Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-01-2013, 11:44   #91
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Gotte, widząc że z Erykiem poszedł Jost, został pod palisadą, razem z Hubertem. Uważał, że lepiej nie wystrachać tamtych za wczasu, podchodząc do niech większą ekipą.
- Zostaniemy tu. I stąd ich zobaczysz. A powiedzta mi może więcej, jak ich widziałeś, to jako się zachowywali. Jacy nerwowi byli? Co robili? - odpowiedział Gotte, gdy dwóch jego towarzyszy ruszyło w kierunku sioła. - I czy łoni, też widzieli ciebie tam przy łokazji? Jak to łoni, to pomożeta nam z nimi pogadać? Jak cię ujrzą i powiemy, że wiemy, to pewniakiem się tak łatwo nie wyprą. Nie? Musimy to załatwić szybko, bo niewiele czasa zostało, jak nam przyjadą tu inni do sioła… - spojrzał na łowcę i pozostałych strażników wiejskich.

Sam zastanawiał się, co z tego teraz wyjdzie. Hubert zawsze mógł się w ten sposób wypierać się i zwalać winę na innych. Ale z drugiej strony komu wierzyć, jak nie jemu? Może i był dziwny, ale to nie powód, by mu nie wierzyć. Ot taki człek, który sam sobie wybrał samotność, po co on by Ojca ubijać miał? I to w taki sposób. Miał nadzieję, że Hubert im pomoże… Jemu też w myśl z pewnością nie jest, by więcej, i do tego niezbyt dobrze nastawionych, sigmarytów, tu przybyło…
 
AJT jest offline  
Stary 03-01-2013, 19:18   #92
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Stojąc przed chatą Thalberga młody domokrążca czuł się jakoś nieswojo. Mimo iż kochał zieleń, lubił podróżować i odwiedzać egzotyczne miejsca to... było bardzo niepokojące. Całe piękno zieleni, roślin, czyste powietrze i zdrowy klimat jakoś tutaj były jedynie tłem dla okazów fanatyzmu wiary trapera. Czaszki zwierząt, humanoidalne plecionki, ta dziwna, nieprzerwana cisza. Ale czy Bert mógł się Hubertowi dziwić? Pewnie nie. Nikt kto chciał zostać sam na zdrowym skraju ziemi nie mógł paść owieczek i strugać z drewna ślicznych, wesołych figurek. Musiał mieć coś co odstraszy ciekawskich, a Hubert Thalberg z pewnością to miał. To i wiele więcej...

Gdy Thalberg się pojawił Bert zszedł mu z drogi. Wielkolud niósł dwa wiadra, ale to nie one zwróciły uwagę Winkela. Hubert miał przy sobie cały arsenał! Ciężka włócznia, którą się podpierał wywołała chyba u większości obecnych nadmierne pocenie się. Nie mówiąc o mieczu i toporku, którym również trud walki obcym nie był. Na pewno. Bert mimowolnie zaczął wierzyć w słowa pustelnika. Przecież gdyby chciał mógłby wybić ich co do nogi, a potem spokojnie czekać aż kolejni mieszkańcy zaczną się nawzajem obwiniać. Ten jednak szedł. Pełny determinacji i pewności siebie myśliwy nie wyglądał na kłamcę czy też psychopatycznego mordercę. Jednak... Pomimo swojej postury Hubert bez problemu zakradłby się bezgłośnie do kapłana. Co więcej należał raczej do takich co własną siłą mogliby roztrzaskać ludzką czaszkę. A zwierzaki bebeszył już tyle razy, że... A co jeśli wymiociny w świątyni należały do pijanego chłopaka-blondyna, który nie wytrzymał widoku ojca? A co jeśli ta dwójka ukryła tam swoją obecność, bo po prostu bali się, że zostaną oskarżeni? To by oznaczało, że Hubert z premedytacją kłamie, ale... Nie. Chyba każdy prędzej uwierzy swojemu niż jakiemuś przyjezdnemu. Ale czy tym razem jest to słuszne?

Niedaleko polany do kroczącej grupy dołączyła kobieta-drwal. Bert nie wiedząc czemu, ale na jej widok poczuł się trochę pewniej. Może i była kobietą, ale krzepę miała większą niż on. Co więcej lepiej posługiwała się bronią. No, ale czego można by się innego po drwalu spodziewać? W czasie oczyszczania płyty Bert zauważył, że Thalberg był zły. Zacisnął wargi, ściągnął brwi, w ogóle skrzywił się. Winkel jednak nie wiedział czy też na widok czystego marnotrawstwa wody czy też z powodu tej niewygodnej dla myśliwego wyprawy. Zapewne to drugie.

Po dojściu na skraj lasu oczom Berta ukazała się palisada. Przechadzał się po niej Ulryk Tannenbaum będący strażnikiem i parobkiem wójta. Niczego sobie chłop jednak w starciu z kimś takim jak samotny myśliwy Thalberg raczej nie miałby żadnych szans. Co więcej na drodze widać było ślady kopyt, a nawet obfite łajno zostawione przez jednego z rumaków. Kto to? Bert zbladł lekko. Czyżby łowca już był w wiosce? Oby nie. Muszą się spieszyć...

- Dalej nie idem. – słowa Thalberga wyrwały Berta z zadumy. – Na mur wyprowadźta obcych albo do bramy i mi pokażta a powim stont czym ich to widzioł w nocy czy nie ich.

- Zostaniemy tu. I stąd ich zobaczysz. A powiedzta mi może więcej, jak ich widziałeś, to jako się zachowywali. Jacy nerwowi byli? Co robili? - pewna odpowiedź Gotte nieco uspokoiła Berta. - I czy łoni, też widzieli ciebie tam przy łokazji? Jak to łoni, to pomożeta nam z nimi pogadać? Jak cię ujrzą i powiemy, że wiemy, to pewniakiem się tak łatwo nie wyprą. Nie? Musimy to załatwić szybko, bo niewiele czasa zostało, jak nam przyjadą tu inni do sioła… - Miller powiódł wzrokiem po reszcie czekając na odpowiedź.

- Godoł z nimi nie będę. - odrzekł po chwili milczenia Thalberg. - Orzec miołem czy ich widzołem, czy nie ich. - ton głosu miał niski i niewzruszony. - Noga ma za mur po to nie postanie. A blondynek się zataczał troche, za ciemno było co więcej dojrzeć. Gęby ich mignęły w blasku ogniska z oddali. Ciemnawo było. Jednak od razu wiedziołem, że to obcy.

Trudno było się z myśliwym sprzeczać albo nawet prowadzić dyskusję. Nie pozostało więc nic innego jak poczekać aż na palisadzie zrobi się większy ruch. Ulryk już ich dostrzegł, a lada moment powinna być i reszta. Eryk i Jost nie kazali długo na siebie czekać i po krótkim czasie na palisadzie pojawiła się dwójka obcych. Jeden z nich od razu powiódł wzrokiem wyglądając czegoś, a po krótkiej chwili Bert mógłby przysiąc, że obaj obcy patrzeli w ich kierunku. Coś gadali...

- Tak. To oni. – powiedział Hubert. – Poznaję tego niższego. Ma też toł samą torbę. Podróżną. I ten sam chudzina blondynek. – dodał mrużąc oczy wpatrując się w kierunku muru.

- Dobrze, Herr Hubercie. Dziękujemy Ci za pomoc, ale jako, że podejrzani są o morderstwo proszę przyjrzyj się bardzo dokładnie. Czy jesteś pewien, że to Ci sami? - Bert chciał usłyszeć więcej argumentów ze strony myśliwego.

Myśliwy spojrzał na Berta ściągając brwi. Chłopak poczuł się niepewnie, ale musiał dowiedzieć się jak najwięcej to tylko możliwe. Nawet, gdyby pustelnik miałby być na niego zły.

- Oni. Wychodzili ze sigmarowej świątyni. - mruknął Thalberg, który choć zawsze oszczędny w słowach teraz powtarzał się tylko z małym odcieniem irytacji.

- Hmm... Dobrze. - powiedział Bert wpatrzony w dwójkę podejrzanych na palisadzie. - Ja... Chciałem Cię, mości Hubercie, przeprosić. Nie chciałem Ciebie za ten mord obwiniać. Ja po prostu... Nie mogłem się pogodzić z tym, że ktoś z Biberhof, w którym się urodziłem i wychowałem mógłby dopuścić się takiego czynu. Czuje wielką ulgę mając pewność, że to nikt z naszej wioski. - dodał zwracając się już do Thalberga domokrążca. - Wybacz mi za te podejrzenia. Mogę Cię o coś prosić?

Myśliwy uniósł krzaczastą brew wyginając ją jakby w znak zapytania. Bert uśmiechnął się oczami nie okazując więcej entuzjazmu niż zaszła konieczność.

- Co jeszcze chcecie ode mnie? - zapytał. - Wielu z wioski ciężko przełknąć bedzie, że to nie ja ofiarnym kozłem zostane. Wygodne to byłoby wszystkim zaiste...

- To nie ważne. - powiedział szybko Bert. - My szukamy zabójcy, a nie kolejnej ofiary. Sprawiedliwie. Co do mojej prośby czy mógłbyś nam powiedzieć, gdzie jeszcze rozłożyłeś amulety ochronne Taala? Nie chciałbym aby jakiś fanatyk ich tropem trafił na niewinną osobę. Nie po tym jak bardzo nam pomogłeś...

- W lesie cośta widzieli. I w świątyni. - dodał niechętnie. - I tyla.

Widać było, że Hubert wyraźnie się niecierpliwi. Wyglądał jakby zaraz miał odejść, ale pytany jeszcze odpowiadał. Bert chciał jeszcze chwilę z nim porozmawiać. Wiedział, że nawet jakby myśliwy był winny nie byliby w stanie go teraz jakkolwiek zatrzymać. Co to, to nie.

- Otóż widzisz... Uchylę rąbka tajemnicy i powiem, że my znaleźliśmy ich więcej. Czy ktoś poza Tobą, Herr Hubercie, zna moc i potrafi tworzyć te amulety?

- Nie. - zaprzeczył szybko potrząsając głową. - I Marii w to nie mieszajta przynajmniej. - dodał surowo.

Bert wiedząc co spotkało zielarkę postanowił to przemilczeć. Co więcej nie patrzał na resztę aby się z tym nie zdradzić. Zajął za to szybko głos.

- Dobrze wiesz, Herr Hubercie, że kapłan może nam nie uwierzyć na słowo. I ja wiem i ty wiesz na kogo pierwszego w wiosce padną podejrzenia. Tylko zielarka ma taką wiedzę... A my znaleźliśmy więcej amuletów niż Twoje dwa. Widzę, że się już niecierpliwisz, ale powiedz mi kto poza Tobą i Marią potrafi tworzyć te amulety? Furc? A może ktoś jeszcze z wioski? Proszę, pomóż nam ustalić kto to taki...

- Jaki Furc? Ten domokrążca z Oberwill? Nie wiem. Na takiego nie wygląda. E tam. - machnął ręką. - Nic tu po mnie. - zabrał się do odejścia. - Nic wiecej nie wiem, to i czasu mitrężyć po próżnicy nie bede. Bywajcie.

- Żegnaj, Herr Hubercie. Oby nasze następne spotkanie przebiegło w weselszej atmosferze. Jeszcze raz dziękuję za pomoc. - Bert spojrzał jeszcze za odchodzącym myśliwym będąc spokojnym, że zrobił dla niego i sprawy ile tylko mógł.

Thalberg po jakimś czasie zniknął w lesie. Domokrążca czuł, że dłużej już nie dałby rady go utrzymać w miejscu. Wiele pytań jednak pozostawało bez odpowiedzi. Czy to jasnowłosy młodzik wymiotował w świątyni? Przecież na pewno nie był to Thalberg, który widział flaki więcej razy niż Bert księgi rachunkowe ojca. Ale czy to oznaczało, że myśliwy kłamał? Przecież sprawca - lub jego pomocnik - również mógł nie wytrzymać presji...

- Chodźmy już. Zdaje się, że ktoś przybył do wioski, a my mamy jeszcze wiele do zrobienia. - powiedział Bert patrząc po obecnych i ruszając w kierunku bram Biberhof.
 
Lechu jest offline  
Stary 05-01-2013, 19:57   #93
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Rozdzielili się. Tylko Eryk i Jost zdecydowali się pójść szukać przybyszów, reszta zdecydowała się zostać z łowcą. Gdy weszli na teren wsi, Eryk zwrócił się do młodego Schlachtera.

- Jost, co myślisz o Thalberze? We wsi jest ino dwóch przyjezdnych, i po samym opisie wiem, że to oni. Łowca tak nam powie, ale czy prawde goda? Czy on ich widział, jak ze świątyni wychodzili, czy może plątali się tylko, a on teraz, żeby się chronić, zrzuci na nich winę? Godoliśta z nim, co powisz?
- Prędzej nasz myśliwy prawdę mówi, niźli ci obcy- odparł Jost.- W końcu on jest nasz, choć w wiosce nie mieszka.

Eryk tylko skinął głową, potwierdzając słuszność argumentu Schlachtera. To jednak musieli być przyjezdni. Chociaż nadal pewne rzeczy pozostawały bez odpowiedzi, na przykład motyw. Co przyjezdni mogli zyskać, zabijając kapłana Sigmara? Może to ortodoksyjni słudzy Taala i zwalczają w ten sposób konkurencję pozbawiającą ich boga wyznawców? A może ma to związek z przeszłością ojca Gottlieba? Zemsta za popełniony za młodu grzech? Chociaż, morderstwo wyglądało bardziej jak krwawy rytuał... No dobrze, a co z ołtarzem w lesie? Co z naszywką gildii kupieckiej? Przypadek?
Nieważne. Póki co, trzeba potwierdzić, że to ich widział Hubert, potem może jakoś to wszystko poukładają.

Najpierw zawędrowali do karczmy, w końcu to tam zatrzymali się podróżni, tam więc najpewniej będą. W końcu rozrywek zbyt wielu w Biberhoff nie ma.
W karczmie było całkiem dużo niecodziennych twarzy. Poza dwójką podejrzanych, karczmarzem, który spojrzał na nich, a szczególnie na bratanka, niezbyt przychylnym wzrokiem, oraz Anny, która akurat zajmowała się kelnerowaniem, byli tu także Bertold i jego sługusy. Dokładnie tego obawiał się Bauer, widząc ślady kopyt na wjeździe do wsi. Postanowił nie zwracać na nich specjalnej uwagi, chociaż nie mógł nie zastanawiać się, czy ich wizyta nie ma nic wspólnego z wtargnięciem jego i Arno na ziemie barona. Niby nie miał się czego bać, powiedział im całą prawdę, jednak gdyby chcieli się do niego przyczepić, prawda nie miałaby żadnego znaczenia. Nie chcąc prowokować ich nawet wzrokiem, skupił się na spokojnych, popijających piwo przyjezdnych.

- Imre i Conrad, dobrze godom?- Eryk odgrzebał z pamięci imiona mężczyzn z nadzwyczajną łatwością.
- Rad byśmy byli, gdyby się panowie z nami na mały spacer wybrali. Pogadaliby my, pokazali wam widoki z muru się rozciągające. Myślę, że możeta nam nieco pomóc w tej sprawie, co my ją badamy, z polecenia starszych- dodał końcówkę, pamiętając, że poprzednio ten argument zadziałał. Jost pozostawił mówienie Erykowi. Sam z pewnością nie miał takiego gadanego. Zastanawiał się tylko, co trzeba będzie zrobić, jeśli dwaj obcy postawią się okoniem.
Łowca niechętnie obrócił się w stronę Eryka. Blondynek wyraz twarzy miał raczej zatroskany.
- Jak starsi proszą to pójdę. - rzekł wstając od szynkwasu. - Tylko bez sztuczek. - powiedział poprawiając miecz przy pasie.

Spojrzenie jakim zmierzył strażników oberżysta Bauer a zwłaszcza swojego bratanka, pełne było złości, ale piwowar zmiął w ustach to, czego nie powiedział na głos. Pokręcił głową wycierając zajadle deski blatu.
Kompania Bertolda na chwilę uciszyła się i zaciekawieni przyglądali się sytuacji.

- Z dziewkami na spacer byśta poszli chłopy, do lasku albo na sianko
- lubieżny wzrok przeniósł na Ankę Bauer- a nie przybyszom z miasta widokiem wiejskiej, lichej palisady chcecie się chwalić, heh... - żachnął się jeden z wojaków.
- My, proste chłopy ze wsi, mamy taką zasadę, że najpierw obowiązki, a potem dopiero co przyjemne - zmierzył wzrokiem pijących piwo żołdaków. Z chęcią sam by się napił, ba, zrobiłby to już teraz, gdyby ta czwórka nie zajechała do wsi. A tak nie mógł ugasić pragnienia, musiał przełożyć obowiązki nad przyjemności, choćby tylko po to, żeby być lepszym od tej grupki upasionych knurów.

- Pozwulta z nami, to długo nie potrwa- powiedział już do dwójki przyjezdnych i skierował się w stronę wyjścia. Skinął głową Jostowi, dająć mu znak, żeby trzymał się bardziej z tyłu i czekał, aż Conrad i Imre wyjdą. Potem, zgodnie z planem, zamierzał zaprowadzić ich na mur, w celu identyfikacji przez łowcę.
Jost ze strażnikami dyskutować nie zamierzał. Ludzie barona uważali się za dużo lepszych od wszystkich i wyrażanie odmiennego zdania mogło się czasami źle skończyć. Kierując się zdrowym rozsądkiem i sugestiami Eryka poczekał, aż dwaj obcy wyjdą z karczmy. Miał zamiar iść za nimi.

Bez niespodzianek doszli do muru odgradzającego wieś od niebezpieczeństw leśnej gęstwiny. Eryk obawiał się, że jeśli Imre i Conrad spanikują, mogą w którymś momencie ich zaatakować, jak widać niepotrzebnie. Przybysze weszli na palisadę.

- Co chcecie pokazać? – powiedział Łowca Banitów rozglądając się spokojnie na boki. W końcu dostrzegł stojących pod lasem ludzi. - O co chodzi?
- Widzita tych na dole? Widzieliśta wcześniej którego z nich na oczy?- Eryk grał na czas, widząc, że Bert ciągle rozmawia z łowcą. Poza tym, może przypadkiem dowie się czegoś ciekawego.
- No chyba tak. - Imre patrzył we wskazanym kierunku. - Krasnoluda i tego młodzika widzieliśmy dzisiaj we wsi przy karczmie. Tego dużego kudłacza pierwszy raz w życiu.
- Ale tej panienki ja nie widziałem na pewno. - dodał żywo Conrad nie odrywając wzroku od Marianki.
- A jest na czym oko zawiesić - powiedział Jost wiedząc, że jego słowa do wspomnianej dziewczyny nie dotrą. - No popatrz. - Trącił Eryka pod żebra. - Obejść osadę miał, sprawdzić wszystko, a dziewuszkę sobie przygarnął. Zgubią go kiedyś te baby. - Pokręcił głową.
- Czyli wczoraj wieczorem żadnego z nic nie widzieliśta, przy świątyni, jak wychodziliśta, albo nawet gdzie indziej?
Obaj mężczyźni pokręcili przecząco głowami.
- Pomogliśmy Wam? - zagadnął Conrad idąc za Imre w kierunku drabiny.
- Bardzo - odparł Jost, nieco zaskoczony reakcją obu obcych. A raczej brakiem odpowiedniej reakcji. Wszak powinni byli stwierdzić, że nie wychodzi ze świątyni.

Nie zatrzymywani zeszli i udali się w stronę karczmy. Dlaczego tak szybko? Czyżby obawiali się, że każde dodatkowe pytanie może ich zdemaskować? A może po prostu czuli się nieswojo, w końcu sytuacja jest nieciekawa, we wsi zabita kapłana Młotodzierżcy. Tak czy inaczej, nie opuszczą murów Biberhoff, chyba, że siłą, ale wydaliby tym samym wyrok na swoje głowy.
Eryk odmachał pozdrawiającemu ich Ulrykowi, który pełniąc wartę na murze, przyglądał się bacznie całej sytuacji.

- Rano mówili, że w świątyni nie byli, nawet my ich o to specjalnie wypytali. A teroz...
- Bauer Spojrzał na Josta. Ten dokładnie wiedział, co się Erykowi nie zgadzało.- Chocioż czy to storczy, żeby ich za śmierć śmiercią ukarać?- Zrobił krótką pauzę, spojrzał na malejące w oddali sylwetki dwójki mężczyzn.- Chodźmy powiedzieć reszcie, razem cosik obmyślimy.

Skłamali rano, odnośnie świątyni, to było pewne. Oczywiście wskakiwali teraz na miejsca głównych podejrzanych, ale może nie byli tam pierwsi? Może znaleźli oni tylko ciało, jeden z nich nie wytrzymał i zwymiotował, a potem wyszli i postanowili nikomu tego nie zgłaszać. Bo niby kto uwierzyłby w ich niewinność? Już teraz Eryk wiedział, że nikt, w końcu poszlak mieli jak na lekarstwo.
Oczywiście, istniała też możliwość, że byli winni, co znacznie ułatwiało sprawę. Tylko musieli mieć jeszcze coś. Można powiedzieć, że mają dowód na to, że podróżni tam byli. Teraz przydałby się chociaż jeden an to, że to oni zabili.
Eryk zamyślił się. A co, jeśli będą musieli uznać ich za winnych i zabić? Tak po prostu, jako kozły ofiarne, żeby uratować Biberhoff przez wizytą mściwego i bezwzględnego inkwizytora? Czy byłby w stanie to zrobić?

Z tym pytaniem kołaczącym pod czaszką, zszedł na spotkanie wchodzącym przez bramę strażnikom.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 06-01-2013, 14:53   #94
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Khazad poważnie się zastanawiał czy nie splunąć mu pod nogi charchem spod wątroby.
Ani chybi tak by uczynił, gdyby tylko na trakcie jako i on stali. Bo i po co pod kopyta końskie nieprzyjemności czynić jako zwierzę posłuszne było i grzeczne złego nic nie czyniąc?

Jako tak Arno pomyślał, tak na ten tychmiast we łbie twardym kolejna myśl zrodziła się, by charchnąć w górę, ale z czynieniem tego problem był oczywisty i od wiatru zależny bardzo. Na chwilę jedną dmuchnąć inaczej niż zwykle może. Potem z własnego lica zmywać trzeba będzie.
A charchy się z brody ciężko usuwa, oj ciężko.

To choćby może na stopę mu nafajdać ustami. Zwierza nie obraża, pod górę pluć nie trzeba.
Co prawda Hammerfist wolałby drzyznąć mu w oko, ale z braku lepszego wyjścia i stopa mogła być albo i wyżej kapeczkę.

Już stojący z hardo podniesioną głową oraz dłońmi za pas zatkniętymi kciuka hakami zbierać wewnętrzną moc w sobie począł od głębokiego powietrza nosem wciągnięcia, by siły zewsząd pozbierać.
Dłoń jedna nieopodal młota spoczywała do dobycia go w jednej chwili gotowa.

Wiedział nawet już w sposób jaki wojaka trzasnąć. Zbyt blisko podlazł, czyli z tratowania nijak skorzystać nie mógł. Nim konia do galopu by popędził, to khazad dawno z boku by stał.
Co by nie mówić, konnica na krasnoludy najgorszą siłą była, bo z siodła solidnie wychylić się trzeba, by takiego khazada choćby smyrnąć mieczem.
Toteż w razie czego obuszkiem by konnego najbliższego w stopę trafił, ażeby za bardzo biegać nie mógł. Ani chodzić.

Potem to by się przy koniu kręcił zasłonę sobie z niego robiąc.

Nagle żołdacy odwrócili się i odjechali, zaś khazad spodełba spojrzał na Eryka. Wyglądał tak, jakby chciał coś Bauerowi powiedzieć, lecz tylko splunął na trakt.

Rozejrzał się jeszcze podejmując trop, lecz ten już nigdzie go nie doprowadził. Krasnolud skrzywił się jedynie i zawrócił w las.


Prawie w równym czasie, co Hammerfist i Bauer na polanę wrócili pozostali prowadzeni przez Thalberga. Zrazu jak tylko Arno zobaczył niedźwiedziowatego osobnika, podniósł łapę w górę na powitanie.

Jost i Bert od razu zabrali się do czyszczenia wielkiego kamulca przytaszczoną wodą. Natychmiast uczeń kowala podbiegł ciekaw wyników.
Zauważył też, że zły był Hubert. Pewnikiem jego dzieło badali właśnie.
Kości znalezione do jelenia należały wraz z pękniętą solidną czaszką, wnętrzności też zapewne, skór nigdzie nie było, ale na tropicielu pełno ich wisiało.
Ponadto myśliwy spozierał na osmolony kopczyk drewna tak, że niemalże stanął w ogniu.

Wszystko to straciło na znaczeniu, kiedy głaz został odsłonięty. Był wspaniały!
Zdecydowanie nie pochodził z najbliższego otoczenia i dalszego z resztą też. Wogóle nie sądził, by pochodził ze Stirlandu, a raczej na południu w górach.
Przez chwilę zastanawiał się nad miejscem nieco bliższym, gdzie można by było takiego kamulca znaleźć. Nie znał takiego.
Run też żadnych nie było.
Arno niezmiernie był ciekaw jak się on tu znalazł. Czyżby Hubert go przytargał? I po co akurat stamtąd?


Z tego, co krasnolud rozumiał, to właśnie mieli głównych podejrzanych, po których poszli Jost z Erykiem.
Zdawało się, że Thalberg widział jak wychodzili ze świątyni Sigmara, ale krasnoludowi coś tu nie pasowało. Niby wszystko pasowało, bo wleźli do środka, jeden trzasnął, drugi rzygnął, ale Arno nie był przekonany.

Dwóch takich przyłazi do wsi i przypadkiem całkiem trafia na moment idealny. Umyśla sobie, że kogoś ubije. Pada na ojca Fryderyka od tak sobie. Bo się krzywo spojrzał.
A potem wyleźli, ślady zostawili i zamiast z rana samego wylecieć z Biberhof, to oni dalej czas mitrężyli. Marna kupa z tego była jak na gust Hammerfista.

-Po mojemu to nie oni, ale posłuchać ich trzeba-rzekł krasnolud.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 06-01-2013 o 14:57.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 06-01-2013, 22:59   #95
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





OKOLICE BIBERHOF, 1 VORGEHEIM, WCZESNY WIECZÓR



Strażnicy spotkali się wszyscy pod bramą. Latem dni są zawsze długie, a ten drugi po najdłuższym w roku jeszcze sie nie skończył. Słońce co prawda opadało łukiem nad lasem, lecz do zachodu i nastania stirlandzkich ciemności wciąż było kilka godzin.

- Słuchajta chłopy. – powiedziała Marianka. – Znalazłam trop wozu. Woźnica był na polance, przy ołtarzu się grzebał. Wóz skryty na skraju lasu był. Odjechał najpóźniej rankiem na południe. Jeden koń. Potoczył sie powoli. Na bystrych koniach może dogonim go przed nocą! Nigdzie na noc nie zajedzie po drodze a podróżować po ciemku niebezpieczno. Pewnie już zaczyna szykować się do nocowania w lesie. Trop zostawia szeroki jakby pługiem orał. Musi ciężki być załadunek.










Niektórzy strażnicy wiejscy postanowili od razu wziąć w swe ręce przybyszów uznając ich za pierwszych, najważniejszych podejrzanych. Wkroczyli do karczmy z groźnymi minami, że aż wszyscy w niej zamilkli z nieoczekiwanego wtargnięcia gromadki, obracając twarze na drzwi.

- Goście podróżni! Imre i Conradzie aresztujemy was w sprawie zabójstwa ojce Gottlieba. Kłam nam zadaliśta, że w świątyni was nie było, kiedy widziano was ją opuszczających z rana!

Imre poczerwieniał. Zacisnął usta lecz nic nie rzekł. Nie ruszył się też z miejsca.

- Kto tak godoł? Świadka przyprowadźta! – mruknął piwowar bacznie wszystko obserwując. - Sąd się odprawi..

W końcu łowca wstał ze stołka i wyjął zza pazuchy zwinięty glejt. Położył go na szynkwasie aż zadudniło gdy grzmotnął ręką o deski.

- Na rozkazach kultu Vereny jestem! Niejakiego Fryderyka Gotlieba za zbrodnię przed laty popełnioną, z polecenia samego Jego Ekscelencji przełożonego wurtbadzkiej świątyni, zobowiązany byłem ująć i ku sprawiedliwości doprowadzić! Jak umiecie chłopy to czytajcie! Ale z wami już nigdzie nie idę i żadnych sądów tu nie będzie! – warknął. – Sprawy swojej dochodził będę u barona a wy chłopy ani na mnie, ani na mym towarzyszu podróży łap nie położycie! Wygodnie by wam było abyśmy zadyndali za zbrodnię niepopełnioną, kryjąc mordercę pośród was! – ustawił się tyłem do baru mając na oku z ukosa i piwowara. Rękę wsparł na mieczu.

Zbrojni barona zaniemówili łypiąc oczami to na strażników, to na łowcę banitów to na swego kapitana.

- Czekaj no. Pozwól, że zerknę. – Bertold wstał i sprężystym krokiem podszedł do lady. Przeczytał papier powoli. – Sługa świątyni Vereny to nie byle przybłęda chłopcy. – mruknął pod nosem do strażników. Jakbyśta go powiesili niesłusznie, to baron chyba ze wstydu przed Wurtbadem osobiście by was z dymem puścił uprzednio zamęczywszy w lochach...

- Herr Bertoldzie! – krzyknął Bauer oberżysta. – Przecie głupoty młokosy gadają! Wszystko wyjaśnić się da! – spojrzał surowo na strażników. – Czemu nasi goście kłamać by mieli?

Conrad nie wytrzymał podbiegając do zbrojnych strażników.

- Wybaczcie! Kłamstwo to było, lecz kto by dał nam wiarę? Za pana Imre ręczę dobrym słowem, że nie on krzywdę zrobił kapłanowi! – zapewnił blady jak ściana.

- Prawda to, żeśmy tam byli. – Imre zwiesił głowę lecz głos miał donośny. – Nie ja jednak zarżnąłem wieprza Gotlieba mordercę i oszusta! Takim go znalazłem. Conrad, – wskazał palcem blondynka. – mi świadkiem! Spóźniłem się by go pojmać, choć sprawiedliwość go dosięgła w sposób inny na oczach Sigmara!

Imre ze zwężonym wzrokiem obserwował spodełba wieśniaków.

- Ha! – krzyknął piwowar. – To jednak byliśta tam! Chłopcy bierzcie ich! Ja po wójta polecę! Chyżo, ich rzeczy zabrać, dla wójta je zaniosę, a ptaszki w piwnicy moejej zamknąć tymczasem! - Bauer sięgnął po nóż spod lady i cofnął się na bezpieczną odległość.

Bertold odłożył glejt na ladzie i skierował sie do wyjścia.

- Za mną! – krzyknął do podwładnych. – Jedziemy złożyć sprawę baronowi!

I wyszli nie kwapiąc się stawać z własnej woli między młotem a kowadłem bez wyraźnego rozkazu pracodawcy. Oddalający się galop koni oznajmił wszystkim ich odjazd.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 09-01-2013, 08:43   #96
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Nie myślała owijać w bawełnę. Trza było pruć za tym wozem, co im jakoweś łupy z lasu wywoził. A może i morderca na zydlu siedział?
Marianka z nadzieją spojrzała w przyszłość. Może wtedy wsi inkwizytor nie spali.

- To jak chłopy? Który śladem wozu ze mną pojedzie? - spytała Marianka - Nie odpuszczę psia juchom. Jak kłusują na naszych terenach to tylko kolejne kłopoty na głowy nam ściągną. Konie trza przyprowadzić. - mówiąc to skierowała się w stronę bramy.

Zamierzała sprowadzić konika, który przy wyrębie lasu całej rodzinie pomagał. Wierna to była szkapina, choć nie najmłodsza.

- Ja pójdę - zgłosił się Jost. - Dacie sobie radę beze mnie, z dwoma ludźmi.
Jeśli dobrze pamiętał, kapłan, ojciec Fryderyk, miał konia wierzchowego. A dobry koń byłby dużo szybszy, niż szkapa, jaka stała w zagrodzie Szlachterów.
Eryk Bauer zaprotestował:
- Angela pewnie konia ci nie wyda. Ja jeden wierzchem jeździć potrafię.

- To idźta z nią pogadać. - rzuciła w przelocie Marianka - Na czczym gdybaniu tylko czas mitrężym.

Starała się nie pędzić, chociaż nogi rwały się do marszu. Wolała to od jazdy wierzchem, ale konie mogły pomóc im nadrobić stracony czas.
-Już ja draniom pokażę - myślała czule gładząc ulubiony topór.

Gniady stał tam gdzie zawsze, w małej stajni tuż przy domu, w którym mieszkali. Poklepała zwierzę po karku, podsunęła zerwane po drodze liście mięty, które Gniady od razu spałaszował i założywszy mu lejce wyprowadziła na zewnątrz.
Potem sprawnie, jak to była przyzwyczajona wskoczyła na oklep i powoli ruszyła w stronę bramy.

Tam zamierzała poczekać na towarzyszy. Miała nadzieję, że szybko i sprawnie uwiną się z Angelą. Sama wolała się nie pokazywać w świątyni. Nie pałały do siebie z Apfelówną wielką sympatią.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 09-01-2013, 18:01   #97
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Klaczka była piękna. Jost od dawna potrafił ocenić jej zalety i miał wielką ochotę właśnie na niej pojechać z Marianką w ślad za owym tajemniczym wozem, którego ślady prowadziły od kamiennego ołtarza gdzieś w siną dal. Było jednak jedno ale...
Eryk miał oczywistą rację - na księżowej klaczy winien jechać ktoś, kto umie dobrze się utrzymać umie w siodle.
Kiedyś może Jost by się i spierał z Erykiem. Wszak to on się pierwszy zgłosił. Tym razem jednak nie chodziło o jakieś dziecinne rywalizacje, tylko o los całej wioski, którą śledczy mogli po prostu puścić z dymem.

Rozmowa z Angelą ugruntowała niechęć Josta do nowicjuszki. Ta najchętniej własną piersią chroniłaby tajemnicę morderstwa. A miałaby czym ją chronić, nie da się ukryć. Żadne rozsądne argumenty nie potrafiły do niej dotrzeć. Całkiem jakby za wszelką cenę chciała ich powstrzymać. Skąd niby miałaby wiedzieć, że mordercą jest ktoś ze wsi? A może to jednak ten ktoś od wozu?
Całe szczęście, że jednak ustąpiła i pozwoliła Erykowi zabrać konia. Inaczej zapewne trzeba by ją związać...
- Poczekajcie na mnie z Marianką - powiedział do Eryka, gdy ten zaczął siodłać klacz. - Wezmę naszego kasztana i jadę z wami.
Pobiegł do własnej chałupy.

Z kuchennego stołu zabrał pokaźny kawał chleba, ze spiżarki - pęto kiełbasy. Jedno i drugie zawinął w płócienną szmatkę i schował do torby.
- Powiedz matce - zwrócił się do Anny - żem musiał w wiadomej sprawie ze wsi wyjechać. Wraz z Marianką i Erykiem. Śmigaj!
Nie czekając na reakcję siostry założył kasztanowi uzdę, a potem skoczył na grzbiet konia i ruszył w stronę bramy.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-01-2013, 20:26   #98
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Nowy trop, pogoń konno, Marianka- to powody, dla których Eryk zdecydował się dołączyć do dziewki i Josta. Poza tym, obawiał się reakcji przybyszów- jako jedyny rozmawiałby z nimi trzy razy, mogliby uznać, że się na nich uwziął i skupić na nim swoją frustracje, a może i gniew. Może to nie byłą postawa godna strażnika, ale chciał uniknąć kolejnej, choćby i słownej, konfrontacji z nimi. Poza tym, sam nie wiedział już, komu wierzyć, postawił więc na nowy trop.

Jost chciał jechać na koniu ojca Gottlieba, jednak Eryk musiał wytknąć mu jego brak umiejętności jeździeckich. Zrobił to zarówno dla dobra sprawy, w końcu koniem teraz opiekowała się Apfelówna, i mogłaby sprawiać problemy z wydaniem go niewprawnemu jeźdźcowi (szczególnie że po dzisiejszej pogawędce ze strażnikami była na nich śmiertelnie obrażona), ale i dla własnej przyjemności. Właśnie, przyjemność- tego mu brakowało. Prawe nie jadł i nie pił dzisiejszego dnia, a słońce już ku zachodowi się chyliło. Nie odczuwał jednak głodu ani pragnienia, powierzone mu zadanie pochłonęło go w pełni i, póki co, mógł ignorować wołanie organizmu o jedzenie.

Marianka poszła po rodzinnego konia, podczas gdy Eryk z Jostem udali się do świątyni.
Angela zdawała się nie rozumieć, co do niej mówili. Eryk już od jakiegoś czasu zdawał sobie sprawę, że kobiety dalece bardziej skomplikowane od mężczyzn są, nawet te ze wsi (bo ponoć miastowe, to jeszcze bardziej), ale to nie tłumaczyło uporu maniaka, z którym akolitka powtarzała, że morderca we wsi jest, nie zaś za jej murami.

- Ale przeca nie wiemy, czyja to sprawka. A do przypadków trudno dodać, że akurat tego ranka wóz wyjechał z lasu. Kto by się tak w lesie obozował, i to jeszcze jak festyn we wsi się odbywał i gości chętniemy by przywitali?
- tłumaczył Apfelównie swoje racje.

Zajęło to znacznie więcej czasu niż gdyby faceta chcieli przekonać, ale udało im się bez rękoczynów konia pożyczyć. Jost na szczęście zgodził się, żeby to Bauer dosiadł wierzchowca i sam udał się po konia Schlachterów. W tym czasie Eryk siodłał konia i zastanawiał się, kto i co mógł robić w okolicy ołtarza, oraz co takiego wiózł. Kłusownik, który skorzystał z przedświątecznego zamieszania i upolował kilka jeleni na "ich" terenie? Możliwe. W takim razie, pogoń byłaby zbędna. Chociaż, ile zwierzyny musiałby upolować, żeby tak obciążyć powóz? Marianka nie mogła błędnie odczytać tak jasnych śladów, nie ona. Teraz głównym pytaniem stało się nie "kto", tylko "co przewoził".

Gdy podjechał do bramy, Marianka już tam czekała, a chwilę później dołączył do nich Jost. Ruszyli bezzwłocznie, przez chwilę równo, jednak Eryk nie mógł nie wykorzystać potencjału swojego wierzchowca.

- Pojadę przodem, i zaczekam na was, jak tylko go dogonię.- Nie chodziło tylko o szybką jazdę. Naprawdę obawiał się, że jeśli się nie pospieszą, nie odnajdą wozu i ten enigmatyczny ślad rozwieje im się w dłoniach. Właściwie to nie były obawy, tylko intuicja, której Eryk nei przywykł ignorować.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 10-01-2013, 09:05   #99
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Gotte postanowił ruszyć do karczmy, postanowił się rozmówić z tymi, co to go rano tak niemiło oszukali.

***

- Na rozkazach kultu Vereny jesteśta, a tak po was taka zbrodnyja se spływa? Siedzicie se ta w oberży, oszukujeta i ino piwo popijacie? Taka sprawiedliwość go sięgła? Jaka sprawiedliwość go sięgła? Ubito go! A teraz tego, kto go ubił sprawiedliwość też sięgnie. Cię sięgnie! – wtrącił się jeszcze Gotte.

- Jam tylko jest na rozkazach Vereny parobku! - warknal Imre rozeźlony. - Nie będziecie mnie sądzić wsioki. Prawa nie macie. - Dobył miecza. - Tylko baron ma prawo!

- No to poleźli po barona, nie? Poczekacie se w piwnicy i tyle - niemal krzyknął Gotte, chwytając swojej broni. Przy okazji cofnął się jednak parę kroków w tył. Mocny w gębie to on mógł być, trochę mniej mocny był w bitce.

- Tu se poczekamy. - przedrzeźnił Gotte lowca. - i tyle.

No to Gotte czekał… czekał, aż ktoś silniejszy od niego przystąpi do działania. Spojrzał po pozostałych strażnikach i starszym Bauerze. Sam z pewnością nie wyskoczy pierwszy na tego groźnego z mieczem. W tedy przeca jego życie by się pewniakiem skończyło, prędzej niż powinno. Mógłby doskoczyć, próbować ogłuszyć, ale dopiero jak ewentualna walka się zacznie. A jak się nie zacznie to rzeczywiście będą czekać groźnie na siebie się patrząc.
 
AJT jest offline  
Stary 13-01-2013, 19:49   #100
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





BIBERHOF, 1 VORGEHEIM, WIECZÓR




- Ten mieczyk-burknął krasnolud powoli zza pasa wyciągając młot.
- To może byście tak włożyły tam, gdzie przed chwilunią był? - machnął ręką wskazując na pochwę.
- Jako pierwsi pewnikiem w czaszkę was trzasnąć nie możemy, ale jakby do obrony przyszło... - wzruszył ramionami Arno.
- A my proste chłopy. Jak ktosik przy nas jakim żelastwem macha, to i w pustych łepetynkach się taka myśl telepie, że nas ciachać będzie za chwilunię. No i bronić się próbować możemy.
- Nie ja tu na czyjeś życie nastaję - odwarknął Imre nie ruszając się z miejsca.

Conrad odpiął pas z mieczem i posłusznie odsunął się na bok.

- Jak mi proces przed baronem honorowo przyrzekniecie, to oręż też złożę. - powiedział łowca widząc zachowanie blondynka.

Arno skinął kudłatym łbem.

- Słowo khazada - powiedział, powoli zatykając młot za pas.

- Żądam audiencji u wójta. – powiedział dobitnie Imre chowając miecz do pochwy i były to ostatnie słowa jakie zdążył wypowiedzieć.

Wychylony zza jego pleców piwowar trzepnął do końcówką solidnej, drewnianej laski prosto w potylicę, samemu nie narażając się zbytnio na niebezpieczeństwo, gdyż łowca uwagę swoją skupił bardziej na strażnikach do porozumienia z nimi doszedłszy jako takiego.

- Skrępujcie go nim się ocknie! Ja skoczę na jedne nodze do Alfreda i rzeczy tego zbója do niego zaniosę. – powiedzial żywo stary Bauer wychodząc zza szynkwasu i unosząc z ziemi pękaty plecak łowcy banitów ostrożnie przestąpił nad leżącym na deskach mężczyzną i ruszył ku drzwiom.

Conrad za głowę się złapał jakby sam oberwał przez czerep.

- Jak Shallayę kocham, Herr Imre niewinny, krzywdy mu nie róbcie! – zająknął się chudy agitator. – Panienko szlachetna! – do kolan padł Jagny. – Ratuj i sprawiedliwości pilnuj o zbrojna damo, obrończyni prawdy!











OKOLICE BIBERHOF, 1 VORGEHEIM, WIECZÓR



- Chrońcie, bogowie! - Jost uniósł wzrok ku niebu, słysząc głupoty, jakie mówi Eryk.
- Stój! Eryk, zatrzymaj się! - zawołał w ślad za odjeżdżającym. - To głupota!

Wszak jeśli ten ktoś od wozu zabił kapłana, to nie zawaha się przed sprzątnięciem jednego, głupiego strażnika. Co innego, gdyby byli w trójkę, pomyślał Jost.

- Marianka, powiedz mu coś! - rzucił pod adresem jadącej obok niego dziewczyny.

Młody Bauer jednak zawzięcie z zaciśniętymi ustami spinał piętami boki wierzchowca i lecące spod tylnych kopyt grudki ziemi oraz rozwiany w pędzie ogon konia, były jedyną odpowiedzią jeźdźca.

Wieczór był piękny. Ciepłe powietrze przyjemnie roztaczało przyjemne zapachy koszonej traw i soczystego igliwia lasu. Nad horyzontem żółta kula słońca otoczona była czerwonawymi smugami wieczornej łuny zachodu.

Eryk po kilkunastu minutach szalonego galopu w oddali ujrzał majaczącą na poboczu sylwetkę wozu. Podjeżdżając bliżej od razu poznał, że przy pojeździe krząta się domokrążca Furc. Zgięty w pasie przy tylnej osi starał się kląć szkaradnie naprawić pęknięte drewno. Pociągowy koń spokojnie stał w pochyloną głową i leniwie skubał źdźbła przydrożnej trawy.

Bauer obrócił konia wokół osi a wierzchowiec zatańczył w piachu traktu. Zajęty naprawą wozu i obrócony plecami do jeźdźca woźnica nie widział strażnika jeszcze a Eryk musiał podjąć decyzję, czy chce poczekać na towarzyszy, czy w pojedynkę wyjść naprzeciw domokrążcy.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172