Alamund klął na czym świat stoi. Nie powinien był w ogóle opuszczać Keltainen. Wiedział przecież, że król jest stary i choruje. Wiedział, że nie zostało mu wiele czasu. Tymczasem dał się odesłać. Pozwolił, by śmierć monarchy zaskoczyła go daleko w Szwarcji.
Z początku się cieszył misją, jaką mu powierzono. Miał towarzyszyć posłowi Marcusowi von Gutbach w wyprawie do Froxis. Wchodził w skład niemałej świty tego zacnego dyplomaty jako opiekun duchowny. Von Gutbach darzył Symriona wielką czcią, więc w drodze poświęcał jego kapłanowi dużo czasu, oddając się dysputom tak o teologii, jak i polityce. A że wielce uczony był to człek i wysoce przez wszystkich poważany, to jego towarzystwo mogło Derry'emu jedynie na dobre wyjść. Opuszczał więc Galben pełen nadziei. Droga jednak zajęła im sporo czasu, a i pobyt we Froxis się przedłużał. W tym czasie stary Argez odszedł do swych przodków.
Gdy tylko wiadomość o skonaniu Jego Królewskiej Mości dotarła do posłów, Alamund uzbrojony w glejt wyruszył w drogę powrotną. I, jako się rzekło, klął. Powinien być przy królu w ostatnich chwilach jego życia. Powinien go odprowadzać na drugą stronę. I powinien służyć swoją radą i pomocą tym, którzy zarządzali krajem do czasu koronacji nowego władcy. Wieści na ten temat też do niego dotarły i bynajmniej nie poprawiły humoru. Zapowiadało się na to, że trzeba będzie ugiąć kolano przed jakimś przybłędą z dalekiego kraju. Zapewne czczącym jakieś bóstwa dzikusów. Co się wtedy stanie z kultem Symriona, jeno bogowie wiedzieli. Nie można było dopuścić do tego, żeby jego Kościół odsunięto w cień, pozbawiając prostaczków drogowskazu na życie. Dlatego właśnie spieszył się jak tylko mógł. Trzeba było powstrzymać organizację tego idiotycznego turnieju, czy jakkolwiek należałoby to nazwać, który miał wyłonić przyszłego monarchę. A jeśli nie, to go wygrać i osobiście zadbać o bezpieczeństwo dusz ludu.
Alamunda tyłek bolał niemiłosiernie. Nie lubił podróży konno, jednak z racji pośpiechu nie mógł sobie pozwolić na wygodniejszy środek transportu. Korciło go co prawda, żeby skorzystać z drogi morskiej, ale zniechęciła go pustynia, którą musiałby pokonać.
Słońce schyliło się już nisko nad górami. A za nimi znajdowała się już ojczyzna.
- Tu się zatrzymamy - rzucił do swojej eskorty, gdy tylko zauważył przydrożny zajazd. Konie oddali pod opiekę chłopca stajennego, a sami weszli do gospody. Sufit miała nisko i była strasznie zadymiona. Alamund zamówił jedzenie i picie dla nich wszystkich i opłacił nocleg. Później wyszedł na zewnątrz, żeby zmówić wieczorne modły w czerwonym świetle zachodu.
__________________ Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy |