Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-12-2012, 18:59   #51
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Roddard długo oglądał ślad; wyglądał przy tym na zamyślonego. Nie dał tego po sobie poznać, ale zaniepokoiło go to znalezisko. Nie sądził, by Martyn zmyślał; raczej nie miałby po co.
- Nie widziałem czegoś takiego nigdy - odrzekł zwiadowcy. - Czy w tych ruinach, gdzie wysłał was Lannister, było coś jeszcze? Po co w ogóle tam pojechaliście?

- Lannister kazał nam szukać Półrękiego. Nie znaleźliśmy go tam, były tylko te ślady, ruiny i kamienie wyciągnięte z muru – wyjaśnił Martyn.
- Dzięki za informację. Gdyby ktoś się o mnie pytał, powiedz, że mają zaczekać. Jeśli nie wrócę do jutra, niech jadą beze mnie, dobra?
-Yyyy – zwiadowca wyglądał na zdziwionego – no dobra, uważaj na siebie, nie?

Kruk kiwnął głową, po czym wyszedł z Sali i skierował się prosto do stajni. Nie zważając na kilka ciekawskich par oczu, osiodłał konia w pośpiechu i pocwałował do głównej bramy. Instynkt zwiadowcy i tym razem wziął górę nad dyscypliną, choć o tym Roddard wolał akurat nie myśleć.

Szybkim kłusem udał się w kierunku opisanym przez Martyna. Było to jedynie parę mil od zamku, więc spodziewał się, że zdąży obejrzeć miejsce i wrócić jeszcze przed zbiórką, do której zostało, jak obliczał, niecałe cztery godziny. Nikomu tego nie powiedział, nawet Martynowi, ale ślady bardzo go zainteresowały. Wydawało mu się, że nawet wilkory zostawiały mniejsze, nie mówiąc już o zwykłych wilkach. Takie bestie tak blisko zamku – nie byłby sobą, gdyby tego nie zbadał.

Dotarcie na miejsce zajęło mu nawet mniej czasu, niż się spodziewał. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak relacjonował mu Rivers, co ostatecznie upewniło Worsworna o prawdziwości słów zwiadowcy. Były ruiny, z kawałem muru, z którego ktoś wyjął kamienie. Były tropy, całkiem sporo, wszystkie wyglądały tak, jak narysowany przez Martyna. Pojawiały się regularnie i szły w konkretnym kierunku – stworów było więcej niż dwa i najwyraźniej ciągnęły coś po ziemi. Natychmiast Roddardowi przypomniała się poprzednia wyprawa i renegaci ciągnący jeńca. Miał nadzieję, że tym razem to jednak nie był człowiek.

Po dokładnym zbadaniu śladów Kruk począł przeczesywać rękoma ziemię, mając nadzieję na znalezienie czegoś, co rzuci choćby blade światło na niezwykłe odkrycie. Rozebrany mur, ogromne ślady i ciągnące coś stwory jakoś nie układały mu się w jedną całość. Już miał poddać się i wstać z obolałych kolan, kiedy niedaleko muru w oczy rzuciło mu się kolejne znalezisko – kępka sierści. Ostrożnie wziął ją w palce obrócił. Na pewno nie była to sierść żadnego znanego mu zwierzęcia – wilka, rysia, czy niedźwiedzia. Miała szarawy kolor i była dość szorstka. Coś podpowiadało Roddardowi, że mogła należeć do któregoś z uczestników zajścia przy murze.

Stał chwilę, zbity z tropu, opierając się o kamień. Żałował, że nie odnotował, czy Półręki już się odnalazł. Wydawało mu się, że tak, w sumie prawie był pewien, że ktoś głośno o tym gadał we wspólnej Sali. Ogromne potwory nie ciągnęły więc chyba jego.

Popatrzył na swojego konia. Nie wziął juków, miał przy sobie tylko sztylet i jakiś połamany chleb w kieszeni, jeszcze ze śniadania. Na wyprawę ratunkową z prawdziwego zdarzenia w razie czego nie miał za bardzo co liczyć, bo wszyscy byli zajęci innymi przygotowaniami i pierdzieleniem o polityce. Mógł, tak jak powinien to zrobić, zawrócić, zdać krótki raport, którym nikt pewnie by się nie zajął, spakować się i czekać na dupie, odpędzając się od hord współbraci zadających pytania o tego Czaszkę.

Ale wtedy nie zasnąłby – mógłby myśleć tylko o tym co stało się w Dębowej Tarczy.

Koń parsknął. Roddard podszedł i pogłaskał go po pysku.
- Odwagi – szepnął. – ktoś tu musi ją mieć, bo ja boję się jak cholera.

Dziękował bogom za wczorajszy deszcz – w błocie ślady odbijały się idealnie.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
Stary 28-12-2012, 20:57   #52
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację


Alysa i Engan


Ojciec obdarzył czaszkę bestii takim wzrokiem, jakby to Errand Greystark powstał z martwych we własnej osobie i rozkazał Lordowi Dowódcy przekazać Długi Kurhan i ziemie okoliczne, którymi niegdyś władał, swej bezpośredniej potomkini po krwi. Wsadził sztylet w oczodół, dotknął opuszkiem palca rogu i zębów. A potem zabębnił palcami w stół i wyraził ubolewanie, że toto plugastwo nie zdechło razem z dawnymi, plugawymi i zimnymi czasami, razem z plugawymi i zimnymi prawami i czarami, które rządziły wówczas ludzkim losem. Razem z dziećmi lasu, mamutami, olbrzymami i Innymi.
- Erland Szepczący, który przybył z poselstwem od Moruad Magnar, twierdził, że po drodze z kurhanu, w okolicach Leśnej Strażnicy słyszał te zwierzęta. A dziewka widziała ich ślady. Są tutaj, na ziemi Straży. Ale... przejdźmy do kwestii Enned, Kamyku.

Duża, ciepła dłoń spoczęła na ramieniu Alysy i Dornijka drgnęła. Gdyby nie to, że Kamyk siedział kilka kroków przed nią i zwijając się pod badawczym spojrzeniem ojca relacjonował przebieg wydarzeń przy Wschodniej Strażnicy, mogłaby przysiąc, że to rosły zarządca uścisnął jej bark, pocieszającym i wspierającym gestem. Bo ta dłoń była wielka i twarda, niewątpliwie męska, a gdy sięgnęła ku niej palcami, wyczuła przez jedno drgnienie serca wygarbowaną skórę obszytą metalowymi krążkami. Potem wrażenie dotyku i czyjejś obecności znikło. Za nią polana trzeszczały w kominku, sypiąc od czasu do czasu żarem. Serce jej łomotało. Cienie tańczyły po kątach, wirowały w szaleńczym tańcu w powierzchni wina w jej pucharze. W uszach Alysy narastał szmer, jakby ku Czarnemu Zamkowi ukradkiem i niepostrzeżenie zakradło się morze.

Engan siedzący półdupkiem na krawędzi krzesła zakręcił smukłą nóżką kielicha w palcach. Alysa nadal siedziała przy kominku, ogień rozpalał krótkotrwałe błyski w jej ciemnych, lśniących włosach. Córka Qorgyle'a nie wyglądała, jakby wybierała się gdziekolwiek, a stary jakoś nie przejawiał chęci, by ją wystawić za drzwi na czas składania raportu. Kamyk odtwarzał pieczołowicie wydarzenia i odpowiadał na krótkie pytania szczegółowe, aż historia w swej krwawej i okrutnej kuliminacji dobrnęła do rozkawałkowanego trupa oraz łodzi, a raczej jej braku. I Enganowi zostało zadane pytanie – z tych, które były najbardziej upierdliwe. „Co o tym myślisz?”. I ledwie się z tego wykaraskał, tym samym pytaniem stary rąbnął na odlew własnej córce.

Potem zaś zamilkł, by po jakimś czasie zadać kolejne pytanie.
- Skąd wiedziałeś, że ten trup to córka magnara?
- Skagi ją rozpoznali – odparł Kamyk zgodnie z prawdą, po czym zaczął odtwarzać szczegóły po raz kolejny. Złotą zawieszkę z rakami, którą przyniósł Aidan, skrzętnie pominął. Ale ważny był przecież Bettley podnoszący głowę dziewczyny za włosy. - No wtedy to już pewni byli.
- Ci Skagosi byli z klanu Stane. To nie byli Magnarowie – ciągnął Pająk ze spojrzeniem utkwionym w pustce. - Mogli tej dziewki nigdy w życiu nie widzieć.
- Miała sześć palcy na jednej stopie – przypomniał sobie Kamyk. - I po tym ją mogli poznać.
- To istotnie dramatycznie zmienia postać rzeczy. Prawda, córko? Kamyku, to jest moja córka – wskazał Alysę palcem. - Gdybyś nigdy w życiu jej nie widział, po czym byś ją poznał.
- Nosi medalik z waszym robalem – Engan wzruszył ramionami. - I jest do Lorda Dowódcy podobna. Wszyscy to wiedzą.
- Podobna... - powtórzył Lord Qorgyle jak echo i zamilkł. Czas rozciągnął się jak zbyt długa warta. Świece płakały woskiem.

- Dobrze się sprawiłeś, Kamyku. Bystre masz oko. Willam Snow rusza jutro nad morze, by wyjaśnić to morderstwo. Pojedzesz z nim. Ty także, córko. Jeśli zechcesz wspomóc Straż – zakończył sucho. - Nie mogę nic ci rozkazać. Ale potrzebuję twych oczu i wiedzy. Zdecyduj szybko. O północy chcę was tu widzieć oboje.

Alysa milczała. Nie tylko dlatego, że w głosie ojca nie znalazła ni krzty wahania czy troski, które sugerował jej Ulmer. Była niemal pewna, że ojciec zapłakałby po jej stracie – ale wysłałby ją nad morze i tak, jeśli miałoby to cokolwiek zmienić w zamarzniętym układzie sił.

Milczała, bowiem cienie pełzajace w wirze wina zgęstniały w twarz, a szmery skrystalizowały się w głos.
To oblicze było szlachetne i piękne nawet trochę, choć rysy mężczyzny były na gust Alysy zbyt ostre, a podkrążone oczy i opadnięte w dół kąciki ust świadczyły o zbyt wielu ciężarach, jakie musiał nieść.
- Nienawiść to ogień – rzekł jej mężczyzna. - Strach to wiatr. Który sieje pożogę.

Alysa


- Jednorożce ze Skagos? - zapytał master i poruszył brwiami. - Coś kojarzę. I kojarzę, że nie były to stworzenia, które są znane naszej heraldyce... - zaniemówił, gdy Alysa opowiedziała o znalezisku. - No tak, no tak... - wydusił w końcu. - Nie dziwota. Barbarzyńcy używają ich do prac w kopalniach, muszą być wielkie. I do wojny. To przede wszystkim są bojowe bestie, Alyso. Gdyby było ich więcej, i gdyby ich transport ze Skagos nie nastręczał tylu trudności, wyspiarze już dawno podbiliby Północ. Tym bestiom nie oprze się żadna konnica. I żadne mury... są legendy, że jeden z magnarów Skagos na swym jednorożcu staranował w drzazgi główną bramę Winterfell – i to tylko dla zabawy, żeby pokazać Królowi Północy, że może. Szczęście więc, Alyso, że te potwory żyją tylko na tej dalekiej wyspie. Są zbyt wielkie, by przetransportować je statkiem, Skagosi zresztą nie mają tak dużych jednostek. Zwierzęta muszą płynąć do lądu wpław, a nawet dla takich olbrzymów... to trudne. Dlatego Skagosi przeprawiają je rzadko. Maesterowie służący wieki temu w Nocnej Straży są co do tego zgodni – jeśli te bestie są na stałym lądzie, to Skagosi szykują się do wielkiej wojny.

Dolał jej wina, kiedy ciągnęła opowieść o tajemniczych znaleziskach z zamkniętej dawno temu piwnicy. Marynarskie opowiastki Engana rozbawiły go i wprawiły w pogodny nastrój.
- Och, nie wątpię, by Myrijczycy mieli podobne pomysły. Ale skupienie światła na tyle mocno, by podpalić z ogromnej odległości okręt? Nie, to niemożliwe – pokręcił głową. - Ale wspominałaś, że Engan znalazł tam resztki czegoś, co mogło służyć za przesłonę. Może używano ich do komunikacji? Dawania sygnałów?
- Macie rogi, maester. Mniejsze, poręczniejsze...
- I niesprawdzające się w każdych warunkach. Ani na duże odległości.
- A te cokoły, Aemonie? Słupy raczej?
- Wiem tylko tyle, że przy takich Skagosi czczą jakieś okrutne, morskie bóstwo, i że jego kapłanami są ludzie z rodu rządzącego wyspą. Ale poszukam, poszukam jeszcze... poproś też może młodego Gerolda. Ma lepszą pamięć niż ja.

Willam


Jakym potraktowany propozycją przywdziania czerni nieoczekiwanie przemówił wreszcie w ludzkim języku, i w ludzkim języku nawet podziękował.
- Honor – rzekł. - Dzięki, żeś mi wrono honor zachować pozwolił.
Rzekł mu też jeszcze, że na ochotnika pójdzie, bez sądu, by i cień wątpliwości na cenny sojusz Straży ze Skagos nie padł. I gdy Septa szedł do starego, by te propozycje wyłożyć, dziw go brał i nie puszczał – że jak to, no jak to jest, że się te posiwiałe wilki, ci wojownicy zajadli, co się śmierci nie boją, ni Lorda Namiestnika Północy, ni smoczego króla... tak się jednej dziewki strachają.

Stary Pająk natomiast, jak to Pająk, wziął i skwasił mu humor.
- Jakym pójdzie pod sąd, Willamie, bo pójść musi. Nie o jego winę tu idzie, bo ta jest, spójrzmy prawdzie w oczy, dyskusyjna...

Nie, szło o to, aby postraszyć dziewkę, której się Skagosi strachają. By jej pokazać, że Straż się nie boi. Na przywdzianie czerni przez Jakyma stary nie rzekł ani tak, ani nie. I Willam zaczął podejrzewać, że Pająk obliczy sobie, czy lepiej mieć dobrego człowieka, czy postraszyć niesforną dzierlatkę jego głową... i wyjdzie mu, że to drugie.

Alysa


- Śpi. Albo rzyga – powiadomił drobiazgowo Alysę leżący na sąsiednim łóżku brat, przedstawiający się uroczym mianem Gwiżdżący. - Rzyga. Albo śpi. Jak się budzi, to żeby się wyrzygać. Jak rzygnie, to zasypia znowu.

Spał. Akurat spał. Okaleczona dłoń zsunęła się z posłania i wisiała nad podłogą. Piersi unosiły się w spokojnym, równym oddechu, ale nawet przez sen Qhorin Półręki zaciskał szczęki tak mocno, aż napięte mięśnie zniekształcały twarz.

Przysiadła na rozchybotanym taborecie obok. Zawołała rekruta, aby opróżnił wiadro pełne podbarwionej skrawkami skrzepów krwi żółci spod łóżka zwiadowcy.

Dłoń o trzech palcach nadal bujała się nad podłogą, na czole Qhorina wykwitały i rosły krople gęstego potu. Otworzył oczy, gdy ujęła tę bezwładnie wiszącą w pustce rękę, by położyć ją na posłaniu. I już oczywiście, wstawał, choć nie było żadnej warty, którą mógłby się wytłumaczyć i zasłonić jak tarczą.

- Lady Qorgyle? - głos miał zdarty i szorstki jak Ulmer po całonocnej bibie, jakby pazury drapały po kamieniu.

Tyria


Polowanie na Tyrię w Czarnym Zamku wyglądało jak wszystkie dotychczasowe polowania na Tyrię. Różniło się tylko tym, że polujący mieli czarne płaszcze. Ale patrzyli całkiem jak Skagosi z klanów Crowl i Stane, przed którymi schroniła się pod skrzydła Moruad. Patrzyli jak wilki chwilę przed zaciśnięciem szczęk. Pierwszy, wysoki chudzielec o włosach barwy błota splunął na ziemię, gdy przechodziła. Drugi, o piętnie zbiegłego chłopa wypalonym na policzku rzucił obrzydliwą uwagę o Skagijkach, ich prowadzeniu i przymiotach. Pierwszy w tym czasie już oderwał się od ściany i nonszalancko ruszył za nią. I wtedy wpadła na trzeciego. Ten był niski, ale szeroki w barach i silny jak niedźwiedź. Zdążył przycisnąć ją do siebie i wycisnąć jej na ustach ohydny, zaśliniony pocałunek. Wyrwała się, zostawiając mu w ręku skrawek swego płaszcza.

Nie widzieli klejnotu. Albo nie chcieli widzieć. Albo nic to dla nich nie znaczyło. Czy to ważne, dlaczego? Skoro i tak mogą ją zabić?

Kieł skoczył z warkotem na tego o napiętnowanym policzku, a Tyria zdzieliła rękojeścią sztyletu w twarz chudzielca. Ktoś krzyczał. Uciekła.

Pędziła długimi korytarzami, aż zgubiła kierunek i nie mogła już ustalić, gdzie jest. Kieł zziajany przypadł do jej stóp. Biegli za nią, i byli już blisko, a polowanie na Tyrię w Czarnym Zamku miało się różnić od innych i tym, że tym razem Hwarhen Bez Żony nie pojawi się znikąd, by przegnać napastników, zaprowadzić ją w bezpieczne miejsce i tak długo porykiwać swym tubalnym śmiechem, aż wszystkie smutki i troski ją opuszczą.
I wtedy zza jej pleców wyrósł krąg światła.
- A witaj, piękna – Mance Rayder uniósł wyżej pochodnię i wyciągnął rękę, by złapać ją za nadgarstek. - Tak właśnie sobie myślałem – spotkamy się jeszcze ani chybi, nim wyjedziesz.

Coś w jego głosie przypominało jej Strzygła, martwą wronę z jej snu. On też był taki radosny i wesoły, i serdeczny. Też złapał ją za nadgarstek. By potem zacząć mówić o obowiązkach i powinnościach.

Engan


Engan, będąc zarządcą, nie raz i nie dwa miał okazję się przekonać, że są dwa klucze, które - stosowane wymiennie i w dobraniu do sytuacji – otwierają drzwi wszelakie. Pierwszym kluczem była wielka piącha w ruch wprawiona. A drugim – obowiązki. Przekonanie pilnującego, że po drugiej stronie drzwi ma się pilne rozkazy do wykonania było o tyle dobre, że zostawiało zawiasy i rygle nienaruszone.

Kamyk z Hwarhenem wtachali na swych plecach do lazaretu ogromne łoże i kursowali jeszcze parę razy z pękami drew do kominków... i jakoś nikt się nie zainteresował, co Engan, a Skagos to już w ogóle, tutaj robią.

Hwarhen dał nura za zasłonkę, za którą stało łóżko, na którym dochodziła do siebie legenda Straży, i Kamyk już miał pójść jego śladem, ale z końca komnaty zaczął do niego machać ręką maester Aemon. I iść w jego kierunku.
- Ech, wrono – dobiegł zza kotary pełen politowania głos barbarzyńcy – Nigdy cię nie zrozumiem. Mogłeś mieć wszystko. Mogłeś być magnarem Skagos. A kim teraz jesteś?
- Powiedz jej – głos Qhorina był słabnącym szeptem. - Nigdy. Nigdy nie znajdzie Erranda. Ukryłem go dobrze. Jeśli ja zginę, nigdy nie trafi na jego ślad. Jeśli wystąpi przeciwko Straży, zetrę go w proch. Powiedz jej. Nic się nie zmieniło.

Aemon podziekował Kamykowi, rzecz jasna, za te drwa, i zaraz znalazł mu nową robotę. Tylko te cztery kotły wodą napełnić, bo Ulmer i wielu zwiadowców za Mur ruszają Toczącą się Czaszkę gromić, i szarpi im dobrych trzeba wyrychtować. Gdy Kamyk ruszał po te przeklęte garnce, zobaczył jak od wejścia pędzi rozkolebanym krokiem kaczki Gwiżdżący, największa przechera w Czarnym Zamku, a kto wie, czy i nie w całej Straży. Pędził w tempie zadającym kłam konieczności polegiwania w lazarecie, i energicznie palnął się w wyro stojące obok łóżka Półrękiego.

- Gdybyś, Kamyku, widział niebawem lady Alysę, przekaż jej proszę ode mnie, iże rzecz ciekawą znalazłem – klarował tymczasem Enganowi maester Aemon, odciągając go coraz dalej i dalej. - Starych bogów my, którzy nie władamy runami Pierwszych Ludzi, znamy najlepiej z pism maesterów... ekhm, i potem septonów... którzy uczestniczyli w wojnach z dziećmi lasu, nim zawarte zostało przymierze. Otóż, szukałem tam owego potwora z morza, którego czczą przy kamiennych cokołach Skagosi. I nie znalazłem. Pierwsze wzmianki pochodzą sprzed około tysiąca lat. A wcześniej... jakby nie istniał.

Engan i Willam


Septa już wiedział o tych koniach, na których Kamyk przywiózł swoją dupę ze Wschodniej, udowadniając po drodze, że przynajmniej w kwestii szybkiego przemieszczania się może zwać się dumnie prawdziwym człowiekiem Nocnej Straży. Septa wiedział, zdążył je już sobie obejrzeć, utulić ich łby zmęczone na swym czułym podołku i obiecać im, przysięgając zbiorczo na starych i nowych bogów, że Engan Kamykiem zwany odpowie po dziesiękroć za każde pierdolnięcie piętami ich nietykalnych, księżniczkowatych boczków.
Septa już wiedział i miał dość czasu, by przygotować sobie przemowę, a Engan poznał to po krwistych rumieńczykach, które otwartą szarżą ruszyły z pozycji na pełnych polikach Willama i podbiły chwacko ten jego ryswellowski kinol, jako żywo przypominający perkatego kartofla, te jego ryswellowskie podbródki podwójne i czoło jak nawis nad jaskinią również. Septa już wiedział i zdążył się o to podkurwić, co Kamyk poznał po tym szczególnym sposobie, w jaki falowały opięte czarnym kaftanem boki koniuszego. Jakoby mors się jaki z rykiem rozpędził, by bronić swego polegującego na plaży stada...

- Co jest, kurwa? - przywitał się od serca Septa.
- Nic, kurwa – odparł równie grzecznie Engan i wskazał swym paluchem sedno problemu.

Może Kamyk z marszu zebrałby po mordzie, gdyby los ich nie zetknął w szczególnym czasie i miejscu, a mianowicie pod drzwiami tajemnego schowka, gdzie to bulgatały sobie Ulmerowe lekarstwa wszelakie. Wiedzeni tym samym impulsem – skrojenia Pierwszemu Zwiadowcy jego zapasów – trafili właśnie tutaj i chwilowo odłożyli kwestię końską na bok, by pochylić się nad karteluszem przybitym do drzwi przy użyciu zardzewiałego gwoździa.

- Złodzieju zawszony – odczytał Willam z namaszczeniem – nie kradnij, bo w p j e r d o l zbierzesz.

Pod spodem sedno przekazu przedstawiono rysunkowo - dla braci, którzy nie posiedli szlachetnej sztuki czytania, a tych w Nocnej Straży było jednak więcej niż mniej. Engan i Willam wymienili spojrzenia. Tyle razem przeszli. Razem stawiali czoła dzikim, dzikim zwierzętom, dzikiemu mrozowi i życiu w ogóle i w szczególe, i obronną ręką wychodzili, bo takich dwóch jak oni to nie ma ani jednego... i teraz mieliby się cofnąć, i to przed czym? Przed pomysłowością jednego starego, zapijaczonego dziada?

- Wpierdol – oznajmił Septa z wyższością. - Pisze się inaczej.

Joran


- Ruch jak w burdelu w Królewskiej Przystani – skomentował Gwiżdżący całość swych obserwacji. - Wyszczać się nie można spokojnie pójść...
- Kogo przegapiłeś? - poinformował się sucho Joran. - Jak poszedłeś się wyszczać?

A jego czujka w lazarecie rąbnął się pięścią w pierś i zarzekać począł, że oczywiście, nikogo. Qhorina miał odwiedzać najczęściej jego druh od serca Mance Rayder, by dla dodania otuchy potrzymać go za jego pół ręki... i podomagać się, by zwiadowca wreszcie otworzył oczy i pognał Skagijkę precz. Potem przy łożu boleści zmieniały się warty trzymane przez ludzi ze zwiadu Qhorina. Jeden z nich, Liszaj, gdy dowódca się ocknął, przyznał mu się, że wyśpiewał córce starego wszystko o Alisadairze Flowersie. Co jednak miałoby być tym „wszystkim”, Gwiżdżący nie dosłyszał i nie wiedział. Dosłyszał jednak, że Qhorin też za bardzo nie wyrozumiał, o co chodzi, i kazał Liszajowi przestać pieprzyć farmazony. Znamienne, że później potrzebę odwiedzenia przytrutego zwiadowcy poczuł nie kto inny, jak Alysa Qorgyle... i chyba jako jedyna była autentycznie zatroskana jego stanem i pytała, czego mu brakuje. O jej ojcu, który rzucił tylko w przelocie pytanie, kiedy ten stanie na nogi, nie dało się tego powiedzieć. Ale skądinąd Gwiżdżący wiedział, że stary odbywał w międzyczasie długie rozmowy z Aemonem, ustalając, jakie mamałygi powlewać legendzie Straży we wszystkie otwory ciała, aby jednak nie wykitował. Troska miewiała różne oblicza i nie zawsze były one czułe i delikatne. Pojawił się nawet Skagos, Hwarhen. Z nim Półręki wymienił kilka ostrych zdań... w języku Pierwszych Ludzi, niestety, toteż psubrat Gwiżdżący nie wykumał, o co chodziło. Ale musiało pójść „na noże”, bo Qhorin zwlekł się z wyra i barbarzyńcę osobiście z lazaretu wyrzucił, dostarczając chorym braciom jakże cennej rozrywki. Ogólnie zaś przy tym łożu więcej było awantur niż spokoju i ciszy, i ścierały się, czasami dość mocno, dwa fronty: „dajmy Skagosom czego chcą” oraz „popędźmy Skagom kota”.
Paradę odruchów współczucia uświetnił, nie do końca nieoczekiwanie, osobisty zastępca Jorana Wiotki, który przemycił pozostającemu na diecie owsiankowej kawał kwistej sarninki.
- A w ogóle – zakończył cierpko Gwiżdżący – to lepiej byś się pozbył tych Skagów. Powiadam ci, i żeby nie było, żem nie ostrzegał: nieszczęście jakieś kurwa z tego będzie!

Erland


- Dziwna sprawa z Półrękim, i nie powiesz mi, że nie – wygarnął z miejsca Hwarhen i poczęstował się miodem z bukłaka Szepczącego, bez pytania o pozwolenie czy komenatrza chociaż, że smaczny.

- Nic nie powiem – skinął mu Erland i tylko się przyczaił, by przejąć bukłak z powrotem. - Dopuścili cię do niego?
- Dopuścić nie dopuścili. Sam się zaprosiłem – parsknął wojownik i oddał bukłak bez bicia. - Ustalmy jedno, Szepczący. Byłeś razem ze mną w kryptach Domu Żywego Boga.
- Byłem.
- I widziałeś, jak siostra ma zgarnia kości Erranda Greystarka do worka?
- Widziałem nawet, jak potem topi je w morzu – poświadczył Erland, a Hwarhen machnął lekceważąco wielką ręką.
- To powiedz mi, jak to możliwe, że ta wrona rąbie mi w oczy, że dobrze schował Erranda, że Moruad nigdy go nie znajdzie? Powiedz mi, jak to zatem możliwe, że Qhorin uważa Erranda za sznur, który może założyć na szyję mojej siostry i ciągać ją gdzie chce?
- Może nie wie wszystkiego?
- Nie wiem, Szepczący. Nie wiem! Nie poznałbym Erranda, choćbyś go na słupie kamiennym pośrodku Skagos położył i świętymi runami pod spodem, kto zacz, wyharatał! Ale umiem poznać zdecydowanie. I umiem poznać władzę. Ta wrona uważa, że ma władzę nad moją siostrą. Nie wiem, czy jest tak naprawdę. Ale wiem, że kto rządzi magnarem, ten rządzi Skagos!

Alysa, Tyria, Engan, Erland, Joran, Willam


Godzinę po zmroku zerwał się porywisty wiatr od wschodu. Trzaskał dachówkami i spychał ze szczytu Muru śnieżną kurzawę, by pośród dziwacznych kształtów Czarnego Zamku tworzyć złudne miraże. Dla tych, co czuć umieli, i tych, co czuć chcieli, przynosił daleką woń morza... dla innych był kolejną zapowiedzią nadejścia zimy i wojny.

Ten sam wicher dmuchnął w serce pożaru, który wybuchł w Bastionie Strażników, rozniecił żar i sypnął nim hojnie niczym Wielki Septon groszem między maluczkich w jakie święto. Żarłoczne płomienie skoczyły na wieżę, w której mieściły się biblioteka i lazaret. Ogień zatańczył na słomianym dachu stajni i buchnął w górę.

- GORE! GORE!

Wszystkich ich, zbierających się już pomału na spotkanie z Lordem Dowódcą, dobiegł ten krzyk pełen trwogi. Z Bastionu Strażników dobiegały wrzaski po skagosku i szczęk oręża.

- GORE!


Edd Maruda przyciskając mokrą szmatę do twarzy wbiegł do stajni na wstrzymanym oddechu. Po chwili z płonących zabudowań wypadły galopem dwa konie – gruba ulubienica lorda Farwynda Laleczka oraz kary ogier Noc. Jego grzywa płonęła, a w oczach błyskał strach i szaleństwo. Edd nie wybiegł za końmi.

- GORE!

Ktoś już bił w dzwony, tupały w biegu dziesiątki ciężkich butów. Jakym Magnar z rozpędu, raz po raz, uparcie i nieprzerwanie uderzał barkiem w drzwi do Bastionu Strażników. Dębina ani drgnęła. Wewnątrz trwała walka i tańczyły płomienie.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 28-12-2012 o 22:47.
Asenat jest offline  
Stary 29-12-2012, 15:00   #53
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Roddard


Brakowało mu tego denerwującego szczeniaka. Raz, że teraz, gdy ślady się rozdzieliły, Mort mógłby pójść za jedną grupą, a on za drugą. Dwa, że Mort pytał... o każdy drobiazg, każdą pierdołę, i choć Worsworna nie raz i nie dwa to denerwowało, to sam przed sobą musiał przyznać, że odpowiadanie na setki pytań pomagało ogarnąć całość sytuacji. Brakowało mu go też z tej przyczyny, że przy młodym musiał trzymać gardę, nie wolno mu było pokazać, że się boi.

Teraz był sam. Jeśli zginie, nikt się nie dowie. Pośmiertnie przypną mu do nazwiska miano zdrajcy i dezertera, który opuścił braci. I w sumie gówno go to powinno obchodzić... jak będzie martwy, to już przecież wszystko jedno, jaką obelgą grób mu przycisną. Rodziny na południu, którą jego czyny mogłyby pogrążyć w niesławie i tak nie miał od dawna. I tylko jednego człowieka będzie obchodzić prawda, tylko jeden z braci będzie chciał dociec, co się wydarzyło tej nocy w puszczy pomiędzy Dębową Tarczą a Leśną Strażnicą.

Mort nigdy nie uwierzy, że zdradziłem, pomyślał Roddard i ta myśl z jakiegoś powodu wydała mu się krzepiąca.

Przykląkł w miejscu, gdzie ślady się rozdzieliły i wodził niezdecydowanym wzrokiem po milczących drzewach. Jedno nie ulegało wątpliwości – coś z Dębowej Tarczy ukradziono. Coś wysokiego na dwóch rosłych mężów i chyba owalnego w przekroju, a przy tym niebywale ciężkiego. Coś, czego człek by nie uniósł, co musiało być wleczone po ziemi przez jednego z owych stworów. A stworzenia takich rozmiarów zapewne były obdarzone ogromną siłą. Roddard wsadził rękę w głęboki ślad. Ogromne, wielkie i ciężkie. Znów, przez krótką chwilę jego serce przeszyło z ognistym sykiem słowo SMOK. To musiałyby być smoki. Wielkie i silne, pozwalały dosiadać się niektórym ludziom. Jednak skąd w takim razie ta kępka sierści? Smoki pokrywa łuska, nie włos, prawda? Prawda?!

Teraz zaś się rozdzielili. Jeden stwór, ten, który ciągnął ładunek, poszedł dalej trzymając się blisko Muru, najprostszą drogą na wschód. A dwa pozostałe odbiły w głąb lasu, na południe. To zaś, oprócz wielu różnych rzeczy, mogło oznaczać i tę, że ci ludzie, którzy szli ze stworami, znali tutejsze ostępy. Nawet takie monstra, jakie prowadzili, mogły się przedrzeć przez ciemne wąwozy... jeśli nie wlekły ładunku po ziemi. Transport czegokolwiek tym sposobem był możliwy tylko w pobliżu Muru. Wiedzieli to. Nie szli tędy pierwszy raz.

Poszedł za tym, który ciągnął ładunek. W końcu, to było teraz najważniejsze pytanie. Kto, co i po co kradnie Straży z opuszczonych wieki temu zamków. Szedł zatem, czas, jaki sam sobie przeznaczył na pościg pomału się kończył, a on bał się coraz bardziej i bardziej. Stwór szedł prosto jak strzelił. Jeśli napotykał po drodze drzewo, nie omijał go, tylko tratował... i Roddard pomału wracał do swej przerażonej myśli. Smok, ogniste słowo wyślizgnęło się szeptem z jego ust, zostawiając żar przerażenia w płucach, smok.

Ale nawet to przeczucie nie przygotowało go na to, co zobaczył. Ogrom stworzenia wycisnął mu z płuc zdumione westchnienie. To nie żywe zwierzę... to góra się ruszała! Dudniła ziemia. Trzeszczały i pękały gałęzia pod nogami potwora, masywnymi jak kolumny, długi pakunek owinięty w skóry rył w ziemi głęboki ślad. Cuchnęło mokrym futrem. Góra przystanęła, gdy ten, który siedział na jej szczycie, uderzył ją styliskiem topora po gruboskórym,porośniętym długim włosiem zboczu. Stwór ryknął.


Roddardowi zatrzeszczało w uszach i zwiadowca przygłuchł. Jednak ten ryk go otrzeźwił na tyle, że nagle zdał sobie sprawę, że czegoś brakuje. Kogoś. Ludzi, którzy szli obok potwora. Nie było ich. Zaklnął w duchu i zaczął się ostrożnie wycofywać. Cholerny Mort. Jakby go zabrał... smarkaty czy nie, zawsze pilnował mu pleców. Teraz Roddard był zdany tylko na siebie. Pomału, krok za krokiem, przesuwał się w tył.

Za późno.


W drzewo nad jego głową z sykiem wbiła się czerwonopióra strzała.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 29-12-2012 o 17:30.
Asenat jest offline  
Stary 06-01-2013, 22:56   #54
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Kiedy to wszystko się zaczęło Willam Snow stał na szczycie Muru. To miejsce go uspokajało. Pozwalało patrzeć dalej i widzieć więcej… i otrzeźwiało. Po spotkaniu z Kamykiem tego też potrzebował. Ledwie wypili parę łyczków – za spotkanie, za pomyślność, za ich dobroczyńcę Ulmera, za rozwiązłe Skagijki, na lewą nogę, na prawą… i chyba rozchodniaczka. Mogli by pić więcej ale szybko omówili co mieli omówić a długie opowieści zostawili sobie na podróż do Wschodniej Strażnicy.

Wiatr i horyzont łapczywie pochłaniany przez mrok skutecznie pozwalał Sepcie zebierać myśli. Niestety nadszedł taki czas, że bilans był potrzebny… ostatnie dni obfitowały w wydarzenie. Było ich stanowczo z byt wiele, dużo więcej niż w ostatnich miesiącach i dużo były bardziej znaczące. Skagosi, krępujące ruchy dary, morderstwa, trucia braci i wilk. Starkowe mawiali, że nadchodzi zima… a Snow wiedział, że będzie cholernie sroga. Tak sroga, że chłód już mu smagał jajca… Pewnie by tak stał i rozmyślał o tym co będzie dopóki by mu szpiki na wąsa kapać nie zaczęły ale coś go pożerało… jakiś niepokój. Najpierw zakradło się niespodziewanie… pełzło po jego plecach. Potem złapało za kark… przerodziło się w strach. A kiedy ścisnęło mu gardło i zwaliło na plecy olbrzymi kawał lodu nie opuszczała go groza. Taka zapierająca dech w piersi, paraliżująca wszystkie członki, nie pozwalającą drgnąć ani na milimetr… i zwalającą z nóg. Ogarnął go strach… nie wiedział czego się boi ale panika zżerała mu wnętrzności. A potem przyszła ciemność.

Przytomność odzyskał w windzie kiedy ta w akompaniamencie skrzypień podążała w dół. Siedział w kącie oparty o drewniane sztachety, a Piękniś Med tylko się na niego gapił. – Chłopie życie ci nie miłe? Zaczął połajankę jak tylko zobaczył, że Septa wraca do żywych. – Prawie żeś pierdzielnął na sam dół! Gdybyśmy cię nie złapali to byś… Nie dokończył. – Co jest do cholery?! Spoglądał na dół, na Czarny Zamek a czerwona od mrozu twarz nagle zrobiła się biała jak śmierć.

Willam siedział zamknięty w klatce windy ale doskonale widział jak na dole zaczyna panoszyć się czerwony kur. Serce łomotało mu w piersi jakby chciało się uwolnić z objęć żeber. Był jeszcze daleko ale żar i strach był nieomalże namacalny… zupełnie jakby znajdował się teraz w stajni. Uniósł się z największym trudem głęboko oddychając a zimne powietrze z bólem wdzierało się mu do gardła. Nim klatka dotarła do poziomu zero był już gotowy. W twarz osłonił zwilżoną roztopionym śniegiem chustę, a w dłoniach powiewał mu płaszcz. Widział, że pożar trawił kolejne budowle natomiast on miał tylko jeden cel. Nie mógł nigdzie indziej iść… jego konie, jego stajnia… a w niej paniczny strach i ból dosięgający i jego.
Nie wiedział ile mu zajęła droga do budynku… pokonywał ją wielkimi susami… nie tracąc czasu na pierdoły. Jedynie zatrzymało go koryto z wodą, w którym zamoczył płaszcz. I kiedy już miał się nim okryć poczuł żar dosięgający jego twarzy… a chwilę później przeraźliwy koński kwik i tupot końskich kopyt. Noc wypadł ze stajni. Jeden z braci został przez niego odtrącony i z krzykiem upadł na ziemię wypuszczając wiadro z wodą… Między rozpędzonym, przerażonym zwierzęciem a stajennym było ledwie kilkanaście metrów i ten dystans się zmniejszał. Septa rozpostarł płaszcz i z nieomalże woltyżerską sprawnością zarzucił go na koński łeb i następnie uczepił się jego szyi. Po kilku metrach wlokący go koń wytracił impet… a Willam dogasił na nim płomienie. Nie było czasu na uspokajanie ogiera… ostawił mu zakrytą głowę i przywołał najbliższego młodzika jakiego zobaczył. - Zajmij się nim.

Chciał skoczyć dalej. Ale każdy krok potęgował ból w boku. Jednak zderzenie z końską piersią nie obyło się bez uszczerbku. Obite żebra ostatecznie uciszyły wycie w jego głowie… ruszył dalej. Krok za krokiem zbliżał się do wejścia. Kwilenie było coraz głośniejsze. Krzątających się braci coraz więcej. Dorwał wiadro i wylał jego zawartość na siebie. Potem jeszcze dwa i skoczył do wnętrza płonącego budynku prawie że potykając się o leżące ciało… chyba Marudy. Dylemat czy ratować wierzchowce czy nieprzytomnego brata rozwiał głos za jego plecami – Otwieraj boksy, ja się nim zajmę…

Willam ratował swoje stado. Otwierał boks za boksem. Nie czuł już strachu… nie czuł żaru… nie czuł dymu… nie czuł już nic.
 
baltazar jest offline  
Stary 07-01-2013, 20:16   #55
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
- Nie wiem, Szepczący. Nie wiem! Nie poznałbym Erranda, choćbyś go na słupie kamiennym pośrodku Skagos położył i świętymi runami pod spodem, kto zacz, wyharatał! Ale umiem poznać zdecydowanie. I umiem poznać władzę. Ta wrona uważa, że ma władzę nad moją siostrą. Nie wiem, czy jest tak naprawdę. Ale wiem, że kto rządzi magnarem, ten rządzi Skagos!
- Żadna Wrona nie będzie miała władzy nad Maruad. Twoja siostra zbyt dobrze wie jak skończyła się miłość Sahayedy do Greystarka...
- I niby dlatego będzie mądrzejsza? Eh, Erland, jak ty bab nie znasz! - żachnął się Hwarhen.
- Może masz rację Hwarhenie. Mimo wszystko miałem nadzieję, że chociaż Qhorin będzie nam życzliwy lecz teraz widzę, że i na niego nie możemy liczyć. Szkoda.
- Wrona jest wrona. Wszystkie wrony przysięgają... ale nie nam! - Hwarhen nadal był wzburzony. - Ale mimo wszystko ktoś nam jest życzliwy. Kamyk. Ten cośmy go spotkali po drodze. On mnie do Półrękiego dopuścił. Tedy następnym razem grzeczniej może?
- Nie podzielam twojego optymizmu co do Kamyka. On też złożył przysięgę.
- Dowiedziałeś się czegoś nowego?
- Tak... rozmawiałem z Jakymem. Twierdzi, że Endehar nie puściłby swej córki na ląd, że planował pojąć ją za żonę jak smoczy królowie. Według Jakyma od pół roku Grigg Cierń przeprawiał się z ludźmi magnara na te ziemie, a obecnie imieniu naszego boga zawarł sojusz z Raymundem Toczącą się Czaszką. Spotkał też innych Magnarów, lojalnych Endeharowi za Murem.
- Co za... obrzydlistwo?! - wrzasnął Hwarhen. - Za coś takiego bogowie zamrożą morze i Inni przyjdą do nas po lodzie! - reszty, po kazirodczych planach małżeńskich, już nie słuchał czy też nie dosłyszał przez własny krzyk.
- Spokój - rozkazał Erland cicho, ale zdecydowanie wojownikowi. Sztuczka której nauczył Moruad, a której sam nauczył się od swojego mistrza - Plany małżeńskie naszego boga, niezależnie od tego jak obrzydliwe, nic mnie nie obchodzą. Ważniejsze, że według Jakyma Endehar pilnuje swojej córki jak oka w głowie. Rozumiesz Hwarhenie co do ciebie mówię? - Starzec spojrzał na wojownika, który chciał dodać coś jeszcze do swojego krzyku, ale zamilkł. - Dziewczyna która zginęła przy Wschodniej Strażnicy wcale nie musiała być córką Endehara... Czy Enned z wami przybyła? Czy ktokolwiek ją widział na Długim Kurhanie?
- No... nie. Ja jej szczerze mówiąc nigdy nie widziałem, ani na Długim Kurhanie, ani nigdy wcześniej - odparł brat Moruad i zamilkł. Po chwili dodał wolno - Nie jestem pewien, ale nigdy też nie słyszałem, aby ona opuściła jaskinie Królewskiego Domu... nawet siedzib Magnarów. Już nie mówimy o płynięciu na ląd.
- Jakym mówił że Enned była słabego zdrowia i dlatego nie opuszczała wyspy. Nie wiem jak ty Hwarhenie, ale ja mam poważne wątpliwości czy ciało które widział Olram należało do Enned. Szkoda, że nie miałem okazji z nim porozmawiać... Byłeś przy tym jak opowiadał twej siostrze o śmierci jej bratanicy? Jak rozpoznał ciało Enned?
- Eee... że co? - podejrzenia Szepczącego przerosły wojownika. - Ale zawsze jest ten pierwszy raz przecież? - zadumał się głęboko. - Olram mówił, że ta wrona co Enned ubiła przyniosła do Wschodniej złotą zawieszkę w raki zdobną, zwierzę magnarowe. No i że to Enned była, tak mówił. No i że sześć palcy na jednej stopie miała... to i ja wiem, że bogowie tak dziwnie córce Endehara nogę ulepili i hojnie jeden więcej palec dali.
- Olram był głupcem i zapewne wiedział o Enned tyle razy co ja czy ty - stwierdził Erland. - Endehara stać na niejedną zawieszkę zdobioną w magnarowe zwierzęta. Co do sześciu palcy Hwarhenie to Enned nie jest jedyną która została tak obdarowana przez bogów. Wierz mi, że wiem co mówię. Choć oczywiście Olram mógł mówić prawdę... nie długo sami się przekonamy. Dosyć jednak o tym, powiedz mi gdzie zgubiłeś Wilczycę?
- Poszła przewietrzyć gorący łeb - odparł krótko Hwarhen. - Wróci niebawem.
- Mam nadzieję, że nie wpadnie jej żaden głupi pomysł... Gdy wróci przyślij ją do mnie - powiedział kapłan wstając. - Miód jest twój - dodał wręczając bukłak wojownikowi.
- Dokąd idziesz?
- Złożę wizytę Qhorinowi. A przy najmniej postaram się z nim rozmówić - odpowiedział zarzucając na siebie skórzany płaszcz.

*

Zimne powietrze i cisza była tym czego potrzebował Erland. Idąc w stronę Bastionu Strażników kapłan układał sobie w głowie plan przekonania Qhorina by ruszył za Cieniem dzięki czemu pozbyłby się dwóch problemów za jednym zamachem. Qhorin byłby daleko od Moruad,a za Griggiem ruszyłby człowiek równie groźny co on sam...
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.
woltron jest offline  
Stary 08-01-2013, 22:00   #56
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Sny Jorana były niespokojne. Co zresztą nie było niczym nowym. Czy był to sposób życia, czy może dawne duchy towarzyszy odwiedzające go, w nocy? Nie wiedział i nie miał zamiaru tego dociekać. Mało go to obchodziło. Tak naprawdę nie miał czasu się tym zajmować. Jego stanowisko i sposób bycia, sprawiały, że zawsze było coś ważnego do zrobienia, zawsze znajdowała się kolejna pilna sprawa. Nie miał czasu na odpoczynek, nie miał czasu aby odwiesić swój miecz, czy usiąść przy przysłowiowym kominku. Jednak taki stan rzeczy mu odpowiadał. Służba pozostawiało mało czasu na rozważania i wspomnienia, a te często bywały bolesne.

Nie było więc dla nikogo niczym dziwnym, że Czarne Serce powstaje ze swojego łoża, nakłada na siebie ubranie i po cichu przechadza się po komnacie. Wieża, w której się znajdowali była chłodna, ale również oddalona od większości innych, nadal używanych budynków. Był wyraźnie zdenerwowany, coś wisiało w powietrzu ... coś niedobrego, czego wynik, ciężko było przewidzieć. A Joran lubił mieć wszystko pod kontrolą.

Gdy jego kroki po raz kolejny zaprowadziły go pod okno, zauważył łunę ognia. Przez chwilę stanął jak wryty, nie mogąc uwierzyć, w to co widzi. W końcu jednak, otrząsnął się z tego odrętwienia.

Wszelkie zmęczenie zniknęło, gdy krew zaczęła płynąć szybciej, zmuszając go do myślenia i działania. Szybko narzucił na siebie cały potrzebny ekwipunek i złapał swój miecz.

-Ogień! Pali się Wieża Strażników - krzyknął otwierając drzwi, gdzie znajdował się Wiotki wraz z trzema innymi zwiadowcami, z jego grupy. Uwadze Jorana, nie uszło to, że chociaż grali w karty, mieli pod ręką broń. Natychmiast przytroczyli ją do pasów ... na wszelki wypadek i pobiegli za swoim dowódcą na zewnątrz.

Pierwsze co zauważył Lannister, to panujący tu chaos. Próbowano ratować wszystko, co w praktyce oznaczało, że nie ratowano niczego. Biegnąc w stronę płonąc wieży, nie uszło jego uwadze, to że próbowano otworzyć duże wrota.

-Wiotki! Znajdź mi jak najwięcej ludzi i wyważcie te drzwi! Musimy pomóc tym, którzy znajdują się w środku! - podwładny skinął głową i pobiegał pokrzykując i zbierając kolejne osoby.

-Zabierać się do gaszenia ! - krzyknął zwiadowca na grupkę zarządców, wyraźnie zdenerwowanych i nie wiedzących co powinni robić. Sam Joran zatrzymał się w takim miejscu, aby mógł w sposób skuteczny kierować wszystkim tym, co właśnie tutaj się działo. Uznał, że jest to lepszy sposób pomocy, niż bezpośrednie rzucanie się w ogień czy łapanie się za narzędzia ... wszakże rąk do tego było wystarczająco wiele ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 09-01-2013, 13:53   #57
 
McHeir's Avatar
 
Reputacja: 1 McHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwu
Biegła ciasnymi, ciemnymi korytarzami. Gdzieniegdzie punkty światła na ścianach pokazywały dalszą drogę i informowały o zwodniczych zakrętach w tym przeklętym labiryncie. Odbijała się od zimnego muru, by wpaść a to w lewą, a to prawą odnogę. Kieł biegł za nią.
Przystanęła.
Oparła się o ścianę i rozejrzała: nie wiedziała, gdzie strach ją poniósł. Z trudem wstrzymała oddech, by nikt nie zwęszył tropu uciekinierki, wilk zamarł u jej stóp. Wydawało jej się, że zmyliła pogoń.
Błysnęło światło.

- A witaj, piękna.

Z początku pochodnia oślepiła Tyrię, a nie przebywała w tym miejscu na tyle długo, by rozpoznawać ludzi po głosie. Kiedy oczy Skagijki przyzwyczaiły się już do nagłej zmiany oświetlenia, rozpoznała Mance Raydera.

- Ah, to ten, co kłaniał mi się na powitanie... - pomyślała z niepokojem.

Nie była pewna, czy ta wrona nie chciała kontynuować wyczynów swoich braci. Ukradkiem zerknęła na rękojeść miecza, którą chlasnęła chudzielca po jego brzydkiej gębie. Widać było niewielką ilość krwi.
Poczuła uścisk na nadgarstku.

- Tak właśnie sobie myślałem – spotkamy się jeszcze ani chybi, nim wyjedziesz.

Znowu ten sen i znowu przypomnienie piekącego bólu po wewnętrznej stronie dłoni. Tyria na chwilę przymknęła oczy. Po paru minutach dotarło do niej jednak, że Mance kontynuuje monolog. Dla niej jego usta poruszały się bezgłośnie. Gwałtownie poruszyła głową jakby chciała z siebie strząsnąć odrętwienie.

- Co.... co chcesz, co ty mówisz? - mało inteligentnie zdołała z siebie wydusić nieskładne pytania.
Kieł warknął ostrzegawczo i podniósł się z podłogi.

- No jak to czego? A czego może chcieć mężczyzna od młodej ładnej dziewki? - zdziwił się serdecznie dziki. - Daj mi buziaka, śliczna, a ja ci w zamian zaśpiewam pieśń o dawnych dziejach. Albo nowych - co tylko będziesz chciała.


Tyria nie miała ochoty słuchać jakiś głupot. Nie w tym momencie. Jeszcze na dodatek miała w ustach smak wymuszonego pocałunku ogromnego jak niedźwiedź Czarnego Brata. I miała ochotę splunąć pod nogi Mance’a, ale poprzestała jedynie na gwałtownym wyszarpywaniu nadgarstka z uścisku mężczyzny.

- A może tak później, co? Albo mam propozycję nie do odrzucenia...

Kolejne mocniejsze szarpnięcie.

- … a raczej NIGDY?!

Była gotowa wezwać Kła na pomoc.

Puścił ją i uniósł rękę bez pochodni przed twarz.
- Wam, Skagijkom... wszystkim brakuje piątej klepki - westchnął. Z głębin przepastnych korytarzy dobiegł bliski tupot ciężkich butów i głos, że “tędy pobiegła”. Mance spojrzał pytająco na dziewczynę.

Tyria nerwowo wzruszyła ramionami.

- Twoi bracia w bardziej... dosadny sposób próbowali coś u mnie ugrać. Więc się broniłam. Spojrzała na wilka, a ten tylko kłapnął szczękami, potwierdzając słowa Skagijki.

Skinął głową i schylił się, zaduszając pochodnię o posadzkę. W ciemności przez chwilę było słychać tylko ich oddechy i kroki zbliżających się prześladowców. Potem dziki minął ją, popychając ją lekko w głąb ciemnego korytarza, i wyszedł do braci. Słyszała skrawki powitań. Potem zapewnienia, że jej tutaj nie widział. Potem oddalające się kroki odchodzących wron.

- Możesz wyjść - powiedział cicho dziki. - Poszli sobie poszukać dziury w desce. Tak sobie myślę, że potrzebujesz schronienia, do którego nikt nie trafi, co? Tyrio?

Nagle odżyły w niej głęboko ukryte pragnienia ucieczki na południe, do cieplejszych obszarów, poza zakres władania Magnara i Moruad, od tych wszystkich wojen i nieprzyjemności rodowych, od sprawy, z którą tu z Szepczącym i Hwarhenem przybyli...
Popatrzyła na niego podejrzliwie, a po chwili zastanowienia, odrzuciła swoje marzenia. Na tę chwilę przynajmniej.
Dotknęła Serca Zimy.

- Nie tyle co schronienia, ale pewności, że nikt mnie tu nie tknie. Żadna głodna wrona.

Kieł uspokoił się nieco, gdyż nie wyczuwał wrogich ludzi poszukujących Tyrię.

- Nikt ci nie da pewności. Witaj w wielkim świecie, maleństwo - parsknął Mance i obrócił się na pięcie. - No, chodź. Schowam cię. Drugi raz nie zaproszę. W sumie, nie moja to sprawa.

Dziewczyna zawahała się, ale w końcu dała się przekonać. Podążyła za wroną, a za nimi posłusznie podreptał Kieł.
Szli ciemnym korytarzem, czasem mijając drzwi tu i ówdzie. W końcu znaleźli się na schodach. Z dołu dobiegała wrzawa już konkretnie wesołych Skagosów.

- Pięknie się tam zabawiają... - pomyślała z przekąsem.

Weszli jeszcze piętro wyżej i znaleźli się w celi.

- Qhorin tu sypia. Ale teraz leży w lazarecie. Tamta pierwsza cela jest moja. Nikt tu cię nie będzie niepokoił. Muszę iść, moja kolej popilnować królestwa.

To mówiąc, odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
Tyria rozejrzała się, przeszył ją dreszcz, z każdym oddechem widać było kłęby pary.
W kominku nie było drewna, okno było nieszczelne... ale to właśnie sprawiało, że przez szpary wpadało trochę cieplejszego niż atmosfera w zamczysku świeżego powietrza.
Typowa, marnie wyposażona cela, która łączyła się z następną, podobną. Widać było, gdzie toczyły się rozmowy: przy kominku w pierwszym pomieszczeniu stał stół z krzesłami.
Tyria chuchnęła w dłonie i spojrzała na drzwi. Podeszła do nich i zamknęła się, by nikt nie zrobił jej przykrej niespodzianki i nie przeszkodził w tym, co chciała zrobić.
Została sama, miała trochę czasu i tylko dwa pokoje do przeszukania.
Przeszła do pokoju bez okna i zaczęła “zwiedzać”. Po chwili poszukiwań jej uwagę przykuł przedmiot, który leżał pod materacem. Był to zawinięty w płótno rudy warkocz.
Kącik ust z blizną uniósł się jakby w uśmiechu na ten widok.

- To tak się bawią wrony...

W skrzyni nie znalazła nic ciekawego ani dla niej przydatnego. Odłożyła wszystko na swoje miejsce i szybkim krokiem przeszła do pierwszego pokoju.
Tym razem zawartość skrzyni Półrękiego świadczyła o profesji zwiadowcy. Cały ekwipunek, który mógłby się przydać w terenie. Na widok suszonego mięsa Tyria przełknęła ślinę, a i Kieł nie pozostał obojętny. Doskoczył do Skagijki i trącił ją pyskiem w stopę.

- Idź sobie, nic nie dostaniesz tym razem - powiedziała. - A i ja nic nie wezmę, żeby ci przykro nie było.

- Nic ciekawego tu nie ma... - tak myśląc, chodziła po pomieszczeniu i w tej samej chwili deska w podłodze zapadła się nieco.

Kieł podszedł i obwąchał schowek, po czym uradowany znaleziskiem, przednimi łapami naskoczył na deskę.
- No już dobrze, zobaczymy, co tu jest... - uśmiechnęła się.

W małym zagłębieniu w rogu pokoju, pod stertą kurzu i mysich odchodów, znalazła drewniane okrągłe pudełeczko. Tyria przetarła wieczko, na którym wyrzeźbiona była twarz dziecka.
Po chwili majstrowania przy otwarciu, oczom ukazała się zawartość. Był to kosmyk włosów, który bynajmniej nie należał do kogoś dorosłego. Wyczuła delikatną woń rumianku.
Nie wiedziała, co o tym myśleć. Chwilę tak postała wpatrując się we włosy małego dziecka, po czym zaczęła odczuwac zimno. Schowała więc wszystko tak jak było i podeszła do stolika. Wyszukała jedno zepsute krzesło z trzech dostępnych i rozwaliła je jednym solidnym kopniakiem, po czym kawałki drewna wrzuciła do kominka. Krzesiwem, które znalazła w skrzyni Półrękiego, rozpaliła ogień. Podsunęła skóry bliżej źródła ciepła, odryglowała drzwi i kładąc się na posłaniu, zaczęła zapadać w błogi sen. Jeszcze jakby z oddali słyszała śmiech bawiących się na dole.
Kieł czuwał.

Obudziła się nagle, gdyż wilk zaczął wyć i szarpać ją za ubranie. Od razu gryzący dym wcisnął się jej w oczy.
Pożar w Bastionie.

- Na bogów…! – wydusiła wreszcie i rzuciła się do pokoju Mance’a, by zabrać spod siennika warkocz, a następnie wróciła i chwyciła ze schowka w podłodze okrągłe pudełeczko. Skoro były ukryte to mogą mieć dla nich jakąś wartość…
Drzwi na dole były zamknięte. Waliła w nie ze wszystkich sił i krzyczała. Od strony zewnętrznej ktoś próbował je wyłamać.
Robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. Kieł drapał w drzwi.

- Zostań tu i czekaj na otwarcie. Pomogę ci jak stąd wyjdę.

Wróciła na górę, wyjrzała przez okno. Za wysoko, by skakać od razu na grunt. Ale był jeszcze daszek stajni, który zaczynał płonąć.
Wyskoczyła.
Skóry zaczęły tlić się nieprzyjemnie. Wskoczyła przez dziurę w dachu na strych budynku, a później na grunt między zwierzęta.
Gdy znalazła się w stajni, od razu ogarnęła ją panika koni, które ze wszystkich sił cisnęły się w stronę pomieszczeń wolnych od ognia. Niektóre ze zwierząt nadal były w boksach i w desperacji napierały na drewniane drzwi, zadając sobie rany.
Rozejrzała się i z trudem przez szalejący pożar dostrzegła jakiegoś tęgiego człowieka, który wyprowadzał konie. Ku jej zdziwieniu, zwierzęta, które znajdowały się blisko niego, były spokojne. Jakby czekały po prostu na osiodłanie… Konie i ów mężczyzna mieli dziwne oczy.
Tyria wybiegła na zewnątrz i od razu rzuciła się w stronę ludzi, którzy próbowali otworzyć drzwi.

- Otworzyć…! – krzyknęła do nich, jednocześnie czuła się bezradna.

Gdyby Hwarhen tu był, drzwi leżałyby dawno w drzazgach.
 
__________________
Yup!
McHeir jest offline  
Stary 09-01-2013, 16:41   #58
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- No i kto powiedział, że to kradzież? - Dodał Engan z nawet nieukrywaną ulgą.

Jak nigdy nie miał już dziś ochoty na okładanie się po mordzie. Wymęczył go ten wieczór. Już nawet nie podróżą, bo ta tylko w dupsko piekła. Wpierw prezentem jaki Alysa umyśliła podarować ojcu. Potem raportem, który mimo iż skrzętnie wcześniej przećwiczony i tak sprawił mu kilka zgryzów...

- Co o tym sądzisz? - oczy Lorda Dowódcy gdy patrząc na niego zaciskał swoją dłoń na ramieniu córki były jak zawsze uważne. Stary może i miał tendencje do wkurwiania się czasem o dziwne rzeczy, ale wbrew marudzeniu, na które czasem można sobie było pozwolić, zawsze poważnie traktował rewelacje swoich ludzi. Kamyk zastanawiał się tylko czemu Alysa jest tego wszystkiego świadkiem. W taki sposób to raczej lord móglby potraktować syna, któryby miał przejąć po nim schedę. Zapatrzona w zawartość kubka z winem Alysa... nieee... Bzdura. Lady Dowódca na Czarnym Zamku...
- Sądzę... że Qhorin się pomylił co do Skagosów. Ktoś chciał, żeby to wyglądało tak jak wygląda. Nikt z naszych, bo tu każdy może głowę dać. Dzikich też nie podejrzewam. Za bardzo się boją. No i gdyby to się wydało, że to oni to byśmy im z sojusznikami przecież taką czystkę zrobili, że prędzej by się jednorożca w okolicy Muru zobaczyło niż dzikiego.
- A ty córko co na to? Ma rację nasz Zarządca Kamyk?
Engan nie mógł oprzeć się wrażeniu, że dziewczyna patrzyła na wirujące w kielichu wino jak marynarz na nadchodzący sztorm.


No i potem był jeszcze Hwarhen ze swoją chęcią niesienia otuchy dla chorego Qhorina. A że na samą otuchę braci stróżujących zapewne by się nie przekonało do wpuszczenia wielkiego Skagosa, wraz z nią wnieśli też wielgachne łoże z dobrze zaimpregnowanej, ciężkiej jak cholera dębiny jakoby dla maestra, który jak na złość przebywał właśnie w szpitalu. Aemon szybko wskazał miejsce dla solidnego mebla i bez skrupułów, a może i znając ten jego chytry łeb, z premedytacją, poprosił też o przyniesienie drwa. Jego oczom napewno nie umknęło, że wraz z ostatnim kursem Hwarhen pozostał przy łóżku Qhorina, ale nie przeszkodziło mu to by jeszcze trochę wykorzystać Engana. Wszak cztery mosiężne kotły same się wodą nie napełnią. No i trzeba było przekazać wieści dla Alysy. Wyjątkowo ani o robakach, ani o jednorożcach. O potworze z morza.

***

Na Septę natknął się koniec końców w drodze do suszarni gdzie miał nadzieję spotkać Alysę, przekazać jej wieści o potworze i najchętniej glebnąć się choćby gdzieś tam w sianie i spać póki go ktoś rankiem do wymarszu nie zbudzi. W drodze choć nie zupełnie po drodze. Nawet nie chciało mu się myśleć o ponownej wyprawie na wschód. Kierunek zawsze lubił. Po prostu o niczym już nie chciało mu się myśleć. Trudno więc było w takim nastroju sprostać pokusie dorwania się do ulmerowego składzika. Siedli więc i pić zaczęli. A że żołądek Kamyka był zbyt jak na takie ekscesy pusty, a samogon Rysiowej Mordy wcale mocny, to i szybko mu we łbie zaszumiało. Obaj jednak zgodnie uznali, że dziś to tylko tak dla zdrowotności i spokojnego snu, a na bardziej tęgi ochlaj szansy przecież w najbliższych dniach nie zabraknie. Rozeszli sie więc po rozchodniaczku w swoje strony. Willam na Mur, a Engan do suszarni.
Stawiając nierówne i odrobinę taneczne kroki w kierunku na wpół zrujnowanego budynku, Kamyk stwierdził, że taki niegroźny rausz to to czego było mu na zakończenie dzisiejszego dnia potrzeba. Odrobina wypuszczonej z ryzów starej dobrej męskiej bezproblemowości. Bo i czym tu się przejmować? Będzie wojna? To będzie... Nie będzie? To nie będzie. Ot i cały sekret tych wszystkich knowań. Planów w planach jak to mawiał Uhoris o duszy rzemiosła jakim jest przemyt.
Bez skrępowania otworzył zębami znalezioną w piwnicy flaszkę i powąchał by wychwycić to co Ulmer nazywał bukietem. Słodycz trochę w nozdrza gryzła. I przyprawy. Jak te lustra z południa. Pociągnął łyczek i mlasnął kilka razy niezdecydowany. W ostatecznym rozrachunku pociągnął raz jeszcze.
Trochę tłustawe, ale rozgrzewało iście zacnie. Nada się.

***

Była tam. Wybierała do swojego kuferka podróżnego zielska ze zbiorów maestra. Wpierw go nie zauważyła i tylko przymróżonym okiem w świetle kaganka oceniała jakość próbek. Naruszone rośliny roztoczyły w pomieszczeniu kręcący w nosie zapach suszu i kurzu. Dornijce zdawał się nie przeszkadzać, ale Engan po chwili aż kaszlnął. I wtedy go zobaczyła. Nawet uśmiechnęła się na widok Zarządcy. I jakoś tak ładnie, że skojarzenie samo wpadło mu do głowy. Ona wcale nie przypomina ojca.
- Alyso - przywitał się - maester prosił by Ci przekazać, że potwór z morza, którego wyznają przy cokołach dzieci z lasu istnieje od tysiąca lat. Wcześniej jakby go nie było.
Podszedł do niej i spojrzał na kolekcję badyli, która w zgrabnych drobnych snopkach czekała na spakowanie. Tutaj już nie czuł zielska tak bardzo. Poczuł natomiast coś innego. Zduszony i jakby rozcieńczony, ale wyraźny. Symbol siły, dzikości i wolności. Alysa pachaniała morzem.
- Jedziesz z nami? Powiedz, że jedziesz... - zawachał się i skrzywił - Znaczy we Wschodniej nie bardziej niebezpiecznie niż tu, a przecież...
No i znów westchnął. Co on właściwie chciał powiedzieć?
- Nie szukasz może towarzystwa na noc?

***

- GORE!!!
Dopiero teraz poczuł jak zapach morza niknie przesłonięty duszącym dymem.
- GORE!!!
I wrzaski. Coś co jeszcze przed chwilą było gwizdem wiatru nabrało na nagle na bólu i przerażeniu. Oboje wybiegli na dziedziniec. Ktoś zacząl bić na alarm. Ktoś inny probował wyważyć drzwi do Bastionu. Zauważył wśród próbujących sforsować wejście jakiegoś Skagosa. Chwilę później Jorana, który usiłował przejąć nad biegającymi op dziedzińcu ludźmi dowodzenie. Septa zniknął we wnętrzu płonącej stajni. I jakiś mały zwinny kształt na daszku stajni. Dziewczęcy o ile go oczy nie myliły. To ta skagijka z poselstwa... Zręcznie wyskoczyła z płonącej wieży na słomianą strzechę i w dół do drzwi...
- Muszę im pomóc - powiedział do Alysy wskazując na usiłujących wyważyć drzwi braci - Ale jest drugie wejście do Bastionu. Z tego murku co łączy Bastion z wieżą Hardina. Tam są schodki. Wejdź i zobacz, czy da sie otworzyć. Jakby coś to wołaj Jorana. Tam jest.
I tymi słowy ruszył biegiem do frontowego wejścia do Bastionu. Drzwi były iście mocne. Może nawet jak brama Winterfell. W środku jednak niczym chopskie jadło pichciła się masa ludzi.
Biegiem zahaczył o pniaczek na którym wartownicy przygotowywali sobie drwa do rozgrzania się przy ognisku i zgarnął z niego dwie siekiery.
Dobiegłysz jedną z nich rzucił najroślejszemu z obecnych braci.
- Obuchem w mur przy zawiasach! - zawołał i jął napieprzać co sił w swoją część - A jak to nic nie da to w zamek! W to drewno to i z godzinę by tłukł a by nie rozwalił.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 09-01-2013, 20:47   #59
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Mogła to powiedzieć głośno: Widzę w cieniach Greystarka. Dotyka mego ramienia, mówi do mnie. Grozi albo ostrzega, sama nie wiem, wiecie jak to jest z tymi zjawami. Mogła to powiedzieć i się roześmiać i pewnie Kamyk i ojciec też by się roześmiali. Pożartowaliby o przyprawionym winie, choć każde z nich wiedziało, że nie takie mają w szkle. A że ludzie to wariaci a umysł zagadka, jakoś przeszliby do porządku nad każdą ułudą.

Mogła to powiedzieć, ale okazja minęła bezpowrotnie, posłuchanie u ojca się skończyło, a o tym, że Alysa Qorgyle doświadczyła spotkania z duchem świadczyła teraz tylko plama czerwonego wina na dornijskim kobiercu. Na szczęście słabo widoczna na tle jego różnobarwnych wzorów.

- Ma rację nasz zarządca Kamyk?- zapytał ją wtedy ojciec.
Powiedziała, że ma. Może nawet we wszystkim, choć jednego wniosku Kamyk nie ma podstaw wyciągać. Bo ani ona ani Engan nie wiedzą, co i dlaczego o Skagosach sądzi Qhorin. I że zapewne jedna osoba w pokoju jakąś wiedzę na ten temat posiada i byłoby bardzo ciekawie gdyby się nią z nimi podzieliła.

***

Siedziała tu już za długo. Patrzyła na twarz chorego i próbowała nie myśleć. Odetchnęła z ulgą, gdy Qhorin się w końcu obudził i wychrypiał jej imię. Podniosła się z taboretu. Podała mężczyźnie kielich złotego arborskiego.
- Nie kłóci się z niczym, co podaje ci Maester, a jest naturalną odtrutką na wiele trucizn. Choć nie wyleczy, to trochę pomoże. Również na głos. Poza tym to świetny rocznik.
Zabrała ze stolika czerwone mięso.
-To natomiast, to kolejna próba otrucia. Za wcześnie na dziczyznę. Aemon wie, co robi karmiąc cię owsianką.
Kiedy Półręki powoli przełykał złocisty płyn, Alysa odwróciła się do mężczyzny leżącego na łóżku obok.
- Skorzystaj teraz z wychodka.
-Byłem już.
-Teraz. Nie prosiłam. Tytus pomóż bratu wyjść, bo jest nieco słaby.

Inni obecni byli zbyt daleko by słyszeć.
- Przepraszam, że cię nachodzę. Wiem, że nie lubisz mego towarzystwa. – Alysa zwróciła sie do Qhorina, gdy tylko za wychodzącymi zamknęły się drzwi – Wyjeżdżam jutro o świcie, z polecenia ojca badać sprawę morderstwa we Wschodniej Strażnicy. Dlatego muszę zadać to pytanie, mimo, że czujesz się nienajlepiej. Wiem, że coś musiało się wydarzyć, gdy pokonaliście Weylanda, coś, co sprawiło, że ty od lat tak bardzo martwisz się o Mur i Straż, a ona zapewne o swoich. I że nie powiedziałeś o tym nikomu przez te wszystkie lata. Chyba, że mojemu ojcu. Ale on też nikomu nie ufa.
Przez chwilę milczała jakby powiedziała już wszystko. Odwróciła się tyłem do Półrękiego i wygładziła na biodrach suknię.
- Nie powinnam się w to mieszać. Przyjechałam tu w złym momencie. Ale już za późno.
Znowu spojrzała na Qhorina.
- Myślę, że ktoś złożył córkę magnara w ofierze morskiemu bóstwu. I wiem, że chciałeś nauczyć Moraud latać. Poczułabym ulgę gdybyś mi powiedział, że to nie ona zabiła tę dziewczynę.

***

Gwiżdżący i Tytus byli przy drzwiach, gdy wychodziła. Alysa stanęła obok nich. Wreszcie skojarzyła twarz tego mężczyzny. Człowiek Jorana Lannistera.
- Wybacz, że tak prostacko cię potraktowałam. Qhorin …- głos jej zadrżał –… jest dla mnie jak starszy brat… a niedawno jednego straciłam.
Chciałam z nim chwilę pobyć sama. Proszę przyjmij moje przeprosiny.

***

Potem odszukała Gerolda. Żeby zebrać więcej wiadomości o potworze z morza i jego kapłanach.

***

Niewiele zostało czasu do zmierzchu, gdy wreszcie mogła zająć się sprawami bardziej osobistymi. Sprawdziła jak się mają wierzchowce, jej, Tytusa i juczny. Była o nie spokojna, bo pod opieką Septy koniom nigdy niczego nie brakowało, ale i tak obejrzała kopyta, sprawdziła siodła, uprzęże, strzemiona i juki. Tytus twierdził z przekąsem, że to, co jest zdrowym nawykiem najemnika może być dziwactwem u szlachetnie urodzonej damy, więc żeby dziwactw nie było za dużo to jemu kazała naostrzyć broń i wypolerować wygrzebane w podziemiach groty, następnie u kowala wystarać się o odpowiedni do grotów drzewiec. A na koniec wyczyścić ubłocone na cmentarzu buty.

W zaciszu własnej komnaty delikatnie nasmarowała sztylet niewielką ilością olejku z kamionkowej buteleczki, takk by ciecz osiadła we wgłębieniu biegnącym przez środek sztychu. Miała zamiar powtórzyć tę czynność jeszcze rano, ale gdyby zabrakło czasu, to do czasu pierwszego dłuższego popasu wszystko powinno działać jak należy.

W końcu przysnęła w ciepłej kąpieli. I tym razem śniło jej się słońce i śmiech, męskie dłonie na jej biodrach, zarost przy policzku, ciepły oddech, słona kropla na jego wardze.

***

Na wieczór Alysie zostało tylko uzupełnienie ziół. Starucha jej świadkiem, że nie cierpiała robić za maestra, a zdaje się, że jakiś czas miała być najlepszym w okolicy. Przynajmniej wiedziała, że takiego Septę leczy się kopniakiem w tyłek i na niego nie trzeba marnować suszu. Nawet nie znała imienia zwiadowcy, który opowiadał jej o tym, że koniarz w końcu złapał jednookiego wilka i potem gdzieś go wywiózł. Cały czas zastanawiała się, dlaczego Hwarhen z jej snu tak właśnie Septę wyrzeźbił? Miała wrażenie, że ma już wszystkie nici potrzebne do rozwikłania tej tajemnicy, nie potrafi jednak spleść z nich sieci. Za to wyszło jej idealnie pajęcze porównanie.

Bardzo lubiła to miejsce. Suszarnia zawsze ją czymś zaskakiwała. I Alysa zazwyczaj wracała z niej prosto do Aemona, męczyć maestra pytaniami o nowe rośliny. Kiedy zobaczyła Kamyka przesypywała akurat do słoiczka trochę czerwonych granulek. Świetne na oparzenia i odmrożenia i, jak twierdził maester, szybko zastosowane potrafiły uratować nawet pozornie martwą tkankę. Granulki poznała przy poprzednim pobycie. Ta akurat roślina okazała się odchodami miejscowych żuków.

Kamyk przekazał informacje. Potem podszedł i zaczął pomagać Alysie w pakowaniu. Podawał jej kolejne zioła.
- Jedziesz z nami? Powiedz, że jedziesz... - zawahał się i skrzywił - Znaczy we Wschodniej nie bardziej niebezpiecznie niż tu, a przecież...
No i znów westchnął. Co on właściwie chciał powiedzieć?
- Nie szukasz może towarzystwa na noc?
Wypuściła z ręki zielony snopek. Związany tylko jedną łodygą rozsypał się po ziemi.
- Cholera. Engan. Cholera.
Kamyk uśmiechał się. Wytrzymał jej spojrzenie i uśmiechał się nadal.
-Przeklinasz –powiedział.
W trzy sekundy straciła swoją zwyczajną w ich wzajemnych relacjach przewagę.
- Znasz się na potrzebach szlachcianek z Południa? – zapytała złośliwie.
-Przekonajmy się.
-GORE!!!
Uratował ją pożar.

***

Pobiegła tam gdzie skierował ją Kamyk. Skrawek niskiego muru łączył Bastion Strażników z Wieżą Hadriana. Faktycznie Bastion musiał być połączony z murem jakąś furtą. Tytus wpadł na nią po paru krokach.
-Jesteś cała. – raczej stwierdził niż zapytał. Ulga brzmiąca w jego głosie w innych okolicznościach byłaby wzruszająca. Teraz sprawiła jedynie, że mimo zadyszki odpowiedziała:
-Tak.
Nie zatrzymała się, więc biegł za nią. Dobiegli do murku. Już tu gęstniał dym. Nie szukała schodków, najemnik podsadził ją do góry. Wypatrzyła drzwi. Podbiegła, chwyciła klamkę, były otwarte.
-Chyba nie zamierzasz tam wchodzić! Ta wieża płonie.
- Tytus, w środku są ludzie i nie wiedzą, że tu jest drugie wyjście. Nic mi nie będzie.
- Ja tam wejdę.
-Nie. Sprawdź, co z Półrękim. Jeśli ktoś odwraca uwagę… Sprawdź!
Wreszcie się nie kłócił. Pobiegł.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 10-01-2013, 22:43   #60
 
Kovix's Avatar
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Roddard natychmiast rzucił się w tył, biegnąc ile sił w nogach do pozostawionego kawałek dalej konia. Miał szczęście, że nie przywiązał go do drzewa, bo musiałby odciąć rzemienie. Kątem oka zobaczył jeszcze łucznika - chorobliwie wręcz chudą sylwetkę, jasne włosy, dziwnie wąską czaszkę, twarz o ostrych rysach, mocno zarysowanych kościach policzkowych i wysoko wygiętych brwiach. Siedział na nisko zwieszonej gałęzi dębu, dość daleko. Odjął cięciwę od oczu. Nie wyjął drugiej strzały.

Dopadł konia – jeszcze jedna strzała przeleciała tuż obok niego - i w okamgnieniu rzucił się na siodło, rumak parsknął, wyczuwając strach i napięcie. Syknęła kolejna strzała, Kruk skulił się odruchowo, jednak sekundę później poczuł straszliwe pieczenie w skroni. Jęknął z bólu, ale poza tym chyba nic mu nie było.

Na wprost na drzewie coś poruszyło się, Roddard skierował więc wzrok w tamtą stronę, zawracając jednocześnie konia w kierunku, z którego przyjechał.

Niemożliwe, kurwa, to się nie zdarza…

Na drzewie siedział ten sam łucznik, ta sama twarz, sylwetka, ta sama broń nawet! Człowiek nie zdołałby czegoś takiego dokonać, nawet, gdyby od dziecka uczono go skakać po gałęziach. Magia, zakichane, pierdolone czary! Tym razem zwiadowca bał się już porządnie. Walnął konia piętami i szarpnął lejce, poganiając go do galopu, a sam przytknął do końskiej grzywy, żeby skuteczniej unikać strzał. Wtedy syknęła kolejna strzała. Ta wbiła się w kulbakę przy jego udzie. Wtedy rozległ się ryk.

ROOOOOOOOOOoooooooooooo!

Ten olbrzymi zwierz, to monstrum stanęło obok łucznika, zarzuciło łbem, rozpłatując sąsiednią sosnę na szczapki.

Kruk nie obracał się, by zobaczyć, czy go gonią, jak szybkie są te dziwne monstra, albo ilu rzeczywiście było łuczników. Tak szybko konno jeszcze nie jechał, pruł dosłownie przez las, co chwile tłukąc niemiłosiernie wierzchowca piętami. Odważył się zwolnić dopiero po kilkunastu minutach jazdy, kiedy był już pewien, że zostawił swoich niedoszłych oprawców daleko w tyle.

W głowie oczywiście kłębiły się pytania. Nigdy nie widział jeszcze takiej kompanii – niesamowicie szybkich łuczników, prowadzących wielkie monstra, które najwyraźniej były im całkowicie posłuszne. Czego chcieli od ruin pod Dębową Tarczą? Poruszali się wolno, istniała szansa dogonienia ich, jeżeli Marbran nie zbagatelizuje sprawy i da mu kilkunastu dobrych zwiadowców…

Przejeżdżał akurat przez polanę, z której rozciągał się dobry widok na Czarny Zamek. Można było dotrzeć mury, wieże, a przy dobrej pogodzie nawet ludzi na murach. Tym razem jednak Kruk zobaczył dym, kłęby dymu unoszące się nad Zamkiem! Atak? Pożar? Kurwa, ani chwili wytchnienia…
Roddard znowu popędził zmęczonego już chyba konia, gotów jak najszybciej dotrzeć do głównej bramy.

***

Przy bramie nie było strażników, co od razu wydało się krukowi karygodnym niedopatrzeniem. Choćby się waliło i paliło, ktoś przy bramie stać musiał. Najwyraźniej jednak teraz w okolicy nie było żywej duszy, wszyscy rzucili się do gaszenia. Wpadłszy za mury, zwiadowca szarpnął lejce, zmuszając konia do natychmiastowego zatrzymania się. Szybki rzut oka pozwolił zorientować się w sytuacji.

Płonął Bastion, paliła się stajnia, z której Willam Snow i paru stajennych ratowali konie.

Wreszcie płonęła wieża, w której dolnych poziomach mieścił się lazaret i na górnych biblioteka. Ta właśnie wydawała się najcenniejsza Roddardowi – nie mógł wyobrazić sobie pozostawienia braci w lazarecie, by spalili się żywcem
Zeskoczył z konia, przywiązując go dużego kamienia stojącego tuż przy murze.

Złapawszy pierwszy z brzegu ceber, poleciał do studni gdzie działała już grupa podobnych jemu i zaraz z wiadrem wody pobiegł do wieży. Przez zadymione wyjście wyleciał w tym momencie Mort - z oczami czerwonymi od dymu i zanosząc się kaszlem. Kruk uśmiechnął się w duchu, czując pewną ulgę, że chłopakowi nic nie jest, ale nie było teraz czasu na pozdrowienia. Chłopak kogoś na plecach. Za nim wybiegł brat bibliotekarz Gerold, dźwigając naręcze ksiąg, a za nimi niejaki Gwiżdżący tachając rannego.
Wszyscy wrzeszczeli, że tam jeszcze ranni zostali. I maester Aemon. Wbiegłszy do lazaretu, Rodard kątem oka zobaczył Qhorina, też tachającego jakiegoś rannego.

To samo postanowił zrobić zwiadowca. Wylał ceber wody na pierwszy duży płomień, jaki zauważył, i odrzucając go w tył, zagłębił się dalej w dym, gotów odszukać wszystkich potrzebujących pomocy. Wstrzymał oddech, czując w gardle drapanie. Oczy go piekły, więc je przymknął, poruszając się trochę po omacku.

Tuż przy wschodniej ścianie usłyszał delikatny jęk. Natychmiast skoczył w tamtym kierunku – to był jeden z młodszych braci, chyba budowniczych. Wyglądało na to, że nie mógł się sam poruszać, zdawało się, że miał wysoką gorączkę. Roddard zarzucił sobie jego ramię na plecy i pozwolił mu się oprzeć, po czym ruszył do wyjścia z lazaretu. Tamten krztusił się dymem i charczał, ale poza tym raczej nie odniósł innych obrażeń w w związku z pożarem.

Wyszedłszy na dwór, położył chorego niedaleko studni, gdzie uwijało się dwóch braci z wiadrami. Obejrzał się za siebie. Ktoś na pewno jeszcze
potrzebował jego pomocy. Cała straż mogła niedługo potrzebować pomocy.

Skroń wciąż piekła.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172