Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2013, 18:42   #32
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- Skoro wy idziecie - stwierdził Ian - to powstaje pytanie, czy potrzebujecie kolejnych osób do towarzystwa. Ale jeśli nikogo tam, dokąd idziemy, nie przerazi taki tłum, to chętnie również do was dołączę.
Prawdę mówiąc, nie miał nic lepszego do roboty. Leżenie w łóżku i gapienie się w sufit jakoś nie leżało w jego naturze, zaś włóczenie się po różnych knajpkach i zapoznawanie się z urokami lokalnej kuchni można było odłożyć na później. Tak jak na później można było odłożyć konsumpcję surowych rybek.
- A ty, James, pamiętaj o tym -
nawiązał do wcześniejszej wypowiedzi sympatyka komunistów - że Matka-Rewolucja pożreć może każdego bez wyjątku.

- Może i pożera -
pokiwał głową B. E. Chance. -Tak to już jest z rewolucjami.

-Pojadę, pojadę... Nie zwykłem ustępować przed pierwszymi trudnościami.-
wtrącił “cicho” Arturo, choć jego tubalny głos sprawił, że ów szept był dobrze słyszalny. Profesor uznał, że taka deklaracja wystarczy, bo i po co wygłaszać tyrady przy prostej decyzji.

Repnin z niemałą ekscytacją zbliżył czarkę do swych ust. Oto bowiem miał spróbować japońskiego trunku, o którym wiele się naczytał w popularnych pismach czy książkach podróżniczych, raczej dla amatorów...
Uśmiechnął się lekko do profesora Arturo.
- Grzechem by było być tutaj i nie spróbować, nieprawdaż? - radośnie nawiązał do ich krótkiej rozmowy w okrętowym barze. Kantynie? Jednak tym z okrętów wojennych wiele brakowało pod względem luksusu do tej z liniowca. Przechylił czarkę i... Wygiął się lekko. Paskudztwo - leciało niczym bimber, jednak było niemal pozbawione naleciałości alkoholowego posmaku. Strach pomyśleć jak musiało to smakować setki lat temu, kiedy jak czytał, spożywało się to w formie papki ryżowej fermentowanej wraz z śliną.
- Doktorze Chance...- zaczął odstawiając czarkę z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy. -Przyjęliście mnie tłumacza, o ile dobrze pamiętam? Zatem dobrze będzie postawić sprawę jasno - mam przy sobie broń. Stary rewolwer, pamiątkę z czasów wojny oraz karabin myśliwski. Do tego race sygnalizacyjne, na wypadek ciemnej nocy...- popatrzył po pozostałych. Czy aby nie przesadził ze zbrojeniami? Kiedy w myślał o wyprawie, spotkaniu z bestią - o ile nie czaiła się tylko w jego głowie - przypominały mu się wydarzenia we francuskim lesie... Dzikie wycie, rozdzierające krzyki towarzyszy i odgłosy wystrzałów niesione przez echo daleko w dzicz. Wtedy tylko trzymany w dłoni Springfield dawał złudne poczucie bezpieczeństwa... I być może te kilka razy, kiedy zmuszony był oddać strzał do cieni w lesie uratowały mu życie?
Race też były potrzebne z tego właśnie powodu. Tam gdzie idą zamierzają uganiać się za czymś niemal mitycznym. A w stresie i co więcej niemal absolutnej ciemności potrafi się namieszać człowiekowi w głowie. Sporadyczne, jedynie chwilowe światło związane z wystrzałem tworzyło tak naprawdę jedynie kolejne niedomówienia. Ułudę dla oczu, które w przerażeniu mogą dostrzec to co chcą... Ciemności należało za wszelką cenę wyrywać jej tajemnice, a nie pozwalać by człeka przytłaczały.
- Może na czas kontroli granicznej przekażę je komuś odpowiedniemu do tej funkcji, tak by nie wzbudzać podejrzeń? Złota nie mam i raczej mnie na nie, nie stać... Ale dobre rocznikiem, dwie butelki prawdziwego, amerykańskiego Burbona chyba też mogą pomóc? Jakby nienawidzili imperialistów, gorzałka z kraju “zepsucia” będzie dla nich egzotycznym towarem.
Przykrył dłonią czarkę, kiedy ktoś podjął próbę ponownego jej napełnienia. Podniebienie miał może i bardzo czułe, wręcz szlachetne... Ale ten trunek absolutnie do niego nie przemawiał. Niech żółci się nim raczą.
- Co do zaś pańskich spacerów po Yokohamie... Mogę się przyłączyć, jeśli nie będzie to oznaczało zbyt dużej, nieproszonej uwagi ze strony obcych. Jeśli się pan tego obawia doktorze, z chęcią potowarzyszę profesorowi Arturo. - pół stwierdził, pół zaproponował, bowiem nie mógł jeszcze przewidzieć jak wyglądają plany drugiego z uczonych tej ekspedycji. Towarzyszenie mu było jednak czymś... Miłym. Nie nachalnym czy też krępującym. Nie znali się, bo tylko głupiec stwierdziłby coś podobnego zaledwie po paru kieliszkach spitych w barze, jednak Samuił nie czuł w jego obecności już takiego dyskomfortu. Potrzeby trzymania sztywnego fasonu, jak przy nowo poznanych osobach.
W profesorze Arturo widział również bardzo ważny element dla całej tej wyprawy. Powiew sceptycyzmu, który może jeszcze uratować im życie. Nie pozwolić by pogonili zbyt daleko jedynie za mrzonką. Dobrze sformułowane poglądy, nawet skrajnie przeciwne niż jego same, Samuił potrafił uszanować, a nawet docenić.

- Ależ oczywiście - uśmiechnął się B. E . Chance do Samuiła. - Grupa, jaka zaoferowała się mi towarzyszyć w zupełności odpowiada potrzebom sytuacji.
Wzniósł czarkę do ust. Posmakował z miną znawcy.
- Delicje - podsumował.
- To tylko bimber na ryżu. - mruknął James. - Nie takie rzeczy pędziliśmy w akademiku.
- Ale zapewne nie mieliście tylu lat wprawy, co Japończycy -
skomentował żartobliwie Ian.
Profesor pokręcił jedynie głową na boki i wzruszył ramionami słysząc te wypowiedzi na temat japońskiego trunku. Po czym rzekł. - Bo tego się nie chla, tym się delektuje. Pije na ciepło małymi łyczkami. I na rany Zbawiciela nie pierniczcie mi tu o bimbrze... sake się nie destyluje.
- Mimo wszystko ważniejsze jest jak coś smakuje... A nie sama idea jaka temu przyświeca. W teorii i komunizm też jest bardzo szlachetny... -
Samuił mrugnął do profesora lekko rozbawiony frywolną rozmową jaka nastąpiła na chwilę między mężczyznami. - A w praktyce wielu osobom nie specjalnie podchodzi.
- Nie należy jednak pokazywać ignorancji i arogancji w jednym zdaniu.
-burknął profesor i wzruszył ramionami.- Nic dziwnego, że taka postawa “wielkiego białego człowieka” stojącego wyżej na tubylcami, a nie mającego o tych tubylcach zielonego pojęcia... jest irytująca.
- Naprawdę Panie profesorze gu Pan pić ciepłą wódkę? Łyżeczką? -
Mac nie mógł wyjść z podziwu. - Coś mi albo smakuje, albo nie i tradycja nie ma tu nic do rzeczy. Jak mówił Pan Repnin. W przeciwnym razie gdybym się zachwycał czymś tylko dlatego, że tubylcy robią to od setek lat byłbym ... - spojrzał z ukosa na profesora Arturo - snobem?
- A co do komunizmu, to nie tylko realizacja, ale i sama idea nie wszystkim się podoba. Ale jeżeli komuś nie pasuje sprawiedliwość społeczna, to w zasadzie nie ma o czym z nim dyskutować. Niektórzy szczególnie w Stanach mają alergię na samo słowo “komunizm”, a inni wiedzę o nim czerpią z The New York Times. - Mac prychnął lekceważąco.
- Od każdego według jego zdolności, każdemu według potrzeb? Tak to brzmiało? - Ian spróbował ukryć swój brak wiary w możliwość zrealizowania takiej idei. - To, według mnie, czysta utopia. A swoją drogą - aż dziw, że nie do końca realizują idee platońskie.
- Możesz się śmiać, Ian, ale komunizm to przyszłość świata. Kapitalizm już upada. Jeszcze ma powojenny rozpęd, ale gnije od środka. Pazerność i cwaniactwo go zgubi. - stwierdził z ponurą pewnością MacDougall.
- Nie śmieję się - odparł Ian. - Tylko jakoś nie potrafię uwierzyć w ludzi, którzy mają tę ideę zrealizować.
- Właśnie jedziemy ich poznać -
uśmiechnął się Mac ziewając. - Przepraszam, ale odkąd jesteśmy w Japonii nie mogę zasnąć.
- Może to po prostu wpływ zmiany czasu? -
ni to spytał, ni to stwierdził Ian. - Słońce mówi jedno, a organizm upiera się przy swoim zdaniu.
- Komunizm. Przyszłość świata... dobre sobie.
- prychnął ze śmiechem Arturo popijając czarką alkohol. - Idealiści, którzy wierzą, że słowami można zbudować świat, że na gruzach jednego porządku można zbudować drugi. Obalono stary Rzym i co powstało na jego miejsce? To samo w innym wydaniu, elity stały się rycerstwem, a reszta plebsem. Teraz na świecie budują się nowe elity... tym razem finansowe. A rewolucja rosyjska skończy się tak jak francuska, przyjdzie rosyjski Napoleon i uporządkuje ten burdel.

Chmurski siedział w milczeniu, ale wreszcie był, siedział i mógł słuchać. Choć tyle. Zdecydowanie druga w życiu podróż morska nie posłużyła mu. Źle się czuł w trakcie i po, a teraz nareszcie nieco “powracał” do grona żywych. Nie specjalnie zajmowała go rozmowa na temat komunizmu, a i jego wiedza na ten temat nie była zbyt wielka. A że nie zwykł zajmować głosu na tematy w których nie czuł się pewnie nie odzywał się. Spróbował sake … i tyle, nie przypadło mu do gustu. Swojskie nalewki bardziej były bliskie jego podniebieniu.
- Czy nie pogniewa się Pan doktorze, jeśli ja zostanę w hotelu, ewentualnie pospaceruję po okolicy? Do tej pory siedziałem w hotelu, z przyjemnością rozejrzę się.

- Oczywiście że się nie pogniewam - B. E. Chance uśmiechnął się popijając kolejny łyk trunku, który był obiektem tak gorącej dyskusji. Skrzywił się nieznacznie. - Faktycznie. Drug łyk smakuje mniej smacznie.

- Dziękuję, przejrzę mój bagaż i zwiedzę okolicę. Obejrzę narty, czy nie uległy uszkodzeniu w trakcie podróży. Podróż naprawdę mi zaszkodziła, zdecydowanie preferuję lądowe - uśmiechnął się. - Taaak, mnie również niekoniecznie smakuje ten trunek.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline