Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-12-2012, 17:25   #91
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: Nudę.
(Czyli filier w którym nic się nie dzieje.)

Miasto, które niegdyś było metropolią znaną na całym kontynencie, a nawet i poza nim, stało się ofiarą epidemii pokrywającej umysły jej mieszkańców, ciągle tętniło życiem. Co prawda tempo życia tego tworu, jakim niewątpliwie było Wiltover, znajdujące się na pograniczu miasta jak i żywego organizmu, wyraźnie zwolniło wraz ze zmniejszającym się ruchem kupieckim, jednak wyjątkowo głośne wejście przybyszów testujących “maszynę latającą” mogło być tym, czego potrzebowało serce tej istoty by powrócić do dawnej świetności.
Blondyn spacerował targiem bez większego celu, skupiając swój wzrok nie na towarach ustawionych na licznych półkach, lecz na kratkach ściekowych - będących wejściem do labiryntu skrywającego wiele, może nawet zbyt wiele tajemnic...
Jego wzrok po chwili jednak zawędrował nieco wyżej, skupiając się na niezwykłej, niebieskiej kobiecie.
- Nie miałem okazji tego powiedzieć. - zaczął, licząc że jego głos może zostać rozpoznany. - Dziękuję.
Shiba tymczasem przeglądała zioła i przyprawy porozstawiane przez jakiegoś wędrownego handlarza czy też druida.
Miała zamiar przestudiować zasoby kulinarne kontynentu na tyle dokładnie na ile mogła. Jej rola w walce z szaleństwem z jakiegoś powodu skończyła się na gotowaniu więc przynajmniej powinna się starać gotować dobrze. A może i nawet na tyle dobrze aby były z tego jakieś dodatkowe efekty.
Usłyszała i poznała głos Fausta, jednak nie specjalnie przejęła się jego obecnością.
Co? – rzuciła za siebie chcąc jeszcze raz usłyszeć „dziękuję” z ust Fausta który do tej pory zdawał jej się być niesłychanie podejrzany.
Jakby nie było do tej pory widziała tylko jak coś zabija albo gniewa Hanę.
- Dziękuję za kurację. - powtórzył szczerym głosem, wpatrując się w plecy niebieskiej istoty. Co prawda umknęło to odwróconej do niego plecami kobiecie, jednak przez jego twarz przemknął grymas niepewności. Wydawało się, jakby przeżycia temu podobne były czymś obcym dla blondyna.
- Dziękuję za szybką reakcję z maszyną latającą - dodał po chwili nieco śmielej. Mimo wszystko nie był pewien tego, co zamierza osiągnąć, może po prostu chciał się przypodobać medyczce tego zespołu?
- Jesteśmy drużyną – Odparła niebieskoskóra która mimowolnie lekko się uśmiechnęła.
Złapała jakiś tobół z ziemi i odwracając się wcisnęła go w ręce Fausta. - Masz, przydaj się. – rzuciła rekrutując go do roli tragarza. Co prawda miała z sobą swojego wierzchowca ale i tak nie chciało jej się ciągle męczyć z doczepianiem do niego kolejnego worka czy pudełka. A przyznać trzeba było że koń dźwigał już niezwykle wiele różnorodnych pakunków.
- Yhm - mruknął jakby zniechęcony nowym przydziałem obowiązków mężczyzna. Cóż począć? To co znajdowało się w tym pakunku niewątpliwie niedługo uświetni przenośne stoły, czy inne miejsca w których posiłek zostanie podany, on zaś najprawdopodobniej będzie jednym ze smakoszy nurkujących w aromatycznych daniach. Przynajmniej o ile Hana nie zdąży go zabić...
Jego wzrok co jakiś czas zbaczał na klatki ściekowe, jakby próbował zebrać jakieś informacje bazując na ich budowie. - Jak myślisz, długo tutaj zabawimy? - zapytał po chwili.
Nie dostał odpowiedzi dopóki Shiba nie odwróciła się wciskając mu drugi worek.
- Przynajmniej do jutra. W końcu można wziąć kąpiel i się wyspać. - stwierdziła właściwie nie mogąc się doczekać odświeżenia. To jednak dopiero wieczorem.
Ruszyła dalej aby badać kolejne stragany. Zadała jednak przy okazji jedno zasadnicze pytanie.
- Co się właściwie wydarzyło gdy ratowaliście Calamitiego? - wciąż nie poznała szczegółów wydarzeń które ominęły ją gdy zajmowała się jakże nużącą rolą przebywania z Madredem.
- Sashi umarła. - powiedział bez szczególnego wzruszenia, czy nawet smutku. Może wogóle nie zależało mu na życiu tej istoty, lub też przebolał już stratę towarzyszki broni? Właściwie, to nawet uśmiech nie zniknął z jego ust gdy wypowiedział te słowa. Nie miał już na to wpływu, nie miał po co się tym zamartwiać.
- Jej zabójca to ktoś z mojej przyszłości - powiedział zdanie, które zdawało się nie mieć większego sensu nawet dla jego mówcy, przynajmniej przy powierzchownej analizie.
- Ahaaa - Shiba również specjalnie się nie przejęła. Przez "drużynę" miała najwidoczniej na myśli początkową grupę a nie wszystkich przypadkowych ludzi którzy zaczęli się z nimi szwendać. Teoretycznie w końcu byli na sekretnej misji. Tak sekretnej, że pewnie piszą o nich w wszystkich gazetach jako bandzie zbójów albo naukowców od technologii podróży powietrznej.
- A coś istotnego? - dopytała niebieskoskóra. - Przydupasy niezwykle bały się ich szefa z tego co pamiętam. Choć zgaduję że to kolejna drzazga? - Niebieskoskóra przypomniała sobie jak wyśmiała pojmanego przez Gorta zabójcę i faktycznie wydawało się to dla niej zabawne.
Cała drużyna składała się z nadprzyrodzonych ludzi a ona jedna była zwykłą Sidhe. W dodatku bez ręki i po zmianie płci. Wszystko wskazywało na to że szaleństwo wcale nie musi być aż takie potężne jakby mówiły o tym plotki.
- Ich szef jest tutaj - choć te słowa brzmiały by pięknie, gdyby tuż po nich wycelował swój palec w samego siebie, wskazał on jednak grunt po którym stąpali. Nie był pewien jak zachować się na całkowitą obojętność Shiby na śmierć kobiety - właściwie to popierał on taką postawę, jednak mając wzgląd na dzierżyciela rozpaczy - wyrażał swoją obojętność, nie wspierał jednak tej pochodzącej od innych.
Blondyn podrapał się po brodzie, jakby chcąc zaznaczyć całemu otaczającemu światu “czekać, ja myślę!”.
- A co z tym elfem? - spytał zaskoczony niemal tak, jakby dopiero zdał sobie sprawę z jego braku.
- Tutaj? Można bardziej szczegółowo? - zapytała kobieta którą nieco zaczęły irytować niepełne odpowiedzi Fausta.
Z jednej strony dali sobie radę w podziemiach z drugiej jednak jeżeli coś porwało Calamitiego i zraniło nawet Gorta to możliwe że było to nieco istotne.
- Elf był pod opieką Gorta. - odparła niedbale na pytanie o "Gallanda".
- Więc tyle znaczą dla niego nakama - westchnął rozbawiony całą sytuacją. Szkoda mu było tego, że ominął go pokaz furii czarnoskórego, która przynajmniej powinna nastąpić. Prostoduszność pirata była czasem zadziwiająca, czemu więc porzucał ją tak łatwo?
- Pod miastem znajduje się swoisty labirynt - odparł nie zastanawiając się nawet nad odpowiedzią. Można by rzecz, że ufał wszystkim, z którymi wyruszył ze stolicy, jednak czy było w tym ziarnko prawdy? Niewątpliwie wyjawanie informacji nie jest tym, co może udowodnić jego oddanie.
- To, to wiem. - odparła beznamiętnie niebieskoskóra. - Jakbyś zapomniał zostaliśmy wysłanie do Witlover aby przejść nimi na drugą stronę. Potem mamy sobie sami radzić. - fakt plan który dostali od "króla" w Larazie był dosyć...wybrakowany.
Shiba zatrzymała się widząc stragan z książkami i poczęła namiętnie szukać w nim tytułów o gotowaniu. - Innymi słowy oni mają tutaj drugą siedzibę czy jak? - dopytała.
- Chyba tak. - odparł nieco ubogo, jakby widok książek ograniczał ilość słów które wydobywają się z jego ust. Jego oko szybko wyłowiło kilka tytułów, które po szybkim przekartkowaniu odłożył - najwyraźniej nie było w nich nic ciekawego. W końcu nie było możliwości by przyswoił je tak szybko...
- Tunele o których mówił tamten człowiek... - Faust zamknął oczy, jakby dając znak że nurkuje w głąb swej pamięci.
- Nie były czasem w jakiejś górze? - już po chwili podzielił się wynikami swych wewnętrznych poszukiwań.
Niebieskoskóra przytaknęła kiwnięciem głowy.
- [i]Tuż za miastem. Zgaduję jednak że jest to sieć porównywalna do labiryntu. Nie zdziwię się jeżeli sięga pod miasto jak i w okolice czarnej wody. Najprawdopodobniej tylko konkretne szalki są przeznaczone dla samych handlarzy.
Do listy bagaży targanych przez Fausta doszło grube tomisko zdecydowanie cięższe niż dwa tobołki które już niósł.
- Szukasz tu czegoś czy idziemy na piwo? - spytała niedbale. Nie dało się ukryć, że poprzednie efekty picia wcale nic nie nauczyły młodej już kucharki.
- Możemy iść - powiedział, zaś wszystkie zasoby magicznie zniknęły, uwalniając ręce blondyna od nacisku. Chodzenie po targowisku w taki sposób miało jakiś sens, jednak wizyta w spelunie wątpliwej reputacji - już nie do końca.
- Prowadź - dodał po chwili, wskazując jej ręką przodownictwo.
Shiba spokojnie przepychała się przez targ aż w końcu dostali się do jednej z tutejszych karczm. Nie była ona pusta ale również i nie przepełniona. Szaleństwo najwidoczniej obniżało zapał ludzi do zabawy a tych którzy byli przekonani o bliskim końcu zachęcała do skrajnego imprezowania.
Efekt? Spory chaos wewnątrz pomieszczenia.
Mimo wszystko udało im się znaleźć wolne miejsce a kobieta szybko krzyknęła. - Dwa piwa! - do najbliższej kelnerki. Po tych słowach odwróciła się do Fausta i pewien element trochę ją zdziwił.
- Gdzie do diabła są moje zakupy? - zapytała z wyraźnym zirytowaniem w oku niebieskoskóra.
- Huh!? - Faust był całkowicie zdziwiony zniknięciem tobołków, można nawet stwierdzić że wydawał się nie zauważać tego jeszcze kilka sekund wcześniej.
- Złodzieje? - zaśmiał się, jakby to miało wyrazić jego bezradność.
Kobieta wyraźnie nie była zachwycona żartem a naburmuszenie dało się wyczytać z jej twarzy.
Gdy tylko piwa pojawiły się na stole szybkim ruchem je do siebie przyciągnęła.
- Nie pijesz póki się nie znajdą. - zakomunikowała.
Ultimatum które postawiła mu kucharka zdawało się zdominować wszelaką ochotę to dowcipów, czy innych figli - zakupy pojawiły się na stole, a wraz z nimi ręka blondyna wystrzeliła po jeden z kufli.
- Mogę? - zapytał, przekrzywiając lekko jego głowę. Złote kolczyki lekko zatańczyły za sprawą tego ruchu, przyzwyczajając się do nieco innego położenia.
Mało się nie zakrztusiła piwem gdy przedmioty wskoczyły na stół.
- MAGICK POCKET!? - krzyknęła zdziwiona.
Na ziemiach Sidhe jedyną znaną magią było wykorzystywanie energii magicznych kamieni rozsianych po wyspie a zwłaszcza pod nią. "Magick pocket" był technicznie najdroższym zaklęciem a przynajmniej jednym u szczytów listy. Niebieskoskóra przyjrzała się chłopakowi. W sumie złote kolczyki też nie wydawały się aż takie tanie.
Kiwnęła niewinnie głową. - Możesz...jak jesteś taki nadziany to po co ryzykujesz życie walką z z szaleństwem? - zapytała ni stąd ni zowąd.
- Kupiłem to w stolicy, za małą część naszej zaliczki - odparł krótko, nieco zdziwiony reakcją niebieskoskórej dziewczyny. Nie był pewien jak to możliwe, że coś tak użytecznego, jak i stosunkowo taniego na tym kontynencie mogło wywołać aż taką radość.
- Nie jestem bogaty... - westchnął po chwili, biorąc głębszy łyk z kufla.
- Oh. - dała krótką odpowiedź i sama zanurzyła w ustach kufel. Gdy go odłożyła przyciągnęła do siebie wcześniej zakupioną księgę i zaczęła przeglądać jej zawartość.
- Jest jakiś typ potraw za którym specjalnie przepadasz? - spytała przewracając strony i wyraźnie analizując wyłącznie obrazki.
- Zrobione - roześmiał się, ukazując zęby białe niemal tak, jak często dzierżone przez niego ostrze. Jego odpowiedź nie wynikała z ignorancji na sztukę, jaką niewątpliwie były kulinaria, lecz z trybu życia, jaki prowadził wcześniej, oraz jaki niewątpliwie będzie prowadził jeśli całość się skończy.
Faust nie był zbyt rozmowny co kobiecie zbytnio się nie podobało.
Miała trudności wyciągnąć z niego co się działo gdy ratowali członka drużyny, nie mogła dowiedzieć się jak mu dogodzić w kwestii kulinarnej... był nudny. Shiba nie należał do szlachciców którzy lubią nudę mimo że powinno się to znajdować w jego opisie zawodu.
Dziewczyna wzięła głęboki łyk piwa. - Coś ty taki wybredny? - zapytała ironicznie wracając do wertowania dużo bardziej komunikatywnej książki.
- Myślę że jeśli chodzi o mój smak, to będziesz jedną z osób, które pomogą go wykreować - zaśmiał się w odpowiedzi na komentarz dziewczyny.
- Nie miałem okazji jeść jakichkolwiek specjałów. - dodał po chwili nieco smutniej. - Potrawy różniły się co najwyżej rodzajem warzywa które było na szczycie miski ryżu - wyjawił na samym końcu, biorąc głębszy łyk piwa, które zdawało się koić nerwy lepiej niż słowa kucharki.
- Ryż...warzywa... - powtórzyła niebieskoskóra próbując sobie coś na ich temat przypomnieć. - nigdy nie jadłam. Zgaduję że faktycznie nie dobre. - no tak. Sidhe od zawsze jadali mięso i tylko mięso mogli jeść. Ba, niektórzy nawet zostawali przy surowym całe życie.
- Zobaczymy. Może znajdzie się coś co faktycznie polubisz. - nie miał w sobie tyle energii co wtedy gdy dyskutował z Haną ale na pewno będzie się starała dodać nieco radości do drużyny jakimś dobrym jadłem. Opróżniła kufel i zamówiła kolejne piwo.
- Jeśli wybaczysz. - powiedział wstając od stolika. Uśmiechnął się przelotnie do dziewczyny, tak jakby chciał podziękować za pusty już kufel piwa. W jego ręce pojawiła się książka, a on ruszył w poszukiwaniu “łączników” mogących zagwarantować mu dostęp do rynku, który opisywało wiele epitetów, żaden jednak nie był synonimem uczciwości.
- Muszę sporo zrobić, nim będziemy mogli ruszać dalej - westchnął, zostawiając kobietę na pastwę baru.
- Do zobaczenia - dodał jeszcze, uśmiechając się po raz ostatni, by po chwili obrócić się i odejść.
- Ej, ej, a kto mi to będzie targał!? - krzyknęła za nim niebieskoskóra nieco zirytowana.
Jej głowa opadła na stół. Mogła zatrudnić jednego z przydupasów Gorta. Oni byli nieco bardziej użyteczni.
- Jeszcze ze dwa kufle! - krzyknęła nie mając zamiaru wychodzić trzeźwo z karczmy. To byłby w końcu grzech.
- Więc postanowiłaś sprawdzić czy mam rację? - zapytała Hana, pojawiając się niemalże znikąd i obejmując od tyłu Shibe.
- Uwierz mi, mam. - dodała po chwili radosnym głosem.
- Huh? - niebieskoskóra została przez Hanę skutecznie zaskoczona. - Ah. Nie, sam się przypałętał to chciałam go wykorzystać. - wskazała palcem na torby po zakupach. - Ale jednak nawet do tego się nie nadaje. - stwierdziła z lekkim uśmiechem. - Piwa?
- Kto sam się przypałętał? - zapytała Hana, siadając obok. Miała na tyle szczęścia, że zdołała ominąć Fausta. Sam fakt, że spotkała tu Shibę zakrawał o cud.
- Chętnie. Dawno nie piłam. - odparła z szerokim uśmiechem, wyraźnie zadowolona z propozycji.
- No Faust. A kogo miałaś na myśli? - spytała niebieskoskóra biorąc łyk z swojego kufla. Właściwie to na stole były trze pełne.
Shiba przysunęła książkę kucharską do Hany. - Znasz coś z tego co tu pokazują?
Hana zadrżała lekko na samo wspomnienie o Fauście. Nie dość, że na dobrą sprawę nie wiedziała, co pomiędzy nimi było - o ile w ogóle coś było bądź miało być, to jeszcze w aktualnej chwili znowu go nienawidziła.
- W sumie to nikogo konkretnego. Nie myślałam nad tym, kto mógł się sam przypałętać. - odparła, chociaż jej głos w tym momencie był nieco dziwny. Pozwoliła sobie wziąć jeden z kufli z którego pociągnęła łyk.
- Niebo! - oznajmiła radośnie po czym spojrzała na książkę kucharską. Postanowiła przejrzeć ją pobieżnie po czym udzieliła odpowiedzi.
- Część potraw kojarzę, więc pewnie kiedyś je jadłam. Lecz większość? Czarna magia. Chociaż wygląda nieźle.
Kobieta oparła głowę na ręce z zamyśleniem. - Następnym razie zrobię coś pieczonego w piwie. - zażartowała. - Strasznie nudne to miasto jak na tak istotny punkt podróży. Od samego początku był to jakiś wyznacznik drogi a teraz po prostu musimy jakoś dojść do tej całej wyroczni. - niebieskoskóra przeczuwała że będzie trudniej. Ledwo razem doszli z punktu A do punktu B mając w rękach mapę. No i parę osób zginęło. Wyzwanie dopiero się zaczyna.
- Ja i tak mam zamiar znaleźć tutaj trochę rozrywki. - odparła radośnie po czym pociągnęła kolejny łyk z kufla.
- W sumie chyba mogę ci powiedzieć, co planuje. To jest duże miasto. Z pewnością można znaleźć jakieś miejsce w którym trwają nielegalne walki wręcz. - Hana uśmiechnęła się lekko.
- Chce je znaleźć. Przy okazji nieco zarobię, bo bez pomocy magii nikt mnie nie powali na deski. - oznajmiła po czym roześmiała się głośno.
- Łatwy biznes. - przytaknęła. - Tylko uważaj aby nie ściągnąć na siebie zbyt wielu problemów. - z jakiegoś powodu miała dziwne przeczucie że to się źle skończy. Choć w sumie kto wie. Póki co piwo było priorytetem, potem poszukiwania a na samym końcu zmartwienia.
- Choć jak potrzebujesz pieniędzy to mam sporo monet w zapasie.
- Łatwy. Bardzo łatwy. A problemy? Pojawiają się i znikają. Wraz z pewną ilością krwi. - kolejny raz zaśmiała się. Nie wyglądało na to, aby Hana martwiła się takimi szczegółami jak możliwość wpadnięcia w kłopoty.
- Uwierz mi, z wielu kłopotów wychodziłam niemalże bez najmniejszej ranki. Większość ludzi... jest słaba. Więc i kłopoty z nimi związane można łatwo wyeliminować. - oznajmiła niemalże filozoficznie, uśmiechając się przy tym lekko.
- Bardziej niż pieniędzy szukam rozrywki. No i... wyładowania. - cóż, skłamałaby, jeśli stwierdziłaby, że Faust nie podnosi jej ciśnienia. W dwojaki sposób na dodatek.
Niebieskoskóra opróżniła kufel. - No to znalazłaś na to najlepszy sposób! - przyznała dosyć głośno. - Ale nie szkoda ci nazywać ludzi słabymi? To trochę smutna prawda choć jakby pomyśleć to faktycznie mamy tu jakieś egzotyczne okazy. Z obozu blokady bandyckiej nic nie zostało na parę minut po tym gdy do niej weszliśmy. - przypomniała sobie początek przygody z lekkim zastanowieniem. O ile silniejsi mogą być ludzie szaleni od zwykłych? Równie co opętani sidhe który spotkał podczas rejsu na kontynent? Oraz...
Shiba zmarkotniała nagle. Chwyciła pełen kufel stojący między nią a Haną i ponownie wzięła głęboki łyk. Poczucie humoru zregenerowało się.
- Beznadziejne to piwo. Ale zawsze piwo.
- Nie szkoda, ponieważ większość z nich jest słaba. Taki już jest ten świat, co możemy na to poradzić? Właśnie, kompletnie nic. Uwierz mi, nie raz przekonywałam się o tym na własnej skórze. Bądź raczej, przekonywały się całe miasteczka... - Hana uśmiechnęła się dosyć tajemniczo.
- Lepsze beznadziejne piwo niż brak piwa. Tak długo jak nie jest ciepłe. - oznajmiła wesoło, jakby przed chwilą wcale nie wspomniała o swoich dawnych “przygodach”.
Hana zdecydowanie nie była święta. Ale z tego Shiba zdawała sobie sprawę już od jakiegoś czasu. No i koniec końców nie wierzyła aby ktokolwiek w tej ekipie zgłosił się do króla od tak. Każdy miał raczej jakiś powód i oby był on dobry. W końcu ruszył z tą ekipą po to aby im się udało a nie po to aby wszyscy powymierali albo oszaleli.
- Jakie twoim zdaniem mamy szanse powodzenia? - spytała Hanę.
- Nie wiem. - odparła szczerze, kończąc przy tym swój kufel.
- Naprawdę nie mam pojęcia. Ale ja nie mogę polec. Nie mogę się poddać. Pokonanie szaleństwa to jedna z ostatnich rzeczy jakie mogę dokonać aby... zresztą, nieważne. - urwała nagle. Na twarzy czarnowłosej jak na dłoni widać było nagły napływ smutku.
- Ahh? Czy ktoś tu markotnieje? Czy ty mi nie mówiłaś że nie ma na to czasu? - niebieskoskóra nie do końca wiedziała jak zagadać Hanę. Nie miała zbytnio tematów do rozmowy choć czuła że powinna zmienić temat. W końcu "nieważne" znaczy "nieważne".
- Złe wspomnienia. Bardzo złe. - stwierdziła krótko Hana, chociaż męczyło jej, aby opowiedzieć o tym komuś. Jednak, czy to przyniosłoby jakąkolwiek zmianę? Nie wiedziała.
- Czasem zastanawiam się, czy nie powiedzieć o tym komuś. Ale czy pomogłoby to w czymkolwiek? - postanowiła podzielić się swoimi wątpliwościami.
Shiba wysiliła swoją spitą łepetynę i po krótkiej sekwencji czochrania swoich włosów doszła do zasadniczego wniosku filozoficznego - A zaszkodziło by to w czymkolwiek? Jeżeli nie to można spróbować. Jestem tu dla ciebie. - oznajmiła przyjaźnie z głupkowatym uśmiechem.
- Nie wiem... - odparła niezbyt pewnie. Czy mogłoby to w czymś zaszkodzić? Nie miała pojęcia. Cóż, jak mówią, kto nie ryzykuje ten nie zyskuje.
- Byłam... jestem członkinią bractwa. Nawet konkretnej ścieżki. Lecz jestem jego ostatnią i jedyną zarazem członkinią. Kiedy byłam na pierwszej misji... bractwo zostało najechane. Nie jestem pewna przez kogo, lecz wszyscy prawdopodobnie zostali wymordowani. W tym mój mistrz i... - głos jej się załamał. Przed jej oczyma pojawiła się wizja płonącego obozu i jej padającej na kolana, całej w łzach. Chwilę później słona woda zaczęła ciec z jej oczu także w rzeczywistości.
- Nie mogę pozwolić na rozpowszechnianie się szaleństwu. To wbrew Kodeksowi, którego tam się nauczyłam. - wydukała przez łzy.
Niebieskoskóra wstała z miejsca. Obeszła stół na około i przytuliła Hanę.
- I właśnie dlatego mamy sto procent szansy na sukces. Zatrzymamy szaleństwo nim zrodzi podobne koszmary. - mimo tego co powiedziała była w pełni świadoma że różnorodne wsie i klasztory płoną i niszczeją właśnie w tej chwili. Ludzie byli słabi ale nie znając oporu tworzyli wiele równie tragicznych historii co przeszłość czarnowłosej. - Jesteś silna. Damy radę.
- Nie mam najmniejszego zamiaru się poddawać. - odparła twardo Hana. Jakby na potwierdzenie swoich słów, rzuciła kuflem w jedną z ścian, przyciągając przy tym uwagę innych gości.
- Przepraszam. - powiedziała cicho, ocierając przy tym łzy.
- Pójdę już sobie. Muszę zająć się swoimi sprawami. - dodała po chwili, wstając.
- Trzymaj się. - rzuciła jeszcze w kierunku Shiby po czym opuściła karczme.
Dziewczyna usiadła na miejscu Hany. Głównie dlatego, że było ono bliżej. Przez chwilę zastanawiała się czy nie zamówić kolejnego piwa...z drugiej strony nie wiadomo kto tym razem by się przypałętał.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 30-12-2012 o 18:18.
Fiath jest offline  
Stary 30-12-2012, 18:15   #92
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: Zamarzniętą melodię!?
(Czyli nie do końca retrospekcja.)
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ttTE_F_ibYw[/MEDIA]

Dawno temu i spory kawałek stąd, w Valahii najmniejszym kontynencie świata zamieszkałym przez An Sidhe młoda Milia Pantsu przesiadywała z matką na targu w dzielnicy portowej a właściwie w samym porcie.
- Kochanie, dzisiaj masz za zadanie wybrać swojego chowańca. Bądź rozsądna. Chowaniec będzie miał wiele do powiedzenia na twój temat. - pouczała Ją matka.
- Co ma do powiedzenia twój chowaniec?
- Twoja stara to suka. - Zabrzmiała odpowiedź gdy w przestworzach przeleciał biały kruk.
Tuż obok tej dwójki z wody wyszedł na brzeg młody niebieskowłosy chłopak najpewniej na skraju śmierci.
- Mogę tego, mama?
Dzisiaj po wielu latach niebieskowłosy już mężczyzna znów tam leżał. Choć w mniej zaplanowany sposób.
Pochylił się nad nim facet w zielonym krawacie i uśmiechnął się lekko.
- Jak widzę człowieka o tej porze roku to jestem pewien, że to ty. - zaśmiał się do niego.
Niebieskowłosemu nie było jednak do śmiechu.
- Taa...cholernie tu zimno macie. Trochę przymarzłem.
- I co ja mam z tobą zrobić? - pokiwał głową niepewny mężczyzna. Podniósł się z ziemi nieco zamyślony. - Wiesz to nie jest okres bez znaczenia. Niedługo będzie nawet święto gdzie klasy społeczne są traktowane równo.
- Co masz na myśli? - zapytał go próbując oderwać się od podłoża. Bezskutecznie.
- Mawia się że setki lat temu rasą rządził imperialista, Papuru. Jednak podczas srogiej zimy podczas której cierpiało wielu sidhe jeden mężczyzna, Niebieskowłosy Ao stanął przeciw królowi i sam wyszedł do walki przeciw całej jego armii.
- Czy przypadkiem Papuru nie jest waszym głównym bóstwem?
Facet przytaknął poprawiając krawat.
- Ao oczywiście zmarł jednak Papuru przejrzał na oczy i wydał prawo wedle którego jedna osoba nie może decydować o przyszłości całego narodu.
- Ile wy macie tych bogów?
- Mędrzec Papuru, Biały bóg i Czarny bóg. Nie aż tak wielu.
- Ao już nie? I masz jakiś pomysł jak mnie stąd wyciągnąć.
- Ao był człowiekiem. Pierwszym który trafił na nasz kontynent. Poczekaj moment...

***

Tymczasem Shiba bardziej zmęczona nudą niż zużyta alkoholem leżała na koniu powoli człapiącym przez miasto w poszukiwaniu miejsca na nocleg.
Po dłuższej chwili ujrzała całkiem przyjazny hotel. Chciała wysokiej jakości a nie niskiej ceny.
Gdy tylko zeszła z konia i przywiązała go do płotu spostrzegła jak z tylnych drzwi wychodzi podstarzały mężczyzna.
Nie musiała się przyglądać dwa razy. Joe Hare. Joe fucking Hare.
Naukowiec odwrócił się i zapalił papierosa. Patrzył na Shibę lecz wyraźnie jej nie poznawał. Dopiero gdy ta zaczęła się zbliżać z niezwykle agresywnym wyrazem twarzy ten zrozumiał że lepiej się oddalić. Zaczął cofać się powoli do tyłu ale gdy tylko usłyszał krzyk kobiety pędem pobiegł z powrotem do hotelu pełen paniki.
- Ja ci dam eliksiry pieprzony handlarzu! - brzmiał owy krzyk.

***

Nie tylko Shiba zadawał się w tym momencie z naukowcami.
Tepes przesiadywał z Milią Pantsu wewnątrz jej laboratorium analizując zadziwiające wyniki.
- Tak więc sugerujesz, że jestem nowym gatunkiem wampira? - dopytał się Tepes.
- Zgadza się. Sumując wyniki badań wychodzi na to, że sidhe przechodzą wszelkie przemiany inaczej.
- Rozwiń jakąś ta tezę. Nie do końca się w tym łapię.
Milia westchnęła siadając na stole pełnym dokumentow.
- Organizm Sidhe jest nastawiony na to aby "konsumować" wszystko co się w nim znajdzie a nie jest dla niego naturalne. Analizuje on również materię spożytą i modyfikuje kod DNA. Innymi słowy teoretycznie po pierwszym obiedzie nie jesteś już sidhe.
Wampir podrapał się w głowę.
- Zaraz. W takim razie przyjmijmy, że zjem człowieka. Co się stanie?
- Twoja krew zacznie przenosić większe ilości tlenu. Zmieni ci się kolor skóry na ludzki i będziesz mógł przesiadywać wśród ludzi...Ale nie po jednym posiłku. Musiałbyś jeść ludzi na obiad przez jakiś rok może nieco mniej.
Zdolności analityczne Mili jak zwykle wprawiały Tepesa w zdziwienie.
- Zaraz. Jak właściwie do tego doszłaś? - dopytał.
- Słyszałam kiedyś że sidhe pod wpływem niektórych silnych przypraw zyskują chwilowy przyrost siły. Może to też wyjaśniać regenerację pod wpływem energii słonecznej.
Milia zrzuciła kilka papierów z biurka i podała jedną z stron Tepesowi.
- Prowadziłam też badania z jednym z ludzkich profesorów na temat zmiany płci przy pomocy magii. Sidhe przysfajali efekt dużo sprawniej.
- Hmm...czy można tym wyjaśnić brak ras pół-sidhe? Jak te wszystkie pół-elfy czy pół-orki?
- To bym wyjaśniła faktem że inne humanoidy nie znoszą jaj w połowie ciąży.
Wampir przytaknął informując, że zrozumiał. Argumentów na wsparcie tej tezy było całe mnóstwo.
- Czy może to wpłynąć na zdolności regeneracyjne? - dopytał Tepes.
Milia przytaknęła. - Być może...
"wciąż się obwinia?" zapytał siebie w myślach Tepes. Był świadom że młoda dziewczyna nie mogła wtedy pomóc Shibie w żaden inny sposób.
Z zamyślenia wyrwał go donośny krzyk. Krzyk gdzieś z dzielnicy portowej.
Dwójka spojrzała na siebie zaskoczona po czym ruszyła biegiem w stronę z której doszedł ich dźwięk.

Znaleźli oni niebieskowłosego Azure bijącego się z facetem w zielonym krawacie.
Widzieli czerwone plecy górnika oraz dymiący garnek z którego wylewał się wrzątek. Nie mieli pytań.
Gdy tylko ich spostrzegli zaprzestali bójki niczym tweedledee i tweedleedum.
- Yo Milia. Piękna jak zawsze.
- A mnie nikt nie powita? - spytał wampir zirytowany zachowaniem dwójki mężczyzn.
- Technicznie to jesteś martwy. Czy to mnie tłumaczy? - odparł facet w garniturze.
Odwrócili się słysząc ciężkie kroki. Dwójka strażników w kolczugach zbiegła na dół ledwo zipiąc z zmęczenia.
- Panna Milia Pantsu z domu życia...Pan Tepes Necro z domu wiedzy... dobrze was widzieć... - wydyszeli.
- Necro? - zdziwił się Azure. - Od kiedy masz na drugie Necro?
- Technicznie jestem martwy. Nowe imię to nowa istota. Co się stało?
Dopiero teraz czwórka zwróciła uwagę na to że strażnicy są niezwykle bladzi.
- Siostra Shiby...uciekła z lochów...nigdzie nie można jej znaleźć.
Strażnik rąbnął o ziemię z głośnym dźwiękiem. Milia miała już przygotować drugą pięść jednak trójka mężczyzn szybko ją złapała.
- Więc zmobilizujcie wojska i szukajcie jej do cholery! Każcie ludziom nie wychodzić z domu! Nie możemy pozwolić na rozprzestrzenienie się szaleństwa, to nie główny kontynent. Jedna osoba jest zagrożeniem dla nas wszystkich!
- T..tak...a gdy ją znajdziemy.
- Macie moje zezwolenie aby ją zabić.
Strażnik lekko się przeraził. Jego kompan wstał z ziemi dosyć zmieszany.
- A co na to Arnold Golden z...
- W dupie mam Goldena! Chodzi o całą rasę! - zezłościła się Milia.

***
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=3FVOQXw1q58[/MEDIA]

Nie tylko Milia była pełna złości.
Podstarzały naukowiec i badacz magii Joe Hare wraz z swoją córką Blu próbowali uspokoić rozzłoszczoną Shibę.
Kobieta była pełna nienawiści i zrujnowała już połowę mebli w pokoju. Joe bardzo żałował że uciekał właśnie tutaj. Rachunek za tą noc będzie piekielnie duży.
- Spokojnie, spokojnie. My jesteśmy w stanie to wytłumaczyć.
- Moim butom się tłumacz! - wywrzeszczała niebieskoskóra po czym usiadła na ziemi. - W sumie to się zmęczyłam. Mów.
Joe westchnął z ulgą. Z ulgą oraz bólem. Usiadł on spokojnie na ziemi i podjął się tematu.
- Eliksir który od nas dostał...aś był przeze mnie stworzony wraz z pomocą Mili Pantsu, jednej z przedstawicielek waszej rasy.
- Zaraz zaraz, co ma do tego Milia? - zdziwiła się Shiba.
- Pochodzę z królestwa położonego daleko stąd gdzie magia jest kultywowana równie co nauka w Witlover. - rozpoczął swoją historię Joe.
- Dawno temu naszym królestwem władała czarodziejka. Była piękna i zdolna. Do stopnia w którym wszyscy jej zazdrościli. Kobiety chciały jej mądrości a mężczyźni piękna. Problemy zaczęły się gdy obrała sobie za wybranka niebieskowłosego chłopaka z niższych sfer. - Hare zrobił krótką przerwę aby upewnić się czy Shiba go słucha.
- Oburzona tym męska szlachta postanowiła obalić czarodziejkę. Pojmali jej wybranka i wysłali go łodzią w morze aby nikt go więcej nie widział. Następnie napadli księżniczkę nocą, zgwałcili ją i zamordowali. Zrzuciła ona klątwę na miasto mówiąc że żadna kobieta się tu więcej nie urodzi a wszyscy mężczyźni będą niezdolni do magii.
- Jest tu jakiś morał czy coś? - zapytała niebieskoskóra.
- Męszczyźni są be i powinnaś być mi wdzięczna. - zażartował staruszek. - Ten eliksir pozwolił nam na zwyciężenie klątwy. Ma on też jednak specjalną właściwość gdy zostanie zastosowany na sidhe. Powiedz mi. Używałeś kiedyś prawdziwej magii?
W odpowiedzi zaprzeczyła ruchem głowy. Sidhe nie potrafią korzystać z zwykłej magii. Mieli wyłącznie przedziwne kryształy ale jest to równie dobre co korzystanie z artefaktów.
- Z jakiegoś powodu Sidhe po zmianie płci byli w stanie używać magii typowej dla innych ras. - poinformował Shibę Joe. Ta jednak spojrzała na niego ostro wyraźnie nie przekonana.
- To co, wracamy do bójki? - zapytała wstając z ziemi.
- Spokojnie, spokojnie...pozwól mi dojść do sedna...

***
Shiba czułą się zrelaksowana. Była już noc. Znajdowała się w ciepłej wannie luksusowego hotelu i zmywała z siebie brudy długiej podróży do Witlover. Jakby o tym pomyśleć skoro nawet świnia nie wydawała się cuchnąć to jej własny zapach musiał być okropny. Oby wszyscy w drużynie pomyśleli o wannie.
Spotkanie z Joem było bardziej owocne niż się zapowiadało. Co prawda ostatecznie go nie stłukła ale można uznać że łaska jest dobrą monetą za usługę jaką jej dostarczył.
Na swój sposób niebieskoskóra była przyzwyczajona do zmian.
Walczyli właśnie z zarazą trapiącą całe królestwo. Niektórzy zginą, inni dołączą do drużyny. Nadciągało wiele zmian i drobny wypadek jak zmiana płci nie był czymś czym powinna była się przejmować od samego początku.
Koniec końców wszyscy muszą pamiętać aby zachować spokój ducha. Bo właśnie tego będzie próbował pozbawić ich wróg.
 

Ostatnio edytowane przez Fiath : 30-12-2012 o 21:33.
Fiath jest offline  
Stary 01-01-2013, 12:42   #93
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Miaudzo dużo Nyanrozumienie~

Słońce zachodziło już za horyzont, przykrywając wszystkie uczynki tego dnia niewidzialną, choć jakże potężną płachtą cieni. Ciemność, która nastała nieco później niż powinna, jakby nie mogła przezwyciężyć jakiejś trudności, smutku, czegoś zwyczajnie złego. Zdrada, która często była kojarzona z zachodzącym słońcem, czy też wschodzącą satelitą naszego świata, nie była wcale łatwym do strawienia daniem. Wręcz przeciwnie, pewna legenda głosiła iż każde złamanie przysięgi przedłuża dzień o kilka sekund, może nawet minut. Kapłani jednego z bóstw często używali tego motywu jako sposobu na przekonanie wiernych do wierności, lojalności. Straszyli wiecznym dniem, czasem w którym moment odpoczynku nigdy nie nadejdzie, zaś ich ciała jak i dusze zatracą się w bezustannej pracy. W dążeniu do ideału, który i tak nie istnieje. Tym razem jednak było to tylko kilka mało znaczących minut, ot zwykła anomalia, których było coraz więcej. Jedynym, co powstrzymywało ciemność przed pochłonięciem całego miasta do światło rozchodzące się tylko z jednego oka w jednym domostwie.
Kilkudziesięcioletnia budowla znajdująca się w niedalekiej odległości od rynku prezentowała trendy charakterystyczne dla lokalnej kultury, jednak wydawała się być wzniesiona za pomocą awangardowej mieszanki magii i techniki. Pierwsza z nich niewątpliwie miała przyśpieszyć budowę całości, urealnić niektóre nie możliwe do osiągnięcia dzięki nawet najwyższej z nauk rozwiązania. Lewitujący kilkadziesiąt metrów nad dachem budynku krąg będący ucieleśnieniem przeznaczenia tego budynku, który tylko zdawał się być niepozornym. Dolna, dosłownie przyziemna część tego dzieła architektury była zwyczajną częścią mieszkalną, swoistym dormitorium. Każde piętro należało do innego poziomu nauczania, zaś poddasze było rezydencją mistrzów – tutejszej formy nauczycieli.
Pierwsze z pięter zdawało się nie mieć żadnych okien, a jedynym otworem widocznym gołym okiem były drzwi. Co prawda na tym poziomie budowla nie miała w sobie niczego szczególnego, ot zwykłe, potężne kamienie zdolne utrzymać całą budowlę, jednak nawet chłopi zastanawiali się jak mieszkańcy radzą sobie bez żadnej wentylacji. Chociaż nie było to absolutnie prawdziwe, to pierwszy okres nauczania cechował się całkowitą izolacją od świata zewnętrznego. Swoistego skupienia się tylko i wyłącznie na sobie, swoich możliwościach i podstaw sztuki, jaką niewątpliwie była nauka. W praktyce jednak to, co pozornie wydawało się być staroświeckim rozwiązaniem było jedną z nowo odkrytych substancji, cechującą się malutkimi, niemożliwymi do dostrzeżenia otworami wentylacyjnymi. Plotki krążące po mieście, podsycane dodatkowo przez uczniów wyższych poziomów głosiły iż przez pierwszy miesiąc, czasem nawet i dwa, nim nie posiądzie się umiejętności rozświetlenia sobie pomieszczenia, nawet światło nie zostaje udostępnione za darmo. Początek magii zdawał się więc dla jej użytkowników być całkowitą samotnością, w której nawet fotony zdawały się omijać adeptów. Wyposażenie pierwszoroczniaków było równie ubogie – otrzymywali oni dwa komplety ubrań, letnie i zimowe. W pomieszczeniu zaś znajdowało się tylko rozłożone na ziemi posłanie. W skrócie nie było tam nic, co mogłoby zakłócić komunikację z samym sobą. Była to absolutna samotnia.
Okres tego cierpienia nie był wymagany, czy nawet zalecany do poznania dowolnej magii. Tutaj chodziło bardziej o wewnętrzne rytuały organizacji, lub zwyczajnie – sprawdzenie czy ktoś jest wart dostąpienia zaszczytów władania magią. Ponoć zdolniejsi, czy też bardziej doświadczeni użytkownicy potrafili zaliczyć wszystkie z „kamieni” - czyli zwyczajnych wymagań przejścia na wyższy poziom w przeciągu tygodnia, czy miesiąca. Innym, choć nie zawsze gorszym od nich zajmowało to nawet rok. W zamian jednak nadrabiali oni na późniejszych etapach, lub też okazywali się zwyczajnymi beztalenciami, dla których czas spędzony w akademii przyda się tylko przy pracach fizycznych...


Uzyskanie każdego z „kamieni” dawało konkretny przywilej, tak że użytkownicy drugiego piętra posiadali już przeciętnie udekorowany pokój, wygodne łóżko, kilka kompletów ubrań, znacznie lepsze posiłki. Ot, prosta lekcja – im jesteś lepszy, tym poziom twojego życia plasuje się wyżej na drabinie społecznej. Drugi z poziomów gwarantował też okno w każdym z pomieszczeń, co było przyjemne dla akolitów, jednak rozśmieszało obserwatorów tego budynku. Jeśli pierwotny poziom świadczył o braku konkretnych umiejętności, to drugi z nich można by tytułować mianem początkującego. Osobnika, który jak na normalnego ucznia przystało chodził na zajęcia, praktyczne jak i teoretyczne. Uczył się zarówno magii, jak i historii jej użytkowników. Tego, jak kształtowali oni świat. Poznawali też tutaj proste formuły wzmacniające wykonywany przez nich czar – inkantacje, czy też odpowiednie ruchy dłońmi. Nadal były do jednak tylko i wyłącznie „zabawy” z magią. Układali oni odpowiednie figury z klocków na czas, grali w szachy wykorzystując do tego energię pochodzącą ze swoich ciał. Wszystko po to, by przyzwyczaić ich do uczuć jakie towarzyszom całkowitemu wyczerpaniu. Przekazywały też jakże ważną wiedzę o sygnałach własnego ciała.
Poziomy między trzecim, a piątym różniły się stopniem wykorzystywania mocy, jak i przywilejami. Osiągnięcie pokoju na jeszcze wyższym piętrze pozwalało na stopniową jego indywidualizację – odpowiedni kolor ścian, a nawet obrazy. Był to też moment, w którym ciała uczniów mogły po raz pierwszy opuścić budynek. Stąd też młodzież w Zarii zdawała się zaczynać od wieku 15, czy też 17 lat. Co ciekawe spora część mieszkańców pracowało przy obsłudze wielkiego molocha, jakim była akademia – mieszkańcami okolicznych kamienic byli więc farmerzy, piekarze, krawcy. Oczywiście poza zawodami potrzebnymi na co dzień, wymaganymi do funkcjonowania niemal każdego miasta znajdowały się tu też osobistości bardziej wyszukane – introligatorzy, handlarze magicznymi księgami i zwojami, zaklinacze.
Miasto, które rozpoczęło swój rozdział w księdze zwanej historią świata jako mała karczma dla mieszkańców okolicznych wiosek o dumnej nazwie „Zarwij lub Wyrwij” rozrosła się za sprawą ogromnej ilości zbiegów okoliczności. Wszystko rozpoczęło się od pierwszego dzikiego maga tych okolic, który wymagał swoistego oswojenia. Niczym zwierze, do którego było mu coraz bliżej – jego ciało zaczynały pokrywać łuski, z ust wyrastały kły. Powietrze wokół tego wynaturzenia zdawało się być cięższe, jakby przesycone magią. Tak też było – dobrowolnie unosił on przedmioty, pomagał mieszańcom pobliskich wiosek, czasem tylko spalił wieśniaka, czy jego dom. Tak więc sznurki przeznaczenia znalazły już coś, co mogło posłużyć za wielki supeł. Koncentrację losów osobistości wielkich. Oczywiście wszystko mogło być też złożonym przypadkiem. W końcu to w zgodzie z logiką tego świata, by nieokiełznany mag prędzej czy później przyciągnął do siebie innych. Większość z nich co prawda zamierzała zwyczajnie zabić ten ewenement, inni zaś wykorzystać. Właściwie to nikt nie miał dobrych intencji. Jedynym, co uratowało okolicę od zniszczenia był Korr. Ale nie o tym jest ta historia, ani nawet o szczegółowej budowie jej jakże ważnego miejsca akcji. Nie wątpliwie jest to okazja na wiele ciekawych opowieści, jednak każdą z nich trzeba uzyskać w bliżej nieznany sposób.






- Niahahahaha! – jeśli opowieści o kocie w butach ludzie traktują jak bajkę, to co powiedzią na tą czworonożną istotą, której głowę skrywał duży, niemalże większy niż on sam kapelusz. Głos rozległ się spod sufitu, sprawiając że cała izba znajdująca się kilkadziesiąt metrów nad ziemią, w jednym z zataczających wciąż jedno i to samo koło kamieni, zaczęła wydawać się znacznie przyjemniejsza. Światło, które rozświetlało całe pomieszczenie sprawiło że zwierzak tuż po wylądowaniu był niemalże cały zakryty przez cień stworzony przez jego nakrycie głowy.
- Więc mówisz że ktoś cie okradł? – uśmiech na twarzy kotki znacznie się rozszerzył. Właściwie to chyba tylko duma chroniła ją przed turlaniem się po ziemi.
- Tak! – odparła rozmówczyni. - Jak on śmiał! – każde słowo było uzewnętrznieniem jej gniewu. Każdy gest, element jej mimiki zdawał się egzystować tylko w jednym celu – by pomimo odległości która dzieliła go od tego blondyna zadawać mu wirtualne ciosy. W biodro, w brzuch, może nawet w tą uroczą, przeważnie uśmiechniętą gębę. Sprawić, by ta inteligenta żmija stała się debilem, za którego się podawała. - Oszukać mnie! – ostatnie słowo rozbrzmiało niemal tak głośno, by mieszkańcy nie tyle niższych pięter, co po prostu na podłożu, w całym mieście. Ot, nie wolno drwić sobie z mistrzów magii.








Powietrze stawało się coraz gorętsze, zaś światło zaczynało pokonywać ciemność znajdującą się w pomieszczeniu. Przywdziana w czerń kobieta niewątpliwie szpeciła swoją urodę poprzez emocje, które zdawały się nie mieścić w jej mowie ciała. Całkiem trafnym opisem tego, przed jakim horrorem stał teraz kot były plotki, według których nawet ślepi są w stanie zobaczyć złoszczącą się Viannę.
- Przecież i tak zabezpieczyłaś tą księgę... – westchnęła kotka, próbując uspokoić panią ognia. Temperatura całego pomieszczenia rosła niebezpiecznie szybko, tylko kotka zdawała się zachowywać zwyczajny poziom, będąc jakby niewrażliwą na emanującą energią kobietę. - No i nawet nie interesują cię klątwy! – dodała po chwili, jakby z zarzutem. Kotka wyskoczyła w górę tylko po to, by znaleźć się oko w oko z kobietą. Ten gest, chociaż pozornie zdawał się być komiczny, umniejszać poprzednie słowa tej istoty zadziałał jak najpotężniejszy z czarów – kobieta zaczynała zmniejszać emitowane z jej ciała emocje.
- Zabiję go... – powiedziała tylko patrząc na kotkę, która najwyraźniej stała się światkiem, jeśli nie przymusowym kompanem kobiety.


***


Pędzący niczym wiatr kurier minął dziwną zgraję – trzech mężczyzn, kobietę oraz kota wyruszających w dokładnie przeciwnym kierunku. Nie miał możliwości, by stwierdzić że właśnie sens jego zadania legł w gruzach, zaś „wypożyczona” księga nie zostanie oddana na czas. Ze zdziwieniem patrzył na panią ognia akompaniowaną przez wysokiego, wysportowanego blondyna, długowłosego oszpeconego blizną jak i jednookiego starca.
Gdy ich mijał, uderzył tylko bacikiem w konia, wyraźnie przyśpieszając. Nie była to oczywiście naturalna reakcja w bramie miasta, jednak mało kto chciałby znajdować się w towarzystwie takiej zgrai dłużej niż było to niezbędne.
W jego książka znajdująca się w jego torbie nagle zniknęła, a wraz z nią liścik.


- Nyahahahaha – kot identyczny do tego, który kroczył wśród zgrai dziwaków tarzał się po ziemi, wpatrując się w księgę opatrzoną krótkim liścikiem.

Cytat:
Przeczytam tylko to, co było potrzebne.
Szczerze oddany, Faust
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 01-01-2013 o 12:46.
Zajcu jest offline  
Stary 02-01-2013, 10:06   #94
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Kurczak z grilla po gortowemu

Part I


Gdy dwie dziewczyny dotarły na przód parowozu, gdzie w ciasnej budce murzyn dorzucał do paleniska łapami wielkimi jak łopaty kolejne garści własnoręcznie wytworzonego węgla, od razu mogły stwierdzić że jest tu znacznie goręcej niż w wagonach. Ponadto walające się naokoło grudy czarnego kamienia, a także rozmiary Gorta sprawiły że do budki musiały wejść niemalże przytulone do siebie. Gdy zaś wytłumaczyły piratowi swoje zamiary, szybko zdały sobie sprawę że nie sposób w takim miejscu upiec chociażby zwykłych sucharów. No chyba że ktoś lubi wypieki pokryte centymetrową warstwą sadzy.
- Ale poczekajta no chwilę, zaraz cosik wymyślę - pocieszył je Gort i po chwili zdecydował że zostawi dorzucanie węgla do paleniska swojemu przydupasowi. Sam zaś udał się z dziewczynami do jednego z wagonów, gdzie odstawił następną magiczną sztuczkę. Mianowicie postawił jedną z patelni Shiby na swojej dłoni, która zmieniła kolor z ciemnobrązowego na czarny niczym smoła. Teraz wystarczyło tylko ją podpalić, by niebieskoskóra zyskała przenośną kuchenkę jaką było odporne na ogień ciało Gorta.
Niebieskoskóra była niesłychanie zdumiona pomysłem Gorta.
- Łaa, jesteś najlepszy! - stwierdziła z uśmiechem i rzuciła się biegiem w stronę wagonu dla pań.
- Przyniosę coś z zapasów a ty go podpal. - rzuciła za siebie do Hany.
Zastanawiała się jednak lekko jak dobierać potrawy aby były one pomocne dla drużyny.
Układanie diety z jednej strony jest proste: nie podawać tego samego oraz rzucać mięsem na lewo i prawo.
Pojawiał się jednak standardowy problem: Shiba nie była świadoma wartości odżywczej większości surowców z kontynentu. Ba, nawet smaku nie znała.
Postanowiła że weźmie jakieś tłuste mięcho skoro karmią też Gorta...i może jakieś przyprawy?
- Z tym też sobie poradzę - dodał pirat, wyciągając otwartą dłoń do Hany, po czym zwyczajnie pstryknął palcami z których posypał się deszcz iskier i już po chwili pod patelnią jęły tańczyć radośnie języki płomieni.
- Obiecałem sobie, że dopóki jest z nami Błękitka, nigdy nie przegapię żadnego jej posiłku - to powiedziawszy Czarnoskóry oblizał się ze smakiem i rozmarzonym wzrokiem spojrzał za odchodzącą Shibą.
- Chociaż nikt nie potrafi tak dobrze zarżnąć i upiec świniaka jak Butch. Jak żem się go kiedyś o to spytłem to powiedział, że najważniejsze to znać odpowiednią porę na ubój, a jego największy sekret to technika i kolejność odcinania mięsa - kontynuował wciąż śliniąc się Gort, gdy kątem oka zauważył rycerza.
Calamity siedział tuż obok rozmówców w absolutnym milczeniu. nie ruszał się też zbytnio, dlatego ktoś obcy pomyślałby pewnie, że nie żyje. Jego rany zostały opatrzone, jednak nadal odczuwał ból, było to jednak spowodowane utratą towarzyszki. Ale przede wszystkim jest rad, że Hana wróciła cała ze swojej wyprawy, bardzo ciekawej z tego co słyszał.
- Potrzebuję... pokrowca... na Despair... - Rzucił zdanie nie związane w ogóle z tematem, Calamity miał tendencję do “głośnych myśli”.
- Jeśli pasuje ci pochwa z kamienia to mogę ci jakąś zmącić - rzucił murzyn w stronę Puszki, szczerząc do niego swe zębiska.
- Mogę przewiesić... ją przez plecy? - zapytał nienaturalnie ożywiony rycerz.
Gort nienaturalnie długo zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Jak se dorobisz pasek to jaha że tak - stwierdził w końcu.
W takim razie... poproszę... - Wypowiadając te słowa, Puszka nieco się ukłonił.
Shiba wpadła na moment do wagonu.
Z uśmiechem na ustach i dużą torbą którą jakoś taszczyła jedną ręką krzyknęła do reszty.
- Zwołajcie wszystkich na wieprzowinę! - po tych słowach zatrzymała się na moment. Postała w ciszy po czym znowu zaczęła cofać do wagonów.
Chyba jednak wieprzowina to nie jest dobry pomysł.
- Dobra, tylko powiedz mi jaki kolor lubisz, to zrobię ci taką ładną z błyszczącego kamienia - odrzekł pirat, a zauważywszy wracającą się niebiskoskórą wyraźnie posmutniał. - Tylko nie grzeb się tam, bo mi już kiszki grają marsza! A uwierzcie mi., że nie chcecie mieć do czynienia z głodnym Gortem! - rzucił jeszcze za nią.
Dzierżyciel rozpaczy zastanawiał się dłuższą chwilę nad pytaniem Czarnoskórego. W zasadzie jaki kolor może mu pasować? Od niechcenia spojrzał na dziurę w zbroi, dokładnie w miejscu brzucha. Kolor skóry jaki tam był, wydawał się najbardziej odpowiedni.
- Fiolet... - Rzekł krótko gładząc się po tyle głowy.
- Fiolet? - murzyn starał się sobie przypomnieć jaki kamień miał taki kolor, jednak nie musiał myśleć długo gdy zamieszkujący w nim szatański duch podpowiedział mu że chodzi o ametyst. Gort musiał przyznać, że kto jak kto, ale ten gość zna się na kamieniach jak nikt inny. Szkoda tylko, że nie dało się z nim pogadać o czymkolwiek innym, więc pirat rzadko kiedy w ogóle się do niego odzywał.
- To kto zwołuje ludzi? - zapytała Hana, uśmiechając się przy tym słodko. Przykucnęła przy łapie-patelni i wyciągnęła w jej stronę swoje blade dłonie. Pobladła jeszcze bardziej i delikatnie dotknęła ognia.
- Ciepło. - stwierdziła żartobliwie. Jej skóra wydawała się kompletnie ignorować wpływ ognia.
Niebieskoskóra pojawiła się po jakiejś chwili jak gdyby nic się przed chwilą nie działo.
Rozłożyła sprzęt na stoliku między ławami i krzyknęła.
- Wszyscy proszeni na potrawkę z kury!
Po czym zajęła się do roboty.
Było to nie lada show. Kucharz pracujący jedną ręką za pomocą zmieniającego kształt narzędzia. Kto by pomyślał?
Właściwie to więcej roboty odwalało owe narzędzie niż faktycznie Shiba, który tylko tam stał i zmieniał jego formę, od czasu do czasu robiąc coś zwykłymi nożami.
Nie wydawało się to być specjalne danie. Ot smażone kawałki kurczaka z jakimiś tam ziołami i przyprawami.
Shibie zdecydowanie brakowało dzisiaj pomysłu jak i idei...
Będzie musiała zakupić jakieś książki o gotowaniu na kontynencie albo jakiś magicznych ziół czy innych bajerów gdy już dojadą do Witlover.
W trakcie przygotowania potrawy Hana wciąż bawiła się ogniem, mimo wszelkim zastrzeżeniom rodziców. Ale jak tu nie cieszyć się, kiedy można robić przez godziny coś, czego inni potrafią nie wytrzymywać sekund? No właśnie! Zwykłe szpanowanie swoimi umiejętnościami sprawiało sporo radości Hanie. Jednak pierwszy, porządny posiłek od dłuższego czasu był jeszcze milszy jej sercu.
- Hura! - pozwoliła sobie wydać okrzyk radości i zabrała się do pałaszowania.
Metalowe cielsko z cichym skrzypem zbroi dźwignęło się do góry, aby także dołączyć do posiłku. Usadowił się obok Hany, starając się nie rozpychać za bardzo.
- Smacznego... - Rzekł do wszystkich, po czym kawałki kurczaka zaczęły znikać wewnątrz hełmu. Shiba jak zwykle pokazał... pokazała... jak dobrze potrafi gotować.
Tymczasem Gort nie przejmując się czymś tak banalnym jak maniery chwycił z patelni wolną dłonią skwierczące udko i wgryzł się w nie niczym typowy jaskiniowiec.
- Chmafnecho - odpowiedział Calamitiemu zadowolony, że może wreszcie w czymś zanurzyć zęby.
- Wzajemnie. - odparła krótko Hana z lekkim uśmiechem, w przerwie pomiędzy jedzeniem. Chociaż najchętniej jadłaby teraz niczym Gort, to coś jednak kazało jej się powstrzymać. Zapewne ilość jedzenia, które mimo znacznie lepszej jakości, było w ilości znacznie mniejszej niż ta, z którą zazwyczaj miała do czynienia.
Shiba również wgryzła się w swoje dzieło. Następnie je powąchała i odłożyła na patelnię Gortowi.
- ...Te zioła są dziwne... - skomentowała z skrzywioną miną nie będąc pewnym jak to wszystkim smakuje po czym chwyciła...surowe mięcho.
Jadła je z niezwykłym oddaniem i choć bez specjalnego użycia sztućców to przynajmniej nic nie ubrudziła.
Ciężko było odgrywać szlachectwo jedząc jedną ręką.
Murzyn zaś w międzyczasie spróbował mimo wszystko porozumieć się z zamieszkującym jego ciało duchem.
'Hej! Nie czujesz się tam czasem samotny?' - zapytał niby od niechcenia.
'Kamienie nie są samotne' - odpowiedział mu bez emocji odległy basowy głos, brzmiący jakby przemawiał z głębokiego kanionu.
'A masz ty tam coś do roboty?'
'Lubię robić kamienie'
'No to może powiesz mi z czego jest tamta skała za oknem?'
'Dwadzieścia jeden procent kwarc, pięćdziesiąt trzy procent skalenie, sześć procent mika...'
'A umiesz to powiedzieć w suahili?'
'Ishirini na asilimia moja ya quartz, hamsini na watatu asilimia feldspar, asilimia sita mica...'
'Dobra, starczy! To za nudne... Może powiedz co miałbyś ochotę zjeść, to poproszę Błękitkę żeby ci to ugotowała?'
'Marmurek w polewie z bazaltowej skały magmowej w cynkowej posypce z rubinkami w środku'
'Tego chyba żaden kucharz ci nie upiecze... poza tym jak miałbym to zjeść?'
Na to pytanie szatański duch już mu nie odpowiedział.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 02-01-2013 o 21:30.
Tropby jest offline  
Stary 02-01-2013, 14:53   #95
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Zmiany na lepsze i na gorsze
Part II

Pomimo starań utrzymania dobrych manier, z gardła rycerza wydarło się głośne beknięcie, które dwa razy zmieniło ton. Chwilę po tym na hełmie rycerza pojawiła się wielka kropelka.
- Wybaczcie...
- Nie ma sprawy. - oznajmiła Hana tak szybko i żywo, że aż nadto logiczne było, że chodzi jej tak naprawdę o coś innego, a to był tylko pretekst do zabrania głosu.
- Ma ktoś alkohol? - przeszła w końcu do sedna sprawy a oczy jej zaświeciły się lekko.
- mfhmhm... - Shiba wyjęła z ust kawał surowego mięcha po czym powtórzyła - kupiłam tylko wodę.
Wyglądało na to że nikt w ekipie specjalnych manier nie miał. Nawet kobiety lewitowały nad dolną granicą która co prawda dla kobiet była wyższa.
Pan świnka nie będzie narzekał.
Nagle Calamity przypomniał sobie o czymś więc zapytał:
- Hana... wymyśliłaś już? - rzucił raczej luźno, mając nadzieję, że nie zapomniała o tym.
Czarnowłosa przeniosła powoli wzrok na rycerza. Cóż, miała wymyślić imię. Pytanie brzmiało jednak - kiedy.
- Niestety nie. Miałam trochę problemów w trakcie tamtej drogi i nie miałam kiedy. W trakcie walki nie potrafię wymyślać imion, przepraszam. - uśmiechnęła się przepraszająco. Calamity był jednak jedną z tych osób, którą w jakiś sposób ceniła i z jakiegoś powodu nie chciała go smucić. Postanowiła go więc... przytulić.
- Przeeepraszam! Na pewno coś wymyślę! - oznajmiła jeszcze raz.
- To ja przepraszam... nie powinienem naciskać... - Odrzekł zbrojny, ciesząc się z pozytywnego gestu dziewczyny.
- Musisz przypominać szczęściu o sobie, inaczej nigdy go nie dostaniesz. - Hana pouczyła zbrojnego po czym wróciła do poprzedniej pozycji.
- Rozumiem... - Rzekl rycerz kiwając głową, dodając nieco ciszej - Chyba...
- Czy czułeś się kiedyś szczęśliwy? - zapytała Hana, najwyraźniej nie chcąc odpuszczać tematu.
Dzierżyciel zastygł na moment wlepiając wzrok w “Despair”. Próbował sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek zaistniała taka sytuacja w, której mógł powiedzieć, że był szczęśliwy. Wtedy przez pamięć przeszła mu jedna sytuacja... właściwie to parę... wszystkie zaistniały na tej wyprawie.
- Nie jestem... pewien... - rzekł po namyśle.
- Jak możesz nie być pewien?! - niemalże wykrzyknęła oburzona. Cóż, dla Hany było to niepojęte. Kwestia wychowania, czyż nie?
- Przecież to podstawowa rzecz dla jakiej żyjemy. Szczęście! Po co mielibyśmy żyć, jeśli nie dla niego?
Rycerza zatkało... kompletnie nie wiedział co ma odpowiedzieć. Rozglądnął się dookoła, jakby szukając odpowiedzi.
- Wybacz mi... zezłościłem Cię... - Wydukał w końcu, nadal próbując przetrawić co przed chwilą powiedziała dziewczyna.
- Nic się nie stało. - oznajmiła Hana, chociaż w jej głosie wciąż delikatnie drżała gniewna nutka.
- Po prostu tego nie rozumiem. Nie dziwię się też, że masz takie imię, jeśli nie potrafisz odpowiedzieć na to pytanie. - dźgnęła go palcem w środek napierśnika.
- Musisz zmienić swoje nastawienie. Musisz zacząć inaczej myśleć. Inaczej samo nowe imię nic nie da.
Już miał głupio zapytać “Jak?”, lecz po prostu się powstrzymał. Chciałby być szczęśliwy, znaleźć jakiś głębszy sens w swoim istnieniu, nie wiedział jak tego dokonać. Miał nadzieję, że w końcu się tego nauczy.
- Tak... zrobię... - Odparł krótko, samemu nie wierząc w swoje słowa.
- Wierze w ciebie. Ale ważniejsze jest, żebyś samemu uwierzył w siebie. - odparła Hana z lekkim uśmiechem.
- Jesteś wyjątkową... osobą Hana... dziękuje że... we mnie wierzysz... - rzekł delikatnie się kłaniając.
- Przesadzasz. Ale nie ma sprawy. - odparła czarnowłosa, wciąż się uśmiechając.
Calamity ponownie zastygł w idealnym bezruchu, co było oznaką intensywnego myślenia.
- Czy szczęście... jest namacalne? Można... je komuś dać... albo otrzymać? - powiedział, czy raczej zadał dziwne pytanie zbrojny.
- Nie jest ono namacalne. To jest coś co czujesz w głębi siebie, coś unikalnego dla każdej osoby, jednak dla każdego jest równie wspaniałe. Można je komuś ofiarować, zarówno celowo jak i przypadkowo. Tak samo ktoś może nas obdarować szczęściem. - odparła Hana po chwili zastanowienia.
Zbrojny uważnie słuchał słów dziewczyny, mądrze prawiła.
- Czyli muszę... odnaleść to co mnie... uszczęśli... - Przerwał nagle, coś sobie uświadamiając. To właśnie na tej wyprawie, ma kontakt z tyloma ludźmi, ucina sobie z nimi pogawędki i co najważniejsze nie uważają go za potwora. Przed tymi wydarzeniami, bywało tak że miesiącami z nikim nie rozmawiał, był samotny i pewnym sensie porzucony przez społeczeństwo. Dopiero właśnie tutaj, z tymi ludźmi czuł się dobrze, i był po prostu szczęśliwy.
- Imbecyl... cały czas... miałem to... przed nosem... - Stuknął się w hełm, a pod nim wydarzyło się coś nieprawdopodobnego. Jego zdeformowane usta, zgięły się w delikatny uśmiech. Hana zaśmiała się głośno, nie tyle z rycerza, co z nagłego przypływu radości.
- Widzisz? Jednak masz coś takiego! - oznajmiła dumnie.
- Nie musisz mi mówić co to jest. Ważne, żebyś ty wiedział. I dążył do tego, aby mieć tego jak najwięcej.
- Dobrze mieć taką...przyjaciółkę... chyba mogę... Cię tak nazywać? - Rzucił nieśmiale rycerz.
- Oczywiście, że tak. - odparła z lekkim uśmiechem, po czym nagle roześmiała się ponownie.
- Piękny dzień. - oznajmiła ni z tego ni z owego.
- Iwabababa! - rozaśmiał się niespodziewanie Gort połknąwszy następne udko kurczaka wraz z kością. - Widzę, że nie jesteś taka zła, Kwiatuszku!
Wyglądało na to, że pirat właśnie wymyślił nową ksywkę kolejnemu członkowi wyprawy.
- Też nie rozumiem tych smutasów co to cały dzionek myślą tylko o złych rzeczach! - murzyn zaśmiał się przy tym jeszcze dobitniej, aby podkreślić, że sam nie jest z tych co się lubią smucić. - Ale nie musisz wymyślać Puszce nowego imienia! Jakiś mądry gość kiedyś mi powiedział, że słowa mają tylko takie znaczenie, jakie nadają im ludzie. Więc jeśli lubimy Puszkę, to powinniśmy też lubić jego imię!
Gort przez jakiś czas połykał kolejne kawały mięsa schodzące z patelni, gdy nagle przyszła mu do głowy jeszcze jedna rzecz której nieomieszkał pominąć:
- No i trza se jeszcze zostawić miejsce na przydomek. Jeśli kiedyś zostaniesz wielkim i sławnym wojownikiem, to ludzie sami nadadzą ci twoje drugie imię! Tak jak ja nazywałem się Gort Kingstone, a teraz jestem kapitan Czarnoskóry!
- Nie zgadzam się. - odparła Hana.
- Imię jest ważne. Ono w pewien sposób definiuje osobę. Nie można tak po prostu go zaakceptować, ono jest częścią nas!
- Więc jak coś ci w sobie nie pasuje to po prostu się tego pozbywasz? Nie lepiej zamienić wadę w zaletę? - dopytywał się Gort, chociaż widać było że tego typu tematy mocno wysilają jego mózgownicę.
- Po prostu imię nas kreuje. Jeśli chcemy stać się kimś innym, kimś nowym, powinniśmy zacząć od zmiany imienia. To jest w pewien sposób nasz ogranicznik, nie można go się tak łatwo pozbyć. Trzeba z nim żyć. Bądź zacząć być kimś innym. - odparła Hana, pewna swojego zdania na ten temat. W końcu jej nowe życie zaczęło się z nadaniem nowego imienia.
- Ale imię to tylko imię. To ty de... defi... pokazujesz innym kim jesteś przez swoje czyny. Poza tym Puszka już raz był kimś innym, a teraz jest Calamitym i naszym nakama. Nie musi już być nikim innym, bo ma teraz przecież nas.
- Imię to nie jest tylko imię. Jego nadanie kreuje nasze przeznaczenie. Nie można go bagatelizować. - odparła gwałtownie Hana a w jej głosie słyszalne było coś z pogranicza gniewu.
- Jeśli to prawda to tym więcej satys...fakcji sprawi ci pokonanie tego przeznaczenia! Hmm... już sobie wyobrażam miny ludzi gdybym zmienił imię na Tchórz, albo Słabeusz! - odpowiedział z szerokim uśmiechem murzyn.
- Przeznaczenia nie da się pokonać, można je conajwyżej zmienić. W wypadku imienia, będzie to się łączyło z jego zmianą. - odparła Hana wciąż pewna swego zdania.
- A czy to nie to samo co ucieczka? - zadał pytanie pirat. - Ja uwielbiam wyzwania, więc jeśli spotykam niezwyciężonego przeciwnika, to wolę z nim walczyć do ostatniej kropli krwi, niż znaleźć sobie kogoś słabszego do pokonania.
- Nie. - odparła twardo Hana, wyraźnie wskazując, że według niej nie jest to jedna z rzeczy nad którymi można dyskutować. Tak było, jest i będzie.
Wielkolud machnął tylko ręką na Hanę.
- Jak sobie chcesz. Ja tylko mówię że dla mnie Puszka nie musi niczego w sobie zmieniać, bo lubię go takim jaki jest.
- Ciekawe kim... byłem... - Odparł luźno Calamity nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi murzyna.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 02-01-2013, 20:38   #96
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Rozpaczliwe szczęście źródła większości nieszczęć

Monotonny stukot raz po raz podskakujących na złączeniach torów kół przedziwnego, jakże wielkiego pojazdu tworzył atmosferę nadającą się znacznie bardziej do pełnych melancholii, spojrzeń w przeszłość rozmów. Myśli, które niewątpliwie mogły teraz nawiedzać niemalże każdego z tworu dumnie nazwanego drużyną, dla jednych mogły się stać siłą, dla innych zaś - utrapieniem. Blondyn odłożył na chwilę książkę, by zbliżyć się do dzierżyciela rozpaczy. Istoty której domniemane źródło siły mogło stać się pociągiem niemal tak szybkim, jak ten pędzący do Wiltover, zatrzymującym się dopiero w szaleństwie. Faust przeciągnął się, rozprostowując plecy, szycie ran które zafundował mu Shiba było najwyraźniej skuteczne.
- Jak się trzymasz? - zapytał niepewnie w kierunku rycerza, którego zbroja dopiero niedawno stała się kompletna.
- Ja tam nieźle, dzięki że pytasz. -odparł prosiak archeolog który stał niedaleko, a miał dziwną tendencję próby dołączenia do każdej rozmowy jaka toczyła się w drużynie. - Aczkolwiek zjadł bym coś porządnego a tu ni jak sobie upichcić cokolwiek. -stwierdził grzebiąc w swoim tobołku w poszukiwaniu kolejnej kanapki.
- Ciekawa... rasa... - Wypalił ni stąd ni zowąd rycerz, przyglądając się ciekawie świni, po tych słowach odpowiedział także blondynowi.
- Straciłem przyjaciółkę... poza tym wszystko jest... w porządku. -rzekł bez przekonania, zerkając na otwory w zbroi.
- Byłem ciekaw czy zamierzasz zrobić z tym coś - odparł blondyn, który najwyraźniej ignorował świnioczłeka, uważając go za kolejny element który przeminie niemal tak samo jak “Galland”, którego zniknięcia nie zauważył chyba nikt.
- Z nim - dodał po chwili nieco konkretniej, spoglądając na rycerza.
- “Nim”? - Rycerz nie do końca kojarzył o co chodziło blondynowi, musiał być jeszcze bardziej konkretny.
- Tym, który - tutaj głos blondyna załamał się. Choć reakcja ta miała w sobie wiele autentyczności, nie do końca taka była. Możliwe że w przypadku “normalnej” istoty ta subtelna różnica mogła by wyjść na jaw, jednak rycerz rozpaczy zdawał się nie przodować w relacjach miedzyludzkich.
- Obiecał spotkać nas w Wiltover - chłopak najwyraźniej zdecydował się pominąć smutniejszą część wydarzenia.
Rękawica rycerza, aż zgrzytnęła kiedy zrozumiał o kim mówi Faust.
- Co to... właściwie było... coś wykorzystało... ciało tego bożka... - Rzekł rycerz, poprawiając kawałek tkaniny, która owijała jego barki. - Ale skoro chce... się spotkać... to mu nie... odmówię... - Ostatnie słowo, było gardłowym warkotem.
- Wiesz, że to nie będzie łatwa przeprawa? - blondyn spytał o coś, co mogło zdawać się oczywiste, jednak wymagało potwierdzenia wypowiedzianego z całą stanowczością przez rycerza.
- Nigdy nie miałem... łatwo... nigdy... nie będzie... - Westchnął rycerz dodając po chwili.
- Poza tym... gdyby było... nie spotkalibyśmy... się u... króla - po tych słowach zerknął na Fausta unosząc nieco głowę. Ten mógł przysiąc że przez moment zauważył fioletowy jaskrawy punkcik wewnątrz hełmu.
- Nie chodzi mi o szaleństwo. - blondyn powiedział prosto, z niemalże całkowitą szczerością. Uśmiechnął się ponuro, tak jakby ten prosty gest miał jakoś zmienić słowa, które następnie opuszczą jego usta, przekazując smutną, gorzką prawdę.
- On... opętał boga - powiedział po chwili z wyraźnym trudem.
Dzierżyciel rozpaczy opuścił głowę i rzekł ponuro.
- Więc jak... mamy z tym... walczyć... czuje się... bezradny... - oznajmił Calamity.
- Może w tym receptura sukcesu? - zapytał filozoficznie. Po chwili milczenia wziął głębszy wdech i zapytał - Co sprawiło że jesteś tutaj? - przy ostatnim słowie niemalże teatralnie wskazał on palcem podłoże.
- Poczucie obowiązku... - Calamity zastanowił się chwilę.
- Bożek mówił... do ciebie... “strażniku”...dlaczego? - Nieumyślnie zmienił temat.
- Zebraliśmy się po to, by strzec ten kraj przed zarazą. - szermierz, którego ostrze znajdowało się w bliżej nieznanym miejscu, a może nawet i czasie, odpowiedział po chwili namysłu. - Może właśnie o to chodziło? - dodał nieco później, dając wrażenie wyrażania swoich myśli na głos.
- Rzeczywiście... - Przytaknął rycerz, kiwając twierdząco głową.
- Jeżeli pozwolisz... to zapytam... co ciebie... tutaj sprowadziło? - Zapytał z niemal niezauważalnym zaciekawieniem w głosie.
- W miejscu w którym się wychowałem - odparł nie skrywając melancholii w głosie. Czasy które nie były wcale tak odległe wydawały się dzielić jego obecne istnienie od ówczesnego o setki, jeśli nie tysiące lat. - Ktoś padł ofiarą tego... - dodał po chwili, nie będąc jednak w stanie skończyć.
Calamity nie chciał już napierać, widząc jak ciężko mówić o tym Faustowi.
- Rozumiem... - Rzekł krótko, choć tak naprawdę nie mógł rozumieć co przytrafiło się blondynowi.
- Musimy... dać z siebie... wszystko... - Dodał zaciskając ponownie pięść.
- Ten który wykorzystał ciało Bachusa... - wspomniał po chwili blondyn, wracając do pełnego rozmyślań tonu głosu, przebijającego się nieśmiało przez stukot kół.
- Możliwe że będziemy do tego potrzebować wszystkich - odparł po chwili niepewności.
- Mam nadzieję że... obędzie się... bez kolejnych ofiar... - Rzekł zamartwiony Calamity.
- Ale na smutek przyjdzie jeszcze czas - powiedział nagle Faust, zmieniając swoje usposobienie niemal o przysłowiowe sto osiemdziesiąt stopni, bowiem cały smutek i melancholia zostały odesłane do innego wymiaru, jakby za sprawą magicznego zaklęcia. Tym razem był on szczęśliwy, wesoły.
- Czasem trzeba po prostu się uśmiechnąć i iść dalej - podsumował po chwili.
- Niektórym uśmiech... ciężko przychodzi... - Rzucił Calamity przechylając głowę w bok, niemal opierając się na własnym barku.
- Nawet jeżeli... nie... jak dotrzemy do... Witlover... jak mamy szukać... tej... rzeczy... - Zapytał, Fausta jakby ten miał znać odpowiedź.
- Pod ziemią, tyle wiem - blondyn odparł całkowicie szczerze. Dopiero po chwili, jakby wychodząc z głębszego zamyślenia, podrapał się po brodzie i dodał: - Tylko nie schodźcie beze mnie.
- Powiedz mi Faust... znasz się na... potworach, chorobach czy jakimś innym... przekleństwie? Chodzi mi o to... że jak na coś... spojrzysz... wiesz co za... przypadłość? - Zapytał ponownie rycerz, zerkając na blondyna.
- Czasem tak - odparł nie siląc się na skromność. Jeśli mógł zaoferować coś zespołowi składającemu się z takich wielkoludów jak Calamity i czarnoskóry gigant, których wzrost szedł w parze nie tylko z ogromną siłą, ale i charakterystycznym, destrukcyjnym stylem walki.
- Nie wiem oczywiście wszystkiego - dodał po chwili, jakby chciał ugasić nadmierne nadzieje, które bolą często bardziej niż największe rany.
- Wiem tylko to, co wiem. - choć nie był on pierwszym znanym mu użytkownikiem tego zwrotu, to w porównaniu z resztą drużyny mógł czuć się dokładnie tak jak Ona. Nawet pomimo czasu oddzielającego ich spotkanie, krótkie wspomnienie sprawiło że uśmiech zniknął z jego twarzy.
Calamity wziął głęboki wdech i rozglądnął się dookoła, po czym przyciszonym głosem powiedział.
- Oprócz ciebie... widziała to jeszcze... Hana... - Po tych słowach dzierżyciel rozpaczy, delikatnie chwycił za swój hełm i uniósł go w górę, ukazując szkaradną twarz. Spomiędzy kosmyków, kruczoczarnych włosów świeciły złowrogo dwa fioletowe punkty, usadzone w oczodołach. Do tego jego twarz była w całości pokryta większymi i mniejszymi bliznami. Dwie największe były wyżlobione przez nieustannie cieknącą purpurową maź, z jego “oczu”. Usta delikatnie drżały nieskutecznie próbując schować potworny szereg zębisk, wyglądających jakby służyly do tego, żeby nic już nie mogło się z nich wydostać. Usta rycerza otworzyły się delikatnie.
- Wiesz może... co mi jest? - W tej wypowiedzi można było usłyszeć nutkę nadziei, którą pokładał w Fausta.
- Łaa... - choć nie były to odpowiednie słowa do wyrażenia smutku, bólu który niemalże rozrywał duszę blondyna obserwującego pozostałości twarzy rycerza. Każdy element wydawał się emanować bólem, może nawet... rozpaczą? Tak, wszystko nagle zaczęło układać się w nieco większe kawałki, czekając tylko na kilka szlifów, które będą mogły połączyć całość.
Oczywiście było to nie na miejscu, jednak w umyśle Fausta rozbawienie, działające niemalże identycznie do zwyczajnego zrozumienia. Coś, co wcześniej dziwiło, teraz wydawało się normalne, zaś ostoja smutku w tej ekspedycji zaczynała wydawać się zabawną osobistością.
- Z kim ty... - czerwona koszula wydawała się coraz mniej odpowiednim ubraniem do doświadczanie śladów tak wielkiej magii, jednak umysł którego posiadaczem był jej nosiciel wydawał się czymś, co mogło wepchnąć dzierżyciela rozpaczy na właściwe tory.
- Walczyłeś? - dodał po chwili pełny podziwu dla osobnika który zdołał oprzeć się takiej magii.
- Nie wiem... jestem taki odkąd... pamiętam.- Odrzekł szczerze rycerz, który nagle się ożywił. Ślepia z niecierpliwością wwiercały się w blondyna. - Wyglądasz jakbyś... miał z tym styczność... - Dodał po chwili, pośpiesznie zakładając hełm. Pamiętał za to pierwsze chwile w tej powłoce. Panika, przerażenie i po zorientowaniu się czym jest... rozpacz, dumne imię oręża wyciągniętego ze sterty starych kości. Była jeszcze jedna istotna rzecz, prawdopodownie jedyny przedmiot łączący go z “poprzednim” życiem. Nic nie zaszkodzi pokazać, a nuż może się czegoś dowiedzieć. Zza napierśnika wyciągnął mały jak na jego łapska amulet i przekazał go blondynowi.
- To jeszcze było... ze mną... ściskałem ten... amulet w dłoni... - Dodał, czekając na “diagnozę” osobnika w czerwieni.
- Miałeś wielkie szczęście. - blondyn podsumował słowa krzyżowca rozpaczy tym jakże prostym stwierdzeniem. Jego oczy analizowały nie tylko amulet, oraz słowa w nim zawarte, jak i całokształtu wielkiego rycerza.
- I kogoś, kto był ci wyjątkowo bliski. - dodał po chwili wyraźnie akcentując jedyny w tej sentencji epitet.
Faust wlepiał swe błękitne oczy to w Calamitiego, to w jego oręż. Co było powodem klątwy, która na niego spadła? Niestety, blondyn albo nie miał możliwości udzielenia odpowiedzi, albo zwyczajnie nie zamierzał tego zrobić. Jego roześmiana twarz przez chwilę została przyćmiona przez emocje których natura była znacznie bliższa jego rozmówcy. Kilka wspomnień na chwilę przyćmiło obecnego tutaj rycerza, jak i miarowy stukot kół lokomotywy.
- Chyba rozpacz nie jest tym, co cię stworzyło - odparł roześmiany, widząc coraz więcej zbiegów okoliczności, lub też starannie zaplątanych węzłów sznurów zwanych przeznaczeniem.
- Masz znacznie bliżej do szczęścia! - zakończył nieco podniesionym tonem, jakby zwyczajne podkreślenie tych słów nie było wystarczające.
Zbrojny nie wierzył własnym uszom, ze słyszalnym zdziwieniem w głosie przemówił.
- Jesteś... pewien? Ale kogo... i gdzie? - Z tymi słowami, Calamity szarpnął się do pionu i oparł wielkie dłonie na barkach blondyna.
- Jest na...nim... jakakolwiek wskazówka? Cokolwiek... - teraz w jego głosie zaczeła dominować desperacja.
- Niestety - odparł krótko i szczerze zasmucony blondyn. Tym razem jednak prawdziwość jego emocji była niepodważalna, bowiem powodów było znacznie więcej niż tylko troska o towarzysza, bowiem historia dzierżyciela rozpaczy zdawała się zawierać coraz więcej potężnych osobistości.
- Nie wiem nawet czy on... - Faust nie był pewien czy odpowiednio dobrał słowa. - Ona - poprawił się po chwili zastanowienia.
- Ten ktoś, żyje... - zakończył.
 
Zajcu jest offline  
Stary 02-01-2013, 21:28   #97
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Gorta pirackie przygody w Witlover


Gort niestety nie mógł prędko zapomnieć o incydencie z pociągiem. Jako drużynowy "mag ziemi" był zmuszony do posprzątania całego baganu który narobili swoją niedoszłą “latającą maszyną”. Z jego mocą nie powinno być to trudne, jednak najpierw trzeba mu było wybić z głowy chęć do wszczynania bójek ze strażnikami Witlover.
- Ależ kapitanie! Chcesz narazić całą naszą załogę na niebezpieczeństwo? - argumentował podwładny Gorta, starając się go uspokoić. - Nie mówiąc już o tajnej misji którą wykonujesz dla samego króla.
Ostatnie zdanie przydupas powiedział już na tyle cicho, że tylko pozostali przy pociągu członkowie drużyny mogli go usłyszeć.
- Ten dupek też dostanie za swoje gdy cały świat będzie drżał przed imieniem Czarnoskórego! - wrzeszczał dalej wielkolud, wygrażając pięściami strażnikom z muszkietami, którzy na szczęście w obecnej chwili stali do nich odwróceni plecami, ucinając sobie rozmowę na temat najnowszych nowinek technicznych. - A ci tutaj ośmielili się rzucić nam wyzwanie, więc każdy musi przynajmniej raz dostać po mordzie!
Cóż, ciężko było kłócić się z kimś o dobre pół metra wyższym od ciebie i co najmniej drugie tyle szerszym, więc przydupas powoli tracił chęć do sprzeciwiania się swojemu kapitanowi. Aczkolwiek może ktoś z reszty członków drużyny miał dość siły woli by powstrzymać rozwścieczonego pirata przed zrównaniem z ziemią połowy miasta?
- Wszczynanie w tym momencie walki było by nierozsądne. -wtrącił się archeolog, ocierając pot ze świńskiego czoła i zwracając się bezpośrednio do Gorta. - Strażników jest sporo... i jeżeli zaczniemy rozrabiać na pewno nie pozwolą nam skorzystać z tuneli, a wtedy misja zajmie o wiele więcej czasu. -powiedział wyciągając chytry argument z kieszeni prosiak.
- Ale... oni... - próbował dalej stać przy swoim Gort, jednak w końcu się poddał. - Dobra, niech wam będzie. Chcę mieć jak najszybciej z głowy ta głupią misję i wrócić na swój statek. Zresztą jaka frajda byłaby z piratowania gdy wszyscy ludzie na świecie powariują?
Po tej krótkiej wymianie zdań murzyn wraz ze swym kamratem i świnią-archeologiem udali się do podnóża góry w miejscu przez które wyleciała lokomotywa. Stamtąd Czarnoskóry rozpoczął samotną wspinaczkę, gdyż mimo iż mógł do tego celu użyć swoich mocy, wolał w ten sposób zrobić sobie lekki trening by wyładować frustrację spowodowaną brakiem rozrywki jaką niewątpliwie byłaby bijatyka w mieście. Gdy zaś po niespełna godzinie udało mu się dotrzeć na górę, to zamiast zwyczajnie zamknąć otwór w zboczu góry, postanowił tak długo uderzać pięściami w ścianę tak długo, dopóki tunel sam się zawalił. Natomiast drogą powrotną pirata bardziej musieli się przejmować jego dwaj towarzysze, gdyż ku ich zdziwieniu zamiast schodzącego mozolnie na dół Gorta, zobaczyli spadającą z nieba czarną kulę, która niespełna dwa metry od nich wyrżnęła w ziemię niczym mały meteor, tworząc przy tym lekkie trzęsienie ziemi i krater z którego po chwili wygramolił się wielkolud.
- To by było na tyle - powiedział Gort otrzepując z piachu. - No to wy idźcie teraz załatwić wszystko ze strażnikami, a ja poszukam Puszki. Mamy wraz z nim parę rachunków do wyrównania z pewną kozą.

* * *


Calamity akurat krążył tu i ówdzie, szukając jakichkowliek wskazówek. Nie mógł się, za bardzo odnaleźć w tym mieście, więc zdarzało mu się czasem przysiąść na ławeczce. W milczeniu spoglądał na pokrowiec, który wykonał dla niego Gort. Był idealny, ale brakowało mu jeszcze paska. Właśnie w tym momencie podniósł się i skierował do najbliższego krawca. Otwierając drzwi, dzwoneczek zawieszony zaraz przy wejściu zadzwonił cicho.
- Dzień dobry... Chciałbym zakupić... skórzany pas.... abym mógł... to przewiesić przez...plecy... - Szponiastym palcem wskazał na trzymany pokrowiec, wraz z mieczem.
- Wittaamm szaaanooownnegoooo ryyyceerzzzaaa. -przywitał się właścieial, którym był nizutki zasuszony staruszek, drżący na całym ciele. Nawet jego głos latał we wszystkie strony niczym kartka na wietrze. - Maammmyyy wwwieeelleee paaasssóóówwww, zzzaaaa mooojjjeeejjj mmmłłłłooooddddooośśściiii, toooo wwwwwiiiięęęęcccceeejjjj ooossssóóóóbbbb ddddbbbaaałłłoooo oooo ssssttttylll... -zaczął rozgadywac się dziadek w żółwik tempie idąc do ściany na której wisiały różnorakie pasy.- Poooooddddeeeejjjjddddźźźź mmmmłłłłłooooddddzzzziiiieeeeńńńcccczzzeee e iiiii wybbbiiierrrrzzzz jjjjaaaakkkkiiiiśśśś ooodddpppooowwwiiieeeddddniiiii ddddllllaaaaa ssssiiiieeeebbbbiiieeeee.
Calamity podszedł do ściany na której wisiały pasy różnej maści. Rycerz pogładził się po brodzie oglądając każdy po kolei.
- Potrzebuje... bardzo wytrzymałego... na rozciąganie... ale żeby... przylegał... - Sprecyzował rycerz, gładząc się po tyle głowy. Staruszek może będzie wiedział, który wytrzyma ciężar Despair i nowego pokrowca.
- Liczę na... sugestię proszę pana... - dodał po chwili ze swym standardowo ponurym głosem.
- Nnnnniiieeeeeeee rrrrroooooobbbbiiiiiąąąą jjjjjuuuuuużżżż ttttaaakkkk wwwwyyyyttttrrrrzzzzzyyymmmmaaaałłłłyyyyccccch hhhhh ppppppaaaaasssssóóóóóówwwww jjjjaaaaakkkk kkkkiiiiieeeeeddddyyyyyśśśś... -stwierdził staruszek i uśmiechnął się prezentując jeden jedyny ząb który mu pozostał. - Mmmmmmmooooożżżżżżeeeeee tttttteeeeeennnnnn? -zapytał drżącą ręką unosząc długi czarny pas. - Sssssskkkkóóóóórrrraaaa pppppuuuuuussssssttttttyyyynnnnyyyyycccchhhhh jjjjaaaaassssszzzzzcccccczzzzzuuuurrrrróóóóó ówwwww, oooooosssssttttttaaaaatttttnnnnniiiiaaaaa ssssszzzzztttttuuuuukkkkaaaa...ccccciiiiięęęę ężżżżżżkkkkkkooooo ttttteeeeeerrrrraaaaazzzzz tttttaaaaakkkkkkiiiii dddddooooosssssstttttaaaaaćććć. - stwierdził malutki człowiek i wziąwszy oddech kontynuował. - Bbbbbbbbbbbaaaaarrrrrrddddddzzzzzoooooo wwwwwyyyyyytttttrrrrrzzzzzyyyyymmmmaaaaałłłłyy yy, oooooddddddpppppooooorrrrnnnnyyyy nnnnnaaaaaaa wwwwyyyyssssoooookkkkiiiieeeee ttttteeeeemmmppppppeeeeerrrrraaaaatttttuuuuuurrrrr yyyy.
- Wezmę go... - rzekł rycerz, oglądając pasek i naciągając delikatnie. Zza pazuchy wyciągną swoją sakwę złota i przemówił ponownie.
- Ile... się należy? -
- Ppppppppiiiiięęęęęćććććć sssszzzzttttuuuukkkkkk zzzzłłłłłooooootttttaaaaa mmmmmłłłłoooooddddddyyyyy Ppppppaaaaaannnnniiiiieeeeee. -odparł starzec z uśmiechem.
Bez chwili zwłoki zbrojny zapłacił należnośc, po czym ukłonił się i rzekł
- Dziękuje... miłego dnia... życzę... - Po tych słowach odwrócił się w stronę wyjścia i wyszedł.
Tymczasem ulicami wyrzeźbionego w zboczu góry miasta przechadzał się Gort, którego basowy głos roznosił się echem po długich tunelach oświetlonych tysiącami lamp gazowych, jak i wielokolorowymi elektrycznymi żarówkami które niejednokrotnie układały się w napisy reklamujące sklepy z technicznymi gadżetami i ustrojstwami. Bardziej mogły one jednak zainteresować drużynowego technokratę, aniżeli czarnoskórego pirata, którego jedynym celem było odnalezienie przynoszącego nieszczęście rycerza.
- Heeeeeej! Puszka! Gdzie się schowałeś!? - nawoływania wielkoluda wreszcie dotarły do uszu Calamitiego i powoli stawały się coraz głośniejsze, sugerując iż pirat zbliżał się właśnie do zakładu krawieckiego i niedługo go minie.
Calamity nie był zaskoczony widokiem Gorta, wręcz przeciwnie.
- Gort! - Zawołał rycerz unosząc dłoń.
Czarnoskóry zatrzymał się nagle i przekręcił głowę w bok, by dojrzeć Calamitiego stojącego przed wystawą wypełnioną sukniami, surdutami i innymi szykownymi strojami.
- Ha! Wiedziałem że w końcu cię znajdę! - odpowiedział uradowany mięśniak. - To idziemy poszukać tamtego beczącego dziwaka? Wiesz chociaż jak on się nazywał? Musi zabawnie wyglądać po tym jak rozgnietliśmy mu głowę! Założę się że łatwo uda nam się go teraz znaleźć.
- Faust mówił... żeby zacząć od... podziemi... - Rzekł rycerz, dodając po chwili.
- Możesz jakoś... zespoić ten pas i... pokrowiec? - z tymi słowami pokazał obie rzeczy Gortowi.
- Nie ma problemu - murzyn wziął od rycerza pochwę, którą objął wielkimi łapami i po chwili wzmożonego wysiłku od którego napięły się wszystkie jego mięśnie, na niemożliwym do wykonania w normalny sposób ametystowym przedmiocie pojawiły się klamry pasujące idealnie do wybranego przez Calamitiego pasa.
Zbrojny przewiesił miecz przez plecy, tak aby miał na wyciągnięcie ręki, rękojeść Despair.
- Dziękuje Gort... a teraz... jak znaleźć... podziemia? Kanały... może? - Zasugerował rycerz.
- Dobry pomysł - zauważył pirat i poklepał rycerza po ramieniu. - Zawsze wiedziałem że masz łeb na karku. No to ruszamy ku przygodzie!
Gort wraz z Calamitym szli razem ulicą, rozglądając się przy tym za jakąkolwiek studzienką ściekową, jednak po niedługim czasie wielkolud stwierdził że nie ma co marnować czasu i używając swojej mocy najpierw znalazł miejsce gdzie pod kamienną drogą mógł wyczuć pustą przestrzeń, po czym jednym uderzeniem masywnej pięści zrobił w niej dziurę przez którą wskoczył do kanałów. Na dole zaś jego ręka zamieniła się - podobnie jak wcześniej w pociągu - w grudę czarnego węgla, którą podpalił krzesząc iskry drugą dłonią, a gdy tylko rozejrzał się dookoła i upewnił że wszystko jest w porządku, zawołał Calamitiego aby ten również do niego zszedł.
Rycerz z głośnym tąpnięciem wylądował obok Czarnoskórego, rozchlapując nieco ścieków na boki. Wyprostował się na moment rozglądając się dookoła.
- Mam wrażenie... że jeżeli... wystarczająco długo... tutaj zabawimy... to coś znajdzie nas... - Rzekł powoli przemieszczając się naprzód, z dłonią zaciśniętą na rękojeści miecza.
- Też mam taką nadzieję! - przyznał Gort ruszając wraz ze zbrojnym, aczkolwiek jego mina wyrażała bardziej ekscytację i niecierpliwość, aniżeli ostrożność jaką zachowywał Calamity.
 
Tropby jest offline  
Stary 05-01-2013, 22:44   #98
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Powrót do cywilizacji
Czyli jak za 20 sztuk złota spełnić marzenia

Zniknięcie Johna w tłumie bez chwili wahania może i nie było do końca fair wobec pozostałych uczestników wyprawy, jednak przedstawiciel handlowy w ciągu ostatnich paru dni był pod ciągłą presją. Rozmycie własnej tożsamości, rozpuszczenie jej w bezosobowym tłumie kłębiącym się na ulicach miasta było dla niego swoistą terapią która pomogła mu zregenerować choć część sił mentalnych. Nawet jeśli pozostali wyrwą się z miasta to ich odnalezienie nie powinno sprawić zbyt wielkich trudności nawet bez pomocy telepatii, wystarczy tylko pójść śladem zniszczeń by trafić w końcu na ich radosną gromadkę zajętą właśnie niszczeniem czyjegoś mienia lub mordowaniem. Trochę dobrej muzyki i zdobycie autografu dla żony która na pewno się z niego ucieszy (a nic nie sprawiało Johnowi większej radości niż wywoływanie u swojej ukochanej uśmiechu) było chwilowo ważniejsze niż wyprawa w celu rozwiązania problemu szaleństwa w której to do tej pory miał wrażenie że bardziej był przeszkodą niż faktyczną pomocą. Wcześniej jednak musiał znaleźć jakiś hotel gdzie będzie mógł się porządnie wyszorować oraz pracownię krawiecką gdzie kupi nowy garnitur - nie wypadało w potarganych i pokrytych krwią łachach zjawiać się na koncercie.

Hotelików było zaś pełno, lepszych i gorszych, tańszych i droższych. Od zwykłych spelun z balią zimnej brudnej wody, po miejsca gdzie nowoczesne systemy hydraulicze, doprowadzały wodę do mosiężnych wanien. Wszystko zależało od zawartości sakiewki, oraz wymagań klienta. Z szukaniem krawca było już gorzej, więcej było tu sklepów oferujących śrubki i narzędzi, oraz kawałki nowoczesnego uzbrojenia czy pancerza, niż zwykłych ubrań. Jednak po dopytaniu się kilku przechodniów, Johnowi udało się odnaleźć sklep, który oferował garnitury oraz wszelakie akcesoria jak to głosił szyld “Dla Dam i Gentelmenów” z najwyższej półki i tam właśnie skierował swoje pierwsze kroki. Jego moc była niesamowicie użyteczna jednak o wiele łatwiej będzie mu się wtapiać w tłum gdy zamiast przekrwionych strzępów dawnego stroju będzie miał na sobie dobrze dobrany garnitur. Spodnie i marynarkę od starego kompletu zostawił do wyczyszczenia planując odebrać je jutro a resztki koszuli wykorzystanej wcześniej jako prowizoryczny bandaż po prostu wyrzucił. Musiał się co prawda nieco wykosztować, zwłaszcza że w promocyjnej cenie kupił sobie laskę do kompletu, jednak komfort psychiczny jaki dzięki temu zyskał był prawdziwym wybawieniem od stresu związanego z ostatnimi wydarzeniami. Jedyne czego brakowało mu do szczęścia to długa kąpiel w gorącej wodzie, jednak i to marzenie wkrótce się spełniło gdy za 20 złotych monet wynajął na dobę luksusowy pokój w pobliskim hotelu. Gdy po raz pierwszy od wielu dni naprawdę czysty w nowych ubraniach opuścił wreszcie hotel wydawał się samemu sobie zupełnie innym człowiekiem. Korzystając również z okazji że nieprędko będzie widział się z żoną która nie znosiła smrodu papierosów zapalił, ignorując cyniczne komentarze żywiołaka mieszkającego w zapalniczce. Po raz pierwszy od dawna był naprawdę szczęśliwy, przez chwilę uznał nawet że udział w wyprawie przeciwko szaleństwu był dobrym pomysłem dopóki nie przypomniał sobie pozostałych jej uczestników i dotychczasowych zdarzeń. Mina nieco mu zrzedła, jednak nie zdołało go to pozbawić dobrego humoru a jedynie zasugerowało co jeszcze powinien kupić. Zaraz też udał się do pracowni alchemika by kupić trzy średnie mikstury lecznicze, dwie z nich chowając do aktówki a trzecią przelewając do termosu po kawie. Następnie, korzystając ze swojej mocy by swobodnie móc zdobyć informacje od przypadkowych przechodniów udał się na poszukiwanie miejsca gdzie będzie mógł kupić broń zapewniającą mu nieco większe możliwości niż nóż motylkowy którym posługiwał się do tej pory.

Sklepów było sporo, można było w nich przebierać przez długie godziny, jednak przechodnie polecali Johnowi, niejaki “Warsztat Sabin” który nie był najdroższy, ale o jakość towaru nie było trzeba się martwić. Budynek okazał się być podobnym do reszty - metalowa chałupa która trzymała się jakimś cudem w pionie, a z jej wnętrza dobiegały stukoty i trzaski, z trzech kominów wydobywała się zaś na przemian para i dym. Gdy handlowiec wszedł do środka, zdawać by się mogło że wkroczył do innego wymiaru. Wszędzie wisiały najróżniejsze ostrza, pistolety i trybiki, wśród gratów wyrzeźbiona była jedna ścieżka, natomiast John był aktualnie jedynym klientem.

- Sieeeemanko. -powitał go radosny głos właścicielki, która wyszła z zaplecza by przywitać mężczyznę.



Dość typowa dla tutejszej mody, brunetka, o twarzy brudnej od smarów i pyłów.

- Co cie do mnie sprowadza przystojniaku? -zapytała wesoło, opierając łokcie o ladę i spluwając do metalowej miseczki.
- Szukam broni. Czegoś, co pozwoli mi radzić sobie z przeciwnikami bez konieczności zbliżania się do nich, nigdy jednak nie miałem styczności z bronią palną więc przydałoby się coś prostego w obsłudze.
- A jaki zakres cenowy Cię interesuje... no i jakiej mocy urządzenie mniej więcej? -zagadnęła dziewczyna z uśmiechem.
- Powiedzmy że nad cenę przedkładam bezpieczeństwo własne, więc do 500 sztuk złota jestem gotowy na nią wydać. Co do mocy to interesowałyby mnie urządzenia których bezpiecznie może używać normalna, nie obdarzona nadnaturalną siłą osoba. Oczywiście mam tu na myśli broń osobistą, nie materiały wybuchowe czy coś w tym stylu

Kobieta przygryzła wargi zamyślona, badając sylwetkę Johna czubka głowy aż po stopy.

- W sumie to takie chucherko z Ciebie chłopie...- stwierdziła z łobuzerskim uśmiechem. - Dziewczyna nie narzeka? -zapytała rozbawiona unosząc brwi po czym wróciła do tematu. - A jak często będziesz zmuszony zabawki używać?

John zignorował pytanie o swoją posturę zbywając je jedynie wzruszeniem ramion, wspominając ostatnie wydarzenia. Odpowiedź na pytanie jak często będzie korzystał z nowo zakupionej broni mogła być tylko jedna

- Obawiam się że z broni będę musiał korzystać znacznie częściej, niż bym sobie tego życzył. Nie może to być zatem po prostu ładnie wyglądająca zabawka
- Rozumiem...rozumiem... -przytaknęła kobieta nie tracąc dobrego humoru. - I jak sie domyślam o uzupełnienia amunicji nie będzie łatwo, co?- zadała kolejne pytanie znowu spluwając do miseczki. - A no i czy wolisz większy, czy mniejszy kaliber?
- Dokładnie, nie mam pojęcia kiedy będę miał okazję uzupełnić amunicję, wolałbym więc coś o większym kalibrze. Takim, żebym nie musiał strzelać drugi raz do tego samego celu

Dziewczyna zacmokał ustami po czym machnęła ręką by John ruszył za nią. Kobieta zaprowadziła go do sporej wielkości warsztatu, który zajmował lwią część tego przybytku. Wszędzie leżały wszelkiego typu urządzenia ofensywne, defensywne jak i zupełnie dla Johna obce.

- Dobra przystojniaczku... oto co mogę Ci zaproponować. -mówiąc to wskazała leżący na bracie sporej wielkości karabin.




Wskazując broń, której wielkość wskazywało konieczność użycia dwóch rąk, zaś ilość śrubek i dodatkowych elementów, wskazywał na bałaganiarski charakter producenta, kobieta uśmiechnęła się nieznacznie.

- Mój projekt, dość duża siła rażenia, przy niewielkim odrzucie... kosztem dość sporego odchyłu celności. Ale jak już wyczujesz i się przyzwyczaisz nie będzie to wielkim problemem. Obsługuje dwa typy amunicji...-mówiąc to Sabin uniosła podłużny element, przypominający przerośniętą baterię i wsadziła go w odpowiednie otwór przy kolbie karabinu. - Jedna taka bateria zawiera, dwadzieścia malutkich pocisków. Jednak niech nie zwiedzie Cie rozmiar... chociaż do tego pewnie przywykłeś. -mówiąc to uśmiechnęła się łobuzersko i podniosła karabin, by odwrócić się i z biegu strzelić w tarczą znajdującą się po drugiej stronie warsztatu. Słomiany cel,, całkowicie nieświadomy swego celu, jeszcze chwile cieszył się swoim losem, po czym nagle wybuch rozerwał jego słomiane wnętrzności robiąc sporych rozmiarów dziurę. - Każda to wybuchowy pocisk o naprawdę silnej mieszance prochu. Jeden strzał wystarczy by komuś odechciało się walki. Jeżeli dobrze trafisz, zgon na miejscu, w innym razie farciarz będzie musiał jedynie pozbierać wnętrzności z ziemi. -stwierdziła beztrosko i wyjęła baterię, zastępując ją taką samą, tylko w niebieskim kolorze. - A to prototypowa amunicja... jeżeli nie lubisz krwi, to za zadanie ma wystrzelać impulsy elektryczne skumulowane w metalowych igełkach. Traf komuś w szyję to zejdzie... albo przynajmniej porządnie go sparaliżuje, w inne części ciała po prostu mocno go kopnie. -po tych słowach walnęła karabinem w stół tak że bateria wyskoczyła jej na otwartą dłoń. - Wytrzymały i nie wymaga specjalnej konserwacji, idealny na podróż. Nie zacina się często... ale jeżeli już tak się zdarzy będziesz potrzebował chwili czasu i jakichś narzędzi by mógł ponownie strzelać. - po tych słowach zakręciła bronią która ponownie wylądowała na stole. - Dobrze wyważony...barku Ci nie wybije jeżeli nie jesteś cymbałem. Spokojnie ustrzelisz nim kaczkę z dwudziestu metrów, maksymalny dystans myślę że dwukrotność tego... ale głowy nie dam, jeszcze nie testowałam go jeżeli chodzi o dalekodystanstowców. -po tych słowach znowu się uśmiechnęła i klepnęła mocno w plecy Johna. - Czterysta pięćdziesiąt a jest twój razem z czterema bateriami wybuchowymi i jedną elektryczną, a ponieważ przystojnaik z Ciebie to nawet Ci lunetkę domontuję... to poza strzelaniem może i sobie kogoś podglądniesz w czasie kąpieli.- podała finalną ofertę sprzedawczyni i spluwając przez ramię wyszczerzyła białe ząbki. - To jak pasuje? Czy szukamy jakiejś mniejszej zabawki... wiesz nie masz co się bać dużych rozmiarów. -dodała jeszcze w swoim stylu.

John z zainteresowaniem oglądał prezentację karabinu. Nawet przy jego niezbyt imponującej posturze i braku większych umiejętności walki ta broń pozwoliłaby mu skutecznie razić wrogów z większej odległości, samemu nie narażając się tak bardzo na obrażenia. Co prawda wolałby coś mniejszego, łatwiejszego do ukrycia pod ubraniem a zatem znacznie bardziej pasującego pod styl używanej przez Johna magii, jednak istniała szansa że sam widok karabinu każe się dwukrotnie zastanowić przed zaatakowaniem niepozornego przedstawiciela handlowego

- W porządku, sądzę że będzie mi odpowiadać. W jakiej cenie jest amunicja do niego?
- 30 złociszczy za zwykły magazynek...elektrycznych nie sprzedaje bo są w fazie testów. -odparła kobieta.
- W takim razie wezmę jeszcze dwa magazynki, zapasu nigdy zbyt dużo - odpowiedział John wykładając należną kwotę, pozbawiając się w ten sposób niemalże całych oszczędności. Pozostawało mu zorientować się gdzie można kupić bilet na koncert... i czy zostało mu na niego wystarczająco pieniędzy.
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Blacker : 05-01-2013 o 22:48.
Blacker jest offline  
Stary 05-01-2013, 23:02   #99
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
~I'm lying here and...~
...dreaming

Pociąg zatrzymał się nagle. W przeciwieństwie do startu, który był powoli, dając mu się rozpędzać, stop był błyskawiczny. Ot, w trakcie jednej sekundy maszyna była w ruchu, w trakcie następnej już stała w miejscu. Było to na tyle zaskakujące, że Hana się obudziło. Mimo że przed chwilą śniła, to z jakiegoś powodu doskonale wiedziała co się właśnie wydarzyło. Przyśpieszone bicie serca podpowiadało jej, że powinna się obawiać, jednak na cóż komu strach? Kobieta postanowiła go odgonić prętem, który chwyciła w dłoń zaraz po tym, jak wstała z „łóżka”. O ile tak można nazwać siedziska które znajdowały się w pociągu i pełniły chwilowo tą rolę.
Pierwsze co postanowiła zrobić, to dowiedzieć się, co właściwie się stało. Miała o tyle szczęścia, że była w ostatnim wagonie, więc przebijając się do przodu powinna kogoś napotkać. No właśnie, powinna. Kolejne przedziały straszyły swoją pustką. W żadnym nie było żywej duszy, nawet jej malutkiej cząsteczki. W lokomotywie nie było inaczej. Wszyscy wyparowali? Cóż, to było wątpliwe, chociaż znając tego skurwysyna Fausta – wciąż możliwe. Nie zdziwiłaby się, jeśli ten zatrzymałby pociąg i schował wszystkich tylko po to, żeby zagrać jej na nerwach.
- Jesteś chujem. - rzuciła w kierunku mężczyzny, który z całą pewnością był gdzieś w pobliżu i się z niej nabijał. Ale cóż mogła zrobić, skoro nie mogła go dostrzec? Pobladła jedynie i zaczęła siłować się z drzwiami, by po kilku próbach je otworzyć. Zeskoczyła na tory i ruszyła w kierunku, w którym jechał pociąg – przeczucie mówiło jej, żeby tak właśnie zrobić.
Na dobrą sprawę nie wiedziała, jak długo już idzie. Szła przed siebie a tunel zdawał się nie kończyć. Cóż, przynajmniej nie miał żadnych rozwidleń, dzięki czemu nie musiała myśleć gdzie trzeba skręcić. Zresztą, gdyby do takiej sytuacji już doszło, niebieskie motylki zapewne by jej pomogły.
Tak, niebieskie motylki. Najpierw znikąd pojawił się pierwszy, potem drugi, trzeci i tak dalej, niczym w prostym ciągu arytmetycznym. Dosyć szybko znalazły się ich dziesiątki jeśli nie setki w jej najbliższej okolicy, podążając za nią w niemalże całkowitej ciszy. Łamał ją jedynie cichy trzepot skrzydeł i sporadyczne szepty, jakby namawiały się pomiędzy sobą. Jednak Hana uznała to za kompletnie normalne. Gdyby była niebieskim motylkiem, czułaby się strasznie samotna i też chciałaby z kimś porozmawiać.
Zwierzątka zapewne tak się czuły, bo z jakiego innego powodu naszłoby je na głupie żarty? Od tak postanowiły sobie wylecieć nagle do przodu i stworzyć lustro, w którym Hana mogła podziwiać samą siebie. Nie zatrzymała się, głównie dlatego, że coś jej nie pasowało. Chwilę zajęło jej domyślenie się, co dokładnie. Głównie to, że jej odbicie trzymało w ręku katanę zamiast pręta.


Hana nawet nie zdążyła się zapytać o co chodzi, zaproponować herbatki bądź rzucić komplementem odnośnie urody, kiedy kopia rzuciła się w jej kierunku. Pręt błyskawicznie pokrył się czerwonawą substancją a kobieta przekonała się, jak bardzo jest silna. Szkoda tylko, że błyskawicznie bladnąca Hana dowiadywała się o tym na własnej skórze, z sporą trudnością chroniąc się przed kolejnymi atakami.
- O co ci chodzi?! - wykrzyknęła, odskakując po jednym z ciosów, odpowiedzi jednak nie uzyskała. Trzeba przyznać, że Hanie bardzo się to nie spodobało. Jeszcze bardziej denerwujące było to, że ostrze miecza było w stanie rozciąć jej policzek.
- Dziwka. - syknęła. Ciężko stwierdzić, czy miała to być obraza czy autokrytyka, w każdym bądź razie prawdziwa czarnowłosa pobladła jeszcze bardziej. Cóż, efekt to przyniosło. Wymiana ciosów stała się jeszcze bardziej zażarta, jednak Hanie nie udało się uzyskać przewagi. Wręcz przeciwnie, z każdym kolejnym wybronionym bądź wyprowadzonym ciosem, traciła coraz więcej pola. Szybko została zmuszona do powolnego wycofywania się. Porażka powoli przestawała być ewentualnością i stawała się kwestią czasu.
W końcu pręt wyleciał z dłoni Hany a ona sama chwilę później wylądowała na ziemi, rzucona tam przez swoją identyczną-ale-lepszą przeciwniczkę. Nim cokolwiek zrobiła zrobić, ostrze miecza było tuż przy jej szyi.


- Kim ty właściwie jesteś? - wysyczała Hana, z całych sił próbując zachować spokój. Cóż, przeciwniczka była silniejsza od niej kiedy miała w rękach broń, teraz szanse były jeszcze mniejsze. Tym razem pojawiła się odpowiedź, był nią jednak jedynie lekki uśmiech. Chwilę później miecz zaczął zbliżać się coraz bardziej do bladej szyi. Hana prychnęła, pewna swej ochrony. Chwilę później, gdy ostrze bez żadnego problemu rozcięło skórę a czerwona krew zaczęła – jeszcze – powoli opuszczać skórę, kobieta zrozumiała, że jej ochrona nie jest wiele warta. Co więcej, zrozumiała także z jakiego powodu.
- Więc to tak? - stwierdziła z lekkim uśmiechem, kiedy ostrze już zbliżało się do czegoś ważniejszego niż skórę. I zniknęła. Ot, tak po prostu, bez żadnego dymu, błysku czy czegokolwiek innego w ten gust. Pojawiła się za swoją przeciwniczką, na dodatek z kataną w ręku! Walka rozgorzała na nowo, tym razem była jednak jednostronna. Hana szybko pozbawiła swoją kopie głowy.
Chwilę później obudziła się i starła pot z czoła.

***

Kim trzeba być żeby śpieszyć się do kłopotów? Cóż, na przykład Haną. Szybki krok i głowa bujająca w obłokach o nadchodzących walkach. Ciosy przyjmowane na twarz z uśmiechem, zbyt słabe, żeby zrobić na niej jakiekolwiek wrażenie. Bolesne kontry. Tak, to wszystko było tak obiecujące, tak dobrze rokujące! Paradoksalnie jednak w tej chwili była kompletnie bezbronna, nie mysląc o tym, aby użyć swej nadzwyczajnej mocy. W ten oto sposób zamyślona Hana wpadła na kogoś i jeden z niewielu razy upadła na ziemię, klnąc przy tym głośno.
Blada, zadbana dłoń bliżej niezidentyfikowanego osobnika wyłoniła się spośród tłumu - zdawało się, że nie jest to sprawca całego zajścia, jednak zwyczajny pomocny przechodzień. Tłum, który sprawił tak wielkie kłopoty wojowniczce o płodność, przeszkodził jej po raz drugi - nie była w stanie zidentyfikować istoty chętnej udzielić jej pomoc. Dziewczyna, której ubiór zdawał się wznosić ją ponad tłum zwyczajnych, pełnych skór jak i smaru garderób pozostałych skorzystała z pomocy nieznajomego. Dłoń zdawała się być wyrzeźbiona i wykorzystywana tylko w jednym celu - nie było w niej nadmiaru mięśni, zaś te które były wyczuwalne - zdawały się być na swoim miejscu tylko po to by szermierz mógł utrzymać swoją broń. Pociągnięcie nie było szczególnie silne, wydawało się znajdować na granicy ilości odpowiedniej, jak i tej niewystarczającej. Tak jakby osobnik kalkulował to, ile energii ma na to zużyć, lub był zwyczajnie słaby.
Latorośl unosiła się powoli niemal jak kwiat kierujący się w stronę słońca, które tym razem okazało się być... W każdym razie kolor włosów odpowiadał do tego, należącego do gwiazdy. Niestety, wraz z nimi była tam reszta osobnika, który zdawał się być chodzącą zapowiedzią wahań nastroju podnoszonej właśnie osoby.
Gdy tylko dziewczyna wróciła do pionu, blondyn szybko ją uścisnął, by po chwili puścić, zrobić krok w tył.
- W porządku? - zapytał, nie mając żadnej możliwości na to, by zgadnąć, lub chociaż próbować to zrobić...
- Nie. - odparła Hana bez chociażby najmniejszego cienia wdzięczności. Jeśli był w głosie, to zapewne było go mniej niż inteligencji w przeciętnym wyborcy. Kobieta szybko ogarnęła się - czyli przybrała pewną pozycje i poprawiła włosy, które w trakcie lotu ku ziemi zdążyły się nieco rozwalić.
- Gdyby to był jakiś miły, przystojny mężczyzna, zapewne byłabym wniebowzięta. Autentycznie wniebowzięta. Moja radość sięgałaby nieba. Ale... to tylko Faust. Niestety. - wypowiedziała kolejne słowa, z pewnością dalekie od miłych. Cóż, kobiecy charakter pozwolił jej to wypowiedzieć z uśmieszkiem tak łudząco podobnym do szczerego, że naprawdę łatwo było się pomylić. Machnęła jeszcze rękoma dramatycznie, by kontynuować tą zarówno daleką jak i bliską komedii sztukę.
- Tak. Gdzie nie pójdę, tam ty. Naprawdę tak bardzo chcesz mnie prześladować i męczyć? - zadała retoryczne pytanie. Niemalże pewne było, że już sama sobie na nie odpowiedziała.
- Jeden z nich był już gotowy udzielić ci pomocy - blondyn powiedział to głosem, który uniemożliwiał rozróżnienie prawdy od zręcznie utkanego kłamstwa. Tak już jest, że każdy człowiek chcąc, czy też nie zostaje krawcem, lub też jak mówili to dawni myśliciele - kowalem.
- Szatyn, krótkie włosy, świetnie ubrany - dodał po chwili kilka szczegółów tylko po to by urzeczywistnić bliskie prawdzie oszustwo. Uśmiechnął się tylko szeroko, szukając tak ciężkiego do uzyskania kontaktu wzrokowego.
- Taaaak? - Hana wydała z siebie przecudne połączenie tak wielu rzeczy! Potwierdzenie, które robiło za pytanie - retoryczne na dodatek! - było czymś zarówno niezwykłym jak i przeciętnym.
- Czyli poza wkurwianiem ludzi i podlizywaniem się masz także zbyt duże poczucie własnej wartości i możliwość zmiany koloru włosów? Ciekawe, ciekawe. - oznajmiła, przypierdalając się do szczegółu, nie mogąc znaleźć jakiegoś innego haczyka. Ot, wredna kobieta.
- Niewątpliwie, ojou-sama. - właściwie to Faust czasem zyskiwał zwyczajne dylematy etyczne, czy też zwyczajnie psychologiczne. Po co on właściwie zadaje się z tą dziewczyną? Nie wiedział, ale sprawiało mu to dziwną przyjemność. Możliwe, że chodziło o coś tak prozaicznego jak zaskoczenie. Bowiem jeśli, pomijając urodę fiołkowookiej latorośli, miała ona jakieś pozytywne cechy - to z całą pewnością było wśród nich nieprzewidywalne zakończenie.
- Niewątpliwie, ojou-sama. - sparodiowała jego głos, dodając mu masę piskliwości, jakiej żaden mężczyzna po mutacji niebyłby w stanie wyciągnąć, nawet, gdyby jego klejnoty zostały brutalnie kopnięte.
- Zresztą, musisz mnie tak nazywać?! - naskoczyła słownie na niego, błyskawicznie zmieniając głos na poważny, niemalże bojowy. Dźgnęła go palcem w pierś i zmrużyła oczy.
- To, że raz czy dwa udało ci się uniknąć moich ataków nie znaczy, że nie jestem w stanie cię zabić. - dodała po chwili, nadzwyczaj pewna siebie.
Chłopak zaś wykonał ruch na tyle zwyczajny, że wśród grupy jaką była ta do spraw szaleństwa, niespotykany. Jego ręka lekko pogłaskała czarne włosy dziewczyny.
- Wiem. - skłamał, nie starając się nawet tego ukryć. Sądził że tego właśnie potrzebowała chwila. Przez umysł przemknęło mu krótkie wspomnienie rad jego rówieśników na temat tego, co jest wiadome o kobietach. Poza ślepym przytakiwaniem - nic.
- Czego ty właściwie chcesz? - zapytała gniewnie. Głaskanie zadziałało na nią niczym czerwona płachta na byka. No, może jak na szczególnie opanowanego byczka, bo nie rzuciła się na Fausta. Jeszcze.
- Przelecieć mnie? Nagle pożałowałeś, że straciłeś okazję, a teraz nie wiesz jak to odkręcić? Ptaszek zatęsknił ci za cieplutkim gniazdkiem i przypomniałeś sobie o mnie? A może chcesz znowu się ponabijać? Śmiało! Przecież idealnie ci to wychodzi! To chyba jedyna rzecz w której jesteś dobry! Może poza byciem skończonym skurwysynem i idiotą. - wyrzucała z siebie błyskawicznie kolejne słowa, każde oznaczone plakietką “wyrzuty”.
- Nawet nie sądziłem, że twój świat jest tak płytki. - podsumował słowa Hany. Nie miał zamiaru jej dłużej słuchać. Cóż, jeśli jej celem było odrzucenie od siebie szczęścia, to była coraz bliżej celu.
- Nie rozróżniasz seksu i zwyczajnej troski, przyjemności jaką ktoś może odczuć będąc przy tobie? - zapytał po chwili, wyraźnie akcentując możliwość zaistnienia takiej sytuacji. Niemalże parodiując ją, odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.
- Nie jestem pewien kto cie tak skrzywdził, ale... - dodał przy pierwszym z kroków.
Zbladła. Hana momentalnie zbladła. Jednak wyraz jej twarzy wskazywał na tym, że tym razem nie była to kwestia jednej z jej magicznych sztuczek.
- Co? - ciche słowa wydostały się z jej ust. Cóż, zdarzało się, że jacyś naiwniacy się o nią martwiło. Zdarzało się, że ktoś miał nadzieje na coś więcej niż numerek bądź dwa na boku. Ba, zdarzali się nawet romantycy! Ale na dobrą sprawę, Faust był pierwszym, który tak ją obraził. Oraz pierwszym, który wciąż był przy niej mimo całego chłodu jaki potrafiła wytworzyć.
Troska? Przyjemność z towarzystwa?
Cóż, to z pewnością nie były uczucia znane Hanie. Bo kto miałby je okazać? Co najwyżej troskę mogli pokazać towarzysze broni których czasami posiadała.
- Troszczysz się? - jej ciche słowa zostały niemalże rozmyte przed wiatr. Nie wierzyła, aby to usłyszał. Te dwa wyrazy nie doszły nawet do jej uszu, zostały zagłuszone zaraz po wydostaniu się z ust. Jedynie ruch warg wskazywał na to, że cokolwiek powiedziała. Ale czy odwrócony Faust mógł to zauważyć?
Przez chwilę nie mogła się zdecydować, czy chce krzyczeć czy płakać. Ostatecznie jednak ani jedno ani drugie nie wydostało się z niej. Siły nagle z niej odpłynęły a ona wylądowała dupą na ziemi, by po chwili przejść do leżenia na samym środku chodnika.
O ile pierwsze z pytań mogło dotrzeć do uszu blondyna, to drugiemu było znacznie bliżej do samego ruchu wargami. I tak jak to, które otrzymało od kwiatu, jakim niewątpliwie była Hana, pierwszeństwo nie miało wystarczającej siły by utrzymać Fausta przy niej. Dopiero następne słowa miały wystarczającą siłę, by zatrzymać chłopaka przedzierającego się przez tłum w czystej, czerwonej koszuli.
Wszystko jednak zmieniło się, gdy tylko dziewczyna upadła na ziemię - blondyn zdawał się być przy niej, nim ta skończyła jeszcze lądować. Nie wykonywał on jednak żadnych ruchów - siadł sobie tylko przy dziewczynie i podniósł nieco jej głowę prawą ręką.
- Mam dość. - wypowiedziała cicho te dwa słowa, powoli zamykając oczy. Naprawdę miała dość. W tej chwili chciała, aby cała jej świadomość wyparowała, zostawiając przyjemną pustkę. Bądź jeszcze lepiej, żeby została zniszczona za pomocą mieszanki alkoholu i narkotyków a potem utrwalona przez dobry seks.
Cóż, raczej nie mogła na to liczyć. Nie w tym stanie, nie teraz. Tym bardziej, że Faust był dziwny. Westchnęła ciężko a całe jej ciało zadrżało.
- Hana - chłopak niemalże wyszeptał jej imię, tak że nawet ranne zwierzę nie zdołałoby wyczuć jego słów. Jego lewa ręka nie wiedzieć kiedy znalazła się pod nogami dziewczyny, by zaraz po tym unieść ją ponad bruk, na którym zdawała się wylądować tylko przez źle dobrane słowa chłopaka.
Blondyn ruszył przed siebie, niosąc latorośl, swoistą strażniczkę “szaleństwa”, czy raczej jakże ciekawego stylu życia z pogranicza rock’n’rolla i zwyczajnego braku zahamowań, w znanym tylko sobie kierunku.
- Hana. - powtórzył, tym razem nieco głośniej.
- Ja... - wydukała z siebie zaledwie jedno słowo, znowu drżąc. Czemu on musiał wszystko mieszać? Przedtem to życie było tak proste. Jeśli ktoś robił to, co chciała, był frajerem który mógł ją zaspokoić. Jeśli ją olewał, był frajerem, który nie wyczuwa okazji. Jeśli natomiast jej przeszkadzał, był martwym frajerem. Niemalże cała jej filozofia stosunków międzyludzkich. Jednak musiał się pojawić problem. Zawsze musi się pojawić.
Otworzyła usta znowu, jednak tym razem nie wydostało się z nich żadne słowo, zatrzymując się na rozwartych wargach.
- Trzymaj się! - tym razem słowa Fausta były znacznie bliższe do rozkazu. Na chwilę jego wewnętrzna siła zdawała się przebić przez jakże mylącą skorupę. Przytulił dziewczynę do siebie tak, by nie miała jak obserwować niczego poza nim, tylko na chwilę.
Wiatr zawiał, zaś włosy dziewczyny nagle zdawały się spotęgować swoją objętość. Przynajmniej na ułamek sekundy, bowiem gdy chłopak odsunął ją nieco od siebie wszystko wróciło do normy, tylko delikatnie trzepocząca koszula była jedynym znakiem że coś się zmieniło.
To, oraz fakt, że znajdowali się w zupełnie innym miejscu. Coś sprawiło, że ich oczom ukazał się mały zajazd dla przyjezdnych - tymczasowy dom Fausta. Stali przed bocznymi drzwiami, które zdawały się prowadzić do pomieszczeń mieszkalnych.
Cóż, emocji jej nie brakowało nawet przed chwilą. Jakby tego było mało, Faust kolejny raz postanowił zaprezentować swoją szybkość. Chociaż Hana była przyzwyczajona do poruszania się niczym błyskawica, jeśli nie szybciej - to teraz nie była na to przygotowana. Jej twarz nabrała fioletowego odcieniu a ona z trudnością powstrzymała odruch wymiotny. Nagłe przyśpieszenie sprawiło także, że odruchowo wtuliła się w Fausta, przestając bezwładnie zwisać.
- Faust... nie rozumiesz. Nie rozumiesz mnie. - wyrzuciła z siebie z wyraźnym trudem.
- Lecz chcę. - odparł równie krótko, otwierając drzwi do wynajętego pokoju. Czasami nawet blondyn dziękował technikom, bowiem przeszkoda znikała gdy tylko posiadacz klucza zjawił się u progu drzwi. Wniósł dziewczynę bokiem, począwszy od głowy, tak by nie zaliczyć iście komediowego numeru.
Pomieszczenie było przepełnione minimalizmem, ba - zdawało się być jego ucieleśnieniem. Jedno łóżko, świecąca pustkami szafa. Tyle. Co prawda ściany pokryte były znamienitą farbą, pokrywając cały kolor w błogiej, jakże kojącej czerni, przełamującej się nieśmiało z białym umeblowaniem, oraz sufitem. Jedyny mebel funkcyjny w tym pomieszczeniu pokryty był satynową, nie tkniętą jeszcze pościelą. Blondyn dziękował bogom w duchu za ogromne szczęście - posiadacz tego zajazdu udostępnił mu nie kompletne jeszcze pomieszczenie za darmo jeśli tylko ten zajmie się pewną sprawą na rynku tak czarnym jak i ten pokój.
Chłopak stanął nad łóżkiem, jakby nie wiedząc co ma zrobić - nie chciał odtrącać wtulonej w niego Hany, jednak stan w jakim jeszcze przed chwilą się znajdowała wydawał się tego wymagać.
- Czemu? - zapytała cicho a jej oddech osłabł. Skuliła się także nieco, przez co sprawiała wrażenie, jakby chciała się schować. Gdyby jej oddech stał się niewyczuwalny, ona sama niewidzialna, być może to by się udało? Cóż, tak jednak było.
Z drugiej strony jednak, czuła się dziwnie zadowolona z faktu, że ktoś ją niesie na rękach. Nie chodzi nawet o to, że brakowało jej sił, by stanąć na nogach. Ha! To nie byłoby zapewne wielkim problemem. Czuła się jednak... dziwnie. To było dla niej dziwne, lecz zarazem przyjemne. Wzmocniła swój uścisk na jego plecach, chcąc korzystać z tego jak najdłużej.
Faust nie był pewien jak, a nawet czy powinien odpowiedzieć. Podjął więc najbardziej stonowaną akcję, jaka była w tej sytuacji możliwa. Ciągle trzymając ją ponad resztą świata usiadł na łóżku, sprawiając że to do dziewczyny należała decyzja czy wykorzysta jego ciało, czy też satynową pościel.
- Bo... - jedni mówią że początki zawsze są najtrudniejsze, nic bardziej mylnego. Pierwsze ze słów było jakże proste, kolejne zaś nie miały zamiaru przejść przez usta blondyna.
Hana postanowiła zostać w jego objęciach. Co więcej, dosyć szybko niecnie to wykorzystała. Zaledwie usłyszała pierwsze słowo, uścisk ponownie na chwilę się wzmocnił. Jednak nie rozluźnił się, kiedy Faust zaczął się zastanawiać. Wręcz przeciwnie, ponieważ paznokcie czarnowłosej zaczęły się powoli wbijać w jego skórę, jakby mając zmusić go do odpowiedzi.
- Ciekawisz mnie. - odparł krótko, jednak będąca tak blisko jego ciała dziewczyna mogła poczuć jego niepewność, trudność która płynęła z odpowiedzi.
- Przy tobie czuję się lepiej, to chyba naturalne że chcę byś mogła powiedzieć to samo - dodał po chwili, opuszczając głowę - jakby na znak zmęczenia.
Westchnęła cicho. Ucisk osłabł momentalnie a Hana powoli zgramoliła się z Fausta, po to, żeby przenieść się na łóżko. Przez chwilę jej twarz mogła pokazywać nawet zawód, jednak wszystkie uczucia szybko zniknęły pod bladą maską.
- Ciekawie? - powtórzyła cicho, jak to miała zresztą w zwyczaju. Chwilę później podciągnęła nogi w kierunku brzucha, niemalże zwijając się w kłębek.
- Intrygujesz - dodatkowy epitet wypłynął z jego ust jako odpowiedź na nurtujące latorośl pytanie. Powoli zbliżał się do niej, dodając kolejne stwierdzenia:
- Podobasz - zaczął od najbardziej prozaicznego, które niewątpliwe mogło zniszczyć względnie dobry nastrój dziewczyny.
- Zaskakujesz - kolejny z nich był czymś, czego wiele osób nie potrafiło docenić. Nie chodziło tutaj tylko o cechę, co o zdolność komplementowania - obrócenia bycia zmieszanym z czymś, co w najlepszym wypadku było błotem, w najgorszym zaś pojętnymi zasobami ścieków miejskich.
- Rozbawiasz. - czwarty z nich to cecha, która tak często zdawała się przyćmić wszystkie inne. Umiejętność poprawnej kreacji nastroju często była tym, co wystarczało większości istot.
- Wymagasz. - piąty zdawał się być najbardziej kontrowersyjny, jednak nie dla Fausta, którego cele były ustalone już od kilku lat, on zaś cieszył się ze zbliżania się do nich jak z niczego.
- Pomagasz się rozwijać - dodał szybko, jakby chcąc załagodzić ewentualny konflikt. Wpatrywał się w oczy zwiniętej w kłębek dziewczyny, bowiem za sprawą “dywersji”, jaką była fala określeń w jej kierunku znalazł się tuż przy niej. Mogła poczuć jego świeży oddech na powierzchni swojej skóry. Jeśli powietrze mogło służyć za medium przekazu emocji, to zapewne teraz poczuła ona spore roztrzęsienie całą sytuacją.
Wydawało się, że Hana nie przejmuje się kolejnymi komplementami. No właśnie, jedynie wydawało się. Było to dosyć dobrze stworzone złudzenie, głównie przez niemalże całkowity bezruch i ukrycie wszelkich emocji. Jednak kilku rzeczy nie była w stanie ukryć. Z każdą chwilą jak się zbliżał, z każdym kolejnym słowem, okazywało się kilka rzeczy. Jedną z nich był prosty tik, jakim były wpierw delikatne, potem coraz szybsze wodzenie stopą po kołdrze. Drugim pojawiający się rumieniec, który w pewnej chwili jednak kompletnie zniknął, jakby zamalowany nagle zwiększającą się bladością. Trzecim błyszczenie w oczach, które wyglądały prawie jak dwie, fioletowe latareczki. Jednak i ten sygnał zniknął, gdy zamknęła oczy i wstrzymała oddech, dosłownie zamierając. Czekała.
Biorąc pod uwagę dobrowolne pozbawienie się jednego ze zmysłów, dziewczyna niemalże prosiła się o eskalację doznań pochodzących prosto z znajdującego się praktycznie nad jej ciałem chłopakiem. Usta blondyna delikatnie zaczęły pieścić jej szyję, traktując to jako czas do namysłu.
- Twoja cera... - powiedział między jednym z pocałunków. - Jest tak jasna. - kontynuował tylko oczywistym stwierdzeniem.
- Aż przyjemnie jest porównać ją do innych - dodał po chwili.
- Wydaje się, że jest idealną skrajnością, ciekawostką, wzorem - można było stwierdzić że blondyn apoteozuje jej wygląd zewnętrzny, w praktyce było to jednak znacznie bliższe stwierdzenia paradokosalnej czystości jej charakteru.
Jej oddech wrócił, daleko jednak było mu do jednego z tych zwykłych i spokojnych. Nawet bardzo daleko. Coraz głośniejszy i szybszy oddech wskazywał na coś wręcz innego. Mimo to, Hana nie poruszała się wciąż, na dobrą sprawę pierwszy raz zostawiając wszystko w czyiś rękach. Trzeba przyznać, że kosztowało ją to sporo sił, jednak sytuacja skutecznie ją paraliżowała.
- Mów dalej. - powiedziała cicho, być może nawet z pewną dozą nieśmiałości. Jakby łasuch oficjalnie przyznał się, że lubi słodycze. Zmieniła nieco pozycję, dając więcej miejsca Faustowi i wróciła do oczekiwania.
- Sama twa obecność - kontynuował z wysypem pozytywnych cech, które powoli mogły konkurować ze wszystkim, co do tej pory mogła usłyszeć dziewczyna. Oczywiście, między częściami sentencji, niemalże przecinkami, były pocałunki, które zaczynały pokrywać coraz większy obszar - nieśmiało schodziły nawet na granicę jej garderoby.
- Sprawia że czuję się lepiej - odpowiedział, starając się, ku uciesze wszelakich bóstw, robiąc dosłownie to samo, jednak w formie znacznie bardziej cielesnej.
Hana wydała z siebie pomruk zadowolenia. Wygięła się na chwilę w jego kierunku, by zaraz za tym zapleść ręce za jego plecami. Krew zaczęła uderzać jej do głowy, razem z tym zaczęła znikać jej nadnaturalna bladość, ustępując tej już tradycyjnej.
- Faust... - zaczęła cicho, jednak nie skończyła tego. Jedynie jej dłonie zaczęły się kierować niżej.
- Hana... - mruknął równie cicho, czując że dziewczyna zaczynała dołączać do wypełnionego wzajemną adoracją tańca.
Jedna z rąk Fausta znalazła się w talii dziewczyny, delikatnie i powoli dążyła w stronę pierwszego z guzików. Nie był to ruch, którego szybkość mogła wystarczyć dziewczynie, wręcz przeciwnie - miał za zadanie tylko wystawić ją na to krótkie czekanie.
- Nawet rany nie bolą przy tobie tak bardzo - tym razem jedna sentencja została wypowiedziana w całości, przy większym wdechu w przerwie między pieszczotą, będącą swoistą przystawką dla piewczyni seksualności.
Faust bardzo skutecznie pobudził niecierpliwość Hany, która zacisnęła dłonie na jego koszuli, przynajmniej w ten sposób chcąc skrócić czas, jaki został, żeby przejść do “następnego etapu”. Właściwie rzecz biorąc, to na to czekała. Dopiero teraz wyczuła jak bardzo w trakcie tej podróży brakowało jej czyjejś fizycznej bliskości. Podniosła się nieco, używając Fausta jako podpórki. Na tyle, żeby jej usta znalazła się tuż koło jego ucha.
- Nie chce czekać. - wyszeptała, by zaraz potem przygryźć koniuszek jego ucha. Następnie opadła z powrotem na łóżko, uśmiechając się zachęcająco jak i prowokacyjnie zarazem.
- Nieee - odparł całkowicie szczerze, przeciągając jedyną sylabę tego wyrazu wraz z narastającym w nim szczęściem. Wyprostował się, górując nad dziewczną, tylko po to by rozpocząć rozpinanie jej czarnej bluzki. Guziki nie stanowiły przeszkody, jednak przepiękny widok, którego świat nie widział - ciało Hany rozochocone nie tylko fizycznością. Gdy wierzchnie okrycie rozeszło się na boki, chłopak przebił się przez pierwsze warstwy obrony będącej bliżej jej ciała, jak i piersi coraz szybciej unoszących się nad powierzchnią satynowej pościeli.

***

I po wszystkim?
Cóż, czas potrafi magicznie przyśpieszać w tych najprzyjemniejszych momentach. Tak było i tym razem. Hana nawet nie zauważyła, kiedy to wszystko się skończyło. Cała rozgrzana, leżała naga i zadowolona obok Fausta, oddychając szybko. Na jej twarzy widniał lekki uśmiech. Tak, zdecydowanie jej tego brakowała. Położyła się na jego ramieniu, by po chwili wtulić się w niego. Mimo wszystko, wciąż czuła się, jakby potrzebowała fizycznej bliskości, a może czegoś więcej? Cóż, tej myśli nie dopuszczała do siebie.
- Dziękuje. - postanowiła oznajmić, niezbyt romantycznie zresztą. Chociaż teoretycznie mogła wyjść na miasto i zapewne nie zajęłoby jej wielu czasu ani nie wymagałoby wiele wysiłku znalezienie kogoś, kto mógłby zrobić to, co Faust, to jednak z jakiegoś powodu była mu wdzięczna. Nawet bardzo.
Blondyn pocałował ją tylko w czoło.
- Nie musisz - odpowiedział rozbawiony. Nie wątpił, że każdy z nich ma sporo do załatwienia jeszcze tego dnia. Wiedział również że zarówno on, jak i Hana nie zrezygnują z tych planów.
- Co jeszcze będziesz dzisiaj robić? - zapytał normalnie, niemalże tak, jakby dziewczyna która właśnie znajdowała się tuż obok Fausta nie była całkowicie naga, jak i zaspokojona przez niego jeszcze kilka oddechów wcześniej.
- Czy to ważne? - zapytała tonem, który można było uznać za radosny. Wtuliła się w niego nieco mocniej, jakby tym chcąc odpokutować swój brak odpowiedzi. Bo zresztą co miała powiedzieć? “Idę szukać kłopotów” czy może “chce znaleźć kilku frajerów, wpierdolić im i jeszcze na tym zarobić!”? Zresztą, jej plany to były jej plany, czyż nie?
- Może znajdę jakiegoś przystojniaka i spędzę z nim resztę dnia... jak i nocy? - stwierdziła zalotnym tonem.
- Aha - podsumował krótko, dając upust dziwnej mieszance szczęścia i zmęczenia.
- Nie byłem pewien, czy powinienem dać ci klucze. - dodał po chwili z lekkim rozbawieniem.
- Nie musisz się o mnie martwić. - zapewniła go i powoli zaczęła się podnosić. Cóż, musiała zostać w niej conajmniej cząstka urazy, gdyż podpierała się w trakcie tej czynności nie łóżkiem a brzuchem Fausta.
- Lepiej martw się o siebie. - dodała z lekkim uśmieszkiem.
- Po prostu uważaj na siebie - poprosił ją, nie wiedząc co innego powinien zrobić. Zatrzymywanie jej nie miało dużego sensu, sam śpieszył się do swoich zadań.
- Zawsze na siebie uważam. - odparła z śmiechem, kierując się do swoich ubrań. I tyle było z tej krótkiej przygody. “Oby tylko tyle” zdążyło jej jeszcze przejść przez myśl.

***

Hana czuła się dziwnie. Nawet bardzo.
Cóż, jakby nie patrzeć, przespała się właśnie z facetem, którego kilka godzin temu najchętniej zabiłaby, ożywiła i zabiła jeszcze raz, żeby wiedział, jak bardzo irytujący jest. Cóż, skończenie z kimś w łóżku nie było dla niej czymś specjalnie wielkim, mimo wszystko jednak czuła się dziwnie. Tym bardziej, że zanim doszło do tej najprzyjemniejszej części, czuła się równie dziwnie.
- Kurwa.
Tym krótkim, jakże często uniwersalnym, słowem Hana wyraziła cały chaos jaki pojawił się w jej głowie i nie chciał z niej wyjść. Wiedziała, że nie może o tym myśleć, przynajmniej teraz. Postanowiła więc skupić się na swoim planie. Wpierw zbladła całkowicie, żeby nikt niczego nie podejrzewał, następnie zamierzała obskoczyć dzielnice wypełnione gangsterami w poszukiwaniu jakiś nielegalnych walk, w których mogłaby wziąć udział. Już czuła zarobioną gotówkę.
 
Elas jest offline  
Stary 06-01-2013, 17:06   #100
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Skrzydła z papieru, obietnice z kłamstw


Nie lubił miast. Bo i czemu miałby ? Były hałaśliwe, zatłoczone, śmierdzące i brudne.
A to miasto było kwintesencją tego wszystkiego czego nie lubił w cywilizacji.
Misja, kłamstwa, demagogia, cele...
Fateus siedział na dachu budynku i nie zamierzał z niego schodzić. Bo niby po co? I dla kogo?
Dla kilku obcych, których tylko spotkał przelotnie, a których nie znał ? I których nie miał zamiaru i ochoty poznać. Ludzie... byli ludźmi. Nie zmieniali się od lat.
Nie interesowali go... w ogóle. Nie wierzył im. Nie obchodziły go też bajki o honorze jego rodzaju. Złodzieje i zabójcy nie mają honoru... Jeśli jego rasa miała, to on już niekoniecznie.
Nie zajmował się uwodzeniem, nie zajmował się czarowaniem innych uśmiechami i słowami. Ktoś tu najwyraźniej co do niego pomylił... w wielu sprawach.
Choćby i tej, że można Fateusa wodzić za nos, machając mu wabikiem przed pyskiem.
Kilka kart splatało się w dłoni tworząc kolejne zwierzątko.


Ptaszka znacznie mniejszego niż ten którego użył na ostatnim zwiadzie. Takiego który wleci wszędzie i wypatrzy wszystko. Ptaszynę która latała od bohatera do bohatera i skupiła się na podglądaniu wybranych przez niego osób ze szczególną uwagą.
I po dłuższym takim szpiegowaniu Fateus stwierdził, że traci czas. Dzielna drużyna do walki z szaleństwem nie robiła niczego interesującego z punktu widzenia sztukmistrza. Ot, normalne zachowania związane z przybyciem do miasta, wywołane mieszaniną ciekawości i chęci odpoczynku.
Typowe, zwyczajne, niewarte śledzenia. Marnowanie czasu.
Ptak poleciał śledzić kogoś innego, kogoś kto miał mieć mapę do “skarbu”, którego szukał Fateus. Kogoś komu sztukmistrz w ogóle nie ufał. Kogoś kto nie miał nic do stracenia, więc nie martwił się konsekwencjami własnych kłamstw.
Samo miasto, jego problemy i sprawy się w nim toczące Fateusa nie obchodziły. Choć pewnie przyjdzie mu przemierzyć później uliczki tego miasta i szukać odpowiedzi na pytania.
Wszak mapa mogła okazać się bajeczką... zwykłym kłamstwem. Fateus nie bardzo wierzył w jej istnienie. A jego przeszpiegi miały to tylko potwierdzić.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172