Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2013, 23:18   #342
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Świątynia

Wilkołak i Róża spoglądali po wszystkich po kolei wypowiadających się, lub dających milczącą zgodę najemników z mieszaniną nadziei i zdziwienia. Ich jednomyślność była w tym względzie zadziwiająca. Wyboru dokonał Gislan i on będzie musiał ponieść jego konsekwencje...

Zdjęcie kajdanków Róży potrwało krótką chwilę, potrzebną Albertowi na zaznajomienie się z magicznym mechanizmem. Dziewczyna patrzyła wielkim oczami, kiedy opadały na ziemie. Założenie ich Gislanowi też nie stanowiło problemu. Były lekkie, krzepki krasnolud prawie ich nie czuł. Był też zadziwiająco mocne a przynajmniej, sprawiły takie wrażenie, gdy Albert zapiął mu je na nadgarstkach. O dziwo pasowały. Krępowały trochę ruchy brodacza, ale nie na tyle, aby przestał być sprawny. Za to w jego „głowie” zaszła wyraźna różnica. Zew, który do tej pory czuł z coraz większą siłą, przycichł. Nie ustał zupełnie, ale teraz czuł go jakby przez mgłę i zwierzęcy instynkt nie miał szans przejąć nad nim kontroli.

- Dziękuje. -

Róża objął małymi dłońmi jego sękatą łapę i spojrzała mu w oczy. W jej własnych ujrzał łzy. Wilkołak skinął mu tylko głową na pożegnanie.

*****


Noc upłynęła spokojnie. Wilki od czasu do czasu krążyły wokół świątyni, ale nie niepokoiły najemników. Sprawiły wrażenie jakby ich raczej pilnowały. Mieli okazje się przespać i odpocząć. Przynajmniej Ci, którzy chcieli.

Rany Elise zagoiły się błyskawicznie, widać taki był również efekt działania zarazy. Ochotnicza czuła jednak, że je ciało się zmienia. Zauważyła, że przestała odczuwać głód i pragnienie. Nie potrzebowała też snu. Jej brzuch zrobił się twardy jak skała i czuła, że coś w nim rośnie. Coś żywego... Zaczynała mieć wrażenie makabrycznej parodii ciąży. Coś w niej rosło, dojrzewało do nowego życia. Chwilami miała wrażenie, że nawet czuje jakieś ruchy, ale nie była pewna, czy faktycznie tak jest, czy to tylko jej wyobraźnia. Na razie było jeszcze małe, ale...

Jeśli dla ochotniczki, kobiety było to dziwaczne, to co miał powiedzieć Vogel, który czuł się dokładnie tak samo? Zimny najemnik nie okazywał uczyć, ale nawet jeśli wcześniej to do niego nie dotarło, to teraz miał już pewność. Albo ich misja się powiedzie, zdołają zatrzymać zarazę i jakimś cudem cofnąć jej efekty, albo...


Wyruszyli o świcie. Wszystko było gotowe, Elise, Moperiol i Vogel poszli na szpicy, reszta przy wozach. Las na nich czekał. Niektórzy, ci którzy uczestniczyli w „wyprawie” po zioła, już go widzieli, ale inni... Las był jeszcze bardziej upiorny niż wcześniej. Panowała w nim idealna cisza. Nie szumiał wiatr, nie poruszały się drzewa, nie bzyczały owady, nie słychać było zwierząt ani ptaków. Niczego. Mniejsze rośliny i krzewy obumarły i zgniły. Drzewa sprawiały wrażenie chorych. Z niektórych sączyła się lepka, cuchnąca maź, inne sprawiały wrażenie zgnitych a jeszcze inne toczonych przez zarazę, przeżartych na gąbczastą breje. Słyszeli każdy swój oddech, terkotanie kół, każdy krok stawiany przez ludzi i zwierzęta.

Wilki krążyły gdzieś w okolicy, trzymając się w pewnej odległości od karawany. W panującej ciszy słyszeli je doskonale. Zwierzęta na przemian warczały, skomlały i czasami wyły. Było jasne, że z własnej woli nigdy nawet nie zbliżyły by się do tego przeklętego miejsca. Jednak zew ich Pana, póki co trzymał mocno.

Albert

Im głębiej wchodzili w las, tym bardziej Albert czuł się przytłoczony. Potęga czarnej magii biła z tej puszczy, jak z wielkiej ropiejącej dziury. Medalion na jego szyi palił skórę. Nie na tyle, żeby sprawiał wielki ból ale jednak. Młody czarodziej już bez trudu rozpoznał, że źródło tego wszystkiego było gdzieś w okolicy klasztoru. Było potężne. Wiedział już na pewno, że jeśli przyjdzie mu się z nim zmierzyć, będzie miał nikłe szanse na przetrwanie. Słowa wilkołaka nabierały coraz większego wydźwięku w głowie młodego adepta. Ktoś, lub coś, dysponujące taką mocą z pewnością było wstanie poradzić sobie nawet z Mistrzem Magii. Co przeciw niemu miał zdziałać wciąż jeszcze uczeń?

Wszyscy

Starali się być czujni, pomni ostrzeżeń. Nie było to zbyt trudne w takich warunkach. Co jak co, ale nikt nie mógł ich zaskoczyć. Nawet najlżejszy szelest było słychać z dużej odległości, co dopiero mówić o bandzie potworów. Dlatego zbliżającego się do nich Moperiola, usłyszeli dobre parę minut przed jego przybyciem.

- Musicie to zobaczyć! -

*****

- Na Sigmara, co tu się stało?!-

Elf doprowadził ich do sporej polany, położonej obok szlaku. Dawniej było to pewnie miejsce postoju podróżujących do Klasztoru pielgrzymów. Teraz jednak wyglądało jak rzeźna. Wszędzie walały się ciała. Byli tu żwierzoludzie, mutanty, zarówno ludzkie jak i zwierzęce, znalazło się parę orków i mniejszych zielonych i jeszcze inne dziwniejsze stworzenia, tak potwornie zmutowane i zmasakrowane, że nie sposób było ich już zidentyfikować. Była ich ponad setka. Smród był straszliwy.

- Pozabijali się między sobą? -
- Nie. Spójrz na rany. Takich nie da się zrobić żadną bronią. Wszyscy mają takie same. -

Istotnie, każde ciało łączyła cecha wspólna - wielka ziejąca w brzuchu dziura, bez wątpienia zrobiona od wewnątrz. Z tych wszystkich istot coś wyszło i to w gwałtowny sposób. Elisa instynktownie położyła dłoń na twardym jak skała brzuchu. Vogel zdołał powstrzymać się od teatralnych gestów, ale zimny pot spłynął mu po plecach.

- Zwłoki są świeże. - zawyrokował elf - To musiało stać się poprzedniej nocy. Krew nie zdążyła jeszcze dobrze wsiąknąć w ziemie. Jest jeszcze coś. Spójrzcie tam. -

Moperiol wskazywał na dziwny ślad biegnący przez pole rzezi. Przypominał trochę śluz ślimaka. W centrum było jego skupisko a potem grubym śladem oddalał się z pola bitwy, znikając w lesie. Szeroki conajmniej na trzy kroki, cuchnął jeszcze okropniej, niż same zwłoki.

- Co to jest? -
- Nie wiem i mam nadziej, że się nie dowiem. -
- To pewnie jest banda, która zniszczyła Błota. -
- Pewnie tak. Jakbyśmy zebrali się wczoraj w nocy, to być może nawet byśmy się na nich natknęli. -
- Teraz już mamy ich z głowy. -
- Taaa.... -

Miejsce było rodem z koszmarów, więc odeszli stamtąd bez zwłoki. Świadomość, że nie będą musieli mierzyć się z banda, która zniszczyła Błota był uspokajająca, jednak makabryzmy widok rzezi na polanie, jeszcze długo nie dawał im spokoju...

*****


Reszta podróży upłynął we względnym spokoju. W zasadzi upłynęła w całkowitym spokoju, bo po widoku z polany, mało kto miał ochotę na rozmowy. Przeklęty las wysysał z nich wole życia i nadzieje. Ponure miejsce, cuchnące śmiercią i zgnilizną przenikało udręczone umysły. Parli jednak do przodu. W końcu czy mieli inne wyjście?

Pierwsze zabudowania wioski otaczającej klasztor zobaczyli, kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi. Wilkołak czekał na nich przy pierwszych budynkach. Był w ludzkiej postaci. Jego wilki kręciły się w pobliżu, ale nie wchodziły między zabudowania.

- Mamy problem. -

Karawana zatrzymała się a najemnicy zachęceni przez brata Róży ruszyli między zabudowaniami. Wioska, była opustoszała, ale nie znoszona, jak Błota czy Widły. Domy stały puste, drzwi i okiennice obijały się o ściany. Gdzieniegdzie budynki nosiły ślady drobnych uszkodzeń, ale nic poważnego. Nigdzie nie było widać mieszkańców, ani w ogóle czegokolwiek żywego. Większość budynków przyległa do szerokiego w tym miejscu traktu. Minęli kilka zabudowań i stanęli na skraju dosyć dużego placu. Trakt biegł jego środkiem a budynki postawione były dokoła. Tutaj musieli gromadzić się pielgrzymi czekający na wejście do klasztoru. Była spora karczma, studnia na środku placu. Z nim, w odległości może stu metrów widać było klasztorne mury i zamokniętą na głucho bramę. Przed nią zaś był wspomniany przez wilka problem.

Miał około trzy metry wzrostu. Całe ciało pokrywało mu długie, grube futro. Stał na dwóch nogach, zakończonych kopytami wielkimi jak bochen chleba. Nogi miały grubości potężnych, starych drzew, ręce w bicepsie musiały być jeszcze grubsze W wielgaśnych łapskach dzierżył ogromny obusieczny topór. Czymś takim można było przeciąć opancerzonego rycerza na pół, razem z rumakiem, którego dosiadał. Potężny łeb zdobiły rozłożyste bycze rogi. Całości dopełniało groteskowe, metalowe kółko w nozdrzach.

- Minotaur... -
- Tak. - potwierdził wilk - Stoi tak odkąd się pojawiliśmy. Nie rusza się. Nawet nie drgnął. Jakby czekał. -
- Może nie żyje? -
- Może. Pójdziesz sprawdzić? -
- Spójrzcie na plac. Pokrywa go jakieś gówno. Moje wilk boją się na niego wejść. Nawet ja nie jestem wstanie zmusić ich aby weszły do tej przeklętej wsi. -

Istotnie, plac pokryty był jakimś śluzem. Skapywał z brzegów kamiennej studni i rozlegał się niemal po całym rynku. Cuchnął strasznie, ale czy mógł zrobić coś jeszcze?

- Przysiągłem doprowadzić was bezpiecznie do Klasztoru. - odezwał się wilkołak - Oto i on. Dotrzymam słowa i pomogę wam się do niego dostać. Nie liczcie jednak na wilki. Nie wejdą do wioski.

Co chcecie teraz zrobić? Tylko proszę bez durnych pomysłów. Pomogę wam, jak przysiągłem, ale nie jestem samobójcą. To wasza domena... -
 
malahaj jest offline