Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2013, 12:42   #93
Zajcu
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Miaudzo dużo Nyanrozumienie~

Słońce zachodziło już za horyzont, przykrywając wszystkie uczynki tego dnia niewidzialną, choć jakże potężną płachtą cieni. Ciemność, która nastała nieco później niż powinna, jakby nie mogła przezwyciężyć jakiejś trudności, smutku, czegoś zwyczajnie złego. Zdrada, która często była kojarzona z zachodzącym słońcem, czy też wschodzącą satelitą naszego świata, nie była wcale łatwym do strawienia daniem. Wręcz przeciwnie, pewna legenda głosiła iż każde złamanie przysięgi przedłuża dzień o kilka sekund, może nawet minut. Kapłani jednego z bóstw często używali tego motywu jako sposobu na przekonanie wiernych do wierności, lojalności. Straszyli wiecznym dniem, czasem w którym moment odpoczynku nigdy nie nadejdzie, zaś ich ciała jak i dusze zatracą się w bezustannej pracy. W dążeniu do ideału, który i tak nie istnieje. Tym razem jednak było to tylko kilka mało znaczących minut, ot zwykła anomalia, których było coraz więcej. Jedynym, co powstrzymywało ciemność przed pochłonięciem całego miasta do światło rozchodzące się tylko z jednego oka w jednym domostwie.
Kilkudziesięcioletnia budowla znajdująca się w niedalekiej odległości od rynku prezentowała trendy charakterystyczne dla lokalnej kultury, jednak wydawała się być wzniesiona za pomocą awangardowej mieszanki magii i techniki. Pierwsza z nich niewątpliwie miała przyśpieszyć budowę całości, urealnić niektóre nie możliwe do osiągnięcia dzięki nawet najwyższej z nauk rozwiązania. Lewitujący kilkadziesiąt metrów nad dachem budynku krąg będący ucieleśnieniem przeznaczenia tego budynku, który tylko zdawał się być niepozornym. Dolna, dosłownie przyziemna część tego dzieła architektury była zwyczajną częścią mieszkalną, swoistym dormitorium. Każde piętro należało do innego poziomu nauczania, zaś poddasze było rezydencją mistrzów – tutejszej formy nauczycieli.
Pierwsze z pięter zdawało się nie mieć żadnych okien, a jedynym otworem widocznym gołym okiem były drzwi. Co prawda na tym poziomie budowla nie miała w sobie niczego szczególnego, ot zwykłe, potężne kamienie zdolne utrzymać całą budowlę, jednak nawet chłopi zastanawiali się jak mieszkańcy radzą sobie bez żadnej wentylacji. Chociaż nie było to absolutnie prawdziwe, to pierwszy okres nauczania cechował się całkowitą izolacją od świata zewnętrznego. Swoistego skupienia się tylko i wyłącznie na sobie, swoich możliwościach i podstaw sztuki, jaką niewątpliwie była nauka. W praktyce jednak to, co pozornie wydawało się być staroświeckim rozwiązaniem było jedną z nowo odkrytych substancji, cechującą się malutkimi, niemożliwymi do dostrzeżenia otworami wentylacyjnymi. Plotki krążące po mieście, podsycane dodatkowo przez uczniów wyższych poziomów głosiły iż przez pierwszy miesiąc, czasem nawet i dwa, nim nie posiądzie się umiejętności rozświetlenia sobie pomieszczenia, nawet światło nie zostaje udostępnione za darmo. Początek magii zdawał się więc dla jej użytkowników być całkowitą samotnością, w której nawet fotony zdawały się omijać adeptów. Wyposażenie pierwszoroczniaków było równie ubogie – otrzymywali oni dwa komplety ubrań, letnie i zimowe. W pomieszczeniu zaś znajdowało się tylko rozłożone na ziemi posłanie. W skrócie nie było tam nic, co mogłoby zakłócić komunikację z samym sobą. Była to absolutna samotnia.
Okres tego cierpienia nie był wymagany, czy nawet zalecany do poznania dowolnej magii. Tutaj chodziło bardziej o wewnętrzne rytuały organizacji, lub zwyczajnie – sprawdzenie czy ktoś jest wart dostąpienia zaszczytów władania magią. Ponoć zdolniejsi, czy też bardziej doświadczeni użytkownicy potrafili zaliczyć wszystkie z „kamieni” - czyli zwyczajnych wymagań przejścia na wyższy poziom w przeciągu tygodnia, czy miesiąca. Innym, choć nie zawsze gorszym od nich zajmowało to nawet rok. W zamian jednak nadrabiali oni na późniejszych etapach, lub też okazywali się zwyczajnymi beztalenciami, dla których czas spędzony w akademii przyda się tylko przy pracach fizycznych...


Uzyskanie każdego z „kamieni” dawało konkretny przywilej, tak że użytkownicy drugiego piętra posiadali już przeciętnie udekorowany pokój, wygodne łóżko, kilka kompletów ubrań, znacznie lepsze posiłki. Ot, prosta lekcja – im jesteś lepszy, tym poziom twojego życia plasuje się wyżej na drabinie społecznej. Drugi z poziomów gwarantował też okno w każdym z pomieszczeń, co było przyjemne dla akolitów, jednak rozśmieszało obserwatorów tego budynku. Jeśli pierwotny poziom świadczył o braku konkretnych umiejętności, to drugi z nich można by tytułować mianem początkującego. Osobnika, który jak na normalnego ucznia przystało chodził na zajęcia, praktyczne jak i teoretyczne. Uczył się zarówno magii, jak i historii jej użytkowników. Tego, jak kształtowali oni świat. Poznawali też tutaj proste formuły wzmacniające wykonywany przez nich czar – inkantacje, czy też odpowiednie ruchy dłońmi. Nadal były do jednak tylko i wyłącznie „zabawy” z magią. Układali oni odpowiednie figury z klocków na czas, grali w szachy wykorzystując do tego energię pochodzącą ze swoich ciał. Wszystko po to, by przyzwyczaić ich do uczuć jakie towarzyszom całkowitemu wyczerpaniu. Przekazywały też jakże ważną wiedzę o sygnałach własnego ciała.
Poziomy między trzecim, a piątym różniły się stopniem wykorzystywania mocy, jak i przywilejami. Osiągnięcie pokoju na jeszcze wyższym piętrze pozwalało na stopniową jego indywidualizację – odpowiedni kolor ścian, a nawet obrazy. Był to też moment, w którym ciała uczniów mogły po raz pierwszy opuścić budynek. Stąd też młodzież w Zarii zdawała się zaczynać od wieku 15, czy też 17 lat. Co ciekawe spora część mieszkańców pracowało przy obsłudze wielkiego molocha, jakim była akademia – mieszkańcami okolicznych kamienic byli więc farmerzy, piekarze, krawcy. Oczywiście poza zawodami potrzebnymi na co dzień, wymaganymi do funkcjonowania niemal każdego miasta znajdowały się tu też osobistości bardziej wyszukane – introligatorzy, handlarze magicznymi księgami i zwojami, zaklinacze.
Miasto, które rozpoczęło swój rozdział w księdze zwanej historią świata jako mała karczma dla mieszkańców okolicznych wiosek o dumnej nazwie „Zarwij lub Wyrwij” rozrosła się za sprawą ogromnej ilości zbiegów okoliczności. Wszystko rozpoczęło się od pierwszego dzikiego maga tych okolic, który wymagał swoistego oswojenia. Niczym zwierze, do którego było mu coraz bliżej – jego ciało zaczynały pokrywać łuski, z ust wyrastały kły. Powietrze wokół tego wynaturzenia zdawało się być cięższe, jakby przesycone magią. Tak też było – dobrowolnie unosił on przedmioty, pomagał mieszańcom pobliskich wiosek, czasem tylko spalił wieśniaka, czy jego dom. Tak więc sznurki przeznaczenia znalazły już coś, co mogło posłużyć za wielki supeł. Koncentrację losów osobistości wielkich. Oczywiście wszystko mogło być też złożonym przypadkiem. W końcu to w zgodzie z logiką tego świata, by nieokiełznany mag prędzej czy później przyciągnął do siebie innych. Większość z nich co prawda zamierzała zwyczajnie zabić ten ewenement, inni zaś wykorzystać. Właściwie to nikt nie miał dobrych intencji. Jedynym, co uratowało okolicę od zniszczenia był Korr. Ale nie o tym jest ta historia, ani nawet o szczegółowej budowie jej jakże ważnego miejsca akcji. Nie wątpliwie jest to okazja na wiele ciekawych opowieści, jednak każdą z nich trzeba uzyskać w bliżej nieznany sposób.






- Niahahahaha! – jeśli opowieści o kocie w butach ludzie traktują jak bajkę, to co powiedzią na tą czworonożną istotą, której głowę skrywał duży, niemalże większy niż on sam kapelusz. Głos rozległ się spod sufitu, sprawiając że cała izba znajdująca się kilkadziesiąt metrów nad ziemią, w jednym z zataczających wciąż jedno i to samo koło kamieni, zaczęła wydawać się znacznie przyjemniejsza. Światło, które rozświetlało całe pomieszczenie sprawiło że zwierzak tuż po wylądowaniu był niemalże cały zakryty przez cień stworzony przez jego nakrycie głowy.
- Więc mówisz że ktoś cie okradł? – uśmiech na twarzy kotki znacznie się rozszerzył. Właściwie to chyba tylko duma chroniła ją przed turlaniem się po ziemi.
- Tak! – odparła rozmówczyni. - Jak on śmiał! – każde słowo było uzewnętrznieniem jej gniewu. Każdy gest, element jej mimiki zdawał się egzystować tylko w jednym celu – by pomimo odległości która dzieliła go od tego blondyna zadawać mu wirtualne ciosy. W biodro, w brzuch, może nawet w tą uroczą, przeważnie uśmiechniętą gębę. Sprawić, by ta inteligenta żmija stała się debilem, za którego się podawała. - Oszukać mnie! – ostatnie słowo rozbrzmiało niemal tak głośno, by mieszkańcy nie tyle niższych pięter, co po prostu na podłożu, w całym mieście. Ot, nie wolno drwić sobie z mistrzów magii.








Powietrze stawało się coraz gorętsze, zaś światło zaczynało pokonywać ciemność znajdującą się w pomieszczeniu. Przywdziana w czerń kobieta niewątpliwie szpeciła swoją urodę poprzez emocje, które zdawały się nie mieścić w jej mowie ciała. Całkiem trafnym opisem tego, przed jakim horrorem stał teraz kot były plotki, według których nawet ślepi są w stanie zobaczyć złoszczącą się Viannę.
- Przecież i tak zabezpieczyłaś tą księgę... – westchnęła kotka, próbując uspokoić panią ognia. Temperatura całego pomieszczenia rosła niebezpiecznie szybko, tylko kotka zdawała się zachowywać zwyczajny poziom, będąc jakby niewrażliwą na emanującą energią kobietę. - No i nawet nie interesują cię klątwy! – dodała po chwili, jakby z zarzutem. Kotka wyskoczyła w górę tylko po to, by znaleźć się oko w oko z kobietą. Ten gest, chociaż pozornie zdawał się być komiczny, umniejszać poprzednie słowa tej istoty zadziałał jak najpotężniejszy z czarów – kobieta zaczynała zmniejszać emitowane z jej ciała emocje.
- Zabiję go... – powiedziała tylko patrząc na kotkę, która najwyraźniej stała się światkiem, jeśli nie przymusowym kompanem kobiety.


***


Pędzący niczym wiatr kurier minął dziwną zgraję – trzech mężczyzn, kobietę oraz kota wyruszających w dokładnie przeciwnym kierunku. Nie miał możliwości, by stwierdzić że właśnie sens jego zadania legł w gruzach, zaś „wypożyczona” księga nie zostanie oddana na czas. Ze zdziwieniem patrzył na panią ognia akompaniowaną przez wysokiego, wysportowanego blondyna, długowłosego oszpeconego blizną jak i jednookiego starca.
Gdy ich mijał, uderzył tylko bacikiem w konia, wyraźnie przyśpieszając. Nie była to oczywiście naturalna reakcja w bramie miasta, jednak mało kto chciałby znajdować się w towarzystwie takiej zgrai dłużej niż było to niezbędne.
W jego książka znajdująca się w jego torbie nagle zniknęła, a wraz z nią liścik.


- Nyahahahaha – kot identyczny do tego, który kroczył wśród zgrai dziwaków tarzał się po ziemi, wpatrując się w księgę opatrzoną krótkim liścikiem.

Cytat:
Przeczytam tylko to, co było potrzebne.
Szczerze oddany, Faust
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 01-01-2013 o 12:46.
Zajcu jest offline