Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2013, 19:02   #101
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Martwy Ogród


Calamity i Gort kroczyli śmierdzącymi kanałami, oświetlając swoją drogę jedynie przy pomocy rozpalonej dłoni wielkiego pirata. Odchody i brudna woda chlupotała i rozpryskiwała się na wszystkie strony pod wpływem ich ciężkich kroków, a paskudny zapach uderzał w nozdrza z siłą kowalskiego młota. Tunele ściekowe tworzyły prawdziwą plątaninę kanałów, nie raz nie dwa wędrowcy dochodzili do wejścia zagrodzonego kratami, czy ty też do ściany kończącej się malutką kratką dla rzeki nieczystości.
Dwójka rosłych mężczyzn kręciła się tak przez godzinę… może dwie, ciężko było o rachubę czasu w takiej okolicy. Mimo to murzyn zaczął się zwolna irytować, że nie dzieje się nic a nic, a jedyną rozrywką były potężne bryły fekaliów, płynących ku swej wielkiej przygodzie. W pewnym momencie murzyn nie wytrzymał i łupnął z całej siły w ścianę, by wyładować swoją frustrację na kamieniu, starszym niż głazy z których składało się ciało olbrzyma.
Los to jednak kapryśna nauczycielka, która ma swe humory, czasem lubi drażnić się z uczniami nim pozwoli im zagrać w swoją grę. Tak też było i tym razem, bowiem cios Gorta rozbił spory kawał ściany… ukazując tunel inny niż otaczające podróżnych ścieki. Ścieżkę, wyłożoną kafelkami tak czarnymi, jak tylko dusza demona mogłaby być, zimnymi niczym bryły lodu w dolnych kręgach piekielnych, ale tym samym pięknymi niczym najbardziej rozpustna i pożądana kobieta. Ścieżkę cicha i czystą, wolną od smrodu, wolną od wszystkiego. Drogę której szukali.



Poszerzenie przejścia do rozmiarów odpowiednich dla dwójki wojowników nie zajęło im dużo czasu. Potężne muskuły napinały się, odłupując kolejne części starego kamienia, który opadał w odmęty brudnego ścieku, który mimo otwarcia nowej ścieżki nie chciał wpływać do tunelu. Jak gdyby jakaś magiczna siła odpychała go od nieskazitelnie czystych czarny płyt, jak gdyby nawet fekalia czuły respekt wobec tej drogi.
Gdy tylko przejście uzyskało odpowiednia wielkość, dwaj wielkoludzi weszli doń bez strachu, idąc ramię w ramię ruszyli starą zapomnianą ścieżką, drogą która zapomniała jak to jest utrzymywać ciężar czyichś stóp. Mimo brudu jaki przylegał do ich obuwia nie zostawiali śladów, nawet nieokrzesany pirat jak Gort czuł pewną dozę respektu do tego ukrytego przejścia, w głębi swego kamiennego serca, czuł że zbliża się coś wielkiego.
Ale jak mówiłem drogi słuchaczu los to kapryśna Pani. Nie sprawiła, że kamiennie z wyższych kontygnacji ściany spadły na dół, bo kto wie może to przestrzegło by wędrowców przed wkraczaniem w tunel. Tak zaś nie wiedzieli że wybili dziurę w dawnej bramie, w drzwiach o ludzkiej twarzy.


Drzwiach do twierdzy tak starej, że zapomniały o niej legendy, do twierdzy której odkrycie mogło zmienić nie jeden los.

Tunel nie okazał się długi, już po chwili ciężkie kroki bohaterów tej historii, niosące się echem po czarnym korytarzu doprowadziły ich do wielkiej okrągłej Sali.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7F2LxYCeB3g[/MEDIA]

Sferyczne pomieszczenie wykonane było z tak samo pięknych kafelków, ułożonych na przemian: czarny-biały-czarny-biały, niczym wielka szachownica dziejów, niczym okryte tajemnica wnętrze wróżebnej kuli, która przesuwa pionkami po szachownicy losu. Tunel prowadził na cienki mostek, który jednocześnie wyznaczał średnice tego sferycznego pomieszczenia, zaś proste drewniane schody, tak bardzo nie pasujące do piękna tego miejsca, pozwalały zejść na sam dół kuli.
Tam zaś, pod mostem na kafelkach ustawione było krzesło. Potężny metalowy fotel, do którego przypięta była ciężkimi łańcuchami postać. Całkowicie pokryta bandażami, które zasłaniały każdy element jej sylwetki, nieruchoma i spokojna. Nie było widać czy oddycha, czy żyje, czy jest tylko dziwacznym pomnikiem, hołdem jakiemuś nieznanemu bóstwu czy artyście, czy może starożytnym więźniem który odbywał swoją pokutę. Po za nieruchomym osobnikiem w Sali, stało pełno mis wykonanych z czystego srebra. Każda z nich była wypełniona do połowy czerwoną gęsta substancją, zaś krople tegoż płynu kapały rytmicznie z góry do każdej misy. Wzrok dwóch przybyszy instynktownie ruszył w górę by odnaleźć źródło tegoż dziwnego rytuału napełniania naczynia, widok zaś który ujrzały oczy mężczyzn wydawał się wyjęty z umysłu szaleńca. Pod sufitem, nad każdą z mis, na metalowym haku wisiało ciało. Byli tu mężczyźni, kobiety… a nawet dzieci, wszyscy wyglądali na zwykłych rolników i kupców, zwykli ludzie których los nie obdarzył swa łaską wykorzystując do jakiegoś większego celu. Haki powbijane były w szyje ofiar, tak że krew pomału płynęła po metalowym ostrzu, by potem wyżłobioną nim trasą popłynąć w dół, a następnie przedzierając powietrze uderzyć w wypełnione do połowy misy z głośnym kapnięciem. Widok makabryczny, pokaz prawdziwego okrucieństwa bowiem znajomy w sztuce odbierania życia Calamity wiedział że nabite tak ofiary musiały mieć długa i bolesną śmierć. Hak nie odebrał im życia od razu, pozwalał im liczyć na wybawienie odbierając powoli to co dla nich najcenniejsze, największy skarb każdej istoty – życie.
- Sądziłem że zabierzecie ze sobą Fausta… –ciszę komnaty przeszył głos, tak zwykły że aż nie pasujący do tego miejsca. Głos osobnika który zbliżał się z wyjścia po drugiej stronie mostu, mężczyzny którego kryła ciemność. – Ale skoro przybyliście tylko dwaj, ty rycerzu niosący Rozpacz oraz zupełnie nieplanowany i przypadkowy piracie… – to mówiąc mówca zachichotał cicho przerywając swój wywód. – Chciałbym was powitam w swoim ogrodzie. W moim Martwym ogrodzie. – zakończył wychodząc na most naprzeciw Calamitiego i Gorta.


Mężczyzna o stroju, włosach, a nawet skórze czarnej niczym, najciemniejsza z ciemności. Skórze idealnie mrocznej, oddającej hołd temu niezwykłemu miejscu. Ubrany był bardzo podobnie do Fausta, proste wygodne buty i spodnie, koszula która poruszała się leniwie przy każdym kroku. Przy pasie zaś miecz, którego jedynie rękojeść, utrzymana w tym samym odcieniu co cały osobnik, widoczna była dwójce bohaterów. W dłoni trzymał łańcuch, na którym leniwie obracał ostrze, które o dziwo wyróżniało się z tej monotematyczności barw, miecz o ząbkowanym ostrzu, w kolorze krwi.
- Bądźcie tylko cicho… nie chcielibyście go obudzić… –stwierdził przystając w miejscu i zerkając w dół na owiniętą łańcuchami istotę.

Mistrz.


Hana po chwilach przyjemnego relaksu z blondynem, którego strój był czerwony niemal tak samo jak jej lubieżne usta, ruszyła w poszukiwaniu rozrywki trochę innego typu. Jej delikatne nóżki, poprowadziły ją wprost do dzielnic, gdzie pokazywanie się o tych godzinach nie należało do najrozsądniejszych wyborów. Ale czy właśnie to ten brak rozsądku nie był tak wspaniały? Zresztą kobieta wiedziała, że byle bandzior nie jest w stanie jej zagrozić, wszak nie bez powodu została wybraną na tą misję.
Znalezienie miejsca nielegalnych walk nie było trudne, wystarczyło porządnie obić ryj jednemu głupkowi który odważył się napaść na dziewczynę, uzbrojony jedynie w mały pistolecik. Gdy jego twarz przypominała już serię guzów i siniaków, bez problemu wyjawił gdzie można trochę zarobić w podobny sposób. Hana zostawiła rabusia, po czym z uśmiechem odeszła, ten zaś odprowadził ją zdumionym wzrokiem.



Hana trafiła do starej karczmy, której szyld ledwo trzymał się na swoim miejscu, a zamazanego napisu nie dało się już odczytać. W środku po za starym barmanem oraz kilkoma typami o zakazanych mordach nie było nikogo… a przynajmniej tak miało wydawać się dla byle laika. Czarnowłosa bowiem zamieniła kilka słów ze sprzedawcą i korzystając z tajnego hasła podanego przez pobitego złodzieja, otworzyła sobie drzwi do klubu nielegalnych pojedynków.
Znajdował się on w piwnicy karczmy, gdzie spora grupka mięśniaków, często z metalowymi protezami rzucała gotówkę na stary stolik, obstawiając kolejne walki. Hana zerknęła na aktualnie okładających się facetów i tylko uśmiechnęła się skrycie widząc jak słabi są. Gotówkę czuła już niemalże w kieszeni, wystarczyło jeszcze tylko pozgrywać niewiniątko by zwiększyć pulę zakładów.

Hana odczekała na swoją kolej i wśród gwizdów i zbereźnych komplementów i propozycji wkroczyła na prowizoryczną arenę, a walczący szybko zrozumieli swój błąd, jakim było pozwolenie kobiecie na branie udziału w tych zawodach. Przeciwnicy padali jeden po drugim, nie czyniąc dziewczynie żadnej szkody, nawet metalowe protezy nie pomagały im w walce przeciwko zabójczo szybkiej i wytrzymałej niczym stal dziewczynie. Kupka złota rosła zaś na stoliku, w szybkim tempie kiedy kolejni łasi na szybki zarobek wkraczali na ring.

Kiedy Hana powaliła któregoś z kolei już przeciwnika, zobaczyła, że nastrój w piwnicy trochę się zmienił. Nikt nie kwapił się do kolejnej walki… wszyscy jak gdyby na kogoś czekali, zerkając w stronę drzwi które po chwili otworzyły się.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=fBV2sGWCJu4&feature=player_embedded#![/MEDIA]

Do dusznego pomieszczenia, wpłynęło trochę powietrza z głównej izby przybytku, a na schodach pojawiła się sylwetka szczupłej osóbki.
- Słyszałam, że macie tu kogoś kto potrafi się bić.- krzyknęła wesoło kobieta, która zatrzasnęła za sobą drzwi i zeskoczyła ze schodów lądując, pośród mężczyzn z głośnym hukiem. Ziemia pod jej stopami popękała lekko, zaś Hana mogła przyjrzeć się wreszcie nowo przybyłej.
Była to szczupła dziewczyna, o niewielkim biuście ukrytym pod osłoną lekkiego metalowego pancerza, jakiego często używało się w warsztatach. Wzrostem podobna do Hany, ale zupełnie odmienna cerą, która była lekko opalona i ogólnie rumiana. Różowe niczym guma balonowa włosy nowo przybyłej, znajdowały się w całkowitym nieładzie, a gogle które je przytrzymywały całe pokryte były sadza i smarem. Jednak najciekawszym elementem stroju kobiety, były olbrzymie metalowe rękawice, zaopatrzone w dużą liczbę tłoków, sprzęgieł i innych nieznanych Hanie elementów.


- Hej mała! –zwróciła się do Hany kobieta, wypluwając gumę która przed chwilą jeszcze zawzięcie żuła. – Jestem Mira, tutejsza mistrzyni… słyszałam, że nieźle sobie radzisz. Zatańczymy, czy już trzęsiesz tyłkiem laseczko? –zapytała z szerokim uśmiechem, uderzając metalową pięścią o otwartą dłoń.

Zwyczajny dzień.


John po zakupie broni, zarzucił sobie ciężki karabin na plecy i ruszył przez miasto by za resztę gotówki zakupić bilet, na koncert wystawiany przez Toka monue. Gdy tak kroczył przez ulicę miasta technokratów i techników, ludzie zupełnie nie zwracali na niego uwagi, czasem tylko ktoś machnął mu ręką myląc przedstawiciela handlowego z jakimś swoim znajomym. Większość mieszkańców jednak sugerując się bronią na plecach mężczyzny brała go po prostu za jednego ze strażników.

Z zakupem biletu też nie było problemu, kosztował jedyne 75 sztuk złota, a John dostał miejsce w pierwszym rzędzie. Stało się tak dla tego, że sprzedawca pomylił go z pewnym znanym reporterem, więc nie dość że spuścił na cenie biletu, to jeszcze wybrał jedno z najlepszych wolnych miejsc. Koncert miał zacząć się następnego dnia o godzinie osiemnastej i potrwać parę godzin, wliczając w to przerwy oraz występy innych, mniej znanych muzyków i artystów.

Reszta dnia Johna minęła mu spokojnie, zjadł obiad w restauracji (chociaż musiał przyznać że był gorszy niż dania które Shiba im serwowała) odpoczął i pokręcił się po mieście. Nikt nie próbował go zabić, napaść, porwać czy też okaleczyć. Ot normalny dzień, normalnego człowieka.

Gdy w nocy kładł się do łóżka w wynajętym pokoju, był naprawdę zrelaksowany, a o ostatnich przygodach przypominały jedynie szwy na brzuchu, które Shiba miała ściągnąć za dwa dni. Tak więc położył się do łóżka bez zmartwień, dlatego też jego umysł mógł wrócić do pewnych starych czasów, dawnych przygód. Do dnia w którym to zmierzył się z najgroźniejszym przeciwnikiem w swej karierze.

Czarny rynek



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=o23uIlpi_CE[/MEDIA]

Blondyn w czerwonej koszuli, przechodził się między małymi podejrzanym straganami, których sprzedawcy byli jeszcze dziwniejsi niż towar który prezentowali. Czarny rynek, każde miasto jakiś miało, nawet te najwspanialsze i najpiękniejsze miejsca musiały mieć swoją brudną część. Nie ma poco zastanawiać się jak Faust znalazł to miejsce w Witlover… zbyt często robił to w innych miastach by skupiać na tym nasza opowieść. Teraz gdy noc powoli pochłaniała niebo, spychając słońce do defensywy, on był tutaj wraz z inną nieliczna klientelą. Większość osób kryła twarz, nikt nie chciał być zauważonym w takim miejscu.
Wybór nielegalnych towarów był zaś duży, od narkotyków, po eliksiry gwarantujące spędzenie nocy w towarzystwie pięknej kobiety… bez koniecznej zgody tejże damy. Innymi słowy wszystko czego zabraniało prawo, oraz wszelakie towary których zdobycie normalną droga przekraczało możliwości przeciętnych kupców.

Był też stragan którego szukał Faust, to właśnie przed nim teraz się znajdował. Drewniana buda, niemal na siłę wciśnięta między budynki mieszkalne. Drzwi ledwo trzymały się na zawiasach, a zapach przywodził na myśl tony zgniłych ciał, niżeli tak obecny tu zapach smaru. W środku było niemal pusto, jedynie kilka zwojów i ksiąg w szklanych gablotkach, wszystko na pierwszy rzut oka wyglądało na ciekawe. Co świadczyło jedyne o tym w jak fachowy sposób sprzedawca podchodzi do tematu.

Za lada starego biurka siedział zaś mężczyzna… albo i kobieta, ciężko było określić, bowiem cała sylwetka jak twarz skryta była pod ciężkim płaszczem w kolorze brązu.


- Wiedziałem ze przyjdziesz… –zacharczał sprzedawca, spoglądając dwoma czerwonymi punkcikami świecącymi w ciemności kaptura, w stronę Fausta. – Dużo się o tobie mówi w naszych kręgach Fauście. –dodał osobnik z wyczuwalną nutką rozbawienia w głosie. – Czego tym razem szukasz, złodziejaszku i łamaczu niewieścich serc?

Nocny spisek


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_3ibAaPgq-A[/MEDIA]

Shiba, wyszła z wanny owinięta w ciepły puchaty szlafrok, jaki hotel udostępniał swym gościom. Świeża i zrelaksowana westchnęła błogo, po czym ruszyła w stronę łóżka by wskoczyć w jakieś luźne ubrania i dać się objąć ciepłym objęciom Morfeusza. Jednak nie miało być dane jeszcze jej zasnąć, bowiem oto za uchylonego okna usłyszała urywek konwersacji który przykuł jej uwagę.
- I co znaleźli tego całego Johna i Hanę? – zapytał gruby głos.
- Cicho idioto! –syknęła kobieta w odpowiedzi, i to dosłownie syknęła bowiem jej głos miał w sobie coś z węża. – Jeszcze ktoś usłyszy, ściany mają uszy! –dodała jeszcze a po krótszej chwili z lekkim wyrzutem w głosie dodała. – Dalej zastanawiam się czemu właściwie się z Tobą umawiam.
- Bo nie możesz oprzeć się mojemu wspaniałemu charakterowi oraz wypełnionemu po brzegi skarbczykowi? –zapytał rozbawiony partner dziewczyny.
- Tak coś w tym jest… –zasyczała z chichotem

Shiba jednak bardziej od wspomnianego skarbca zainteresowało pojawienie się w jednym zdaniu imion dwojga z jej kompanów. Raczej nie było to zbiegiem okoliczności, czyżby komuś podpali? I czemu tylko ich para a nie cała grupa? Z tymi pytaniami w głowie niebiesko skóra przez okno mogła zerknąć na rozmawiających.

Pierwszym był dostojnie ubrany mężczyzna, trudnej do zidentyfikowania rasy. Jego twarz przypominała pokrytą pęknięciami czaszkę, z długą zaszytą szramą przechodząca przez lewe oko mężczyzny. Uśmiechał się szeroko, a jego płonące czerwienią oczy zwrócone były na towarzyszącą mu kobietę. Na głowie zarzucony miał rudy tupecik, a ozdobny szal zarzucony na garnitur powiewał w rytm wieczornego wietrzyku. W lewej dłoni trzymał pięknie wykonaną laskę, zakończoną dużym czerwonym klejnotem, sama ręka jednak do pięknych nie należała, były to bowiem same kości.


Kobieta która obejmowała prawe ramię mężczyzny, była zaś urocza. Uśmiechała się słodko, rozmawiając ze swym partnerem, a gdy się śmiała zasłaniała elegancko usta malutką dłonią w białych rękawiczkach. Na głowie miała letni kapelusz białego koloru, który skrywał krótkie zielone włoski, których kilka kosmyków dzielnie próbowało się spod niego wyrwać. Suknie w kolorze nakrycia głowy, odsłaniała ramiona, oraz gustownym wcięciem na wysokości piersi, zachęcała męskie spojrzenia do wędrowania w tamte rejony. Wizerunku dopełniały bialutkie szpilki na zgrabnych nóżkach kobiety… jedynym co nie pasowało do tego wspaniałego obrazka był długi i gruby wężowy ogon, który wił się po ziemi za kobietą.


Czy warto było szybko się ubrać i śledzić dwójkę nieznajomych by dowiedzieć się jakie plany mają wobec Johna i Hany, czy lepiej pozwolić losowi toczyć się swoim własnym losem i po prostu się wyspać?
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline