rogaty Czarodziej. Najpierw chciał rozmawiać z Łowcą, nie wiem, słyszałam tylko krzyki. Potem mnie uwolnili. On i mój brat. I wtedy powiedział nam wszystko. O zarazie, o złych czarownikach, którzy ją stworzyli i o tym, jak można ją zniszczyć. A śmierć? Cóż ona znaczy? On, ten Łowca prawie mnie zabił. Spaliłby mnie na stosie, wiem to. Nie wiem tylko dlaczego... Ludzie, których uratowałam od śmierci, mówili o mnie straszne rzeczy... On i tak mnie znajdzie. -
- Po moim trupie! - warknął wilkołak, ale Róża nawet tego nie zauważyła.
- A jak nie ten, to inny, taki sam jak on. Skoro tak musi być, to może nadać temu jakiś sens? Sprawić, aby było w tym jakieś dobro... -

Dziewczyna skończył mówić, usiadła i schowała twarz w dłoniach. Dla odmiany odezwał się jej brat, odpowiadając na pytania Alberta.

- Kiedy wyrwaliśmy ją z rąk tego psychopaty, była praktycznie martwa. Nie było sposobu, aby ją uratować, nawet magia waszego czarodzieja, nie była wystarczająca. Oprócz jednego. Była silna, zawsze była. Wiedziałem, że Ulryk ją przyjmie... On, Bergaman też wiedział.

- To nie jest takie proste , stać się jednym z nas, czarowniku. Tylko najsilniejsi przechodzą próbę. I nie chodzi tu tylko o siłę ciała. Inni po prostu umierają. Dlatego właśnie wybrałem jego. -
tu wskazał, na Gislana - Czułem, że jest odpowiedni i nie myliłem się. Jego słowa o tym świadczą. Inni tego nie przeżyją, a przynajmniej nie teraz... -

- Bergaman mówił nam o czarach, złej magii, ale nie jestem magikiem i niewiele z tego zrozumiałem. Z tego co udało mi się pojąc, wiem tyle, że do stworzenia zarazy, zostały użyte ofiary w wilczego ludu. Dużo ofiar... Zaraza przenosi się prze rany i kontakt z zarażonym, ale czarnoksiężnicy, mogą wywołać zarazę w dowolnym miejscu, na które skierują swą moc. Von Antara wysłał żołnierzy, którzy wymordują wszystkich i spalą wszystko, ale i tak, gdy wrócą sami będą już zarażani, albo choroba wybuchnie w tuzinie innych miejsc. O ile im się uda... Bergman mówił, że to co, się tu dzieje, to tylko przygrywka. Że Mroczni chcą użyć tego w całym Imperium, ale aby mieć tak wielką moc, potrzeba im czegoś, czego jeszcze nie mają i to coś jest, albo ma coś wspólnego z tym cholernym klasztorem. Dlatego tak bardzo chcą to zdobyć. -

- Bergman opowiedział mi o samym rytuale, który może odwrócić zaklęcia czarnoksiężników i sprawić, aby stały się bezużyteczne w przyszłości, ale nie wiele z tego zrozumiałem. Ponoć sporządził swoje zapiski na ten temat i zostawił je najwyższej kapłance w klasztorze. Ja zrozumiałem tylko tyle, że potrzeba jest do tego osoba, która otrzymała dar, ale nie uległa jeszcze przemianie. Potrzebna też ponoć sporo oliwy, lub innej łatwo palnej substancji, aby można stworzyć szybko, dużo ognia, który też jest ponoć potrzebny. Same czary nie wymagają żadnej ofiary, ale likantrop musi być w czasie nich świadomy i w kulminacyjnym momencie wyrzec się swego daru. Dla was to nic nie znaczy, ale ja wiem, że to oznacza śmierć. W historii mej rasy, zdarzyło się kilku, którzy to uczynili i wszyscy zginęli w straszliwych męczarniach... Nie pozwolę, aby i ją to spotkało! -


Gdy Albert mówił o swych snach i wizjach, wilkołak patrzył na niego, jak na szaleńca. Po chwili jednak jakby zrozumiał na swój sposób, znacznie jego słów.

- Naprawdę myślisz, że dotarlibyście tak dlatego, gdyby nie On? Cały czas był blisko, krążył wokół was, obserwował, starając się chronić, przed zła magią tamtych. Walczyłeś kiedyś z czarnoksiężnikiem magiku? Ja nigdy, ale Bergman ponoć tak i możesz mi wierzyć lub nie, ale widziałem strach w jego oczach, kiedy mówił o tych, którzy zebrali się tutaj. Tak, to tutaj, to nie sprawka jednego szaleńca. Podobno jest ich kilku a przynajmniej było. Kiedy jego moc słabła, albo musiał uciekać przed złymi, na was spadały kłopoty. Jak tam, w obozowisku, pamiętacie. Gdyby nie ja i moje wilki, już by was nie było...

- Bergman mówił, że cała nadzieja w tym, że źli skoczą sobie nawzajem do gardeł, spragnieni potęgi tylko dla siebie. Ponoć, to u niech normlane. Tak tez się stało. Z tej walki zwycięska wyszła Ona. Nie wiem kim, ani czym Ona jest, poza tym, że to kobieta. Potężna i zła. Czarodziej uznał, ze musi ja zaatakować, kiedy była zmęczona walką z innymi złymi, inaczej, później nie zdoła jej powstrzymać, ale zawiódł... -


Wilkołak skończył mówić i podszedł do wciąż skulonej na ziemi Roży, okrywając ją swym i tak mocno zniszczonym płaszczem. Potem wstał i spojrzał na Gislana.

- Jeśli oddacie mi siostrę, to przyciągam na Ulryka, że ja i moi bracie, którzy mi jeszcze zostali będziemy was chronić w czasie drogi do klasztoru, za cenę swego życia ochraniać wasze, aż bezpieczni przekroczycie jego bramy, lub sami zdecydujecie odejść. Taka jest moja przysięga, w imię Pana Wilków! Potem jednak odejdziemy a wy będziecie czynić, co uznacie za słuszne... -
 
malahaj jest offline