Maureen
Łowczyni wiedziała, że nie ma chwili do stracenia. Trzęsącymi się dłońmi wyjęła z plecaka strzępy swojej bawełnianej koszuli, którą porwała podczas tamowania krwotoku Anzelma wtedy na plaży... Nastepnie wyciągnęła z kołczana trzy strzały i owinęła ich końce materiałem. Dość sprawnie odkręciła mocno zamknięty słoik. W chwilach kryzysu człowiek potrafi wydobyć z siebie niesamowite pokłady siły i energii, o które by siebie nie podejrzewał wcześniej. Szybko zanurzyła owinięte końce strzał w słoju. Jedną strzałę wbiła grotem w ziemię, pozostałe trzymała w zaciśniętej dłoni.
- Dobra, podpal tę na ziemi, resztę zostaw mnie. Odpalę od niej pozostałe i spróbuję wbić je temu robalowi w jego paskudne tłuste cielsko - powiedziała do Fosht'ki z determinacją. Kątem oka zauważyła jak Nathiel pomału porusza się wsparty na ramieniu Anzelma. Dobrze, że obaj żyją. - Dalej Fosht'ko, wierzę w Ciebie. Musi nam się udać. - uśmiechnęła się do czarownicy starając się by był to dziarski i krzepiący uśmiech. "Zivilyn, pomóż nam proszę" pomślała Łowczyni. |