Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2013, 19:36   #111
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Ed, kiedy przekazał Remo kopię danych o zakulisach VirtuaGirl, wysłał kilka krótkich wiadomości tekstowych.
Wśród niech jedna zaadresowana była do Juniora. W pierwszym odruchu chciał go olać, jednak po dłuższym namyśle ruszyło go sumienie.
Cytat:
Wdepłem w wielkie gówno zadzierając z potężnymi graczami z cienia korporacji. Musze zniknąć z horyzontu na jakiś czas. Przekaż dla szwagra, żeby opiekował się moją Lady jak własną siostrą.
Powiedz dla Jorga, że miałem rację. Będzie wiedział o co chodzi.
Ed ostał też dosyć szybko tekst zwrotny od człowieka, który oficjalnie nie istniał. Ustalił co miało być ustalone i spokojniejszy wyjechał na miasto.

Walters spędził kilka godzin obserwując okolicę bunkra netrunnera VG. W końcu znalazł idealne miejsce na dachu jednego z okolicznych budynków. Kilkupiętrowe domy stały tak blisko siebie, że spokojnie można było przez długi czas uciekać po nich przeskakując z jednego na drugi. Większość miała swoje żelazne schody przeciwpożarowe, które umożliwiały zejście na dół. Znalazł też miejsce na parking swojego motoru pod narożną knajpą gdzie było o każdej porze dnia takich maszyn wiele.




***





Budynek Extasy nie różni się niczym od innych wieżowców na Manhattanie. Klub był na parterze, którego szyby patrzyły na miasto, matową, nieprzeniknioną czernią. Przy wejściu stał ochroniarz, który wyglądałby może i na korporacyjnego biurowego bubka, gdyby nie jego potężna, opięta w elegancki, ciemnozielony garnitur sylwetka kulturysty. Gdyby nie gest podnoszonego do kwadratowej szczęki papierosa, jego wielka, nieruchoma postać, częściowo skryta w zacienionej niszy wejścia, mogłaby być wzięta za posąg zaciętego cyborga o krótkich, postawionych na jeża włosach.
W środku z głośników sączyła się muzyka, w rytmie której leniwie kłębiły się smugi dymów wszelakiej maści. Dominował zapach marihuany, haszyszu i opium. Wystrój był czerwono-czarny z przyciemnionymi światłami, jednak wolno przemierzające przestrzeń reflektory i kolorowe nitki laserów oddawało dziwnie ożywiony nastrój prężącego się do skoku kota. Od razu rzucał się w oczy wybieg, taki niczym z pokazów mody z tą jedną różnicą, że piękne dziewczęta nie spacerowały ciurkiem jedna za drugą, lecz poddawały się łagodnej ręce dźwięków, ocierając i przeciągając z rozkoszą na metalowych słupach. Po obu stronach wyścielonego czerwonym dywanem podwyższenia, na dole, siedzieli przy stolikach, rzadziej półleżeli wsparci na łokciach, patroni klubu. Przeważali mężczyźni, co akurat było zrozumiałe. Na kolanach wielu tańczyły kręcąc biodrami, ocierając się pośladkami o ich uda, młode, półnagie dziewczyny.
W zacienionej, ciepłej loży pod ścianą, przy stoliku z rezerwacją na nazwisko Vega, ze skrętem w ręku, siedział samotnie przy stoliku mężczyzna w czarnym garniturze. Na widok Felipy uśmiechnął się nieznacznie i wzniósł dłoń z dymiącym skrętem w geście zaproszenia. Puścił oczko.
- Hola... - odezwał się obcym dla Felipy, przyjaznym, głębokim głosem. - Felipa. - skinął głową z przyklejonym do ust półuśmiechem.
Felipa mruknęła do siebie przestępując próg klubu. Prawdę mówiąc nie tego się spodziewała. "Zamówię stolik na nazwisko Vega" kojarzyło się jej z miłą kolacyjką z lampką wina. Gdzieś podświadomie liczyła na elegancką knajpę z drogim żarciem, gdzie jej prowokacyjna kiecka sprowadzi nawet zabawne zgorszenie i zamieszanie...
A tu dookoła unosił się zapach dragów i wisiała ciężka aura seksu. Świetnie. Ze strojem wpasowała się, wobec tego aż za dobrze i każdy klient weźmie ją za dziwkę do wynajęcia. Perfecto Felipa, perfecto...
Jej poziom zniecierpliwienia sięgnął zenitu kiedy przy stoliku zamiast Waltersa zastała jakiegoś dupka, który najwyraźniej jej oczekiwał. Poczuła się kurewsko wystawiona do wiatru a nawet po ostatnich słowach Bulleta, że sporo osób chce ją sprzedać za mierda wysoką nagrodę przyszło jej do głowy, że to jakaś ustawka i powinna zwiewać.
- Kim ty kurwa jesteś? - w jej tonie pobrzmiewał taki chłód i wrogość jakiej Walters jeszcze u Felipy nie widział. - Gdzie jest Walters?
On wstał i poprawiając koszulę pod szyją odezwał się głosem Waltersa:
- Kochanie, a może najpierw buzi? – wyszczerzył się w uśmiechu dokładnie tak samo jak zwykł czynić to Ed przy wielu znanych jej okazjach. – Szuka mnie na mieście za dużo frajerów. – wyciągnął ku niej dłoń zapraszając do stolika. – Za to ty wyglądasz jak zawsze cudownie. Super kiecka. – cmoknął wesoło.
Felipa westchnęła nieco uspokojona.
- Pokaż mi dłonie - głos, mimika i gesty się zgadzały ale wolała poddać Waltersa osobistej weryfikacji. Podczas dwóch ostatnich dni poznała jego ciało dość dobrze aby mieć pewność czy ktoś jednak z nią nie pogrywa.
Po chwili usiadła do stolika.
- Nie pamiętam kiedy jadłam przyzwoity posiłek - uśmiechnęła się jednak wciąż łypała na mężczyznę jakby... bez przekonania. - Wolę cię w oryginale... Jeśli wiesz co mam na myśli.
Ed zrobił nieco zdziwioną minę słysząc, że jego prawdziwa facjata bardziej przypada do gustu latynoski.
- Really? - zawołał kelnerkę, która ruszyła w ich stronę. - maja dobre krewetki i kraby. - podpowiedział.
- Może być - Felipa w kwestii jedzenia okazała się delikatnie mówiąc mało wymagająca.
Po złożeniu zamówienia i w oczekiwaniu na nie Ed odezwał się poważnie.
- Ktoś chce odzyskać zabawki Suareza. Dostałem pogróżkę. Mam spaloną chatę. Chcą mieć jeden fant jako gest dobrej woli o północy w bunkrze Gonzalesa od VG. Pomyślałem żeby im się przyjrzeć z bliska i podłożyć nadajnik. Płotki zaprowadza nas do grubszych ryb.
- Wreszcie metody, które rozumiem i pochwalam - Felipa wyraźnie się ożywiła. - Chętnie zobaczę kto się pofatyguje. Podłożymy im coś choć odrobinę wiarygodnego czy bezczelnie nic nie wartą świnie?
- Nic nie podłożymy. Niech myślą, że ich olałem. - Ed wzruszył ramionami - tym co przyjadą na spotkanie wrzucimy nadajnik na auto. Trochę ryzykowne. Mam dla ciebie inteligentną maskę głupiej dziwki. Będę osłaniał cię ze snajperki. Tylko kierowcę potrzebujemy na wszelki wypadek. Masz kogoś dyskretnego "na zaraz"?
- Bien mirado... - westchnęła Felipa. Cóż, na świecie są obecnie tylko dwie osoby, którym zawierzam sin limites, szczególnie że wyznaczono za moją główką taką sumę, że sama rozważam czy się nie podkablować - zaśmiała się szczerze. - Nien que mal... żaden z tej dwójki nie jest wybitnym kierowcą. Mamy prosty wybór panie Vega. Haker czy najemnik? - zapytała przekrzywiając głowę na jedną stronę i odpalając sobie papierosa. Nie czekając na odpowiedź Waltersa dokończyła. - Najemnik nadał by się lepiej. Chociaż co by nie powiedzieć o jego wyglądzie z pewnością nie jest... discreto - uśmiechnęła się pod nosem przywołując obraz ponad dwu metrowej zadrutowanej kupy mięśni. - Tyle, że zawaliłam go robotą. Musi wystarczyć haker - niezbyt uśmiechał jej się ten pomysł ale nikomu innemu nie ufała. - Chyba, że ty masz kogoś "na zaraz"?
- Myślałem o Ferric, ale nie ma czasu. - wzruszył ramionami. Aniołów w tę sprawę mieszać nie mogę. Ok. To haker. Zawsze może zgrywać miękkim fiutem robionego alfonsa. - przytaknął Walters.
- Mówiłeś, że to była pogróżka - talerze wjechały na stół i Felipa ujęła w palce zakręcony ogon krewetki. - Czym ci grozili?
Ed zmarszczył czoło i skrzywił nos. W końcu wzruszył ramionami.
- Śmiercią kochanie. Śmiercią. - strzepnął i położył serwetkę na nogach.
- A ta narzeczona? Może zamiast siedzieć tutaj ze mną powinieneś upewnić się, że nic jej nie grozi? - Felipa nie mówiła złośliwie. Po prostu głośno rozważała opcje. Tamci mieli już na nich wystarczająco dużo haków.
- Dałem znać jej rodzinie. Klub się nią zaopiekuje. Jej brat jest Aniołem. - odpowiedział Ed spokojnie.
Jedynym komentarzem Felipy było nieznaczne skinienie.
- Jeszcze jedno. Montuję tą ekipę najemników. To znaczy nie ja, Bullet ją dla mnie montuje. Koszt piętnaście kawałków za dziesięciu wyszkolonych zadrutowanych skurwysynów tyle, że dziesięciu pewnie nie zdąży zorganizować. Ale weźmiemy ilu się znajdzie, mamy niejako nóż na gardle, si? Pomijając budżet CT zostaje nam deficyt kasy, który uzupełnimy wkładem własnym. Traktujemy to jako inwestycję, si? Jeśli weźmiemy zbrojnych z korporacji to cały stuff przejmą oni. Ludzie z zewnątrz sprawdzą się lepiej. Zgadzasz się? Ale to ciągle za mało ludzi. Skoro zdecydowaliśmy się na taki a nie inny plan musimy załatwić więcej najemników. Zobaczymy co załatwi Evans. A ty? Masz jakieś... pewne kontakty?
- Sure. Ale nie na taki short notice. Co najmniej 48 godzin trzeba na zmontowanie profesjonalistów. Aniołów mieszać nie polecam. Jorgensten przywiązałby się do zabawek Suareza jak do swoich, jeśli wiesz co chcę powiedzieć...
Po chwili milczenia ciągnął dalej.
- Jack jest najemnikiem. Ma kontakty świeże, niedawno była na akcji. Mogłaby prędzej ona. Ale nie wiem czy to doby pomysł. Jej ludzie... Kiedy włos jej gacha zawiśnie na włosku... Na jej rozkaz mogą obrócić się przeciwko nam. Chuj wie do czego jest zdolna szantażowana, zakochana laska... - umoczył usta w czerwonym winie.
- Do wszystkiego - poważnie odpowiedziała latynoska. - Będzie miała w dupie robotę, sprzęt i nas. Z drugiej strony jeśli nie uda się zebrać przynajmniej kilkunastu uzbrojonych i wyszkolonych ludzi cała akcja nie ma sensu, bien? Możemy obserwować ich budynek z zewnątrz ale nigdy nie wjedziemy do środka... - Felipa odsunęła od siebie talerz. - Nie zrobimy tego solo en mi opinion. Musimy zawierzyć Evans - o ile w ogóle zbierze wystarczającą ilość najemników. Albo CT-echowi, ale wtedy zgarną nam sprzed nosa wszystkie zabawki. Tak samo Miracle. Lub nasze rodzinne gangi... Tyle, że oni w najlepszym wariancie odpalą nam nikły procent. O ile w ogóle pokuszą się o szturm na organizację, która... - mocniej zacisnęła palce na kancie stołu, westchnęła, ze świstem wypuściła powietrze żeby zakląć siarczyście. - Ala puta! Musimy być popieprzeni chcąc tam wjechać otwarcie frontowymi drzwiami z uzbrojonymi ludźmi! Oni nas pozabijają! Wiesz co to za ludzie Walters? Wiesz? - ściszyła nieco głos i pochyliła się przez stół w jego stronę. - Tacy, którzy lekką ręką oferują pół bańki za moją głowę!
Felipa oparła czoło na blacie stołu, nerwowo przeczesała palcami włosy.
- Powinnam się czuć zachwycona, es verdad? Taka suma! A my zbieramy piętnaście kawałków na najemników jak pieprzone dzieci szukające drobniaków do świnki skarbonki. Sądząc po ich finansowych możliwościach na swoim terenie mają pieprzoną armię i zabezpieczenia, które nas obrócą w krwawą papkę. A my chcemy na nich napaść? - zaśmiała się niemal histerycznie ale szybko przestała widząc, że przykuwa niepotrzebne spojrzenia. - Może powinniśmy to jeszcze przemyśleć Walters? Ja wiem, że ty, Ferrick i Remo ugodziliście taki plan ale spójrz mi w oczy i powiedz szczerze czy to nie jest... suicidio?
- Akcję obgadamy wszyscy razem w nocy. Kto wie, może lepiej żeby zajęli się tym więksi od nas gracze. - Ed położył pod stołem rękę wędrując powoli od nagiego kolana pod sukienkę, po udzie Felipy. - Pół melona za taką śliczną, moją chicę? Eh... Warta jesteś co najmniej drugie tyle - uśmiechnął się patrząc jej prosto w oczy. - Dużo masz wszczepów honey? - zapytał jak gdyby nigdy nic bawiąc się kieliszkiem.





***





Plan był prosty jak pierdolenie.
Ed miał osłaniać ulicę, Felipę i kierowcę ze snajperki.
Przed północą pod budynek miał podjechać dostawca chińszczyzny, aby zostawić spore zamówienie pod piwnicznymi drzwiami.
Około dwunastej Felipa miała wydeptywać chodnik sześciocalowymi obcasami, wtapiając się w krajobraz ulicy pełnej żuli, kobiet najstarszego zawodu świata i tych, którzy budzili sie do życia nocą w NYC.
Komunikacja między Felipą, Edem i kierowcą była dzięki pchełkom z mikrofonami na kodowanej częstotliwości.
W razie potrzeby kierowca miał zgarnąć Felipę, kiedy Ed zdejmował wszystkich zagrażających jej osobników strzałami ze swojej zabawki z tłumikiem.
Jeżeli wszystko miało pójść dobrze, to mieliby co najmniej monitoring auta. Mogli odkryć gdzie jest dziupla wrogów, ewentualnie dokąd jadą i gdzie są w danej chwili. A najważniejsze kim byli i dla kogo robili.
Po akcji zamierzali wrócić do motelu a jak nie było tam jeszcze reszty, to mieli wspólne pragnienie kochać się bez opamiętania jakby świat miał skończyć się z upływem nocy.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline