Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2013, 00:08   #103
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Buttal


Port Kamienna baszta naprawdę był sercem północy i Buttal musiał przyznać to, krocząc pomiędzy przechodniami z różnych krańców świata. Widział elfów ubranych w niepraktyczne, koronkowe surduty i buty z wielkimi klamrami, drżących w futrzanych płaszczykach i targujących się z przedstawicielami cechów myśliwskich o ceny futer niedźwiedzi, wilków oraz pum śnieżnych. Widział obcokrajowców z turbanami na głowach, grubo opatulonych wieloma warstwami płaszczów podróżnych oraz swetrów, krążących grupami po zaśnieżonych ulicach, z fascynacją oglądających rzeźby lodowe, zdobiące parki. Ich ciemna skóra była dla miejscowych równie egzotyczna, co Baledor dla nich.

Byli też przyjezdni kupcy, zachwalający swoje towary, łypiący na przechodniów i marzący o wielkich interesach na tym „pieruńskim wypizdowie” jak zwykli nazywać północ. Buttal zdawał sobie sprawę, że północ, na której mieszkał była ledwie przedsmakiem prawdziwej Północy, rozciągającej się setkami mil za masywem Gór Przodków. Ciekawe, jaką nazwę nadaliby przyjezdni tamtym pustym i opanowanym przez wendoli rubieżom.

Krasnolud potrząsnął głową, rozejrzał się i szybkim krokiem ruszył pomiędzy przechodniami. Zmarszczył brwi, kiedy tuż przed nim zmaterializowała się wychudzona postać w poplamionym tłuszczem futrze. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, a jego szczurza twarz przybrała jeszcze bardziej groteskowego wyglądu.

-Witam, miłego pana!

-Em… Witam?

-Cóż za wspaniały dzień! Na pewno pan z drogi! Zmęczony i głody! Mam wspaniały sposób na przywrócenie sił każdemu znużonemu podróżnikowi!


Kurier cofnął się odruchowo o krok, kiedy obcy teatralnym ruchem przesunął się na bok, jednocześnie sięgając za pazuchę. Buttal w ostatniej chwili powstrzymał się od dobycia topora, kiedy zrozumiał, że błysk w dłoni dziwnego mężczyzny to nic innego niż chochla kucharska.

-Potrawki z lodowych mątw! Szczury w bułce! Gołębie jaja! Świniak na patyku!- zakrzyknął radośnie, nie zwracając uwagi na zaskoczenie swojego rozmówcy. Dłonią w bezpalcej rękawiczce kolejno zrzucał pokrywki ze starych, pośniedziałych garnków ustawionych na wózku, który do tej pory ukrywał za plecami.

Krasnolud podrapał się po karku, nie bardzo wiedząc jak zareagować.

-Świniak na patyku?- zapytał ostrożnie, gdyż ta część menu nie pasowała mu do reszty „rarytasów” serwowanych przez obwoźnego kuchtę.

Mężczyzna energicznie pokiwał głową i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

-Dokładnie tak!- szybko włożył dłoń do odpowiedniego garnka i wyjął zeń patyk, na którym znajdowały się straszliwe rzeczy z dużą ilością rurek, nitek i żył.- Świeżutka wieprzowina! Świnia jeszcze nie wie, że je straciła!

-Podziękuję…-
Buttal cofnął się, kiedy sprzedawca zaczął wymachiwać tym straszliwym posiłkiem blisko jego twarzy.

-Na pewno?

-Tak…

-Mam do tego papkę z tartego czosnku…


Resnik odruchowo zaczął oddychać przez usta i dyskretnie rozejrzał się, szukając drogi ucieczki. Tłukł wendoli, zbójców a nawet walczył z rozrywaczem. Jednak przerażające wytwory gastronomiczne pozbawiały go resztek odwagi i pewności siebie.

Dlatego też pierwszy raz z ulgą usłyszał okrzyk „Pożar!”, który rozległ się gdzieś daleko za jego plecami. Kucharzyna zadarł głowę niczym wilk węszący ranne zwierze i rzucił szaszłyk przez ramię, prosto do kotła.

-O mamusiu! Pożar!- zaskrzeczał i jął szybko zakrywać swoje dania odpowiednimi pokrywkami. Buttal zaskoczony uniósł brew.

-Idzie pan tam?

-No jasne! Gapie uwielbiają coś przetrącić w trakcie widowiska!-
dodał, kiedy krasnolud zaczął już odzyskiwać wiarę w rasę ludzką. Zamiast tego westchnął tylko, obserwując szybko oddalającego się sprzedawcę, pchającego po śniegu swój wózek. Plac dookoła niego szybko pustoszał.




Kiedy obrócił się, by spojrzeć na czarną kolumnę dymu bijącą w niebo, za swoimi plecami usłyszał szelest i skrzypienie śniegu pod czyjąś podeszwą.

-Buttal Resnik?

-Co… ?


Kątek oka zdążył dostrzec tylko błysk noża w czyjejś ręce.


Jean Battiste Le Courbeu


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=bBQYBild3Yc[/MEDIA]

Karczmarka w „Smutnym Kaznodziei” osobiście podchodziła raz za razem do Jeana, podając mu zamówione zadania, napełniając kufel do pełna niechrzczonym piwem i co jakiś czas uśmiechając się zalotnie, w czasie poprawiania ramiączka fartucha, które to nieustannie spadało, odsłaniając czasami to, czasami owo.

Jean sam nie wiedział jak to się stało. Najpierw przychodził tam dla piwa, potem nawiązał się mały flirt z jedną z dziewek służebnych, który przeistoczył się w jednonocny ,ale niezwykle przyjemny romans. Kiedy przybył tam następnego dnia, właścicielka całego wyszynku bez słowa chwyciły go za klapy żabotu, uniosła do góry i zaciągnęła do kuchni. Gnom jeszcze pamiętał ile strachu najadł się, widząc wbity w stół tasak rzeźnicki i słysząc, że kwiatuszek, z którego to strzepnął trochę pyłku, był w istocie ukochaną córeczką Monique, właścicielki karczmy.

W sumie gnom nie pamiętał, co wtedy zaczął pleść, jakich historii nie stworzył żeby udobruchać rozsierdzoną kobietę. Jakim sposobem uratował życie tak skutecznie, że zamiast jednej przygody pod dachem „Smutnego Kaznodziei”, przeżył dwie. Wielokrotnie.

Sama Monique, mimo bycia w kwiecie wieku, wciąż była zdobyczą niczego sobie, więc Jean wpadał czasami do mamusi, albo do córki. Albo do obu, jednocześnie.

Teraz jednak uśmiechnął się do karczmarki, poruszył kilka razy brwiami, wzdął chrapy nosa i oblizał wargi, by tym bezsensownym, ale jak najbardziej lubieżnym popisem mimiki spławić kobietę, jednocześnie nie obrażając jej dumy brakiem zainteresowania.

-Nawet nie próbuj.- rzucił do Sargasa, który zaczął bardzo intensywnie wpatrywać się w jego ucho.- Przy tobie jestem prawie święty.

Kot miauknął przeciągle, obserwując jak jego pan spokojnie otwiera przewiązane czerwoną wstążką listy. Następnie zamiauczał raz jeszcze, uderzając łapą w rondo kapelusza gnoma.

-Och doprawdy? A mam ci przypomnieć dziwną aferę, kiedy to po dwóch miesiącach od naszej wizyty na dworze, ulubiona, gładka i biała, kotka królewny powiła pięć kociąt o ogonach jak szczotki, frędzlowatych uszach i umaszczeniu podejrzanie podobnym do mojego kota?- spojrzał na Sargasa tak wymownie, że kot położył po sobie uszy i z irytacją zamoczył pysk w misce z mlekiem.- Tak myślałem…

Następnie rozwinął kopertę i przebiegł wzrokiem po listach.

Drogi R.

Towar dotarł bezpiecznie do miasta i wedle twoich wytycznych, jest gotowy żeby dostarczyć go do starucha. Moi ludzie zaczną obserwować go wraz z dostarczeniem materiałów do pracy. Raporty składane będą wedle twoich wytycznych, regularnie, co dwa dni. W razie gwałtownych sukcesów w pracy naszego wiekowego przyjaciela, jestem gotów w każdej chwili wysłać ludzi po wyniki jego badań i jednocześnie rozwiązania faktu jego kłopotliwej nieprzydatności
.


Lucas"

Na odwrocie wiadomości ktoś zapisał pochyłym, eleganckim pismem kilka losowych znaków. Jean zmarszczył brwi, próbując je odczytać, by po chwili przystawić doń kieszonkowe lusterko.

-M6OE4…- mruknął, odczytując odbicie.

Po chwili konsternacji chwycił drugi list.

Lucasie

Gwałtowna zmiana planów. Nasz starszy przyjaciel został uprowadzony i nie wiem jeszcze, przez kogo. Przepadły też wszystkie jego prace naukowe i wyniki badań. Towar niech pozostanie w ukryciu do czasu, gdy ktoś wyżej ode mnie nie odkryje położenia naszego drogiego przyjaciela
.


Z wyrazami szacunku
R
.

P.S. Zgodnie z życzeniem, odesłałem twój list. Liczby, jakie masz podać w banku by otrzymać twoją należność, są na odwrocie

Jean bezwiednie podkręcił wąs i obejrzał drugi z listów. Ten napisany był na drogim, czerpanym papierze, nie śmierdział zbutwiałą piwnicą oraz grzybem a styl pisma zgadzał się z numerami wypisanymi na pierwszej notce.

Gnom z pewną irytacją przebiegł palcami po papierze, szukając jakiś wskazówek. Po kilkunastu sekundach uśmiechnął się, wyczuwając pod opuszkami delikatne wgłębienie.

-Bingo! Mam cię, arogancki gnojku…

Jean szybko sięgnął pod pazuchę, do małego pudełeczka, i wyjął zeń grafitowy rysik na srebrnej rączce. Delikatnie pocierając nim o kartkę, dziękował Olidammarze że mężczyzna z którym pisał Lucas z bandy z doków był na tyle nie ostrożny, by podbijać pieczęć bezpośrednio na stercie papieru korespondencyjnego, nie zdejmując wierzchniej kartki ze stosu. Dlatego też, mimo braku jakichkolwiek oznaczeń na liście właściwym, wciąż można było odczytać ślad po stemplu albo pieczęci, odbijanej od wcześniejszej korespondencji.

Jean uśmiechnął się lekko, zdmuchując z papieru grafitowy pył. Jego oczom ukazało się duże, zdobione „R” otoczone zawijasami słabo dobitej winorośli.

-Rodzina Roques…- szepnął, ciężko opadając na krzesło.- Nosz cudnie..


Tsuki


Kapral Anton Arkoff skrzywił się, raz za razem krążąc po pomoście. Smród, nieprzewidziane przedłużenie czasu służby, chłód oraz wilgoć bijącą znad zatoki mógłby znieść. Jednak Tego dnia sierżant McZahn był zdecydowanie w złym nastroju. Najpierw w niewybrednych słowach zbeształ całą ochronę rezydencji Davidhoff’a, potem opierzył go oddzielnie, jako głównego nadzorcę wachty z przystani, a finalnie przydzielił mu, jako podkomendnych, bandę najbardziej ograniczonych i agresywnych siepaczy ze wszystkich najemników, chroniących dom Księcia z Doków.

Anton westchnął i rzucił okiem kolejno na wszystkie trzy pomosty. Skrzywił się, widząc jednego ze swoich podkomendnych, Dirka, szczającego z pomostu. Bezpośrednio do stojącej poniżej łodzi.

-Dirk!

-Hę?-
osiłek obrócił się powoli, pociągając nosem i łypiąc świńskimi oczkami na kapralach.- Czego?

Arkoff zignorował mocno nieprzepisowy sposób zwracania się do jego skromnej osoby i wymownie spojrzał na żółty strumień, ze stukotem spadający na deski łodzi.

-Możesz mi wyjaśnić, co ty robisz?!

-Szczam…

-Ale czemu, do kurwy nędzy, na tą przeklętą łódź!? Latryny nie masz?!


Drab spojrzał najpierw na przełożonego, potem na wskazaną przez niego drewnianą budkę do załatwiania potrzeb fizjologicznych, a potem znowu na mężczyznę. Po długiej chwili usilnego myślenia jego umysł uformował jedyną, zdaniem Dirka, sensowną odpowiedź na uwagi kaprala.

-A weź spierdalaj…

Arkoff poczerwieniał na twarzy, poprawił hełm na głowie i ruszył po pomoście w stronę niesubordynowanego podwładnego.

-Posłuchaj sobie, ty bezmózgi kretynie! Jeśli w tej chwili nie zaczniesz zachowywać się jak zawodowiec, będę zmuszony… !

Nikt nie dowiedział się, do czego zmuszony miał być kapral Arkoff. Dźwięk dzwonu przybrzeżnego zagłuszył jego słowa, tak samo jak wystrzał z muszkietu. Dirk padał z dziurą w skroni a Anton obrócił się w stronę zatoki. We mgle, na skraju pola widzenia, zobaczył zaniedbaną łupinę a na niej mężczyznę w czarnym płaszczu, trzymającego w dłoni wymyślny samopał gnomiej roboty.


Najemnik nabrał powietrza i wydał z siebie przeciągły krzyk.

-… !!!

Krzyk, zagłuszony kolejnym uderzeniem dzwonu.

Dla jego ludzi zaś, było już za późno. Najpierw padł półork Grunk’t, trafiony między łopatki kolejną kulą wystrzeloną przez napastnika na łodzi. Potem Silvio i Sirrs zginęli od dwóch szybkich cięć krzywych szabel w dłoniach ogorzałego mężczyzny, który po cichu wdrapał się na molo. Stojący na lewym pomoście Abram stęknął tylko, kiedy rudy, ociekający wodą napastnik wyłonił się z cienia za jego plecami i z przerażającą precyzją. Mosses, który miał wraz z nim wartę, zdążył dobyć miecza i unieść go do ciosu. On też padł jednak sekundę później, kiedy trzeci pocisk z muszkietu bezbłędnie wbił mu się w oko.

„Ten demon strzelił trzy razy! Bez przeładowania!” była to jedyna sensowna myśl Antona, kiedy w przerażeniu obserwował rzeź swoich ludzi. Został sam. Mimo pogardy, jaką darzył każdego z przydzielonych mu siepaczy, wolałby jednak żeby żyli. Z nimi mógłby stawić jakiś opór. Teraz jednak nie miał żadnych szans.

Chyba że…

-Dzwon alarmowy…- kapral uśmiechnął się blado i obrócił na pięcie, wzrokiem odszukując kanciapę dla strażników i wiszący przy niej mosiężny dzwonek na sznurku. Uśmiech ten zniknął jednak, kiedy szczupła i zwinna postać wyłoniła się zza sterty lin leżących na nabrzeżu i z dłonią na rękojeści krzywego miecza doskoczyła do kaprala.

Nim dzwon portowy uderzył po raz ósmy, głowa ostatniego z obrońców podziemnej przystani z pluskiem wpadła do wody.

Cid uśmiechnął się lekko, potrząsając głową niczym pies strzepujący wodę z futra.

-Gładko poszło.- rzucił wesoło, nogą spychając swoją ofiarę do wody.

Arthus spojrzał na niego karcąco, podpływając do pomostu i wdrapując się nań z trudem.

-Brak ci ogłady.

-A tobie poczucia humoru
.- Tamir trącił towarzysza w ramię i spojrzał na chowająca miecz do pochwy elfkę.- Wszystko w porządku, inkwizytorze Tsuki?

Dziewczyna nie odpowiedziała na pytanie. Oni nie musieli ukrywać się pod pomostem, z którego ktoś szczał.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline