Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-10-2012, 11:24   #11
 
Ravenz86's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravenz86 nie jest za bardzo znany
Ziggrish przez jakiś czas nie wiedział co ma zrobić, przez bramę przechodziło wielu innych podróżników czy innych zabijaków ale nikt nie za interesował się nim - czara goryczy przelała się w momencie gdy jakaś dziewczyna podrzuciła mu kilka miedziaków pod stopy.

Mimo leżących obok niego pieniędzy ruszył w najgęstszy tłum by zwinnymi łapami przypisać sobie co grubsze mieszki pieniędzy. Pierwsze kilka osób miały ubogi stan mieszków bo nie ciążyły na tyle by mogły się znaleźć w jego posiadaniu, dopiero gdzieś tam w gęstym tłumie już przy samym wyjściu napotkał na grubego handlarza - prawdopodobnie płócien gdyż był ubrany w szykowny strój z rzadko spotykanym barwnikiem błękitnym a na głowie beret z piórkiem. Al-Zagir skupiwszy się na drobnych szczegółach poszukiwał miejsca ukrycia mieszka, jako że jego znalezienie nastręczało kłopotów, postanowił pójść za kupcem co też uczynił. Kupiec widocznie udawał się do swojego zakładu lub sklepu, ponieważ Guile zauważył znak oznajmiający główne kierunki i widział że na rynek trzeba by skręcić w prawą aleję nie zaś na wprost gdzie zmierzał tłuścioch. Ziggrish korzystając ze swoich znakomitych umiejętności, do chowania się wykorzystywał każdy cień stwarzany czy to przez okap dachu czy to przez jakieś wozy stojące na uboczu. Uwagę kupca zwróciło jakieś zamieszanie na uliczce, podążył za nim by przyjrzeć się widowisku. Zauważył wóz i grupę jaszczuroludzi którym drogę zastąpił oddział brudnych biedaków uzbrojonych w widły, większa część tłumu buchnęła śmiechem gdy przywódca tego “oddziału” został znokautowany celnym ciosem twardej głowy saurusa - który prawdopodobnie był przywódcą karawany. W trakcie tego zamieszania kupczyna ruszył w inną uliczkę i gdyby nie refleks Ziggrisha i przyzwyczajone do ciemności oczy nie zauważył jak znika za zaułkiem w cieniu dachów.
Guile dalej podążał za swoją ofiarą - ucieszył się promiennie w momencie gdy kupiec wszedł do wąskiej alejki w której mieścił się dystrykt manufaktur różnej maści, szybka ocena pozwoliła stwierdzić iż jeśli rzuci kupca na wory stojące pod wysokim drewnianym płotem, prawdopodobnie piekarni, będą na tyle w cieniu że pozwoli mu to zgarnąć swoją dolę. Tak też zrobił, cichym ruchem ręki wyjął swój zakrzywiony miecz który przyłorzył do gardła wcześniej wskakując na grubasa i przygniatając go swoją wagą, syknął wyuczoną frazę:
-Złoto albo śmierć
-Straże! - usłyszał w odpowiedzi, niemalże w tym momencie zza rogu wychyliło się trzech jegomości, ubrani w kaftany skórzane a uzbrojeni jeden z pałką z kolcami inni z mieczami.
“Nie mój dzień dziś...” pomyślał Ziggrish. Odskoczył od przeciwnika w trakcie haratając mieczem jego opasły brzuch po czym ruszył w normalnej dla siebie pozie czyli nieco przygarbionej do ucieczki. Guile kolejny raz mógł wykorzystać swój refleks i zwinność. Ruszył w dół alejki by za zakrętem prowadzącym na uliczkę na której zatrzymano wóz jaszczuroludzi, wskoczyć na stos pustych baryłek okolicznej gospody, które dały osłonę gdy śledził niedoszłą ofiarę, odbił się od nich po wcześniejszym wskoczeniu na najwyższą i wskoczył na niski dach. Przechadzający się parobkowie i inni mieszkańcy z zadziwieniem przyglądali się nieludzkim ewolucjom wykonywanym przez niego. Ziggrish jeszcze przez jakiś czas uciekał dachem by w końcu w ciemnej alei zeskoczyć zeń, postanowił że dziś nie będzie próbował zwinąć pieniędzy grubym handlarzom. Kierował się dalej w stronę kolejnej bramy by szybko opuścić miasto i skierować się na północ.
Jeszcze nie wie jaką drogę obierze. Po drugiej stronie miasta Ogg znalazł opuszczoną i prawie całkowicie spaloną chatę lecz z nie tkniętą piwnicą kamienną – w której postanowił że będzie spać. Pomimo kliku nie dogodności ułożył sobie coś na wzór łózka a jego jedynym problemem mógłby się okazać brak okiennic czy wyjścia poza domem na zewnątrz. Szybko oszacował że jeśli w razie wtargnięcia tu do tej piwnicy przez kogoś spokojnie da radę się ukryć w tych ciemnościach przez jakiś czas zanim ktoś go odnajdzie.

Następnego dnia po posiłku składającego się z dwóch opiekanych szczurów i kilku łyków wody ruszył, przed pójściem na drogę zasilił bukłak wodą ze studni stojącej w pobliżu bogatej tawerny.
 
Ravenz86 jest offline  
Stary 27-10-2012, 17:33   #12
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
- Na nabrzmiałe kule Targorna, mój obolały tyłek mógłby napisać treny po zmarłym czuciu w pośladkach! – rubaszny krasnolud począł się wiercić w cienkiej warstwie zaschłego stogu siana. Obraz grubasa, który we włosy jak i w brodę miał wplecione złote kłosy, rozbawiłby nawet trolla. Wypowiadając kolejny potok nieartykułowanych słów, wygramolił się na równe nogi. Podniósł się jednak za szybko, toteż na chwilę jego równowaga została zmącona, a przed głęboko osadzonymi oczyma zatańczyły czarne plamki. Otrzepał się z kurzu i „trawska” po czym dumnie wypiął swą pierś, przybierając postawę nieustraszonego brodatego wojownika-pogromcę smoków (ta baśń była jedną z jego ulubionych, którą z chęcią opowiadał napotkanym krasnoludzkim dzieciom, bowiem tylko one potrafiły, tak jak ‘Beczka’, dać się porwać wyobraźni). Szybko jednak wrócił na ziemię. Na jego głowę spadły przemyślenia i zmartwienia wczorajszego dnia. Nie mógł przecież zapomnieć o swojej „świętej misji”. Wizja beczki z piwem bez dna i najznakomitszych karczm, które będą do jego dyspozycji zaraz po tym jak zostanie królem, dodawała mu skrzydeł.

„Sala sypialniana”, w której przyszło spędzić mu ubiegłą noc, wypełniły wpadające przez szczeliny w ścianach blade promienie porannego światła. Niespodziewanie jego duszę wypełniła tęsknota. Tęsknota za utraconym życiem. Kiedyś mógł wylegiwać się w miękkim łożu do samego południa. Potem schodził na salę, by zjeść śniadanie. O tej porze, jego krewny i zarazem pracownik był już na nogach i krzątał się, to zamiatając, to wycierając naczynia, albo wymieniając świeczki na ławach. Wieczorami schodziło się towarzystwo i wtedy Ragrthron stawał za ladą, by przyrządzać pieczeń oraz nalewać trunki. Stali bywalcy zasiadali do zajętych ław. Każdy kto przychodził, pozdrawiał karczmarza miłymi słowami. A kiedy robiło się już późno, sam ‘Beczka’ dosiadał się do nich, by móc opowiadać swe zmyślone historie i patrzeć na podpite, lecz zaciekawione jego opowiastkami znajome twarze. Te życie minęło i być może nigdy już do niego nie wróci.

Rudy strzelił sobie w pysk aby oprzytomnieć, miał teraz inne troski, którymi powinien się zainteresować, jeśli kiedykolwiek chce zasiąść na tronie. Pozbierał swoje rzeczy i opuścił stodołę. Na zewnątrz nowe życie poczęło sznurkami wtłaczać się przez otwarte już bramy miasta. Wkoło panował gwar. Kupcy kolejno otwierali swoje kramy, studnia, która leżała nieopodal, teraz zatraciła się w tłumie młodych dziewcząt z wiadrami. Nieco z boku, niczym sępy, w grupkach siedzieli młodzi osobnicy płci przeciwnej, chciwie przyglądając się tej porannej czynności. Jakiś przechodzień z politowaniem spojrzał na krasnoluda, po czym rzucił mu pod stopy miedziaka wypowiadając jakieś słowa pod nosem, których ‘Beczka’ jednak nie dosłyszał. Zdziwionym tym wydarzeniem stanął jak wryty. Przez krótką chwilę dumał nad czymś. Co prawda nie widział zbyt wielu krasnoludów w tym mieście, ale żeby rzucać każdemu zapomogę? Nie zastanawiając się już więcej podniósł monetę, po czym ruszył przed siebie. Rozglądał się jednak uważnie – nie chciał wpaść na nowych kompanów, z którymi wczoraj miał okazję świętować. Z pewnością już wróciła do nich trzeźwość myślenia i zapewne nie omieszkali sobie przypomnieć o niepozornym rudym krasnoludzie, pijącym całą noc na ich koszt. Dochodząc do ławeczki postawionej niedaleko studni, przysiadł na niej. Następnie sięgną ręką do pasa, wracając z dłonią trzymającą skórzany woreczek. Wysypał jego zawartość na otwartą drugą dłoń. Kilkakrotnie przeliczał miedziane „guziki”, jakby nie mogąc uwierzyć w wynik tych kalkulacji. Był w posiadaniu sześciu miedzianych koron, co w doliczeniu do tego jednej korony ofiarowanej mu przez przechodnia, dawało wynik siedemu. Nijak nie starczy mu to na prowiant potrzebny do długiej podróż, nie wspominając już o jakimś transporcie. Co robić? Co robić?.

Siedział tak z wyciągniętą ręką w zamyśleniu, aż w końcu wybudził go cichy brzdęk. Z przestrachem szybko podniósł wzrok, jednak nikogo w pobliżu nie spostrzegł. Musiało upłynąć sporo czasu, bowiem wszystkie dziewczęta zdążyły już napełnić swe wiadra wodą. Nawet stad napalonych młodzieńców nie było widać. Ragrthron mruknął. W złożonych dłoniach dostrzegł jakąś zmianę. Przyjrzał się temu uważnie. Ponownie wykonał kilka obliczeń, nim przyjął wynik do wiadomości. Dziewięć koron?! Krasnolud zmrużył oczy. Czyżby pomylił się przy wcześniejszych rachunkach? Co prawda, nie był geniuszem matematycznym, ale do dziesięciu potrafił bezbłędnie liczyć. Wciąż nie wiedząc co o tym myśleć, schował kapitał do mieszka. Wstał i leniwym krokiem ruszył w stronę studni. Leżało tam puste wiadro, z którego postanowił skorzystać, mimo związanym z tym ryzykiem. Już po chwili pod jego stopami znalazło się naczynie wypełnione świeżą wodą. I kiedy chciał nabrać do dłoni bezbarwnej cieczy, zatrzymał się. Z uwagą przyglądał się zawartości wiadra, a konkretnie temu, co zobaczył w jego odbiciu. Twarz. Jego twarz. We włosach jak i w brodzie wciąż miał resztki siana. Do policzka natomiast przyklejona była jakaś brunatna substancja i krasnolud w myślach modlił się, aby to była tylko ziemia. Widok takiego krasnoluda z pewnością musiał być żałosny. Więc zamiast zwilżyć wyschnięte gardło, umył się czym prędzej doprowadzając się do ładu.


- Ej, ty, krasnoludzie! – Resztę poranka ‘Beczka kręcił się bez celu, kiedy nagle ktoś go zatrzymał. Momentalnie serce podskoczyło mu do gardła, spodziewając się, iż ujrzy wczorajszych towarzyszy.
- C… Co… Ja?
- Tak, ty. Chodź no tu.
– Ragrthron już począł się rozglądać za drogą ucieczki, kiedy wysoka, barczysta postać stanęła nad nim. Był to człowiek. Ogolony na zero, twarz zdobiła podłużna szrama. Odziany w dobrze dopasowaną skórzaną kurtkę, choć bardziej przypominającą pancerz. Miał zresztą przypasany miecz, na którego głowicy spoczywała ogromna łapa. Jego spojrzenie miało coś z zabijaki, a co najmniej żołnierza.
- Widzę, że pałętasz się tu bez większego celu. Na miejscowego mi nie wyglądasz. Przybysz? Zresztą, nieważne. Nie interesowała by cię praca? – ‘Beczka’ nie był pewien co ma o tym myśleć. Nie widział tego mężczyzny wcześniej i na pewno z nim nie pił. Może został wynajęty przez wczorajszych kompanów? Ale o co mu chodziło z tą pracą?
– Jaka znowu praca? – spróbował, aby jego głos zabrzmiał jak najpewniej siebie, mimo to, w połowie się załamał.
- Nazywam się Dar’kh Anar, podróżuję karawaną do stolicy Vertlandu. Niestety tuż przed Ogg napadli na mnie zbójce, uśmiercając przy tym połowę mojej załogi. Nie zdołali jednak niczego ukraść. Droga do Grundburg nie jest długa, ale wolę dmuchać na zimne. Wiozę cenny ładunek i nie chciałbym, aby wpadł w niepowołane ręce. Oprócz mnie jest jeszcze dwójka ludzi. Ty natomiast wyglądasz jak „z twardej skały bity”. Potrzebuję kogoś takiego jak ty do pomocy. Im więcej nas będzie, tym mniejsza szansa, że ponownie ktoś połasi się na moje skarby.

Ragrthron słuchał człowieka bardzo uważnie. W końcu ulżyło mu po tym, jak uświadomił sobie, że nie jest to wysłany na niego zabójca. Oferta jegomościa wydawała się bardzo kusząca. Być może ten mężczyzna spadł mu z nieba. Grundburg – zawsze to bliżej Galben. Poza tym, mimo starań, krasnolud nie wymyślił lepszego planu na kontynuowanie wyprawy. Człowiek przyglądał mu się uważnie, jakby starając się wyczytać z twarzy krasnala aprobatę.
- Oczywiście nie wynajmuję cię za darmo. Dostaniesz swoją dolę na miejscu – starał się zachęcić grubasa. Ten jednak już wcześniej podjął decyzję.
- Zgoda!

Dwie godziny później opuścili Ogg. Lider karawany, dwóch ludzi, którzy podróżowali z nim wcześniej, jeszcze jeden człowiek (a konkretnie kobieta) oraz rudy krasnolud. W takim składzie ruszyli na północ, mając nadzieję, że nic złego po drodze się im nie przydarzy.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"

Ostatnio edytowane przez MTM : 28-10-2012 o 11:32.
MTM jest offline  
Stary 30-10-2012, 16:16   #13
 
Fielus's Avatar
 
Reputacja: 1 Fielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodzeFielus jest na bardzo dobrej drodze
Varenius Ell
Aż do następnego poranka z lasu nie wyszło już nic godnego uwagi. Gobliny musiały więc być jakimiś lokalnymi, szwarcjańskimi bandytami, przyczajonymi w tym miejscu na niczego niepodejrzewających podróżnych.
Uczeń Garet pochował ich w jednym, zbiorowym dole, bowiem ziemia była twarda, zbita i bardzo zła do wykopów. Czarnoksiężnik tymczasem spał, regenerując siły.
Obudził się dopiero o przedświcie, zanim zgasły pochodnie na murach pobliskich fortów. Chłodne, lekko wilgotne powietrze zwiastować mogło zbliżający się deszcz. Tego dnia jednak powinni już znaleźć się na terytorium Galben.
Nagle dało się słyszeć pewien szelest. Od strony Fortu Kamiennego ktoś się podkradał. Jak się zdaje, było ich przynajmniej kilku, różnie uzbrojonych, bowiem Varenius mógł dosłyszeć zarówno cichy szczęk metalu, zapewne zbroi, jak i zwykły szelest kogoś skradającego się.

Dentern fon Gyinder var Quantin
Grupa postanowiła podkraść się do podróżników obozujących w dalszej części szlaku. Uczynili to jednak dopiero bardzo wczesnym rankiem, zanim zgaszono jeszcze pochodnie w fortach po obu stronach drogi. Luźną formacją przeszli po szerokim łuku i zaczęli przemieszczać się możliwie cicho od strony Fortu Kamiennego.
W pierwszej kolejności szli obaj tropiciele, nieco dalej za nimi ork. Ringfeld szedł następny, a za nim osłabiony jeszcze kleryk i rycerz, którego zbroja szczękała nieco metalicznym dźwiękiem, mogącym zdradzić ich pozycję.
Celem waszych podchodów okazała się dwójka podróżników – pół-elf, zdaje się że jakiś czarodziej, oraz młodzieniec ludzki – chyba jego uczeń. W swoim obozie mieli jednego konia i jednego muła, zdaje się że ich wierzchowce.

Kroq Gar
Deszcz siąpił z nieba cienkimi stróżkami. Jaszczuroludzie razem z wozem przejechali już pewien dystans, po obu stronach drogi w wilgotnym powietrzu zaczynali dostrzegać już Forty Kamienny i Centralny, gdy natknęli się na ślady obozu jakiejś większej grupy, przynajmniej sześciu głów.
Obozowisko wydało się im zwinięte pospiesznie i dość niedbale – jego poprzedni mieszkańcy nie zadali sobie nawet trudu zamaskowania miejsca, w którym płonęło ognisko, czy zakopania resztek prowizorycznego posiłku. Teraz żerowały już na nich małe, padlinożerne ptaki, dość popularne w tym regionie.
Jeśli grupa ruszy w tym momencie dalej, pomiędzy fortami natknie się na grupę czterech szwarcjańskich zbrojnych, zmierzających stronę granicy z Galben, oraz mężczyznę w szatach kapłana między nimi.

Ziggrisch Guile
Łotrzyk wyszedł z miasta przez północną bramę i ruszył samotnie w swoją drogę do Galben. Początkowo traktem, później na przełaj przemierzał kolejne kilometry dość szybko, jak na samotnego piechura. Jedynym problemem w podróży był padający z nieba drobny deszcz, utrudniający widzenie i nasączający wilgocią szaty Ziggrischa. Późnym popołudniem, gdy zatrzymał się na popas po obejściu od zachodu Fortu Kamiennego zauważył rysujące się w wilgotnym powietrzu ściany górskie, odgradzające Szwarcję od Galben. Niedaleko przed sobą Ziggirsch dostrzegł również leżące w wysokiej trawie ciało jakiegoś podróżnika, zapewne jak i on zmierzającego do Galben. Teraz już wyraźnie martwego.

„Beczka”
Gdy tylko karawana doszła do rozdroża, Dar’kh Anar zarządził skręt na zachód, w kierunku Grundburga. Ponieważ tą drogą często szły karawany kupieckie, przenoszące urobek górniczy oraz cenne futra z Vertlandu, Dar’kh uczynił bardzo przezornie, zabierając w Ogg dodatkową załogę. Co zaś tyczy się „Beczki”, jeśli wciąż zamierza podróżować do Galben, wybrał nieco okrężną, chociaż być może bezpieczniejszą trasę.
Po dniu marszu karawana była już bardzo blisko granicy. Słońce zachodziło dopiero, więc prawdopodobnie udałoby im się przed zapadnięciem ciemności przekroczyć granicę, gdyby nie jeden ważny szczegół:
Kobieta, podróżująca z nimi jako ktoś na kształt pasażera wyjęła ze swojej torby podróżnej coś, czym szybko rzuciła w jednego ze strażników karawany, a co okazało się długim nożem do rzutów, gdy sterczało już z pleców celu. Zanim jednak zdołała dobyć kolejnego, powalił ją na ziemię drugi ze strażników.
Po przeszukaniu jej rzeczy okazało się, że współpracowała z bandytami, którzy poprzednio napadli na karawanę – miała skrytobójczo wykończyć obsługę, a potem wrócić z wozem do Ogg. Zdaję się jednak, że dopiero zaczynała swoją karierę jako zabójczyni, była bowiem zbyt wolna i zbyt przewidywalna.
Dar’kh nakazał rozbicie obozowiska tuż przed granicą. Wszyscy byli zmęczeni i podenerwowani atakiem od wewnątrz, odpoczynek wydawał się więc najlepszym wyjściem.

Alamund Derry
Kapłan nudził się nieco. Kolejny dzień byli już w drodze do Galben, gdzie został wysłany przez kościół w związku z panującymi tam niepokojami wywołanymi śmiercią króla. Pociecha duchowa przyda się bardzo tym biednym mieszkańcom.
Podróżował konno, traktami, wraz z eskortą, którą przydzielały mu państwa poprzez które przejeżdżał na czas pobytu w ich granicach. Wszystko dzięki glejtowi od starszego brata, podpisanemu dodatkowo przez kilku ważnych dygnitarzy. Obecnie Alamunda ochraniało czterech ciężkozbrojnych szwarcjańkich jeźdźców, eskortujących go traktem z Fortu Centralnego do Fortu April, na terenie Galben.

__________________

INFO MG: Postarajmy się teraz trochę przyspieszyć. Chłopaki bez avatarów: wklejcie jakieś, proszę - to umila grę. Dołączył też do nas Radagast, jako kapłan Symriona, walka o władzę będzie wiec jeszcze bardziej wielostronna.
Poza tym, mam prośbę: chłopaki, nie decydujcie za mnie o przebiegu walk w które wplątuję wasze postaci, w porządku? Jakieś drobne kradzieże, czy inne takie mogą zależeć od waszej decyzji, ale nadal, jakkolwiek by nie była wyluzowana atmosfera w naszej sesji, wszystkie ważne rzeczy zależą ode mnie. To tyle.
Pozdrawiam.
 
__________________
" - Elfy! Do mnie elfy! Do mnie bracia! Genasi mają kłopoty! Do mnie, wy psy bez krzty osobowości! Na wroga!"
~Sulfelg, elfi czarodziej. "Powołanie Strażnika".
Fielus jest offline  
Stary 10-11-2012, 21:32   #14
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
- …no i wtedy Wielki Denark dobył swego Paraziera, co w dosłownym tłumaczeniu można zabrzmieć jako Łowca Paskudnych Mord, i bez strachu w piersi ruszył na spotkanie złego smoka. Nie wiedział jednak, że w Smoczej Jamie jego znienawidzony brat zastawił podstępną pułapkę. Nic nieświadom zagrożenia Denark przysiadł przy podziemnym stawie, z którego zaczerpnął wody. Jak się okazało, woda została zatruta. Powaliła ogromnego krasnoluda z nóg, pozostawiając go bezbronnego na posadzce. Wyczuwszy obecność wojownika, smok natknął się na naszego bohatera. Nawet wtedy wola walki nie opuściła Denarka, który tylko gniewnie spoglądał w ślepia bestii. Ogromny jaszczur z szyderczym pomrukiem zbliżył się ku niedoszłemu zabójcy. Koniec wydawał się bliski. Olbrzymie cielsko zatrzymało się tuż nad Pogromcą Smoków. Smok rozdziawił paszczę, skrywającą w sobie setki ostrych jak brzytwa zębów. I kiedy jego szczęki poczęły się zamykać… – Chcąc czy nie chcąc, dwójka z załogi idąca tuż obok grubego krasnoluda, musiała przysłuchiwać się ulubionej baśni Ragrthrona. Byli to niewielkiego wzrostu ludzie z krótko ściętymi czarnymi włosami i zielonymi oczyma, ubrani w potargane skórzane kurtki. ‘Beczka’ bez trudu domyślił się, że ma do czynienia z braćmi, a dokładnie z bliźniakami. Oboje byli tak samo małomówni. Mieli za to oko na wszystko. Bez przerwy wypatrywali zagrożenia czyhającego tuż za horyzontem, chociaż od odpuszczenia Ogg nie napotkali niczego niepokojącego. Dar’kh Anar musiał czuć się bezpiecznym, mając takich obserwatorów pod komendą. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby nie towarzyszyli mu od początku. Zapewne dzielny Anar padłby martwy z rąk napotkanych rzezimieszków. Ragrthron nie mógł jednak stwierdzić jak dobrze jego przełożony radzi sobie z mieczem. Przecież to budzące respekt wrażenie, które swoim wyglądem sprawiał Dar’kh, mogło być tylko złudzeniem. Wszelako przezorny ‘Beczka’ nie chciałby sprawdzać zdolności bitewnych przewodnika karawany na swoim niewinnym, dobrze odżywionym cielsku.

- I co, ten strzępobrody posłużył bestii za pokarm, czy też zanieczyścił mu przyszły posiłek swoimi fekaliami? – Do opowieści krasnoluda wtrąciła się idąca w tyle kobieta o kruczoczarnych włosach spiętych w warkocz. Właściwie to nie odzywała się wiele więcej od bliźniaków. Sylwetkę ludzicy pokrywał ciasno przylegający, skórzany strój o czarnej barwie. Dodatkowo miała na sobie narzuconą długą pelerynę z kapturem. Również czarną. Tylko jej oczy miały inny kolor, a mianowicie piwny. Cera kobiety była totalnym kontrastem – blada jak chmury wędrujące tuż nad karawaną. Coś dziwnego rzuciło się ‘Beczce’ w oczy, związanego z jej krokiem. Był ostrożny. Prawie niedosłyszalny za sprawą specjalnego obuwia. Kimkolwiek była, nie nauczyła się takiego chodu bez powodu.
Ragrthron zamilkł i odwrócił spojrzenie na Elisę, bo tak się mu przedstawiła. Ona odpowiedziała mu tylko głupawym uśmieszkiem. Najwidoczniej dobrze się bawiła obecnością krasnoluda.
- Nie. Właściwie było na odwrót. Bowiem Wielki Denark przezwyciężył truciznę osłabiającą jego ciało i wykonał przewrót. Szczęki smoka zatrzasnęły się na pustym polu. Nie zwlekając dłużej, Denark pochwycił swój topór obiema dłońmi i wykonał głęboki zamach, odcinając jednym ciosem łeb potwora! Krew litrami splamiła postać krasnoluda, który zdawał napawać się jej każdą kroplą. – Dokończył, akcentując przy tym wspomniane uderzenie oraz przybierając pozę triumfu. Bliźniacy Joe i Jon spojrzeli po sobie bez słowa. Widocznie wciąż nie mieli ochoty komentować bajki brodacza. Kobieta natomiast zdawała się dopiero rozkręcać, bowiem zaraz dodała: Trochę to nieprawdopodobne. Jeszcze przed sekundą twój niedomyty topornik leżał sparaliżowany, by po chwili wykonać unik i za jednym zamachem odciąć głowę smoka.
- Nie bluźnij! Mowa tu przecież o legendarnym Denarku! Tylko on mógł być do tego zdolny.
- Gdyby owa postać żyła naprawdę, to nie różniłaby się od swoich pobratymców, i zamiast wybierać się na przechadzki po smoczych jamach, żłopałaby piwo w karczmie. Już ja dobrze znam takich jak ty.
– Ragrthron umilkł, zagryzając wargi. Taka opinia nie mogła przejść mu przez uszy. Odwrócił się więc i kontynuował marsz w kompletnej ciszy, pozostawiając ten szyderczy uśmieszek na cienkich ustach ludzkiej samicy.


Siedzący na wozie mężczyzna, który popędzał dwa konie pociągowe, nie zarządził wielu postojów. Zależało mu bowiem na dotarciu do stolicy Vertlandu jak najszybciej. Wystarczająco zmarnował czas, dobierając nową załogę w Ogg. Z każdym przebytym kilometrem coraz bardziej żałował swojej decyzji. Już kilka razy zdołali wyprzedzić inne karawany kupieckie, które o dziwo miały słabszą, albo nawet nie miały żadnej ochrony. Droga prowadząca na zachód była w dobrym stanie. Spokojna. Żadnych śladów przestępczej działalności. Raz nawet Anar nawiązał konwersację z handlarzem jadącym w tym samym kierunku. Dowiedział się od niego, że droga z Ogg do Grundburgu jest naprawdę bezpieczna. Poza tym, Dar’kh zaczynał mieć już po dziurki w nosie tego rozgadanego krasnoluda. On sam był rzeczowym człowiekiem, nie marnującym czasu na zbędną gadaninę. A co dopiero opowiadanie bajek! Być może źle ocenił brodacza za pierwszym razem. Dlatego nie mógł się też doczekać, kiedy dotrą do celu.

Było już dobrze po południu. Odległość granicy Vertlandu malała z każdą chwilą. Wszystko szło po jak najlepszej myśli przewodnika. Już od dłuższego czasu nikt nie odezwał się ani słowem. Nawet ten „pieprzony krasnal” szedł w milczeniu. Zmęczenie dawało już o sobie dobrze znać. Czujność braci mąciły już tylko obolałe nogi. Zawieszoną w powietrzu głuchą ciszę przerywał miarowy stukot kół i kopyt. Czerwona tarcza poczęła wykonywać coraz to głębszy skłon. Wszystkich otuliła usypiająca atmosfera. Miała to być jednak cisza przed burzą.
Męska część załogi prawie zapomniała o swojej niepozornej towarzyszce, kroczącej tuż za nimi. Podróżowała praktycznie bez broni, mając przypięty do pasa jedynie długi sztylet. Jej ciche zachowanie oraz chód pozwolił zakamuflować swoją obecność. Tę nieostrożność miał przypłacić ktoś życiem. Padło na Jona, który zdołał dobyć z gardła przenikliwy krzyk, zanim upadł w bezruchu. W momencie wszystko się zatrzymało. Przerażony Joe, spostrzegając wbite w plecy bliźniaka ostrze, instynktownie rzucił okiem za siebie. Tym razem zobaczył Elisę, która szukała czegoś, ukrytego pod peleryną. Jak się okazało, miało to być kolejne ostrze – niewielki sztylet, za to dobrze wyważony, idealny do rzucania. Kobieta popełniła błąd, dobywając tylko po jednym sztylecie na raz. Tę śmiertelną stratę czasu wykorzystał wciąż żywy Joe, szykując dzierżący w dłoni oszczep do rzutu. Skrytobójczyni nie zdążyła wykonać uniku. Kiedy grot przewiercił jej brzuch, wydała z siebie jedynie zdziwione westchnienie. Być może była pewna powodzenia swej misji. Przecież już tak długo grała swoją rolę. Szkoliła się w tym od dawna. To było prawdą. Potrafiła świetnie grać. Nie potrafiła jednak walczyć. To przypieczętowało jej los.


Ciało Jona zostało pochowane na poboczu, pod rosnącym w tamtym miejscu drzewem. Anar pozwolił drugiemu bliźniakowi na urządzenie prymitywnego pogrzebu, podczas którego Joe mamrotał pod nosem jakieś niezrozumiałe dla reszty modlitwy. Zwłoki Elisy pozostawiono bez pochówku. Usunięto ją jednak z drogi. Nikt nie odważył dobrać się do jej ekwipunku. Po tym wydarzeniu ‘Beczka’ stał się jeszcze bardziej posępny. Wszyscy się stali. Ambicje Dar’kha na przekroczenie granicy przed zachodem słońca powoli gasły. Nie chciał jednak zostawać tam, pośród zmarłych. Nakazał więc powolny marsz, by po godzinie zarządzić postój. Joe dostał za zadanie rozbicie namiotów. ‘Beczce’ powierzono zatroszczenie się o ogień. Sam Anar krążył w kółko bez celu. Najpierw napaść przed Ogg i śmierć dwóch jego towarzyszy. Teraz okazuje się, że wynajęta kobieta to tak naprawdę skrytobójca nasłany na jego karawanę, który pozbawił życia kolejnego członka załogi. Czy to co wiózł ze sobą, było warte przelania krwi?


Po kolejnej godzinie obóz został rozbity. Pierwszą wartę objął Joe, który tym razem nie mógł zasnąć. Ragrthron myślał nad tym, jakby też pocieszyć kompana. Uznał jednak za rozsądne, pozostawienie go w spokoju. Rudy krasnolud rozsiadł się wygodnie w swoim namiocie. Chociaż jak bardzo się starał, również miał kłopoty z zaśnięciem. Zaczął więc rozmyślać. Znajdują się tuż przed granicą Vertlandu. Jutro powinni ją przekroczyć, by przed południem dotrzeć do stolicy. Tam to ma się zakończyć ich wspólna podróż. Ragrthron miał dostać pieniądze. Pieniądze, na które niewiele sobie zasłużył. Taka jednak była umowa. A potem co? Jak iść dalej? Pewnie, może samemu kontynuować podróż traktem zachodnim, który za Geodią odbija na północ, do Ann – fortu należącego już do królestwa Galben. Ale jakie niebezpieczeństwa mogą na niego czyhać już za Grundburgiem? Do tej pory trzymał się w grupie, jednak dopiero teraz uświadomił sobie, na jaką głęboką wodę dał się wrzucić. Świat jest ogromny, a on jest tylko samotnym krasnoludem. Nie żadnym łowcą przygód a karczmarzem. Karczmarzem! Co on sobie wyobrażał! Niepozorny krasnoludzki szynkarz ma przebyć te wszystkie królestwa, stawić czoło niebezpieczeństwom podróży i na końcu zdobyć koronę Galben?! Jak on tego dokona? Cholera jasna, że też ten przeklęty ludzki pomiot musiał wyzionąć ducha. Przez to dopadła mnie melancholia. Przecież ja nie jestem jakimś tam krasnoludem. Jestem ‘Beczka’ Ragrthron, syn Ragrthrena, największego browarmistrza Południowych Krain! Jeśli ktoś ma zostać królem Galben, to będę to tylko ja! Nikt nie zna się lepiej na gospodarowaniu swoim mieniem ode mnie. Swego czasu dałem radę zarządzać sławną tawerną „Pod Beczką”, całe królestwo będzie dla mnie małym piwem! Tak marząc, w końcu zasnął.


Następnego dnia złożyli namioty, zebrali ekwipunek a następnie ruszyli w dalszą drogę. Niedługo potem przekroczyli granicę Vertlandu. Dar’kh Anar wdał się w krótką pogawędkę z przełożonym oddziału granicznego. Musieli go znać, bowiem karawana wkrótce potem mogła bez przeszkód wjechać na terytorium księstwa. W dwie godziny potem podróżnicy dostrzegli zarys stolicy – Grundburg. Anar popędził swoją kompanię. Co też tam miało na nich czekać? To się dopiero okaże.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 26-11-2012, 00:16   #15
 
endnadus's Avatar
 
Reputacja: 1 endnadus nie jest za bardzo znany
Uczeń położył swojego pana obok paleniska gdzie mógł w spokoju regenerować siły. Okrył mistrza starym, postrzępionym płaszczem.

-Zabić go? Druga taka okazja już może się nie nadarzyć... Poderżnę mu gardło kozikiem... na pewno nie zdąży się obudzić i już będzie po wszystkim, będę wolny... nie ma żadnego geasu, nic mi się nie stanie, pewnie kłamał... - Geret bez skutecznie próbował przekonać samego siebie podczas gdy kopał dół.
Ziemia była niesłychane zbita, twarda i co najgorsze pełna kamieni które pluły iskrami spotykając się ze szpadlem - w takiej ziemi to lepiej by mi się kilofem kopało - burknął do siebie.

Kopanie zbiorowej mogiły szło mu z minuty na minutę coraz wolniej i pewnie porzuciłby tą czynność gdyby nie wycie wilków gdzieś w oddali. Zmrok już powoli obejmował okolicę. Z niemałym wysiłkiem udało mu się wykopać dół głęboki na niecały metr. Sprawdziwszy ekwipunek i zabierając jedynie użyteczne przedmioty takie jak lina i parę czystych szmat, uczeń czarnoksiężnika rozpoczął umieszczanie ciał w dole. Wrzucał je jedno po drugim. Ciała upadały z wysokości nie jednokrotnie wydając dźwięk łamanych kości podczas upadku. Najupiorniej wyglądały zwłoki goblina potraktowane czarem Vareniusa. Ciało goblina było wysuszone i pomarszczone, ważyło tyle, że bez problemu można było nim rzucać jedną ręką. Wyglądało niesamowicie staro. Uczeń przyjrzał się czarnoksiężnikowi i zrozumiał dlaczego wydaje mu się teraz takim obcym. Po pierwsze pierwszy raz widział jak czarnoksiężnik śpi. Po drugie z jego twarzy zniknęła blizna biegnąca wcześniej przez cały policzek.
- czyżby wyssał energię życiową z tego goblina? Pewnie to jakiś wampiryczny czar - dumał młodzieniec. Po skończonej ciężkiej pracy młodzieniec udał się na zasłużony spoczynek.

Ogień, huk spadających trawionych w ogniu desek. Krzyk. Przeraźliwy krzyk kobiety. Dookoła, podniecony widowiskiem tłum. Wszystkie przekleństwa zlewają się w jeden jazgot. Spod zaryglowanych drzwi wypływa krew. Na jej powierzchni zaczynają pojawiać się bąble. Krew wre wydając dźwięki podobne do kobiecego pisku. Przed strugą krwi stoi mały chłopiec o ciemnych włosach. Płacze. Przez łzy kogoś woła, prosi o pomoc ale tłum jest głuchy. Tłum chce krwi, więcej krwi. Wybuch. Drzwi wypchnięte przez ogromny jęzor ognia lecą wprost na chłopca. Ten bezradnie zakrywa swoją twarz... Cisza, nikt już nie krzyczy. Ludzie dookoła zniknęli. Ze ściany ognia znajdującej się przed chłopcem wyłania się postać kobiety. Chłopiec płacze, jego łzy wyparowywują po dotknięciu z kałużą krwi która pokrywa teraz całą ziemię aż po horyzont.
- to przez ciebie tak skończyłam - zimnym niczym miecz na dnie oceanu głosem odezwała się kobieta.
- mamo... ale ja... nie... ja nie chciałem... - wybełkotało dziecko krztusząc się łzami i tym co znajdowało się w jego nozdrzach.
- Umrzyj teraz a wszystko ci wybaczę - władczym tonem odpowiedziała kobieta wyciągając sztylet zza pleców - Dzieciak upadł na kolana, spuścił głowę w geście rezygnacji, krew zdawała się wspinać po jego udach ku górze. Kobieta zdecydowanym ruchem uniosła sztylet.
-Nie! Ty nie jesteś moją matką! Bądź przeklęty demonie! - krzyknął klęczący w bezkresnej kałuży krwi mężczyzna. W ostatnim momencie uchylił się od ciosu wytrącając jej z rąk broń. Nie było tam nawet śladu po dziecku. Kobieta zaczęła się śmiać.
- Nie ładnie syneczku zwracać się tak do matki - uśmiech nie znikał z jej twarzy - Ja mam czas, już nigdy się mnie nie pozbędziesz, potrzeba tylko czasu na twój błąd - kobieta wymówiła te słowa nienaturalnie głośnym i rzężącym głosem.

Varenius zerwał się ze snu cały zlany zimnym potem. Wiał zimny wilgotny wiatr. Przytargał - zapewne znad morza - ciężkie niczym stal chmury. Zwiastować to mogło tylko jedno - nadejście deszczu. Nim ostatnia pochodnia zgasła słyszeć można było kroki. Czarnoksiężnik był wypoczęty, bez trudu mógł usłyszeć szczęk pierścieni kolczugi. Instynktownie też wyczuł śmierć - świeżo pochowanych niedoszłych goblińskich rabusiów. Mógłby nawet znaleźć miejsce ich spoczynku z zamkniętymi oczami. Jak zwykle but-budzik zbudził Gereta.

- wstawaj w tej chwili, chodź za mną i nawet nie otwieraj gęby bo zmienię cię w zombie - wysyczał przez zęby Varenius.

Uczeń w jednym momencie zrozumiał wagę sytuacji. Wykonał polecenie swojego mistrza próbując jak najciszej oddychać. Czarnoksiężnik nakazał Geretowi stanąć za nim. Obydwoje stali dokładnie na mogile goblinów. Coraz wyraźniej można było usłyszeć kroki, obaj czekali na swoich nowych gości. Można było nawet usłyszeć ciche inkantacje czarów które wymawiał czarnoksiężnik. Jednak Geret nie był w stanie stwierdzić czy to nie tylko wiatr kołyszący źdźbłami traw...
 
endnadus jest offline  
Stary 06-12-2012, 12:04   #16
 
Ravenz86's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravenz86 nie jest za bardzo znany
Droga do Galben stała otworem, ku zaskoczeniu Ziggrisha podróż nie przysparzała mu kłopotów i godziny mijały szybko – jedyną wadą był deszcz – nawet zejście ze ścieżki i podróżowanie pod osłoną naturalną z gęstego listowia Szwarcjańskich lasów nie pomagało. Przechadzając się po lesie – nie tracąc z zasięgu wzroku ścieżki, zdjął już teraz ciążący kaptur. Gdy w pewnej chwili usłyszał ciche dźwięki rozmowy podróżników postanowił przystanąć na chwilę i odczekać aż straci z nimi kontakt wzrokowy – w cieniu wysokich drzew powątpiewał w to że ktoś może go zobaczyć lecz wolał nie ryzykować – tym bardziej gdy jasno i wyraźnie można było by odgadnąć kim tak naprawdę jest „Al-Zagir”. Ziggrish wiedział że nikt nie tolerowałby go w jego „właściwej” postaci wolał uniknąć niepotrzebnych problemów. Po krótkiej chwili karawana podróżników minęła go i wydawało mu się że nie zauważyli go, w związku z czym postanowił ruszyć dalej. Z mapy którą widział przed podrożą odgadywał że musi się znajdować niedaleko Fortu Kamiennego. Zgadywał że w takim tempie za około dwie pełne godziny zobaczy przynajmniej zarys budowli fortu. Zastanawiał się od której strony obejść fort – nie uśmiechało mu się wchodzić do środka – powrót do fortu może okazać się błędem zbyt dobrze go tam znają – tym bardziej biorąc pod uwagę że Szeryfowie z paru miast Galben mogli wydać nakaz aresztu – tylko pytanie czy te nakazy maja władzę poza granicami kraju – wolał jednak nie ryzykować. Starając sobie przypomnieć wygląd Fortu, jak przez mgłę, przypomniało mu się że najłatwiej ruszyć stroną zachodnią. Po dokładnym obejrzeniu obu stron traktu szybko przebiegł drogę w nadziei że nikt go nie zauważył. Po obejściu Fortu i oddaleniu się postanowił zatrzymać się na popas. Mamrocząc cos pod nosem przysiadł w cieniu wielkiego drzewa i postanowił schrupać kawał suszonego mięsa popijając wodą. Mając za plecami góry Szwarcji napotkał na zwłoki jakiegoś podróżnika – bez zastanowienie zaczął przeglądać rzeczy nieboszczyka „W końcu on już tego nie potrzebuje”

[Przepraszam za krótki post ale muszę zbierać bibliografię]
 
Ravenz86 jest offline  
Stary 01-01-2013, 11:43   #17
 
Radagast's Avatar
 
Reputacja: 1 Radagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnieRadagast jest jak niezastąpione światło przewodnie
Alamund klął na czym świat stoi. Nie powinien był w ogóle opuszczać Keltainen. Wiedział przecież, że król jest stary i choruje. Wiedział, że nie zostało mu wiele czasu. Tymczasem dał się odesłać. Pozwolił, by śmierć monarchy zaskoczyła go daleko w Szwarcji.

Z początku się cieszył misją, jaką mu powierzono. Miał towarzyszyć posłowi Marcusowi von Gutbach w wyprawie do Froxis. Wchodził w skład niemałej świty tego zacnego dyplomaty jako opiekun duchowny. Von Gutbach darzył Symriona wielką czcią, więc w drodze poświęcał jego kapłanowi dużo czasu, oddając się dysputom tak o teologii, jak i polityce. A że wielce uczony był to człek i wysoce przez wszystkich poważany, to jego towarzystwo mogło Derry'emu jedynie na dobre wyjść. Opuszczał więc Galben pełen nadziei. Droga jednak zajęła im sporo czasu, a i pobyt we Froxis się przedłużał. W tym czasie stary Argez odszedł do swych przodków.

Gdy tylko wiadomość o skonaniu Jego Królewskiej Mości dotarła do posłów, Alamund uzbrojony w glejt wyruszył w drogę powrotną. I, jako się rzekło, klął. Powinien być przy królu w ostatnich chwilach jego życia. Powinien go odprowadzać na drugą stronę. I powinien służyć swoją radą i pomocą tym, którzy zarządzali krajem do czasu koronacji nowego władcy. Wieści na ten temat też do niego dotarły i bynajmniej nie poprawiły humoru. Zapowiadało się na to, że trzeba będzie ugiąć kolano przed jakimś przybłędą z dalekiego kraju. Zapewne czczącym jakieś bóstwa dzikusów. Co się wtedy stanie z kultem Symriona, jeno bogowie wiedzieli. Nie można było dopuścić do tego, żeby jego Kościół odsunięto w cień, pozbawiając prostaczków drogowskazu na życie. Dlatego właśnie spieszył się jak tylko mógł. Trzeba było powstrzymać organizację tego idiotycznego turnieju, czy jakkolwiek należałoby to nazwać, który miał wyłonić przyszłego monarchę. A jeśli nie, to go wygrać i osobiście zadbać o bezpieczeństwo dusz ludu.

Alamunda tyłek bolał niemiłosiernie. Nie lubił podróży konno, jednak z racji pośpiechu nie mógł sobie pozwolić na wygodniejszy środek transportu. Korciło go co prawda, żeby skorzystać z drogi morskiej, ale zniechęciła go pustynia, którą musiałby pokonać.

Słońce schyliło się już nisko nad górami. A za nimi znajdowała się już ojczyzna.
- Tu się zatrzymamy - rzucił do swojej eskorty, gdy tylko zauważył przydrożny zajazd. Konie oddali pod opiekę chłopca stajennego, a sami weszli do gospody. Sufit miała nisko i była strasznie zadymiona. Alamund zamówił jedzenie i picie dla nich wszystkich i opłacił nocleg. Później wyszedł na zewnątrz, żeby zmówić wieczorne modły w czerwonym świetle zachodu.
 
__________________
Within the spreading darkness we exchanged vows of revolution.
Because I must not allow anyone to stand in my way.
-DN
Dyżurny Purysta Językowy
Radagast jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172