Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2013, 10:12   #78
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
Helvgrim spał jak zabity w jaskini człowieka który wybawił ich od śmierci na bagnach. Trudno było powiedzieć dokładnie dlaczego, ale było to coś jak aura spokoju i pewności jaką otoczony był nieznajomy mężczyzna...to pozwoliło Helvowi się rozluźnić, wykorzystać czas na odpoczynek, a tego ostatniego Helv chciał zarzyć jak najwięcej, nie wiadomo co jeszcze czekało na nich tej nocy i kolejnego dnia. Sny jakie nawiedziły Helvgrima były dziwne i pokrętne...spadające na taflę jeziora liście i opustoszała wieś, było też wiele innych obrazów, tych jednak goniec nie zapamiętał...obudził się o świcie, bolały go stawy i mięśnie ramion, Helv był tak niewyspany że później, przez cały dzień przyszło mu ziewać. Pierwsze co ujrzał Helvgrim po przebudzeniu to wysoki, barczysty mężczyzna, gaszący butem dopalające się resztki ogniska. Ketil też właśnie się przebudził i juz zaczynał pakować swój ekwipunek mając pustą fajkę w ustach. Przykładem Ketila, Helv rozejrzał się za swoją torbą podróżną, której używał jako poduszki, podniósł ją i wytrzepał z igliwa i kamyków, przewiesił przez ramię...i był gotow do drogi. Woda z bukłaka smakowała Helvowi prawie tak samo jak poprzedniego dnia woda bagienna w której przyszło mu się taplać. Helv skrzywił usta i dostrzegł Gustava który zręcznie zwijał swoje posłanie...Willard wydawał się być na nogach od dłuższego czasu...kto wie, może wcale nie spał, w każdym razie nie było po nim widać żeby dopiero co się przebudził. Helvgrim dostrzegł też że Tomas jest już przytomny, a syn jego, Karel klęczy przy nim i podaje mu coś do jedzenia. Nagle Helv usłyszał głos Willarda...widać młody szlachcic odczytał zdziwienie z twarzy Helva, kiedy ten patrzył na rannego karczmarza.

- Ten starzec natarł go jakąś maścią wczoraj wieczorem...ty już wtedy spałeś. Dziś znów podał mu jakieś zielsko i herr Tomas się przebudził. Willard zakończył zdanie i podniósł się na równe nogi...po chwili dodał, wskazując palcem w stronę wyjścia z Ust Morra.

- Chyba chce byśmy za nim poszli. Helv podążył wzrokiem za wyciągniętą ręką i palcem Willarda. Widac było od razu że Willard ma rację. Olbrzymi człowiek stał u wyjścia z jaskini, popatrzył na całą grupę po czym ruszył w dół zbocza. Wszyscy zgodnie ruszyli za nim...innego wyjścia nie mieli. Choć Helv wciąż nie ufał nieznajomemu, nie miał innego wyjścia jak ruszyć za nim.

Słońce nie było nawet w zenicie kiedy cała grupa ujrzała pailsadę Fauligmere. Helv poczuł się lepiej i choć zachowanie tajemniczego wybawcy było dla całej grupy niezrozumiałe...to Helv wiedział że wiele mu zawdzięczają...wszyscy to wiedzieli. Helvgrim odwrócił sie na stopie z zamiarem godnego podziekowania, jednak jegomość o bujnej brodzie i szerokich barkach znikał już pomiędzy niskimi drzewkami by niebawem na powrót zagłębić się na Przeklętych Bagnach.

- Bogowie z Tobą człowieku. Powiedział głośno Helv i uniósł rękę w geście pozdrowienia. Choć gest ten trafił jedynie na plecy nieznajomego i być może stary łowca nie słyszał słów krasnoludzkiego gońca to i tak Helv uważał że należy mu się szacunek za pomoc jakiej im udzielił. Helv nie obrażony brakiem odpowiedzi ruszył wolno w stronę wsi. Tomas i Karel prawie że biegli...na tyle na ile im pozwalały siły...na spotkanie im wyszła rodzina karczmarza. Zbrojną drużyne w której był Helv przywitał w bramie Gereke. Po twarzy zacnego cyrulika widać było że tak Helvgrim jak i reszta jest w opłakanym stanie.

***

Helvgrim podziękowania od rodziny karczmarza przyjął bez uśmiechów ze swej strony. Młody, krasnoludzki goniec, czuł że kłopoty z ubiciem trolla jak i haniebny odwrót podczas starcia z gigantyczna ośmiornicą przegoniły w najciemniejsze czeluście fałszywej pychy, radość ze szczęśliwego powrotu do wsi. Helv miał gdzieś to jak czuli się inni w stosunku do tej sprawy, choć większość była pewnie radosna że wrócili żywi, ale przecież nie to w życiu jest najważniejsze...bo najwyższe to cnoty, to odwaga i honor, tak uczyli go dziadowie, wujowie, kuzyni...no i oczywiście ojciec. Ostatnie starcie stało Helvgrimowi ością w gardle i żadne wydarzenie nie mogło tego przyćmić, żaden kufel piwa i żaden półmisek mięsiwa...choćby i nawet z królewskiego stołu pochodził. Morowy humor Helvgrima Sverrissona mieszkańcy wsi odczytali bardzo szybko...kilka odepchniętych niewiast próbujących złożyć pocałunek podziękowania na policzkach Helva...kilka, zbyt nachalnych, odepchnietych dłoni ktore chciały ściskać Helvgrimowi prawicę. Ludzie patrzyli na to ze zdziwieniem, ale wkrótce inne sprawy zajęły ich myśli i markotny i ponury khazad odszedł w zapomnienie. Helvgrim siedział przy ławie i popijał nieśpiesznie piwo, a jego dobry humor z jakim przybył do Faulgmiere topniał z każdą chwilą jak śniegi wiosną na nizinach Azkrah. Jeśli Helv miał teraz ochotę na czyjeś towarzystwo to mógłby to być jedynie Ketil...on jeden by zrozumiał, on jeden mógłby połączyć się w zadumie. Helv rozejrzał się za Ketilem po sali...wtedy jednak do karczmy wbiegł chłopak i zaczął krzyczeć o łodzi pod czarnymi żaglami. Ta informacja niemalże ucieszyła Helvgrima...potrzebował wyżyć sie na kimś, a opisy gołowąsa sprawiały wrażenie że zbliża się ktoś o niecnych zamiarach. Helv chwycił miecz i wyszedł na przywitanie gości z pod czarnej bandery.

***

Smednir jednak nie był przychylny Helvgrimowi ostatnimi czasy. Na ponuro wygladającej łodzi przybył inkwizytor imperialny i pod znakiem komety o podwójnym ogonie zaczął budzić w ludziach nadzieję na rozwiązanie sprawy wiedźmiarza. Wygląd łowcy czarownic wzbudzał w ludziach respekt i iście święty posłuch...jednak Helv nie miał zamiaru giąć swego karku przed tym człowiekiem i jego zbroją kompanią...Helv popatrzyl po swych towarzyszach i oni również na pierwszy rzut oka nie mieli zamiaru się tłumaczyć przed sługą Młotodzierżcy. Matthias, bo tak przedstawił się łowca czarownic, wydawał się być mądrym człowiekiem a wygląd jego zelżał znacznie kiedy ten pozbył się swej ozdoby zwiastującej oczyszczenie przez wypalenie herezji z ciał naznaczonych. Słowa łowcy Matthiasa były przyjacielskie, może zbyt za bardzo...jak zwykle Helvowi się to nie podobało, nie było jednak sensu by prowokować łowcę czarownic lub być zbyt niemiłym dla mogącego pomóc w ubiciu ośmiornicy meżczyźnie. Helv bez zbytniego owijania w bawełnę skrócił ich opowieść do kilku zdań lecz wcześniej się przedstawił.

- Helvgrim Torvaldur Sverrisson z domu Gromrilowego Kowadła z Kraka Azkrah. Ot nasza całkiem krótka to historyjka. Na usługach jesteśmy herr Gustava Haschke, imperialnego poborcy podatkowego z Eilhart. W sprawach imperialnej korony tu przybył a my mu eskortą jesteśmy. Kapłan cożeś o nim wspomniał wcześniej herr Matthiasie, poznał nas w Eilhart i o przysługę poprosił, co by na sprawę wiedźmiarza okiem rzucić. Zgodziliśmy się bo krzywdę innego rozumiemy. W wiedźmiarza sprawie niewiele wiadomo, to już może moi towarzysze lepiej naświetlą, ja dodam że karczmarza i syna jego z bagien żeśmy sprowadzili bo zgubili sie biedaki...ot i tyle, nic wielkiego.
Helvgrim przemilczał fakt że do Faulgmiere sprowadził ich brodaty łowca, co by mu kłopotu oszczędzić z ciekawskim lowcą czarownic...Helv nie wspomnial też że Gereke nie byl z nimi na wyprawie.

~ Sam będzie chciał powiedzieć to powie, a jak nie to nie...wiadomo co Gereke wie lub co robił pod naszą nieobecność. Pomyślał Helvgrim.

- Wypadało by też drogi panie byśmy najpierw sprawdzili co z naszym chlebodawcą, drogim herr Hasche, i to zanim do barona domu pójdziemy. Zrozum nas, na służbie u niego jesteśmy, a praca jego szkatułę imperialna napełnia...a ze szkatuły tej panie i mnie i tobie płacone jest, jak mniemam, zatem sam widzisz że w dobrej wierze mowię iż najpierw herr Hasche odwiedzić musimy. Zakończył wypowiedź Helvgrim.
 
VIX jest offline