Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-01-2013, 13:02   #211
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Ja tylko jestem kamieniem
I jako niemowlę tu,
Objęty matki ramieniem,
Cichego używam snu.

Ledwie świt ducha półsenny
Mnie z łona martwości zwie
I w mojej piersi kamiennej
Poczuciem istnienia tchnie.

Jeszczem związany łańcuchem
W szeregu bezwiednych brył
Z ogólnym natury duchem,
Z kolebką bezwiednych sił.

Jednak przeczuwam powoli,
Że zacznie pierś moja bić,
I marzę o ludzkiej doli,
Chcę kochać, cierpieć i żyć!

I wierzę, iż ten, co kruszy
Dziś moję powłokę, grom
Otworzy dla mojej duszy
Wspanialszy cielesny dom.

I witam z dreszczem rozkoszy
Każdy zadany mi gwałt -
W niszczeniu, co mnie rozproszy,
Zgadując przyszłości kształt.

Tam, gdzie się boleść zaczyna,
Bezwiednej martwości kres!
A nad nią boska kraina,
Gdzie miłość wykwita z łez.

Przez wszystkie śmierci ogniwa
Postępu ciągnie się nić -
Ból samowiedzę zdobywa:
Chcę cierpieć, kochać i żyć!
Adam Asnyk „Kamień”


Muzyka




Grzegorz Wichrowicz


Cios nie spadł.

Ból nie ustał. Grzegorz leżał w zbrukanej krwią pościeli oczekując końca. Końca, który nie nadchodził.

- Nie mogę – Wichrowicz usłyszał szept Lameha przebijający się przez mgłę bólu. – Nie mogę. Ty już wybrałeś. Nie mogę.

Łańcuchy pojawiły się nie wiadomo skąd. Zakończone ostrzami poprzebijały stopy i dłonie Grzegorza. Przebiły też ciało w innych miejscach, tak że ból rozlał się przez niego falą ognia.

A potem zaczęły powoli się napinać, rozciągając ciało Wichrowicza nad łóżkiem. Mięśnie napinały się coraz bardziej i bardziej, jak na jakiejś demonicznej sali tortur. Ale zamiast oprawcy był tylko Lameh.

Grzesiek nie widział go, lecz wyczuwał jego obecność. Chciał wrzeszczeć na anioła, za to, że zabrakło mu odwagi i sił. Jedno cięcie miecza. Tylko jedno ciecie! A byłby wolny od bólu. Od męki piekielnych łańcuchów.

Potem nie słyszał już niczego. Był tylko on, ból i łańcuchy.

Aż w końcu, kierowane czyjąś nieludzką i potężną wolą metalowe ogniwa wystrzeliły na boki i ciało Grzegorza Wichrowicza zostało dosłownie rozdarte na strzępy. Podobnie, jak ciało Dominiki które widział w swojej prekognicji. W fontannie krwi, wnętrzności i brudów wypełniających człowieka, Grzegorz Wichrowicz przestał istnieć.

Lecz po chwili, ukształtowany przez ból, cierpienie i kaźń narodził się na powrót.

Dołączył do stada jemu podobnych istot. A potem – wezwany niepowstrzymanym impulsem – pokuśtykał w miejsce, w które wzywał go głos.



Wanda Jaworska


Podjęła decyzję. Nie uciekała przed tym, którego wprowadziła w progi mieszkania Agnieszki. Stała, drżąca z przerażenia, aż Thamiel zakończy swą makabryczną ucztę.

W końcu serce znikło w nienasyconej gardzieli potwora. Tak. Potwora. Bo teraz, po tym zwierzęcym gniewie jaki objawił Tharmiel, Wanda nie potrafiła go już nazwać aniołem. Jakby wyczuwając jej myśli potwor znalazł się przy niej. Węsząc, jak gończy pies przyklęknął przy niej. Jego twarz znajdowała się na wysokości jej piersi. Młoda Jaworska stała jednak nieruchomo, chociaż instynkt kazał jej zwiewać, gdzie tylko pieprz rośnie. Uciekać przed tym krwiożerczym dzikusem.

Anioł poderwał się z klęczek. Jego dłoń chwyciła Wandę za szyję. Bez trudu uniósł ją nad poziom podłogi.

To już koniec! – pomyślała dziewczyna, kiedy potworny rzeźnik wycharczał coś, i kiedy z jego rozwartych nad nią ust na twarz Wandy poleciała gęsta, czarna krew zmieszana ze śliną.

Jęknęła, z przerażenia i obrzydzenia. I chyba właśnie tej jęk uratował jej życie.

Z zadziwiającą lekkością Gwardziński postawił ją na ziemi. Cofnął się. Jego czarne oczy, otchłanie szaleństwa, żądzy i mordu, zmieniły się na powrót w ludzkie, zimne oczy. Na bladej, woskowej twarzy nie zadrgał nawet jeden mięsień.

- Sztandar – powiedział anioł – potwór już normalnym głosem. – Ja zajmę się trupami.

Na miękkich nogach, nie chcąc więcej dzielić jednego pomieszczenia z tą dziką bestią, Wanda ruszyła w stronę pokoju, gdzie zostawiła swoje rzeczy.
Przeszła przez salon, w którym zniknął wcześnie anioł. Niby go poznawała, ale wszystko zachlapane było czerwienią. W końcu też pojęła, czym są te przeźroczyste, celofanowe, okrwawione pasy materiału zwisające z sufitu i ścian. A wiedza ta zmusiła Wandę do upadku na kolana, w podłogę zbrudzoną krwią i innymi płynami, i zwróceniu zawartości żołądka.

To były pasy ludzkiej skóry. Zdarte z żywych ciał – jak przeczuwała. Zapewne Agnieszki i jej najbliższych.

Pogrążając się w szaleństwie i amoku, jak pijana, ruszył do jej rzeczy. Nie musiała daleko szukać. Stały tam, gdzie je pozostawiła. Ktoś wyjął je z walizki i rozłożył na tapczanie.

Widziała sztandar. Pulsował przed jej oczami, niczym żywa tkanka. Wokół niego unosiło się słabe echo krzyków bólu, strzałów oraz inne, stokroć gorsze odgłosy. Przeklęty przedmiot zdawał się żyć własnym życiem. Teraz już nie przypominał Wandzi zwykłego płótna z obszyciami. W jakiś niepojęty sposób wydawał się być istotą żywą, złą i świadomą. Wzbudzał w Wandzi skrajnie nieprzyjemne doznania i myśli.





Teresa Bułka – Cicha, Heronim Bułka i Patryk Gawron



Zdobycie igły i strzykawki nie stanowiło problemu. Teresa miała tutaj samych przyjaciół. A poza tym metoda na „bajerzenie” też okazała się skuteczna.
Teraz nastąpiła kolejna część planu.

Hieronim i Patryk zagadywali pielęgniarkę, a Bułka ruszyła do sali Taterki. Wiedziała, że ma mało czasu. Że zaraz zaczną rozwozić kolację. A potem będzie wieczorny obchód. Ale pchana strachem i żądzą zwycięstwa za wszelką cenę udała się na OIOM, gdzie leżał Taterka. Nie było daleko, ale i tak się zmęczyła.

Patryk i Hieronim nieźle podeszli pielęgniarkę. Jej uroda przemijała, tym bardziej z przyjemnością łykała wszelkie „głodne kawałki”, jakie jej sprzedawali. W pewnym momencie jednak Hirek zostawił Patryka samego „na placu boju” i poszedł do WC. Miał swój plan. I zamierzał wcielić go w życie.

- Wracaj szybko, Hirek – rzuciła za nim Ela – bajerowana pielęgniarka – dając w ten sposób wyraźnie sygnał, który z dwóch absztyfikantów bardziej przypadł jej do gustu.

* * *

Drzwi do pokoju Taterki nadal obrastały piekielną rośliną, na którą jednak najwyraźniej nikt poza Teresą nie zwracał uwagi. Otworzyły się bez problemu.
W sali było ich dwóch. Taterka na łóżku szpitalnym – łupinka, zasuszona skorupa kiedyś stojąca w dole pełnym okradzionych z życia trupów, a teraz sama niewiele od tego trupa się różniąca. Oraz ten drugi. Taterka przy oknie. Wysoki, w mundurze ustaszy, z serbosiekiem na dłoni.

Ani jeden, ani drugi nie ruszył się ani odrobinę, kiedy Teresa podeszła do łóżka „Partyzanta”.

Wyjęła strzykawkę i wtedy drzwi otworzyły się za jej plecami, a Teresa zachowała na tyle zimną krew, że zdążyła schować strzykawkę. To był tylko Hieronim Bułka. Jej brat najwyraźniej chciał ją chronić, gdyby coś poszło nie tak.

Teresa przeklęła pod nosem swoje „motyla noga” i zajęła się eliminacją sparaliżowanego wylewem Taterki. Strzykawka spełniła swoje zadanie. Mogli wyjść z pomieszczenia.

Opuścili salę, jednak Teresie nie podobał się uśmiech, jaki ujrzała na twarzy ustasza, kiedy zamykały się za nią drzwi. Taki spokojny, demoniczny, pewny czegoś. Budził w niej najgorsze myśli i najgorsze przeczucia.
Trzecia część planu również wyszła, jak należy. Opuścili szpital. Jakby byli niewidzialni przeszli koło ochrony. Aż dziwne.

Na zewnątrz było już całkiem ciemno, mimo że zegarki pokazywały ledwie troszkę po szóstej wieczorem. A z nieba padał deszcz zmieszany ze śniegiem.
Za ich plecami szpital, z jego mrocznymi tajemnicami, pozostawał tylko bryłą ciemności rozdartą rzędami świateł w oknach. Gdzieś tam ciało Zenona Taterki wydawało zapewne ostatnie tchnienie. Lub za chwilę to zrobi. Czy odnieśli sukces? Czy śmierć Partyzanta coś zmieni w ich sytuacji? Ile mieli jeszcze czasu?

Jakby na zawołanie ujrzeli widma stojące przy ulicy, obok wielkiej kałuży wody. Znali twarze poza jedną. Dominika, jakaś dziewczyna bez nogi, Artur wskazany przez Basię Zielińską. Basia stojąca obok niego. Czarek. Czuba. Oraz Grzesiek Wichrowicz. Wszyscy okrwawieni. Z licznymi śladami ran i tortur na ich ciałach. Przypatrywali się im chyba coś krzycząc, ale przejeżdżająca obok karetka rozchlapała kałużę, a kiedy opadło błoto po zamordowanych przez Voivorodinę lub doprowadzonych do śmierci ludziach nie pozostał najmniejszy ślad.

Zimne strugi deszczu ze śniegiem i zawiewający mrozem listopadowy wiatr otrzeźwił ich rozgorączkowane myśli. Spojrzeli na siebie. Musieli coś zrobić i to szybko, wiedzieli o tym, jeśli nie chcieli podzielić losu zamordowanych młodych ludzi.
 
Armiel jest offline  
Stary 18-01-2013, 15:15   #212
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wandzi Jaworskiej zostawili wiadomość w szpitalnej dyżurce i ruszyli za miasto do rzeczonego Bezlesia, nie do końca chyba wiedząc czego po tej nocnej podróży oczekują.

Droga była ciemna, śliska i zalewana strugami deszczu. W samym Mieście było jeszcze znośnie, bo od większych powiewów wiatru chroniły ich budynki, ale jak tylko wyjechali poza sieć zabudowań, na nieużytki i pola wokół Miasta zrobiło się dużo gorzej.
Jedynymi źródłami światła był snop reflektora motoru, na którym jechał Patryk oraz dwa strumienie lamp malucha. Przemieszczając się w kierunku Zalesia mieli wrażenie, że tną czystą ciemność.

Mijali ledwie kilka samochodów. Najczęściej w okolicach podmiejskich miejscowości. Czasami wjeżdżali w lasy. Wtedy zmuszeni byli zwolnić, nie mając pewności, czy z ciemności po bokach nie wyskoczy jakieś zwierzę. Wyobraźnia podpowiadała im, że w każdej chwili paść mogą ofiarami jakiegoś złowrogiego ataku.
Jednak nic takiego się nie stało i poza niedogodnościami spowodowanymi warunkami na drodze podróż mijała spokojnie.

Nie spieszyli się, by nie zgubić drogi. Przy każdym drogowskazie zatrzymywali się i sprawdzali dalszą trasę. Zalesie nie leżało specjalnie daleko od Miasta, ale na odludziu. Prawdziwym zadupiu.

W końcu, po ponad pół godzinie jazdy, minęli Starą Wieś - niewielką, wyglądającą na opuszczoną mieścinę, gdzie obszczekały ich psy. Od niej zostały im do przejechania tylko cztery kilometry. Niecałe. Wjechali na drogę do Zalesia. jej stan był fatalny. Wąska, betonowa, pełna dziur, groziła urwaniem koła i wypadkiem. Zwolnili do niespełna dziesięciu kilometrów na godzinę, chociaż i ta prędkość zdawała się być za duża, jak na drogę.

Po obu stronach widzieli tylko przecinaną strugami deszczu ciemność. Gęstą i ciężką.

Jadący przodem na motocyklu Gawron, przemoczony do suchej nitki i wyziębiony, w pewnym momencie miał wrażenie, że coś biegnie bokiem, poza granicą rzucanego przez reflektor światła. Jakiś czworonożny, potężny kształt? Czy to tylko wyobraźnia spłatała mu figla w tych paskudnych warunkach.

Siedzący za kierownicą malucha Hieronim miał serdecznie dosyć. Wycieraczki ledwie zipały, pozostawiając na szybach tyle deszczówki, że ledwie widział dokąd jedzie. Jedno ze świateł zgasło po wjechaniu w jakaś zalaną deszczem kałuże - albo przepaliła się żarówka, albo coś poważniejszego. Drugie też nie dawno tyle światła ile by sobie życzył. Siadał akumulator. Na domiar złego szyby zaparowały od wilgoci. Hieronim był zmęczony i bolały go oczy od wpatrywania się w ciemność i ulewę.

Teresa też nie czuła się komfortowo. Osłabienie po okaleczeniu dawało się jej we znaki. Wpatrywała się w boczną szybę zastanawiając po raz kolejny, czy nie popełnili błędu jadąc tutaj po zmroku. Szczególnie w taką noc, jak ta. Bez przygotwania. Bez planu. Zmęczeni i ledwie zipiący. Przy najprostszym nawet wysiłku fizycznym najprawdopodobniej będzie po nich. Musiała mieć tego świadomość. A skoro nikt nie wiedział, gdzie pojechali, nikt nie będzie wiedział, gdzie ich będzie trzeba szukać. Gdyby coś.
I wtedy coś zobaczyła. Za oknem. Przez krótką chwilę coś wielkości sporego psa biegło koło samochodu, a potem znikło gdzieś w ciemnościach i deszczu. W licznych krzakach porastających boki wąskiej, zniszczonej drogi, którą jechali.

Gawron zobaczył charakterystyczny słup ze znakiem linii podmiejskiej nr 05. Znak stał przy drodze, niczym zapomniany relikt. Kawałek dalej ujrzał czarną bryłę jakiegoś domu. Nic. Żadnych świateł. Żadnych dźwięków, poza szumem deszczu i silnikami samochodów.
Jak w jakimś horrorze. Skierował światło reflektora na ciemną bryłę i ujrzał zniszczony, rozpadający się dom.
Zalesie wyglądało jak cholerna osada duchów.

Ale ukrywały się tutaj nie tylko duchy. Przez chwile wydawało mu się, ze zobaczyl jakiś kształt wielkości naprawdę dużego psa poruszający się gdzieś przy ścianie zniszczonego domu.

Patryk wbił wzrok w ciemność starając się wypatrzyć poruszający się kształt. Nie odrywając wzroku od punktu w ciemności wyłączył silnik, zsiadł z motoru i wyciągnął z saków latarkę i solidny klucz do kół. Tak uzbrojony, nie oglądając się na samochód z Bułkami, ruszył w stronę ruin.

Dlaczego miał wrażenie że wyświadczyli my przysługę... Nie bronił się w żaden sposób, przecież Hirek wiedział że mógł. Po tym co mówiła Tereska, potrafił rzeczy jak z filmów w które do tej pory miał za bajki. Zmiana ciał, rzesza świniogłowych na skinienie palcem. Dlaczego Tereska mogła po prostu podejść i wpuścić w wenflon bąbelek powietrza?
Zmienia się perspektywa, prawda? Student prawa przyszły adwokat nie myśli że jest współsprawcą zabójstwa... Zastanawia się dlaczego tak łatwo im poszło. Dlaczego wrażenie że właśnie wydali na siebie wyrok nie może go opuścić...

Szybko przedyskutowali dalsze kroki, A Patryk pospieszał by jechać od razu. Obmyślił nawet transport. Hirek tylko nalegał by zostawić dla Wandy informację u koleżanek Tereski dokąd się udali. Plan snuty w stołówce szpitala dawno już wziął w łeb. Bułka martwił się o nią. Każdy który zostawał sam... Najpierw Basia, teraz Grzesiek. Bo to był on prawda? Próbowali im coś powiedzieć, wtedy przed szpitalem, był tego pewien. Tak jak Basia jemu w bibliotece. Może ostrzec...
Szarpnął kierownicą malucha w ostatniej chwili próbując ominąć dziurę. Bułka skup się na drodze! Lewe światło zamrugało i zgasło, akumulator siadał. Może się okazała że jak zgasi silnik to już nie odpali więcej. Starał się przegnać sen i zmęczenie na wszelkie sposoby. Gadał. Dzielił się z Tereską tym co wyczytał w książkach jeszcze raz, snując teorie.

Oczy piekły coraz bardziej, wycieraczki ledwo zbierały wodę z szyby. Wlekli się powoli bo droga wołąła o pomstę do nieba. Co było w tym miejscu szczególnego? Dlaczego akurat tutaj. Nie przypominał sobie aby rodzice kiedykolwiek wspominali o tym miejscu.

Zobaczył zaparkowany motor Patryka. Zatrzymał się, ale nie gasił silnika. Przeszukał schowek w poszukiwaniu latarki lub czegoś ostrego.
- Wychodź, musimy trzymać się razem – rozglądał się za Gawronem.
- Pomóż mi - Teresa wyciągnęła dłoń w stronę brata. Czuła się tak potwornie słaba... - A Gawron, co? Bawi się w bohatera? Czemu na nas nie czeka?
Wygramoliła się z malucha skupiając się na oddechu. Mroczki zawirowały przed oczami jakby miała za moment zemdleć. - Chodźmy za nim. Patryk! - zawołała chociaż niezbyt głośno i poszli w stronę ruin.

Dla obojga Bułek wyjście z malucha było jak zanurzenie się w nowym świecie. Świecie ciemności, zimna i wody. Lało naprawdę solidnie. Deszcz siekł hałaśliwie podziurawiony beton, rozbryzgiwał się w kałużach, łoskotał na zniszczonym dachu, hałasował pośród wybujałych, bezlistnych drzew i krzaków. Wiał porywisty, przenikliwy wicher. Smagając twarze deszczem, lekko zmarzniętym i kąśliwym. Oboje, osłabieni niedawnym pobytem w szpitalu, zatrzęśli się, jak liście osiki.

Patryk był kawałek od nich. Oświetlając sobie drogę latarką, która ledwie radziła sobie z ciemnością i ulewą, zapuścił się pomiędzy widoczne ruiny.
Na ile mógł się zorientować to był zdewastowany dom. Śmierdział wilgocią, grzybem i mokrym tynkiem. W charakterystyczny dla ruin sposób. Blade światło latarki ukazywało oczom Gawrona zniszczone, odrapane ściany, pokryte wulgarnymi i okultystycznymi bazgrołami, które ktoś wykonał ciemną farbą. W zdewastowanym domostwie nie było okien, nie było mebli, nie było niczego, poza brudnymi ścianami.
Deszcz spływał po murze, przelewał się przez dziurawy dach, rozbryzgiwał się z łoskotem na zerwanej podłodze. Podłodze pełnej dziur, przegniłych desek, zasypanej tu i ówdzie gruzem. Paskudnie to wszystko wyglądało.
 
liliel jest offline  
Stary 18-01-2013, 18:28   #213
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Trzymając się blisko siebie Teresa i Hieronim poszli w stronę, gdzie widzieli błysk latarki. To był Gawron. Oświetlał zrujnowane domostwo stojąc w progu. Prawdopodobnie jedno z wielu w Zalesiu. Nie mieli pojęcia, jak duży jest były pegeer, ale na pewno nie było w nim tylko jednego domu.

I nagle cała trójka usłyszała jakiś dziwny dźwięk dochodzący gdzieś z ciemności poza ruderą przy której stali. Niezbyt odległy. Krzyk kobiety. Włosy na karku stanęły im momentalnie. Wspomnienie dziwnego snu, pierwszego jaki mieli, spłynęło na nich niczym cios obuchem.

Nim jednak zdążyli powiedzieć chociaż jedno słowo zza ich pleców dało się słyszeć paskudny dźwięk, jakby metalu trącego o beton. Blisko. Zaledwie kilkanaście kroków od nich, ale już poza polem światła latarki, za kurtyną deszczu. Przy motorze i samochodzie.

- Pewnie motor się wykurwił. - rzucił Gawron do nadchodzących starając się przekrzyczeć wiatr i deszcz. - Tu nic nie ma. Chodźcie, słyszałem krzyk. Stamtąd.

Hirek spojrzał na Gawrona, nie był pewien czy to rzeczywiście motor. Coś ich osaczało. Z nieba płynęły potoki deszczu, on i Tereska ledwo trzymali się na nogach. Gdy trafią na coś podobnego do tego pierwszego wspólnego koszmaru, nie m iał złudzeń jak to się skończy. - Ruszajmy. Musimy znaleźć ten ołtarz. Tylko to jest ważne.

- Wy ślepi jesteście? To jakieś poczwary za samochodem biegły. A teraz pewnie pazurami mi upiększyły karoserię malucha. I zaraz będzie trup, co nie Patryk? Tyle horrorów razem oglądaliśmy, że to oczywiste. Trójka przyjaciół ląduje w wymarłym miasteczku, wokół szaleją cienie i słychać krzyk... - Bułka plotła jak to ona ale cały czas szła przed siebie w stronę z której dało się słyszeć wrzask. Zmęczone i obolałe ciało nie pozwalało jej poruszać się szybko, cały czas wspierała się na ramieniu Hirka szurając butami po błocie jak paralityk a oddech zmienił się w świt. - Do jasnej anielki, pierwsze zawsze giną głupie panienki... Jeśli to coś zaraz wyskoczy z ciemności i mnie porwie to błagam was, znajdźcie i zniszczcie ten ołtarz. Nie chciała myśleć z czym jej się ten krzyk kojarzy. Z pierwszą wizją Miasta Miast, z kobietą z rozrzuconymi szeroko udami i demonicznymi istotami. Z twarzą Antosia. I jej własną.

- Pierwsza zasada horrorów. Ginie murzyn i wszyscy co się migdalili. Było nie pchać łap do gaci Gawrona, miała byś jakąś szansę... - Hirek wspierał siostrę nie tylko ramieniem ale i tekstami uświadamiająco - motywującymi. Mieli odciętą drogę powrotu, bo nikt już nie wierzył że to przypadek z tym autem.

- Pierwsza ekipa przyjeżdżająca do nawiedzonej wioski ginie cała, zwykle jeszcze przed planszą z tytułem. - przemówił Gawron kiepsko udawanym głosem Vincenta Pricea, podświetlając sobie twarz od spodu. - Dajcie spokój. Nie po to dymaliśmy pół województwa, żeby teraz srać w nogawki. Znajdziemy ołtarz i skończymy to gówno raz na zawsze. - Patryk zdawał się wierzyć w to co mówi. Albo był znów pijany, albo naprawdę dobrze ściemniał.

Zignorowali hałas za swoimi plecami, bo i co mogli innego zrobić. Ostrożnie, uważnie rozglądając się zarówno pod nogi, jak i na wszystkie strony ruszyli w stronę, skąd dobiegł ich krzyk. A może to była sowa? Sowy naprawdę potrafią w nocy brzmieć przeraźliwie?

Jak szybko się zorientowali przez Zalesie prowadziła jedna zniszczona droga. Po części nawet z kocich łbów, po części wylana byle jakim asfaltem. Wokół niej stały domy, odgrodzone od siebie płotami, krzakami, ze sporymi podwórcami. Wszystkie, jak szybko się przekonali, zdewastowane, zniszczone i chyba od dawna opuszczone. We wsi nie było prądu. Nie było latarni. Niczego. Absolutny koniec świata. Osiem domów. Tyle wydawało im się, że jest na tej ulicy, ale to chyba nie był koniec wioski. Droga prowadziła gdzieś dalej. Krzyk musiał dochodzić jednak z jednej z tych ruder. Tylko z której. Przeszukanie tych wszystkich ruin mogło im zająć naprawdę sporo czasu. Ciemność i ulewa nie ułatwiały zadania. Mieli tylko dwie latarki. Jedną Patryka i drugą, słabszą - z malucha Teresy. Żadnych baterii zapasowych. Niczego. Nie mieli czasu, by zaopatrzyć się w większy zapas. Nikt z nich o tym nie pomyślał, bo w sumie nie spodziewał się aż takiego odludzia i zniszczenia. Teraz musieli poradzić sobie z tym, co mieli, lub zawrócić.

Gdzieś, spośród z któregoś z domostw po lewej stronie ulicy dało się nagle słyszeć dziwny dźwięk. Jakby ... chichot przechodzący w coś, co mogło być głuchym pomrukiem kończący się urwanym szczeknięciem. - Chłopaki - Teresa chyba nie zdawała sobie sprawy, że mówi szeptem. - Nie właźmy do tych ruin na razie, co? Idźmy dalej, do tej części wsi gdzie jeszcze ludzie mieszkają. Pożyczymy jakąś dodatkową latarkę i wypytamy. Może ktoś Taterkę kojarzy? Wiecie, każda porządna nawiedzona wiocha w horrorze ma swoją mroczną historię. Bohaterowie nie powinni ginąć zanim ktoś w ogóle ją opowie widzom. Zróbmy to podręcznikowo, co? Poza tym ledwie nogami przebieram, jestem słaba jak zaliczka, nie będę wam kłamać. I może ktoś nam ciepłej herbaty zrobi i pozwoli odpocząć. Albo nawet przenocuje a z rana takie ruiny to już nie będą aż tak wyobraźni pobudzać. I uprzedzając, pierwszy który zapoda tekst “rozdzielmy się” dostanie ode mnie kopa w klejnoty, jasne?

Hirek rozglądnął się ocierając twarz z deszczu. - Nie wiem czy kogoś tu znajdziemy, wygląda to wszystko jak miasto duchów. No ale po coś autobus tu dojeżdża, inaczej zlikwidowali by linię dawno temu. Możemy spróbować. Zaczął wypatrywać śladów jakiejś bytności ludzi.

Szum ulewy. Ciemność. Wiatr.

Mimo, że Hirek wypatrywał oczy do bólu i wsłuchiwał się w odgłosy otoczenia nie zobaczył, ani nie usłyszał niczego, co mogłoby potwierdzić, że Zalesie jest zamieszkane. Przystanek, który zostawili jakieś sto metrów za sobą wyraźnie jednak świadczył, że autobusy podmiejskie docierały do tego miejsca. Chyba, że rozkład jazdy się zmienił. Linię skrócono, a oni o tym nie wiedzieli. Przecież prawie nigdy, nikt z nich nie korzystał z linii 05, bo i niby po co. Tutaj nie było niczego, do czego warto by było przyjechać. Ani podmiejskiego jeziora, ani terenów rekreacyjnych, ani działkowych. Nic. Tylko pegeer, który dostał podczas zmiany ustrojowej. Z tego co wiedzieli. Ale, tak naprawdę, nie wiedzieli o tym miejscu niczego. Poza przypuszczeniami. W końcu byli mieszkańcami Miasta. A mieszkańcy dużej aglomeracji często nie wyściubiali nosa poza swój miejski świat. Mało który z nich potrafił podać nazwy mniejszych miejscowości okalających Miasto. Albo umiejscowić je na mapie. A już wiedzieć coś więcej, to zakrawało na pasjonatę, który chciał poznać swoją okolicę zamieszkania w każdym możliwym aspekcie. Lub zagorzałego turystę. Żadne z nich jednak nie miało takiej wiedzy i doświadczenia. Ich życie podporządkowało się innym celom. Rodzinie i pracy, karierze i studiom czy bumelanctwu i alkoholowi. Zalesie mogło być opuszczone. Mogły grasować w nim stada dzikich, bezpańskich psów porzuconych przez mieszkańców pegeerów. Mogli ukrywać się degeneraci z Voivorodiny. Lub nawet coś stokroć gorszego. A oni przyjechali tutaj bez planu, bez przygotowanie, wycieńczeni, zmęczeni w ulewę i po ciemku. No, ale mogli też mieszkać tutaj zwykli ludzie. Dawni pracownicy PGR-u, pozbawieni przez nową sytuację gospodarczo - polityczną pracy. Pozostało mieć taką nadzieję, bo inne opcje nie wyglądały najlepiej.

Szum ulewy. Ciemność. Wiatr. Nic więcej. Nawet dziwne i niepokojące odgłosy ucichły. I nie wiedzieli czy cieszyć się z tego powodu, czy bać bardziej.

- Kurwa. - Gawron w prostych słowach wyraził co czuł. - Dobra, wracamy na przystanek, przejedziemy się i poszukajmy kogoś żywego. Jak nie znajdziemy to przekimamy w maluchu.

- Sama nie wiem... - Bułka przedstawiła typowe kobietom zdecydowanie. - Może jednak sprawdźmy kto to krzyczał?

- No tam na pewno ktoś był... Tylko nie wiem czy chcemy go spotkać. Z samochodu niewiele zobaczymy, ciemno tu jak w psiarni. Może rzeczywiście podejdźmy tam skąd dochodził ten krzyk. Tylko wiecie, ostrożnie i po cichu. -Hirek rozglądnął się szukając jakiegoś ruchu. - Ciągle mi się wydaje że coś nas obserwuje. Jeśli to prawda to pchamy im się w łapy na własne życzenie. - Nie precyzował kogo miał na myśli, ale wiedzieli przecież.

- No ale jakie mamy wyjście? - Teresa wydała z siebie przeciągły dramatyczny jęk. - Czas nam się kończy, co nie? A skoro już tu przyjechaliśmy to chociaż postarajmy się czegoś dowiedzieć. Swoją drogą to dziwne... Że nie zlikwidowali linii prawda? Przecież tu nic nie ma.

- Może nikt się jeszcze nie zorientował że nic tu niema wśród gryzipiórków w Mieście. -Hirek zerknął na improwizowaną broń w łapie Gawrona i sam schylił się po kamień. Z boku ich trójka musiała wyglądać żałośnie. Jeśli świniowaci Voivorodiny rzeczywiście ich obserwują, pewnie mają trudności z utrzymaniem powagi. - Chodźmy, tylko ostrożnie.

Gawron tylko wzruszył ramionami. Mówiąc szczerze było mu już dokumentnie wszystko jedno gdzie pójdzie, byle nie stać dłużej na deszczu.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Armiel : 18-01-2013 o 19:59.
Gryf jest offline  
Stary 18-01-2013, 19:04   #214
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Ruszyli przed siebie przechodząc koło zrujnowanych, opuszczonych domów. Minęli je, nie dostrzegając żadnego śladu życia. Nic. Jedynie czarne, ciemne skorupy pustych domostw.
Przez chwilę wyszli na otwartą przestrzeń. Wiatr uderzył w nich siekąc deszczem i szarpiąc ubrania. Ale po chwili zobaczyli kolejny budynek.

[MEDIA]http://s2.flog.pl/media/foto/5374333_klomino-.jpg[/MEDIA]

Pod butami czuli nadal spękany beton. Droga przechodziła obok tego większego budynku i prowadziła gdzieś dalej. Uczucie, że są obserwowani nasilało się. Narastało. Oddalili się już z dwieście metrów od pojazdów. I nadal nie widzieli nikogo. Ale wydawało im się, że ... poznają tą okolicę. Jakby byli już tutaj. Wręcz czuli przekonanie, że za jakieś dwieście, trzysta metrów dotrą do osiedla. Blokowiska, służącego mieszkańcom Zalesia jako noclegowisko, kiedy działał PGR.

[MEDIA]http://farm3.static.flickr.com/2742/4099302418_b3aa3445ed.jpg[/MEDIA]

Nie wiedzieli, skąd bierze się ta wiedza. Po prostu ... wiedzieli to. Jakby już tu kiedyś byli.
Deszcz siekł beton. Ciął krzaki i drzewa. Rozmiękczał okoliczne pola. A oni szli przez ten deszcz, czując się coraz bardziej wycieńczeni i zmęczeni. Ale też dziwnie podekscytowani.

Teresa ujrzał go pierwsza. Stal przy drodze, na tle krzaków. Jakieś kilkanaście kroków bo dalej nie sięgał snop latarki. Człowiek, Chyba. W każdym razie nieruchoma postać przy drzewie. Stojąca niczym ciemny strażnik tego miejsca.
- Ktoś tam jest - poinformowała chłopców Tereska i ze zmarzniętymi rękami wbitymi w kieszenie ruszyła w stronę owej postaci. Nie chciała nawet spekulować czy to ktoś “normalny” czy może znów jakiś pokręcony mieszkaniec Miasta Miast. W zasadzie niewiele to zmieniało. Rozmawiała już z lekarzem, który zdjął sobie skórę z twarzy, równie dobrze mogła i z kimś innym. Niepokój wzbudzała jedynie myśl, że to któryś z demonów, tych co ich widziała w pierwszym śnie, czy raczej podczas pierwszej wizyty tutaj, w Bezlesiu. Bo patrząc po opuszczonych budynkach było jasne, że wtedy tutaj także trafili.
- Gdzie? - Gawron wbił wzrok w ciemność, bezskutecznie starając się przebić spojrzeniem mrok i strugi deszczu. Zrobił parę kroków w tamtą stronę. - Haaalo. Jest tam kto?

To był płaszcz. Cholerny, stary płaszcz wiszący na jakimś betonowym słupie, zaczepiony o krzaki. Nikt żywy. Tylko płaszcz. Teresa poczuła, że wzbiera w niej histeryczny, nerwowy śmiech. Nawet ona, z nerwami jak żelazne postronki, zaczynała tracić “parę”. Zaczynała czuć grozę otaczającego ją Zalesia. Miasta ruin i duchów.
Nie tracili więcej czasu na zagubioną sztukę garderoby, chociaż oglądali się za siebie odchodząc. Niepewni, czy płaszcz wiszący na słupie nagle nie poruszy się, nie wypełni czyimś ciałem i nie ruszy w ślad za nimi. Nic takiego się jednak nie wydarzyło.
Albo deszcz tracił na sile, albo oni już tak przemokli, że nie odczuwali siły ulewy. Przemokli do suchej nitki. Szczękali zębami z zimna. Przed nimi, w świetle latarek, zamajaczył pierwszy betonowy dom. Forpoczta blokowiska, w którym niegdyś mieszkali pracownicy państwowego gospodarstwa rolnego.
I wtedy zobaczyli coś, co było niczym promień światła w mroku. Dosłownie. W jednym z domów na pierwszym piętrze w oknach paliło się światło. Nie światło elektryczne, lecz raczej lampy naftowej lub świec. Niczym światło latarni w sztormową noc. A więc jednak ktoś mieszkał w tym zapomnianym przez ludzi miejscu. Tylko czy będzie im przyjazny, czy wręcz przeciwnie. Nadal czuli poważne obawy a uczucie tego, że są obserwowani nie mijało, a nawet nasilało się jeszcze.

- Wreszcie coś z całym dachem. - Patryk przypatrywał się świecącemu w ciemności oknu, wzrokiem jaki mogła spoglądać ryba na błyszczącą przynętę. - Z horroru przenieśliśmy się do bajki o Jasiu i Małgosi. - wzruszył ramionami i skierował się w stronę wejścia - Idziecie?

Hirkowi serce nie przestawało walić jeszcze długo po tym jak postacią stróżującą i trzymającą pieczę nad tą opuszczoną piekielną dziurą okazał się płaszcz poruszany cholerną wichurą. Zerknął na Gawrona:
- Kuźwa, ja już mam dość horroru na dziś. - Bułkę ogarnęło zwątpienie, czy w ogóle dożyją do końca tego dnia. Czas uciekał, było mu coraz zimniej. W skostniałych palcach ledwo czuł małą latarkę wyszabrowaną z malucha Tereski. Zaczynał myśleć kategoriami “co będzie, to będzie”. - Chodźmy. Kto może mieszkać w takim miejscu? I dlaczego?
- Ja myślę, że my już w ogóle nie jesteśmy w Bezlesiu - dodała Teresa i posłusznie zaczęła iść za chłopakami. - No chodźcie, chodźcie. Skoro już się pofatygowaliśmy taki kawał i w taką pogodę to trzeba chociaż wyczerpać wszystkie możliwości.

Ruszyli. Troszkę jak ćmy do świecy. Pełni obaw, ale i nadziei.
Klatka schodowa była zniszczona i zdewastowana. Drzwi już dawno temu ktoś zdemontował.
Tonęła w mroku który z trudem przenikała słabnąca latarka.
Usłyszeli szczekanie psa. Dochodziło z góry. Nie było zbyt głośne, ale i tak budziło niepokój.
A potem usłyszeli zgrzyt za swoimi plecami, w ulewie. Metaliczny. Jakby ktoś tarł prętem po betonie. Instynkt wziął górę. Odwrócili się gwałtownie i ... ujrzeli w mroku jakieś sylwetki. Wynurzały się z ciemnych klatek zdewastowanych budynków. Ludzie. Chyba, bo w ciemnościach i deszczu niewiele oczywiście mogli dostrzec. Jeden z nich wyszedł zza rogu budynku, przy którym stali. Zatrzymał się. Długi, ciężki płaszcz zwisał mu z ramion, jak złożone skrzydła.
Pies na górze rozszczekał się głośniej. I nagle zamilkł.
A oni usłyszeli jakiś bełkot. Niczym śpiew ale wyśpiewywany przez ludzi, którym paraliż załatwił części twarzy odpowiedzialne za mowę i artykulację dźwięków. Bełkot. Melodyjny. Rozdzierany przez wiatr. Jak modlitwa. Lub klątwy.
Spojrzeli na klatkę schodową. Tam też był jeden z ludzi w płaszczach. Stał na półpiętrze. Nieruchomy, jak ten na rogu. Jak manekin. Musiał zejść z góry.

Hirek rozejrzał się panicznie. Ten sam dźwięk jaki słyszeli w pobliżu samochodu i motory. Przeczucie go nie myliło, szli za nimi, osaczali, aż wreszcie pułapka się zamknęła. Byli na tyle daleko od transportu że nie mieli szans tam dobiec.
Spojrzał na Treskę i Gawrona. Tylko jemu się zdawało że ten rozszczekany pies dawał jakieś poczucie... normalności? Ale drogę do źródła światła, które widzieli z dziurawej ulicy blokowała jedna z postaci. Hirek wysunął się przed siostrę i wszedł na pierwsze dwa stopnie. Palce na kamieniu zaciskały się kurczowo.
- Chcemy tylko przejść. - Powiedział cicho.

Z bliska ujrzał więcej szczegółów.
[MEDIA]http://tapety.joe.pl/tapeta/programy-telewizyjne/doctor-who/mroczne-postacie-z-zakryta-twarza.jpg[/MEDIA]

- Czadowe worki. - Zagadnął Patryk do milczących nieznajomych, pod długiej, krępującej chwili ciszy. Zdjął kask i przemoczoną do suchej nitki kominiarkę. Zmierzwił ręką zgniecionego irokeza. - Dziewięć i pięć. Rozkminiliśmy waszą pieprzoną łamigłówkę. Jesteśmy. W czym możemy wam pomóc, chłopaki?

Teresa przyjrzała się sylwetkom, które wyłaziły z budynków niczym robaki. Starała się oszacować ich przybliżoną liczbę choć w zasadzie nie miało to przecież znaczenia. Gdyby chcieli mogli rzucić się na nich i rozszarpać na strzępy. Co by nie gadać weszli w paszczę lwa. Pytanie czy to ten lew, który ostrzył sobie na nich pazury od tygodni?
Bułka zdała sobie sprawę, że drży z zimna. W włosów i nosa kapały niezmordowane krople deszczu, którymi nasiąkła niby bibuła. Bandaż na dłoni był cały przemoczony i odcinała się na nim niewielka plama krwi - widocznie puściły jakieś szwy. Nic dziwnego, nie powinna łazić teraz po zamieszkałych przez żywe strachy na wróble osiedlach tylko wygrzewać swoje cztery litery pod szpitalną kołdrą.
- Jak babcie kocham Gawron... - szepnęła Teresa tonem przeznaczonym dla karconego czterolatka. Wyminęła przyjaciela, później brata i zaczęła wspinać się po schodach. Zatrzymała się przed upiorem na moment taksując go uważnie wzrokiem.
- Pokutna szata - bąknęła. - I worek na głowie. Wy wszyscy nie macie twarzy. Ktoś kiedyś mi powiedział, że to bardzo ważne. Żeby zachować twarz.
Nie wiedzieć dlaczego ta myśl wydała jej się nagle szalenie istotna, jakby Bułka przypadkowo trafiła w samo sedno.
Jeśli dalej będzie milczał jak zaklęty po prostu wyminie go i pójdzie dalej.

Hirek przesunął się tak by stanąć koło siostry ze swoim żałosnym kamieniem w dłoni. Był przekonany że jeszcze chwila i oni rzucą się na nich. Nagle pojął że to on spieprzył wszystko... Mężczyzna w Czerni. Trzeba było go powiadomić, może pomógł by, jeśli nie... fizycznie, namacalnie czy jak to nazwać, to może powiedziałby im co mogą tu spotkać. Wandzia. Powinni trzymać się razem, może obecność relikwii które miała pomogłaby. A może wprost przeciwnie. Jednego tylko chciał dopilnować. Pamiętał jak dziwna błona czy też bariera oddzieliła ich od siebie kiedy wszyscy byli w podobnym miejscu, wtedy, we śnie. Grzesiek, Wanda i Basia zostali gdzieś za nimi. Teraz nie zamierzał pozwolić by tak się stało. Pogonił Gawrona by ten trzymał się bliżej i ruszyli po schodach.
 
Harard jest offline  
Stary 21-01-2013, 18:14   #215
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wanda zataczając się brnęła przez korytarz. To nie był korytarz w domu Agnieszki, wyglądał zupełnie inaczej, a jednak w jakiś sposób był, bo kiedy dotarła tam gdzie powinno być wejście na poddasze znalazła swoje rzeczy. Tak jak je zostawiła dzisiejszego ranka. Chociaż nie do końca, bo ktoś wyjął je z walizki i rozłożył na łóżku. Kto mógł to zrobić? – Pomyślała na wpółprzytomnie – Agnieszka? Ktoś z Voivorodiny? Dlaczego w takim razie go nie zabrali? Skoro był dla nich tak cenny, skoro liczył się dla nich tylko ten sztandar to, dlaczego wciąż leżał tutaj gdzie ona Wanda mogła go znaleźć. I dlaczego teraz wyglądał inaczej a nie tak jak kawałek tkaniny, który znalazła w pokoju hotelowym.

Wanda nie mogła się przemóc żeby się do niego zbliżyć a co dopiero wziąć go w ręce. Wpatrywała się w niego z niechęcią i odrazą. Ten kawałek starej szmaty stał się przyczyną nieszczęścia i czyjegoś cierpienia. Wandzia najchętniej by go zniszczyła, spaliła w piecu albo pocięła na malutkie kawałeczki, ale wtedy oni dalej by go próbowali zdobyć. Dalej trwałby ten korowód nieszczęść i cierpienia, bo przecież nikt by nie uwierzył, że Wanda ośmieliła się go zniszczyć.

W końcu walcząc z własną niemocą i starając się w jak najmniejszym stopniu dotykać obrzydliwej tkaniny udało się jej ją zwinąć i wcisnąć na powrót do tej starej walizki, w której wcześniej był ukryty. Kiedy nie musiała już go bezpośrednio dotykać ani oglądać od razu poczuła się lepiej. Poprawa samopoczucia dziewczyny trwała tylko chwilę, bo zaraz zorientowała się, że ktoś jej się intensywnie przyglądał.

Odwróciła się w tamtą stronę szybko niczym spłoszone zwierzątko i spojrzała prosto w oczy Tharmiela. Jego twarz umazana była czarną krwią jakby anioł nażarł się atramentu i wyglądał przez to jeszcze bardziej groteskowo i nieludzko niż zazwyczaj.

- Sztandar. Oddaj mi go. – Rzucił krótko.

Wanda jednak nie mogła myśleć teraz o sztandarze, który dopiero, co upchnęła w walizce. Nie, kiedy widziała umorusaną krwią twarz anioła.

- Czemu zjadłeś serce tego kolczastego stwora? – Wyrwało się dziewczynie.

- By go zniszczyć.

Czy to miało sens? Zapewne tam skąd pochodził Tharmiel było to oczywiste i zrozumiałe, Wanda postanowiła nie kontynuować tego wątku.

- Nie obchodzi mnie ten sztandar, ale ludzie, którzy tu mieszkają. Czy oni...czy oni nie żyją?- Odważyła się wreszcie zadać pytanie, które dręczyło ją od chwili, kiedy przestąpiła progi tego domu a obawiała się wcześniej poznać na nie odpowiedź.

- Żyją. Nie umarli. Nie zabito ich. Grano na czas. Cierpieli. Ale żyją. A im szybciej oddasz mi to, co znalazłaś, tym szybciej oddalisz zagrożenie od nich i od siebie.

Anioł wpatrywał się w nią tymi swoimi pozbawionymi cienia empatii oczami.

- Sztandar i drzewce. Chyba, że masz coś jeszcze. Też lepiej mi to oddaj. Dla twojego bezpieczeństwa. Teraz. Szybko.
Wanda odetchnęła z ulgą. Podejrzewała ze gdyby Agnieszka i jej rodzina już nie żyła to anioł powiedziałby jej to tym samym pozbawionym emocji tonem. Nie rozumiała tylko, o jakim drzewcu mówił. Przecież przy rzeczach, które znalazła nie było niczego, co wyglądałoby jak drzewce od sztandaru. I na koniec uderzyła ją jeszcze jedna rzecz.

- Dlaczego mnie o to prosisz przecież mógłbyś sam go zabrać gdybyś zechciał? Prawda?

- Nie. Nie mogę. Tylko dziecię Adama i Ewy może dokonać wyboru. Oddaj to.

Zimny ton głosu ustąpił czemuś innemu. Jakiejś mrocznej, ponurej determinacji.

- Czy to znaczy, że mogę wybrać, komu to dać?- Upewniła się Wanda.

Anioł spojrzał na nią groźnie. Kiwnął głową potakująco. Wanda spojrzała na walizkę gdzie schowała proporzec.

- Tak jak mówiłam ten sztandar dla mnie nic nie znaczy, poza tym, że stanowi zagrożenie, ale nie mogę go oddać komuś, kto może zrobić z niego nieodpowiedni użytek. – Powiedziała powoli i szybko rzuciła spojrzenie w twarz Tharmiela.

Postąpił krok w jej stronę. Mrok w jego oczach gęstniał. Stawał się prawie namacalny. Przytłaczał.

- Nieodpowiedni, małpko? - Wycedził wolno. - A kto, twoim zdaniem, mógłby z niego zrobić odpowiedni użytek. Oświeć mnie w swojej przenikliwości, dziecię Hioba.

- Nie mam pojęcia, kto mógłby zrobić odpowiedni użytek, ale tak samo nie wiem, kto mógłby zrobić nieodpowiedni. Ale skoro to człowiek ma dokonać wyboru to znaczy, że mój wybór może być ważny. Czyli muszę dokonać właściwego wyboru, ale skoro istnieje dobry wybór to znaczy, że istnieje też zły. Skoro istnieje ten zły to znaczy, że mogę dokonać nieodpowiedniego wyboru a moje sumienie nie wytrzyma takiej odpowiedzialności, a w takiej sytuacji zamiast wybierać na szybko lepiej wstrzymać się z wyborem i poznać dokładniej sytuację i przemyśleć jeszcze raz wszystko. Tylko, co się stanie jak wstrzymywanie się z decyzją okaże się też tym złym wyborem? Co wtedy? Co wtedy?! - Na początku tej wypowiedzi w głosie Wandy wyczuwało się zagubienie i dezorientację, w trakcie przemowy narastała w niej panika aż na sam koniec wywodu histeria osiągnęła punkt kulminacyjny i ostatnie retoryczne pytanie Wandzia prawie wykrzyczała.

- Wtedy wielu ludzi umrze - wzruszył ramionami anioł. Zupełnie obojętnie. - Ale to wasza ludzka przywara. Powtarzanie tych samych błędów. Wciąż i wciąż, bez końca.

- No tak. Tobie wszystko jedno, ale mi nie. Mnie nie. Mnie nie - Powtarzała nerwowo.

Czekał. Nieruchomy, niczym posąg. Wpatrywał się w Wandę z mieszaniną gniewu i fascynacji. Czarne oczy nie pokazywały poza tym żadnych innych uczuć, ale ciało Gwardzińskiego napięte było niczym cielsko drapieżnika przed skokiem. Pierwotny, dziki w pewien sposób szalony. Wanda myślała szybko. Czy gdyby nie zgodziła się oddać mu sztandaru zaatakowałby ją? Ona miała zdecydować, ale nikt nie mówił, że to miała być dobrowolna decyzja. Nie mógł jej zabrać sztandaru, ale mógłby ją zmusić żeby mu go oddała.

- Czyli tobie chodzi tylko o ten sztandar? - Skupiła rozbiegany wzrok na aniele - Jak ci go dam to sobie pójdziesz?

- Nie. Voivorodina nadal może zaatakować. Nadal stanowi zagrożenie. Będę blisko.

- Ale ja nie będę cię widziała?

- Nie - kamienny wyraz twarzy nie zmienił się. - A kiedy zobaczysz, znaczy, że sprawy źle się mają. Dla ciebie.

Pokiwała głową na znak, że zrozumiała i nagle poczuła się tak jakby ją wszystkie siły opuściły.. Miała dosyć sztandaru i anioła. Zobojętniała tak jakby Tharmiel przekazał jej część swoich emocji albo zabrał te, które dziewczynie przed chwilą doskwierały. Było jej wszystko jedno czy anioł ją okłamywał po to tylko by oddała mu swoje znalezisko. Jeśli ten czyn miał jej zdjąć z karku Tharmiela i innych, którzy poszukiwali sztandaru uznała, że najlepiej będzie jak się tak właśnie stanie. Niech teraz ci, którzy pragnęli proporca walczą o niego między sobą. Otworzyła walizkę i podała aniołowi sztandar oraz liturgiczną szatę. Wprawdzie o szatę Gwardziński nie prosił, ale była ciężka i Wandzie nie chciało się jej nosić. Zamknęła walizkę i spojrzała na anioła wzrokiem, który miała nadzieję sugerował żeby pozostawiono ją samą.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 21-01-2013, 20:06   #216
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:
Magia wokół nas
Trwa i czeka
W słońcu, oczach gwiazd
Wciąż urzeka
Ciemność zmieni w blask
Da nam siłę
Spełnić swoje sny
Te, z dziecięcych lat
Tak zadziwić świat

Życie płynie w nas
Tylko chwilę
Sam wybierasz łódź, którą płyniesz
Ciemność zmienia w blask
Da nam siłę
Zanim minie czas
Godnie dożyć lat
Tak zadziwić świat

Rozpal czas - jest wieczny - niech płonie
Zadziw świat - pochyli się w pokłonie
Zmieniaj los - uskrzydli Cię
Zanim czas pokona nas

Życie płynie w nas tylko chwilę
Sam wybierasz los
Wtedy żyjesz
Ciemność zmieniaj w blask
Da Ci siłę
Zmienić wtedy świat
Choć na chwilę
W raj
Taki miał być plan

Rozpal czas - jest wieczny - niech płonie
Zadziw świat - pochyli się w pokłonie
Zmieniaj los - uskrzydli Cię
Zanim czas pokona nas

Rozpal czas - jest wieczny - niech płonie
Zadziw świat - pochyli się w pokłonie
Zmieniaj los - uskrzydli nas
Wtedy Ty
Pokonasz czas
Hunter, utwór „O Wolności”.



Teresa Bułka – Cicha, Hieronim Bułka, Patryk Gawron


Ruszyli w trójkę w górę, po zaśmieconych schodach. Prosto na postać w paskudnym kapturze na głowie. Kapturze, który Teresa wzięła za strój pokutny.

Mieli do przejścia zaledwie kilka schodów. Zakapturzony osobnik stał na półpiętrze. Aby pójść dalej zmuszeni będą go wyminąć. Na razie nie wyglądał jednak na agresywnego. Stał tam, jak zagubiony strach na wróble. Porzucony i niepotrzebny.

Przodem szedł Patryk. Zawsze z ich trójki był najsilniejszy, a teraz na dodatek nie miał za sobą rekonwalescencji tego samego dnia w szpitalu. W środku szła Teresa, a Hieronim – jakoś tak instynktownie – ochraniał jej plecy. Zamykał grupę.

Patryk był coraz bliżej „stracha”. Widział błysk gałek ocznych zza pokutnego worka. Widział w jak opłakanym stanie są poszarpane, przypominające worki po ziemniakach szaty. Widział zbrązowiałe plamy krwi. I bez trudu ujrzał, że postać na półpiętrze stoi w powiększającej się kałuży jakiejś brązowawej cieczy. Czuł wyraźny zapach krwi. Wstrzymał oddech i zatrzymał się w pół kroku od zamaskowanego. Przez chwilę Patryk trwał tak, podobny do postaci na półpiętrze.

Hieronim zerknął przez ramię. Widział kolejnych dwóch „strachów” wchodzących ich śladem do spustoszonej klatki schodowej. Sytuacja robiła się nieciekawa.

- Pośpiesz się, Gawron – ponaglił szeptem przyjaciela na górze.

Patryk ruszył. Stopień, drugi. Był tuż obok zamaskowanego, który nadal się nie poruszył. Wstrzymując oddech przyległ plecami do ściany, starając się oddalić od chochoła najdalej, jak to było tylko możliwe na tej ciasnej klatce schodowej. Prześlizgiwał się, niczym dzieciak podczas zabawy w „nie złapiesz mnie”. Udało się. Strach na wróble nawet nie drgnął i Gawron znalazł się za jego plecami. Mógł iść dalej. Widział już nawet światło przesączające się spod drzwi do mieszkania, które przyciągnęło ich światłem. Nie szedł jednak dalej. Chciał się upewnić, że reszta będzie bezpieczna.

Przyszła kolej na Teresę, aby ominąć milczącą, nieruchomą postać w worku. Również wstrzymała oddech, czując dziwny słodko – mdlący zapaszek emanujący od strony postaci w worku pokutnym i ostrożnie, nie spuszczając wzroku z chochoła ruszyła za Patrykiem. Po chwili, bez przeszkód, była już po drugiej stronie.

Hieronim, mimo że jego siostrze i Gawronowi powiodło się przejście obok dziwacznego „strażnika” , nie tracił ostrożności powtarzając ich sztuczkę. Ale i jemu się udało. Westchnął z ulgą, ale cicho, by nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.

Po chwili cała trójka znalazła się już przy solidnych, pomalowanych białą farbą w dziwaczne znaki drzwi. Przez wąską szczeliną tuż przy samej podłodze sączył się ciepły, żółtawy blask światła rzucanego najprawdopodobniej przez lampę naftową.

Spojrzeli po sobie, a potem raz jeszcze na postać którą minęli na schodach. Serca zabiły im szybciej. Postaci w pokutnym worku już nie było. Znikła. Jak majak lub widmo. Spojrzeli po sobie ponownie, ale już nic w Zalesiu nie było ich w stanie chyba zaskoczyć. Tak sądzili. Mylili się jednak.

Drzwi były zamknięte więc zapukali w nie. Bo w końcu przecież po to przyszli. By zobaczyć, kto mieszka na opuszczonym osiedlu.

- Kto tam? – usłyszeli ochrypły, męski głos zza drzwi.
- Samochód nam się zepsuł i chyba zgubiliśmy drogę - odpowiedziała Teresa, słusznie zakładając, że kobiecy głos na mężczyznę podziała lepiej, niż męskie. Nawet nie musiała udawać przestraszonej.

Przez chwilę po drugiej stronie panowała cisza, a potem szczęknął zamek. Jeden. A po nim drugi.

Drzwi uchyliły się na szerokość kilkunastu centymetrów. Przez szparę buchnął w nich zapach przetrawionego alkoholu, brudnego ciała i czegoś, co śmierdziało jak rozgotowana kapusta.

- Tylko u pana widać światło w oknach - ciągnęła swoje przedstawienie Teresa. - Musieliśmy źle skręcić. Pomoże nam pan.

W szczelinie pojawiła się chuda, zapadnięta twarz mężczyzny z mocnym, przynajmniej kilkudniowych i posiwiałym zaroście. Twarz prosta, wręcz toporna, nie wzbudzająca zaufania i na pewno nie wyglądająca na twarz kogoś inteligentnego. Poza oczami. Te były ciemnobrązowe bystre, czujne i przenikliwe. Zapadnięte w głąb czaszki zdawały się stare i mądre.

- Pomoże nam pan? - powtórzyła Teresa.
- Na górze, na pierwszym piętrze jest wolne mieszkanie z meblami.Tam radzę wam przenocować. Numer mieszkania osiem. Rano porozmawiamy.
- Ale ...

Mężczyzna zatrzasnął im drzwi przed nosem.
Z dołu doszło ich szuranie. Postacie z workami na głowach chyba zaczęły wchodzić po schodach.


Wanda Jaworska


Wanda oddała sztandar i szaty aniołowi. Gwardziński czy też raczej Tharmiel wziął przedmioty nie okazując cienia emocji. Żadnych. Przez chwilę mierzył Wandę tym swoim spojrzeniem drapieżnika, aż dziewczyna poczuła strach.

Obudziło się w niej przekonanie, że patrzy w oczy stworzeniu, które ją zabije. Groźnego i bezlitosnego - jak bestie z dawnych eonów: tygrys szablozębny czy potężny rekin. Krzyknęła, kiedy anioł wykonał szybki ruch w jej stronę. Nie była w stanie obronić się przed ciosem.

Ale nie uderzył jej. Tylko dotknął palcami czoła, mimo że próbowała się cofnąć. Przeszył ją dreszcz. Tym razem gorąco rozlało się jej z miejsca, które dotknęły palce. Jakby ktoś polał jej głowę benzyną i podpalił.

Wrzasnęła z bólu. Głośno. Przeraźliwie. Twarz Tharmiela rozpłynęła się jej przed oczami. A potem zapadła się w ciemność.

* * *

Odzyskała przytomność słysząc, jak deszcz zacina o szyby. Z trudem podniosła się z miejsca, w którym się przebudziła. Od razu je rozpoznała. To był jej pokój. W jej mieszkaniu. Ten sam, w którym widziała dziwaczny obraz dwóch kobiet.

Wzdrygnęła się na to wspomnienie i poderwała z miejsca. Zegar pokazywał godzinę po ósmej. Zadrżała z zimna i w panice odszukała swoje rzeczy. Znalazła je koło łóżka. Na krześle. Sztylet i reszta znalezionych w pokoju hotelowym rzeczy.

To zadziałało, jak zimny prysznic na jej głowę, bo przez chwilę łudziła się, że wszystko, czego do tej pory doświadczyła było jedynie złym snem.

Podeszła do telefonu. Wybrała numer do Patryka. W słuchawce usłyszała jedynie sygnał oczekiwania. Nikt nie odebrał.

Spojrzała za okno, ale nie zobaczyła niczego dziwnego czy podejrzanego. Ot, Miasto jesienią, paskudne, szare, mokre i mroczne. Ale teraz Wanda wiedziała, że tam w mrokach ulic skrywają się prawdziwe potwory. Że czają się, polują na nią. I prędzej, czy później dopną swego.

Szpital. Mieli tam na nią czekać. Nie ryzykowała jednak samotnej drogi do autobusu. Zamówiła taksówkę.

Wyszła z domu dopiero wtedy, gdy pojazd zatrzymał się pod jej kamienicą. Po kilkunastu minutach była już w szpitalu.

* * *

Nie było ich. Odjechali. Pozostawili jej wiadomość.

Zalesie.

Ta nazwa nic jej nie mówiła.

Przed wejściem do szpitala nadal był czynny kiosk. I o dziwo znalazła w nim mapę okolic Miasta.

W poczekalni szpitala odszukała miejscowość. Strasznie daleko. Nie miała pojęcia, jak miałaby się tam dostać po zmroku.

Pozostała jej tylko jedna alternatywa, którą Wanda rozważała już od jakiegoś czasu. Kupiła w sklepiku szpitalnym kilka drożdżówek, parę butelek wody i spakowała to do podróżnej torby. Tak przygotowana ruszyła na postój taksówek przy szpitalu.

- Hotel Piast – podała adres kierowcy.

Odjeżdżając raz jeszcze spojrzała przez szybę. I wtedy ich ujrzała. Kilka okrwawionych, okaleczonych postaci. Znała ich dobrze. Najbardziej Grzesia Wichrowicza. Niechciane łzy przełamały tamy jej emocji. Po chwili płakała już w taksówce, jak bóbr.

Kierowca nic nie mówił. W końcu wracała ze szpitala. Pewnie pomyślał, że ktoś umarł i miał cholerną rację.
 
Armiel jest offline  
Stary 31-01-2013, 18:27   #217
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
- Na górze, na pierwszym piętrze jest wolne mieszkanie z meblami.Tam radzę wam przenocować. Numer mieszkania osiem. Rano porozmawiamy.
- Ale ...
Mężczyzna zatrzasnął im drzwi przed nosem.
Z dołu doszło ich szuranie. Postacie z workami na głowach chyba zaczęły wchodzić po schodach.
Teresa rzuciła pod nosem jedno ze swoich niepoważnych przekleństw i spojrzała na chłopaków.
- Chyba nie mamy wyjścia. Powrót do samochodu pośród ciemności kiedy dookoła kręcą się te strachy jest zbyt niebezpieczne. Pewnie nas zabiją. Czy coś.
Bułka nie marnowała czasu i już szła w kierunku schodów na wyższe piętro ponaglając reszte ruchem zabandażowanej dłoni.
- Znajdźmy to mieszkanie i przeczekajmy do rana, co? Skoro są meble to będzie się dało zabarykadować drzwi.
Gawron, który już szykował się do wyważenia drzwi kopniakiem, westchnął i zrezygnowany machnął ręką w kierunku oczka judasza.
- Zasuwajcie. Idę zaraz za wami - ostentacyjnie zważył w dłoni żalazny klucz do kół - wiecie, tak na wypadek jakby strachy na wróble przyspieszyły.
- Tylko się nie odłączaj. I ich nie atakuj, chyba że one zaczną. Wtargnęlismy na ich teren, bez zaproszenia. Jeśli damy im najmniejszy pretekst to nam wyprawią bal na gorąco - Teresa przyspieszyła kroku. - Poza tym pamiętam, że według podań ludowych jak się obrazi chochoła trzeba się liczyć, że będą reperkusje. Z polaka pamiętam - wzruszyła ramionami jakby samą siebie nie podejrzewała o taką przenikliwość. - Kułam do matury w ciąży ale w końcu nie przystąpiłam bo Antek się urodził. W weselu Wyspiańskiego był taki chochoł, streszczenie czytałam. Weselnicy czekają na Wernyhorę żeby ruszyć na powstanie ale ten chochoł ich w jakiś półsen wpędza i się bujają jak zombi, bez pomyślunku.
Hirek patrząc na “chochoły” był zdania że oni nie będą potrzebować pretekstu. Kim był ten człowiek? Przeżył tutaj i nic mu nie zrobiły, więc albo miał nad nimi władzę albo znał sposób.
- Jak się przed nimi uchronić?! Hej! - krzyknął do zamkniętych już drzwi.
- Na waszym miejscu bym się pośpieszył. - zabrzmiała odpowiedź przez zamknięte drzwi.
Hirek zaklął pod nosem i ruszył biegiem w ślad za siostrą i kumplem. Może to mieszkanie dawało schronienie, a może po prostu facet nie chciał by mu napaprali juchą pod samymi drzwiami...
Rozglądał się czy nie znajdzie w pobliżu czegoś co można potem będzie wykorzystać do zabarykadowania drzwi. Deski, metalowych rurek, czegokolwiek. Szybko zdał sobie sprawę jak żałosne jest takie myślenie, to nie bandziory czy włamywacze. Pięściami, kamieniami i gawronowym majchrem się nie obronią.
- Szybko! Do mieszkania!

Poszli piętro wyżej, zgodnie ze wskazówkami nieznajomego. Chochoły szły za nimi, więc Hirek podniósł kawałek metalowej rury leżącej na ziemie, obok zerwanego kaloryfera.

Mieszkanie numer osiem znaleźli bez trudu. Idący przodem Patryk otworzył drzwi i stanął jak wryty oszołomiony tym, co za nimi ujrzał.

http://www.gdrzine.com/wp-content/up...ealt%C3%A0.jpg

Krew. Wszędzie pełno krwi. Na ścianach. Na meblach. Wszędzie. Kawałek dalej, w mrocznym korytarzu, Patryk ujrzał stojącą postać. Nieruchomą i całą we krwi.
- Jak babcię kocham, nie zostanę tu - Teresa przestąpiła próg mieszkania numer osiem i zrobiła klasyczny w tył zwrot na pięcie. - Wybierzmy inne mieszkanie. Prędko!

Hirek przepchnął się tak, by zobaczyć do do cholery wstrzymało ucieczkę. Te stwory były przecież coraz bliżej! Gawron stał jak słup soli, ale nie dziwił mu się. Co tu się stało?! Dlaczego on ich tu pokierował! Tereska już chciała uciekać, Hirek dopiero teraz dostrzegł postać wgłębi mieszkania. To ten który przeżył? Rozpaczliwie chciał uwierzyć w tą wersję. Ale co się stało z ciałami? Więc to ten co ich... Żółć podeszłą do gardła jak tylko spojrzał po raz kolejny na zbryzgane krwią ściany i podłogę.
Wybiegł na korytarz i szarpnął za klamkę do mieszkania obok.
- Gawron, chodź - Teresa pociągnęła Patryka za rękaw. Za żadne skarby nie chciała zostać pośród tych lepkich od krwi ścian. Tamten człowiek chciał ich wrobić. Skierował prosto do miejsca kaźni. Z drugiej strony... czy w tym miejscu gdziekolwiek będą bezpieczni choćby na tyle by przespać noc? Wątpliwe.

- Pojebało was do rzeszty? Nie jesteśmy w najlepszej pozycji do wybrzydzania. Ufamy ćwokowi albo nie. - Gawron klnąc wyszedł z mieszkania za Bułkami. Gdy Hirek zaczął mocować z drzwiami, Patryk stanął na szczycie klatki schodowej gotów posłać kopniakiem w dół, cokolwiek stamtąd wylezie.

Drzwi, za które szarpnął Hirek otworzyły się bez problemów. Nawet więcej. Klamka została w rekach mężczyzny. Pierwsze “chochoły” zbliżały się powoli do Gawrona, który mógł ocenić ich ilość. Zwarty szereg przynajmniej kilkunastu, rozciągniętych w chaotycznym szyku na całej długości schodów.
Spod worków na głowach dało się słyszeć jękliwe zawodzenia. Układające się w mamrotanie. Deliryczne. Powtarzalne.
Voi-vo-ro-di-na.
Voi-vo-ro-dina.
Voi-vo-ro-dina.
Szli, niczym mamroczący tłumek prosto w ich stronę.

Hirek zerknął na pomieszczenie. Stare, ciemne, opuszczone mieszkanie. Zwykły, zdewastowany pustostan.
 
liliel jest offline  
Stary 31-01-2013, 19:07   #218
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
- Wyżej uszu mam tych fanaberii - warknął Gawron i chwyciwszy Bułkę za ramię wepchnął za próg pierwszego, zakrwawionego mieszkania. - Hirek, te twoje drzwi naporu jamnika nie wytrzymają. Idziesz czy zostajesz, bo zamykam?
Teresa była już na tyle skołowana, że dała się poprowadzić Gawronowi jak bezwolna kukła. Przykładała się jedynie aby nogami szybko przebierać.
- Dobra Gawron, miałeś rację - zamknęła oczy i stała w przedpokoju starając się nie umoczyć butów w walającej się wszędzie krwi. - Trzymaj drzwi ja przytargam kanapę.
Mimo deklaracji nie ruszyła się jednak o krok.
- Kurwa mać... - Hirek omiótł wzrokiem nowo otwarte pomieszczenie i wycofał się za resztą. Gawron miał rację, trzeba zaufać temu facetowi. Jakie mieli inne opcje? Jakby chciał ich śmierci wystarczyło nie otwierać drzwi i nic nie mówić. Dał im jakąś wskazówkę. Czy teraz śmiał się w kułak że mu zawierzyli, to inna sprawa. Hirek minął siostrę i powiedział wolno.
- Zapominamy o jednej kwestii... Naszym... współlokatorze. - Starał się przyjrzeć postaci którą widzieli wcześniej. W końcu wleźli … miał nadzieję że nie na jego teren łowiecki.

Aby przyjrzeć się dobrze musieli podejść bliżej.
I wtedy okazało się, że to był manekin. Taki, jak na wystawie sklepowej, ale bez jednej ręki i z odciętym kawałkiem głowy. Mroczny. Nieruchomy. Stał w wejściu do zalanego krwią pokoju. A w nim zobaczyli kolejne manekiny. Jeden, drugi, trzeci, piaty, kolejne. Wszystkie nie do końca kompletne. Ubrudzone. Nadpalone. Okaleczone.

Manekiny. Teresa poczuła chwilową ulgę. Zaraz jednak przypomniała sobie o chochołach na zewnątrz.
- Hirek, kanapa - zmusiła się aby ruszyć się w stronę mebli. - Albo najpierw szafa, później dociśniemy kanapą.

Hirek parsknął krótko zduszonym śmiechem, potarł twarz patrząc na ociekające krwią ściany. Potem wrzasnął i kopnął z całej siły cholerny manekin tak żeby się przewrócił na podłogę sypiąc sztucznymi częściami ciała na wszystkie strony. Krótki wybuch dał ujście strachowi, panice, dał ujście stresowi który ładował się w chłopaku jak w akumulatorze.
Zanim wziął się za barykadowanie zaglądnął szybko do pozostałych pomieszczeń.

Gawron zatrzasnął drzwi, gdy tylko wszyscy znaleźli się wewnątrz. Po czym natychmiast zaczął je barykadować sporą szafą przedpokojową. Cokolwiek zobaczył na schodach musiało dobrze podziałać na jego determinację.
Teresa może nie była w swojej życiowej formie ale starała się w miarę możliwości pomagać Gawronowi.

Mieszkanie do którego skierował ich nieznajomy, poza krwią i manekinami, było prawie puste. Nieliczne meble posłużyły im jako barykada, chociaż ich pośpieszne ustawianie prawie zamęczyło na śmierć osłabioną Teresą i równie słabego Hirka. Co więcej obojgu puściły z wysiłku szwy na ledwie co zagojonych ranach i teraz dodatkowo broczyli krwią. Ich opatrunki szybko nasiąkały czerwienią, co raczej nie było zbyt dobrym znakiem.
Lecz zbudowana na ich bólu i krwi barykada dawała cień nadziei. Poczucie, że odzyskali odrobinkę kontroli nad wydarzeniami.
“Chochoły” stały pod drzwiami do mieszkania, ale nie próbowały wtargnąć. Słyszeli ich mamrotanie, ale nic poza tym.

- Noc żywych chochołów, w dupę ich mać. - Patryk sapiąc usiadł na podłodze naprzeciw barykady. - Dobra, izba chorych, weźcie się pierdolnijcie spać bo oboje wyglądacie jak gówno po roztopach, ja pilnuję pierwszy. Jakoś tym pokrakom nie ufam.
- Patryk, ile razy ciebie można prosić?! - wrzasnęła nagle Teresa z zupełnie nietypową dla siebie nutką histerii w głosie. Miała dość tego biegania w kółko czując oddech chochołowych ludzi na plecach. - Możesz sobie przy mnie darować te... brzydkie słowa?! - zacisnęła dłonie w pięści. - Kobiecie się nie mówi, że wygląda jak... - szukała zastępczego słowa. - kupa, rozumiesz?! Nawet jeśli wisi nad nią przekleństwo rychłej śmierci, przyciąga do siebie jedynie piekielnych psychopatów i najpewniej straci palce bo szwy pękły mi na dobre! I gdzie ja się mam niby położyć, he? Może na tym starym, obrzydliwym, mokrym od krwi łóżku? A może na zalanej krwią podłodze? Ja tu nie chce być! Trzeba było mi pozwolić skoczyć z tego parapetu! Albo chociaż mocniej w łeb przywalić!

Teresa Bułka zawsze starała się nie okazywać swojego strachu i słabości ale gdzieś podświadomie uznała, że teraz już jej chyba wolno. Że to koniec. Zapędzili się za daleko i tkwią teraz uwięzieni na jakimś wymarłym nawiedzonym osiedlu i się stąd nie uratują a nikt inny uratować ich nie zdoła. I jeszcze podali Wandzi ten feralny namiar na Zalesie i ona też tu przyjedzie i zginie rozszarpana przez facetów w workach na głowach!
Niespodziewanie po tej przydługiej tyradzie Bułka wybuchnęła gorzkim spazmatycznym płaczem. Podeszła do okna i odwróciła się do chłopaków plecami bo było jej jednak za siebie wstyd i nie chciała żeby ktoś na nią patrzył. Pozwoliła sobie na chwilę histerii, kto by sobie w takiej chwili odmówił? A wraz ze łzami powoli uchodziło z niej całe nagromadzone napięcie, strach i beznadzieja. Oparła się łokciami o parapet i ryczała jak bóbr na pogrzebie.

- Oj tam, wielkie mi... - reszta zdania utonęła w niewyraźnym, nerwowym mamrotaniu do siebie. W końcu Gawron donośnie westchnął, ale nie ruszył się z miejsca. Jego niewysublimowana wiedza o kobiecej psychologii podpowiadała, że - po pierwsze - i tak pewnie naprawdę nie chodzi o to, o co niby chodzi, a - po drugie - o cokolwiek chodzi, jak Bułka się wyryczy to jej przejdzie. Oby. Tak to jakoś działało u jego starych. Poczuł, że musi się napić. Czegokolwiek, byle mocnego. Nie zapowiadało się. Ni cholery się nie zapowiadało. Drżącą z nerwów i zmęczenia ręką wygrzebał zmiętą, przemoczoną paczkę papierosów i podjął próbę wydobycia z niej czegoś nadającego się do palenia. Milczał i wbijał wzrok w stertę mebli i drzwi za nimi.

Hirek kiedy poczuł rwące się szwy, odruchowo położył rękę na brzuchu. Taki gest mający powstrzymać wypadające flaki. Miał dość. W przeciwieństwie do Tereski wiedział że zaraz i tak padnie, choćby i twarzą w kałuże posoki. Na razie jednak podszedł do siostry i objął ją delikatnie ramieniem. Trzęsła się i dygotała cała, nie tylko od płaczu. Przemoczeni do suchej nitki byli wszyscy. Trzymając w objęciu Tereskę rozglądnął się za czymś suchym co by nie wyglądało jak rekwizyt z teksańskiej masakry piłą mechaniczną.
Dał sobie spokój z zapewnianie m że jakoś to będzie, że się ułoży. Wszyscy znali swoje położenie. Nie dożyją do rana.
 
Harard jest offline  
Stary 31-01-2013, 20:37   #219
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=WNLMVor_IDM&sns=em[/media]

W mieszkaniu nie było za wiele rzeczy. Troszkę mebli, opróżnionych i zdewastowanych. W pawlaczu starej szafy znaleźli troszkę zbutwiałych prześcieradeł. W łazience, jakieś szmaty do podłogi. W jednym z pokoi -dziecięce ubranka. Na dziewczynkę góra sześcioletnią. To wszystko. Pozostałe elementy albo zbrukane były krwią, albo pokoje były opuszczone. Poza manekinami, których w pokojach było kilkanaście. Od strony okien ciągnęło chłodem. Kilka z nich było wybitych i wdzierał się przez nie deszcz i wiatr. Za drzwiami słyszeli ludzi w workach i ich dziwaczne, bełkotliwe mamrotanie. Przyprawiało ich o gęsią skórkę, a może to po prostu wyziębienie tak na nich działało? Co gorsza w pustostanie nie działała elektryczność, nie było prądu ani niczego innego, co przegoniłoby mrok. Tylko ich latarki z bateriami na wyczerpaniu.

Nic nie nadawało się by choć trochę się ogrzać. Hirek podszedł do okien i dłuższą chwilę wyglądał na zewnątrz lustrując okolicę. - No dobra. I tak wiatr tu hula jak w jaskini, zaczadzić się nie zaczadzimy. - marmotał pod nosem jeszcze przez chwilę a potem zaczął znosić drewniane części mebli. Wybrał miejsce tak, by ogień był zasłonięty od strony okien, ale na tyle blisko by dym mógł uchodzić przez nie. Nadchodził kres sił, opatrunek przeciekał, zęby mu chciały wylecieć od szczękania z zimna. - Gawron masz zapałki? - rzucił przez ramię bo Patryk ciągle ulepszał barykadę. - Tereska, choć ogrzejesz się trochę. Kiedy nie zareagowała, podszedł do niej i przyprowadził do improwizowanego ogniska. Teresa akurat skończyła swoje pochlipywanie. Wytarła mokrym rękawem nos i podpuchnięte oczy po czym jak gdyby nigdy nic ujęła Hirka pod ramię i dała się poprowadzić na środek pokoju gdzie klapnęła na ziemi w sam środek ogromniastej kałuży krwi. - To pewnie przebłysk miasta. Tego tu nie ma -wyciągnęła rękę w stronę Gawronowej kieszeni kurtki po miękką paczkę papierosów. W oczy mu nie spojrzała. - Jest płynna. Nie krzepnie. I te manekiny... Kto u licha trzymałby w mieszkaniu tyle manekinów?

- Nie wiem, strasznie to wszystko poj... popieprzone. - podał Tersesie mokrego papierosa, dłuższą chwilę odpalał, po czym oddał zapalniczkę Hirjowi, mocującemu się z przemoczonymi zapałkami. - Popieprzone jak bolka w dupę pie..przone trampki. Ale chyba noc przetrwamy.

- Miałeś powiedzieć, że krawcowa - Bułka z wdzięcznością przyjęła kopcącego wilgotnego papierosa i posłała Patrykowi ułamkowy i nieco wymuszony uśmiech. - Krawcowa mogłaby tyle manekinów trzymać u siebie. Nie wiedzieć czemu ale te manekiny się nagle Teresce wydały kluczowe. Jakby to była jakaś wskazówka. Wstała z miejsca i poszła w głąb mieszkaniu im się przyjrzeć.

Ognisko płonęło w największym z pokojów -dawniej wcześniej salonie w tym pgr-owiskim m3. Ogień łapczywie pochłaniał lakierowane drewno starych mebli łamanych przez Patryka na szczapy kopniakami i dłońmi. Hirek wolał nie ryzykować wysiłku przy takiej pracy. Rany mogły otworzyć się dużo bardziej. Teresa wzięła jedną z latarek i ruszyła do pokoi, przyjrzeć się manekinom. Namalowane oczy kukieł zdawały się obserwować ją, kiedy z bijącym sercem, ostrożnie oświetlała jedną po drugiej szukając czegoś, co mogłoby rzucić odrobinę światła na ich położenie. Jej uwagę przyciągnął jeden z manekinów stojący w kuchni, tuż przy brudnym oknie. Stając w wejściu do pomieszczenia wydawało się jej bowiem że ... kukła poruszyła się. Przeszła mały krok i stanęła w pozie wypatrywania tuż przy parapecie. Teresa zadrżała wpatrując się w zrobione z plastyku plecy i długie, ciemne włosy lekko lśniące w świetle latarki.

O dziwo Teresa ruch manekina przyjęła spokojnie. Jej ostatnie zmiany nastrojów zaczynały ją przerażać. Mniejszą huśtawkę przeżywała chyba w ciąży. Zastanowiła się chwilę nad tym wszystkim. Jej ostatnie przeżycia nauczyły ją, że nic nie wygląda tak jak powinno. Miasto miast wypacza rzeczywistość, pojawia się w niej w formie przeblysków lub koszmarnych akcentów. Z drugiej strony skąd mają wiedzieć po której są aktualnie stronie? Teraz pewnie po tej niewłaściwej zważając na ciągle świeżą krew chlupoczącą pod butami. Czyli może te manekiny to z kolei przebłyski żywych ludzi po tej właściwej stronie? Albo ich wspomnień? Osób, które żyły w tym mieszkaniu zanim osiedle wymarło? Pozostało coś na zasadzie ich energii? Buła prychnęła na głos bo nagle ta teorai wydała jej się zbyt wyszukana. W każdym razie i tak nie miała szans aby ją sprawdzić. Z uniesioną latarką i słupem światła wbitym w plecy manekina przy oknie Teresa zbliżyła się do niego bezszelestnie i pociągnęła granatowy pukiel peruki aby zsunąć go z głowy kukły.

Nikt za nią nie poszedł. Uświadomiła sobie to dopiero wtedy, gdy ... lalka odwróciła się gwałtownie, a pukiel włosów pozostał w palcach Teresy razem z czymś na końcu, czymś, co wyglądało jak kawałek okrwawionej skóry.

Twarz manekina! Boże! To była Basia Zielińska. Okrwawiona. Z połową skóry zdartą z policzka. Z jednego oka spływała jej gęsta, prawie czarna krew. Drugie patrzyło z mroczną nienawiścią. Teresa cofnęła się o krok, ale szybko zorientowała się... że jest sama. Że drzwi do kuchni znikły. Że za jej plecami jest ... ciemność. Z której dochodzą dziwne szurania, chrobotania i zawodzenia. A także płacz. Płacz, który jako matka poznałaby na końcu świata. Płacz jej syna. Płacz Antosia.

W odpowiedzi na ten dźwięk palce Teresy zacisnęły się mocniej na ochłapie skóry. Antek. Jej umiłowane dziecko. Był gdzieś blisko! - Przepraszam cię Basiu - szepnęła i odwróciła się twarzą do ciemności. Czy to był podstęp? Czy Morderca Serbów chciał zwabić ją w pułapkę? Czy raczej to jedynie źródło przypadku, że trafiła na ślad swojego więzionego synka? Matki wyczuwają swoje dzieci. Są z nimi emocjonalnie splecione. Nie mogła pozwolić sobie na to aby zignorować ten płacz. Prawdę mówiąc uczepiła się go ze znaną jedynie matkom desperacją. Krok za krokiem, cichutko i ostrożnie zagłębiała się w ciemność idąc za cichym odgłosem płaczu niby za nicią Ariadny. Poczuła ostatni, delikatny ale jak ożywczy zryw nadziei.

Ciemność wokół niej rozstępowała się na boki. Szła teraz długim, wąskim korytarzem. Jakby szpitalnym, bo jego ściany wyłożono jasnymi, podniszczonymi kaflami. Na końcu ujrzała drzwi.Metalowe, rozświetlone żółtawym blaskiem wydobywającym się ze szpar w ościeżnicy.

Hirek i Patryk zobaczyli ją, jak idzie - niczym kukła - w stronę z takim trudem zabarykadowanych drzwi. Za nimi ... usłsyzeli płacz. Płacz dziecka. Obaj znali ten głos. To płakał Antoś.

Metalowe drzwi dzieliły ją od jej Antka. Teresa przypomniała sobie nagle wszystkie te dziwaczne opowieści o matkach, w które wstępuje nadnatualna siła kiedy muszą ratować swoje dzieci. Potrafią podnosić samochody i takie tam. Ona poradzi sobie chyba z drzwiami? - Ciiii, no już skarbie. Nie płacz. Mamusia już idzie... Delikatnie nacisnęła na klamkę.

- Teresa? - jedno spojrzenie na Bułkę wystarczyło, by domyślić się, że coś jest nie tak. Gdy Bułka ruszyła na barykadę, Patryk zerwał się na równe nogi, stając między Teresą, a drzwiami. Płacz dziecka póki co zignorował, musiał się przesłyszeć. Wiatr czy coś. Co u diabła miałby tu robić Antoś. - Hej! Ziemia do Bułki! Obudź się dziewczyno! -Złapał ją za ramiona i lekko potrząsnął.

Syknął z bólu kiedy zerwał się na nogi. Wystarczyła chwila i stało się to czego się obawiał. Rozdzielili się, wystarczył jeden krok i oczy i niezborne ruchy sygerowały że jest gdzie indziej. Odwrócił się gwałtownie w stronę drzwi. - Tereska, nie! To tylko gra! Sztuczka. Tam nie ma Antka. - Gawron złapał ją w porę, Hirek stanął pomiędzy nimi a drzwiami. - To tylko oni chcą byśmy wyszli z tego miejsca prosto w ich łapy. Nie wiedział w ogóle czy ona go słyszy, ale nie pozwoli jej wyjść z pokoju.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 03-02-2013, 11:05   #220
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Cytat:

Oto jest koszmar, który ci się przyśni
Oto światło, które rozjaśnia umysły
Oto płomień, który oświetla ciemności
Nie zrywaj owoców z drzewa wiadomości

Jestem sędzią we własnej sprawie
Ustanawiam prawo, a potem je łamię
W ręku święta księga i znak pokoju
Za plecami armia gotowa do podboju

Wszystko jest bezpieczne, bo nie jest prawdziwe
Szczęśliwi, którzy wierzą w to, co fałszywe
Reszta wynocha nie dostaną ani kęsa
Aniołowie nie jędzą ludzkiego mięsa

Przynoszę ci chaos i zniszczenie
Przynoszę ci chorobę i zmartwienie
Zabieram spokój, zabieram porządek
Zabieram rozum, zabieram rozsądek
Dezerter, „Koszmar”


Teresa Bułka – Cicha, Hieronim Bułka, Patryk Gawron


Udało im się odciągnąć opierającą się Teresę od drzwi, a potem – znów z niemałym wysiłkiem – przyciągnąć do pokoju z płonącym ogniskiem, posadzić na jednym ze znalezionych w mieszkaniu foteli. Kiedy tylko jej ciało zostało usadzone na podniszczonym siedzisku płacz, który wydawał im się płaczem dziecka, zmienił się. Rozpoznali miauczenie kota. Przejmujące, rozdzierające deszczową noc.

Teresa siedziała spokojnie, jakby uszły z niej siły witalne. Zresztą oni dwaj również nie czuli się najbardziej wypoczęci i chyba tylko adrenalina i strach trzymały ich jeszcze „na chodzie”.

Dym szczypał w oczy, ogień pochłaniał łapczywie kolejne fragmenty rozbijanych mebli, a oni siedzieli przy nim z rosnącą obojętnością wsłuchując się w jękliwe odgłosy dochodzące zza drzwi.

Dym drapał w gardłach. Deszcz padał coraz mocniej. Słyszeli jego szum za oknami. Monotonny. Jakby ktoś to zapomniane przez Boga osiedle polewał wielkim szlauchem. Może i same aniołki, bo przecież oni już wiedzieli, że te stwory zdolne są do najgorszych podłości.

Dym piekł w gardle, łzawiły od niego oczy. Płomienie przygasały, więc trzeba było, co chwila dołożyć do ognia. Ale lakierowane drewno z mebli paliło się zaskakująco szybko. Musieli poszukać innego źródła opału.

Hieronim sprawdził jeden z manekinów, ale tworzywo, z którego go zrobiono o mało nie zgasiło ognia i zasmrodziło cały pokój pozostawiając na suficie i ścianach czarne smugi sadzy. Jeśli nie chcieli się podusić, musieli ograniczyć się do palenia mebli i szmat znalezionych w niektórych szufladach.

Ale i tego starczyło ledwie do północy. Potem pozostało im tylko siąść jak najbliżej żaru, aż i on wygasił się, wypalił i zapadły ciemności. A wraz z nimi do pomieszczenia wtargnął chłód późnojesiennej nocy. Ale oni mieli siebie. Wtulili się, jedno w drugie, przykrywając jakąś ocaloną narzutą – ciężką i wilgotną, – ale dającą po pewnym czasie ułudę ciepła.

W końcu jednak ciemność pożarła tulącą się do siebie, żałosną trójkę rozbitków w świecie, którego już nie poznawali i którego poznać nikt przy zdrowych zmysłach nigdy by nie chciał.



Hieronim Bułka


Otworzył oczy czując, że zimno przeniknęło na wskroś jego mięśnie i kości. Zdezorientowany Hieronim poczuł, że coś jest nie tak. Że coś jest cholernie nie tak. Coś się zmieniło.

Zaraz pojął, co. Znikło zapuszczone, zasnute dymem mieszkanie na zaleskim osiedlu. Znikła Teresa i zniknął Patryk.

Przed zdezorientowanym Hieronimem siedział jakiś człowiek. Elegancko ubrany. W garniturze, pod krawatem. A w oczach tego człowieka rodziła się irytacja i wściekłość.

Zmęczony umysł Hieronima rozpoznał twarz tego człowieka. To był pan Ignacy Zalewski. Jeden z ważniejszych klientów kancelarii, w której Bułka pracował.

- Pani Renato – Zalewski poderwał się z krzesła mierząc Hirka wściekłym wzrokiem. – To niedopuszczalne!

Kropelki śliny z ust klienta skapnęły na błyszczący blat biurka przed Hieronimem.

- Pani Jaworska! – Zalewski krzyknął jeszcze głośniej przyciągając uwagę ludzi pracujących w kancelarii.

Tak! Właśnie! Hieronim był w kancelarii. Zdrowy, cały, w garniturze, jak zawsze w pracy.

- To niedopuszczalne! – Zalewski wrzeszczał już na całe gardło, bez jakichkolwiek zahamowań. – Pani pracownik zasnął, gdy z nim rozmawiałem! Żądam, aby...

Nie dokończył. Nagle wybałuszył oczy. Twarz mu posiniała. Zachwiał się na nogach, zatoczył w tył, a potem upadł z potwornym trzaskiem na sąsiednie biurko, które złamało się pod jego ciężarem.

Ktoś krzyknął. W drzwiach do swojego gabinetu stanęła Czarna Mamba w swej pełnej okazałości. Hieronim pierwszy raz widział ją w takim stanie. Jego szefowa i kochanka wpatrywała się w leżącego Zalewskiego z autentycznym szokiem wymalowanym na dojrzałej, nadal atrakcyjnej twarzy.

- Niech ktoś wezwie pogotowie! Ignaś chyba miał zawał!

- Kotwica. – Hieronim usłyszał szept tuż przy uchu. – Więzi cię w kłamstwie. Musisz ją zerwać. Musisz ją zerwać. To twoja jedyna szansa.

- Czy ktoś zna się na pierwszej pomocy, wy niedouczone darmozjady – Jaworska wydarła się na swój personel.

W jej oczach Hieronim dostrzegł coś dziwnego. Coś zwierzęcego. Jakąś chora fascynację umierającym człowiekiem. Jej twarz puchła. Pęczniała. Podobnie, jak twarze innych osób w kancelarii. Zmieniały się na oczach Hieronima w coś, co coraz bardziej przypominało ... świńskie łby.



Teresa Bulka



Szarpnięcie za ramię spowodowało, że Teresa poderwała się s krzykiem z krzesła machając rękami w geście dzikiej samoobrony.

- Hej – usłyszała oburzony głos pani Ela, jej starsza koleżanka z pracy. – Coś ci się przyśniło, dziewczyno.? O mało mi nosa nie złamałaś.

Z bijącym sercem Teresa zerknęła na swoje dłonie. Były kompletne. Z palcami. Jak wcześniej nim ....

- Co, koszmar? – zapytała pani Ela już spokojniejszym tonem. – Chodź. Idziemy na obchód z doktorem Kowalczykiem. Wiesz, jaki on jest. Musisz udawać, że nocny dyżur to nic wielkiego i że podchodzisz do niego, jak profesjonalna pielęgniarka.

Bułka – Cicha zamrugała oczami nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.

- Gotowa?

Pani Ela spojrzała na nią z wyczekiwaniem.

Teresa zamrugała oczami. Wstała posłuszna wytworzonym w pracy instynktom i wyszła ze starszą koleżanką na korytarz.

Szpital na Waryńskiego, z którego Teresa przed kilkoma godzinami uciekała, tonął w nocnej, dobrze jej znanej ciszy. Światła paliły się tylko na korytarzach. Sale pacjentów stały ciemne i ciche. Ich zadaniem było sprawdzić, wraz z lekarzem, czy wszystko w porządku z leżącymi w łóżkach ludźmi.

Jakub Kowalczyk był jednym z tych lekarzy, którzy nie przepadali za personelem niższego szczebla. Uważał pielęgniarki za „niedouczone, leniwe krowy”, które „nadają się jedynie do wymiany basenów pacjentom, ale to też pod nadzorem”. Był jednym z tych wrednych fiutów, którzy najmniejszy błąd pielęgniarek zgłaszali w formie skargi do Dyrekcji szpitala. I właśnie te szpitalne Nemezis personelu pielęgniarskiego stało teraz na korytarzu spoglądając wymownie na zegarek na ręce. I wtedy Teresa ujrzała jego cień na ścianie. Zadrżała.

Cień wyglądał monstrualnie, a z ciała doktora Kowalczyka na tym cieniu wystawały niezliczone rękojeści broni, ostrza, jakieś haki i zadziory. Najgorszy był jednak kształt głowy na tym cieniu – wąskiej i szpiczastej, jak ostrze siekiery.

- Drogie panie – powiedział swoim niby – uprzejmym głosem, od którego robiło się naprawdę dziwnie. – Czy naprawdę muszę was pilnować przez całą przeklętą wieczność?

- Kotwica. – niespodziewanie usłyszała szept tuż przy uchu. – Więzi cię w kłamstwie. Musisz ją zerwać. Musisz ją zerwać. To twoja jedyna szansa.




Patryk Gawron



Zamknął oczy tylko na chwilę. Tego był pewien. Tylko na moment, by dać im odpocząć od dymu. Tego był pewien. Jedynie na moment.
Ale kiedy je otworzył zdębiał.

Był na giełdzie zaadaptowanej w zlikwidowanym zakładzie włókienniczym. Duża hala na której można kupić wszystko - od pirackich kaset do Commodore64 po sprzęt wojskowy z likwidowanych radzieckich jednostek – była wypełniona ludźmi – zarówno kupującymi, jak i sprzedającymi.

- Nie śpij, kurwa, Patyk, bo cię ktoś ojebie – znajoma twarz, znajomy głos.
Gawron zamrugał oczami zdezorientowany. Poznał ten głos i tą twarz.

- Hitlerek – wyszeptał przez ściśnięte gardło, w którym nadal czuł osad mebli spalonych w pustostanie na Zalesiu.

- A kto, kurwa, inny – uśmiechnął się jego kumpel. – Sprawulca mam, Patyk. Tysiące dwa muszę pożyczyć, kurwa, pilnie. Wspomożesz, co. Ty biznes prowadzisz – Hitlerek omiótł wzrokiem rozłożone na rozkładanym turystycznym stoliku towary. – Kasę pewnie masz.

Gawron odruchowo spojrzał na wyłożony prze nim asortyment i zbladł.
Widział ludzkie palce, leżące w równych rzędach, jakieś słoiki z czerwonymi od krwi zębami, okrwawione gwoździe, podobnież pobrudzone śruby i jeszcze jakieś ustrojstwa, co wyglądały jak mechanizmy tortur.

- Po ile ma pan Unreala? – do rozmowy wciął się jakiś młody chłopak wskazując jedną z okrwawionych śrub leżących na stoliku.

Patryk spojrzał na klienta i zamrugał powiekami. Chłopak zamiast oka miał dziurę w twarzy. Taką, w którą bez trudu można było kręcić śrubę.

- Kotwica. – niespodziewanie Patryk usłyszał czyjś szept tuż przy uchu. – Więzi cię w kłamstwie. Musisz ją zerwać. Musisz ją zerwać. To twoja jedyna szansa.

- Masz pożyczyć tą kasę, Patyk, czy kurwa nie masz, bo czas mnie goni?
- Po ile ten Unreal u pana?

Zewsząd otaczali go okaleczeni ludzie. Bez oka, z śrubami wystającymi z głowy, z twarzami jak manekiny, albo z całkiem zdartą z twarzy skórą lub skalpem. Kawałek dalej, przy wystawce z niemieckimi pornolami, stał opasły facet i trzepał sobie w najlepsze, nie zwracając na nikogo uwagi – z jego włochatej głowy wyrastały jakieś rury przez które przelewały się zgniłe płyny.
Patryk zaniemówił.

- Masz pożyczyć tą kasę, Patyk, czy kurwa nie masz, bo czas mnie goni?
- Po ile ten Unreal u pana?

Gadanina ludzi przy jego stoliku, jak nakręconych maszynek, dopiero wyrwała go z transu.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172