Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2013, 17:22   #18
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Halvard niespecjalnie miał co dodać do końcówki rozmowy z właścicielką Psalterium. Przyglądał się jej z przyjemnością acz nie nachalnie. Czasami potrzebował takiej odskoczni po widokach jak dzisiaj w kaplicy. Nie odzywał się, słuchał tylko. Niespecjalnie obchodziło go morale ludności po odkryciu przez ogół że król i jego stronnictwo utracili swe moce - niewiele mógł na to poradzić, więc skupiał się na tym co MÓGŁ uczynić i po co przybył. I do diabła z Harfiarzami. Nie podobało mu się to “my”. Kroczącym Ścieżką Milczenia też nie był. Był łowcą i to mu w zupełności do szczęścia wystarczało.

Mimo wszystko uprzejmie skinął Eranatianowi którego polubił za cięty język.
- No to mamy co robić - zażartował i wstał zza stołu. Potrzebował tych dwóch godzin odpoczynku by zregenerować siły, nadwątlone po całym dniu spędzonym na nogach.



Ciężką broń pozostawił, łuk i strzały również, plecak takoż. Szli na “randkę”, nie na wojnę. Oczywiście oznaczało to że zapewne będą przydatne, jak to zwykle w życiu bywa. Ale mieli się nie rzucać w oczy bardziej niż to było możliwe. Dlatego jedynie długi miecz zabrał, kukri i rękawice, łatwe do wciśnięcia za pas. Broń najemnika, za jakiego miał zamiar się podszyć w ciągu nocy. Oczywiście tak długo jak broń będzie pozostawać w pochwie i nie kłuć w oczy srebrnym połyskiem.

Pilnie rozglądał się po drodze, starając się wyczuć miasto i jego puls, szukając straży i postaci z półświatka. Halarahh wystarczająco dziwnym było miastem by poświęcić mu dużo uwagi. Zrewanżował się Erantianowi poczęstunkiem po tym jak przyznał mu rację - w Piórku pewnie obedrą ich do suchej nitki, i to nawet mimo tego że szli tam na przeszpiegi, a nie zabawiać się. Parsknął w duchu - jeszcze tego by brakowało żeby musiał płacić za kobiece towarzystwo... Południowcy byli słabi i zniewieściali. Mruczał coś w odpowiedzi, żeby Blacktailowi nie wydawało się że mówi do słupa czy niemoty.

Na wieść o “ogonie” zbystrzał i odruchowo położył dłoń na rękojeści kukri. Zaraz ją zdjął, bowiem zapanował nad nerwami dzięki ostrzeżeniu nizioła. I dał się poprowadzić do zajazdu, choć najchętniej zawróciłby w miejscu i ruszył na zakapturzonych. Tylko to przeklęte miasto magów … miał nadzieję że cała magia ich kiedyś zawiedzie i będą musieli własnymi rękoma zająć się wszystkim - od zdobywania żywności po obronę zdrowia, mienia i życia.

Po chwili jednak pokręcił głową. Sam posługiwał się magią, czy raczej boskie łaski były na niego zsyłane, więc narzekanie na innych byłoby najzwyczajniejszą hipokryzją. Wszedł do środka, do “Pawiego Piórka”. Ledwo stłumił warkot i chęć opuszczenia burdelu gdy strażniczka zażądała broni. Miecz i kukri jeszcze był skłonny oddać, ale gdy i rękawice jej się nie spodobały sięgnął z powrotem po swą broń.
- Baw się dobrze - rzucił z uśmiechem do niziołka. - Przewietrzę się. “I odciągnę tamtych ‘turystów’” - dodał w myślach. Wyszedł z karczmy, rozejrzał się, w niebo spojrzał kontemplując pogodę.
- Piękna noc, czyż nie?- łowcę zaskoczył delikatny, acz stanowczy głos wydobywający się spod głębokiego kaptura. Dwójka śledzących, widząc jak Halvard wycofuje się z wejścia, zmniejszyła dystans. Teraz stali kilka kroków przed nim.
- Odechciało się hulanek z dziewczętami, czy raczej już nie jesteśmy głodni, co?

Norsmen leniwie przeniósł spojrzenie na “turystów”.
- A to już sami musicie się zastanowić, czy głodni jesteście, czy dziewek wam się odechciało - powiedział uprzejmie.
- Darujmy sobie zatem grzeczności.- z głębokich rękawów szat wysunęły się prosto w ich dłonie sękate różdżki. - Udacie się z nami po dobroci, czy będziecie robić problemy?
- Daj spokój... Po tym co narobili? Weźmy go za fraki i pogadajmy.
- głos jaki wydobył się z pod drugiego kaptura niewątpliwie należał do kobiety. Był jednak chłodny niczym lodowe szczyty północy.
Gdy tylko Halvard usłyszał że jedna z osób to mężczyzna, zaś druga jest kobietą, nim przebrzmiał głos tej drugiej bez ostrzeżenia skoczył do przodu i kopnął magika w krocze.
Kobieta natychmiast wykonała zamaszysty ruch różdżką, uderzając jej szczytem o bark łowcy. W tym samym momencie po jego ciele rozeszły się, niczym pajęcza siec, wyładowania elektryczne o nienaturalnej, fioletowej brawie. Halvard mógł poczuć jak w ułamku sekundy wszystkie jego mięśnie wiotczeją a brudny bruk zbliża się do twarzy, ostatecznie szykując jej niemiłe lądowanie.
- By...bydlak...- syknął mężczyzna, tuląc w drobnych dłoniach swoje prawdopodobnie równie drobne przyrodzenie. Kulił się przy tym niczym pies przy kupci.
- Co tu się dzieje?!- wrzasnęła kobieta z drzwi Pawiego Piórka.
- Nic co by pani dotyczyło. Proszę wracać do swoich zajęć... I wy również. - odpowiedziała zakapturzona dziewoja, ostatnie słowa kierując pod adresem kilku przyszłych klientów burdelu.
Nie czekając na ich reakcje chwycili mężczyznę za barki, co naprawdę nie było łatwe w przypadku syna Wielkiego Lasu. Obolałe wciąż jądra na pewno tego też nie ułatwiały... Niemniej z lekkim jękiem bólu ze strony mężczyzny w końcu się to udało.
Halvard nie mógł być pewny, która z zakapturzonych osób dokonała szybkiej inkantacji, jednak w mgnieniu oka wszystko dookoła przesłoniła ściana błękitu. Towarzyszył jej nieprzyjemny, dezorientujący jeszcze mocniej szum i dziwaczne uczucie... W żołądku. Wydawało się, że zimna, stalowa dłoń chwyciła za flaki Halvarda i ścisnęła je ze wszystkich sił.
Po tym nastąpiła ciemności... Długa, niezmącona niczym ciemności. Trudno było rozpoznać w niej realne dźwięki od majaczenia, psikusów własnego, zdezorientowanego umysłu.
Ocknął się dopiero po hauście lodowatej wody, wylanej prosto na jego twarz. Siedział na zdobionym krześle, wyłożonym delikatnym, czerwonym materiałem. Jego nadgarstki i kostki umocowane były do nóg i poręczy za pomocą stworzonych z czystego Splotu pręgów. Trzeszczały nieprzyjemnie, karcąc skórę delikatnym bólem przypominającym kąsanie komara. Dookoła zaś... Panowała cały czas ta sama ciemność. Siedział w próżni, a gdzieś znad niego padał wąski snop światła, ujawniając przed jego oczyma jedynie kamienną podłogę.
- Teraz powiesz przyjemniaczku... Co żeś robił w kaplicy Talosa. - najpierw usłyszał jedynie znany już mu z zaułka głos. Dopiero po kilku sekundach z cienia wyłoniła się postać, teraz bez kaptura. Elf o upiętych wysoko czarnych włosach, wydatnych ustach i wręcz nienaturalnie błękitnych oczach.



- Współpracuj a może oszczędzisz sobie wiele cierpienia. Mów, co tam robiłeś łachudro? Czemu wybrałeś akurat to miejsce i gdzie są twoi koledzy, co?
Gdy Hroebertsson odzyskał świadomość zacisnął szczęki do bólu. Tego zawsze się bał - pojmania i tego co wilkołaki mogą mu zrobić gdy będzie obezwładniony. Ale zaraz to stłumił z fatalizmem biorącym się z tych wszystkich lat pościgu za Hemmingiem. Poruszył silnymi kończynami, sprawdzając “więzy” i próbując oswobodzić się nie zważając na ból. Wpatrzył się w zniewieściałego fircyka, zastanawiając się czy sukinsyn sam jest jednym z pomiotów Malara, czy tylko współpracuje z nimi. I z Hemmingiem. Uspokoił się i milczał, jedynie przyglądał się magikowi.
- Nie będziesz mówił? Niedobrze, niedobrze... Skoro tak wierny jesteś swym braciom oprawcom, pozwolisz że przeprowadzę małe doświadczenie. Mianowicie jak wielki ból muszę ci zadać, byś zapomniał o wierności.
Pstryknął palcami, a z ciemności wyłoniła się lewitująca taca z zestawem mało ciekawych narzędzi.



Zatrzymała się na chwilę w pobliżu twarzy Halvarda, tak by mógł dokładnie im się przyjrzeć i poczuć zapach zaschniętej na nich krwi.
Norsmen nie wydał żadnego głosu. Po prostu pomodlił się przez chwilę do swego boga, po czym ruszył na odległego raptem o krok elfiego czarodzieja, by z całej siły chwycić kurwiego syna za gardło i rąbnąć nim o podłogę, przygnieść i udusić, jeśli będzie trzeba. Nadaną mu przez Gwaerona Wichurę moc zaprzągł do wydobycia się z magicznych pęt, i wywarcia ostatniej pomsty, jeśli niczego więcej nie osiągnie. Elf z przerażeniem spojrzał na szarżującego Halvarda i nie zdążył wydobyć z siebie żadnego dźwięku nim dłonie jego zacisnęły się na krtani. Chwycił w swe dłonie napięte silnie ramię łowcy.

W następnej sekundzie coś trzasnęło głośno kilka metrów dalej, w ciemności. Nagły błysk fioletowego światła odsłonił przed oczyma sługi Gwaerona dalsze zakamarki izby - drewniane regały pod ścianami, komodę z przeszklonymi drzwiczkami, barek, wielki globus. Sala nie przypominała sali tortur a wnętrza bogatego domu.
Sam błysk spowodowany był wyładowaniami na różdżce, którą uniosła nad swą głowę blondwłosa dziewczyna. Fioletowa błyskawica przecięła powietrze uderzając prosto w bok Halvarda. Ponownie poczuł jak siły upływają z jego ramion i nóg niczym woda z dziurawego wiadra. Wraz z elfem uderzył bezwładnie o ziemię.

Dziewczyna sapnęła złośliwie, odgarniając z ramienia długie włosy. Teraz łowca miał okazję przyjrzeć się jej dokładniej, bowiem natychmiast zbliżyła się do snopu światła i odciągnęła obezwładnionego zaklęciem elfa.
Odziana była w czarną, dopasowaną suknię, której górna część przypominała nieco żakiet zapinany na złoty, krótki łańcuszek. Drobna, zgrabna sylwetka na pewno zwróciłaby uwagę niejednego amatora kobiecej urody, co innego twarz. Nie można powiedzieć, iż była brzydka, chodziło raczej o emocje na niej wypisane. Zacięcie, wrogość, być może pychę? Człowiek patrząc w jej oblicze niemal natychmiast odnosił wrażenie, że traktuje się go z góry.




- Wyciągnę z ciebie wszystko bydlaku, choćbym musiała umazać sobie ręce po łokcie we krwi.- wypowiedziała te słowa tak jakby przypominała sobie na głos listę jutrzejszych zakupów. Wykonała mało skomplikowany gest dłonią. Ciałem Halvarda poruszyła niewidzialna siła, usadzając go z powrotem na siedzisku. Po chwili powróciły również świetliste pręgi - tym razem również opinające jego klatkę piersiową, uda i szyję.

Pstryknięcie palcami zwolniło efekt poprzedniego zaklęcia, na co elf jak i łowca odzyskali siły w mięśniach.
- Będę zaciskała obręcz na twojej klatce za każdym razem kiedy nie udzielisz mi odpowiedzi. Tak długo jak będzie trzeba. Poczekam aż narobisz pod siebie, pozostawię w plamie własnego moczu i wrócę, kiedy napadnie cię głód. Doprowadzę cię nad skraj przepaści i obiecuję... Sam będziesz chciał się w nią rzucić. A ja dopilnuję byś nie mógł tego uczynić tak długo jak nie ujawnisz mi dla kogo pracujesz. Jak wchodziliście do kaplicy Talosa - gadaj. - mówiąc to nie zwróciła nawet na chwilę uwagi czy jej kolega ma się dobrze.
Ten podźwignął się z ziemi, otrzepał szatę z chyba tylko dla niego widocznego kurzu, po czym posłusznie stanął za plecami kobiety.

- No to trochę się naczekasz suko Malara na to aż syn Gwaerona Wichury gdziekolwiek wskoczy - Halvard miał nadzieję że kobieta podejdzie blisko, na tyle blisko by nie miała żadnej szansy na uniknięcie uderzenia czystego magicznego ognia. Mówił spokojnie, by tym bardziej ją rozwścieczyć i by tym łatwiej pozbyła się ostrożności. Może, jeśli zginie, magiczne więzy puszczą raz jeszcze...
- Nawet o tym nie myśl...- syknęła. - Mamy tutaj władającego ogniem.-rzuciła do elfa stojącego za jej plecami. - Nie zbliżaj się do niego Axianie. Będzie kąsał.
Po tych słowach wykonała drobny gest palcami prawej dłoni i wedle obietnicy - obręcz zacisnęła się.
- Po pierwsze, nie lubię kiedy ktoś wciska mi podłe, włochate bóstwa. A o ile mi wiadomo takim jest właśnie Malar. - zmrużyła oczy. - Czujesz już jak obręcz słodko pieści twoje żebra? Jeśli będziesz mówił ładnie, bez wyzwisk być może ci ich nie połamię. A teraz gadaj... Gdzie są pozostali? Co zrobiliście z ciałami? Dlaczego zostały same kości? - ponownie wykonała gest palcami, nie czekając nawet na odpowiedź. Halvard poczuł jak powietrze ucieka z jego płuc pod niewzruszonym naciskiem.

Norsmen zaklął w myślach. Zdradził się, ale nic już na to nie mógł poradzić. Uspokoił się.
- To wy kręciliście się przy kaplicy? - warknął, bo na ryk nie mógł już tracić powietrza - Pilnowaliście czy ktoś nie odkrył miejsca gdzie się pożywiacie, tak? Ładnie ogryźliście te kości. Ilu mieszczan porwaliście? W kaplicy pięć czaszek - więc pięć trupów, ale więcej ludzi zniknęło w mieście. Gdzie ogryźliście resztę?
Machnęła energicznie dłonią w powietrzu, a Halvard poczuł na swym policzku uderzenie... Posłane raczej z ogrzej łapy niż subtelnej, kobiecej dłoni.
- My? Ty... Widzieliśmy ciebie i twojego koleżkę pod kaplicą. To wy zamordowaliście tych ludzi i to ja będę zadawała pytania... Jeśli pozwolisz.
- Yazu... Czy on czasem, czy to...
- Cisza. Igra sobie z nami... Ale wyśpiewa wszystko. Ilu ich było? Kobiet i dzieci nie było wam też szkoda? I gdzie jest Nastari. Podnieśliście dłoń na nie tego maga podłe bydlaki. I jeśli spadł mu chociaż włos z głowy obedrę was ze skóry. Pas po pasie...- uniosła dłoń gotowa zadać kolejny, telekinetyczny cios.

Halvard wypluł krew. Po raz pierwszy dopuścił do siebie myśl że może jednak to nie wspólnicy Hemminga czy tego kto do Halarahh ściągnął wilkołaki. Oczywiście, mógł to być też podstęp by wyciągnąć z niego wiedzę o towarzyszach.
- Ścigam wilkołaki - jego wzrok nie pozostawiał wątpliwości że i oboje czarowników za nich uważa. - Dowiedziałem się że przybywają do Halarahh. I że tutejsze sługi Mystry ktoś morduje na modłę wilkołaczą. Wiecie może kto? - pokazał w uśmiechu zakrwawione zęby.
Kobieta zmarszczyła brwi przyglądając się twarzy Halvarda.
- Łowca wilkołaków? A ten karłowaty kolega to kto? Ogar myśliwski? Daruj sobie te gierki... I mów prawdę. Tylko prawdę. Inaczej...- obręcz zacisnęła się ponownie, tym razem sprawiając Halvardowi ból, który trudno było odrzucić ze świadomości.
- A wy kim jesteście? - wydusił z siebie hardo, skoro tylko tyle mu pozostało. Nie miał zamiaru zdradzać towarzyszy, nawet tych cholernych Harfiarzy. - Poluję na wilkołaki, przybyłem za nimi do miasta a to one porwanych ogryzły do kości. To tak dla wiadomości, jakbyście śladów zębów nie potrafili rozpoznać na gnatach - charczał. - Tunelu żeście nie znaleźli, jak mniemam?
- Yazu...- wypowiedział z prośbą w głosie elf. Dziewczyna opuściła dłoń.
- Nie wchodziliśmy do środka. Czarodziejowi nie potrzeba otwierać drzwi, by wiedział co się kryje za nimi.- parsknęła zgryźliwie. - Czekaliśmy na oprawców pod kaplicą... Aż zjawiliście się wy. Ty i twój ziomek...- zerknęła na elfa, po czym chwyciła w palce rękawiczkę i zsunęła ją z dłoni. - Yazu Daarmagor. Przebudzeni a także inspektor z Twierdzy Obrońców Halarahh.- wystawiła w kierunku Halvarda dłoń. Tuż za kciukiem dało się dostrzec misternie wykonany symbol.



- Już wiem, że polujesz na wilkołaki. Dalej jednak nie wiem czemu nie udałeś się od razu do władz jeśli obecność takowych w naszym mieście stwierdzasz... Obyś miał bardzo dobre powody. - ściszyła głos, na co skrzywił się nawet jej towarzysz. - Bardzo dobre powody.
Halvardowi ani w głowie były pierdolety typu “miło mi” czy cokolwiek w tym rodzaju. Zbyt ciężko mu było oddychać.
- Na pieńku mam z jednym z Obrońców - wydyszał - Ze Szponów, których multum podobno w Twierdzy. To i jakoś ochoty mi zabrakło do pogawędek. Zresztą bez dowodów iść to kiepski pomysł. Stąd kaplicy sprawdzanie.
- Yazu...
- Zamilcz wreszcie. - warknęła, wykonując gest, który rozluźnił nieco obręcz, pozwalając mężczyźnie złapać większy oddech. - Słabe to wyjaśnienie, oj słabe... Ale za Szponami nikt nie przepada. A na pomysł sprawdzenia kaplicy wpadliście ot tak? Trochę to śmierdzi... Cuchnie wręcz. W mieście nikt o was wcześniej nie słyszał, nie widział. Wchodzicie tutaj i od razu leziecie do spiżarki swoich pupilów?

Halvard łapał powietrze w płuca i przez chwilę korzystał z tego dobrodziejstwa. Nie wiedział czy ta odrobinę lepsza passa utrzyma się dłużej.
- Pomioty Malara muszą gdzieś się chować, nieprawdaż? Raczej trudno takiemu w najętej izbie siedzieć, zwłaszcza jak pełnia nadciąga. Kaplica miała być opuszczona, to i warto było ją nawiedzić. Zresztą nie w niej jednej na kości traficie, bo tam jeno pięć szkieletów naliczyłem, a przecie miasta nie znając i lada jako rozpytując o tuzinie zaginionych usłyszałem - wzruszył silnymi ramionami na ile uścisk magii pozwalał - Jak Gwaeron poszczęści to i pozostałe miejsca kaźni odnajdę. - dodał, nie wprost ale jednak proponując dogadanie się. - Ja was nie pytam jak żeście na trop kaplicy wpadli. A samą magią to nie wszystko dojrzeliście, jak choćby tunel do kanałów prowadzący i krwią wysmarowany. Albo symbol na ścianie rysowany - zaryzykował, ciekaw reakcji magików. Splunął znowu krwią. Jeśli jego bolał pysk i cała reszta, to chociaż i elfowi w kuleczki przydzwonił aż miło, a i rąbnął on nieźle o posadzkę. O duszeniu nie wspominając.
Czarodzieje popatrzyli po sobie, jednak jedynie w oczach Axiana łowca dostrzec mógł zaskoczenie. Twarz Yazu przez cały czas była maską, pod którą niewielu potrafiłoby zajrzeć.
- Symbol? Jaki symbol? Wyznawców Malara? - Axian podskoczył bliżej krzesła podekscytowany.
-
I tunel...- mruknęła dziewczyna bardziej do siebie, przytykając dłoń do ust. - Musimy to zbadać. Jak najszybciej... O ile rzeczywiście nie jesteś oprawcą tych ludzi, oznacza to, że opuściliśmy nasz posterunek dużo za wcześnie.

Więc może jednak faktycznie z tym całym Poznaniem nie było najlepiej... To że czarodzieje wybadali mu myśli zachwiało jego wiarą w wieści przyniesione przez Quaanti, ale teraz… Diabli by to wzięli, sam nie wiedział co o tym myśleć.
Skrzywił się i splunął znowu śliną zmieszaną z krwią, bardziej z niesmaku na krętactwo tej całej Yazu niż potrzeby opróżnienia gęby.
- Co wy za durnoty wygadujeta, a?! - warknął, nieświadomie przechodząc na wieśniaczą gwarę. W końcu z wolnych kmieci pochodził - Magiki z was czy popierdółki zasrane?? Miasto pełne czarowników a wy do cholernej kaplicy zajrzeć nie umieta? Pochodnią wam trza przyświecić żebyśta wasze własne, czarodziejów, znaki dojrzeli?! Jednym zaklęciem powinniśta dojrzeć kto pospólstwo chwyta i morduje! W kulki se ze mną lecita czy co?!
Dziewczyna rzuciła lodowate spojrzenie awanturnikowi, unosząc dłoń do zadania ciosu. Jedynie nagły, acz nieśmiały gest Axiana powstrzymał ją przed jego zadaniem.
- Yazu, zrobisz mu krzywdę...
- Taki miałam zamiar. Prostactwo...
- Może okazać się przydatny. Jeszcze przydatny...
- spojrzenie elfa spotkało się ze spojrzeniem Halvarda. Wydawało się, że jego temperament jest mniej wyprany z emocji niżeli zimniej, zdecydowanej towarzyszki.

- Co z tym kapłanem...?- mruknęła po chwili krępującej ciszy. - Te twoje wszarze się na niego zasadziły? To oni zamordowali pozostałych kapłanów?
No, skoro w ten sposób magiki zamierzały się bawić i mordy trzymać zamknięte na kłódkę, wypytując jedynie, to i Halvard nie zamierzał im się uzewnętrzniać.
- A kto inny miałby to zrobić? - zdziwił się - Ciał nie widziałem, dowiedziałem się jeno że im wątpia wyrwano, a poza pomiotem Malara o innych bestiach ciągnących do Halarahh nie słyszałem. Dwóm flaki wypruli, a trzy są świątynie - to pewnie i na trzeciego się zasadzą. Jakżeście temu władne by ostrzec czy ochronić klechę, to to zróbcie, bo miasto bez ni jednej świątyni z kapłanem w końcu pozostanie.
Czarodzieje popatrzyli po sobie.
- On ma rację Yazu. Sprawdzę co w świątyni.
- Dobrze. Ja wracam do kaplicy... Prędzej czy później ktoś tam przyjdzie. To pewne. Szczególnie w nocy jak ta.- spojrzała gdzieś w ciemność, która była dla niej bardziej “przejrzysta”. Nawet mało rozgarnięty wojownik zrozumiałby na tym etapie, że gęsty jak śmietana mrok go otaczający jest nienaturalny. Jego moc musiała płynąć ze splotu.
Nagle wykonała gest dłonią, a obręcze zacisnęły się mocniej. Co prawda nie utrudniały oddychania w tak bardzo, jak przed kilkoma sekundami, jednak wzmagały poczucie niemocy.
- Może i jesteś łowcą... Może. Na razie jeszcze mnie nie przekonałeś. Znajdziemy twojego kolegę i jeśli wersje się potwierdzą dogadamy się. Teraz jednak sobie tutaj grzecznie posiedzisz. I nie radzę się rzucać... Ściany tego budynku są odpowiednio zabezpieczone.
Odwróciła się na pięcie i po chwili zniknęła w ciemności. Jedynie Axian pozostawał w snopie światła, z pewnym żalem wpatrując się w mężczyznę.

Halvard splunął za magiczką i oparł głowę o krzesło. Zerknął na elfa. W normalnych okolicznościach gęby by do niego nie otworzył, ale…
- Słyszałeś że mam se tu posiedzieć i chyba drzemnę nieco, to chyba możesz kapłana poszukać, co? Nie wiem ile mu czasu zostało. I módl się by ta twoja Yazu wróciła w jednym kawałku, bo wilkołaki już jednego z waszych rozgryźli, jeno dłoń po nim została z tatuażem.
Elf wybałuszył oczy i zrobił nerwowy krok w kierunku łowcy.
- Dłoń? Jak wyglądał symbol? Powiedz... To ważne. - powiedział przejęty.
- Kwadrat na krzyżu osadzony, a nad nim cyfry: pięć i jeden - rzucił Halvard, oparł wygodniej głowę o krzesło i przymknął powieki. - Żeby nie było że nie ostrzegłem. Ale wy magiki jesteście, to ostrzeżeń nie potrzebujecie.
Krew odpłynęła z twarzy Axiana, a jego spojrzenie na chwilę opadło ku ziemi.
- Nie żyje...- mruknął bardziej do siebie i obejrzał się za koleżanką. - Musisz tutaj zostać.- rzucił przejęty do Halvarda. - Oby twoje słowa okazały się prawdą. Bowiem... Nie jest chyba trudno zauważyć, że nie znamy się na wilkołakach a tym bardziej na tropieniu czy polowaniu na nie.
Halvard pokiwał głową, nie odrywając jej od oparcia i nie otwierając powiek.
- Ja się donikąd nie wybieram. “Na razie” - dodał w myślach. - Zdawało mi się że czarowniki takie jak tutaj to wszystko wiedzą.
- Darujcie sobie sarkazm przybyszu. Gdyby chodziło o bezpieczeństwo twej ojczyzny postępowałbyś równie bezwzględnie a i ostrożnie. - jego głos przybrał chłodny ton. - Daruj sobie zatem, proszę. Jeśli słowa twoje prawdą się okażą, będziemy mieli wspólnego wroga. A jak to mawiają wróg mego wroga...- skinął głową, po czym ruszył w mrok śladem swej towarzyszki.
- Niziołowi krzywdy nie czyńcie - rzucił za nim Hroebertsson - I o kapłanie pamiętaj.
Wygodniej rozsiadł się w krześle, choć pośladki już mu drętwiały od twardego drewna. Nie miał jak się wyswobodzić, przynajmniej na razie. Ponury, wrócił do roztrząsania całej rozmowy. Poniewczasie pożałował, że zamiast elfowi do gardła, nie skoczył do tej całej Yazu. Ale nikt nie jest doskonały.

Przez sekundę czy dwie myśl ćwierkała gdzieś głęboko pod czaszką, ale wkrótce przebiła się do świadomości i Halvard naraz otworzył jarzące się oczy. Wparł palce stóp w podłogę i spróbował poruszyć krzesłem. Odchyliło się nieco od pionu. Czym prędzej spojrzał wokoło pamiętając jak poprzednio ukazał mu się gabinet. Gdzieś tutaj były regały i komoda. Przez chwilę wahał się czy jego próba oswobodzenia się nie zaszkodzi Eranatianowi. Zawsze mógł poczekać na magusków i oswobodzić niziołka z ich rąk...

To było normalne drewno, tak przynajmniej mu się wydawało z tego co wyczuwał pod palcami i zadem. No i ta cała moc … była skierowana przeciw niemu, więc... Halvard wypuścił powietrze z płuc i wciągnął je znowu, a jednocześnie obręcze z mocy nieco przygasły gdy magiczna energia z nich przepływała do jego ciała. Wykrzywił wargi, ale zaraz naszła go refleksja. Pewnie, wbrew temu co magiczka gadała, dałby radę wywalczyć sobie drogę z domostwa, ale pozostawał jeszcze Eranatian którego pewnikiem czarownikom nie będzie zbyt trudno obezwładnić i przywieść tutaj. Polubił nizioła, chociaż nadal śmieszno mu było i dziwnie gadać z kimś kto odpowiada mu z wysokości rozporka. Nie mógł zostawić go w łapach czaromiotów, rozwścieczonych jego zniknięciem - diabli wiedzą czym by się przesłuchanie skończyło. Mógł sobie wyobrazić gdzie konkretnie Blackatail zaproponuje inkwizytorce by ta wsadziła sobie swoje pytania i czym to zaowocuje. Dlatego po chwili namysłu, choć mało rozgarnięty albo może właśnie dlatego, postanowił pozostać w więzach do momentu aż się okaże czy się dogada z magami, czy też trzeba będzie okazać się nieprzyjemnym.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline