Gotte postanowił ruszyć do karczmy, postanowił się rozmówić z tymi, co to go rano tak niemiło oszukali.
***
- Na rozkazach kultu Vereny jesteśta, a tak po was taka zbrodnyja se spływa? Siedzicie se ta w oberży, oszukujeta i ino piwo popijacie? Taka sprawiedliwość go sięgła? Jaka sprawiedliwość go sięgła? Ubito go! A teraz tego, kto go ubił sprawiedliwość też sięgnie. Cię sięgnie! – wtrącił się jeszcze Gotte.
- Jam tylko jest na rozkazach Vereny parobku! - warknal Imre rozeźlony. - Nie będziecie mnie sądzić wsioki. Prawa nie macie. - Dobył miecza. - Tylko baron ma prawo!
- No to poleźli po barona, nie? Poczekacie se w piwnicy i tyle - niemal krzyknął Gotte, chwytając swojej broni. Przy okazji cofnął się jednak parę kroków w tył. Mocny w gębie to on mógł być, trochę mniej mocny był w bitce.
- Tu se poczekamy. - przedrzeźnił Gotte lowca. - i tyle.
No to Gotte czekał… czekał, aż ktoś silniejszy od niego przystąpi do działania. Spojrzał po pozostałych strażnikach i starszym Bauerze. Sam z pewnością nie wyskoczy pierwszy na tego groźnego z mieczem. W tedy przeca jego życie by się pewniakiem skończyło, prędzej niż powinno. Mógłby doskoczyć, próbować ogłuszyć, ale dopiero jak ewentualna walka się zacznie. A jak się nie zacznie to rzeczywiście będą czekać groźnie na siebie się patrząc. |