Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2013, 13:53   #57
McHeir
 
McHeir's Avatar
 
Reputacja: 1 McHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwuMcHeir jest godny podziwu
Biegła ciasnymi, ciemnymi korytarzami. Gdzieniegdzie punkty światła na ścianach pokazywały dalszą drogę i informowały o zwodniczych zakrętach w tym przeklętym labiryncie. Odbijała się od zimnego muru, by wpaść a to w lewą, a to prawą odnogę. Kieł biegł za nią.
Przystanęła.
Oparła się o ścianę i rozejrzała: nie wiedziała, gdzie strach ją poniósł. Z trudem wstrzymała oddech, by nikt nie zwęszył tropu uciekinierki, wilk zamarł u jej stóp. Wydawało jej się, że zmyliła pogoń.
Błysnęło światło.

- A witaj, piękna.

Z początku pochodnia oślepiła Tyrię, a nie przebywała w tym miejscu na tyle długo, by rozpoznawać ludzi po głosie. Kiedy oczy Skagijki przyzwyczaiły się już do nagłej zmiany oświetlenia, rozpoznała Mance Raydera.

- Ah, to ten, co kłaniał mi się na powitanie... - pomyślała z niepokojem.

Nie była pewna, czy ta wrona nie chciała kontynuować wyczynów swoich braci. Ukradkiem zerknęła na rękojeść miecza, którą chlasnęła chudzielca po jego brzydkiej gębie. Widać było niewielką ilość krwi.
Poczuła uścisk na nadgarstku.

- Tak właśnie sobie myślałem – spotkamy się jeszcze ani chybi, nim wyjedziesz.

Znowu ten sen i znowu przypomnienie piekącego bólu po wewnętrznej stronie dłoni. Tyria na chwilę przymknęła oczy. Po paru minutach dotarło do niej jednak, że Mance kontynuuje monolog. Dla niej jego usta poruszały się bezgłośnie. Gwałtownie poruszyła głową jakby chciała z siebie strząsnąć odrętwienie.

- Co.... co chcesz, co ty mówisz? - mało inteligentnie zdołała z siebie wydusić nieskładne pytania.
Kieł warknął ostrzegawczo i podniósł się z podłogi.

- No jak to czego? A czego może chcieć mężczyzna od młodej ładnej dziewki? - zdziwił się serdecznie dziki. - Daj mi buziaka, śliczna, a ja ci w zamian zaśpiewam pieśń o dawnych dziejach. Albo nowych - co tylko będziesz chciała.


Tyria nie miała ochoty słuchać jakiś głupot. Nie w tym momencie. Jeszcze na dodatek miała w ustach smak wymuszonego pocałunku ogromnego jak niedźwiedź Czarnego Brata. I miała ochotę splunąć pod nogi Mance’a, ale poprzestała jedynie na gwałtownym wyszarpywaniu nadgarstka z uścisku mężczyzny.

- A może tak później, co? Albo mam propozycję nie do odrzucenia...

Kolejne mocniejsze szarpnięcie.

- … a raczej NIGDY?!

Była gotowa wezwać Kła na pomoc.

Puścił ją i uniósł rękę bez pochodni przed twarz.
- Wam, Skagijkom... wszystkim brakuje piątej klepki - westchnął. Z głębin przepastnych korytarzy dobiegł bliski tupot ciężkich butów i głos, że “tędy pobiegła”. Mance spojrzał pytająco na dziewczynę.

Tyria nerwowo wzruszyła ramionami.

- Twoi bracia w bardziej... dosadny sposób próbowali coś u mnie ugrać. Więc się broniłam. Spojrzała na wilka, a ten tylko kłapnął szczękami, potwierdzając słowa Skagijki.

Skinął głową i schylił się, zaduszając pochodnię o posadzkę. W ciemności przez chwilę było słychać tylko ich oddechy i kroki zbliżających się prześladowców. Potem dziki minął ją, popychając ją lekko w głąb ciemnego korytarza, i wyszedł do braci. Słyszała skrawki powitań. Potem zapewnienia, że jej tutaj nie widział. Potem oddalające się kroki odchodzących wron.

- Możesz wyjść - powiedział cicho dziki. - Poszli sobie poszukać dziury w desce. Tak sobie myślę, że potrzebujesz schronienia, do którego nikt nie trafi, co? Tyrio?

Nagle odżyły w niej głęboko ukryte pragnienia ucieczki na południe, do cieplejszych obszarów, poza zakres władania Magnara i Moruad, od tych wszystkich wojen i nieprzyjemności rodowych, od sprawy, z którą tu z Szepczącym i Hwarhenem przybyli...
Popatrzyła na niego podejrzliwie, a po chwili zastanowienia, odrzuciła swoje marzenia. Na tę chwilę przynajmniej.
Dotknęła Serca Zimy.

- Nie tyle co schronienia, ale pewności, że nikt mnie tu nie tknie. Żadna głodna wrona.

Kieł uspokoił się nieco, gdyż nie wyczuwał wrogich ludzi poszukujących Tyrię.

- Nikt ci nie da pewności. Witaj w wielkim świecie, maleństwo - parsknął Mance i obrócił się na pięcie. - No, chodź. Schowam cię. Drugi raz nie zaproszę. W sumie, nie moja to sprawa.

Dziewczyna zawahała się, ale w końcu dała się przekonać. Podążyła za wroną, a za nimi posłusznie podreptał Kieł.
Szli ciemnym korytarzem, czasem mijając drzwi tu i ówdzie. W końcu znaleźli się na schodach. Z dołu dobiegała wrzawa już konkretnie wesołych Skagosów.

- Pięknie się tam zabawiają... - pomyślała z przekąsem.

Weszli jeszcze piętro wyżej i znaleźli się w celi.

- Qhorin tu sypia. Ale teraz leży w lazarecie. Tamta pierwsza cela jest moja. Nikt tu cię nie będzie niepokoił. Muszę iść, moja kolej popilnować królestwa.

To mówiąc, odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
Tyria rozejrzała się, przeszył ją dreszcz, z każdym oddechem widać było kłęby pary.
W kominku nie było drewna, okno było nieszczelne... ale to właśnie sprawiało, że przez szpary wpadało trochę cieplejszego niż atmosfera w zamczysku świeżego powietrza.
Typowa, marnie wyposażona cela, która łączyła się z następną, podobną. Widać było, gdzie toczyły się rozmowy: przy kominku w pierwszym pomieszczeniu stał stół z krzesłami.
Tyria chuchnęła w dłonie i spojrzała na drzwi. Podeszła do nich i zamknęła się, by nikt nie zrobił jej przykrej niespodzianki i nie przeszkodził w tym, co chciała zrobić.
Została sama, miała trochę czasu i tylko dwa pokoje do przeszukania.
Przeszła do pokoju bez okna i zaczęła “zwiedzać”. Po chwili poszukiwań jej uwagę przykuł przedmiot, który leżał pod materacem. Był to zawinięty w płótno rudy warkocz.
Kącik ust z blizną uniósł się jakby w uśmiechu na ten widok.

- To tak się bawią wrony...

W skrzyni nie znalazła nic ciekawego ani dla niej przydatnego. Odłożyła wszystko na swoje miejsce i szybkim krokiem przeszła do pierwszego pokoju.
Tym razem zawartość skrzyni Półrękiego świadczyła o profesji zwiadowcy. Cały ekwipunek, który mógłby się przydać w terenie. Na widok suszonego mięsa Tyria przełknęła ślinę, a i Kieł nie pozostał obojętny. Doskoczył do Skagijki i trącił ją pyskiem w stopę.

- Idź sobie, nic nie dostaniesz tym razem - powiedziała. - A i ja nic nie wezmę, żeby ci przykro nie było.

- Nic ciekawego tu nie ma... - tak myśląc, chodziła po pomieszczeniu i w tej samej chwili deska w podłodze zapadła się nieco.

Kieł podszedł i obwąchał schowek, po czym uradowany znaleziskiem, przednimi łapami naskoczył na deskę.
- No już dobrze, zobaczymy, co tu jest... - uśmiechnęła się.

W małym zagłębieniu w rogu pokoju, pod stertą kurzu i mysich odchodów, znalazła drewniane okrągłe pudełeczko. Tyria przetarła wieczko, na którym wyrzeźbiona była twarz dziecka.
Po chwili majstrowania przy otwarciu, oczom ukazała się zawartość. Był to kosmyk włosów, który bynajmniej nie należał do kogoś dorosłego. Wyczuła delikatną woń rumianku.
Nie wiedziała, co o tym myśleć. Chwilę tak postała wpatrując się we włosy małego dziecka, po czym zaczęła odczuwac zimno. Schowała więc wszystko tak jak było i podeszła do stolika. Wyszukała jedno zepsute krzesło z trzech dostępnych i rozwaliła je jednym solidnym kopniakiem, po czym kawałki drewna wrzuciła do kominka. Krzesiwem, które znalazła w skrzyni Półrękiego, rozpaliła ogień. Podsunęła skóry bliżej źródła ciepła, odryglowała drzwi i kładąc się na posłaniu, zaczęła zapadać w błogi sen. Jeszcze jakby z oddali słyszała śmiech bawiących się na dole.
Kieł czuwał.

Obudziła się nagle, gdyż wilk zaczął wyć i szarpać ją za ubranie. Od razu gryzący dym wcisnął się jej w oczy.
Pożar w Bastionie.

- Na bogów…! – wydusiła wreszcie i rzuciła się do pokoju Mance’a, by zabrać spod siennika warkocz, a następnie wróciła i chwyciła ze schowka w podłodze okrągłe pudełeczko. Skoro były ukryte to mogą mieć dla nich jakąś wartość…
Drzwi na dole były zamknięte. Waliła w nie ze wszystkich sił i krzyczała. Od strony zewnętrznej ktoś próbował je wyłamać.
Robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. Kieł drapał w drzwi.

- Zostań tu i czekaj na otwarcie. Pomogę ci jak stąd wyjdę.

Wróciła na górę, wyjrzała przez okno. Za wysoko, by skakać od razu na grunt. Ale był jeszcze daszek stajni, który zaczynał płonąć.
Wyskoczyła.
Skóry zaczęły tlić się nieprzyjemnie. Wskoczyła przez dziurę w dachu na strych budynku, a później na grunt między zwierzęta.
Gdy znalazła się w stajni, od razu ogarnęła ją panika koni, które ze wszystkich sił cisnęły się w stronę pomieszczeń wolnych od ognia. Niektóre ze zwierząt nadal były w boksach i w desperacji napierały na drewniane drzwi, zadając sobie rany.
Rozejrzała się i z trudem przez szalejący pożar dostrzegła jakiegoś tęgiego człowieka, który wyprowadzał konie. Ku jej zdziwieniu, zwierzęta, które znajdowały się blisko niego, były spokojne. Jakby czekały po prostu na osiodłanie… Konie i ów mężczyzna mieli dziwne oczy.
Tyria wybiegła na zewnątrz i od razu rzuciła się w stronę ludzi, którzy próbowali otworzyć drzwi.

- Otworzyć…! – krzyknęła do nich, jednocześnie czuła się bezradna.

Gdyby Hwarhen tu był, drzwi leżałyby dawno w drzazgach.
 
__________________
Yup!
McHeir jest offline