Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-01-2013, 19:02   #101
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Martwy Ogród


Calamity i Gort kroczyli śmierdzącymi kanałami, oświetlając swoją drogę jedynie przy pomocy rozpalonej dłoni wielkiego pirata. Odchody i brudna woda chlupotała i rozpryskiwała się na wszystkie strony pod wpływem ich ciężkich kroków, a paskudny zapach uderzał w nozdrza z siłą kowalskiego młota. Tunele ściekowe tworzyły prawdziwą plątaninę kanałów, nie raz nie dwa wędrowcy dochodzili do wejścia zagrodzonego kratami, czy ty też do ściany kończącej się malutką kratką dla rzeki nieczystości.
Dwójka rosłych mężczyzn kręciła się tak przez godzinę… może dwie, ciężko było o rachubę czasu w takiej okolicy. Mimo to murzyn zaczął się zwolna irytować, że nie dzieje się nic a nic, a jedyną rozrywką były potężne bryły fekaliów, płynących ku swej wielkiej przygodzie. W pewnym momencie murzyn nie wytrzymał i łupnął z całej siły w ścianę, by wyładować swoją frustrację na kamieniu, starszym niż głazy z których składało się ciało olbrzyma.
Los to jednak kapryśna nauczycielka, która ma swe humory, czasem lubi drażnić się z uczniami nim pozwoli im zagrać w swoją grę. Tak też było i tym razem, bowiem cios Gorta rozbił spory kawał ściany… ukazując tunel inny niż otaczające podróżnych ścieki. Ścieżkę, wyłożoną kafelkami tak czarnymi, jak tylko dusza demona mogłaby być, zimnymi niczym bryły lodu w dolnych kręgach piekielnych, ale tym samym pięknymi niczym najbardziej rozpustna i pożądana kobieta. Ścieżkę cicha i czystą, wolną od smrodu, wolną od wszystkiego. Drogę której szukali.



Poszerzenie przejścia do rozmiarów odpowiednich dla dwójki wojowników nie zajęło im dużo czasu. Potężne muskuły napinały się, odłupując kolejne części starego kamienia, który opadał w odmęty brudnego ścieku, który mimo otwarcia nowej ścieżki nie chciał wpływać do tunelu. Jak gdyby jakaś magiczna siła odpychała go od nieskazitelnie czystych czarny płyt, jak gdyby nawet fekalia czuły respekt wobec tej drogi.
Gdy tylko przejście uzyskało odpowiednia wielkość, dwaj wielkoludzi weszli doń bez strachu, idąc ramię w ramię ruszyli starą zapomnianą ścieżką, drogą która zapomniała jak to jest utrzymywać ciężar czyichś stóp. Mimo brudu jaki przylegał do ich obuwia nie zostawiali śladów, nawet nieokrzesany pirat jak Gort czuł pewną dozę respektu do tego ukrytego przejścia, w głębi swego kamiennego serca, czuł że zbliża się coś wielkiego.
Ale jak mówiłem drogi słuchaczu los to kapryśna Pani. Nie sprawiła, że kamiennie z wyższych kontygnacji ściany spadły na dół, bo kto wie może to przestrzegło by wędrowców przed wkraczaniem w tunel. Tak zaś nie wiedzieli że wybili dziurę w dawnej bramie, w drzwiach o ludzkiej twarzy.


Drzwiach do twierdzy tak starej, że zapomniały o niej legendy, do twierdzy której odkrycie mogło zmienić nie jeden los.

Tunel nie okazał się długi, już po chwili ciężkie kroki bohaterów tej historii, niosące się echem po czarnym korytarzu doprowadziły ich do wielkiej okrągłej Sali.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7F2LxYCeB3g[/MEDIA]

Sferyczne pomieszczenie wykonane było z tak samo pięknych kafelków, ułożonych na przemian: czarny-biały-czarny-biały, niczym wielka szachownica dziejów, niczym okryte tajemnica wnętrze wróżebnej kuli, która przesuwa pionkami po szachownicy losu. Tunel prowadził na cienki mostek, który jednocześnie wyznaczał średnice tego sferycznego pomieszczenia, zaś proste drewniane schody, tak bardzo nie pasujące do piękna tego miejsca, pozwalały zejść na sam dół kuli.
Tam zaś, pod mostem na kafelkach ustawione było krzesło. Potężny metalowy fotel, do którego przypięta była ciężkimi łańcuchami postać. Całkowicie pokryta bandażami, które zasłaniały każdy element jej sylwetki, nieruchoma i spokojna. Nie było widać czy oddycha, czy żyje, czy jest tylko dziwacznym pomnikiem, hołdem jakiemuś nieznanemu bóstwu czy artyście, czy może starożytnym więźniem który odbywał swoją pokutę. Po za nieruchomym osobnikiem w Sali, stało pełno mis wykonanych z czystego srebra. Każda z nich była wypełniona do połowy czerwoną gęsta substancją, zaś krople tegoż płynu kapały rytmicznie z góry do każdej misy. Wzrok dwóch przybyszy instynktownie ruszył w górę by odnaleźć źródło tegoż dziwnego rytuału napełniania naczynia, widok zaś który ujrzały oczy mężczyzn wydawał się wyjęty z umysłu szaleńca. Pod sufitem, nad każdą z mis, na metalowym haku wisiało ciało. Byli tu mężczyźni, kobiety… a nawet dzieci, wszyscy wyglądali na zwykłych rolników i kupców, zwykli ludzie których los nie obdarzył swa łaską wykorzystując do jakiegoś większego celu. Haki powbijane były w szyje ofiar, tak że krew pomału płynęła po metalowym ostrzu, by potem wyżłobioną nim trasą popłynąć w dół, a następnie przedzierając powietrze uderzyć w wypełnione do połowy misy z głośnym kapnięciem. Widok makabryczny, pokaz prawdziwego okrucieństwa bowiem znajomy w sztuce odbierania życia Calamity wiedział że nabite tak ofiary musiały mieć długa i bolesną śmierć. Hak nie odebrał im życia od razu, pozwalał im liczyć na wybawienie odbierając powoli to co dla nich najcenniejsze, największy skarb każdej istoty – życie.
- Sądziłem że zabierzecie ze sobą Fausta… –ciszę komnaty przeszył głos, tak zwykły że aż nie pasujący do tego miejsca. Głos osobnika który zbliżał się z wyjścia po drugiej stronie mostu, mężczyzny którego kryła ciemność. – Ale skoro przybyliście tylko dwaj, ty rycerzu niosący Rozpacz oraz zupełnie nieplanowany i przypadkowy piracie… – to mówiąc mówca zachichotał cicho przerywając swój wywód. – Chciałbym was powitam w swoim ogrodzie. W moim Martwym ogrodzie. – zakończył wychodząc na most naprzeciw Calamitiego i Gorta.


Mężczyzna o stroju, włosach, a nawet skórze czarnej niczym, najciemniejsza z ciemności. Skórze idealnie mrocznej, oddającej hołd temu niezwykłemu miejscu. Ubrany był bardzo podobnie do Fausta, proste wygodne buty i spodnie, koszula która poruszała się leniwie przy każdym kroku. Przy pasie zaś miecz, którego jedynie rękojeść, utrzymana w tym samym odcieniu co cały osobnik, widoczna była dwójce bohaterów. W dłoni trzymał łańcuch, na którym leniwie obracał ostrze, które o dziwo wyróżniało się z tej monotematyczności barw, miecz o ząbkowanym ostrzu, w kolorze krwi.
- Bądźcie tylko cicho… nie chcielibyście go obudzić… –stwierdził przystając w miejscu i zerkając w dół na owiniętą łańcuchami istotę.

Mistrz.


Hana po chwilach przyjemnego relaksu z blondynem, którego strój był czerwony niemal tak samo jak jej lubieżne usta, ruszyła w poszukiwaniu rozrywki trochę innego typu. Jej delikatne nóżki, poprowadziły ją wprost do dzielnic, gdzie pokazywanie się o tych godzinach nie należało do najrozsądniejszych wyborów. Ale czy właśnie to ten brak rozsądku nie był tak wspaniały? Zresztą kobieta wiedziała, że byle bandzior nie jest w stanie jej zagrozić, wszak nie bez powodu została wybraną na tą misję.
Znalezienie miejsca nielegalnych walk nie było trudne, wystarczyło porządnie obić ryj jednemu głupkowi który odważył się napaść na dziewczynę, uzbrojony jedynie w mały pistolecik. Gdy jego twarz przypominała już serię guzów i siniaków, bez problemu wyjawił gdzie można trochę zarobić w podobny sposób. Hana zostawiła rabusia, po czym z uśmiechem odeszła, ten zaś odprowadził ją zdumionym wzrokiem.



Hana trafiła do starej karczmy, której szyld ledwo trzymał się na swoim miejscu, a zamazanego napisu nie dało się już odczytać. W środku po za starym barmanem oraz kilkoma typami o zakazanych mordach nie było nikogo… a przynajmniej tak miało wydawać się dla byle laika. Czarnowłosa bowiem zamieniła kilka słów ze sprzedawcą i korzystając z tajnego hasła podanego przez pobitego złodzieja, otworzyła sobie drzwi do klubu nielegalnych pojedynków.
Znajdował się on w piwnicy karczmy, gdzie spora grupka mięśniaków, często z metalowymi protezami rzucała gotówkę na stary stolik, obstawiając kolejne walki. Hana zerknęła na aktualnie okładających się facetów i tylko uśmiechnęła się skrycie widząc jak słabi są. Gotówkę czuła już niemalże w kieszeni, wystarczyło jeszcze tylko pozgrywać niewiniątko by zwiększyć pulę zakładów.

Hana odczekała na swoją kolej i wśród gwizdów i zbereźnych komplementów i propozycji wkroczyła na prowizoryczną arenę, a walczący szybko zrozumieli swój błąd, jakim było pozwolenie kobiecie na branie udziału w tych zawodach. Przeciwnicy padali jeden po drugim, nie czyniąc dziewczynie żadnej szkody, nawet metalowe protezy nie pomagały im w walce przeciwko zabójczo szybkiej i wytrzymałej niczym stal dziewczynie. Kupka złota rosła zaś na stoliku, w szybkim tempie kiedy kolejni łasi na szybki zarobek wkraczali na ring.

Kiedy Hana powaliła któregoś z kolei już przeciwnika, zobaczyła, że nastrój w piwnicy trochę się zmienił. Nikt nie kwapił się do kolejnej walki… wszyscy jak gdyby na kogoś czekali, zerkając w stronę drzwi które po chwili otworzyły się.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=fBV2sGWCJu4&feature=player_embedded#![/MEDIA]

Do dusznego pomieszczenia, wpłynęło trochę powietrza z głównej izby przybytku, a na schodach pojawiła się sylwetka szczupłej osóbki.
- Słyszałam, że macie tu kogoś kto potrafi się bić.- krzyknęła wesoło kobieta, która zatrzasnęła za sobą drzwi i zeskoczyła ze schodów lądując, pośród mężczyzn z głośnym hukiem. Ziemia pod jej stopami popękała lekko, zaś Hana mogła przyjrzeć się wreszcie nowo przybyłej.
Była to szczupła dziewczyna, o niewielkim biuście ukrytym pod osłoną lekkiego metalowego pancerza, jakiego często używało się w warsztatach. Wzrostem podobna do Hany, ale zupełnie odmienna cerą, która była lekko opalona i ogólnie rumiana. Różowe niczym guma balonowa włosy nowo przybyłej, znajdowały się w całkowitym nieładzie, a gogle które je przytrzymywały całe pokryte były sadza i smarem. Jednak najciekawszym elementem stroju kobiety, były olbrzymie metalowe rękawice, zaopatrzone w dużą liczbę tłoków, sprzęgieł i innych nieznanych Hanie elementów.


- Hej mała! –zwróciła się do Hany kobieta, wypluwając gumę która przed chwilą jeszcze zawzięcie żuła. – Jestem Mira, tutejsza mistrzyni… słyszałam, że nieźle sobie radzisz. Zatańczymy, czy już trzęsiesz tyłkiem laseczko? –zapytała z szerokim uśmiechem, uderzając metalową pięścią o otwartą dłoń.

Zwyczajny dzień.


John po zakupie broni, zarzucił sobie ciężki karabin na plecy i ruszył przez miasto by za resztę gotówki zakupić bilet, na koncert wystawiany przez Toka monue. Gdy tak kroczył przez ulicę miasta technokratów i techników, ludzie zupełnie nie zwracali na niego uwagi, czasem tylko ktoś machnął mu ręką myląc przedstawiciela handlowego z jakimś swoim znajomym. Większość mieszkańców jednak sugerując się bronią na plecach mężczyzny brała go po prostu za jednego ze strażników.

Z zakupem biletu też nie było problemu, kosztował jedyne 75 sztuk złota, a John dostał miejsce w pierwszym rzędzie. Stało się tak dla tego, że sprzedawca pomylił go z pewnym znanym reporterem, więc nie dość że spuścił na cenie biletu, to jeszcze wybrał jedno z najlepszych wolnych miejsc. Koncert miał zacząć się następnego dnia o godzinie osiemnastej i potrwać parę godzin, wliczając w to przerwy oraz występy innych, mniej znanych muzyków i artystów.

Reszta dnia Johna minęła mu spokojnie, zjadł obiad w restauracji (chociaż musiał przyznać że był gorszy niż dania które Shiba im serwowała) odpoczął i pokręcił się po mieście. Nikt nie próbował go zabić, napaść, porwać czy też okaleczyć. Ot normalny dzień, normalnego człowieka.

Gdy w nocy kładł się do łóżka w wynajętym pokoju, był naprawdę zrelaksowany, a o ostatnich przygodach przypominały jedynie szwy na brzuchu, które Shiba miała ściągnąć za dwa dni. Tak więc położył się do łóżka bez zmartwień, dlatego też jego umysł mógł wrócić do pewnych starych czasów, dawnych przygód. Do dnia w którym to zmierzył się z najgroźniejszym przeciwnikiem w swej karierze.

Czarny rynek



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=o23uIlpi_CE[/MEDIA]

Blondyn w czerwonej koszuli, przechodził się między małymi podejrzanym straganami, których sprzedawcy byli jeszcze dziwniejsi niż towar który prezentowali. Czarny rynek, każde miasto jakiś miało, nawet te najwspanialsze i najpiękniejsze miejsca musiały mieć swoją brudną część. Nie ma poco zastanawiać się jak Faust znalazł to miejsce w Witlover… zbyt często robił to w innych miastach by skupiać na tym nasza opowieść. Teraz gdy noc powoli pochłaniała niebo, spychając słońce do defensywy, on był tutaj wraz z inną nieliczna klientelą. Większość osób kryła twarz, nikt nie chciał być zauważonym w takim miejscu.
Wybór nielegalnych towarów był zaś duży, od narkotyków, po eliksiry gwarantujące spędzenie nocy w towarzystwie pięknej kobiety… bez koniecznej zgody tejże damy. Innymi słowy wszystko czego zabraniało prawo, oraz wszelakie towary których zdobycie normalną droga przekraczało możliwości przeciętnych kupców.

Był też stragan którego szukał Faust, to właśnie przed nim teraz się znajdował. Drewniana buda, niemal na siłę wciśnięta między budynki mieszkalne. Drzwi ledwo trzymały się na zawiasach, a zapach przywodził na myśl tony zgniłych ciał, niżeli tak obecny tu zapach smaru. W środku było niemal pusto, jedynie kilka zwojów i ksiąg w szklanych gablotkach, wszystko na pierwszy rzut oka wyglądało na ciekawe. Co świadczyło jedyne o tym w jak fachowy sposób sprzedawca podchodzi do tematu.

Za lada starego biurka siedział zaś mężczyzna… albo i kobieta, ciężko było określić, bowiem cała sylwetka jak twarz skryta była pod ciężkim płaszczem w kolorze brązu.


- Wiedziałem ze przyjdziesz… –zacharczał sprzedawca, spoglądając dwoma czerwonymi punkcikami świecącymi w ciemności kaptura, w stronę Fausta. – Dużo się o tobie mówi w naszych kręgach Fauście. –dodał osobnik z wyczuwalną nutką rozbawienia w głosie. – Czego tym razem szukasz, złodziejaszku i łamaczu niewieścich serc?

Nocny spisek


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_3ibAaPgq-A[/MEDIA]

Shiba, wyszła z wanny owinięta w ciepły puchaty szlafrok, jaki hotel udostępniał swym gościom. Świeża i zrelaksowana westchnęła błogo, po czym ruszyła w stronę łóżka by wskoczyć w jakieś luźne ubrania i dać się objąć ciepłym objęciom Morfeusza. Jednak nie miało być dane jeszcze jej zasnąć, bowiem oto za uchylonego okna usłyszała urywek konwersacji który przykuł jej uwagę.
- I co znaleźli tego całego Johna i Hanę? – zapytał gruby głos.
- Cicho idioto! –syknęła kobieta w odpowiedzi, i to dosłownie syknęła bowiem jej głos miał w sobie coś z węża. – Jeszcze ktoś usłyszy, ściany mają uszy! –dodała jeszcze a po krótszej chwili z lekkim wyrzutem w głosie dodała. – Dalej zastanawiam się czemu właściwie się z Tobą umawiam.
- Bo nie możesz oprzeć się mojemu wspaniałemu charakterowi oraz wypełnionemu po brzegi skarbczykowi? –zapytał rozbawiony partner dziewczyny.
- Tak coś w tym jest… –zasyczała z chichotem

Shiba jednak bardziej od wspomnianego skarbca zainteresowało pojawienie się w jednym zdaniu imion dwojga z jej kompanów. Raczej nie było to zbiegiem okoliczności, czyżby komuś podpali? I czemu tylko ich para a nie cała grupa? Z tymi pytaniami w głowie niebiesko skóra przez okno mogła zerknąć na rozmawiających.

Pierwszym był dostojnie ubrany mężczyzna, trudnej do zidentyfikowania rasy. Jego twarz przypominała pokrytą pęknięciami czaszkę, z długą zaszytą szramą przechodząca przez lewe oko mężczyzny. Uśmiechał się szeroko, a jego płonące czerwienią oczy zwrócone były na towarzyszącą mu kobietę. Na głowie zarzucony miał rudy tupecik, a ozdobny szal zarzucony na garnitur powiewał w rytm wieczornego wietrzyku. W lewej dłoni trzymał pięknie wykonaną laskę, zakończoną dużym czerwonym klejnotem, sama ręka jednak do pięknych nie należała, były to bowiem same kości.


Kobieta która obejmowała prawe ramię mężczyzny, była zaś urocza. Uśmiechała się słodko, rozmawiając ze swym partnerem, a gdy się śmiała zasłaniała elegancko usta malutką dłonią w białych rękawiczkach. Na głowie miała letni kapelusz białego koloru, który skrywał krótkie zielone włoski, których kilka kosmyków dzielnie próbowało się spod niego wyrwać. Suknie w kolorze nakrycia głowy, odsłaniała ramiona, oraz gustownym wcięciem na wysokości piersi, zachęcała męskie spojrzenia do wędrowania w tamte rejony. Wizerunku dopełniały bialutkie szpilki na zgrabnych nóżkach kobiety… jedynym co nie pasowało do tego wspaniałego obrazka był długi i gruby wężowy ogon, który wił się po ziemi za kobietą.


Czy warto było szybko się ubrać i śledzić dwójkę nieznajomych by dowiedzieć się jakie plany mają wobec Johna i Hany, czy lepiej pozwolić losowi toczyć się swoim własnym losem i po prostu się wyspać?
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 08-01-2013, 22:41   #102
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
~Boom! K.O.~

Hana uśmiechnęła się lekko. Zadanie wykonane, kłopoty zostały odnalezione! Była nim kobieta, która miała na sobie więcej żelastwa niż Calamity. Przynajmniej w ocenie czarnowłosej.
Hana przechyliła lekko głowę na bok a na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Zapowiadało się ciekawie. Przeważnie tacy lokalni mistrzowie prezentowali jako-taki poziom, który - bo jakże inaczej!- i tak był zbyt mały aby pokonać Hane.
- Ja? Bać się? Haha. Podaj zasady i możemy zaczynać. - stwierdziła z uśmiechem i zdjęła z siebie czarną kamizelkę, zostając w białej koszuli. Najwyraźniej postanowiła potraktować przeciwniczkę poważniej, niż szeregowego bandziora.
- Zasady? Kto pierwszy się podda ten przegrywa proste. -stwierdziła kobieta powoli wchodząc na arenę walki.
- Mam nadzieje, że będziesz w stanie sie poddać, nie chciałabym aby ta walka trwała w nieskończoność. - stwierdziła Hana z gigantyczną dozą pewności siebie, rzucając przy tym kamizelką w męską publiczność. A co, niech się cieszą! Prawdopodobnie był to ich najbliższy kontakt z jakąkolwiek pięknością, nie licząc tych, którzy przed kilkoma minutami witali się z jej pięściami.
Następnie weszła na ring i przygotowała gardę.
- Graj muzyko! - wykrzyknęła, nieświadomie nawiązując do pewnego utworu. Hana ruszyła do przodu, starając się wybadać obronę przeciwniczki.
Kobieta przyjęła gardę, a małe piąstki Hany z głuchym brzdękiem uderzyły o potężnych rozmiarów rękawice, nie czyniąc im żadnej szkody.
- I ty powaliłaś wszystkich tych złamasów? -prychnęła różowowłosa i wzięła szeroki zamach by ugodzić swoją przeciwniczką w brzuch, jednak nim potężna łapa nabrała odpowiedniej prędkości, Hana już zdążyła odskoczyć do tyłu. Widać Mira była twarda... ale refleksem nie grzeszyła.
- I ty kogoś trafiłaś? - odbiła słowną piłeczkę, jednak bez jakieś finezji. Zresztą, to nie siła argumentów miała zadecydować o wyniku tej walki a argument siły. Problemem jednak były wielkie rękawice jej przeciwniczki. Chociaż Hana miała pomysł jak dostać się do wnętrzności różowowłosej, nie miała pojęcia jak mogłaby przebić się przez gardę. Zaczęła powoli się cofać i wyprostowała palce swojej lewej ręki, które po chwili pokryły się tą samą substancją co pręt. Chwilę później zgromadziła nieco energii magicznej i wystrzeliła w kierunku przeciwniczki, mając zamiar prześlizgnąć się pod nią i ciąć palcami niczym sztyletami.
Hana wystrzeliła do przodu, dokładnie w tym momencie gdy jej przeciwniczka postanowiła wykonać prawy podbródkowy swoją masywną rękawicą. Efekt był taki, że rozpędzona Hana wpadła prosto na metalową rękawicę, która gruchnęła w nią z monstrualną siłą. Ciało bladej dziewczyny zostało poderwane do góry, a z broni jej oponentki trysnęły kłęby pary, przez co cios jeszcze bardziej przybrał na sile. Efektem tego było to że plecy Hany zawarły bliską znajomość z sufitem piwnicy, który aż zadrżał od uderzenia. Dziewczynie zaparło aż dech w piersiach, a gdy spadła na ziemię, kaszlnęła krwią. Cios był na tyle silny, że przerwał całkowicie jej defensywę, nie zdziwiłaby się gdyby okazało się, że jedno z żeber zostało pogruchotanych.
- Tylko tyle? prychnęła Mira, strzelając metalowymi palcami, niczym zawodowy zabijaka. - Wstawaj maleńka.
Krew. Hana wpatrywała się w tą życiodajną ciesz, która opuściła jej ciało przez usta. Jej źrenice rozszerzyły się gwałtownie. Kim ona była, że udało jej się zadać tak poważną ranę?! Czarnowłosa oparła się na rękach i podniosła na kolana. Czuła ból pochodzący z klatki piersiowej.
- Zraniłaś mnie. - powiedziała cicho, w jej głosie słychać było coś w gust szoku. Zrobiła nierozsądną rzecz, jaką było przymknięcie na chwilę oczu. Wykorzystując swoją energię magiczną, załatała te rany, które były niebezpieczne dla jej życia, złamane żebro mogło poczekać. Następnie wstała na nogi, jeszcze bardziej wzmacniając swoją obronę. Spojrzała na lewą dłoń, wciąż pokrytą czerwonawą substancją.
- Pięć. - zaczęła głośno. - Mogłabym ci powiedzieć co mówi piąty punkt Kodeksu. Ale i tak nie zrozumiesz, czyż nie? Ty możesz masz zaledwie jedną zasadę w tej walce, lecz ja mam ich więcej. I to one dadzą mi siłę, żeby skosztować twojej krwi.
Na chwilę pozbawiła się magicznej obrony z swojej prawej ręki, tylko po to, żeby zanurzyć w niej palce tej drugiej, pokrytej czerwonej substancji. Wykorzystała własną krew, żeby zwiększyć swój potencjał bojowy. Co prawda wciąż daleko było temu do rękawic jej przeciwniczki, lecz zawsze to lepsza broń. Bladość wróciła do jej ręki.
Tym razem plan był inny. Wpierw wystrzelić w sufit nad swoją przeciwniczką i od niego wybić się kolejny raz, tym razem za nią. Wtedy zamierzała trzeci raz użyć swojej nadzwyczajnej szybkości, żeby wyprowadzić atak od tyłu za pomocą lewej dłoni, chcąc ją zanurzyć jak najgłębiej w różowowłosej dziewczynie.
Dziewczyna niczym torpeda wystrzeliła w stronę sufitu, następnie odbiła się od niego niczym piłeczka pingpongowa i lądując za przeciwniczką, która nie zrobiła nawet kroku, wzięła zamach, by wbić się w ciało swej oponentki. Jednak rozpędzona dłoń, poczęła nieoczekiwanie zwalniać, by zatrzymać się niemal tuz przed ciałem Miry. Hana poczuła jak ciężko nagle poruszać jej swoją dłonią, zaś różowowłosa powoli odwróciła głowę do tyłu.
- Sorki mała, wmontowałam sobie w rękawice małe generatory, kiedy jakiś bydlak wbił mi nóż w plecy. Pole magnetycznie nie jest za silne, ale starcza by zatrzymać takie ataki. - mówiąc to zamachnęła się wielką dłonią by odgonić czarnowłosą od siebie. Odwróciwszy się, uderzyła zaciśniętymi pięściami o siebie i splunęła na bok. - To jak poddajesz się?
Hana cofnęła się kawałek, mierząc przeciwniczkę wzrokiem. Musiała mieć słabe punkty, pytanie jednak brzmiało, jak do nich dotrzeć.
- Poddać się? Kpisz sobie, prawda? Ledwo co mnie zraniłaś! - oznajmiła bojowniczo, rozglądając się przy tym po pomieszczeniu. Dojrzała miotłę w kierunku której się rzuciła. Odłamała “część sprzątającą”, zostając z samym kijem. Wchłonęła czerwonawą substancję z swojej dłoni, bądź raczej przeniosła ją na badyl. Różnicy w stosunku do prętu teraz nie było.
- Zacznijmy zabawę. - oznajmiła.
- Jak miło, że jest tylko jedna zasada. - oznajmiła i wbiła swoją nową broń w jednego z widzów walki. Drewno szybko pokryło się czerwonymi wypustkami. Nie czekając na reakcję innych, wystrzeliła w kierunku różowowłosej, mając zamiar okładać ją swoją bronią.


Szybko wybuchła panika a ludzie poczęli uciekać z piwnicy, gdy zobaczyli, że Hana nie chce jedynie trochę się pobić. Mira zmierzyła dziewczynę wzrokiem i przyjęła defensywną gardę.
- Widzę, że jakiś psychol z Ciebie. Pewnie jesteś jedną z zarażonych, jak się tu dostałaś? -warknęła kobieta, a pręt uderzał o jej ciężkie rękawice nie dając jak narazie szansy na kontratak.
- Cztery. Życie członka Ścieżki jest cenniejsze niż życie kogokolwiek innego. - oznajmiła w odpowiedzi na zarzut, wciąż kontynuując ataki. Postanowiła chwycić kij oburącz i zgromadzić więcej energii magicznej w kończynach górnych, żeby jej ataki były silniejsze. Pytanie brzmiało jedynie, czy jej broń będzie w stanie zniszczyć metal, któremu z pewnością dorównywała.
- Zresztą, podróż była długo i nudna. Zero seksu, zero alkoholu, zero zabijania. Jak tu żyć? - zapytała z kpiącym uśmiechem, by w tym samym momencie cofnąć się o krok, obrócił broń ku dołowi, celując w kolano przeciwniczki i błyskawicznie skrócić dystans za pomocą swojej umiejętności, chcąc tym pozbawić mobilności różowowłosą.
Czarnowłosa ślizgiem weszła pod obronę swojej przeciwniczki, a jej pręt brutalnie łupnął w kolano, wbijając się w nie i sprawiając ,że różowłosa krzyknęła z bólu, po czym upadła na zranioną kończynę, nie mogąc utrzymać się w pozycji pionowej. Jednak nie poddała się łatwo, jej mocarna dłoń chwyciła za rękę Hany dzierżącą pręt i poczęła zaciskać się na niej mocno, wypuszczając przy tym kolejne strumienie pary.
- Nie łatwiej się poddać? - zapytała Hana przez zaciśnięte zęby w momencie, w którym wyprowadziła przyśpieszone kopnięcie w raną nogę. Potem kolejne, tym razem wycelowane w twarz. I znowu, znowu, znowu. Aż będzie zadowalający efekt z kolejnych nadzwyczajnie szybkich kopnięć.
Malutka stópka Hany, pod wpływem prawideł fizyki z niezwykłą siłą uderzyła w ranne kolano, gdy magicznie rozpędzony cios osiągnął odpowiedni pęd. Mira syknęła z bólu, zaciskając jednak swoją metalowa rękę mocniej, gdy pot rosił jej czoło, od wysiłku jaki wkładała w to by nie krzyknąć niczym ranione zwierzę. Jednak drugi, mocniejszy kopniak, sprawiał że noga różowowłosej wygięła się, pod dziwny katem, a krew trysnęła na wszystkie strony, a krzyk opancerzonej kobiety przeszył piwnicę, niczym grzmot. Mira wypuściła z miażdżącego uścisku Hanę, która szybko wyprostowała się by kopnąć druga kobietę w twarz. Jednak wielka rękawica, zasłoniła posiadaczkę nietypowego koloru włosów, a ta cała spocona z wysiłku jakim była walka z bólem wstała na jednej nodze.
- Ty wstrętna mała suko... -syknęła niekoniecznie przyjacielsko, po czym zrobiła coś czego po jej stanie Hana nie mogła się spodziewać. Odbiła się od ziemi na tyle mocno, że runęła na posiadaczkę magicznego pręta, przygniatając ją do ziemi, a potężne rękawice zacisnęły się na ramionach Hany, dociskając ją do podłoża jeszcze mocniej.
- PRZYNIEŚCIE TU JAKIEŚ ŁAŃCUCHY!-ryknęła Mira w stronę drzwi, które pozostały otwarte po ucieczce gawiedzi. - MAMY TUTAJ JEDNĄ SZALONĄ!- dodała gdy z jej broni buchały kłęby pary mające utrzymać Hanę w tej niekomfortowej sytuacji.
Szło już tak ładnie. Noga różowowłosej wydała piękny odgłos, chwilę później pojawił się jeszcze piękniejszy dźwięk wydanej przez ranną. Na ustach Hany mimowolnie pojawił się uśmiech. Dosyć szybko jednak sytuacja obróciła się o 180 stopni. Nagle czarnowłosa znajdowała się na dole, przygnieciona przez przeciwniczke.
- Tylko jedna zasada obróciła się przeciwko mnie? Nie potrafisz samotnie wygrać pojedynku? - wysyczała Hana, której bardzo, ale to bardzo nie spodobało się oskarżenie jej o szaleństwo. Jednak była w dosyć kiepskiej sytuacji. Do głowy przyszła jej tylko jedna myśl. Substancją którą normalnie pokrywała broń, teraz próbowała pokryć jej rękawice. Wprowadzić ją do środka, zranić, stworzyć tak wiele wypustek jak to tylko możliwe, zniszczyć i krzywdzić co się tylko da. Choćby i kosztem własnej krwii i many.
- Ty pierwsza złamałaś zasadę, atakując zwykłych widzów. -warknęła dziewczyna, zaś w głównej izbie słychać było wyraźne poruszenie, widać Mira została usłyszana.
Wtedy też, maź której zwykle używała Hana wpłynęła pod gigantyczne rękawice, bulgocząc w nich niczym wrząca woda, jej oponentka widząc to tylko wzmocniła swój uścisk, jak gdyby w ten sposób chciała pokonać magię. Jednak uderzenia które dudniły wewnątrz rękawic nie ustawały, a po chwili prawa rękawica rozpadła się na drobne kawałeczki, rozsadzona od środka magiczną energią krwi i many. Mira puściła kobietę, unosząc lewą rękę przerażona, gdy bulgotanie w niej tez nasiliło się. zaś Hana uśmiechnęła się szeroko dumna ze swej pomysłowości. Tylko, że Mira zaciskając z całej siły zęby, posłała lewy sierpowy na spotkanie tego uśmiechu. Buchnęły wszystkie zasoby pary, a drobna twarz Hany, została wręcz wgnieciona w ziemię, jedynie jej magiczna zbroja uchroniła dziewczynę przed rozłupaniem czaszki na miliony możliwych kawałków. Po tym ataku mana rozsadziła drugą rękawicę Miry...ale Hana tego nie zobaczyła, bowiem jej świadomość odpłynęła ku ciemności.
 

Ostatnio edytowane przez Elas : 09-01-2013 o 16:22.
Elas jest offline  
Stary 09-01-2013, 22:48   #103
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Blade of Despair vs Blade of Chaos
part 1

Gort uniósł brwi na widok przedziwnej sferycznej sali. W swoim życiu pełnym przygód i najprzeróżniejszych dziwactw, to z pewnością plasowało się na pierwszym miejscu. Wszak wszystko co do tej pory widział mógł od biedy chociaż rozpoznać i zgadywać do czego mogło służyć, a miejsce do którego wkroczyli nie przywodziło mu na myśl kompletnie nic znajomego, czy normalnego. Z jednej strony było to przytłaczające uczucie, ale z drugiej budziło w nim niezmierzone pokłady ciekawości. Zaś osobnik w czerni wydał mu się na tyle nietypowym jegomościem, że od razu miał ochotę rzucić mu wyzwanie. Powstrzymał się jednak przez wzgląd na Calamitiego i chęć dowiedzenia się wpierw cóż to za dziwaczne miejsce przypadkowo znaleźli.
- Jestem kapitan Czarnoskóry! I jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie przypadkowym, to zarobisz w czerep! - okrzyk wielkoluda rozniósł się echem po sali, po czym z jakiegoś powodu pirat postanowił po raz pierwszy ściszyć głos, co w jego wykonaniu brzmiało wręcz nienaturalnie. - A tak w ogóle to coś za jeden i co to za powalone miejsce? - murzyn zakończył wskazując wielkim paluchem na człowieka w czerni.
- To nie istotne kim jestem... można powiedzieć, że innym strażnikiem niż wasz przyjaciel Faust. -stwierdził mężczyzna w czerni i wzruszył ramionami. - A to miejsce? Cóż to wiezienie, bardzo stare lochy.-stwierdził bez ogródek.
- Więzienie? - wielkolud dla odmiany założył ręce pod boki. - Dla tamtego dupka w szmatach? Powiem ci że byłem w jednym z najstraszniejszych wiezień na świecie i nawet tam nie budowali tak wielgachnych cel dla jednego przestępcy. Więc co to jest za cudak i za co tutaj siedzi?
To miejsce cuchnęło śmiercią i niewyobrażalnym głodem, niestety widok nieszczęśników ponabijanych na haki wywarł małe wrażenie. Wiele razy miał okazję oglądać takie okrucieństwa, automatycznie wyobrażając sobie przebieg ich cierpienia.
- Takie potworności... w imię czego? Tej... abominacji? - kończąc zdanie zbrojny wyszarpnął miecz i wskazał nim na tajemniczego jegomościa w czerni.
- Zabijmy to... Gort... - Rzekł równie ponuro jak zwykle, nie miał zamiaru rozmawiać z demonicznym osobnikiem. Co tylko utwierdzała w tym przekonaniu przybrana postawa bojowa.
- Może Faust... będzie wiedział... co z tamtą istotą... zrobić... - rycerz wziął głębszy wdech, po czym kontynuował.
- Postarajmy się... tego nie... przebudzić... - Ta prośba była nieco absurdalna, gdyż Calamity jak i Gort do najsubtelniejszych nie należeli. Zbrojny, jednak postanowił o tym wspomnieć. Zastygnowszy w miejscu czekał na dalszy rozwój sytuacji, gdy jedyną oznaką życia była sporadycznie buchająca para z otworu w hełmie.
- Ale czy ten koleś nie powiedział, że robi tutaj za klawisza? - zauważył trzeźwo Gort. - Niech pierwta powie nam co wie, a potem się zobaczy.
Gdy to powiedział, na twarzy wielkoluda zagościł szeroki uśmiech, sygnalizujący, że również i on nie miałby nic a nic przeciwko zmierzeniu się ze strażnikiem tego miejsca.
Calamity kiwnął delikatnie głową na znak, że zgadza się z propozycją murzyna, poza tym nie drgając nawet o centymetr z wymierzonym czubkiem miecza w “klawisza”.
Czarny osobnik wpatrywał się zaciekawiony w dwójkę bohaterów, po czym leniwie przeniósł spojrzenie czerwonych oczu na Gorta.
- Cóż nie dziwie się, że nie budują wam takich cel. Im więcej ktoś osiągnął, im większym respektem był darzony tym więcej przestrzeni potrzebuje, nawet w niewoli. -osobnik uśmiechnął się tajemniczo, po czym podniósł jedną nogę, następnie drugą... i usiadł po turecku w powietrzu, wzdychając ciężko. - Powiedzmy, że najprościej mówiąc siedzi tu za zamordowanie sporej ilości dzieci. -mówiąc to “klawisz” uśmiechnął się lekko i dodał. - I nie jestem tutaj strażnikiem... a przynajmniej nie oficjalnie. Widzicie ja to bym nawet wolał żeby on się uwolnił, dla tego przyniosłem mu trochę dekoracji. -mówiąc to rozłożył ręce wskazując na wiszących na hakach osobników.
Na słowo “dzieci” ślepia rycerza zajarzyły się intensywnie i towarzyszyło temu ciche warknięcie.
- Jak ktoś...taki... może być... darzony respektem?! - rzekł ozięble, zaciskając mocniej dłoń na rękojeści.
- Wiesz...dużo stworzył. -zaśmiał się osobnik i zerknął na związaną postać na krześle. - Zresztą to były jego dzieci, kto mu bronił je pozjadać?
- Więc widzę że z ciebie też niezły popierdoleniec - stwierdził murzyn, zerkając jeszcze raz z obrzydzeniem na ociekające krwią ciała. - To co z nim robimy? Mi tam się już znudziły gadki z tym popaprańcem.
- Mi też... - Odparł Calamity, uspokajając się na moment. Rycerz przejechał dłonią po ostrzu “Despair”, co spowodowało na nim fioletową poświatę. Kolejno z niespodziewaną jak na niego szybkością odwrócił się dwa razy wokół własnej osi, przy każdym obrocie wypuszczając pręgę fioletowej energii. Litera “X” którą utworzyły poszybowała w stronę przeciwnika.
W tym samym momencie Gort wciągnął w płuca powietrze i wypluł grad kamyczków które błyskawicznie poszybowały w kierunku człowieka w czerni z prędkością kul pistoletowych.


Mężczyzna w czerni uniósł brwi widząc nadlatujące pasma fioletowej energii, dalej siedząc w powietrzu, chwycił mocniej swój czerwony miecz i z wprawą uderzył w fioletowy znak. Powietrze zawiało mocniej przy uderzeniu, zaś fioletowa energia rozprysnęła się na boki, ucinając nogi jednemu z wiszących, jednak nie trafiając w czarnoskórego oponenta. Kamyczki Gorta miały dzięki temu jednak czas by, ugodzić w pierś mężczyzny, jednak nie uczyniły one wiele szkody, przeciwnik bowiem zawirował w powietrzu unikając większości z nich. Jedyne co ucierpiało to koszula mężczyzny która zyskała kilka dziur, oraz jego bok który został rozcięty przez jeden z pocisków. Jednak nim z rany na dobre popłynęła krew, ta zasklepiła się.
- Wybaczcie, znałem kiedyś pewną hydrę i nauczyłem się od niej jak zajmować się swoimi ranami. -zaśmiał się czarnowłosy i wolną ręką poklepał po zasklepionej ranie.
- Nie chce być niemiły... ale raczej nie jesteście dla mnie godnymi przeciwnikami. Może jeszcze szanowny rycerz rozpaczy byłby wstanie coś zrobić, ale ty piracie jesteś tylko bezwartościowym śmieciem. -mówiąc to podparł policzek na dłoni i uśmiechnął się szerzej.
- Ale mam dla was odpowiednich przeciwników! Na pewno się wyżyjecie! -dodał z szerokim uśmiechem i machnął dwoma palcami w górę, zaś mostek zaczął pękać, tworząc dwie szczeliny, z których po chwili poczęły wysuwać się czyjeś dłonie.
- Wiecie, wam to pewnie dużo nie powie, ale Hades też mnie trochę nauczył. -mówiąc to mężczyzna spojrzał na pierwsza osobę która opuściła dziurę w ziemi. A była nią Sashi. Z pustymi oczyma, pokryta ziemią i zaschnięta krwią, ale wciąż była ta samą kobietą która niedawno pogrzebali. - To dla Ciebie rycerzu. -stwierdził czarnowłosy i poprawiając swoją czuprynę wskazał na drugi dół. - A to dla naszego szanownego pirata. -mówiąc to z dziury wyskoczył osobnik o białych włosach, równie białym stroju... oraz dziurą w piersi tam gdzie powinno być serce. Azar, osobnik który poległ na początku wyprawy, teraz stał na moście po drugiej stronie barykady.
- Sa..sa... - Rycerz zamarł a jego fioletowe ślepia rozszerzyły się. Nie wyobrażał sobie tego, że ma ją zgładzić. - Sashi? - Opuścił nieco miecz przyglądając się z niedowierzaniem poległej towarzyszce. Ale jednego był pewien, byli teraz wrogami.
- Błagam... zejdź... mi z drogi... - uniósł ponownie miecz, z rozpaczą w głosie. Jeżeli zostanie zaatakowany, spróbuje ją po prostu odrzucić w tył, niczym lalką.
Sashi dobyła miecza i tarczy, powoli przesuwając się w stronę rycerza. Jej pusty wzrok spoczął na jego sylwetce, a ona otworzyła usta i morowym głosem odezwała się w strone dzierżącego rozpacz. - To ty Calamity?
- Wspominałem już, że większość ich wspomnień dalej jest nienaruszonych? -zapytał lewitujący facet, który miał niesamowity ubaw z całej sytuacji, ledwo dawał radę unosić się prosto w powietrzu tłumiąc śmiech.
- Iwabababa! Nie lekceważ Czarnoskórego jeśli nie chcesz szybko zginąć! - zawołał pirat do człowieka w czerni. - Myślisz, że takie chucherko mnie zatrzyma!?
Ręce wielkoluda ponownie zamieniły się w kolczaste kule, po czym zaszarżował on na białowłosego, uderzając raz po raz lewym i prawym sierpowym, starając się tym sposobem zrzucić z mostu poległego towarzysza jednym silnym uderzeniem.
Jeden z czterech pierścieni na palcu Azara błysnął jasnym blaskiem, a w dłoniach mężczyzny pojawiły się dwie błyszczące katany. Ciosy Gorta zostały z łatwością wyminięte, mimo że Azar był nieboszczykiem to wciąż był zwinny niczym kot. Podobnie zresztą jak zabójca z którym Gort walczył w jaskiniach pod Czarną Wodą. Mężczyźni wymienili się kilkoma ciosami, wszystkie zostały zablokowane lub tez uniknięte, jedynie dwie malutkie ranki pojawiły się na ich policzkach, kropelki krwi popłynęły z ciała Azara gdy kolec rozdarł skórę, a kilka kamyczków odpadło od twarzy Gorta, kiedy ostrze Katany musnęło jego ciało.
- Nie... nie zbliżaj się...błagam Sashi... - rzekł Calamity łapiąc miecz oburącz, celując szpicem w chwiejną posturę zbrojnej. Jednak jej chód coś mu przypominał, przecież on sam poruszał się w taki sposób. Czy on sam też był tylko skorupą swej dawnej osoby? Jednak to nie był czas ani miejsce na takie rozmyślanie się.
- Będziesz cierpiał! - Niemal wrzasnął dzierżyciel rozpaczy do lewitującego osobnika.
- Cierpienie to pojęcie względne. -stwierdził filozoficznie mężczyzna, pokazowo przystawiając pięść do czoła niczym myśliciel.
Sashi zas zamachnęła niezgrabnie mieczem, jednak martwe ciało było w tym wypadku ociężałe i pozbawione dawnej lekkości, kobieta wywróciła się na moście. - Czemu nagle tu się pojawiłam. Gdzie jesteśmy? -zapytała z trudem podnosząc się z ziemi.
Calamitiego ogarnął wielki smutek widząc w jakim stanie jest Sashi.
- Zabił cię... kozioł... a teraz... wykorzystuję cię.. - Rycerz przełknął ciężko ślinę. - To monstrum, które... lewituje za tobą... - rycerz czuł się kompletnie bezradny, powoli dochodził do wniosku, czy nie lepiej byłoby skrócić jej męki. - Wybacz.. mi... - Z tymi słowami wziął potężny zamach z nad głowy na wojowniczkę, z zamiarem użycia całej swojej siły.
Gort wyczuł, że kamienie pod jego stopami były jakieś dziwne. Nie mógł nimi w żaden sposób manipulować, więc nie miał nad przeciwnikiem takiej samej przewagi jaką wcześniej miał w jaskini. Mógł teraz polegać wyłącznie na tym co było w stanie wytworzyć jego ciało. Zdawał też sobie sprawę, że Calamity jest teraz w niemałych terapatach, więc musiał rozprawić się z białowłosym tak szybko jak to tylko możliwe.
- A co powiesz na to!? I na to! I na to!! I NA TO!!! - wrzeszczał murzyn, wymierzając Azarowi kolejne ciosy kamiennymi kulami, gdy nagle przy ostatnim który zadał specjalnie tuż przed nosem przeciwnika, pewny że ten go wyminie, kula niespodziewanie zamieniła się w kamienny młot, zwiększając tym samym o kilkadziesiąt centymetrów zasięg jego uderzenia.
Miecz przeklętego rycerza opadł w dół niczym gilotyna na głowę skazańca. Sashi niczym marionetka uniosła tarczę, jednak siła Calamitiego była wręcz monstrualna. Niosący rozpacz, rozbił tarczę w perzynę, a jego miecz ugodził prosto w głowę kobiety, rozrywając ją na połowę. Kawałki czaszki i hełmu rozprysneły się na wszystkie strony, krew zalała most, lecz nie uczyniła na nim plam, powoli poczęła spływać w dół jak gdyby szukała ucieczki od pięknych kamieni. Rycerz zadrżał lekko na ten widok i uniósł swój miecz, jednak to nie był koniec jego koszmaru... dziewczyna bowiem poczęła po omacku wstawać. Mimo, że jej głowa była rozłupana na pół, mimo że oczy wypłynęły z oczodołów, ona powstała z ziemi wymachując na ślepo mieczem, niczym lalka na sznurkach.
W tym czasie Gort toczył zawzięty pojedynek z Azarem, mężczyźni wymieniali się wściekłymi ciosami, ale murzyn miał jedną przewagę. Mógł samodzielnie myśleć. Podstęp okazał się idealnym rozwiązaniem, młot bowiem gruchnął w bok głowy białowłosego, miażdżąc część jego twarzy. Szczęka opadła bezwładnie, ledwo trzymając się reszty czaszki, ucho zmieniło się w krwawa miazgę, a jedno oko nie wytrzymało siły uderzenia i wyskoczyło z oczodołu. Jednak białowłosy, jak gdyby w ogóle tego nie zauważył, odskoczył jedynie w tył, a jego katany zniknęły, a ich miejsce zastąpiła pokaźnych rozmiarów świetlista kosa. Widać teraz on postanowił zwiększyć dystans.
Czarnoskóry pirat uniósł do góry młot i zamachnąwszy się cisnął nim w Azara, po czym zaszarżował na niego, rozkładając szeroko ramiona, gdy jego druga ręka na powrót zamieniła się w normalną dłoń, zaś całe jego ciało pokryła niewidzialna zbroja. Rozumowanie Gorta było proste - ciasna przestrzeń działała na jego korzyść, więc jeśli uda mu się wytrzymać uderzenie kosy, pochwycić białowłosego w niedźwiedzi uścisk i wyrzucić za barierkę, to zabawa będzie skończona, a on ruszy na pomoc Calamitiemu. W tym celu postanowił zajść przeciwnika z lewej strony - tam gdzie przez utratę oka miał ograniczone pole widzenia, a Gortowi łatwiej było wyminąć jego ataki.
Ataki rycerza wydawały się beskuteczne, wobec ożywionej Sashi, była po prostu marionetką, która będzie walczyć dopóki będzie miała czym. Do tej pory rycerz tylko raz był zmuszony do użycia tej obrzydliwej zdolności. Bez słowa, wbił miecz obok siebie, po czym zaczął dziwacznie dygotać. Towarzyszył temu także równie kuriozalny bulgot zewnątrz pancerza. Calamity padł na kolana trzymając się za boki, bez przerwy dygocząc. Na ułamek sekundy zastygł, by nagle wydać z siebie najpotworniejszy i przerażający ryk, a z jego otworu w hełmie wyleciała chmara demonicznej szarańczy. Potworki szybko wyszukały swojego posiłku, i niekoniecznie miały się zatrzymać na Sashi.


Gort rozpoczął swój bieg, gdy nagle usłyszał bzyczenie setek skrzydeł. Zdezorientowany rozejrzał się, zobaczywszy że z otworu w hełmie Calamitiego wylatują setki, a nawet tysiące rozwścieczonych owadów. Szarańcza, obsiadła ciało Sashi jak i Azara zaczynając pożerać ich na miejscu. Kilka sekund zajęło by z przeciwników pozostały jedynie bielejące kości, które opadły na most.
Czarnowłosy mężczyzna wyglądał na zdziwionego pojawieniem się roju owadów, bowiem zrezygnował z lewitacji i opadł na ziemię, by od razu położyć nań dłoń. W moście ponownie otwarta została szczelina, tym razem jednak zamiast wypuścić kolejnych przeciwników, zawiało zimne powietrze, które poczęło wsysać przywołane owady. Gdy ostatni z nich zniknęło w czeluściach, strażnik otarł delikatnie pot z czoła. Widać, że ta technika wymagała od niego sporo wysiłku.
- A więc to była rozpacz którą w sobie nosisz? -zapytał zerkając na klęczącego rycerza.
- Przepraszam... Gort... musisz go... zabić...sam... - Calamity kaszlnął obrzydliwie, wypluwając z siebie resztkę larw owadów. Już miał się przewrócic gdy nagle chwycił się “Despair” i nieudolnie próbował podciągnąć się w górę. Beskutecznie jednak, gdyż ten atak zużył całą jego siłę.
- Puszka! Do kroćset! - zawołał wielkolud, podbiegając do rycerza. - Kim jest ten popapraniec!? Niech go diabli porwą!
Gort stanął naprzeciwko człowieka w czerni. Teraz wszystko leżało w jego rękach. Obawiał się tylko, że słowa strażnika mogły okazać się prawdziwe, gdyż nawet w tej chwili nie miał pojęcia jak mógłby zranić ich przeciwnika..
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 09-01-2013, 22:53   #104
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Bohaterska desperacja
Part II


- Zabijanie, walka, zabijanie, walka... jesteście tacy prostoliniowi. -westchnął czarny strażnik i ponownie usiadł w powietrzu. - Dziwne że Faust z wami podróżuje... aczkolwiek w sumie pasuje to do tej jego śmiesznej równowagi. Taka stateczność. -zamyślił się głośno czarnowłosy po czym spojrzał na rycerza niosącego rozpacz. - Twoim zdaniem by go tu zwabić powinienem was po prostu pozabijać, czy może tortury będą lepsze?
Rycerz nadal usiłował się podnieść, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Nawet jego zbroja zaczęła mu niezwykle ciążyć.
- Jakie... - Rycerz zakrztusił się purpurową wydzieliną. - To ma... znaczenie... i tak... zrobisz co... zechcesz... - Calamity, zaczął czuć strach, przed tym że zejdzie z tego świata, zanim dopełni swoją misję, zanim dowie się kim jest, zanim pozna prawdziwą definicję szczęścia.
- Gort... ty możesz... jeszcze... uciec...ja spróbuje... - Po tych słowach znów padł na kolana, próbując się podnieść.
Słowa Calamitiego przyniosły zgoła odwrotny efekt niż ten się spodziewał, gdyż pirat jedynie wykrzywił usta w grymasie i pogroził rycerzowi zaciśniętą pięścią.
- Phi! Nie żartuj sobie! Jakbym miał się przestraszyć jakiegoś wymoczka! - krzyknął rozeźlony Gort. - Skoro nie mogę go zranić, to zrobię sobie z niego worek treningowy! Co ty na to, popaprańcu!?
Ostatnie słowa wielkolud skierował do człowieka w czerni, po czym złożył razem dłonie w których pojawiła się rosnąca z każdą sekundą skalna kula, która po chwili miała już półtora metra średnicy, a przymocowany był do niej kamienny łańcuch.
- Bari Bari no Wrecking Ball! Iwababababababa! - roześmiał się murzyn, kręcąc nad głową młynki dopiero co wymyśloną nową bronią. - Prędzej zginę, niż zostawię na śmierć swojego nakama! A ty jesteś tylko kolejnym świrem, którego rozgniotę jak małą muchę!
To powiedziawszy murzyn zakręcił jeszcze raz kulą wyburzeniową, która poleciała na spotkanie czarnego dziwaka. Nie wiedział on jednak o tym, że była ona wzmocniona siłą jego ambicji, które buzowały w nim w tej chwili jak nigdy dotąd od początku tej wyprawy. W końcu udało mu się trafić na silniejszego od siebie przeciwnika, więc z oczywistych względów ucieczka nie wchodziła w rachubę. Tym bardziej jeśli na szali znajdowało się również życie jego drogiego towarzysza i przyjaciela.
Czarnowłosy spojrzał na murzyna, który począł rozkręcać kamienną kulę, która ze świstem przecinała powietrze zalegające w starożytnej celi.
- Jesteś naprawdę... cudaczny. -stwierdził czarnowłosy i stanął na ziemi. - Ale dobrze, pobawię się z tobą, póki jeszcze nie namyślałem się co z wami zrobić. - mówiąc to ruszył przed siebie i ślizgiem przeleciał pod kamienną kulą, która uderzyła w ścianę sali... o dziwo nie czyniąc jej żadnej szkody, odbiła się jedynie od dziwacznych płyt stanowiących ściany więzienia. Czerwonooki wróg uśmiechnął się i machnął na odlew czerwonym ostrzem, które przesunęło się po piersi murzyna odrywając z niej elementy kruszcu.
- Masz bardzo ciekawe ciało. -stwierdził rozbawiony oponent.
- Tylko nie podziwiaj za długo, bo może cię zaboleć - odparł Gort, który odskoczył do tyłu i zakręcił jeszcze raz kamienną kulą. Miał teraz swojego przeciwnika tam gdzie chciał. Murzyn miast atakować, zamierzał owinąć go łańcuchem na którym zawieszona była jego broń, a następnie skoczyć na niego i zacząć okładać po twarzy pięściami wzmocnionymi haki.
Oponent pirata uśmiechnął się i widząc co się święci, machnął mieczem, z którego wyleciała struga tnącej energii. Tak wyzwolona moc uderzyła w kamienny łańcuch, który pękł niczym gałązka pod stopami nieuważnego podróżnika. Ciężka kamienna kula odleciała w stronę ściany i po chwili sturlała się po sferycznej komnacie na sam jej dół, paradoksalnie nie uderzając w związanego osobnika, a zatrzymując się milimetry od niego. Kolejny atak zaś ugodził ciemnoskórego w rękę, tym razem odłupując od niej większy kawałek niż poprzednio.
- Naprawdę można się tak rozerwać. -stwierdził osobnik po czym zwrócił się do Calamitiego. - Tak właściwie niosący rozpacz rycerzu, jak Ci się żyje w tym ciele. Musze przyznać ze przed przemianą byłeś trochę przystojniejszy.
Upiorne zębiska rycerza aż, zgrzytnęły gdy usłyszał słowa osobnika w czerni. Zdawałoby się że ten typ znał rycerza, co gorsza może to on jest winny obecnego stanu zbrojnego.
- Ty... mi to... zrobiłeś?! - Warknął chwiejnie podnosząc się do pionu. Z trudem utrzymując równowagę ponownie przejechał dłonią po ostrzu, to zamajaczyło delikatną fioletową poświatą. Calamity miał zamiar poczekać na otwarcie, bo nie miał siły na kolejny wystrzał, w tym wypadku liczył na Gorta, który skutecznie potrafił zając sobą przeciwnika.
- Nie, nie ja. -zaśmiał się czarnowłosy. - Nie do końca, osobnik który Ci to zrobił był moim pomocnikiem. A dokładniej marionetką. Nim go zabiłeś, zdążył Ci się na szczęści odwdzięczyć w moim imieniu. -odparł śmiejąc się czarnoskóry chudzielec i ruszył biegiem na Gorta.
- Zewrzyj gębę kmiocie i walcz! Bari Bari no Giga Punch! - krzyk wielkoluda rozdarł powietrze, gdy w jednym momencie jego prawe ramię pokryło się kamieniami i urosło co najmniej dziesięciokrotnie, a gigantyczna kamienna pięść uniosła się i spadła z góry na człowieka w czerni.
Gort nie wiedział dla czego, ale między jego atakami czoło przeciwnika, co jakiś czas zraszały kropelki potu, jak gdyby większy wysiłek sprawiało mu stanie bez ruchu, niż walka z wielkim piratem.
- Wybacz wilku morski...prowadzę teraz ważniejszy pojedynek niż ta zabawa.- mówiąc to uniósł swój czerwony miecz i uderzył nim w kamienną rękę giganta, która pękła na pół niczym zwykła deseczka. Mężczyzna podskoczył w górę i kolejnym cięciem ostrza o szkarłatnej barwie,uciął potężne ramie Gorta, które z głuchym trzaskiem opadło na pomost. - Dalej chcesz to ciągnąć? -zapytał celując ząbkowanym mieczem w twarz czarnoskórego.
- Powiedziałem że nie pozwolę ci zabić mojego przyjaciela! - wrzasnął Gort, wyprostowując lewą rękę z której poczęła szybko wyrastać metrowej grubości kamienna ściana, która zasłoniła zarówno murzyna, jak i rycerza. Pirat użył przy tym całej siły woli jaka mu pozostała aby wzmocnić ją swoimi ambicjami. - Uciekaj, Puszka! Ja go tu zatrzymam!
“Despair” utraciło świecącą poświatę, gdyż rycerz wpadł na niekoniecznie dobry pomysł. Z całej swojej siły dźwignął się do góry i podszedł do krawędzi mostu, Spojrzał w dół, po czym po prostu zeskoczył. Nie wylądował jednak na podłożu z dziwnych płyt, a w swoim “portalu”, gdzie następny pojawił się po przeciwnej stronie kuli. Tą czynność powtarzał kilkakrotnie aż, nabrał dużego pędu, do tego zaczął sam obracać się zwinięty w “kulkę” z wystawionym mieczem. Po kilku chwilach zamienił się w latającą piłę tarczową, która nagle ni stąd ni zowąd wystrzeliła w stronę czerwonookiego. Celowanie było więcej jak trudne, ale Calamity chciał trafić miecz lub przynajmniej w rękę przeciwnika.
Osobnik uzbrojony w czerwone ostrze powolnym krokiem ruszył w stronę kamiennej zasłony, zupełnie ignorując poczynania przeklętego rycerza. Czyżby myślał że Calamity oszalał, a może uznał że osłabiony rycerz nie jest już żadnym zagrożeniem? To wiedział tylko on sam, a gdy jego kroki przerodziły się w bieg jasnym było że nie ma zamiaru poprzestać tylko na obronie. Ostrze o kolorze czerwonym niczym rubin przecięło powietrze, gdy uderzył nim o ścianę która powstała z dłoni Gorta, i ponownie ostrze nie zatrzymało się na kamiennej barierze, przecinając ją niczym masło.
- Nie ma na tym świecie materiału którego nie jest wstanie przeciąć ostrze Chaosu. –wymówił sentencją osobnik o czarnej skórze, niczym modlitwę czy tez mantrę, po czym przeszył swym złowieszczym spojrzeniem Gorta. – A teraz przetnie ona nici twojego życia. - wyrecytował unosząc swoje Sotrze, do ostatecznego ataku na potężnego pirata.
Wtedy jednak Calamity podjął swój ostatni desperacki atak. Niczym pierwotny gniew wszystkich mieczy, wystrzelił w stronę przeciwnika, ze świstem tnąc powietrze. Niczym żywa piła tarczowa, której jedynym celem było niszczenie wszystkiego co spotka. Zdawać by się mogło, że plan jest idealny, że przeciwnik nie ma szans na obronę… ten jednak w ostatniej chwili obrócił się trzymając miecz prosto przed swoją twarzą, tak że rozpędzony dzierżyciel rozpaczy, uderzył w szkarłatne ostrze.
Iskry zaczęły strzelać na wszystkie strony, gdy kręcący się Calamity, napierał całym pędem na blokującego mężczyznę, który począł sunąc po posadzce, mimo iż zapierał się nogami z całych swych sił. Żaden miecz, zaś nie odnosił uszczerbku, czy nawet nie myślał o stępieniu się, niczym starzy przyjaciele zaciskający sobie mocarnie dłonie, ostrze chaosu i rozpaczy siłowały się ze sobą.
- Mogę przeciąć wszystko na tym świecie… ale twoja rozpacz wykracza poza jego granicę. –wydyszał mężczyzna, z trudem blokując atak swego oponenta.
I wtedy to się stało.
Ostrze Calamitiego błysnęło na chwile purpurą, a on naparł ostatkiem sił na swego wroga co sprawiło, że czerwone ostrze, wyleciało z dłoni piewcy chaosu i obracając się niczym bumerang wzniosło się aż pod sufit pomieszczenia. Czarnowłosy mężczyzna zrobił zdziwioną minę, poczym jego ciało zafalowało niczym duch, a on jak i miecz zniknęli z przedwiecznego więzienia.
Mijały kolejne ciche sekundy, przerywane jedynie ciężkimi oddechami dwóch pozostałych tu bohaterów i nic więcej się nie działo.
Calamity nie miał nawet chwili na uczczenie zwycięstwa, gdyż zaraz po tym jak przeciwnik rozpłynął się w powietrzu, zbrojny zatoczył się kilkakrotnie i runął na twarz. Wszystko bez przerwy wirowało, nie wiedział gdzie jest góra a gdzie dół.
- Uda..udało... się? - zapytał niemal całując podłogę.
- Tak - wykrztusił pirat, dysząc przy tym ciężko. Pot zraszał jego czoło, a utracona ręka regenerowała się wolniej niż zwykle. Odtworzenie jej mogło zająć szatańskiemu duchowi nawet godzinę.
- Puszka... udało ci się! Skopaliśmy dupę temu popaprańcowi! Dobrze tak kmiotowi! Niech świat zadrży przed potęgą drużyny Czarnoskórego i Calamitiego!!! - zaryczał Gort, unosząc tryumfalnie zdrową rękę, gdy niespodziewanie zdał sobie sprawę, że na sali nie ma nikogo kto mógłby podziwiać ich zwycięstwo i już z mniej zadowoloną miną podszedł do rycerza, unosząc go i biorąc pod ramię.
- To co teraz? - zapytał murzyn, rozglądając się dookoła. - Idziemy obejrzeć tego dziwaka na dole, czy wracamy na górę? Nie widzę tutaj żadnych skarbów, więc nie mam tu nic więcej do roboty.
- Nie... wiem... powinniśmy... sprowadzić tutaj... Fausta... - odrzekł równie zdyszany, co Czarnoskóry. Nadal wszystko wirowało, gdy Calamity powstrzymywał się przed opróżnieniem żołądka na podłogę.
- Musze... chwilkę odpocząć... znajdź Fausta za ten czas... - Dodał próbując niezdarnie utrzymać równowagę, po raz kolejny na tej wyprawie korzystając z pomocy Gorta.
- Chyba masz tam trochę racji - odparł pirat, opuszczając Calamitiego z powrotem na ziemie, a następnie podrapał się po głowie. - Lepiej żeby obejrzał go jakiś mądrala. Skoro wrzucili go do paki w tak dziwacznym miejscu to pewnie lepiej go nie ruszać.
Gort odwrócił się plecami do rycerza i ruszył z powrotem w kierunku kanałów.
- Tylko nie daj się nikomu zabić! - rzucił jeszcze za siebie, gdy ciężkie buciory głuchymi stąpnięciami obwieszczały odejście Czarnoskórego.
- Jestem... z blachy.. co nie? nie martw... się... - Uśmiechnął się pod hełmem zbrojny, ściągając go na moment. Korzystając z oparcia jakim było “Despair” przysiadł łapiąc parę oddechów. Ta rzecz... która była owinięta w bandaże wydawała się potężnym bytem, poza możliwościami konkurowania. Z góry przyglądał się tajemniczej istocie, oczekując powrotu Gorta. W tym momencie poczuł satysfakcję z wygranej. Po raz kolejny udało mu się zgładzić byt który zagrażał wszystkiemu co dobre, lub może mu się wydawało tylko ze go zabił. Tego zbrojny nie mógł wiedzieć. Teraz jego spaczony umysł zamartwiała inna sprawa... czy reszta grupy była cała? Co mu mówiło, że niekoniecznie...
 
Tropby jest offline  
Stary 14-01-2013, 16:59   #105
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Nierówne szale.
Czyli anormalnia anomalia.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=z3Vw2_mAxzk[/MEDIA]

- Ja, złodziejem? - blondyn zapytał wyraźnie zdziwiony zarzutem sprzedawcy. O ile pierwsza z cech miała nieco wspólnego z prawdą, to druga była kompletnie... a właściwie troszkę podkoloryzowana. Niebieskie oczy przeglądały znajdujące się na straganie sprzęty, nie przywiązując jednak do nich wielkiej wagi. Szukał on bowiem czegoś konkretnego. Księgi, której potęga z całą pewnością wpłynie na losy małej grupy starającej się pokonać szaleństwo, a co za tym idzie - na cały świat.
- Chodzą plotki że często bierzesz to co nie twoje... pożyczanie czasem odbierane jest jako kradzież. -stwierdził zakapturzony.
- Nie jeśli to oddaję - zaśmiał się głosem, który wydawał się przenosić chociaż trochę prawdziwym uczuć.
- Zapewne wiesz czego szukam? - blondyn dodał po chwili, niemalże testując rozmówcę.
- Księgi, i to niezwykłej. -odparował jego słowa mężczyzna w kapturze. - Ale takie księgi nie są tanie.- dodał jeszcze, a blondyn mógł być pewien że pod kapturem uśmiechnął się chytrze.
- Czym są pieniądze? - przyszły kupiec zdawał się odnosić przyjemność z rozmowy z zamaskowanym mężczyzną. Zarówno sprzedawca, o ile tak można nazwać chytrego handlarza, jak i chcący posiąść nieco więcej wiedzy niż jest to potrzebne mężczyzna w złotych kolczykach nie byli “zwyczajni”.
- Bo zapewne nie chodzi ci o nie - odpowiedział uśmiechając się od ucha do ucha.
- Moc za moc jak to mówią... -odparł handlarz. - Wiesz... musisz oddać coś co już masz by zdobyć możliwość nauki.
- Khahahaha! - strażnik czegoś, co można nazwać względną równowagą wybuchł śmiechem. Nie było jednak w nim niczego w rodzaju szacunku do rozmówcy, czy też zrozumienia jego propozycji. Blondyn po prostu był rozbawiony - właśnie to emanowało z jego oczu.
- Znasz mnie. - powiedział nieco spokojniejszym głosem, wpatrując się to w zakapturzonego osobnika, to w jego asortyment.
- Znam, każdy z nas zna. -stwierdził mężczyzna wstając, wzrostem był niemal równy blondynowi. - Dla tego wiem, jak cenisz sobie wiedzę. A dla potęgi trzeba umieć coś poświęcić. -mówiąc to podszedł do jednej ze szklanych gablot i spojrzał na nią zamyślony. - A co ty byś mi zaproponował za księgę?
- Jeśli znasz mnie, to pewnie słyszałeś też o Viennie. - blondyn odpowiedział, zaś przez jego twarz przemknął grymas rozbawienia, wymieszanego w subtelnych proporcjach z dumą ze swojego własnego czynu.
- Ognistą panią o ciekawym zamiłowaniu - dodał po chwili przeglądając pomniejsze przedmioty magiczne. Jego dłoń z rozbawieniem stukała w ladę wybijając sobie znany tylko rytm.
- Kto jej nie zna. -zaśmiał się sprzedawca chrapliwym głosem. - Mocno ją zdenerwowałeś, ponoć ona i jej przyjaciele Cię szukają... i to nie w celach wypicia wspólnej herbatki.-zarechotał ponownie zakapturzony jegomość.
- Wino jest znacznie lepsze! - odpowiedział nieco rozbawionym głosem. Ot taki mały hołd dla samego siebie. Coś, co niektórzy nazywają “self-high five” bazując na idolach z dworów innych księstw. Może nawet miała to być wskazówka dla handlarza, kto wie?
Z całą pewnością blondyn, który uporczywie analizował otrzymaną odpowiedź. Vienne nie była dla niego wyzwaniem, przynajmniej jeśli wszystko dobrze rozegra. Ale z kim mogła podróżować?
- Wiesz zapewne czemu? - powiedział szukając twarzy w cieniu kaptura.
- Mniej więcej z tego samego powodu dla którego nazywają Cie złodziejem. -odparł krótko sprzedawca, odwracając się w stronę blondyna i mierząc go czerwonymi punkcikami.
- Tego akurat nie rozumiem. - blondyn rozłożył demonstracyjnie ręce ukazując swoją bezsilność.
- Czyż świat nie jest wielką biblioteką? - zapytał, przedstawiając swoją receptę na idealne spojrzenie na świat.
- Tylko ma wielu bibliotekarzy...a pożyczając książkę trzeba wiedziec któremu to zgłosić. -odparł handlarz, po czym wrócił do urwanego wątku. - Twoja oferta Fauście, co dasz mi za upragnioną księgę?
Blondyn całkowicie spoważniał, wyciągając rękę przed siebie. Nagle, na jej powierzchni zmaterializowała się księga. Wszystko wyglądało tak, jak w oryginale. No, może poza kilkoma zbędnymi informacjami. Co jak co, ale Faust po dziś dzień nie zdołał zrozumieć zdolności introligatora, który na podstawie opisu okładki zrobił łudząco podobną kopię.
- Co prawda nie jest to oryginał, ale... - tutaj wziął głębszy wdech, robiąc przerwę. Jeśli jego sława miała się na coś przydać, to mogło być to właśnie teraz.
- Wiedza za wiedzę...dobrze powiedziane. -handlarz podszedł do Fausta i wyciągnął spod płaszcza dłoń w czarnej rękawicy. - Można zobaczyć? -zapytał niemal słodkim głosem, aczkolwiek charczenie psuło cały efekt.
- Ależ oczywiście - powiedział równie miłym, przesłodzonym głosem, który aż zdołał się wołać rozmówcy w twarz “I tak nie masz wyboru!”. Wręczył książkę handlarzowi, z zaciekawieniem obserwując jego reakcję. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to może zyskać coś więcej niż samą księgę.
- Ciekawe... niemal idealnie skopiowana... -stwierdził zamyślony handlarz przerzucając szybko kilka stron, pogładził kilka kartek, pomruczał tez pod nosem kilka formułek sprawdzając czy przypadkiem księga nie jest przeklęta. - Hym... tak to uczciwa propozycja. Czyli oferujesz mi tą księgę, za moją wiedzę tak? -zapytał by się upewnić sklepikarz.
- Dokładnie. - blondyn odpowiedział krótko i treściwie. - Może powiesz mi jeszcze co nieco o tym, co skrywa się pod ta ziemią? - zapytał po chwili z nadzieją w głosie.
Handlarz nie od razu odpowiedział, księga zniknęła w jego dłoni gdy kontrakt został zawarty a on podszedł do jednej z gablot, po czym odsunął ją ujawniając jeden z sekretnych schowków. Wydobył z niego, stare tomisko owinięte w zwykły szary papier, oraz małą kryształową kulkę. Położył oba na blacie swego stołu i gestem wskazał Faustowi by podszedł.
- Pytaniem jest tylko to, która wiedzę wybierasz... -stwierdził z uśmiechem i machnął ręką w rękawicy nad kulką, która zamigotała, by po chwili pokazać w swym środku sylwetki Gorta i Calamitiego, którzy na moście zbudowanym z dziwnych czarno-białych płyt, toczyli walkę z... Azarem i Sashi! - Księgę która da Ci potęgę, czy wiedzę która pozwoli uratować kompanów?
- Księga za księgę. - odparł krótko, nie zaprzątając sobie nawet głowy inną możliwą odpowiedzią.
- Nie dostaniesz przecież czegoś takiego za pokazanie mi jednej wizji. - Dodał po chwili uzasadniając swój wybór.
- Wiesz że ta dwójka nie zrobi nic, by załagodzić sytuację, prędzej doprowadzi do jej eskalacji? - blondyn zaśmiał się gorzko. Nie wiadomo czy chciał ukazać sławę jaką może zyskać ratując Wiltover przed przebudzonym bogiem, potęgą którą może on mu ofiarować, czy po prostu ślepej uliczki, w jakiej blondyn postawił sprzedawcę.
- Nawet jeśli ja nic ci nie zrobię, on - tutaj wskazał palcem podłoże. - Nie będzie taki miły. - dodał po chwili uśmiechnięty.
Pokazał ręką cały kram, wskazując kilka z łatwiejszych i bardziej oczywistych skrytek.
- Co da ci zysk zapewniający twą zgubę? - dodał po chwili.
- Och, myślałem że powiesz coś w tym stylu. -stwierdził rozbawiony sprzedawca, i powoli zdjął kaptur. Odsłonił tym samym najmniej spodziewaną w tym miejscu twarz. Pod osloną odzienia krył się bowiem...




...czarnowłosy mężczyzna, który aktualnie toczył w podziemiach walkę z Gortem i Calamitym. Uśmiechnął się do blondwłosego rozmówcy.
- Witaj Fauście, wypada powitać innego ze strażników. -stwierdził wesoło mężczyzna i spojrzał na przedmioty przed nim. - Teraz już wiesz, że to nie jakaś tam wizja. Oni naprawdę są w podziemiach tego miasta.
- Witaj, strażniku. - blondyn odparł równie poważnie. Nie kwestionował realności wizji, ba - nawet nie sądził że mogła być złudna. Wcale nie chodziło tutaj o szacunek, bardziej o pokrętny honor zbliżony do tego okrzykniętego kodeksem złodzieja. Oszuści oszukują tylko innych.
- Nie jestem tylko pewien czego zamierzasz strzec. - zapytał nieco rozbawiony całą sytuacją Faust. Jeśli Gort i Calamity mieli jakieś problemy, to było to na ich własne życzenie. Mówił rycerzowi by nie zbliżali się tam bez niego. Nie posłuchali. Za głupotę zawsze jest kara. A na miejsce trupa znajdzie się kolejny śmiałek.
- Jeśli jednak chcesz go wskrzesić - odpowiedział nieco zachęcony tą wizją. - To z pewnością nie jest to równowaga - dodał po chwili, zaś czerwona koszula zdawała się tańczyć na wietrze który pojawił się nagle, znikąd.
- Są strażnicy równowagi, są tez i Ci którzy bronią Chaosu. -odparł szczerze rozmówca, a jego włosy też zatańczyły na wietrze który począł go otaczać. - Myślałem, że uda mi się trafić w twoje ludzkie instynkty. -stwierdził drapiąc się bezsilnie po głowie czarnowłosy po czym wręczył owiniętą w pergamin księgę Faustowi. - Kontrakt to kontrakt, nawet ja nie mogę złamać takiej umowy. Czasem Chaos i Równowaga rządzi się podobnymi prawami. -stwierdził jegomość i machnął dłonią nad kulą tak ze ta teraz pokazywała mężczyznę w bandażach przykutego do krzesła. - Wiesz kto to? -zapytał spokojnym tonem strażnik.
- Jak widać równowaga odnajdzie się nawet w Chaosie - zaśmiał się gorzko. Jego błękitne oczy spoglądały na kulę. Blondyn myślał, kojarzył. Jego inteligencja pracowała na coraz wyższych obrotach, co było dużym wyzwaniem biorąc pod uwagę jej potencjał.
Nawet jeśli nie miał on wystarczającej ilości informacji, potrafił stwierdzić co nieco. Można by rzec, czuł moc która emanowała z wizerunku przybysza.
- Nie żeby znalezienie o nim informacji było szczególnie łatwe. - odpowiedział zgodnie z prawdą.
Mrugnął, na ułamek sekundy odrzucając myśli w innym kierunku. Mała cząstka świadomości znajdowała się tutaj, tuż przy nic. Bachus, Dionizos, mistrza ceremonii można było nazywać dowolnym imieniem. Jednak żadne z nich nie było wystarczające by ująć zarówno jego siłę i niezwykłość, jak i słabość w kontakcie ze znacznie większymi od siebie bytami. Mimo wszystko musiał on być gdzieś w okolicy. Przyglądać się jedynem zdolnemu do wybawienia go z kłopotów strażnikowi. Blondyn chciał złapać istotę, nie jednak we wrogi sposób. Po prostu zapraszał on ją do siebie. Jeśli strażnik, czy może raczej piewca Chaosu był tym, który niemalże go zniszczył, oszukał, bawił się nim jak marionetką, to część duszy boga przybędzie. Zwłaszcza do ciała, które jeszcze tego dnia spełniło większość prawideł Dionizosa. Alkohol zagościł na chwilę w jego żyłach, on w pięknej kobiecie. Czego można chcieć więcej?
Wielu rzeczy, ale dla Dionizosa powinno to wystarczyć.
- Chcesz go budzić? - zapytał równie spokojnym tonem. Co złego mogło się stać? Jeśli polegnie teraz, to nie dałby rady zniszczyć szaleństwie. Tylko tyle i aż tyle. Jedna prosta zasada. Równowaga.
- Oj nawet nie wiesz jak bym chciał. -westchnął mężczyzna i spojrzał na Fausta zmęczonymi oczyma. - To ciężka praca czynić chaos, on jest niczym nagroda dla najlepszego pracownika. -stwierdził mężczyzna, nawet na chwilę nie sprawiając wrażenia, jak gdyby chciał podjąć walkę z blondynem. - Szaleństwo które się pojawiło, było niczym dar, żałowałem , że sam nie pomyślałem by wcześniej sprowadzić coś takiego. - mówiąc to zacmokał ustami kilka razy, niczym znawca sztuki obserwujący najnowszy obraz. - Zniszczenia, albo wprowadzenia chociaż odrobiny zamieszania do miasta, które jest granica dla tej plagi było by manną z nieba, dla tego czego strzegę. Nie sądzisz?- zapytał przechylając głowę w stronę mężczyzny w czerwonej koszuli.
Tym czasem Faust wyczuł w swej głowie słaby głos, obecność kogoś słabego i przerażonego, duszy rozdartej na kilka kawałków. “- Czego potrzebujesz... jeżeli mnie wyczuje znajdzie moją kryjówkę a to będzie mój koniec.”-odparło przerażone bóstwo.
- Plaga która spowija ten świat - blondyn wypuścił powoli powietrze. - Szaleństwo, tak? - zapytał retorycznie, jakby umniejszając wartość tego fenomenu. Jego ręka zmieżwiła swoje włosy, jak gdyby miało to mu pomóc zyskać jakąś przewagę.
- Naprawdę potrzebujecie czegoś takiego? - zapytał nieco zdziwiony, lecz ciągle skupiony młodzieniec. Nici przeznaczenia zdawały się mieć coraz cięższe dylematy, czy i jak powinny rozwiązać daną sytuację. A może one nie istniały, a spotkania wrogów i przyjaciół to tylko kwintesencja ich pragnień? Kto wie?
- Czegoś nienaturalnego, zbędnego. - dodał po chwili. - Nawet Chaos potrzebuje porządku - zaśmiał się, tak jakby emocje płynące z tego gestu miały podkreślić wagę jego słów. Mrugnął po raz kolejny, wykorzystując śmiech jako pretekst to wewnętrznej dyskusji.
- Mogę go pokonać, musisz tylko przekazać mi wiedzę o kosturze. - mentalna informacja nie tyle wypłynęła z Fausta, co raczej czekała wewnątrz niego aż ktoś ją odbierze.
- Owszem, Chaos wygra - odparł nieco zasmucony tym faktem blondyn. Przechylił głowę nieco na bok.
- Ale przegrasz również ty. - powiedział wskazując na czarnowłosego.


- Nie dość że będziesz tym, który pokrył świat w otchłani Szaleństwa - rozpoczął, wkładając rozpalonego papierosa do ust. Dym unosił się aż nienaturalnie pionowo, jakby jego cząsteczki pozostawały w równowadze.
- Nie spełnisz kontraktów - dodał nieco bardziej neutralnie. Owszem strata mocy była czymś przykrym, ale nie koniecznie wartym wspominania.
- Staniesz się zwykłym, szarym, nieco przemądrzałym - rozpoczął wyliczania, by po chwili wziąć głębszy wdech zmieszany z nikotynowym zastrzykiem energii.
- Zbędnym człowiekem. Który - tutaj blondyn zatrzymał się na chwilę. - O zgrozo! - podniósł nieco swój ton wypowiedzi.
- Idealnie wypełnia prawidła nowego świata, nie wpływając na jego losy! - zakończył czymś, co zagraniczni aktorzy nazywają “punch-line’m”.
“- Przecież ten kostur to tylko zabawka...zresztą i tak on ma większość mojej mocy. -prychnął w głowie blondyna Bachus.
Czarnowłosy milczał zaś chwilę, by otrząsnąc się zaraz. - Wybacz moje rozkojarzenie, ciężko być umysłem w dwóch miejscach naraz i prowadzić dwie równoległe rozmowy. -zaśmiał się szczerze ciemny wojownik po czym nawiązał do wypowiedzi Fausta.
- Tak Chaos potrzebuje porządku, tylko głupcy myślą, że są to pojęcia przeciwstawne. -stwierdził unosząc palec. - Chaos kręci równowagą, jest przypadkowy, ba nawet to czego ty strzeżesz potrafi doprowadzić do chaosu, wystarczy użyć z rozwagą równowagi by go uzyskać. Dla tego tak ciężko nim kierować, nie łatwo zaplanować nadejście tego czynnika, jest zbyt nieprzewidywalny. -mówiąc to osobnik ponownie przeczesał włosy, które niczym przeciwieństwo prostego słupa dymu z papierosa blondyna, rozbiegły się na wszystkie strony. - Nie mogę jednak zgodzić się z tym że stanę się zbędny. Zawsze znajdzie się ktoś, komu będzie można przyprawić chaosu. Obaj będziemy potrzebni, póki będziemy żyć
- Może więc wyślesz mnie na dół? - propozycja była zarówno prześmiewcza, jak i całkowicie szczera. Niewątpliwie jednym z lepszych obrotów sytuacji dla czarnoskórego pirata jak i dzierżyciela rozpaczy, która stawała się coraz bardziej ulotna, ba! Dosłownie z niego wyleciała, przybierając postać niematofyrcznych, przepełnionych ciemną energią szarańcz. Chmara, której istnienie zostało odesłane na dużo przed tym, gdy blondyn zyskał jakąkolwiek możliwość jej podziwiania, przesądziła pojedynek na dole, przynajmniej o ile nie znajdzie się tam kolejna siła.
- Naprawdę myślisz, że jesteś w stanie dyktować jakiekolwiek warunki? - pokryty czerwoną koszulą strażnik roześmiał się w myślach. Ot, właśnie teraz bóstwo, które zatraciło się w swoim strachu do poziomu, który śmiało można nazwać szaleństwem, starało się dyktować mu warunki. Odmawiać. Ten świat nigdy nie przestanie zadziwiać, ale cóż... Chyba właśnie to trzyma go w równowadze.
- Chaos jest częścią równowagi - Faust podsumował, wydychając dym zebrany w ustach. - Ale tak jak ty znajdujesz się po jednej stronie barykady, inni zaś po drugiej - kontynuował rozglądając się po “sklepie” - przykrywce. Ciekawe, czy czarnowłosy szermierz przygotował więcej możliwych skrytek, miejsc w których na niego czekał. Z pewnością jest tutaj już chwilę i może nawet zamierza zostać na dłużej. W takim wypadku niemal oczywistym była konfrontacja między dwojgiem, zaś biorąc pod uwagę dostęp Fausta do nowych pokładów wiedzy - rozmówca miał teraz najlepszy moment by działać.
- Ja zaś jestem tylko mostem. Niczym dwie kule wewnątrz znaku Yin-Yang - zaśmiał się. - Sprawiam by zabawa mogła trwać wiecznie. Ot, balans. Równowaga. To nigdy nie równało się dobru. - wyznał po chwili. Nie był pewien do czego dąży rozmowa, jednak jeśli zejście na trudniejsze tematy miało przysporzyć drugiemu z nich kłopotów, zmusić go do wykorzystania większych zasobów wiedzy, inteligencji jak i zwyczajnej erudycji - będzie tylko lepiej.
-” Nie zapominaj do kogo mówisz dzieciaku.” -warknął w myślach Bachus. “- Niepokonasz go jakimiś tanimi sztuczkami, a ja nikomu więcej nie oddam swej siły bez gwarancji że to co on ukradł do mnie wróci. -dodał jeszcze Bóg wina.
Czarnowłosy osobnik spojrzał na Fausta i westchnął. - Dokładnie, tak samo jak chaos nie zawsze oznacza zło. - po tych słowach jeszcze raz zerknął w kryształowa kulę. - To jak... uwolnisz go ze mną czy nie? -zapytał z wesołym uśmiechem, jak gdyby była to naturalna kolej rzeczy.
- Wiesz że nasze wspólne cele kończą się w momencie wyzwolenia? - blondyn odparł rozbawiony, nie starając się nawet ukryć prawdy. Jakby na znak bezsilności wobec takiego właśnie stanu rzeczy rozłożył ręce na bok.
- Go? Pokonam samemu. - roześmiał się wewnątrz samego siebie. Po chwili jednak spoważniał. - Gorzej będzie, gdy ON się przebudzi. - dodał całkowicie neutralnym tonem, niemal tak, jakby cała radość opuściła jego ciało.
“- Udowodnij że jesteś w stanie stanąć z nim na równi w szramki a dostaniesz czego chcesz.”- odparł głos po czym ucichł a obecność zniknęła z głowy Fausta.
- Chyba przeceniasz tego więźnia... miasto zniszczy ale inne osobliwości szybko się nim zajmą. -stwierdził strażnik przeciwności, ważąc każde słowo.
- Wiesz że to rozwiązanie jest nudne? - blondyn odparł krótko i stanowczo, wciągajac ostatnią dawkę nikotyny do swego ciała. Odłożył papieros z dala od ust, wpatrując się w jego ledwo tlący się płomień.
- Nie mówiąc o tym, że zapewne tymczasowe. - można by rzec, iż strażnik równowagi właśnie pochwalił komplement piewcy chaosu.
- Czyli rozumiem, że nici z przyjacielskiej pomocy kolegów z różnych grup zainteresowań. -zaśmiał się mężczyzna i machnięciem ręki wyłączył magiczną kulę. - Dobrze więc... -stwierdził i odsunął się delikatnie od stołu odrzucając poły płaszcza i odsłaniając dwa miecze przy pasie. Jeden o ostrzu czerwonym niczym krew, drugi zaś skryty w pochwie. - Jak rozumiem zastosujemy metody trywialne, acz widowiskowe?
 

Ostatnio edytowane przez Zajcu : 14-01-2013 o 17:03.
Zajcu jest offline  
Stary 14-01-2013, 17:05   #106
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Nierówne Szale.
Równowaga sił.


- Jeśli tego pragniesz, to wygrany zajmie się nim. - odparł Faust ponoru, materializując w ręce swe białe ostrze. Kolejnym z przedmiotów, które zawitały na ten świat był jakże słaby i niewinny pierścień. W zamian jednak zniknął właśnie uzyskany pergamin.
-[i] Powo-[i/] - rozpoczął powoli, tylko po to by zniknąć pojawiając się kolejno przed przeciwnikiem, na starej pozycji, jak i za nim. Każda z materializacji zdawała się atakować, zaś za sprawą szybkości, która tylko teoretycznie powinna być osłabiona w tak małym pomieszczeniu, zdawało się że istnieją one równolegle. O ile pierwszy z ruchów ofensywnych był tylko fortelem, to drugi celował w prawą nogę przeciwnika, zamierzając rozpocząć konsumpcję jego duszy. Blondyn nawet nie łasił się na to, że ochrona pierścienia zdoła zniwelować zadane mu obrażenia, jednak w połączeniu z unikiem, który dosłownie był błyskiem - mogła zapewnić mu namiastkę defensywy.

[Media]http://www.youtube.com/watch?v=D_KGHnj7VtI [/Media]

Biała katana wbiła się, a dokładniej przeniknęła przez nogę oponenta, który nawet nie zdażył drgnąć z miejsca, drug z Faustów, nim zaczął się rozmywać, również zdawało się iż uderza w przeciwnika, o skórze czarnej jak jego dusza. Jednak Faust nie poczuł, jak miecz zabiera to co dla każdego jest najcenniejsze, a po chwili okazało się dlaczego.
-..li -dokończył rozpoczęte przez Fausta słowo jego przeciwnik, kładąc dłoń na ramieniu blondyna, kiedy to czarne ciało zmaterializowało się za ubranym na czerwono osobnikiem, a przebita sylwetka, rozmyła się tak samo jak i klon stworzony przez Fausta.
- Nie tylko ty zdobyłeś wiedzę o prędkości. Kto jest szybszy, twój rumak, czy moc boskiego posłańca? -zapytał mężczyzna z uśmiechem, po czym wyszarpnął z pochwy przy pasie czarną niczym dusza diabła katanę. Idealne przeciwieństwo ostrza dzierżonego przez Fausta, Ying i Yang wśród cudów kowalskiej sztuki właśnie miało się zderzyć.
- Moja kolej. -stwierdził osobnik i zniknął, by po chwili trzech takich jak on pojawiło się dookoła blondyna, każdy z uniesionym ostrzem, każdy z rozwianymi włosami, każdy z nutką ciekawości w oczach. Ale przede wszystkim wszyscy szczerze uśmiechnięci.
- Rumak ruszy szybciej, pewniej. - blondyn zaśmiał się, komentując wypowiedź przeciwnika. Cóż, jak widać inspiracja starożytnymi bóstwami tego konkretnego rejonu była znacznie większa. Kolejni z nich pojawiali się wokół Fausta, lgnąc do niego niczym ćmy do ognia. Niewątpliwa różnica między strażnikiem równowagi i piewcą chaosu niewątpliwie polegała na przychylności bóstw. Jeśli Hermes został wykorzystany dokładnie tak samo jak Dionizos, pozostając nieprzychylną czarnowłosemu skorupą ukrytą gdzieś głęboko, to większość zdolności nie osiągnie swej całkowitej siły, nie mówiąc już o mieszance mocy źródła jak i użytkownika.
Uśmiech Fausta nie zniknął nawet gdy trójka przeciwników pojawiła się tuż wokół niego. Sam bowiem znalazł się na dachu, by odbijając się od niego znaleźć się w miejscu rozpoczęcia ofensywnego formatu rozmowy.
- Szkarłatny kacie, pora na egzekucję - mruknął sam do siebie, licząc że coraz bardziej rozpalona do walki osobliwość, skrywająca się pod postacią białej katany wesprze jego starania chociaż trochę.
- Scarslash - odparł ku uciesze nieistniejących jeszcze fanów jego skromnej osobistości. Fala uderzeniowa, będąca tak naprawdę mieszanką zdolności Ksantosa jak i kata, miała wykorzystywać zdolności ich obu. Wszystko dzięki wizycie w obozie pewnego bandyty, oraz krótkiemu treningowi, a właściwie ujrzeniu swych błędów na krucjacie w imię Calamitiego. Jak się dzisiaj okazało, pierwszej z nich.
Nigdy nie przepadał za brutalnymi atakami, tu jednak wiedział że nie jest w stanie zranić wroga, chodziło tylko i wyłącznie o pozbycie się pozostałych przeciwników, oraz nałożenie krótkiej zasłony na kolejny ruch blondyna, który gdy tylko atak opuścił jego ostrze, wykorzystał go jako mieszankę kamuflażu i swoistej trampoliny umożliwiającej szybszy start. Zamierzał znaleźć się na drugim końcu pomieszczenia, by gdy atak zderzy się z przeciwnikiem, neutralizując jego kopie, znaleźć się za tym prawdziwym, wykonując szybkie, lecz płytkie cięcie po lewym ramieniu wroga. Czy przy takim planie coś mogło pójść nie tak? Chyba wszystko, dlatego też zamierzał on korzystać ze swej podstawowej formy obrony - mieszanki pomniejszego przedmiotu jak i zdolności szybkiego ruchu.
Gdy fala uderzeniowa, która była wyraźnym hołdem dla kunsztu jaki stary bandyta osiągnął jedynie przy pomocy siły swych mięśni, rozbiła dwa fałszywe obrazy czarnowłosego, Faust już pędził na jedynego który pozostał na placu boju. Jego oponent nie kłopotał się z unikaniem ataku blondwłosego chłopaka. Atak Fausta nie miał siły tak druzgoczącej jak cięcia których używał pierwotny właściciel tej techniki, rozcięły one skórę strażnika nieładu, jednak ta zasklepiła się szybko gdy moc pradawnej hydry ujawniła się w jego ciele. Burza czarnych włosów zawirowała, gdy czerwonooki mężczyzna wykonał szybki obrót, a ostrze jego czarnego ostrza, stanęło na drodze perlistobiałej katany. Miecze uderzyły o siebie ze zgrzytem, gdy dwaj szermierze zbliżyli się do siebie, niczym para kochanków szukających ratunku w objęciach partnera.
- Nieźle. -skwitował wesoło wygięty w łuk, piewca nowej równowagi, po czym jego ręka poruszyła się z niesamotiwą prędkością, by zaatakować Fausta seria pchnięć z każdej możliwej strony, zaś zainspirowany kreatywnością blondyna z uśmiechem, dodał kolejna nazwe do słownika ciosów, które w swym życiu usłyszał Faust. - Hermes Rain.
Ciosy jednak napotkały na barierę, która utworzył dookoła łamacza kobiecych serc, pierścień pochodzący z przybytku rozkoszy. Niezwykła prędkość boskiego rumaka, pozwoliła mu zaś odskoczyć do tyłu, nim ciosy przełamały ta magiczną sztuczkę.
- Wzajemnie - blondyn skwitował kombinację ruchów przeciwnika. Walka coraz bardziej wpływała na sposób postrzegania świata przez tą dwójkę. Adrenalina pompowała przez ich serce roskosznie stymulowała zarówno ciało jak i umysł toczących starcie. Ba, presja którą obaj obarczali otoczenie zdawała się być wyczuwalna, nic dziwnego jeśli wszystkie istoty potrafiące wyczuwać magię zaczną pojawiać się, lub, co dla nich znacznie lepsze - uciekać z tej okolicy. Biorąc zaś pod uwagę lokację areny, jaką stał się mały sklepik, to istot nadnaturalnych będzie w tym obszarze więcej niż mniej.
Przynajmniej żaden z nich nie musi martwić się o postronnych.
Oczywiście nie zmieniło to nic...
Dwójka samotników była skupiona prawdopodobnie najbardziej od dłuższego czasu.
Co mogło kontrować dwójkę broni, styl który był zarówno bliski, jak i obcy blondynowi? Z jednej strony przewaga siły, jednak na nią Faust nie mógł liczyć. Z drugiej jednak było coś, co trzeba było zapłacić za niemal dwukrotnie zwiększoną częstotliwość zadawanych cięć. Pchnięcia, jak i obrona przed nimi, czy to była główna wada korzystania z dwóch jakże potężnych mieczy?
Oddech blondyna zaczął być niereguralny, jeden z wdechów był dłuższy, drugi krótszy. Jedne pojawiały się częściej, inne rzadziej. Choć brzmi to śmiesznie, to już ta metoda miała obustronne zastosowanie, przede wszystkim pozwalała blondynowi skupić się w pełni na polu walki i przeciwniku znajdującym się w jego barierach. Jednak to był tylko dodatek, proste ćwiczenie na koncentrację.
Prawdziwy haczyk znajdywał się w czymś tak częstym w szermierczych pojedynkach jak próby odczytania ruchu przeciwnika. Wszystko, nawet oddech wroga zdawał się być ważnym aspektem, ba, nawet dominującym dźwiękiem! Prosta sztuczka, prawdopodobnie nie godna wykorzystania w tak pełnej magii i tajemniczości potyczce była jedną z nielicznych iluzji nie opierających się na magii, a co za tym idzie - nie możliwych do zanegowania w prosty sposób.
Blondyn zniknął, by niemal w tym samym momencie pojawić się przed przeciwnikiem, zaś cała jego ręka, łącznie z nadgarstkiem wykorzystała znaną mu wiedzę, by ostrze niemalże wystrzeliło z jego normalnej postury, zbliżając się z zawrotną prędkością do wątroby przeciwnika, by za pomocą gwałtownego ruchu dłonią zmienić kąt ataku, tak by celem stało się serce.
Oczywiście, bo jakże by inaczej, nie był to główny atak adresowany w stronę jakże wymagającego przeciwnika, który zdawał się powalić już dzierżyciela rozpaczy, jak i radzić sobie dobrze z czarnoskórym piratem. Wręcz przeciwnie, zamierzał on tylko zmusić przeciwnika do jakiejkolwiek reakcji - ta zbrojna była nie możliwa, cóż takie są prawa natury. Jednak odskok i przyjęcie pozycji defensywnej - owszem, lecz właśnie tutaj zaczynała się zabawa. Wytrącony z równowagi przeciwnik powinien być wolniejszy niż blondyn, którego środek ciężkości już był wysunięty w jego kierunku.
Blondyn zamierzał podążyć za przeciwnikiem, by zdzielić jego głowę obrotowym kopnięciem. Czerwona koszula, coraz bardziej targana przez wiatr zdawała się rozpadać na oczach strażników - gladiatorów walczących za przekonanie, zniknęła jednak po raz kolejny, by zaatakować od przodu tą samą techniką co za pierwszym razem. Obrona, która zdawała się nie mieć tutaj większego sensu, miała być taka sama jak poprzednio.
- Niedoścignione ostrze - oświecił wroga nazwą tej kombinacji.

Czas wydawał się zwolnić swój strumień, by jak najlepiej obejrzeć zaistniałą w błyskawiczny sposób sytuację. Blondyn w oczach wszechmogącego czasu ruszył ze swego miejsca, z gracją i delikatnością, niemal stapiając się ze strumieniami powietrza, jego czarnowłosy oponent, zaparł się nogami o ziemię, którą popękała delikatnie pod jego przepełnionym moca dotykiem. Tak i ziemia po której stąpał Faust, nie pozostawała taka jak wcześniej, pęd rozrywała krucha strukturę desek starego budynku, kiedy to strażnik równowagi niczym duch wiatru zmniejszał dystans między sobą a oponentem. Czas wiedział, że czarnowłosy nie jest wstanie dostrzec tych pełnych gracji ruchów, zobaczył je dopiero gdy mężczyzna w czerwonej koszuli, był już tuż przy nim a biała niczym esencja niewnności katana pędziła by spotkać się z sercem czarnym niczym węgiel. Strażnik Chaosu zareagował tak jak przewidział to jego przeciwnik, sięgając po moc Hermesa, odskoczył do tyłu z niezwykłą pędkością, jednak nawet magia nie może oszukać fizyki w pełni. Wielka prędkość, której szybko się wyzbędziemy, zabierze ze sobą część naszej równowagi. Tak tez stało się tym czasem, a noga Fausta wykorzystała to bezwzględnie, unosząc się do góry i uderzając w twarz czarnego wojownika. Ten zachwiał się, ale nie uległ wpływom grawitacji, zaparł się mocniej, a z kącika jego ust popłynęła krew, gdy czarną dłonią odsunął od twarzy nogę blondyna. Lekka czerwień, na czerni policzka sugerowała ,że twarz piec będzie strażnika chaosu przez kilka dni.
- Powinszować. -odparł ze szczerym podziwem w głosie po czym odepchnął nogę Fausta, która wróciła na ziemię i ugiął lekkonogi przechodząc do kontrataku. Wyskoczył do góry, posyłając za siebie deszcz drzazg z starej podłogi, a jego dłonie otworzyły się, gdy wykonał w powietrzu piękny piruet, a w otwartych rękach pojawiły się pociski ciemności, błyszczące całkowitym przeciwieństwem światła tuż nad głową Fausta. Blondyn oczywiście odskoczył pospiesznie, jednak jego przeciwnik tylko na to czekał. Czarne kule zniknęły z jego dłoni, jak gdyby nigdy ich tam nie było, a on opadł na ziemię, opierając się o nią rękoma i stopami, niemal składając całusa na drewnianej posadzce. Odbił sie od razu w stronę Fausta, powoli unosząc się, wyginając przy tym całe ciało w łuk, a jedna z dłoni musnęła podłożę by po chwili zacisnąć się w pięść.
Cios znany od czasów jaskiniowców,zero techniki, zero precyzji i gracji. Jedynie pokaz siły, argument którym kiedyś prowadzono rozmowy.


Pięść przedarła się przez powietrze, by uderzyć w brodę Fausta, odrywając jego stopy od podłoża, by te po wykonaniu pięknego salta, ponownie tam powróciły.
- Oddaje co mi ofiarowałeś...to twoja równowaga. -zaśmiał się czarnowłosy gdy krew napłynęła delikatną ilością do usta osobnika w czerwieni.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=QhQ7Es4xG1Y [/MEDIA]
- OST vol 2. Walka długa.

- Phi - blondyn skomentował krótko, wypluwając drobinki krwi ze swoich ust. Wargi które na chwilę zakosztowały krwi szybko zaczynały jej łaknąć. Ból, zemsta? Nie, nie do końca. Raczej sprowadzenie równowagi do rangi tak niskiej, że opisującej zwyczajny pokaz brutalności, w którym co gorsza, to Faust ciągle posiadał inicjatywę. Czerwona koszula zaczynała mieć coraz mniej kwiatów, gorliwie ustępujących miejsca szparom i lukom. Nie chodziło tutaj wcale o obrażenia, czy też upływającą energię, problem miał nieco inną naturę. Tempo, jakie posiadała walka sprawiało że tarcie, zwyczajnie powietrze zdawało się nie chcieć ustąpić coraz to szybszej dwójce.
Powietrze, które ciągle było wydychane w różnym, zmiennym rytmie, zdawało się przechodzić przez usta strażnika równowagi w dziwnie kojący, spokojny sposób. Miało mieć jednak całkowicie odwrotne zastosowanie na przeciwniku, wyczulone zmysły powinny być bardziej podatne na jakże prymitywną iluzję, w której dźwięk rozbiega się minimalnie z tym, co następuje przed oczyma jednego z walczących. Od zabawa godna dzieci z przedszkola, jednak - mogła ona zadziałać. Między ręką blondyna a jego ostrzem pojawiło się kilka związanych bandaży, ot zwykły, nieco przydługi dodatek kosmetyczny, mający nadrobić za znikającą coraz szybciej hawajską koszulę.
Krew upadła na ziemię, dając znak czerwonej koszuli, że wystarczy już przerwy, jak i kolejnych nieregularnych wdechów. Powietrze rozmyło się, zdradzając brak strażnika dopiero w momencie gdy ten pojawił się tuż przed przeciwnikiem, wykonując pchnięcie w jego kolano. Po ran kolejny cel był prosty - niemożność realnego zablokowania pchnięcia przez użytkownika dwóch ostrzy.
Szybkość perłowej katany była tak wielka, że niezależnie od efektu jego ataku, tego czy wróg straci kolano, czy też nie - ostrze wbije się w ziemię, tylko po to by stać się katapultą to następnego skoku, dzięki któremu kolano Fausta miało zaliczyć bliski, niemalże tajski, kontakt z nosem przeciwnika, zaś wleczone kawałek za sobą ostrze - znaleźć się w ręce blondyna, oraz... głowie czarnoskórego. Obrona nie miała wielkiego celu, jednak blondyn starał się być gotowy nie do zwyczajowego wycofania, jednak do błyskawicznego pchnięcia w serce przeciwnika, a raczej znalezienia się za nim i wykonanie takowego.
Gdy Faust pojawił się przed czarnowłosym, ten uśmiechał się szeroko.
- Drugi raz w ten sam sposób strażniku? Czy to nie dziecinne?- mówiąc to zerknął w dół, a rozpędzony Faust, poczuł ukucie na swojej piersi. Jego oponent w momencie gdy ciało osobnika w czerwieni, ponownie jednoczyło się z wiatrem, po prostu wysunął przed siebie swoje czarne ostrze, tak, że Faust który chciał zbliżyć się jak najbardziej do piewcy chaosu, napotkał barierę w postaci miecza. Przez to plan chłopaka załamał się niczym domek z kart na wietrze, a osobnik o czerwonych oczach miał możliwość przejęcia inicjatywy. Wykonał wypad do przodu, a czarny miecz rozdarł bok Fausta, na nic zdała się magiczna bariera pierścienia, czy szybkość. Zadziałało zaskoczenie i chwila której umysł potrzebował na opracowanie nowego planu, a taki ułamek czasu to w walce zdecydowanie za dużo. Krew z rany spłynęła po skórze, wojownika równowagi, zaś czarny miecz zupełnie nią nie splamiony cofnął się do defensywnej pozycji pozwalając Faustowi na odskoczenie do tyłu, by tam chwycić się za nową ranę.
- Ciekawe - westchnął blondyn, gdy jego twarz przybrała grymas znacznie inny niż ten należący do rozbawionego, nigdy nie traktującego życia poważnie mężczyzny. Tym razem nawet zabawa oddechem ustała. Chłopak nie zamierzał nawet naśladować ruchów przeciwnika, czy też udawać że posiada w starciu przewagę. Kontynuował tylko dzięki szczęściu pomieszanym z dobrym pomyślunkiem. Z jednej strony dobijało go to, z drugiej, gdyby warunki były bardziej pożyteczne, prawdopodobnie zmiótł by przeciwnika z powierzchni ziemi.
Czymś, co dopiero po dłuższej chwili dotarło do blondyna, to nieaktywność jednego z ostrzy. To w połączeniu z potyczką, którą ponoć prowadził na dole.
To ciekawe, że ból często działa jak soda trzeźwiąca, innym razem niemalże jak bezpośrednie zwiększenie potencjału rannego. Tym razem, ku niewątpliwemu szczęściu Faust tylko na tym zyskał. Przynajmniej takie miał wrażenie.
Blondyn przygryzł wargę, ruszając do kolejnego, prawdopodobnie jednego z ostatnich ruchów jakie piewca równowagi wykorzysta przed wyciągnięciem ostatnią, najbardziej sprawiedliwą ze wszystkich kart ukrytych głęboko w jego rękawie.
- Ex- - wymruczał, rozpływajać się w powietrzu. Tym razem plan był znacznie inny, bardziej prymitywny. Koszula mignęła tylko za ladą, zaś wraz z nią powietrzne cięcie, które rozpałatało mebel na kawałki, wysyłając je w przeciwnika. Właściwie nie była to zmyłka, jednak daleko było temu do głównego dania. Blondyn zmienił uchwyt ostrza, które tym razem kierowało się w dół, niemalże równolegle do ręki blondyna.
- -exu - wyszeptał, by pojawić się przy czarnowłosym, niezależnie od jego obecnego położenia. Jeśli pozostał na swoim miejscu, to nie posiadał teraz żadnej defensywy, jeśli w innym - niewątpliwie analizował teraz sytuację, a to był wieeelki błąd. Pomyłka znacznie większa niż ta, której dokonał Faust. Tym razem ciało zatrzymało się tuż przy czarnym ostrzu, częstując je szybkim, obrotowym kopnięciem tuż pod kolano przeciwnika. Oczywiście, jak to u przodownika równowagi bywało, ten atak również był zmyłką, którą gotowy był przerwać w każdym momencie, by bez względu na to, czy uderzenie dosięgło celu, czy też nie, znaleźć się po stronie czerwonego ostrza, blisko metr nad ziemią z rozłożoną zarówno ręką uzbrojoną w miecz, jak i nogą. Ruch obrotowy nadany dzięki magii Kstantosa sprawiał, że łokieć będący we władzy nad czerwonym ostrzem, jak i reszta ciała na tej wysokości, która dzięki dziwnemu ułożeniu broni zwiększyła swój zasięg najprawdopodobniej stracą swą duszę. Jednak, jakby tego było mało - atak posiadał również drugą stronę - stopę z zawrotną prędkością zbliżającą się do ciała czarnowłosego. Z tak powstałych “szczypiec” nie da się uciec.
--cu- - podsumował, gdy noga zetknęła się z głową, służąc za punkt startu do kolejnego odbicia. Tym razem blondyn zamierzał pojawić się za przeciwnikiem, jeszcze przed tym, gdy ten się zatrzyma, znajdując się nieco bliżej strony przywdzianej w czerwone ostrze.
- -tion - odparł, kończąc kombinację cięciem nad głową przeciwnika.
Cały świat na chwile zamarł, jak gdyby oczy wszechświata zwróciły się w stronę małego sklepiku, miejscu gdzie toczyła się walka tak niezwykła w swej prostocie. Walka widowiskowa, niczym pojedynek mistrzów sztuki kowalskiej. Dwóch władców przeciwnych sobie ostrzy walczyło ze sobą, niczym dawni gladiatorzy, sprawiając, że wszyscy zapierali dech wyczekując na kolejne ciosy. Co najśmieszniejsze, walka tocząca się w podziemiach dokładnie pod domostwem tez zbliżała się do wielkiego finału, a mimo braku widowni, mierzyły się tam tak samo potężne siły, jeżeli nawet nie silniejsze.
Mężczyzna o włosach w kolorze słońca ponownie zniknął, a meble w całym pomieszczeniu zostały poprzecinane serią szybki cięć perlistej katany. Niczym grad strzał wszystkie ruszyły w stronę czarnowłosego, który zniknął w tym samym momencie co jego przeciwnik. Stażnik chaosu ostrzem ciemniejszym od duszy diabła, poszatkował najbliższe drewniane odłamki posyłając je, we wszystkie strony. Drewno uderzało o siebie nawzajem, tworząc sferę w miejscu gdzie pojawili się obrońcy dwóch różnych wartości. Faust nisko przy ziemi, biorąc szeroki zamach nogą by kopnąć przeciwnika w nogę, jego oponent zaś wykręcony, z mieczem nisko przy ziemi, gotowym by ciąć, odebrać nogę swego przeciwnika tak by nigdy jej już nie odzyskał , z druga pusta ręką uniesioną do góry niczym w geście powitania, dla Blondyna który dopiero pojawił się przed nim.
Faust tak jak planował, widząc zagrożenie wycofał swoje kopnięcie, chcąc przejść do kolejnej części swej egzekucji… tym razem jednak przeciwnik okazał się sprytniejszy. Uśmiechnął się złowrogo, gdy ciało blondyna wyginało się , niczym bicz by uderzyć z druzgoczącą potęgą równowagi, w ciało piewcy chaosu. Czarnowłosy, zademonstrował jednak jak przebiegły jest chaos, oto miecz w jego dłoni zniknął nagle, by pojawić się w drugiej. Czarne ostrze w swej nieprzewidywalnej naturze, postanowiło zmienić swoje położenie, co zaważyło na losach tej potyczki. Ręka strażnika nieporządku, okazała się szybsza, od ataku blondyna. Za sprawa mocy boskiego posłańca, kończyna niemal zniknęła, a towarzyszył temu krzyk mężczyzny w czerwonej koszuli, bowiem czarna katana przebiła się przez jego nogę na wylot, przytwierdzając ją do podłoża. Ból, oraz szok przerwał cały atak, który tak misternie zaplanował Faust, a by pokazać mu jak bezsilnym wobec potęgi chaosu jest, jego przeciwnik o oczach czerwonych niczym piekło, pochwycił jeden z ostrych drewnianych odłamków i niczym mityczni pogromcy wampirów, skierował go nie w serce, a w stronę oka swego przygwożdżonego przeciwnika. Serce Fausta na chwile zamarło, na krótki moment pomyślał, że to koniec, że nic go nie uratuje, ale wtedy w jego głowie odezwał się cichy głosik.
- Zasłużyłeś –stwierdził Bachus, a krew blondyna rozgrzała się niczym po wypiciu najlepszego trunku w jego życiu. Zareagował błyskawicznie, rękoma odbijając się od podłoża, mimo bólu który przeszył w tym momencie jego przebita nogę, uniknął ataku drewnianym odłamkiem o włos. Kołek, wbił się w podłogę tuż ponad jego głową, a mężczyzna chwyciwszy swoja katanę wykonał szeroki zamach, by dopaść prawy bok odsłoniętego przeciwnika. W tym też momencie Faust zauważył, jak strumyczek czerwonej energii wpływa do ostrza, przy pasie jego przeciwnika, które nie brało dotąd udziału w tej walce. Ręka przeciwnika ponownie zniknęła i wyrwała z pochwy szkarłatne ostrze, które uderzyło w biała katanę, chroniąc tym samym ciało strażnika chaosu przed utrata duszy. W momencie zaś gdy czerwony miecz opuścił swoje sanktuarium, czarna katana rozwiała się niczym dym, uwalniając nogę Fausta. Ta wolnośc jednak nic mu nie dała, bowiem po zablokowaniu ciosu, czarnowłosy kopnął strażnika równowagi mocarnie w twarz, a czerwone ostrze, znalazło się od razu przy gardle blondyna.
- Przegrałeś Fauście. –stwierdził poważnym tonem jego przeciwnik …po czym schował ostrze o rubinowej barwie i odwróciwszy się zaczął iść w stronę wyjścia. – To jest właśnie Chaos… nie przewidzisz jakie będzie zakończenie. –dodał nie odwracając się, aczkolwiek ton głosu wskazywał na wyraźne rozbawienie, po czym zatrzasnął za sobą drzwi, pozostawiając blondyna w cichym zniszczonym pomieszczeniu.
 
Zajcu jest offline  
Stary 14-01-2013, 17:09   #107
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Nierówne szale.
Odwrotności; osobliwości.

- Kur*a - blondyn zaklnął gdy tylko jego noga została zraniona przez ostrze przeciwnika. To, czy szczęście opuściło go, czy też po prostu wykorzystał cały jego zapas zdawało się być już bez znaczenia. Każde bóstwo której było ono doktryną zdawało się nie pochwalać akcji Fausta, lub też po cichu kibicować czarnowłosemu. Jednak czerwona koszula, niemalże na złość wszystkiemu nie zamierzał ustąpić, poddać się. Przyznać do porażki.
Nawet jeśli ta potyczka, starcie wielkich mocy miało okazać się bez znaczenia dla ostatecznego wyniku całego zajścia, zaś leżący na ziemi lubujący w spożywaniu własnych, czy też kamieni udających takowe miał pozostać uśpiony na długie, albo raczej biorąc pod uwagę stukające do wrót miasta szaleństwo, krótkie godziny, nie zaś tak jak miało być pierwotnie - lata. Na nic zdawało się w jego samozaparcie, wiara w siebie. Nawet zwyczajny zdrowy rozsądek, który kazał się wycofać. Żaden czynnik nie był w stanie zatrzymać krwi która zdawała się krążyć w blondynie coraz szybciej.
- Kimże jest ten, który klęczy przed wami? - zapytał, zamykając oczy. Błyskawicznie oddalił się w miejsce, którego nie znały nawet największe księgi. Znalazł się u wrot czegoś, co wydawało się dla niego całkowicie unikalne. Czas zatrzymał się, czarnowłosy nie zdążył nawet wykonać kroku przez całe zajście. Przynajmniej nim nie dojdzie do wyniku. Ostatecznego.
Blondyn rozglądał się widząc pustą halę po raz pierwszy, jednak nie miał w sobie nawet grama niepewności. Wiedział po co tu jest, co dokładnie chce zrobić.
- Istoty wyższe! - zawołał, nie siląc się nawet na zbędne komplementy. To była zwyczajna forma grzecznościowa wypowiadana niemalże ze strachu. Niepewności pomieszanej z wiarę w swe możliwości, jak i siłę przebicia.
- Niektórych z was do siebie już przekonałem, innych nie... - chciał powiedzieć, jednak zostało mu to beznamiętnie przerwane.
- Dawno tu nie byłem... -wszedł mu w słowo czarnowłosy, który o dziwo stał tuż obok Fausta, nie zaś na miejscu oskarżonego. - Bo widzisz... -te słowa skierował bezpośrednio do Fausta.-... tamci sa ode mnie. -mówiąc to wskazał nową ławę, która pojawiła się w hali, wypełnioną przez dziwne nieznane Faustowi istoty. Najstarsze byty związane z Chaosu, które zaczynały skrzeczeć coraz głośniej w stronę tych przywołanych przez Fausta. Pochwili dookoła dwóch stażników wybuchła prawdziwa kłótnia, większych i ważniejszych istnień.
- Ty i ja możemy zakończyć to tylko osobiście. Bez ich udziału. -mówiąc to niespodziewanie przejechał otwarta dłonią, po ostrzu białej katany, która dalej trzymał Faust. - Zostałem stworzony w taki sposób by nawet twoje zdolności kradzieży duszy mi nie zaszkodziły... bo po prostu jej nie mam. -stwierdził dość smutno mężczyzna o czarnej cerze.
- Cisza! - krzyknął blondyn ignorując wypowiedzi czarnego, adresując swój krzyk do wszystkich zgromadzonych.
- Morda! - jego gardło wydawało dźwięki głośniejsze niż zwykle. - Paszcze i ryje! - zakończył kierując drwiny w stronę bytów utożsamiających się z chaosem. Jego mowa ciała, postura, wszystko zmieniło się. Teraz nie tolerował on odmowy. Może było to ulotne wrażenie, jednak to on był panem tego miejsca, prawowitym światkiem, oskarżonym, jak i wezwanym. To on miał prawo zasiadać na równi z tymi bytami, nie zaś coś, co zostało stworzone tylko by pozbawić go zdolności, których nawet nie zdążył jeszcze wykorzystać.
Uniósł obie ręce, każdą kierując otwartą stroną do jednego ze zgrupowań. To nie było spotkanie dobra i zła, tutaj liczyło się coś znacznie ważniejszego. Umiejętność balansowania nad przepaścią, a może nawet umiejętnego do niej skoczenia tylko po to, by chwilę później odbić się. Właściwie, to była to batalia o sens istnienia świata. O to, wokół czego cały kręci się.
- Ciekawi mnie, że jedna ze stron coraz bardziej odnosi się do kreacji. - powiedział spokojnie, jednak nie zamierzał pozwolić innym na wypowiedzenie jakichkolwiek słów. Starał się, by wiatr, energia, czy cokolwiek, w końcu miał być to JEGO wymiar zablokowała otwory gębowe wszystkich, tak by mógł kontynuować wypowiadanie kolejnych słów. Chłonął widok tego miejsca, każde uczucie, które tu emanowało. Nawet obecność czarnowłosego, który zdawał się być idealnym, niemalże sztucznym przeciwnieństwem strażnika równowagi. Właściwie nawet nie można było stwierdzić, czy chaos jest broniony przez tą istotę, czy też maszynę. On nie kłopotał się akcjami defensywnymi, zamierzał tylko siłą wprowadzać zmiany. Coś co nie zawsze było porządane.
Czy to było właśnie czymś, co decydowało o słuszności tych dwóch przeciwstawnych pojęć? Czy można stwierdzić, że ci którzy nie narzucają swoich racji, raczej zaś pozwalają je przyjąć, dobrowolnie przejść na lepsze? Oczywiście odpowiedzi nie było, zaś blondyn nie był teraz w sytuacji która pozwalała mu na takie rozważania.
- Jestem z tego dumny - powiedział w kierunku wspierającej czarnowłosego loży. Blondyn przemawiał ciągle z czystym umysłem, to on był medium tego miejsca. On może nie tyle jest stworzył, co wykreował. Piewca chaosu był tylko gościem. Nie powinien mieć tylu praw co on.
- Baardzo dumny - zaśmiał się na cały głos, nie kłopocząc się nawet z ukrywaniem radości. To była naturalna część niego, może powinien odnosić się do niej nieco częściej? Wziął głośny oddech, wypełniając swe płuca tutejszym odpowiednikiem powietrza, czy może używając tylko wszelakiego placebo.
- Tworzycie Szaleństwo, sztuczne byty. - wymienił zasługi istot, które zdawały się być jego przeciwnikami, chociaż może również to było ulotnym wrażeniem? Powolnym okazem przebijania się dobra i zła, czy może po prostu obu stron medalu? Na świecie było coraz mniej czystych istot, kto wie, może nawet bogowie nie potrafili być już tylko po jednej stronie.
- Gratuluję! - wykrzyczał, unosząc obie ręce w górę, mierząc nimi w iluzoryczny sufit miejsca, które istniało tylko w pewny sposób.
- Nie sądzicie jednak, że wasze zaplanowane działania - westchnął, trzymając ręce nad głową. - Są nieco za mało chaotyczne? - zaśmiał się głęboko, nie ukrywając nawet najmniejszego fragmentu rozbawienia, które wypełniało teraz jego duszę.
- Tu nie ma zasad, lecz my i tak gramy w zgodzie z nimi. - wyznał zasmucony, opuszczając ręce. Jedną z nich wskazał osobników, którzy z niewiadomych jeszcze do końca przyczyn go wspierali. Rozejrzał się czy znajduje się tam upadłe bóstwo, Bachus.
- Może jednak zakończymy to w lepszy sposób? - zaproponował, zaś jeśli miał jakieś ukryte intencje, zdawały się one kłębić się zbyt daleko we wnętrzu jego duszy.
- Łączący obie strony? - zaproponował. - Chaos i równowagę! - zaśmiał się nad mostem, który może właśnie stworzyć.
- Dajcie nam możliwość walki bez żadnych zdolności. Ot sprawdźmy podstawę waszych kreacji ! - zaproponował, wypuszczajac z płuc resztkę powietrza. Wiedział że teraz rozpęta się piekło, zaś on nie miał już zamiaru hamować gwaru.
Bachus był wśród sędziów równowagi, jednak nie patrzył w stronę blondyna, zmęczonym wzrokiem wodząc po ścianie. Widać nie chciał, by czarnowłosy powiązał jakoś Boga wina i zabaw z mężczyzną w czerwonej koszuli. Gdy Faust skończył swoją przemowę, o dziwo nie rozpętała się kłótnia, wszystkie oczy przeniosły się zaś na czarnowłosego... niektóre ze spojrzeń były wyraźnie rozbawione inne zaś ze zdziwieniem chłonęły posturę przybysza.
- Wielkie byty... -zaczął przymilnie czarny mężczyzna, który miał prawo do swej obrony w tym świecie. - Propozycja wysunięta przez stróża wszelakiej równowagi, jest niezwykle interesująca... ale jednocześnie przeczy temu czego strzeże.- mówiąc się zaśmiał się.
- Równowagą nie jest to że wszyscy zostają sprowadzeni do tego samego poziomu, temu bliżej do chaosu. Każdy ma to na co zapracował, na co zasłużył, odbieranie nam tego na rzecz jednego pojedynku, zaburzy szalki wagi. Zresztą nasze formy nie są równe... -zakończył...z pogardą w głosie? Tak przynajmniej to brzmiało w ustach osobnika o czerwonych oczach. - To moja linia obrony. -zakończył kłaniając sie przesadnie, co wywołało rechoty wśród wielu przedstawicieli chaosu.
- Przyznaję rację. - powiedział blondyn z którego najwyraźniej złość zaczynała odpływać. Chodziło już tylko o urażoną dumę? Nie, Faust dawno, jeśli nawet nie nigdy nie myślał o sobie patrząc przez nią. Przeważnie, może nawet zawsze, nie chodziło tutaj o niego. Tak też zdawało się być tym razem. Chociaż to on zwołał to zebranie, to nie miał na nie żadnego wpływu. Zdawało się to być największą słabością przywdzianego w czerwoną koszulę strażnika równowagi, jednak sam fakt świadomości tych braków był dla stronników wspierających go nadzieją na... lepsze? Na zmiany?
Może nawet nie dawał on im sztucznych uczuć, złudzeń na ich przewagę. Z całą pewnością był jednak czymś, czego trzeba było być świadomym i to nie zależnie od miejsca z którego obserwowało się całą sytuację. Co byłoby gdyby młodzieniec spróbował osiągnąć wszystko co tylko jest możliwe, za pomocą dowolnych metod? Porzucić przykazania, zapomnieć o wszystkim, zaś moce, miast przyjmować, wymuszać?
- Sam jednak twierdzisz- - rozpoczął powoli, jakby chcąc dać czas wszystkim słuchaczom na ukrócenie swoich rozterek, które niewątpliwie miały miejsce w ich głowach. - że nasze formy nie są równe, niewątpliwie jesteś ponad mną. - dodał po chwili, z trudem powstrzymując się od wzbogacenia swej wypowiedzi o jeszcze jedno słowo - “jeszcze”. Nie uczynił on jednak tego, jakby podtrzymując wiarę w nieświadomość piewcy chaosu.
- Czy z perspektywy tego jednego starcia - raz jeszcze przerwał, jakby chciał powtórzyć w głowie to, co za chwilę wypłynie z jego ust, by nasycić umysły słuchaczy. - Równowaga nie zabliźnia się z chaosem? - wysnuł głośno tezę, którą kilka, może kilkanaście minut temu zasłyszał od czarnowłosego.
- Owszem. -odparł krótko z uśmiechem oskarżony. - Ale jednocześnie też nie. -stwierdził unosząc palec i przymykając jedno oko. - Chaos jest tak nieprzewidywalny, że zarazem jest wszędzie jak i go nie ma. -zakończył z szerokim uśmiechem.
- Myślę że sprawa została wyjaśniona - odparł rozbawiony prostotą tej sentencji. Może cała wizyta w tym miejscu nie miała polegać na czymś tak trywialnym jak rozprawienie się z przeciwnikiem, który okazał się zbyt ciężki dla barków blondyna. Nie czuł już wobec niego urazy, zwłaszcza że w pewnym stopniu i on odniósł zwycięstwo. Nawet za sprawą porażki, oraz małej ceny w postaci tymczasowej rany nogi. Nawet jeśli wyglądała ona na coś poważnego dla szarego obywatela, to dla wiecznie uśmiechniętego strażnika równowagi była tylko dodatkowym powodem do zagłębienia się w uzyskany tuż przed potyczką z czarnowłosym pergamin.
Sama wizja tej lektury, jak i możliwości które pojawią się przed adeptem tej sztuki, sprawiała że wszechpotężne byty zdawały się nie tak straszne jak jeszcze kilka chwil temu. Blondyn przekrzywił nieco głowę to w jedną, to drugą stronę, zbliżając się tym samym do każdego ze stronnictw. - Myślę że sprawa została rozjaśniona, tak jak i me roszczenia - wyjawił, biorąc glębszy wdech.
-Jednak werdykt należy do was moi mili - zakończył z wyraźną ulgą w głosie.
Głosowanie było bardzo proste, byty formowały nad sobą świetliste kule, czerwone lub zielone zależnie od ich decyzji. Wszyscy powoli naradzali się, w starożytnych językach a światła poczęły rozświetlać stopniowo komnatę. I jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, los postanowił nawet w to głosowanie wpleść drobny żart, bowiem ilość świateł była równa. Zielone i czerwone ogniki w tej samej ilości zebrały się w sali... a przynajmniej tak się wydawało, bowiem jedna osoba jeszcze nie zagłosowała. Wszystkie boskie i chaotyczne stworzenia wlepiły swe oczy, oczodoły oraz często puste oblicza w ostatniego głosującego... którym był Bachus. Bóg zabawy ,wina oraz orgietek siedział zamyślony, by po chwili przenieść wzrok na Fausta jak i strażnika chaosu. Kozioł westchnął i odwrócił ponownie oczy, a nad jego głową uformowało się czerwone światło - Bóg nie zgodził się na walkę.
- Do następnego - westchnął blondyn, który najwyraźniej nie miał, lub też nie był w stanie powiedzieć nic więcej.
Wymiar powoli rozpływał się w powietrzu, falowały sylwetki bóstw jak i dwóch strażników. Rozmyty czarnowłosy spojrzał na blondyna z wesołymi ognikami tańczącymi w oczach. - Kiedy spotkasz niosącego rozpacz... przekaż mu, że zapraszam go do swego zamku. Mam tam coś, co kiedyś należało do niego. Można by powiedzieć, że jego szczęście. - zaśmia łsię i już niemal znikając zdołał dodać jeszcze. - Spadające Łzy. - po czym zniknął. Gdy Faust zaś pojawił się na podłodze dawnego sklepiku, nie było tu czarnowłosego... jak i wszystkich mebli czy przedmiotów. Ot pusta stara chatka, przypominająca bardziej opuszczony warsztat niżeli sklep czarnomagiczny. Widać wszystko było wielką mistyfikacją, która miała wciągnąć w swoje sidła blondyna.
Blondyn zaklnął cicho, dając chociaż tymczasowy upust swojej złości, a może nawet rezygnacji która ogarnęła jego ciało, jak i, co znacznie gorsze - duszę. Rana nie przytłaczała jego świadomości, raczej urażała tylko dumę, pozostawiając na metaficznej zbroi jego duszy wielką rysę. Ot, coś co na zawsze będzie mu przypominało o tym spotkaniu, o jedynej słabości jego kontraktu ze Szkarłatnym Katem, istocie, która miała być jego idealnym przeciwieństwem. Mężczyzna pokuśtykał z budynku, znalazł jakiegoś młodzieniaszka, by wykorzystując kilka złotych monet zapewnić sobie całkowicie bezpieczną podróż do tymczasowego lokum. Barwne ulice zdawały się zlewać w jedno, zaś piewca równowagi skupiał swą uwagę tylko na jednym, literach układających się w coraz większą i bardziej potężną całość.
Czy wieczór można spędzić lepiej niż na lekturze książki wspartej nieco obfitą ilością winnego trunku.
 
Zajcu jest offline  
Stary 14-01-2013, 20:54   #108
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Przepis na: Nocną przechadzkę
(czyli o efektach ubocznych zostawiania Hany z Johnem.)

Pozwól Hanie odłączyć się jeden raz od drużyny a z wyplewiania szalonych klaunów zrobi wątek na pół podróży. Przynajmniej teraz nie mogła narzekać na nudę co nie było wcale takie złe.
Informacja jednak miała swoją wartość i o ile niebieskoskóra rozważała słodką strategię wyskoczenia na przeciwników i wymachiwania tasakiem to jednak nie zamierzała ubrudzić się cudzą krwią zaraz po kąpieli...no i istniała możliwość zbieżności imion.
Dziewczyna podeszła do swoich ubrań rozrzuconych na łóżku i zdjęła z siebie szlafrok.
- Jasna cho...
Zdecydowanie nie miała czasu aby skakać i wywijać małpie tańce próbując ubrać się w porządny strój za pomocą jednej ręki. Podarowała sobie zakładanie pasa na broń czy piekielnego gorsetu i wyskoczyła za parą ubrana w podstawowe części garderoby oraz owinięta płaszczem. Safaię trzymała w dłoni pod postacią laski. Kto wie może i broń będzie potrzebna.
Za swoją przewagę Shiba miała naturalną cechę dla sidhe. Jej skóra absorbowała światło i może nie było to aż takie zdrowe z sztucznych źródeł pokroju lamp to wciąż pozwalało jej bez większych obaw skradać się za tajemniczą parą.
Shiba pod osłoną nocy ruszyła za parką, która nie wspominała już o Johnie czy Hanie, rozmawiali tylko wesoło niczym para prawdziwie zakochanych na długo wyczekiwanej randce. Kręcili się po uliczkach miasta, zmierzając do dzielnic na które ich stroje nie wskazywały. Spokojny spacerek trwał ponad godzinę, a gołe stopy młodej Pani szpieg powoli protestowały, bowiem wieczór nie należał do najcieplejszych, aczkolwiek mimo to kobieta czuła się jak gdyby chodziła po gorącym piasku.
W końcu parka zatrzymała się, a mężczyzna z żalem burknął.
- Nie mógł wybrać jakiegoś lepszego miejsca... zapłaciłbym jeżeli akurat nie ma gotówki.- po tych słowach mocniej przytulając kobiet, wkroczył do obskórnego Pubu o uroczej nazwie “Zardzewiała śrubka”
"Pokręcili by się jeszcze trochę to może faktycznie poszłabym do domu" Pomyślała niebieskoskóra zadowolona z okazji aby usiąść gdzieś na tyłku.
Pokręciła w kieszeni płaszcza za jakimiś drobniakami. Coś tam było.
Przekształciła laskę w przerośnięty Le klucz nie zdejmując z głowy kaptura weszła do środka.
Planowała zamówić sobie piwko przy barze i usiąść gdzieś niedaleko parki. Przy szczęściu znajdzie jakiś średnio oświetlone (czyli przy jej obecności ciemne jak w tyłku u murzyna) miejsce do kontynuacji przeszpiegów.
Jednak pojawił sie pewien problem. Otóż gdy kobieta wkroczyła do niemal opustoszałego przybytku, zobaczyła iż parka wsuwa barmanowi w dłoń kilka złotych monet, po czym bierze od niego klucz i rusza po schodach na drugie piętro starego pubu. Miejsce gdzie konwencjonalnymi metodami bez zwracania uwagi ciężko będzie się zapewne dostać.
No dobra to nie było planowane.
Shiba podeszła do barmana I wyrzuciła na ladę drobniaki z kieszeni.
- Piwo.- poprosiła rozglądając się po pustej sali. - Co to za godzina, że widuję nadziane zombiaki i gorgony czy jakie inne wężowe damy? - zapytała przeciągłym tonem barmana. Położyła przed sobą "klucz" po czym oparła się na dłoni.
- A bo ja wiem...chcą to chodzą.- odparł mrukliwy stary barman i niezwracając uwagi na klucz, począł nalewać płynu mającego udawać piwo do starego kubka. - Ty też masz dziwną gębę laluniu a nikt się tego tutaj nie czepia. -dodał jeszcze zerkając na niebieska twarz pod kapturem.
- Dziwną gębę to będziesz miał jak ci kluczem wyrąbie. Jak ty damy traktujesz? - zapytała machając mu palcem przed twarzą. - Poza tym nic nie ukrywaj. Kupili pokój na górze czy jak? To jacyś naukowcy z wyższej półki prawda? Wiesz co odkryli? - nagle zaczęła silić się na słodki głos starając się wykrzesać w barmanie jakieś zainteresowanie swoją osobę i w miarę wpasować się w klimat miasta.
Teoretycznie mogła mu zacząć grozić ale nie sądziła aby aż tak się to opłacało. Pewnie ma strzelbę pod ladą. No i zawsze jeżeli zobaczy że dwójka opuszcza bar może rzucić na luzie "ciekawe co u johna i hany?" aby zwrócić ich uwagę. O ile mieli zamiar wyjść dzisiaj z baru.
- Chcieli pokój to go dostali. -stwierdził starzec i trzasnął przed twarzą Shiby kuflem. - Co mi tam, kobitka niczego sobie to pewnie chcą się zabawić. -powiedział przeliczając dane mu pieniądze.
Shiba zaczęła popijać piwo z pewnego rodzaju zawodem "on o niczym nie wie" doszła do wniosku. "oraz mam nadzieję że nie szczał do tego".
Tracenie czasu na karczmarza dużo by nie dało. Były jednak inne drogi zwiadu.
Po pierwsze dwójka wspomniała "jego" tak więc muszą czekać na trzecią osobę. Jeżeli ktoś tutaj wejdzie może poprosić go na stronę i trochę z nim przedyskutować.
Podniosła klucz i zostawiło przed karczmarzem prawie nienaruszone piwo udając się do wyjścia.
Jeżeli nikogo nie znajdzie może przecież zawsze obejrzeć pokój od zewnątrz.
Miała tą małą nadzieję, że tylko jedno okno będzie się świecić.
Kobieta wyszła przed przybytek, niekoniecznie rozkoszy, wypatrując nadchodzącego osobnika, albo chociaż kogoś przypominającego znajomego dziwnej parki. Jednak nikt się nie pojawiał przez dłuższa chwilę, jednak w jak to zwykle bywa pojawił się blask nadziei. Tym razem było to jedno, jedyne okno w którym paliło się światło, a jak by tego mało, znajdowało się ono bardzo blisko dachu sąsiedniego, niższego budynku. Czyżby dar losu dla domorosłego szpiega?
Niebieskoskóra uśmiechnęła się lekko. nie miała jednak zamiaru ryzykować przyglądania się oknu z odległości dachu.
Po chwili namysłu wykonała podwójny skok, odbijając się w locie od powietrza. Jej broń czy może raczej narzędzie przekształciło się w ostrze które zamierzała wbić obok okna i zawisnąć.
Przy szczęściu drewno nie wydaje destrukcyjnych odgłosów gdy się je przebija.
Ostrze wbiło się w deski, a kobieta zawisła przy rozświetlonym oknie, za którego dało słyszeć się przytłumione przez drewno odgłosy rozmowy.
- Czyli kot zrezygnował? -zapytał jakiś mężczyzna o basowym głębokim głosie.
- Tak, ruszył w swoją stronę. prychnęła kobieta, której głos zdawał się być Shibie znajomym.
- Wytłumaczycie mi w końcu po co się tu wszyscy zebraliśmy? Mieliśmy dziś plany na wieczór... -te słowa na pewno należały do zombie w garniturze, którego śledziła niebieskoskóra.
-Hana i John są w mieście... -odezwał sie ponownie osobnik o basowym głosie. -...trzeba ich odnaleźć i złapać, mamy rysopis Hany... ale z tym drugim było gorzej, niewiadomo dlaczego nasz informator nie za bardzo pamięta jak wyglądał. Ponoć wydawał się bardzo przeciętny... -zaczął mówić facet, opisując typowe cechy które pamięta się o Johnie, ale które nie dają wielu wskazówek co do jego aparycji.
"miasto klaunów, jak nic coś tam przeskrobali."
Stwierdziła Shiba wzdychając ciężko.
Ciekawe tylko kogo mają na myśli wspominając kota? Niebieskoskóra już dawno zapomniała o osobie Fateusa.
Jakby nie było pozostało się przysłuchiwać. Na tyle na ile będzie mogła utrzymać się tutaj na jednej ręce.
- Musimy ich znaleźć jak najszybciej, niedługo pewnie będą opuszczać miasto. -zachrypiał jakiś stary człowiek, który wcześniej nie brał udziału w rozmowie. - Zabili moja córką więc teraz oni muszą zająć... -urwał jednak, w połowie zdania, jak gdyby coś go wielce zadziwiło.
Shiba zaś zobaczyła że z dachu, budynku niedaleko zajazdu wpatruje się w nie przedziwny ptak. Kruk o trzech parach oczu, który przechylił łeb zamyślony, zaś w momencie gdy uczynił ten gest wewnątrz podsłuchiwanego pokoju poczęło cicho odsuwać się krzesła.
Zwisająca przy ścianie kobieta zmróżyła o czy po czym puściła się i wylądowała na ziemi robiąc nieco wgniecenia w podłożu.
- Kuźwa. - westchnęła. Tyle z przeszpiegów. No cóż trzeba będzie ostrzec Johna i Hanę.
Niebieskoskóra zaczęła biec z powrotem w stronę mieszkań. Jeżeli zobaczy, że kurk leci za nią to może zawsze w niego rzucać sztyletem na łańcuchu.
Nie chciała być widziana a przy szczęściu barman też dużo pamiętać nie będzie.
Na całe szczęście to była noc.
Kruk faktycznie leciał za kobieta, kracząc do tego głośno, ale nie był on jedynym psem pościgowym. Z okna bowiem w pogoni za kobietą wyskoczył...

[media]http://www.youtube.com/watch?v=fGKN1Adzckk[/media]
...łysy mężczyzna z potężną butlą na plecach. Uzbrojony w pawęż i przywdziany w lekki pancerz, jeden z mężczyzn którzy oferowali pracę Fateusowi. Kierując się odgłosami wydawanymi przez kruka, który nic chyba sobie nie robił z kamuflażu Shiby, pędził za dziewczyną, raczej nie po to by wydać jej zapomniana resztę.
Dziewczyna raptownie zatrzymała się w miejscu, obróciła na pięcie i wyskoczyła niewiarygodnie wysoko w powietrze. Jej broń zaczęła zmieniać kształt w ogromnych rozmiarów patelnię.
- Nie mam ochoty na pojedynki - skomentowała z lekkim uśmiechem obierając za cel kurka.
Kruk na widok skaczącej kobiety rozwarł swój dziób, z którego wystrzelił promień zielonej energii, wycelowany w unoszącą się w powietrzu kobietę. Patelnie jednak to nietypowa broń, której można wszak użyć tez jako tarczy, więc czemu by tego nie zrobić? Energia, uderzyła w kuchenny instrument, rozpryskując się po spodzie naczynia. Jednak strumień zielonej mocy, zmuszając kobietę do defensywy, pozwolił ptaszysku odlecieć na bezpieczny dystans.
Facet z butelką zaś biegł nie zwalniając nawet na chwilę.
Kruka będzie musiała dorwać tak czy siak więc nie było sensu interesować się dziwakiem z traczą.
Postanowiła zmienić nieco pole walki udając się skokiem na najbliższy dach. Nie sądziła aby pies gończy mógł się tutaj dostać równie szybko co ona przeskoczyć na następny.
Czas na drugie podejście w polowaniu na ptaki.
Tym razem planem było wyskoczyć na niego z wielką patelnię i tym razem go zabić.
Jakby znowu otworzył z czymś pysk to patelnie można przekształcić w długi wałek który wepcha cały laser do dzioba i wyjdzie gdzieś tyłkiem.
Shiba skoczyła po raz kolejny, biorąc zamach potężną patelnią, tym razem kruk tez postanowił kontratakować. Jego dziób rozwarł się, tylko tym razem zamiast zielonego laseru, buchnęły zeń gorejące płomienie, zmiana w wałek tym razem nie dałaby efektu, więc Shiba ponownie pochwyciła atak w patelnię, na której aż zawrzało. Jednak płomienny atak, był tylko zasłoną dymną, dla mężczyzny który podbiegł pod budynek, na którym stała teraz Shiba. Wydobył on zza pasa dwie mniejsze buteleczki i cisnął nimi w górę, a te rozbijając się na dachu wznieciły spory opar fioletowego dymu, który gryzł oczy niebieskoskórej, sprawiając ze te szybko zaczęły łzawić, zaś z nosa poczęły wypływać niczym z kranu gluty.
Biorąc to pod uwagę niebieskoskóra zaczęła biec.
Jej zamiary były proste: Udać się tak daleko od alchemika jak to możliwe.
Wtedy będzie mogła zająć się ptaszyskiem bez niemiłych niespodzianek tego typu.
Przekształcając patelnię w poprawną tarczę Shiba zaczęła przeskakiwać z dachu na dach.
O dziwo po dłuższym czasie niebieskoskóra stwierdziła że ptak jej nie gonił. Tak samo z przedziwnym alchemikiem.
Westchnęła uradowana, że oszczędziła sporo zamieszania w środku miasta.
Pobłądziła jeszcze chwilę po mieście. Tym razem jednak po jego ulicach.
Następnie udała się z powrotem do zajazdu aby wyspać się przed kontynuacją podróży. Najpewniej prześpi nieco poranka.
 
Fiath jest offline  
Stary 16-01-2013, 08:43   #109
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HcOjpG27LEQ[/MEDIA]
Morze nie było w dobrym humorze.
Fale szalały a ciężka mgła minimalizowała pole widzenia. Wiatr był silny a chmury ciężkie. Szczęściem w nieszczęściu zsyłały one wyłącznie krople potężnego deszczu szczędząc ofiarom losu zetknięcia z błyskawicami.
Ciemna toń wody skrywała pod sobą mnóstwo sekretów, zatopionych statków oraz skarbów które zapadły się na dno wraz z nimi. Kolejne z nich miały wkrótce dołączyć do licznego zbioru zapomnianych opowieści.
Licząc jednak na odrobinę szczęścia i będąc pewnym własnych zdolności załoga błękitnoskórych An Sidhe nie dawała za wygraną. Mieli zamiar dopłynąć na kontynent. Nie pytali losu o zdanie jak i nie dawali się zdominować okrutnej pogodzie.
Deski statku rozbrzmiewały czymś co można by porównać z żałobną melodią. Liny napięte do oporu przyciągały uwagę załogi przełykającej raz po raz ślinę.
Gdziekolwiek pojawiały się krwawiące rany wpół-żywego statku ktoś migiem popędzał z magicznymi zwojami i zaklętymi kamieniami. Wszyscy starali się utrzymać okręt w miejscu. Żagle zdjęli już dawno choć wcale nie postawiło ich to w komfortowej sytuacji. Momentami żałowali, że nie znali żadnej modlitwy którą mogliby powtarzać w duchu. Nie mieli nawet ochoty zagłuszać strachu śpiewem. Szkoda było na to sił.

Z zaciśniętymi zębami na pokład wyszedł Ryboczłek. Miał on problemy z utrzymaniem równowagi na twardym i w dodatku chwiejnym lądzie. Podszedł on do postaci zakapturzonego sidhe który stojąc na rufie przyglądał się załodze.
- Damy radę, kapitanie? - zapytał drżącym głosem. - Dla mnie to może nie problem ale was nie chciałbym widzieć pod wodą.
Niebieskoskóry przymknął na moment oczy z zastanowieniem po czym odparł spokojnie.
- Gdyby to była tylko pogoda...wtedy dalibyśmy radę. - Po tych słowach odwrócił głowę i krzyknął do sternika znajdującego się niedaleko dwójki. - Czy damy radę zmienić kurs!?
- Nie ma mowy! Nie mamy najmniejszej kontroli nad statkiem! Nawet magia na nic się nie zda. - Odparła mu umięśniona postać walcząca z kołem sterowym.
Ryboczłek nie mając pewności o czym mówił kapitan spojrzał na ocean. Ujrzał wtem jak z mgły wyłania się poniszczony okręt płynący w ich stronę.
- Zderzymy się!? - zapytał przerażony.
- Tylko jeżeli zrzuci nas w bok. - uspokoił go zakapturzony. - [i]Za moment będziemy jednak burta w burtę.

Zgromadzeni z skupieniem przyglądali się okrętowi widmo którego załoga krzątała się w tajemniczej mgle. Gdy tylko okręty stanęły jeden przy drugim haki wbiły się w okręt sidhe wiążąc je między sobą.
Niebieskoskórzy trzymając się czego mogli zaczęli wyciągać safaię. Przybierały one najróżniejsze kształty dodając każdemu z osobna nieco charakteru.
Pośród wszystkich sidhe tylko ich kapitan pozostał niewzruszony. Z zamkniętymi oczyma analizował sytuację w rytm padających na niego kropel deszczu.
Załoga nieznanego okrętu mogła wyłącznie błagać o pomoc...Z drugiej jednak strony to oni podpłynęli do nich. Tylko szaleniec podjąłby się próby spotkania z nieznanym statkiem podczas sztormu.
Wrócił do rzeczywistości. Wyjął szybkim ruchem z sakwy u pasa czerwony klejnot i uderzył nim o reling statku. Błękitny promień światła zaczął otaczać cały okręt w tym samym momencie gdy czarne kontury spróbowały wskoczyć na pokład statku An Sidhe. Spotkali się z magiczną barierą a część z nich nawet wpadła do wody.
Dla załogi był to wyraźny sygnał, że nie będą podejmować negocjacji. Gdy spojrzeli na barierę spostrzegli kim były stojące za nią postaci.
Ludzie z pianą w pyskach i obłędem w oczach. W potarganych ubraniach z improwizowanym orężem pokroju siekier czy wideł.
Bez dwóch zdań była to szalona załoga która wstąpiła na morze wyłącznie przez okropny stan w jakim znajdował się ich umysł.
Napięcie nieco wzrastało. Dwójka niebieskoskórych podeszła do burty i zaczęła odcinać haki. Udało im się ściąć może trzy gdy nagle fioletowy pocisk z okrętu szaleńców zderzył się z magiczną tarczą i roztrzaskał ją jak tafle szkła.
Fala zezwierzęconych ludzi zaczęła zalewać okręt niebieskoskórych którzy byli już w pełni przygotowani. Poczęli ją odpierać. Być może na jednego Sidhe przypadała czwórka bądź piątka ludzi. Ci jednak niepoprawnie uzbrojeni nie byli zbyt dużym zagrożeniem dla żeglarzy z Valahii. A przynajmniej takie przekonanie mieli w sobie niebieskoskórzy.
Woda wokół statku wzburzyła się silnym uderzeniem zalewając pokład i trzęsąc okrętem. Kapitan sidhe stracił równowagę i w ostatniej tylko chwili złapał się relingu unikając zsunięcia do wody. Spod jego płaszcza wysunęła się butla z czarną różą która powędrowała prosto w ciemne odmęty morza.
Niebieskoskóry kapitan podniósł głowę przeklinając w duchu. Ujrzał on stojącą przed nim kobietę podobnej do niego postury. Była piękna jednak jej wyraz twarzy przerażał gniewem oraz swoistą zwierzęcością. Pobudzała aurę strachu i szaleństwa. Niebieskoskóry podniósł się na nogi spoglądając na nią złowrogo.
- Oooh? Dalej opiekowałeś się moim kwiatkiem? Jak miło. Całe szczęście trafiliśmy na siebie! - Tch. - syknął zakapturzony sidhe. - Czyżbyś planowała powrót do domu?
- Zgadza się. A co, wolisz, abym poszła z tobą? - spytała go kobieta.
Kapitan jednak nie chciał ani jednego ani drugiego. Przecząco pokiwał głową.
- Nigdzie nie idziesz. Pochowam cię w morzu wraz z resztą twojej szalonej załogi.
Kobieta uśmiechnęła się. Powoli i zalotnie zmrużyła oczy.
Następnie bez słowa skoczyła przed siebie wyjmując zza pleców dwa sztylety które szybko przekształciły się w formę rapierów. Ku jej zdziwieniu zakapturzony sidhe zwinnym krokiem zszedł z drogi pchnięcia a następnie sztyletem zablokował drugie z ostrzy.
- Nie jesteśmy wcale szaloną załogą. Jesteśmy po prostu wolni. - wyjaśniła dziewczyna.
Niebieskoskóry prychnął z lekkim rozbawieniem - Polemizowałbym. - odparł kapitan wykonując półobrót i wykopując oponentkę. Przeleciała ona sporą część statku uderzając plecami o maszt który zagrzmiał a następnie zaczął zwalać się na walczących członków obu załóg.

Spośród walczących szaleńcy zaczynali zyskiwać przytłaczającą przewagę ponad teoretycznie potężniejszymi niebieskoskórymi. Sidhe tracili orientację w walce. Ich przeciwnicy byli nie tylko szaleni ale i nieczuli. Ignorowali wszelkie rany, korzystali z każdej kończymy póki im się jej nie odcięło. Nie reagowali na ból czy krwawienia. Nawet oślepieni wciąż starali się rzucić na kogoś z widłami czy chociażby pogryźć pierwszą osobę na jaką wpadną. Przypominali bardziej nieumarłych ghuli niż ludzi. Ciężki deszcz, śliskie, chwiejne podłoże oraz niekiełznani przeciwnicy zaczęli w końcu obniżać morale broniących. Pewni siebie sidhe nie mogli już dłużej zaciskać zębów mówiąc o ciężkiej sytuacji. Zaczęli odczuwać horror i bezradność.
Ryboczłek skakał z grupy ludzi do następnej, rozrywając ich samymi pazurami. Ciężko dyszał pełen zmęczenia. Nie chciał jednak się poddać.
- Bierzcie się za siebie! - krzyczał do wszystkich. - To wciąż ludzie! Odcinajcie głowy i przekuwajcie serca! Naszym celem jest kontynent a nie dno morza!
Splunął na ziemie krwią gdy spostrzegł włócznię przebijającą jego bok. Wyłamał ją i obrócił się przebijając nią gardło napastnika.
Updał na jedno kolano i dojrzał kapitana pojedynkującego się z niebieskoskórą kobietą, co wywołało w nim kolejne obawy.

Zakapturzony również zaczynał przegrywać. Od ostatniego odepchnięcia nie był w stanie zranić swojej przeciwniczki. Wykonywał uniki i parował cięcia jednakże zdradliwe bronie kobiety były nieprzewidywalne. Zmieniały formę dużo szybciej niż w rękach przeciętnego szermierza. Takoż i szybciej niż w jego dłoni. Gdy jego plecy zetknęły się z relingiem rufowym zorientował się, że nie ma już dokąd się cofać.
- Nie jesteś słaby ale gdy dojdzie co do czego nie potrafisz się obronić...jak i nie jesteś w stanie wspomóc swojej kompanii.
Przegryzł wargę trawiąc komentarz szczerzącej kły kobiety. - CATHERINE! TY SUKO! - popuściły mu nerwy.
Kobieta w odpowiedzi zaśmiała się i machnęła w bok jednym z rapierów z wielkim wdziękiem. Czerwona krew zalała jej ramię jak i płaszcz kapitana.
- Shiba...wybacz... - Wyłkał ryboczłek upadając na ziemię.
Potężny powiew wiatru zrzucił płaszcz niebieskórego dowódcy odsłaniając jego postać. Kobieta jednak nie chciała mu się przyglądać zbyt długo. Bez zbędnej zwłoki przebiła jego bok i zepchnęła go w otchłań morską.
Potworny śmiech, ból, zmęczenie. Przerażenie. Te uczucia towarzyszyły mu podczas niezwykle długiej chwili gdy odpływała z niego świadomość. Wyciągnął przed siebie dłoń czując jak zanurza się w rozszalałej wodzie.
 
Fiath jest offline  
Stary 16-01-2013, 19:12   #110
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
~Kółko pomocy z koszmarami~
Opłata członkowska: 1 (jeden) komplement

Niebieskoskóra przyglądała się swojej uniesionej w stronę sufitu dłoni.
Dopiero po krótkiej chwili zdała sobie sprawę, że już nie śni.
Starła pot z czoła i podniosła się do siadu. Oddychała dosyć ciężko w rytm uderzeń wydawanych przez pociąg. Była lekko zdezorientowana.
- Kurwa. - szepnęła do siebie wymownie.
- Nie, tylko Hana. - odparła żartobliwie czarnowłosa, która w swym wielkim wyczuciu czasu, przed chwilą akurat wkroczyła do wagonu. Miała zamiar pobłądzić po pociągu w poszukiwaniu czegokolwiek, co pozwoliłoby skrócić podróż - być może na to właśnie trafiła?
- Stało się coś? - zapytała, siadając naprzeciwko niebieskoskórej.
Shiba pustym spojrzeniem przyglądała się Hanie.
- Nie. Nie w tym momencie. - stwierdziła Niebieskoskóra a następnie przeciągnęła się i sięgnęła ku torbie z której zaczęła wyrzucać przeróżne przedmioty szukając czegoś na rozbudzenie.
- Zwyczajnie nie mogę się wyspać w tym pociągu. - wyżaliła się czarnowłosej. - W sumie chyba nie tylko ja? - spytała odwracając się do dziewczyny.
- Niewygodnie tu. Chociaż spałam w gorszych warunkach. Ale teraz... - Hana uniosła wzrok nieco do góry i westchnęła cicho.
- Pierwszy raz od naprawdę dawna miałam koszmar. Nie pamiętam kiedy śnił mi się ostatni raz jakikolwiek koszmar. - oznajmiła cicho czarnowłosa.
Niebieskoskóra zmrużyła oczy. Jak tak dalej pójdzie to nawet miesiączki będą im się synchronizować.
Wyjęła z torby butelkę wody. Napiła się z niej odrobinę po czym uśmiechnęła się do Hany.
- Co takiego ci się śniło?
- Ja. Chyba. - odparła krótko. Na dobrą sprawę Hana nie do końca wiedziała, jak mogła to wyjaśnić. Teoretycznie wszystko było jasne, lecz czarnowłosa usilnie dopatrywała się w tym drugiego dna. W końcu skoro koszmar pojawił się po takim czasie, to nie może być on przypadkiem.
- Nie jestem pewna. - dodała cicho.
- Eeeh!? - Zdziwiła się Shiba. - Kto ci takich głupot nagadał? Osobiście mu nakopię! - poinformowała z determinacją wystarczającą aby wypuścić parę z nosa.
- Tyleż razy ci mówiłam, że wyglądasz przepięknie. Złą kobietą do tego stopnia też nie jesteś. Przejmować się jakimiś komentarzami do stopnia w którym ci się śnią to duża przesada. - Niebieskoskóra wyjęła z swoich pakunków patelnię na tyle przejrzystą że Hana mogła w niej oglądać własną twarz. - Niby co w tobie jest z koszmaru?
Czarnowłosa przez dłuższą chwilę wpatrywała się wyraźnie zdziwionym wzrokiem, wpierw w Shibę a następnie patelnio-lusterko jakie podstawione zostało jej pod nos. Dopiero po chwili zrozumiała o co Shibie chodzi i nie powstrzymała wesołego śmiechu. Zanim go powstrzymała, zdążyła zjechać nieco z fotela, cały czas się brechtając.
- Nie zrozumiałaś. - stwierdziła, szczerząc przy tym zęby.
- W tym koszmarze walczyłam z kimś, kto wyglądał jak ja. - dodała po chwili, mniej wesoło.
- Taa...to ma więcej sensu - Niebieskoskóra przytaknęła kiwnięciem głowy i odłożyła patelnię gdzieś pod siedzenia.
- Myślisz, że to mogło mieć jakieś znaczenie? Czy może po prostu nadmiernie próbujesz przewyższyć samą siebie?
Wzruszyła ramionami. Na dobrą sprawę, sama nie wiedziała. Chociaż nieco, tak zwanego, sensu w tym dostrzegała, to jednak nie była pewna, na ile to jakiś znak od “kogoś” a na ile jedynie jakieś przewrażliwienie.
- Możliwe, że miało. - stwierdziła po chwili cicho, jakby nieco zmieniając swoje zdanie.
Przed Haną stanęła butelka wody.
- Nie przejmuj się zbytnio. Sny to sny i nic więcej. Jakieś tam obrazy zakodowane w mózgu. - wyjaśniła nieco niezbyt naukowo z w pewien sposób smutnym uśmiechem.
- Najpewniej nie pierwszy i nie ostatni raz coś takiego ci się przydarzyło. Jakby się zastanowić to szaleństwo może wpływać na nasze sny.
- Tylko, że te sny nie zdarzały mi się od... pewnego wydarzenia. - w sumie Hana chciała już użyć słowa “inicjacja”, jednak z jakiegoś powodu czuła, że niekoniecznie powinna to robić. Jakieś wewnętrzne uczucie sprawiało, że kryła się z swoją przeszłością. Jednak nie był to wstyd, ale raczej działanie zgodne z Kodeksem.
- Dlatego to jest dla mnie dziwne. Tym bardziej, że ta osoba wyglądała jak ja. Ale jak ja z przeszłości.
Shiba przytaknęła sama sobie. Faktycznie brzmiało to jak wizja wzbudzona przez jakieś zaburzenia szaleństwa. Mogłoby to wyjaśnić również jej własne koszmary.
- Też śni mi się przeszłość jeżeli pamiętam ją zbyt dobrze. Może po prostu nie lubisz swojej przeszłości, myślałaś o tym? Zabicie jej wydaje się dosyć wymowne. - spostrzegła niebieskoskóra. - Na to czy sny się pojawiają czy nie raczej ciężko wpłynąć. Zawsze możemy spróbować jakiejś herbaty.
- Herbata to dobry pomysł. - odparła błyskawicznie Hana. Wizja szybkiej zmiany tematu wyraźnie była dla niej wybawieniem, a przynajmniej znaczną ulgą.
- Mhm. Daj mi tylko moment...Ah... - entuzjazm niebieskoskórej wyraźnie zmalał. -Nie wiem jak ty ale ja nie mam zamiaru budzić Gorta w środku nocy. Więc w sumie nie ma jak podgrzać wody. - uśmiechnęła się przepraszająco Shiba. - Mogę ci pomóc w jakiś inny sposób?
- Chyba nie. - odparła z bladym uśmiechem. Cóż, w sumie na inny nie było jej stać - i to w oba sposoby. Raz, że nie czuła się jakoś specjalnie na siłach, dwa, że jej skóra nigdy nie przybierała innych barw.
- Ale dzięki za chęci. - dodała po chwili.
- Tak właściwie, to co ci się śniło? - Hana wystrzeliła z siebie kolejne zdanie.
- Ehh... - Shiba podrapała się w tył głowy. - Ostatnia kąpiel nim dostałam się na kontynent. - wyjaśniła niebieskoskóra dosyć nieszczegółowo. - Jakby o tym pomyśleć to koniecznie będę musiała się wykąpać w Witlover. Jeżeli pan Świniak nie wydaje się cuchnąć to chyba coś jest nie tak z stanem higieny drużyny. - załamała się.
- Ostatnia kąpiel? Tak... po prostu? - zapytała lekko zdziwiona. Cóż, pluskanie się w wannie jest w pewien sposób przyjemne, ale jaki to ma związek z koszmarem?
- Niezbyt. Ale myślę, że tonięcie w morzu zalicza się do kąpieli? - odparła próbując się uśmiechnąć na siłę. Wyraźnie nie chciała o tym dyskutować. W przeciwieństwie do Hany trzymała swój sen dla siebie. Nie miała żadnego wyraźnego powodu. Ot, postanowiła zmienić temat.
- Jak sądzisz. Ile zajmie nam cała podróż? Nie tylko do Witlover. Do samej góry przeznaczenia.
- Nie mam pojęcia. - odparła kompletnie szczerze, uśmiechając się przy tym lekko. W ten sposób próbowała przy okazji złagodzić nieco napięcie związane z koszmarami.
- Szczerze mówiąc, po prostu idę z wami, morduje to, co jest szalone i próbuje się przy okazji bawić tak dobrze, jak to tylko możliwe. - kontynuowała swój atak szczerością.
- Widać...nie każdy potrzebuje szczytnych motywów. - stwierdziła nieco zmieszana niebieskoskóra. - Mam nadzieję, że wcale tak dużo zabijać nie będzie trzeba. Choć nie mam pojęcia jak chcesz się bawić w takich warunkach. - dziwiła się ostatnią częścią wypowiedzi.
- Tak, jak zawsze. Alkohol, jedzenie, seks. - stwierdziła bez żadnego skrępowania.
- Zawsze znajdzie się chwila na relaks. - dodała po chwili. W duchu pochwaliła także swój niebywały spryt, pomijając czwarty punkt programu, czyli “mordowanie wszystkiego co nie zasługuje na życie”, głównie ze względu na delikatność Shiby.
- Więc niestety nie mamy "dobrej zabawy" na stanie. - stwierdziła nieco smutno niebieskoskóra. - Chyba, że jadasz surowe mięso.
O tyle o ile Shiba znała ludzi była przekonana, że nie są oni zbytnio w stanie strawić surowizny. Nie mogła jednak nic specjalnego wymyślić.
- Raczej nie. - odparła i uśmiechnęła się lekko. Rzadko kiedy ktoś się o nią martwił, ale było to całkiem przyjemne.
- Jakoś sobie poradzę. - dodała po chwili, przeciągnęła się lekko i... nagle coś niemalże błysnęło w jej oku.
- Mamy. - stwierdziła radośnie po czym roześmiała się. Wstała po chwili z nieco tajemniczym uśmieszkiem zbliżyła się do Shiby, nachylając się w kierunku jej ucha.
- Wiesz co mam na myśli? - zapytała cichutko.
- ...Nie? - odpowiedziała niewinnie po chwili zastanowienia.
Miała drobną nadzieję, że Hana nie zamierza znowu z nią pogrywać. - Co masz na myśli? - dopytała spokojnie.
- Spodziewałam się innej reakcji. - odparła rozbawiona. Wyprostowała się i chwyciła lekko Shibe za policzki.
- Nawet się nie zarumieniłaś! - stwierdziła głosem z pogranicza żartu i wyrzutu sumienia.
Na tą wypowiedź potwierdzającą zamiary Hany twarz niebieskoskórej faktycznie zaczęła lekko się rumienić...fioletem.
- Widać gdy jestem zaspana wolniej reaguję. - odparła czarnowłosej żartem. - mogłabyś mnie nie drażnić~ nawet nie jestem człowiekiem. - powiedziała na swój sposób z zarzutem. Co prawda zgadywała że Hanę to.. .mało obchodziło.
Pod pewnymi względami niebieskoskóra czuła się lekko zadowolona. Hana chyba przestała w końcu myśleć o swoich snach skoro w głowie jej żarciki.
- Jeszcze jakiś czas miałabyś inne zdanie. - odparła czarnowłosa, ponownie mieszając poważny ton z żartobliwym.
- Ale jeśli ci to przeszkadza, to proszę bardzo. Chociaż ładnie się rumienisz. - oznajmiła, puszczając przy tym oczko. Po chwili wróciła na swoje siedzenie, na którym rozsiadła się tak wygodnie jak tylko mogła.
- Chociaż nie wiem co ci to przeszkadza. Bycie adorowanym jest całkiem przyjemne. Chyba, że ja ci przeszkadzam? - uśmiechnęła się dwuznacznie, by po chwili zaśmiać się cicho.
- Przepraszam, miałam przestać. - dodała po chwili z lekkim uśmiechem.
Niebieskoskóra westchnęła.
- Właśnie dlatego, że adoracja jest przyjemna stanowiła ona moje hobby. - przyznała się puszczając Hanie oczko. - Ale od zawsze była to adoracja dla samej adoracji, oke? Niezbyt często kończyłam z kimś w łóżku. A zwłaszcza innej rasy. Chociażby dlatego, że Sidhe mają więcej staminy. - wyjaśniła się bez większego powodu.
- Choć doceniam "zainteresowanie".
- Więcej staminy? - zapytała wyraźnie zaciekawiona, niemalże kompletnie ignorując resztę jej słów. Uśmiechnęła się przy tym lekko.
- Dopiero teraz o tym mówisz?
Niebieskoskóra zamrugała zdziwiona pytaniem.
- Żyjemy w najmroźniejszym miejscu na ziemi. I w dodatku jemy duuużo zdrowego mięsa. To chyba oczywiste, ne? - odpowiedziała.
Fakt faktem. Życie na zamarzniętym zadupiu zapewne wymagało sporej siły i wytrzymałości nawet jeżeli Shiba nie zdradzała tego posturą.
- Jeśli żyłabym w najmroźniejszym miejscu na ziemi... chyba po prostu dużo bym spała. Naprawdę dużo. Jak miś. - odparła z uśmiechem. W jej głowie natomiast powoli rysował się plan znalezienia jakiegoś Sidhe, chociaż do końca wyprawy zapewne będzie to tylko pobożne życzenie. A miała taką okazję!
- Niedźwiedzie dużo śpią? - dopytała lekko zainteresowana. Z tego co pamiętała w Larazie udało jej się dostać mięso jednego z tych stworzeń. Ciekawe czy jeszcze nie zgniło, o ile już go nie zjedli. - W sumie nie widziałam niedźwiedzia...W sumie w Valahii nie ma jako-takiej fauny oprócz tego co kupimy lub złowimy w morzu.
Wzruszyła ramionami lekko rozbawiona.
- Czemu stamina jest dla ciebie aż tak istotna? - dopytała nie do końca pewna czemu Hana uczepiła się tamtego fragmentu wypowiedzi.
- Calutką zimę. Zakopują się w jakiś norach i śpią, aż zrobi się ciepło. Może u was też są niedźwiedzie, tylko, że cały czas śpią i nikt żadnego nie odkopał? - ciężko powiedzieć, czy żartowała sobie, czy rzeczywiście nie wzięła pod uwagę faktu, że taki miś umarłby z głodu.
- Z powodu trzeciej rozrywki. Ale przed zakończeniem rozrywki raczej mam nikłą szansę by to sprawdzić, co? - zapytała z lekkim, dwuznacznym uśmiechem.
- Jakiej rozrywki i czemu dopiero trzeciej? - zapytała tym razem oczekując nieco bardziej sensownej odpowiedzi.
- I w sumie to możliwe. - przytaknęła z świadomością jak wiele tajemnic znajduje się pod Vallahią. Choć zapewne byłyby to nieco inne niedźwiedzie niż na kontynencie.
- Wymieniłam ją jako trzecią. Przeważnie trafia na to miejsce, głównie z tego powodu, że zazwyczaj ma miejsce po dwóch poprzednich. A więc po alkoholu i jedzeniu, jest czas na... - pozwoliła dokończyć Shibie.
Shiba dokończyła fioletowiejąc.
- Seks. Załapałam. To nie podstawówka. - odparła prowokującej ją Hanie.
Westchnęła ciężko przeciągając się w siedzeniu.
- Podstawówka? - zapytała Hana, której obce było takie słowo, tak samo, jak wszystkie inne związane z edukacją.
- Pierwszy stopień edukacji. Rozpoczyna się go z reguły podejmowana w wieku sześciu lub siedmiu lat...no chyba, że jesteś z rodziny szlacheckiej. To już od piątego roku życia będą cię męczyć. - objaśniła Shiba. - Nie ma u was takich siedzib? Pisać i czytać uczycie się w domu? - spytała.
- Mnie nie uczyli. Pierwszy raz w ogóle słyszę o czymś w takim gust. Ale pochodzę z rodziny rolniczej, więc to może dlatego. Nie wiem. - wzruszyła ramionami. Nie przepadała za swoim dzieciństwem.
- Może...nie znam się na ludziach. - wzruszyła ramionami. W sumie to było już o tym wiadomo.
- Zaraz. Nie potrafisz nawet czytać i pisać? - dopytała ponownie Hanę.
- Nie uczyli mnie pisać w domu. W żadnej podstawówce ani niczym takim także nie. Ale potem zostałam nauczona. Stwierdzono, że przyda mi się to w trakcie misji. - odparła, przeciągając się lekko i uśmiechając przy tym. Szok spowodowany przejściem na nauki u jej mistrza był całkiem spory, ale dobrze go wspominała.
- No, no. Już myślałam że zajmując się seksem zapominasz o tym co istotne. - zaśmiała się lekko niebieskoskóra. W sumie nagle zaczęła się zastanawiać czy Gort i Calamity na pewno nie mają takich braków? Teoretycznie Calamity był rycerzem ale Gort jako pirat niekoniecznie musiał otrzymać podstawowe wykształcenie.
- Analfabetyzm to spora wada. Ciesz się, że ostatecznie cię poduczyli.
- Tam w sumie nauczyłam się wszystkiego. Absolutnie wszystkiego. - akcent położony na słowo “wszystkiego” aż nadto wskazywał na to, że Hana ma dosłowne znaczenie tego słowa i nie jest to żadna hiperbola.
- No, może poza robieniem wianków. Ale nie przydała mi się ta umiejętność w życiu. - dodała po chwili całkiem radośnie.
Poprzez "absolutnie wszystkiego" Shiba zrozumiała matematykę, czytanie, pisanie, geografię i podstawową wiedzę o środowisku, handlu oraz resztę materiałów przez które sama przechodziła podczas edukacji już niekoniecznie podstawowej. Tak więc najpewniej nie wszystko o co chodziło Hanie. A może nawet w kilku miejscach więcej.
- Kiedyś ci się przyda. Jak będzie jakaś okazja to zawsze mi możesz jeden upleść. - odparła z uśmiechem. - Gdzie konkretnie się uczyli? W jakimś zakonie kościelnym?
Na twarzy Hany pojawił się lekki uśmiech.
- Nie. Zdecydowanie nie. - odparła a jej głos wskazywał na to, że z trudem powstrzymuje śmiech, zapewne z tego względu, by nie urazić Shiby. Zasłoniła usta dłonią i odczekała chwilę, uspokajając się.
- W bractwie. - oznajmiła, uśmiechając się przy tym lekko.
- [i]Hmm...[i] - nie do końca wiedziała na czym polegają bractwa i czym się różnią od kościołów ludzkich. Z drugiej strony religia jaką znali sidhe była raczej bliższa poglądom filozoficznym niż faktycznym kultom.
- Rozumiem. - skłamała bez wahania.
- Świetnie. - odparła. Na jej twarzy pojawił się wyraz lekkiego zadowolenia, zapewne związanego z tym, że nie musiała się martwić o żadne tłumaczenia. Tych mogłoby być naprawdę wiele.
- Chociaż nie lubiłam nauki. Przynajmniej nie takiej jak pisanie czy czytanie. Była strasznie nudna i łatwa w porównaniu do jakiś praktycznych umiejętności. - stwierdziła po chwili namysłu po czym położyła się, wpatrując się w dach pociągu.
- Popieram - przytaknęła niebieskoskóra. - Jakkolwiek teoria jest równie istotna co praktyka. Nawet jeżeli szermierka czy gotowanie są ciekawsze.
Uśmiechnęła się i dodała nieco ciszej - Śpiąca?
- Trochę. Ale raczej nie będę w stanie zasnąć. Nie tej nocy. - odparła i westchnęła cicho. Spadnie szło w parze z brakiem zajęcia. Brak zajęcia oznaczał myślenie. Myślenie będzie oznaczać powrót do koszmaru, a tego wolałaby uniknąć.
- Zresztą, samo zasypianie jest straszne.
Shiba uśmiechnęła się i podeszła do Hany.
- Ile ty masz lat? - złapała ją za rękę. - Mam znowu spać z tobą? - zaproponowała troskliwym głosem.
W rzeczywistości świetnie ją rozumiała. Sama nie miała zbytnio ochoty iść spać. W końcu była ta mała możliwość, że ponownie przyśnią się jej jakieś "wspomnienia" siostry. Tego by nie chciała.
- Siedem! - odparła czarnowłosa, siląc się na sepleniący i dziecięcy głos, co wyszło jej całkiem nieźle.
- Jeśli chcesz to kładź się. Miejsce się znajdzie. - przesunęła się bliżej oparcia, uśmiechająć się przy tym lekko. Troska innych rzeczywiście była czymś przyjemnym.
Zaśmiała się lekko i faktycznie ułożyła obok niej. Kto wie może doda jej to nieco otuchy. Albo raczej im obydwu.
- Ale tym razem niczym nas nie przykryje. Dość tu gorąco. - zażartowała lekko.
- Więc nie jest ze mną tak źle? - odbiła piłeczkę, śmiejąc się przy tym lekko. Po chwili przytuliła się nieco do Shiby - tym razem nie nachalnie ani nie chcąc zaczepiać. Bardziej jakby szukała schronienia.
- Chodziło mi raczej o to, że jest tutaj dodatnia temperatura. - odparła spokojnie niebieskoskóra. - Choć wcale nie jest z tobą aż tak źle. - dodała po chwili nie chcąc brzmieć zbyt negatywnie. Odwróciła się twarzą do Hany i uśmiechnęła do niej. Czarnowłosa odwzajemniła uśmiech i powoli zamknęła oczy.
- Dziękuje. - stwierdziła, jednak nie sprecyzowała, co dokładnie ma na myśli.
 
Elas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172