Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2013, 11:43   #17
Radagast
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Alamund klął na czym świat stoi. Nie powinien był w ogóle opuszczać Keltainen. Wiedział przecież, że król jest stary i choruje. Wiedział, że nie zostało mu wiele czasu. Tymczasem dał się odesłać. Pozwolił, by śmierć monarchy zaskoczyła go daleko w Szwarcji.

Z początku się cieszył misją, jaką mu powierzono. Miał towarzyszyć posłowi Marcusowi von Gutbach w wyprawie do Froxis. Wchodził w skład niemałej świty tego zacnego dyplomaty jako opiekun duchowny. Von Gutbach darzył Symriona wielką czcią, więc w drodze poświęcał jego kapłanowi dużo czasu, oddając się dysputom tak o teologii, jak i polityce. A że wielce uczony był to człek i wysoce przez wszystkich poważany, to jego towarzystwo mogło Derry'emu jedynie na dobre wyjść. Opuszczał więc Galben pełen nadziei. Droga jednak zajęła im sporo czasu, a i pobyt we Froxis się przedłużał. W tym czasie stary Argez odszedł do swych przodków.

Gdy tylko wiadomość o skonaniu Jego Królewskiej Mości dotarła do posłów, Alamund uzbrojony w glejt wyruszył w drogę powrotną. I, jako się rzekło, klął. Powinien być przy królu w ostatnich chwilach jego życia. Powinien go odprowadzać na drugą stronę. I powinien służyć swoją radą i pomocą tym, którzy zarządzali krajem do czasu koronacji nowego władcy. Wieści na ten temat też do niego dotarły i bynajmniej nie poprawiły humoru. Zapowiadało się na to, że trzeba będzie ugiąć kolano przed jakimś przybłędą z dalekiego kraju. Zapewne czczącym jakieś bóstwa dzikusów. Co się wtedy stanie z kultem Symriona, jeno bogowie wiedzieli. Nie można było dopuścić do tego, żeby jego Kościół odsunięto w cień, pozbawiając prostaczków drogowskazu na życie. Dlatego właśnie spieszył się jak tylko mógł. Trzeba było powstrzymać organizację tego idiotycznego turnieju, czy jakkolwiek należałoby to nazwać, który miał wyłonić przyszłego monarchę. A jeśli nie, to go wygrać i osobiście zadbać o bezpieczeństwo dusz ludu.

Alamunda tyłek bolał niemiłosiernie. Nie lubił podróży konno, jednak z racji pośpiechu nie mógł sobie pozwolić na wygodniejszy środek transportu. Korciło go co prawda, żeby skorzystać z drogi morskiej, ale zniechęciła go pustynia, którą musiałby pokonać.

Słońce schyliło się już nisko nad górami. A za nimi znajdowała się już ojczyzna.
- Tu się zatrzymamy - rzucił do swojej eskorty, gdy tylko zauważył przydrożny zajazd. Konie oddali pod opiekę chłopca stajennego, a sami weszli do gospody. Sufit miała nisko i była strasznie zadymiona. Alamund zamówił jedzenie i picie dla nich wszystkich i opłacił nocleg. Później wyszedł na zewnątrz, żeby zmówić wieczorne modły w czerwonym świetle zachodu.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline