Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2013, 13:02   #211
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Ja tylko jestem kamieniem
I jako niemowlę tu,
Objęty matki ramieniem,
Cichego używam snu.

Ledwie świt ducha półsenny
Mnie z łona martwości zwie
I w mojej piersi kamiennej
Poczuciem istnienia tchnie.

Jeszczem związany łańcuchem
W szeregu bezwiednych brył
Z ogólnym natury duchem,
Z kolebką bezwiednych sił.

Jednak przeczuwam powoli,
Że zacznie pierś moja bić,
I marzę o ludzkiej doli,
Chcę kochać, cierpieć i żyć!

I wierzę, iż ten, co kruszy
Dziś moję powłokę, grom
Otworzy dla mojej duszy
Wspanialszy cielesny dom.

I witam z dreszczem rozkoszy
Każdy zadany mi gwałt -
W niszczeniu, co mnie rozproszy,
Zgadując przyszłości kształt.

Tam, gdzie się boleść zaczyna,
Bezwiednej martwości kres!
A nad nią boska kraina,
Gdzie miłość wykwita z łez.

Przez wszystkie śmierci ogniwa
Postępu ciągnie się nić -
Ból samowiedzę zdobywa:
Chcę cierpieć, kochać i żyć!
Adam Asnyk „Kamień”


Muzyka




Grzegorz Wichrowicz


Cios nie spadł.

Ból nie ustał. Grzegorz leżał w zbrukanej krwią pościeli oczekując końca. Końca, który nie nadchodził.

- Nie mogę – Wichrowicz usłyszał szept Lameha przebijający się przez mgłę bólu. – Nie mogę. Ty już wybrałeś. Nie mogę.

Łańcuchy pojawiły się nie wiadomo skąd. Zakończone ostrzami poprzebijały stopy i dłonie Grzegorza. Przebiły też ciało w innych miejscach, tak że ból rozlał się przez niego falą ognia.

A potem zaczęły powoli się napinać, rozciągając ciało Wichrowicza nad łóżkiem. Mięśnie napinały się coraz bardziej i bardziej, jak na jakiejś demonicznej sali tortur. Ale zamiast oprawcy był tylko Lameh.

Grzesiek nie widział go, lecz wyczuwał jego obecność. Chciał wrzeszczeć na anioła, za to, że zabrakło mu odwagi i sił. Jedno cięcie miecza. Tylko jedno ciecie! A byłby wolny od bólu. Od męki piekielnych łańcuchów.

Potem nie słyszał już niczego. Był tylko on, ból i łańcuchy.

Aż w końcu, kierowane czyjąś nieludzką i potężną wolą metalowe ogniwa wystrzeliły na boki i ciało Grzegorza Wichrowicza zostało dosłownie rozdarte na strzępy. Podobnie, jak ciało Dominiki które widział w swojej prekognicji. W fontannie krwi, wnętrzności i brudów wypełniających człowieka, Grzegorz Wichrowicz przestał istnieć.

Lecz po chwili, ukształtowany przez ból, cierpienie i kaźń narodził się na powrót.

Dołączył do stada jemu podobnych istot. A potem – wezwany niepowstrzymanym impulsem – pokuśtykał w miejsce, w które wzywał go głos.



Wanda Jaworska


Podjęła decyzję. Nie uciekała przed tym, którego wprowadziła w progi mieszkania Agnieszki. Stała, drżąca z przerażenia, aż Thamiel zakończy swą makabryczną ucztę.

W końcu serce znikło w nienasyconej gardzieli potwora. Tak. Potwora. Bo teraz, po tym zwierzęcym gniewie jaki objawił Tharmiel, Wanda nie potrafiła go już nazwać aniołem. Jakby wyczuwając jej myśli potwor znalazł się przy niej. Węsząc, jak gończy pies przyklęknął przy niej. Jego twarz znajdowała się na wysokości jej piersi. Młoda Jaworska stała jednak nieruchomo, chociaż instynkt kazał jej zwiewać, gdzie tylko pieprz rośnie. Uciekać przed tym krwiożerczym dzikusem.

Anioł poderwał się z klęczek. Jego dłoń chwyciła Wandę za szyję. Bez trudu uniósł ją nad poziom podłogi.

To już koniec! – pomyślała dziewczyna, kiedy potworny rzeźnik wycharczał coś, i kiedy z jego rozwartych nad nią ust na twarz Wandy poleciała gęsta, czarna krew zmieszana ze śliną.

Jęknęła, z przerażenia i obrzydzenia. I chyba właśnie tej jęk uratował jej życie.

Z zadziwiającą lekkością Gwardziński postawił ją na ziemi. Cofnął się. Jego czarne oczy, otchłanie szaleństwa, żądzy i mordu, zmieniły się na powrót w ludzkie, zimne oczy. Na bladej, woskowej twarzy nie zadrgał nawet jeden mięsień.

- Sztandar – powiedział anioł – potwór już normalnym głosem. – Ja zajmę się trupami.

Na miękkich nogach, nie chcąc więcej dzielić jednego pomieszczenia z tą dziką bestią, Wanda ruszyła w stronę pokoju, gdzie zostawiła swoje rzeczy.
Przeszła przez salon, w którym zniknął wcześnie anioł. Niby go poznawała, ale wszystko zachlapane było czerwienią. W końcu też pojęła, czym są te przeźroczyste, celofanowe, okrwawione pasy materiału zwisające z sufitu i ścian. A wiedza ta zmusiła Wandę do upadku na kolana, w podłogę zbrudzoną krwią i innymi płynami, i zwróceniu zawartości żołądka.

To były pasy ludzkiej skóry. Zdarte z żywych ciał – jak przeczuwała. Zapewne Agnieszki i jej najbliższych.

Pogrążając się w szaleństwie i amoku, jak pijana, ruszył do jej rzeczy. Nie musiała daleko szukać. Stały tam, gdzie je pozostawiła. Ktoś wyjął je z walizki i rozłożył na tapczanie.

Widziała sztandar. Pulsował przed jej oczami, niczym żywa tkanka. Wokół niego unosiło się słabe echo krzyków bólu, strzałów oraz inne, stokroć gorsze odgłosy. Przeklęty przedmiot zdawał się żyć własnym życiem. Teraz już nie przypominał Wandzi zwykłego płótna z obszyciami. W jakiś niepojęty sposób wydawał się być istotą żywą, złą i świadomą. Wzbudzał w Wandzi skrajnie nieprzyjemne doznania i myśli.





Teresa Bułka – Cicha, Heronim Bułka i Patryk Gawron



Zdobycie igły i strzykawki nie stanowiło problemu. Teresa miała tutaj samych przyjaciół. A poza tym metoda na „bajerzenie” też okazała się skuteczna.
Teraz nastąpiła kolejna część planu.

Hieronim i Patryk zagadywali pielęgniarkę, a Bułka ruszyła do sali Taterki. Wiedziała, że ma mało czasu. Że zaraz zaczną rozwozić kolację. A potem będzie wieczorny obchód. Ale pchana strachem i żądzą zwycięstwa za wszelką cenę udała się na OIOM, gdzie leżał Taterka. Nie było daleko, ale i tak się zmęczyła.

Patryk i Hieronim nieźle podeszli pielęgniarkę. Jej uroda przemijała, tym bardziej z przyjemnością łykała wszelkie „głodne kawałki”, jakie jej sprzedawali. W pewnym momencie jednak Hirek zostawił Patryka samego „na placu boju” i poszedł do WC. Miał swój plan. I zamierzał wcielić go w życie.

- Wracaj szybko, Hirek – rzuciła za nim Ela – bajerowana pielęgniarka – dając w ten sposób wyraźnie sygnał, który z dwóch absztyfikantów bardziej przypadł jej do gustu.

* * *

Drzwi do pokoju Taterki nadal obrastały piekielną rośliną, na którą jednak najwyraźniej nikt poza Teresą nie zwracał uwagi. Otworzyły się bez problemu.
W sali było ich dwóch. Taterka na łóżku szpitalnym – łupinka, zasuszona skorupa kiedyś stojąca w dole pełnym okradzionych z życia trupów, a teraz sama niewiele od tego trupa się różniąca. Oraz ten drugi. Taterka przy oknie. Wysoki, w mundurze ustaszy, z serbosiekiem na dłoni.

Ani jeden, ani drugi nie ruszył się ani odrobinę, kiedy Teresa podeszła do łóżka „Partyzanta”.

Wyjęła strzykawkę i wtedy drzwi otworzyły się za jej plecami, a Teresa zachowała na tyle zimną krew, że zdążyła schować strzykawkę. To był tylko Hieronim Bułka. Jej brat najwyraźniej chciał ją chronić, gdyby coś poszło nie tak.

Teresa przeklęła pod nosem swoje „motyla noga” i zajęła się eliminacją sparaliżowanego wylewem Taterki. Strzykawka spełniła swoje zadanie. Mogli wyjść z pomieszczenia.

Opuścili salę, jednak Teresie nie podobał się uśmiech, jaki ujrzała na twarzy ustasza, kiedy zamykały się za nią drzwi. Taki spokojny, demoniczny, pewny czegoś. Budził w niej najgorsze myśli i najgorsze przeczucia.
Trzecia część planu również wyszła, jak należy. Opuścili szpital. Jakby byli niewidzialni przeszli koło ochrony. Aż dziwne.

Na zewnątrz było już całkiem ciemno, mimo że zegarki pokazywały ledwie troszkę po szóstej wieczorem. A z nieba padał deszcz zmieszany ze śniegiem.
Za ich plecami szpital, z jego mrocznymi tajemnicami, pozostawał tylko bryłą ciemności rozdartą rzędami świateł w oknach. Gdzieś tam ciało Zenona Taterki wydawało zapewne ostatnie tchnienie. Lub za chwilę to zrobi. Czy odnieśli sukces? Czy śmierć Partyzanta coś zmieni w ich sytuacji? Ile mieli jeszcze czasu?

Jakby na zawołanie ujrzeli widma stojące przy ulicy, obok wielkiej kałuży wody. Znali twarze poza jedną. Dominika, jakaś dziewczyna bez nogi, Artur wskazany przez Basię Zielińską. Basia stojąca obok niego. Czarek. Czuba. Oraz Grzesiek Wichrowicz. Wszyscy okrwawieni. Z licznymi śladami ran i tortur na ich ciałach. Przypatrywali się im chyba coś krzycząc, ale przejeżdżająca obok karetka rozchlapała kałużę, a kiedy opadło błoto po zamordowanych przez Voivorodinę lub doprowadzonych do śmierci ludziach nie pozostał najmniejszy ślad.

Zimne strugi deszczu ze śniegiem i zawiewający mrozem listopadowy wiatr otrzeźwił ich rozgorączkowane myśli. Spojrzeli na siebie. Musieli coś zrobić i to szybko, wiedzieli o tym, jeśli nie chcieli podzielić losu zamordowanych młodych ludzi.
 
Armiel jest offline