Ach, jakiż ubaw mieliby świątobliwi i stare baby. Wytykaliby palcami, śmiejąc się do rozpuku z całego widowiska. Ich opowieści zawsze były brane za wyssane z palca, malowane przez nich wizje piekeł nikogo nie interesowały, a płomienne i żarliwe kazania mogli sobie o kant rzyci rozbić. Bezbożny lud nie przejmował się takimi bredniami, zwyczajnie machał dłonią i udawał się do tawerny na kufel procentów i darmowe macanko.
Najemnicy jednak równie dobrze mogli się obecnie znajdować na ekspresowej drodze do nawrócenia, odnalezienia porzuconej w bogów wiary i życia w celibacie. W końcu dowód na istnienie piekeł właśnie gwałcił Zasłonę, jedyną granicę pomiędzy wymiarami. Za bordową łapą zwieńczoną pazurami wychynęły się ramiona, a następnie morda. Podłużna i kurewsko brzydka, z kozią bródką i zakręconymi rogami. Błysnęły przekrwione, żółte ślepia; kłapnęły długie, ostre zębiska. Zielonkawa ślina wytoczyła się spomiędzy warg i poleciała w dół, sycząc i żrąc podłogę. Druga łapa dołączyła do pierwszej, wspierając się na krawędzi rzeczywistości. Diabelskie mięśnie zagrały pod skórą, gdy gość z innego wymiaru odchylił się do tyłu i ryknął, pryskając naokoło śliną. Jedna z kropli zaskwierczała przy spotkaniu z błękitną tarczą Sinilina, druga wyżarła widoczną dziurę w pancerzu Coriaga.
Zasłona pękła pod zacisniętymi nań rękoma diabła, który poleciał na zbity pysk. Huk rozszedł się po sali, gdy najnowszy gość przywitał posadzkę. Dolna połowa, cała w sierści i zwieńczona kopytami zatańczyła, próbując odnaleźć oparcie. Szpony zazgrzytały na drewnie, gdy potężna sylwetka zaczęła się podnosić. Magowie przyspieszyli znacznie swoje inkantacje, towarzyszka Noisilho posyłała bełt za bełtem w stronę czorta, na którym jednak nie robiły żadnego wrażenia.
Yngvar nie czekał i posłał na powitanie coś znacznie zabawniejszego; ot, a nuż wkupi się w łaski i wyjdzie stąd żywy? Diabeł był już na jednym kolanie, kiedy góralowy podstęp został wprowadzony w życie. Coriag, nadal pokrzykujący w jakimś dawno zapomnianym języku, nagle znalazł się zbyt blisko przybysza. Jedno machnięcie bordowego łapska i rycerzyk już szybował na spotkanie balustradzie. Nikt poza Yngvarem raczej nie zwrócił na to uwagi. Na to, co niedokończone zaklęcie Coriaga zdziałało – już tak.
Czysta energia poszła we wszystkie kierunki: zerwała kolejną część balkonu, wyrąbała dziurę w ścianie i rozerwała kawałek powały. W paru miejscach wygięła posadzkę, nadłupała trochę kolumny. Następnie uderzyła w najemników, którzy zatoczyli się jak jakieś pijaczyny i nawet musieli oprzeć się o siebie nawzajem, coby utrzymać się na nogach. Tarcza Noisilho zamigotała raz, drugi i rozpadła się. Natomiast obie czarownice, ciemnowłosa i gówniara, wycwaniły się i rąbnęły razem z Sinilinem splecionym zaklęciem.
Jego siła po raz drugi zachwiała duetem najemników, jednak to diabeł oberwał najgorzej. Łańcuchy, które nagle zmaterializowały się w powietrzu, zaczęły go oplatać. Zacisnęły się wokół tułowia, owinęły ciasno krtań i zbiły go z nóg. I gdy ogromne cielsko rąbnęło na powrót o posadzkę, wiedźmy na powrót skoczyły sobie do gardeł, miotając zaklęciami na wszystkie strony. Towarzyszka Noisilho dobyła dwóch noży i skoczyła w stronę diabła, podczas gdy Sinilin zaczął splatać kolejne zaklęcie.
A Vonmir z Yngvarem... Vonmir z Yngvarem gapili się na wyrwę w rzeczywistości, którą chudy mag zaczął właśnie cerować.
__________________ "Information age is the modern joke." |