Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2013, 11:39   #210
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Pojawienie się zbawiciela było tak nieprzewidywalne, że przez chwilę Grzesiek tylko drżał z bólu i spazmatycznie łapał oddech. Przyglądał się nieznajomemu, czuł, jakby gdzieś już go widział, jednak za nic nie mógł sobie przypomnieć, gdzie. Wreszcie odzyskał głos, i odwagę by się nim posłużyć.

- Dlaczego? Dlaczego to wszystko nam się przytrafia?- Nadal nie miał pełnego obrazu sytuacji. Poza tym, nawet w obecnym stanie, nie chciał umierać. Pozbyć się życia, od tak, i to teraz, kiedy niebezpieczeństwo minęło... Nie mógł.
Chociaż, z drugiej strony, nie zasłużył na łaskę. Zabił bezbronną kobietę, być może była to Gosia. Nie był pewien, i wolał żeby tak zostało. Ale jeśli przeżyje, dowie się kto to był, prędzej czy później. Może więc lepiej z tym skończyć? Póki co, chciał odpowiedzi. Chciał zrozumieć, dlaczego spotkało ich to całe zło.

- Wam? Przytrafia się wielu. Tylko niewielu widzi prawdę. Zatrucia. Wypadki. Wojny. Gwałty. Okaleczenia. Choroby. Tak. Także tortury. Niestety. Lubimy tortury. Wszyscy. Ból, w pewien sposób, oczyszcza. Uszlachetnia. Jak stal hartowana w ogniu.

Zamilkł na chwilę. Zaciągnął się papierosem. Grzesiek nie sądził, żeby to, czego doświadczył w przeciągu tygodnia miało go w jakikolwiek sposób uszlachetnić czy wzmocnić, wręcz przeciwnie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bezradni są ludzie wobec... Właśnie, wobec czego? Przeciwności losu, egzotycznych demonów, czy może wobec psychopatów? Wobec życia, chyba.

Lameh kontynuował.
- Wymień kogoś sławnego. Kogokolwiek. Szybko. Bez namysłu. - powiedział twardo.
- Eee...- w głowie Wichrowicza panowała pustka, nie mógł przywołać żadnego znanego nazwiska. Wreszcie wyjąkał niepewnie- Stanisław Mikulski.
- Naprawdę - uśmiechnął się palący papierosa mężczyzna. - Z wszystkich postaci na tym świecie, wielkich i sławnych, wybrałeś kogoś, koga nawet nie znam. To ciekawe. Bardzo ciekawe.

Pochylił się nad Grzegorzem i dotknął palcami którejś z jego rozlicznych ran.
- Potrzebujesz pomocy kogoś, kto zna się na łataniu ludzkich powłok. Znasz kogoś takiego?
- To taki aktor...
- wyjaśnił nieco zawstydzony Grzesiek, niczym wzorowy uczeń przyłapany na brakach w fundamentalnej wiedzy. Szybko jednak skupił się na tym, co jego wybawiciel powiedział później.
- Chcesz powiedzieć, że nie zginę? Przecież jeszcze przed chwilą chciałeś mnie dobić- powiedział, nie bez oburzenia.
- Zainteresował mnie ten Makulski, czy jak mu tam. Myślisz nieszablonowo. Nie jak zwyczajna małpa. Tak. Poza tym śmierć ciała byłaby dla ciebie wybawieniem. Tak. A pozszywanie zostawi trwałe blizny. Oj. Wielkie, wręcz paskudne. Będziesz wyglądał jak niektóre z waszych koszmarów. Kobiety odwrócą się od ciebie. Dzieci będą uciekały z płaczem. Nawet zwierzęta. Krew wylewa się z ciebie, jak wino z potłuczonej amfory. A wraz z nim odchodzisz w senność. Zaśniesz. A kiedy otworzysz oczy zniknie ból i blizny. To właśnie chciałem ci zaoferować, dziecię Adama. No, ale ten Makowiecki, to było coś.

Słuchał Lameha z trwogą. Nie chciał tak żyć. Jak trędowaty, uznawany za potwora, ludzką pomyłkę. Czemu zawsze w przypadku okaleczonych ludzi okazujemy obrzydzenie, strach, odrazę? O ile pierwsze można jeszcze zrozumieć przy niektórych defektach, o tyle reszta to już jawna nietolerancja. Ludzie odrzucają to, co jest inne. I tak samo odrzuciliby jego, gdyby udało mu się przeżyć. Tak zmasakrowany człowiek nie może żyć w społeczeństwie. Nie ma prawa.

- Nie, nie chcę takiego życia. To znaczy, chciałbym żyć, ale... To nie byłoby życie. Sam, samotny, odepchnięty przez wszystkich... Ja...- Zamilkł, coś przyszło mu do głowy.- Dlaczego po mnie przyszedłeś? Zabiłeś ich i przeprosiłeś, że przybyłeś za późno, zupełnie jakbyś miał mnie chronić. Kim jesteś? I nie pytam o imię, tylko o to, KIM jesteś, i dlaczego tu jesteś.

Zaciągnął się papierosem. Łapczywie. Drapieżnie.
- Jestem istotą, którą wy ludzie nazywacie, aniołami. - odpowiedział w końcu - Służę wielkiej matce Binah. Ty nazywasz ją Czarną Madonną. Może nie bezpośrednio wypełniam jej polecenia, ale jestem podkomendnym innego, potężniejszego anioła, który kazał nam strzec waszej ocelonej grupki. Legion Voivorodiny złamał ustalenia. Szykuje się do kolejnej wojny. A my - Dzieci Skrwawionego Orła - niespecjalnie mamy zamiar patrzeć, jak deprawują was i niszczą ignorując wcześniej określone reguły. To walka za wszelką cenę. A ja osobiście taką najbardziej lubię.

Płomyczki tlącego się papierosa zalśniły w jego ślepiach.
- To jak. Szybko i litościwie - spojrzał na Grześka i trzymany w rękach miecz. - Czy łatamy?

Dzieci Skrwawionego Orła. Czyli jego rodzice go nie wydali. Stali po drugiej stronie barykady, u boku aniołów, a my, ich dzieci, cierpimy dlatego, że legiony Voivorodiny chciały uderzyć w słaby punkt oponentów. Tak, tak właśnie było. Oszukali go w tej sprawie, więc oszukali go też odnośnie Gosi. Dziewczyna żyje, jest bezpieczna i będzie bezpieczna, ponieważ teraz nie mają powodu, żeby się nią interesować. A anioły już prowadzą akcję ratowniczą dla ofiar Voivorodiny. Uratują jego przyjaciół, tych, którzy jeszcze żyją... Tak właśnie wygląda to wszystko w oczach Wichrowicza. Z taką wiedzą, może spokojnie odejść.

- Szybko. Tylko proszę, pomóż im. Ochroń ich. - Grzesiek cały drżał, walczyły w nim chęć życia i odraza do własnego okaleczonego ciała. Jak inni mogliby być dla niego bardziej łaskawi? Nie, przekroczył już granicę cierpienia, poza którą życie stawało się tą mniej pociągającą opcją. Śmierć była zbawieniem, a przynajmniej od bólu, bo na duchowe zbawienie Wichrowicz nie miał co liczyć, nie po tym, co zrobił. Był przegrany, zarówno w świecie żywych, jak i umarłych. O ile coś tam na niego w ogóle czeka... Ale skoro jest anioł, to może i Czyściec? Może chociaż czyściec. Tak, może się uda. Tak. Spokój.

- Skoro tak ładnie prosisz
- Anioł zgasił papierosa i uniósł miecz przyglądając się Grześkowi spod przymrużonych powiek.
Przypominał przerośniętego, dwunożnego kota, który schwycił mysz lub ptaka.
Uniósł miecz jednym szybkim, wprawnym ruchem.
Spojrzał w dół spinając mięśnie

Strach.
Spokój.

Koniec.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline