Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2013, 22:56   #54
baltazar
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Kiedy to wszystko się zaczęło Willam Snow stał na szczycie Muru. To miejsce go uspokajało. Pozwalało patrzeć dalej i widzieć więcej… i otrzeźwiało. Po spotkaniu z Kamykiem tego też potrzebował. Ledwie wypili parę łyczków – za spotkanie, za pomyślność, za ich dobroczyńcę Ulmera, za rozwiązłe Skagijki, na lewą nogę, na prawą… i chyba rozchodniaczka. Mogli by pić więcej ale szybko omówili co mieli omówić a długie opowieści zostawili sobie na podróż do Wschodniej Strażnicy.

Wiatr i horyzont łapczywie pochłaniany przez mrok skutecznie pozwalał Sepcie zebierać myśli. Niestety nadszedł taki czas, że bilans był potrzebny… ostatnie dni obfitowały w wydarzenie. Było ich stanowczo z byt wiele, dużo więcej niż w ostatnich miesiącach i dużo były bardziej znaczące. Skagosi, krępujące ruchy dary, morderstwa, trucia braci i wilk. Starkowe mawiali, że nadchodzi zima… a Snow wiedział, że będzie cholernie sroga. Tak sroga, że chłód już mu smagał jajca… Pewnie by tak stał i rozmyślał o tym co będzie dopóki by mu szpiki na wąsa kapać nie zaczęły ale coś go pożerało… jakiś niepokój. Najpierw zakradło się niespodziewanie… pełzło po jego plecach. Potem złapało za kark… przerodziło się w strach. A kiedy ścisnęło mu gardło i zwaliło na plecy olbrzymi kawał lodu nie opuszczała go groza. Taka zapierająca dech w piersi, paraliżująca wszystkie członki, nie pozwalającą drgnąć ani na milimetr… i zwalającą z nóg. Ogarnął go strach… nie wiedział czego się boi ale panika zżerała mu wnętrzności. A potem przyszła ciemność.

Przytomność odzyskał w windzie kiedy ta w akompaniamencie skrzypień podążała w dół. Siedział w kącie oparty o drewniane sztachety, a Piękniś Med tylko się na niego gapił. – Chłopie życie ci nie miłe? Zaczął połajankę jak tylko zobaczył, że Septa wraca do żywych. – Prawie żeś pierdzielnął na sam dół! Gdybyśmy cię nie złapali to byś… Nie dokończył. – Co jest do cholery?! Spoglądał na dół, na Czarny Zamek a czerwona od mrozu twarz nagle zrobiła się biała jak śmierć.

Willam siedział zamknięty w klatce windy ale doskonale widział jak na dole zaczyna panoszyć się czerwony kur. Serce łomotało mu w piersi jakby chciało się uwolnić z objęć żeber. Był jeszcze daleko ale żar i strach był nieomalże namacalny… zupełnie jakby znajdował się teraz w stajni. Uniósł się z największym trudem głęboko oddychając a zimne powietrze z bólem wdzierało się mu do gardła. Nim klatka dotarła do poziomu zero był już gotowy. W twarz osłonił zwilżoną roztopionym śniegiem chustę, a w dłoniach powiewał mu płaszcz. Widział, że pożar trawił kolejne budowle natomiast on miał tylko jeden cel. Nie mógł nigdzie indziej iść… jego konie, jego stajnia… a w niej paniczny strach i ból dosięgający i jego.
Nie wiedział ile mu zajęła droga do budynku… pokonywał ją wielkimi susami… nie tracąc czasu na pierdoły. Jedynie zatrzymało go koryto z wodą, w którym zamoczył płaszcz. I kiedy już miał się nim okryć poczuł żar dosięgający jego twarzy… a chwilę później przeraźliwy koński kwik i tupot końskich kopyt. Noc wypadł ze stajni. Jeden z braci został przez niego odtrącony i z krzykiem upadł na ziemię wypuszczając wiadro z wodą… Między rozpędzonym, przerażonym zwierzęciem a stajennym było ledwie kilkanaście metrów i ten dystans się zmniejszał. Septa rozpostarł płaszcz i z nieomalże woltyżerską sprawnością zarzucił go na koński łeb i następnie uczepił się jego szyi. Po kilku metrach wlokący go koń wytracił impet… a Willam dogasił na nim płomienie. Nie było czasu na uspokajanie ogiera… ostawił mu zakrytą głowę i przywołał najbliższego młodzika jakiego zobaczył. - Zajmij się nim.

Chciał skoczyć dalej. Ale każdy krok potęgował ból w boku. Jednak zderzenie z końską piersią nie obyło się bez uszczerbku. Obite żebra ostatecznie uciszyły wycie w jego głowie… ruszył dalej. Krok za krokiem zbliżał się do wejścia. Kwilenie było coraz głośniejsze. Krzątających się braci coraz więcej. Dorwał wiadro i wylał jego zawartość na siebie. Potem jeszcze dwa i skoczył do wnętrza płonącego budynku prawie że potykając się o leżące ciało… chyba Marudy. Dylemat czy ratować wierzchowce czy nieprzytomnego brata rozwiał głos za jego plecami – Otwieraj boksy, ja się nim zajmę…

Willam ratował swoje stado. Otwierał boks za boksem. Nie czuł już strachu… nie czuł żaru… nie czuł dymu… nie czuł już nic.
 
baltazar jest offline