Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2013, 13:20   #17
sheryane
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu

Kayla początkowo planowała zejść na dół, by się posilić po podróży i kąpieli. Jednak ostatecznie, gdy Marek zaproponował, że przyniesie jej jedzenie do pokoju, nie odmówiła. Miała o czym myśleć i trochę spokoju przed czekającym ją wieczornym zadaniem było jak najbardziej na miejscu. Dostała talerz z pięknie ozdobioną warzywami rybą i kieliszek białego wina. Zasiadła przy biurku z mahoniu i zajadała z apetytem. Trunku wypiła jedynie połowę, nie chcąc, by cokolwiek rozpraszało ją wieczorem. Po posiłku zostało jej jeszcze trochę czasu do wyjścia, więc z przyjemnością wyciągnęła się na łóżku w cudownie czystej i miękkiej pościeli.

Zastanawiała się, co Carl robi w Halruaa. Myślenie o bracie powodowało, że czuła w piersi ucisk. Nie do końca potrafiła jednak określić jego pochodzenie. Żal? Złość? Tęsknota? Strata? Kim się stał, dlaczego zniszczył jej życie? Coś musiało być na rzeczy. Niemożliwe, by różnili się aż tak bardzo. Co miał na myśli tamtego wieczoru, gdy widzieli się po raz ostatni? Jak bardzo jeszcze się zmienił? Jak zareaguje, jeśli się spotkają? Setki pytań, żadnych odpowiedzi. Choć od lat nie łączyło ich nic ponad więzy krwi, nie mogła zapomnieć o bracie. Był jedyną znaną jej, żyjącą rodziną, choć tak wiele osób na przestrzeni lat stało się jej bliższych.

Pozwalając myślom krążyć wokół brata, niemal zasnęła w wygodnym łożu. Ocknęła się po jakimś czasie, uznając, że czas zacząć szykować się do wyjścia. Ponownie założyła suknię od Agathy i rozczesała włosy. Przejrzała torbę w poszukiwaniu specyfików, którymi mogłaby podkreślić urodę. Zastanawiała się nad odrobiną proszku antymonowego dla rozświetlenia cery i karminem na usta. Spojrzała jeszcze raz w lustru i stwierdziła, że jednak nie ma sensu. Wyglądała na tyle dobrze, że żadne dodatkowe zabiegi nie były potrzebne. Zabrała futerał z harfą i opuściła pokój, by zejść po Marka.

Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc intensywną wymianę zdań między chłopcem a niziołkiem. Jej uśmiech poszerzył się, gdy tylko zobaczyła, jakie wrażenie zrobiło jej pojawienie się w przejściu do sali. Chyba najmniej spodziewała się komplementu od Erenatiana. Dygnęła grzecznie.
- Dziękuję, panowie.
Wkrótce potem pojawiła się Agatha i wyprosiła obu, po czym zrelacjonowała Kayli wyniki poszukiwań niziołka i Halvarda. Tak na dobrą sprawę to nie dowiedzieli się niczego. Owszem, potwierdzili, że sytuacja jest bardzo poważna. Ostatecznie jednak znaleźli tylko więcej pytań. Najbardziej zaciekawił ją opisany przez pannę Moonwell symbol z napisami w języku otchłani.
- Mam dziwne przeczucie, że to wszystko sięga głębiej, niż mogłoby się nam wydawać... - skwitowała krótko.

Z zaskoczeniem, i niejaką ulgą, przyjęła puzderko z odmierzonym proszkiem usypiającym. Przyjęła też skrawek papieru, uważnie słuchając instrukcji.
- Nie martw się. Nic nam nie będzie. Zrobię, co w mojej mocy. - powiedziała cicho do właścicielki przybytku.
Trudno powiedzieć, czy bardziej zależało jej na uspokojeniu kobiety, czy uśmierzeniu własnych wątpliwości. Chwilę później pojawił się Marek, gotowy do drogi, wyszli więc na ulice Halruaa.


Przez całą drogę do “Czaru Jeziora” Kayla czuła na sobie spojrzenia mieszkańców stolicy. Nie przeszkadzało jej to specjalnie. Od dawna nie wzbudzała tak wielkiego zainteresowania, ale swego czasu była do niego przyzwyczajona. Zwracanie na siebie uwagi było częścią jej życia, sposobem na życie jej i kilku przyjaciół. Zamierzała dzisiaj dać przedstawienie na miarę najlepszych sztuk wystawianych za czasów wędrownego życia. Zadanie będzie wymagało od niej bowiem nie tylko zagrania lekko naiwnej i uwodzicielkiej istotki, ale wręcz stania się nią. Cena była zbyt wysoka, a sytuacja nazbyt poważna, by mogła pozwolić sobie na błędy.

W karczemnym ogródku wybrali sobie odpowiednie na obserwację miejsce.
- Lody? Tak, mamy lody w Calimshanie... Ale nie są tak popularne. Można powiedzieć, że to luksusowy towar. - uśmiechnęła się na wspomnienie rodzimego kraju.
Magia w Calimshanie nie była niczym nadzwyczajnym, ale Calishyci zdawali się podchodzić do niej z większym szacunkiem i używali jej na co dzień do spraw ważniejszych niż chłodzenie wina czy przygotowywanie potraw. Kiedy Marek plótł trzy po trzy, panna Rieven tylko przytakiwała lub wrzucała od czasu do czasu nic nie znaczące półsłowka. Zajęta była czujną obserwacją otoczenia, ale paplanina chłopca była dobrą przykrywką do robienia wrażenia nieco nieobecnej.


Bardka spojrzała przez ramię i uśmiechnęła się nieznacznie. Gdy jej towarzysza przeszły zimne ciarki, ona poczuła przyjemny dreszcz oczekiwania. Choć wcześniej na myśl o całej sprawie dostawała spazmów złości albo miała ochotę wyć z rozpaczy i bezsilności, teraz pozostało już tylko jedno uczucie - potrzeba sprostania wyzwaniu. A wyzwanie było spore, godne jej talentów, godne jej samej. Przeniosła wzrok na powrót na Marka, a w jej oczach pojawiły się psotne iskierki.
- Owszem, nie budzi. Ciekawe, czy w ogóle sam jest do nich zdolny. - usiadła wygodnie - Nie spieszy mi się. Podaj mi harfę, proszę. Kurtyna w górę... - dodała cicho, poważniejąc na chwilę - Ah, i nazywam się Sheila Lariss. Pamiętaj o tym.
Gdy Marek wyciągał instrument z pokrowca, Kayla sięgnęła myślami ku wspomnieniu Amana. Zamierzała dać koncert, który oddałby sprawiedliwość jego wierze w jej zdolności. Wierzył w nią zawsze, nawet - albo i zwłaszcza - w tym szarym okresie, gdy sama przestała w siebie wierzyć.

Z zamyślenia wyrwał ją dotyk drewna harfy na jej dłoniach. Marek wcisnął jej instrument w ręce. Pogładziła z czułością struny i delikatnie przesunęła po nich opuszkami palców. Odpowiedziały jej cichym westchnieniem unisono, drżąc w oczekiwaniu na kolejny dotyk. Rieven wsparła harfę na kolanach jak należy i zaczęła powoli uwalniać dźwięki.
- Teraz akt pierwszy. Spotkanie. - szepnęła do Marka i zanuciła krótkie zaklęcie, wzmacniając przepływ muzyki ku podążającemu mostem magowi. Miała nadzieję, że subtelna magia sztuki pozostanie niewykryta w tętniącej przepływającą mocą Splotu stolicy.
Niespiesznie zahaczała palcami o kolejne struny, pozwalając, by goście “Czaru Jeziora” zlokalizowali źródło dźwięku i mogli się z nim oswoić. Na moment w jej serce wdarła się wątpliwość - czy przyjdzie? Czy zainteresuje go melodia dobiegająca z karczmy, tak inna niż w pierwszym lepszym przybytku?
~ Przyjdzie. ~ pomyślała z dziwną pewnością i pozwoliła muzyce dać się pochłonąć.


Ogródek karczmy wypełnił się feerią dźwięków, której w tej chwili mógłby pozazdrościć chyba każdy w Halarahh. Rozmowy ustały; goście zastygli w bezruchu, niektórzy z łyżką czy kuflem w połowie drogi do ust; pojedynczy przechodnie przystawali zaciekawieni. Nikt nie spodziewał się, że zjawiskowo wyglądająca dama, która jedynie pobrzdękiwała w pierwszej chwili na jakimś instrumencie, zacznie splatać tak piękną muzykę. Nawet gospodarz przybytku zdawał się nie mieć nic przeciwko temu, że ktoś bez jego aprobaty zaczyna swoje popisy. A już wszelkie wątpliwości przeszły mu, gdy zobaczył drugą czy trzecią osobę z kolei, która ni stąd ni zowąd postanowiła zatrzymać się pod jego dachem, by pochwycić choć parę nut.

Kayla muzykę miała we krwi i w takich chwilach jak ta nie było co do tego żadnych wątpliwości. Riv zawsze mówił, że jej magia jest inna, że jest dźwiękiem i kolorem. Nigdy nie mógł się jej oprzeć. Przyciągała go jak ogień ćmę. Przynajmniej póki żył. Melodia wznosiła się w powietrze, rozchodząc się dalej niż zwykle, dzięki sile magii. Była delikatna, nienachalna... W zasadzie byłaby idealnym uzupełnieniem przyjemnej atmosfery “Czaru Jeziora”, jednak obecni woleli jej słuchać, niż kontynuować własne rozmowy. Wybrane przez bardkę nuty wzbijały się posłusznie znad instrumentu, łącząc się w piękne sploty melodii.

Wszyscy dookoła umilkli, jakby przed strachem, że przyjdzie im żyć z brzemieniem, jakim niewątpliwie byłoby zagłuszenie choćby pojedynczej nuty. Magia Kayli okazała się silniejsza niżeli wszystkie zaklęcia splecione tutaj pośród ludzi i budynków.

Assmarthalozujs uśmiechnął się, co nie dodawało jego aparycji uroku. Wydawało się, że jego twarz może pęknąć niczym gliniana maska. Z takim właśnie niby uśmiechem, niby grymasem zbliżył się do ogródka, w którym zasiadała wraz z Markiem Kayla. Zatrzymał się kilka kroków od niej i wsłuchiwał dalej w muzykę, obdarzając Marka obojętnym i przelotnym spojrzeniem. W końcu ostatnia nuta utonęła w otchłani miasta, niczym kamień w toni jeziora. Wszyscy niczym jeden mąż obdarzyli Kaylę oklaskami, okrzykami aprobaty i prośbami o więcej.
Nim wyrazy zachwytu ucichły u jej boku, jakby z podziemi, wyrósł mężczyzna - elf w bogatym stroju z szarfą przeciągniętą przez ramię o haftach wyszywanych złotą nicią. Jego palce były ledwie widoczne spod złotych pierścieni i wielkich, kolorowych kamieni w nich osadzonych. Podobnie jak szpiczaste uszy.
- Moja pani, chylę czoło przed twym talentem. Na Mystrę, cóż opowiadam... Uderzam czołem o posadzkę. - nie czekając na pozwolenie czy też odpowiedź pochwycił jej dłoń w swoje i ucałował. - Cornellius Baserafin. Kupiec. - przedstawił się z uśmiechem, który zniknął szybko. Wraz z pojawieniem się u boku Kayli Assmarthalozjusa.
- Czy przypadkiem jest, że tutaj się odnalazłaś, Sheilo? - mruknął niczym pogładzony za uchem kociak. - Musi pan niestety odstąpić. Panienka ma już plany.
- Och? Naprawdę? - przemówił zaskoczony kupiec, wykonując teatralny gest. - Wspaniale, że każdy dobry plan można zmienić. Zapraszam panienkę na kolację. - zignorował Obrońcę i powrócił spojrzeniem do kobiety.- Shiela, czy tak?
- Odstąp chamie... - warknął mag.

Radosny aplauz wyrwał bardkę z muzycznego transu. Uśmiechnęła się lekko i jakby nigdy nic wyciągnęła dłoń w stronę Marka, który zrozumiawszy jej intencje, podał jej futerał. Schowawszy instrument wstała, stając twarzą w twarz z wystrojonym elfem. Nie zdążyła nawet zareagować na jego powitanie, gdy odezwał się mag. Między mężczyznami momentalnie rozgorzało wyczuwalne napięcie. Rieven uniosła dłoń, cofając się o krok.
- Panowie, proszę, spokojnie. Sheila, panie Baserafin, Sheila Lariss. - uprzejmie poprawiła kupca - Niestety niektóre plany nie podlegają zmianie. Zwłaszcza gdy stają się faktem, a nie tylko zamierzeniem. Aczkolwiek nie opuszczam jeszcze miasta i, o ile los pozwoli, chętnie spotkam się z panem przy innej okazji. - następnie przeniosła uwagę na Assmarthalozjusa - Czy przypadkiem? Nie wiem. Może to przeznaczenie tak ułożyło mą ścieżkę? - odpowiedziała, przechodząc na bardziej zmysłowy ton.
Uśmiechnęła się przepraszająco do elfiego kupca i postąpiła krok ku magowi.
- Co zakłada mój plan w dalszej kolejności? - zamruczała, rzucając mu powłóczyste spojrzenie spod rzęs.
- Skoro panienka tak rzecze... Nie śmiem się narzucać. Ale zachowam w pamięci panienki imię i niepowtarzalne wdzięki. - kupiec ukłonił się, zerwał z głowy kapelusz i omiótł ziemię u jej stóp dużym piórem jego uczepionym. - Do zobaczenia. - odszedł pozostawiając czarodzieja, bardkę oraz jej sługę. Spojrzenia pozostałych klientów w dalszym ciągu bacznie ich obserwowały.
- Och, wiele zależy ile macie czasu, Sheilo. - uśmiechnął się rubasznie. - Może dzisiaj mi coś jeszcze zagracie? A może chcecie coś zjeść? Jestem tuż po służbie i z chęcią zjadłbym coś przyzwoitego w tak... Niesamowitym towarzystwie. - przesunął dłonią po jej nagim ramieniu. Jego skóra była szorstka i bardzo nieprzyjemna w dotyku. Bardziej pasowała do pracującego łopatą chłopa niżeli czarodzieja, który większość swego żywota spędza pośród ksiąg.
- Dla ciebie, panie? Mam i noc całą, jeśli zajdzie potrzeba. Możemy zatem zjeść, a potem... mogę pomóc się zrelaksować, odpocząć. Muzyką, towarzystwem, czego tylko ci trzeba. - dygnęła dworsko - Wszak gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj. Powinnam więc godnie odwdzięczyć się za pomoc.
W odpowiedzi zerknął pytająco na Marka.
- A ten jegomość?
Spojrzała na chłopca, jakby nagle przypominając sobie o jego obecności.
- A tak. To mój tragarz i chłopiec na posyłki. Szkoda, bym musiała w takiej kreacji dźwigać za sobą kilka rzeczy... Proszę nie zwracać na niego uwagi. Potrafi się zachować.
Marek skinął posłusznie głową, uśmiechając się przy tym grzecznie.
- Dobrze. Poczekaj zatem chłopcze gdzieś dalej, tak żebyśmy mogli z twą panią spokojnie porozmawaic. - spojrzał ponownie na kobietę. - Skoro już tutaj jesteśmy... Może i na miejscu zjemy? Lepiej oszczędzac siły, nieprawdaż? - raz jeszcze jego twarz nawiedził grymas imitujący podle uśmiech. Przesunął przy tym językiem po obnażonych zębach w kolorze bryzgu błota, i wskazał ramieniem na stolik dziewczyny.
Niezrażona niczym Kayla podała chłopcu kilka drobnych monet.
- Proszę, zamów sobie lody i usiądź sobie gdzieś wygodnie.
Następnie zasiadła ponownie na swoim miejscu, przystając na propozycję Assmarthalozujsa.
- Zdecydowanie. Odnoszę wrażenie, że czas spędzony razem będzie... niezapomniany. - w jej oczach zatańczyły iskierki.

Szponiak usiadł przed nią i gestem przywołał dziewkę.
- O tak, z pewnością. - mruknął “zalotnie” nim dziewczyna zdążyła podejść. - Podajcie no mi dzban wina, tylko dobrego a nie tego octu co podajecie debilom. - syknął władczo. - Do tego udziec barani, tylko żeby za suchy nie był. Z paleniska oczywiście. A przed tym jakiej zupy bym zjadł... - zerknął na dziewczynę. - Co macie?
- Cebulową, mój panie.
- Smród, syf i malaria. Neich będzie bez zupy. Byle szybko.
Powrócił spojrzeniem do Kayli, wykrzywiając twarz [uśmiechając się].
- Zaraz podadzą... Może opowiesz mi coś o sobie, hmm? Już wiem, że wspaniale grasz Sheilo. Ale skąd pochodzisz... Jaką przybyłaś do mnie drożyną?
Dziewczyna oparła łokieć na stole, a brodę wsparła na dłoni.
- Jak wspominałam przy bramie, przybywam z Calimshanu. Mówi się, że Calishyci mają w sobie krew ognistych istot i stąd często miewają ogniste temperamenty. - uśmiechneła się, rozbawiona - Gorący kraj, gorąca krew. Choć tu wcale nie jest chłodniej... Droga była długa, ale szczególnie podobała mi się podróż morzem. - odpowiedziała zgodnie z prawdą, nie widząc sensu w nadmiernym kłamaniu - Przestrzeń, poczucie wolności... Przyznam, że sądziłam, iż będzie mi tego brakować. Aczkolwiek wasza stolica jest tak atrakcyjna, że chyba jednak nie będzie. Czy jest jakaś szansa dostania się na wasze latające statki? Chociaż na chwilę? - zapytała szczerze zainteresowana.
- To Halarahh. Tutaj wszystko jest możliwe. - odpowiedział raczej wymijająco. - Nie macie takich u siebie, co? Ha! To nasz skarb. - zamilkł na chwilę, kiedy dziewka podała im odkorkowaną butelkę wina i dwa, kryształowe kielichy. Wyciągnął w kierunku szkła dłoń, zamachał palcami w powietrzu, po czym czerwona ciesz sama, niczym wąż, wypełzła z butelki wprost do kielichów.

- Cały czas jednak zachodzę w głowę... Czemu tak piękna dama podróżowała całkowicie sama, wiele, oj jak wiele mil. Przez pustkowia, dzikie szlaki, by znaleźć się tutaj. Na niewielkim festynie, hmm? Aż tak bardzo kusiło cię Halarahh?
- Słyszałam, że splendorowi stolicy nie oddają sprawiedliwości najznamienitsze poematy. Chciałam przekonać się na własne oczy, poczuć miasto wszystkimi zmysłami i przekonać się, czy faktycznie jest tak wspaniałe, że ciężko ująć to w słowa. - odpowiedziała rozmarzonym tonem - Podróż była naprawdę przyjemna. Trafiałam chyba w odpowiednie towarzystwo. Zwykle ceniono sobie moją obecność na tyle, bym nie musiała martwić się o to, że ktoś chciałby mi wyrządzić krzywdę. - spojrzała na maga, uśmiechając się nieznacznie.
- Hmmm... Czasami taka uroda może być niebezpieczna. Jak cenny skarb, który każdy chce mieć dla siebie. - upił łyk wina ze swej szklanicy. - No... postarali się. Wspaniale. Zatem zjemy i... I co dalej moja turkaweczko? - nachylił się nad stołem, wykrzywiając rubasznie usta. - Chcesz zwiedzić Halarahh, a może skuszę cię na odwiedziny mej posiadłości? Ostatnio nabyłem zdobione ręcznie meble z Amn. Drogie to jak diabli... Ale to w alkowie dzieje się najwspanialsza z magii, nieprawdaż?
Nie do końca wiedziała - traktować jego słowa jak groźbę, ostrzeżenie czy zwykłe stwierdzenie faktu. Postanowiła jednak nie zastanawiać się nad tym. Czasem potrafiło to zepsuć cała grę. Brnęła więc dalej.
- Niebezpieczeństwo czai się wszędzie. Czasem łatwiej o wypadek we własnym domu niż pośród leśnych ostępów. - uśmiechnęła się niewinnie - Najwspanialsza magia może zaistnieć w wielu miejscach, byle w odpowiednim towarzystwie. Chętnie zwiedzę twą posiadłość, panie. Myślę, że może to być jedna z tych nielicznych okazji ujrzenia czegoś, co niewielu z zewnątrz widziało. A i trochę prywatności nie zaszkodzi. - rozejrzała się dyskretnie, wyłapując pojedyncze spojrzenia rzucane w jej stronę, najpewniej na skutek minionego koncertu.

Mag wydawał się zadowolony z przebiegu rozmowy, więc i Kayla była spokojna o tę część wieczoru. Kolacja przebiegło zaskakująco gładko, może nawet aż nadto. Banalne rozmówki o wszystkim i o niczym oraz subtelne gierki słowne urozmaiciły czas. Bo o umileniu ciężko było mówić. Bardka kompletnie wyłączyła myślenie, chcąc wyjść na możliwie nieszkodliwą, zupełnie bezbronną i w jakimś stopniu nawet naiwną. Im mniej Assmarthalozjus będzie spodziewał się po niej ponad wspaniały talent i olśniewającą urodę, tym jej zadanie może być łatwiejsze. Po posiłku opuścili przybytek. Kayla dała znak Markowi, by szedł za nimi w odpowiedniej odległości. Chłopiec na szczęście wiedział, jak się zachować.
~ Akt drugi. W sypialni. ~ pomyślała z niejakim rozbawieniem.

-=-=-=-=-
Występy - 32
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline