Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-01-2013, 19:36   #111
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Ed, kiedy przekazał Remo kopię danych o zakulisach VirtuaGirl, wysłał kilka krótkich wiadomości tekstowych.
Wśród niech jedna zaadresowana była do Juniora. W pierwszym odruchu chciał go olać, jednak po dłuższym namyśle ruszyło go sumienie.
Cytat:
Wdepłem w wielkie gówno zadzierając z potężnymi graczami z cienia korporacji. Musze zniknąć z horyzontu na jakiś czas. Przekaż dla szwagra, żeby opiekował się moją Lady jak własną siostrą.
Powiedz dla Jorga, że miałem rację. Będzie wiedział o co chodzi.
Ed ostał też dosyć szybko tekst zwrotny od człowieka, który oficjalnie nie istniał. Ustalił co miało być ustalone i spokojniejszy wyjechał na miasto.

Walters spędził kilka godzin obserwując okolicę bunkra netrunnera VG. W końcu znalazł idealne miejsce na dachu jednego z okolicznych budynków. Kilkupiętrowe domy stały tak blisko siebie, że spokojnie można było przez długi czas uciekać po nich przeskakując z jednego na drugi. Większość miała swoje żelazne schody przeciwpożarowe, które umożliwiały zejście na dół. Znalazł też miejsce na parking swojego motoru pod narożną knajpą gdzie było o każdej porze dnia takich maszyn wiele.




***





Budynek Extasy nie różni się niczym od innych wieżowców na Manhattanie. Klub był na parterze, którego szyby patrzyły na miasto, matową, nieprzeniknioną czernią. Przy wejściu stał ochroniarz, który wyglądałby może i na korporacyjnego biurowego bubka, gdyby nie jego potężna, opięta w elegancki, ciemnozielony garnitur sylwetka kulturysty. Gdyby nie gest podnoszonego do kwadratowej szczęki papierosa, jego wielka, nieruchoma postać, częściowo skryta w zacienionej niszy wejścia, mogłaby być wzięta za posąg zaciętego cyborga o krótkich, postawionych na jeża włosach.
W środku z głośników sączyła się muzyka, w rytmie której leniwie kłębiły się smugi dymów wszelakiej maści. Dominował zapach marihuany, haszyszu i opium. Wystrój był czerwono-czarny z przyciemnionymi światłami, jednak wolno przemierzające przestrzeń reflektory i kolorowe nitki laserów oddawało dziwnie ożywiony nastrój prężącego się do skoku kota. Od razu rzucał się w oczy wybieg, taki niczym z pokazów mody z tą jedną różnicą, że piękne dziewczęta nie spacerowały ciurkiem jedna za drugą, lecz poddawały się łagodnej ręce dźwięków, ocierając i przeciągając z rozkoszą na metalowych słupach. Po obu stronach wyścielonego czerwonym dywanem podwyższenia, na dole, siedzieli przy stolikach, rzadziej półleżeli wsparci na łokciach, patroni klubu. Przeważali mężczyźni, co akurat było zrozumiałe. Na kolanach wielu tańczyły kręcąc biodrami, ocierając się pośladkami o ich uda, młode, półnagie dziewczyny.
W zacienionej, ciepłej loży pod ścianą, przy stoliku z rezerwacją na nazwisko Vega, ze skrętem w ręku, siedział samotnie przy stoliku mężczyzna w czarnym garniturze. Na widok Felipy uśmiechnął się nieznacznie i wzniósł dłoń z dymiącym skrętem w geście zaproszenia. Puścił oczko.
- Hola... - odezwał się obcym dla Felipy, przyjaznym, głębokim głosem. - Felipa. - skinął głową z przyklejonym do ust półuśmiechem.
Felipa mruknęła do siebie przestępując próg klubu. Prawdę mówiąc nie tego się spodziewała. "Zamówię stolik na nazwisko Vega" kojarzyło się jej z miłą kolacyjką z lampką wina. Gdzieś podświadomie liczyła na elegancką knajpę z drogim żarciem, gdzie jej prowokacyjna kiecka sprowadzi nawet zabawne zgorszenie i zamieszanie...
A tu dookoła unosił się zapach dragów i wisiała ciężka aura seksu. Świetnie. Ze strojem wpasowała się, wobec tego aż za dobrze i każdy klient weźmie ją za dziwkę do wynajęcia. Perfecto Felipa, perfecto...
Jej poziom zniecierpliwienia sięgnął zenitu kiedy przy stoliku zamiast Waltersa zastała jakiegoś dupka, który najwyraźniej jej oczekiwał. Poczuła się kurewsko wystawiona do wiatru a nawet po ostatnich słowach Bulleta, że sporo osób chce ją sprzedać za mierda wysoką nagrodę przyszło jej do głowy, że to jakaś ustawka i powinna zwiewać.
- Kim ty kurwa jesteś? - w jej tonie pobrzmiewał taki chłód i wrogość jakiej Walters jeszcze u Felipy nie widział. - Gdzie jest Walters?
On wstał i poprawiając koszulę pod szyją odezwał się głosem Waltersa:
- Kochanie, a może najpierw buzi? – wyszczerzył się w uśmiechu dokładnie tak samo jak zwykł czynić to Ed przy wielu znanych jej okazjach. – Szuka mnie na mieście za dużo frajerów. – wyciągnął ku niej dłoń zapraszając do stolika. – Za to ty wyglądasz jak zawsze cudownie. Super kiecka. – cmoknął wesoło.
Felipa westchnęła nieco uspokojona.
- Pokaż mi dłonie - głos, mimika i gesty się zgadzały ale wolała poddać Waltersa osobistej weryfikacji. Podczas dwóch ostatnich dni poznała jego ciało dość dobrze aby mieć pewność czy ktoś jednak z nią nie pogrywa.
Po chwili usiadła do stolika.
- Nie pamiętam kiedy jadłam przyzwoity posiłek - uśmiechnęła się jednak wciąż łypała na mężczyznę jakby... bez przekonania. - Wolę cię w oryginale... Jeśli wiesz co mam na myśli.
Ed zrobił nieco zdziwioną minę słysząc, że jego prawdziwa facjata bardziej przypada do gustu latynoski.
- Really? - zawołał kelnerkę, która ruszyła w ich stronę. - maja dobre krewetki i kraby. - podpowiedział.
- Może być - Felipa w kwestii jedzenia okazała się delikatnie mówiąc mało wymagająca.
Po złożeniu zamówienia i w oczekiwaniu na nie Ed odezwał się poważnie.
- Ktoś chce odzyskać zabawki Suareza. Dostałem pogróżkę. Mam spaloną chatę. Chcą mieć jeden fant jako gest dobrej woli o północy w bunkrze Gonzalesa od VG. Pomyślałem żeby im się przyjrzeć z bliska i podłożyć nadajnik. Płotki zaprowadza nas do grubszych ryb.
- Wreszcie metody, które rozumiem i pochwalam - Felipa wyraźnie się ożywiła. - Chętnie zobaczę kto się pofatyguje. Podłożymy im coś choć odrobinę wiarygodnego czy bezczelnie nic nie wartą świnie?
- Nic nie podłożymy. Niech myślą, że ich olałem. - Ed wzruszył ramionami - tym co przyjadą na spotkanie wrzucimy nadajnik na auto. Trochę ryzykowne. Mam dla ciebie inteligentną maskę głupiej dziwki. Będę osłaniał cię ze snajperki. Tylko kierowcę potrzebujemy na wszelki wypadek. Masz kogoś dyskretnego "na zaraz"?
- Bien mirado... - westchnęła Felipa. Cóż, na świecie są obecnie tylko dwie osoby, którym zawierzam sin limites, szczególnie że wyznaczono za moją główką taką sumę, że sama rozważam czy się nie podkablować - zaśmiała się szczerze. - Nien que mal... żaden z tej dwójki nie jest wybitnym kierowcą. Mamy prosty wybór panie Vega. Haker czy najemnik? - zapytała przekrzywiając głowę na jedną stronę i odpalając sobie papierosa. Nie czekając na odpowiedź Waltersa dokończyła. - Najemnik nadał by się lepiej. Chociaż co by nie powiedzieć o jego wyglądzie z pewnością nie jest... discreto - uśmiechnęła się pod nosem przywołując obraz ponad dwu metrowej zadrutowanej kupy mięśni. - Tyle, że zawaliłam go robotą. Musi wystarczyć haker - niezbyt uśmiechał jej się ten pomysł ale nikomu innemu nie ufała. - Chyba, że ty masz kogoś "na zaraz"?
- Myślałem o Ferric, ale nie ma czasu. - wzruszył ramionami. Aniołów w tę sprawę mieszać nie mogę. Ok. To haker. Zawsze może zgrywać miękkim fiutem robionego alfonsa. - przytaknął Walters.
- Mówiłeś, że to była pogróżka - talerze wjechały na stół i Felipa ujęła w palce zakręcony ogon krewetki. - Czym ci grozili?
Ed zmarszczył czoło i skrzywił nos. W końcu wzruszył ramionami.
- Śmiercią kochanie. Śmiercią. - strzepnął i położył serwetkę na nogach.
- A ta narzeczona? Może zamiast siedzieć tutaj ze mną powinieneś upewnić się, że nic jej nie grozi? - Felipa nie mówiła złośliwie. Po prostu głośno rozważała opcje. Tamci mieli już na nich wystarczająco dużo haków.
- Dałem znać jej rodzinie. Klub się nią zaopiekuje. Jej brat jest Aniołem. - odpowiedział Ed spokojnie.
Jedynym komentarzem Felipy było nieznaczne skinienie.
- Jeszcze jedno. Montuję tą ekipę najemników. To znaczy nie ja, Bullet ją dla mnie montuje. Koszt piętnaście kawałków za dziesięciu wyszkolonych zadrutowanych skurwysynów tyle, że dziesięciu pewnie nie zdąży zorganizować. Ale weźmiemy ilu się znajdzie, mamy niejako nóż na gardle, si? Pomijając budżet CT zostaje nam deficyt kasy, który uzupełnimy wkładem własnym. Traktujemy to jako inwestycję, si? Jeśli weźmiemy zbrojnych z korporacji to cały stuff przejmą oni. Ludzie z zewnątrz sprawdzą się lepiej. Zgadzasz się? Ale to ciągle za mało ludzi. Skoro zdecydowaliśmy się na taki a nie inny plan musimy załatwić więcej najemników. Zobaczymy co załatwi Evans. A ty? Masz jakieś... pewne kontakty?
- Sure. Ale nie na taki short notice. Co najmniej 48 godzin trzeba na zmontowanie profesjonalistów. Aniołów mieszać nie polecam. Jorgensten przywiązałby się do zabawek Suareza jak do swoich, jeśli wiesz co chcę powiedzieć...
Po chwili milczenia ciągnął dalej.
- Jack jest najemnikiem. Ma kontakty świeże, niedawno była na akcji. Mogłaby prędzej ona. Ale nie wiem czy to doby pomysł. Jej ludzie... Kiedy włos jej gacha zawiśnie na włosku... Na jej rozkaz mogą obrócić się przeciwko nam. Chuj wie do czego jest zdolna szantażowana, zakochana laska... - umoczył usta w czerwonym winie.
- Do wszystkiego - poważnie odpowiedziała latynoska. - Będzie miała w dupie robotę, sprzęt i nas. Z drugiej strony jeśli nie uda się zebrać przynajmniej kilkunastu uzbrojonych i wyszkolonych ludzi cała akcja nie ma sensu, bien? Możemy obserwować ich budynek z zewnątrz ale nigdy nie wjedziemy do środka... - Felipa odsunęła od siebie talerz. - Nie zrobimy tego solo en mi opinion. Musimy zawierzyć Evans - o ile w ogóle zbierze wystarczającą ilość najemników. Albo CT-echowi, ale wtedy zgarną nam sprzed nosa wszystkie zabawki. Tak samo Miracle. Lub nasze rodzinne gangi... Tyle, że oni w najlepszym wariancie odpalą nam nikły procent. O ile w ogóle pokuszą się o szturm na organizację, która... - mocniej zacisnęła palce na kancie stołu, westchnęła, ze świstem wypuściła powietrze żeby zakląć siarczyście. - Ala puta! Musimy być popieprzeni chcąc tam wjechać otwarcie frontowymi drzwiami z uzbrojonymi ludźmi! Oni nas pozabijają! Wiesz co to za ludzie Walters? Wiesz? - ściszyła nieco głos i pochyliła się przez stół w jego stronę. - Tacy, którzy lekką ręką oferują pół bańki za moją głowę!
Felipa oparła czoło na blacie stołu, nerwowo przeczesała palcami włosy.
- Powinnam się czuć zachwycona, es verdad? Taka suma! A my zbieramy piętnaście kawałków na najemników jak pieprzone dzieci szukające drobniaków do świnki skarbonki. Sądząc po ich finansowych możliwościach na swoim terenie mają pieprzoną armię i zabezpieczenia, które nas obrócą w krwawą papkę. A my chcemy na nich napaść? - zaśmiała się niemal histerycznie ale szybko przestała widząc, że przykuwa niepotrzebne spojrzenia. - Może powinniśmy to jeszcze przemyśleć Walters? Ja wiem, że ty, Ferrick i Remo ugodziliście taki plan ale spójrz mi w oczy i powiedz szczerze czy to nie jest... suicidio?
- Akcję obgadamy wszyscy razem w nocy. Kto wie, może lepiej żeby zajęli się tym więksi od nas gracze. - Ed położył pod stołem rękę wędrując powoli od nagiego kolana pod sukienkę, po udzie Felipy. - Pół melona za taką śliczną, moją chicę? Eh... Warta jesteś co najmniej drugie tyle - uśmiechnął się patrząc jej prosto w oczy. - Dużo masz wszczepów honey? - zapytał jak gdyby nigdy nic bawiąc się kieliszkiem.





***





Plan był prosty jak pierdolenie.
Ed miał osłaniać ulicę, Felipę i kierowcę ze snajperki.
Przed północą pod budynek miał podjechać dostawca chińszczyzny, aby zostawić spore zamówienie pod piwnicznymi drzwiami.
Około dwunastej Felipa miała wydeptywać chodnik sześciocalowymi obcasami, wtapiając się w krajobraz ulicy pełnej żuli, kobiet najstarszego zawodu świata i tych, którzy budzili sie do życia nocą w NYC.
Komunikacja między Felipą, Edem i kierowcą była dzięki pchełkom z mikrofonami na kodowanej częstotliwości.
W razie potrzeby kierowca miał zgarnąć Felipę, kiedy Ed zdejmował wszystkich zagrażających jej osobników strzałami ze swojej zabawki z tłumikiem.
Jeżeli wszystko miało pójść dobrze, to mieliby co najmniej monitoring auta. Mogli odkryć gdzie jest dziupla wrogów, ewentualnie dokąd jadą i gdzie są w danej chwili. A najważniejsze kim byli i dla kogo robili.
Po akcji zamierzali wrócić do motelu a jak nie było tam jeszcze reszty, to mieli wspólne pragnienie kochać się bez opamiętania jakby świat miał skończyć się z upływem nocy.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 12-01-2013, 20:02   #112
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Ciężko było nie zauważyć na twarzy Jack rozczarowania, kiedy badanie dobiegło końca. Nie miała jednak zamiaru dać mu wyrazu werbalnego.
- Ok, dzięki za znalezienie tego gówna. Na pewno nic nie jestem winna? Jak nie ot wybaczcie, ale muszę jechać.
- Mój znajomy jest bardzo dobrym chirurgiem, ale zajmuje się głównie chirurgią plastyczną. Nie jestem pewna czy poradzi sobie z czymś co wymaga wiedzy z zakresu neurochirurgii i cyberwszczepów. To cholerstwo jest umiejscowione w gardle więc odpada wersja, że będziesz udzielała pomocnych instrukcji w trakcie zabiegu. Naprawdę nie znasz nikogo, kto byłby specjalistą w tych dziedzinach? - Ann popatrzyła na lekarkę.
- Mam i dlatego udaje się do szpitala. Wolałam tego uniknąć, ale najwyraźniej się nie da - Evans wzruszyła lekko ramionami.
Ferrick skinęła głową:
- Załatw jakiegoś szczura laboratoryjnego i przeszczep mu ten nadajnik. Być może by zastawić pułapkę będzie musiał działać w żywym organizmie.
- Ciężko będzie jednak szczurowi wypowiedzieć hasło. Całkiem możliwe, że konkretny ruch strun głosowych go uaktywnia. Ale nie mam pewności, może wystarczy je powiedzieć w obecności i nadajnik zadziała.
- Może będziesz w stanie to stwierdzić po wyjęciu nadajnika.
- Może, miejmy nadzieję. Jak bądź z tym cholerstwem w środku nie mogę normalnie działać.
- Zdecydowanie pozbądź się tego jak najszybciej.


To tyle. Jack jeszcze wzięła numer telefonu od Ann i opuściła garaż.
Zagłuszacz wyłączyła dopiero po opuszczeniu taksówki, nie chciała by ktokolwiek za wcześnie trafił do tamtego miejsca. Podobnych skrupułów nie miała stojąc przed jednym z moteli, które zajmowali, a na parkingu którego czekał jej motor. To był jeden drobny przystanek przed wizytą w szpitalu. Szkoda, że nie było do tej pory czas by zmienić blachy, ale trudno: skoro udawała się do swojego oficjalnego miejsca pracy to i tak nie miało znaczenia. Czując swoją maszynę między nogami odzyskała małą część radości życia.

- O doktor Evans, myślałam, że jest pani na urlopie -
gruba recepcjonistka ucieszyła się na jej widok. Pyskata czy nie trzeba przyznać, że Jack umiała żyć dobrze z personelem niemedycznym.
- Bo jestem Martho. Wpadłam tylko w odwiedziny, doktor Goldstein jest?
- Kończy właśnie zabieg. Potem kończy już na dziś.
- Wybornie. To ja poczekam przy gabinecie. Przy okazji świetny wzór na paznokciach. Tygrysie paski się nie starzeją.

***

Zabieg na szczęście nie trwał długo i już po chwili drzwi gabinetu się otworzyły wypuszczając matkę z, na oko dziesięcioletnim, synem, a za nimi wychylał się brodaty żydowski medyk wyglądający jak pułkownik z pewnej podupadającej sieci fastfoodów.


Na jego widok Jack włożyła rękę do skórzanej kurtki i włączyła zagłuszacz.
- Tak jak się umawialiśmy pani Connor, nadajnik w uchu Bena pozwoli zawsze poznać pani jego lokalizację z dokładnością do dziesięciu metrów.
- Dziękuje panie doktorze, tyle niebezpieczeństw wkoło. Będę spokojniejsza.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Jakby coś szwankowało ma pani mój telefon, ale wszystko powinno być w porządku. Ben to dzielny chłopak -
Goldstein zmierzwił ręką włosy dzieciaka, a ten odwdzięczył się spojrzeniem, które mogłoby zabijać. Evans mu się specjalnie nie dziwiła.
- Co tam Jackie? Nie byczysz się Hawajach? - kiedy tylko rodzinka odeszła lekarz spojrzał na czekającą blondwłosą i uśmiechnął się sympatycznie.
- Nie tym razem. Ma doktor chwilę?
- Nawet dwie, wejdź.

Medyczne wyposażenie gabinetu podziałało na dziewczynę kojąco. Eh, gdyby tylko problem nadajnika dotyczył kogo innego mogłaby zadziałać natychmiast.
- Potrzebna mi pomoc. Urlop dostałam z korporacji na zajęcie się innymi sprawami CT.
- A słyszałem plotki, ale wiesz jakie nie stworzone rzeczy ludzie tu gadają.
Jack wiedziała.
- Podstępem przeciwnicy zmusili mnie do połknięcia nadajnika, który jest obecnie dobrze umiejscowiony w gardle. Muszę się go pozbyć jak najszybciej. Sama na sobie zabiegu nie przeprowadzę niestety.
Spojrzała prosząco na brodacza. Mężczyzna przyglądał się jej przez dłuższą chwilę.
- Jest w tym jakiś haczyk? Zwykłych podsłuchów nie zakłada się w gardle, doskonale o tym wiesz. Za duże zakłócenia.
- Nie wiele o nim wiem - przyznała z niechęcią - Wiem, że powinien aktywować się na hasło, ale nie mam pewności czy nie monitoruje mnie cały czas. W gruncie rzeczy nie mam pewności, czy nie ma tam kapsułki z jakimś gównem, która może mnie zabić.
Podrapał się po brodzie, ciągle się namyślając.
- Muszę zrobić dokładne zdjęcia, zanim zacznę coś grzebać. One zostaną w tutejszej bazie. Wiesz, że nie mogę tego obejść tutaj. A bez zdjęć nie podejmę się tego.
- Zgoda, dziękuje za pomoc. - skinęła głową naprawdę wdzięczna. A o pomoc przy zdjęciach poprosi się Roya albo ostatecznie Remo.

Przeszli do pomieszczenia obok, gdzie stało niewielkie urządzonko dysponujące potężną mocą. Obok była tuba pozwalająca zeskanować całą sylwetkę, ale tego nie potrzebowali. Goldstein chwycił niewielką słuchawkę, którą nakierował na miejsce wskazane przez Evans. Skanowanie chwilę trwało. Lekarz szukał najlepszego ujęcia, a to z boku, a to z tyłu, aż w końcu uzyskał w miarę dobry obraz nadajnika. Zdjęcie wprowadzone do komputera wyświetliło się trójwymiarze i wielokrotnym powiększeniu. Trzeba przyznać, że ten rentgen był cackiem, jednym na cały szpital. Bez wsparcia korporacji nie mogli by sobie na niego nigdy pozwolić.

Po zrobieniu zdjęć wrócili do gabinetu, gdzie wczuwając się w rolę pacjentki Jack usiadła na leżance. Dziwny był świat z tej perspektywy.
Goldstein oglądał nadajnik przy pomocy swoich narzędzi, sprawnie manipulując robotem, wkładającym ostre i nieprzyjemne kawałki metalu do gardła Jack. Trwało to dobre dwadzieścia minut, gdy wyjął narzędzia, dzięki czemu mógł z kobietą porozmawiać.
- Nie mam dobrych wieści. To niezwykły technologicznie kawałek materiału, ktoś się na tym świetnie znał. Niemal na pewno ma bardzo delikatny aktywator, który zniszczy całkiem ten nerw. Nie zabije raczej, ale sparaliżuje. Mam obecnie tylko dwa pomysły. Pierwszy to zablokowanie poniżej i powyżej tego nerwu, wycięcie nadajnika i operacja, którą będzie musiał zaraz potem przeprowadzić neurochirurg. Zniszczenie powinno być tak małe, że odtworzy nerw prawie w idealnym stanie. Druga możliwość to stworzenie fałszywki, niegroźnej, i zamiana tego co masz. Wtedy aktywator będzie otrzymywał dane i nie uruchomi się. Minus jest taki, że ciągle możesz w sobie część tego mieć no i najpierw musimy sprawdzić jak to faktycznie działa po wypowiedzeniu hasła. Sama się też na tym znasz, może masz jakieś inne pomysły? Nie da się tego ot tak wyciąć, przykro mi.
Kurwa, kurwa, kurwa. Pierdoleni profesjonaliści.
- Przetestowanie nie wchodzi w grę. Nie mogę ryzykować wypowiedzenia hasła nawet w obecności wygłuszacza, nie ufam mu na tyle. Jak myślisz jak szybko dałoby się zorganizować operację? Jest szansa jeszcze dziś?
Nie było jej w szpitalu parę dni, nie wiedziała jakie są zaplanowane zabiegi i kto pełni dyżury.

Zastanowił się po raz kolejny. Zawsze tak miał, że wolał przemyśleć każdą poważniejszą kwestię.
- Dziś... może. Ale nie za darmo. Wiesz, to teoretycznie nie jest sprawa życia i śmierci, a na dyżurze jest tylko Heinrich. Kończy jakoś późnym wieczorem, trzeba by go przekonać do pozostania dłużej. No i ja także muszę się przygotować. Tu na takie zabiegi zwykły zjadacz chleba czeka rok albo i nawet dłużej. Wiesz jak jest.
- Wiem -kiwnęła głową - Daj mi chwilę na kilka telefonów. Dam ci znać za parę minut, ok?

Na korytarzu wyjęła holofon i zawahała się. Mogła praktycznie wybrać miedzy Ann a Felipą. Tyle, że tej pierwszej nie lubiła, a ta druga ostatnio poszła na imprezę i po prostu się upiła. Szkoda, że nie wzięła numeru od Waltersa. Z ciężkim westchnieniem postawiła na profesjonalizm.
- Hej tu Jack mamy problem - od razu przestąpiła do opisu problemu - To kurestwo jest dobrze zamontowane i są w sumie dwie opcje. Pierwsza, że wyjmą nadajnik i zastąpią go fałszywką. Lipna sprawa, bo trzeba aktywować hasło, żeby sprawdzić jak to działa. Odpada, bo po pierwsze nie zaryzykuje życia ludzi w szpitalu, po drugie nawet jak zagłuszacz ukryje hasło to i tak nic już z nadajnikiem nie zdziałamy i ciężko będzie założyć pułapkę. Druga opcja zakłada operację, neurochirurg jest na dyżurze, więc w sumie można by to przeprowadzić dziś, ale nie wiem kiedy będę zdatna do użytku: prawdopodobnie najdalej rano, ale może być, że i za tydzień. Mogę się jednak dogadać, żeby za opłatą włożyli to gówno w jakiegoś zwierzaka z laboratorium i jakby coś przekazali go komuś z was. Na wszelki wypadek jakbym ja została wyłączona z akcji
- Hmm czy jednak ta druga opcja nie uszkodzi nieodwołalnie urządzenia? Zdajesz sobie sprawę, że jak to się stanie nie będziemy w stanie skontaktować się z porywaczami, a to oznacza, że możesz już nigdy nie zobaczyć Diego, przynajmniej żywego?

- Jest taka możliwość. Ale jeżeli zostawię to gówno w moim gardle to przy wypowiedzeniu hasła mnie sparaliżuje.
- Ale wtedy będzie je można bezpiecznie wyjąć?
- Tyle, że to mi wiele nie da. Zostanę już sparaliżowanym warzywkiem.

- No to nieźle. - Powiedziała Ann - Słuchaj Evans. Ja nie wiem czego ode mnie oczekujesz. To jest twoja decyzja. Twoje życie i twój facet i to ty musisz ją podjąć oraz żyć z jej następstwami. Nie mam zamiaru niczego ci radzić, bo potem będziesz miała na kogo zwalić w razie niepowodzenia.

- Nie szukam rady. Przekazuje informację. Prześle ci namiary na szpital. Jak się za jakiś czas odezwę to gitara, jak nie... dam ci też namiary na lekarza. Może uda im się wszczepić to gówno w szczura i może przy odrobinie szczęścia uda się wam uratować Diego.
- Dobrze. Powodzenia i daj znać gdybyś potrzebowała czegoś konkretnego.
- Jeszcze jedno -
Jack przypomniała sobie o zdjęciach - Jak możesz skontaktuj się z Remo. W bazie szpitala są zdjęcia tego cudeńka lepiej by chyba było jakby je w miarę możliwości pokasował nim jakiemuś garniakowi będzie chciało się to przejrzeć.
- Przekaże mu tę wiadomość.
- Dziękuje
- Nie ma sprawy.

Krótka konkretna rozmowa. Jack przesłała adres szpitala i namiary na Goldsteina. Była gotowa.

- Dobra, niech będzie operacja. Zapłacę oczywiście. Mam jednak prośbę, jakby w miarę możliwości dało się to wyjąć nie uszkodzone i zaaplikować, któremuś ze zwierząt z laboratorium pod ziemią? Jak nie uda mi się szybko dojść do siebie wtedy zgłosiłby się po to jeden z moich przyjaciół. Proszę, to bardzo ważne.
Zgodził się złoty człowiek. Z Heinrichem było gorzej, ale pieniądze każdego przekonają. Jack miała jeszcze zapłatę od CT i nie zamierzała się targować, ot dziś są jutro ich nie ma. W końcu podał zadowalającą stawkę i Evans mogła się przygotować do operacji. Szczerze żałowała, że nie była bardziej religijna; modlitwa i wsparcie boże bardzo by się jej przydało.
 
Nadiana jest offline  
Stary 12-01-2013, 20:26   #113
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muza

Felipę nosiło. Powody mogły być dwa. Pierwszy – irytacja. Bo kręcili się przy tych metach jak baletnice wokół kolana alfonsa – bez jebanego zdecydowania i z niepotrzebną finezją. I drugi - tona prochów, które przed chwilą wciągnęła. Mete poprawiła strzałką koki. Superożywcza mieszanka. Nakręcająca i wyluzowująca jednocześnie. Rozpychająca od środka jakby Felipa była szmacianą laleczką, w którą ktoś wepchał za dużo waty i zaczynają pękać jej szwy.
Pogadała z sąsiadami, obejrzała lokale. Ten na Harlemie to niemal zapraszał schodami przeciwpożarowymi. Miała łom w samochodzie, nic prostszego. Tyle, że Remo i Ferrick znów mieli odmienne zdanie. Zaczynała się przyzwyczajać, że cokolwiek chce zrobić spełza na niczym bo zostaje przegłosowana. Puta. Ostatecznie postanowiła nie wchodzić reszcie w paradę. Wskoczyła do wozu i odjechała paląc gumy.
W międzyczasie zadzwonił Bullet i umówiła się z nim za na siódmą. Wieści jakie jej sprzedał nie napawały optymizmem. Trochę ją korciło żeby rzucić to wszystko w pizdu i ulotnić się z miasta na kilka tygodni. Wakacje, aż sprawa nie ucichnie.
Ostatecznie głupie myśli zbyła westchnieniem i wykręciła numer fałszerza z jednego z lewych, rzadko używanych numerów.
- Cześć Javier. Kurier był już u ciebie?
- Oooo, moja ulubiona Rustlerka – zaśmiał się. - No wiesz, tak przez kurierów? Myślałem, że wpadniesz, napijemy się czegoś, pogadamy jak starzy kumple.
- Muszę dmuchać na zimne Javier, sam rozumiesz. Chwilowo unikam przyjaciół tak samo jak wrogów.
W odpowiedzi się zaśmiał.
- Tak, kurier już był. Dostałem gotówkowe karty, podałem mu kopertę z dwoma fałszywymi ID cards.
- Gracias amigo.
- Boli mnie twoja nieufność królewno.
- Wierzę.
Po godzinie miała w ręku rzeczoną kopertę. Zastosowała sporo środków ostrożności, klasyczny łańcuszek aby wyłapać ewentualny ogon. Kurier odstawił przesyłkę do pralni chemicznej pana Martineza, tamten posłał z nią syna do pobliskiego skweru gdzie szczeniak wyrzucił ją w przelocie do umówionego kosza na śmieci. Felipa odczekała kwadrans upewniając się, że to nie jest zasadzka i dopiero wtedy zgarnęła pękatą kopertę. W środku tak jak obiecał Javier były dwie fałszywki dokumentów plus noty biograficzne dwóch mieszkanek Bronxu, których danych użyto. Ferrick trafiła się półazjatka, niejaka Lucy Mei, lat 23, obecnie pracująca w strip clubie „Rabbit Hole”. Hehe, Felipa kojarzyła to miejsce. Panienki biegały tam w króliczych uszkach i ogonkach. I... generalnie nie nosiły nic poza futrzanymi dodatkami. Chciałaby zobaczyć jak Annie przekonuje kogoś, że jest urodzoną naturystką. Zdjęcie Evans było opatrzone nazwiskiem Hayden. Franziska Hayden. Hijo de Puta, kto dał tak dziecku na imię? Franziska pracowała w dzielnicowym klubie sportowym jako trenerka boksu i mieszkała na Mott Heaven. Ze swoją dziewczyną Phoebe. Hehe. Nada się.
Schowała papiery do plecaka i wróciła do wozu.

* * *
- Dwa dni – rzucił Bullet leżący na ławeczce i wyciskający sztangę jakby to była jakaś atrapa z ultralekkiego tworzywa.
- Dwa? - Felipa nie kryła rozczarowania. - Mam dwadzieścia cztery godziny.
- Nie ma szans. Nie zbiorę dziesięciu ludzi w tym czasie.
- Mierda, ale ja potrzebuję tylu! Na pewno masz kumpli z armii albo... znajomych najemików, z którymi razem pracowałeś, si?
- To nie takie proste. Muszę ich najpierw zlokalizować, później tutaj ściągnąć. No i zaliczka, zostaw mi kasę na zaliczkę.
- Zostawię.
- I to nie są moi przyjaciele. Jak się rozniesie kto płaci mogą, no wiesz...
- Sprzedać mnie?
- Musisz zacząć na siebie uważać Felipa. Jesteś żywą, oddychającą górą forsy.
- No dobra, a tak w ogóle to o jakiej kwocie mówimy?
- Dużej – unikał jej wzroku.
- Jak dużej?
Bullet w milczeniu wyciskał ciężkary i Felipa w złości złapała drążek sztangi i spróbowała go unieruchomić.
- Ile Bullet?!
- Pięćset – bąknął. Odłożył sztangę na widełki nie kryjąc zakłopotania.
- Pięćset czego? - jęknęła Felipa nie do końca rozumiejąc.
- Pięćset tysięcy.
Opadła na kolana. Świat zawirował. Spróbowała zwizualizować sobie taką ilość zer na jej rachunku bankowym. Bez powodzenia.
- Ja pierdolę...
- No właśnie.
- Każdy w tym mieście chce mnie sprzedać.
- Nie każdy – posłał jej spojrzenie pełne udawanej urazy. - Chociaż może powinniśmy, co Way?
W progu oparty i framugę stał Wayland i wyglądał jak zwykle na oazę spokoju.
- No cóż... Moglibyśmy sobie kupić jakąś egzotyczną wyspę i do później starości popijać drinki z parasolką – ktoś kto go nie znał byłby pewny, że nie ma w tym ani krztyny żartu.
- Cześć Wayland. Prośbę mam – podniosła się z podłogi, wyciągnęła z plecaka kopertę i podała mu. - W środku są fałszywki ID i trochę papierów. Masz sprzęt żeby upewnić się, że nikt tam nie zamontował jakiegoś mikronadajnika? Javier mógł nie oprzeć się pokusie i mnie jednak chce podpierdolić.
- Sprawdzę – wziął od niej kopertę i zniknął w swoim zawalonym elektroniką pokoju.
Felipa opadła dość dramatycznie na kanapę.
- Bullet... Po prostu znajdź mi tylu wyszkolonych zadutowanych skurwysynów ilu zdołasz, bien? I rób to dyskretnie. Żadnych nazwisk. Skoro się im płaci nie muszą wnikać kto ich zatrudnia, si? Jaki to będzie koszt?
- Półtora tysiąca za jednego.
- Dużo.
- To w wersji optymistycznej. Liczę na zniżkę za mój urok osobisty – wyszczerzył jaskrawo białe zęby. - I znajomości.
- Gracias – Felipa przytuliła się do niego ufnie i zamknęła oczy. To zabawne jak bezpiecznie czuła się przez ten ułamek chwili.
- Są czyste. Żadnych pluskiew – usłyszała za sobą hakera.
Wyplątała się z objęć murzyna i z rozpędu przytuliła się do Waylanda. Czuła jak haker się spina kiedy przylgnęła policzkiem do jego policzka.
- Nie rozumiem was. Olać taką kwotę? – starała się zabrzmieć zabawnie chociaż prawda wyglądała tak, że zaczęła się bać. - Pół bańki eurobaksów... En serio?
Poczuła jak jego smukłe palce dociskają się do jej łopatek. Objął ją mocno jakby nie zamierzał już puścić.
- Lepiej już idź zanim zmienimy zdanie – wiedziała, że żartował ale ton miał jak zwykle śmiertelnie poważny. - Albo ktoś cię rozpozna w tej zabawnej peruce i wielkich okularach.
Kiedy odprowadzili ją do drzwi Wayland rzucił jeszcze.
- Felipa, masz źrenice jak łepki od szpilek. Wpadłaś w ciąg?
Zaprzeczyła oszczędnym ruchem głowy.
- No coś ty.

* * *
Było grubo po dziesiątej. Felipa wyszła z klubu, z nieco pełniejszym żołądkiem, tabunem chaotycznych myśli i dragami pędzącymi po żyłach niczym wiązki prądu elektrycznego.
- Walters, zadzwonię po mojego przyjaciela. Poczekasz w samochodzie?
Znalazła sobie odosobniony kawałek przestrzeni, odpaliła papierosa i wybrała numer Waylanda.
- Hola. Jesteś wolny?
- W pracy.
- Potrzebuję cię – powiedziała z emfazą.
- Coś się stało? - wyczuła zaniepokojenie w jego głosie.
- Nie. Po prostu razem z kolegą z roboty musimy komuś podrzucić nadajnik. Będzie mnie osłaniał ale potrzebujemy kierowcy, na wypadek nieprzewidzianych ewentualności. Pamiętasz jak podprowadzałeś samochody dla wujka? Nieźle ci wtedy szło. Za kołkiem.
- Miałem piętnaście lat.
- A mi con esas! Wayland... Nie musisz rąbnąć wózka tylko jeden poprowadzić.
Westchnął.
- Nie mogę wyrwać się z pracy.
- Por favor carino... Nie fatygowałabym cię ale teraz mam problemy z zaufaniem, si? Nie chce brać niepewnych osób bo mogę obudzić się w jakimś bagażniku ze związanymi rękami. Albo nie obudzić już nigdy, wiesz że mam rację.
Milczał. Wiedziała, że się waha.
- Kocham cię – wypaliła nagle. Zagryzła wargę w oczekiwaniu na reakcję ale żadna nie nastąpiła.
- Way... pogadaj ze mną.
Cisza przeciągała się w nieskończoność.
- Lo siento mucho...
Zrobiła kolejną pauzę ale Wayland milczał jak zaklęty po drugiej stronie holofonu. Słyszała jedynie jego miarowy oddech.
- Chcę zakończyć tą robotę carino... Jak najszybciej. Wyplątać się z tego mierda. A później wezmę namiar na tego twojego kumpla z kliniki odwykowej i zapłacę sobie pobyt, si? Palabra de honor. A jak już będę czysta wrócę do ciebie i będę cię błagać o drugą szansę. Prawda jest taka... - zaciągnęła się papierosem, głos jej się zaczął łamać. - że zostawienie ciebie to była najgłupsza decyzja w moim życiu. Tęsknię. To już ostatnia robota, promesa... A później przystanę na wszystkie twoje warunki. Dom, uczciwa robota, nawet te pieprzone obrączki jeśli to takie ważne. Todo. To znaczy... jeśli jeszcze mnie chcesz.
Umilkła wreszcie. Ręce jej się trzęsły. Z emocji albo nadmiaru prochów.

Zanim zapaliła silnik rzeczowo poinformowała Waltersa.
- Ten haker... To ktoś ważny, comprende? Żadnych dwuznacznych tekstów, łapania za tyłek, pełna profeska, bien? Jesteśmy kumplami z jednej trabajo. Tyle. Nie chce żeby coś sobie pomyślał.

 
liliel jest offline  
Stary 13-01-2013, 10:49   #114
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Sprawdzenie Evans nie było zajęciem prostym, choć w międzyczasie Ferrick dowiedziała się sporo o jej wewnętrznych tajemnicach. Niestety znalezienie nadajnika nie rozwiązało niczego. Jego rodzaj i umiejscowienie dowodziły ponownie, że mają do czynienia z poważnymi przeciwnikami, których nie należy lekceważyć, a wyjęcia urządzenia powinien się podjąć specjalista od neurochirurgii i cyberwszeczepów. W tej sytuacji lekarka postanowiła jednak uruchomić znajomości, których posiadania wcześniej tak bardzo się wypierała. Ann nie skomentowała tego zastanawiając się ponownie jakiego rodzaju człowiekiem jest Jack Evans.

Kiedy Evans wyszła z garażu Ann spakowała swoje rzeczy i też opuściła to miejsce. Schowała wszystko do samochodu i odjechała jak najszybciej. Zaparkowała niedaleko na miejscu postojowym i wyciągnęła holofon:
- Nathaly? - Odezwała się słysząc sygnał połączenia. - Problem o którym mówiłam wcześniej okazał się bardziej skomplikowany. Na szczęście chyba znajdzie się ktoś inny, kto będzie mógł go rozwiązać. Chciałabym się jednak z tobą spotkać. Najlepiej jak najszybciej. Proponuję kawiarnię Denis.
Nie musiała tłumaczyć kuzynce, że chodzi o kawiarnię The Randolph przy Broome Street, była to bowiem ulubiona kawiarnia młodszej siostry męża Nathaly, Denis. Czasami spotykały się tam we trójkę na babskie ploty.
Ciemne przytulne wnętrze, wyłożone ciemnym drewnem i oświetlone lampami imitującymi światło świec, dawało poczucie intymności i odosobnienia. Można było spokojnie porozmawiać nie obawiając się ciekawskich spojrzeń, a gwar wokół gwarantował bezpieczną rozmowę.

Umówiły się za godzinę. Nathaly pojawiła się jak zwykle piękna, elegancka i ściągająca na siebie pełne aprobaty męskie spojrzenia. Wyglądała jak jej równolatka. Nikt patrząc na elegancką panią Donaldson nie podejrzewałby, że jest kobietą, która już kilka lat temu przekroczyła wiek lat czterdziestu. Nikt też nie uwierzyłby w to, w przebywając choćby kilka minut w jej towarzystwie. Emanowała energią i witalnością, której pozazdrościć mogła jej niejedna nastolatka.
Ann, która przyszła pierwsza zajęła odosobnione, dyskretne miejsce w ciemnym rogu kawiarni, uniosła się na jej powitanie i cmoknęła kuzynkę w policzek. Nathaly usiadła, doskonale pamiętając wcześniejszą wiadomość, więc bez uśmiechu i zbędnych uprzejmości przechodząc od razu do rzeczy.
- Co się dzieje?
- Naraziłam się niebezpiecznym i pozbawionym skrupułów ludziom. mama i Dawid przenieśli się do dziadków, ale było włamanie do naszego domu. Pewnie przeszukali prywatne rzeczy, a to oznacza, że mogli się natknąć na informacje o innych członkach rodziny. Najlepiej byłoby wyjechać na jakiś czas. Wakacje na wyspie u cioci Libby to najlepsze rozwiązanie jakie przychodzi mi do głowy. Najlepiej polećcie czarterem do innego miasta i dopiero stamtąd za granicę. Nie mam pojęcia czy nie obstawiają lotnisk i nie sprawdzają kto opuszcza kraj. Sprawa powinna się wyjaśnić w ciągu kilku dni, ale do tego czasu wszystkim moim bliskim może grozić poważne niebezpieczeństwo. Proszę Nathali nie lekceważ tego
- Chwyciła ją za rękę i popatrzyła w oczy. - Przepraszam za kłopoty, ale mam jeszcze jedną sprawę do Morgana. Potrzebuję dziesięciu fiolek z dna. Wiem, że przetrzymuje próbki klientów do hodowli tkanek. - Nachyliła się nad nią jeszcze niżej i szepnęła prosto do ucha:
- Mam próbki najdoskonalszego, sztucznego dna jakie dotychczas stworzono. W zamian za te próbki przekaże mu jedną do testów.
Nathaly spojrzała jej głęboko w oczy, które uśmiechały się w pewien subtelny sposób, choć usta nawet nie drgnęły.
- To zapłata dla niego. Jak mi wynagrodzisz te trudności?

Ann wiedziała, że nie otrzyma innej odpowiedzi, bo wiadomość została przyjęta.
- Nathaly - skośnooka dziewczyna odwzajemniła jej spojrzenie - Zrobię dla ciebie co tylko sobie zażyczysz, a co będzie w zakresie moich możliwości.
- Och, przecież jesteśmy spokrewnione, takie rzeczy są niedozwolone
- Nathaly mogła mieć pokręcone poczucie humoru, może też próbowała napięcie widoczne w spojrzeniu Ann. - Więc ostrożnie z takimi deklaracjami. Na jak długo?
- Myślę, że kilka dni. Wszystko zmierza do finału, którym będą najbliższe wybory. Coś się szykuje.
- Nawet nie chcę o tym myśleć. Wystarczy mi ten ostatni wybuch.
- Nathaly delikatnie uścisnęła dłoń Ferrick i tym razem uśmiechnęły się także jej usta. - O nas się nie martw. Mamy zabrać też pozostałych?
- Ojciec nie może wyjechać. Ale zabierzcie moją mamę, brata i dziadków, choć tych ostatnich pewnie ciężko będzie przekonać.
- Musisz się tylko trochę więcej uśmiechać i każdego przekonasz. Taka ładna dziewczyna, a jeszcze trochę i pomyślę, że jesteś jakimś zwiastunem złych wieści. Chyba już wiem jak mi się odwdzięczysz
- sama uśmiechnęła się niezwykle pięknie, wręcz uwodzicielsko. Albo wiadomość Ann jej nie przestraszyła, albo niesamowicie dobrze panowała nad nerwami. - Powiedz im, aby do nas przyjechali. Ja załatwię resztę spraw.
- Komu?
- Ann popatrzyła na nią lekko skonsternowana. Miała wrażenie, jakby umknęła jej część rozmowy. Nie zawsze udawało jej się nadążyć za sposobem myślenia Nathaly.
- Swojej rodzinie, kochanie - kobieta zaśmiała się cicho. - Już się nie mogę doczekać tej edukacji ze stosunków międzyludzkich, bardzo tego potrzebujesz. Od razu znajdziesz sobie jakiegoś odpowiedniego pana. Albo panią - wyglądała, jakby się nad tym zastanawiała.

Panna Ferrick zbladła nieco. Trudno było to wprawdzie dostrzec na jej jasnej skórze Azjatki. Przez jej głowę przebiegła myśl, że cena za bezpieczeństwo rodziny jeśli chodzi o nią, będzie naprawdę bardzo wysoka. Przełknęła ślinę i skinęła głowa zrezygnowana:
- Oczywiście Nathaly. Przyślę ich do ciebie. Daj mi znać gdy załatwisz sprawę próbek. I... - uścisnęła jej smukłą, wypielęgnowana dłoń - dziękuję.
- Dla ciebie wszystko
- w zamian otrzymała jeszcze jeden uśmiech. - Po próbki wpadniesz, czy wolisz skądś je odebrać?
- Wolałabym nie pojawiać się w okolicy waszego domu. To mogłoby być niebezpieczne...
- zastanowiła się chwilę: - Zostaw je w skrytce w domu towarowym De Hua. Tam mają kody zamiast kluczy.
Pani Donaldson skinęła głową i ruszyła do wyjścia. Ann jeszcze chwilę po jej wyjściu siedziała bez ruchu zastanawiając się w co właściwie dała się wpakować. Potem westchnęła i wyjęła telefon. Czekała ją trudna rozmowa z matką, którą należało bezwzględnie przekonać o konieczności wyjazdu.

- Mamo, to ja Ann. Nie mogę długo rozmawiać. – Zaczęła gdy tylko usłyszała ciepłą barwę głosu matki, w którym mimo prawie trzydziestu lat spędzonych w Stanach, ciągle pobrzmiewał cudzoziemski akcent. – Nie wiem czy tata ci mówił o włamaniu do naszego domu, ale to oznacza, że dom dziadków nie jest już bezpieczny. Nathaly i Morgan wyjadą na kilka dni na wyspę i zabiorą was ze sobą. Koniecznie zabierz cie też dziadka i babcię. Przepraszam za kłopoty, ale to naprawdę ważne. Kocham was.
Rozmowa okazała się łatwiejsza niż Ann przypuszczała. Nathan zdążył już wcześniej uprzedzić o wszystkim swoją żonę. Jak można się było spodziewać Susan Ferrick była poważnie zmartwiona zaistniałą sytuacją. Ani córka, ani mąż nie należeli do osób łatwo wpadających w panikę, a ostatnie ich działania i zachowanie wyraźnie wskazywały, że sprawa jest poważna. Nie miała ochoty pozostawiać części swojej rodziny, zdawała sobie jednak sprawę, że pozostanie w mieście mogłoby jeszcze bardziej wszystko skomplikować sytuację.
Ann pożegnała się z matka obiecując, że dołączy do nich na wyspę najszybciej kiedy będzie to możliwe, a potem, kiedy sprawy się uspokoją razem wrócą do domu.
Obietnice.
Wcale nie była w stu procentach pewna czy zdoła ich dotrzymać...

***


Zaledwie zakończyła rozmowę zadzwonił Remo. Chciał sprawdzić jedno z miejsc, które wskazał im Carlos. Zgłosiła się bez wahania do tej akcji. Skoro była to szansa by czegoś się dowiedzieć należało ją wykorzystać. Zaplanowali spotkanie koło 23:00. Ann przypomniała sobie, co jej ostatnio przyszło do głowy i wysłała do hakera wiadomość z prośbą o sprawdzenie jednego z kandydatów do najbliższych wyborów.
Teraz pozostała jej tylko jedna sprawa do załatwienia.
Po drodze do Kevina wstąpiła do jednego ze sklepów na 5th Avenue. Nie wzięła z domu żadnej sukienki, a kolacja przy świecach wymagała jednak jakiejś dodatkowej oprawy.

Ponownie rozdzwonił się jej holofon. Najpierw zadzwoniła Evans. To była dziwna rozmowa. Ann nie miała pojęcia czego oczekuje kobieta. Jeśli chciała znaleźć empatyczną pocieszycielkę trafiła najgorzej jak mogła. Saperka zanotowała jednak namiary, które Jack przesłała jej na holofon, zanim przekazała je dalej Remo i wykasowała z urządzenia. Z kolei Walters zapraszał ja na jakieś podobno ważne spotkanie w Extasy na Manhattanie na 22:30. Zaproszenie z bronią i samochodem wydawała o się interesujące, ale skoro wcześniej umówiła się na wyprawę z Kye, odmówiła proponując ewentualne przełożenie spotkania na inną godzinę. Biorąc pod uwagę obojętność z jaką Ed przyjął jej odmowę nie było to do końca tak istotne. Z drugiej strony Walters miał swoje tajemnice.

***


Do mieszkania Albrighta dotarła po siódmej wieczorem i od razu poszła do łazienki by się odświeżyć i przygotować. Gdy wyszła po kilkunastu minutach miała na sobie elegancką, czerwoną suknię do połowy uda, a włosy specjalnie wydłużone na tę okazję, upięła w elegancki kok.

Spojrzenie, którym obrzucił ją ubrany w elegancki garnitur przyjaciel wyrażało pełna zachwytu aprobatę. Bez słowa podał jej okrycie.
W drodze do lokalu nie rozmawiali wiele. Kevin skupiony na drodze, Ann zajęta swoimi myślami. Dopiero gdy kelner podał pierwsze danie i z ukłonem pozostawił ich samych, można było podjąć rozmowę na poważniejsze tematy, a przynajmniej tak uważała Ann, bowiem Kevin wcale nie miał ochoty rozmawiać o pracy czy innych rzeczach w chwili, gdy siedziała przed nim ubrana tak, jak widywał ją rzadko. O ile w ogóle kiedykolwiek wcześniej.
- Mówiłem już, że powinnaś się tak ubierać znacznie częściej?
Ann uśmiechnęła się kpiąco:
- To nie jest zbyt wygodny strój przy mojej pracy. Obawiam się jednak, ze w najbliższej przyszłości może się tak stać, bo moja kuzynka Nathaly ostrzy sobie na mnie pazurki. Chce mnie wyedukować w sferze stosunków międzyludzkich - zakończyła z westchnieniem, a potem postanowiła poruszyć temat, który martwił ją najbardziej:
- Kevin... ja nie żartowałam w kwestii twojego zniknięcia na kilka dni. Sytuacja robi się coraz poważniejsza.
Spojrzał na nią z dezaprobatą.
- Znów zaczynasz na poważnie. Może faktycznie potrzebujesz pewnej edukacji - westchnął. - Choć kilka minut cieszenia się chwilą?
Jego wzrok mówił, że przynajmniej jej widokiem się cieszył.
Przez chwilę spojrzenie dziewczyny wyrażało zniecierpliwienie, potem jednak skinęła głową:
- O czym więc chcesz rozmawiać?
Mężczyzna wywrócił oczami i pokręcił głową:
- O czymkolwiek. Choć widzę, że obecnie myślisz tylko o tej swojej robocie. Szkoda, mogliśmy przełożyć tę kolację na jakiś spokojniejszy moment.
Uśmiechnął się słabo, wyglądając na zrezygnowanego.
- Przepraszam Kevin – Wyciągnęła rękę i położyła dłoń na jego leżącej na blacie stołu dłoni. - Nagle okazało się, że ta praca bardzo skomplikowała życie wszystkim ludziom z mojego otoczenia. Moja rodzina wyjeżdża z miasta. Nie chciałabym się musieć martwić o ciebie. Jesteś moim najlepszym przyjacielem.
Zaplótł ręce na piersi.
- Nie ruszę się stąd, dopóki mi nie wyjaśnisz o co chodzi. Nie chcę szczegółów, ale dlaczego wplątałaś się w coś paskudnego? A jeśli się zgodzę, to winna mi będziesz jeszcze jedno takie spotkanie i jeszcze jedną sukienkę.
Wydawał się mówić to zupełnie poważnie i dziewczyna skinęła głową godząc się z jego ultimatum. Potem pochyliła się w jego kierunku i zaczęła mówić jak najciszej. Dla postronnego obserwatora wyglądało to tak, jakby szeptali sobie czułe słówka.
- Wszystko zaczęło się całkiem niewinnie. Chodziło o proste zlecenie dla C-T. Ktoś ukradł im przesyłkę i chcieli ją odzyskać. Dostaliśmy namiar na złodzieja i włamaliśmy się do jego domu. Nie było tam naszej zguby, ale w nasze ręce wpadło kilka innych interesujących rzeczy. To coś... nie mogę dokładnie powiedzieć o co chodzi, ale są bardzo cenne, raczej nielegalne i zdecydowanie niebezpieczne, zwłaszcza w niepowołanych rękach... Ludzie, którzy chcą je dostać w swoje ręce nie mają skrupułów. Porwali mężczyznę jednej z osób z naszej grupy, bo nie zachowała wystarczającej ostrożności. Teraz ją szantażują. Nie mogę dopuścić by coś takiego stało się komuś z bliskich mi ludzi.
- I myślisz, że jak wyjadę to coś zmieni? Nie posiadam własnej armii, którą mógłbym się otoczyć
- uśmiechnął się ironicznie. - Musieliście im to kraść?
- Nie znajdą cię u dziadka. Musimy dowiedzieć się o nich jak najwięcej, a potem zajmą się nimi inni. Myślę, że coś się musi stać do wyborów. To tylko kilka dni.
- Pominęła milczeniem ostatnie pytanie. Jaka bowiem byłaby na nie sensowna odpowiedź?
- Skoro wygląda to tak a nie inaczej, to domyślam się też, że tego co ukradliście nie przekazaliście korporatom - patrzył na nią uważnie. - Zaczynam się zastanawiać, z kim ja się zadaję.
Na ustach Ann pojawił się delikatny uśmiech. Wyciągnęła dłoń i lekko musnęła palcami policzek przyjaciela.
- Czyżbyś mnie dotąd uważał, za grzeczną dziewczynkę oraz praworządną i oddaną korporacji obywatelkę? - Uśmiech zniknął z jej twarzy gdy zabierała rękę – Niestety muszę cię rozczarować.
Dalszą rozmowę przerwało im przybycie kelnerów, którzy zabrali puste talerze i położyli przed nimi kolejne danie.
Kevin przez chwilę milczał, wzruszając ramionami. Odezwał się ponownie, gdy kelner był już odpowiednio daleko.
- Zawsze sprawiałaś takie wrażenie, Ann. Idealnie uporządkowana, nie czyniąca żadnych zbędnych gestów, kochająca rodzinę. Szczerze to nie spodziewałem się, że zaryzykujesz rozgniewanie potężnych osób dla kilku przedmiotów.
Ann przez chwilę jadła w milczeniu najwyraźniej nad czymś się zastanawiając:
- Może gdyby to zależało tylko ode mnie, myślałabym inaczej? Ale nie jestem całkiem tego pewna. To co znajduje się w naszym posiadaniu jest naprawdę bardzo niebezpieczne, a drugiej strony daje niesamowite możliwości jeśli ktoś by je wykorzystał. Poza tym to nie jest tylko moja decyzja. Owszem mogłabym machnąć na wszystko i wyjechać na wyspę razem z rodziną ale... - popatrzyła mu w oczy – mówiąc szerze to co przeżyłam w ciągu ostatnich kilku dni wiele mnie nauczyło i tak wiesz... chyba pociąga mnie ryzyko i życie na krawędzi. Może właśnie dlatego, że zawsze byłam taka uporządkowana i na właściwym miejscu?
Nie wyglądał na przekonanego. Ani trochę.
- Może. Ale to się ze sobą kłóci, Ann. Będziesz okłamywać rodzinę? Jak im powiesz wszystko, będą tak zagrożeni jak ty... - westchnął. - Zresztą, to nie moja sprawa. Głupi nie jestem, nie będę się natrętnie wpychał, gdzie mnie nie chcą. Tylko nie zawsze wszyscy będą skakać jak zechcesz, bo ktoś cię goni. Mi jest nie po drodze wyjeżdżać.
Haker wydawał się być rozdrażniony, chociaż jednocześnie powstrzymywał się jak mógł.
Ann zamknęła oczy i przez chwilę trwała tak analizując rzeczy pozostawione w domu. Może rzeczywiście Kevinowi nie groziło obecnie wykrycie? Może ogarnęła ją nadmierna ostrożność? W przeciwieństwie do innych członków rodziny nie gromadziła osobistych rzeczy i pamiątek. Wszystkie wspomnienia przechowywała w swej pamięci. Nie potrzebowała zewnętrznych obrazów czy zapisów by w każdej chwili przywołać odpowiednie wspomnienie. Dlatego nikt, ktokolwiek tam grzebał nie mógł znaleźć w domu informacji na temat Kevina czy innych jej znajomych nie związanych z rodziną. Problemem mogły być jednak połączenia telefoniczne. Ktoś mógł się dobrać do bilingu jej rozmów. W ciągu ostatnich kilku dni przeprowadzili kilka rozmów, które z pewnością skierują uwagę ewentualnego przeszukującego na jego osobę. Otworzyła oczy i popatrzyła na Kevina:
- Co mam zrobić by cie przekonać, że to naprawdę poważna sprawa? Przepraszam, że wplątałam cię w to wszystko. Obiecuję, że to już nigdy się nie powtórzy. Ten jeden ostatni raz, proszę zrób o co cię proszę.
- Nigdy nie mów nigdy
- spojrzał w jej oczy. - Szkoda, że nie bierzesz pod uwagę, że inni tak samo się boją o ciebie. Uważasz, że nikt sobie nie poradzi prócz ciebie? Umiem o siebie zadbać. Mogę zniknąć. Ale nie wyjadę.
Skinęła głową:
- Wystarczy jeśli przez jakiś czas nie pojawisz się w mieszkaniu. Zabiorę dzisiaj swoje rzeczy. Wiem, że inni się o mnie martwią. Postaram się nie narażać niepotrzebnie. Zawsze byłam ostrożna i to się nie zmieniło. Poza tym dobrze mnie wyszkolono jak sobie radzić w razie kłopotów.
Nawet ona widziała, że nie przekonała go ani trochę. A nawet gorzej, w spojrzeniu Kevina pojawiło się coś twardego, co nie istniało wcześniej, jeszcze przed tą rozmową. Skinął głową i zajął się jedzeniem. Dziewczyna też wróciła do jedzenia. Wiedziała, że straciła coś ważnego. Już nigdy nie będzie tak jak było kiedyś. Nie miała pojęcia jak to wszystko się skończy, ale niezależnie od tego, Kevin nie będzie już prawdopodobnie częścią jej przyszłości.

Wrócili w milczeniu, które nie było już tak przyjazne jak to w którym jechali na kolację.

Po powrocie panna Ferrick przebrała się w swoje typowe ubranie i zapakowała wszystkie rzeczy, które miała w mieszkaniu Kevina. Wysłała do Remo wiadomość z prośbą by po nią przyjechał. Gdyby się nie zgodził musiała skorzystać z taksówki, co z powodu dziwacznego wyposażenia które przewoziła, z pewnością zwróciłoby na nią uwagę. Nie miałaby jednak innego wyjścia, bo nie chciała już więcej nadużywać znajomości z Kevinem. Skoro podjęła decyzję postanowiła trzymać się jej jak najściślej.
Na szczęście Kye nie zawiódł jej oczekiwań. Kiedy podjechał pod dom podeszła do Kevina i dotknęła jego dłoni:
- Uważaj na siebie. - Powiedziała, a potem przeniosła swoje rzeczy do windy. Patrzyli na siebie ze smutkiem, gdy drzwi z cichym szelestem zasunęły się, odcinając ich barierą niekoniecznie większa niż ta, którą stworzyli między sobą w ciągu ostatniej godziny.

Dziewczyna spakowała do samochodu Remo walizki z rzeczami oraz urządzenie od Dirkuera, a kiedy usiadła koło mężczyzny oparła głowę na poduszce siedzenia i powiedziała wyraźnie spiętym głosem:
- Mamy jeszcze trochę czasu do akcji. Masz jakiś wynajęty pokój? Jeśli nie to znajdźmy coś. Potrzebuję chwili odprężenia.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 13-01-2013 o 11:30.
Eleanor jest offline  
Stary 13-01-2013, 12:06   #115
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Zastygł, wpatrując się w niemy alarm, błyskający niewielką plamką czerwieni na wyświetlaczu. Systemy zabezpieczające jego profil w bazie Corp-Techu były zbyt słabe, żeby powstrzymać wścibskiego pracownika korporacji, nie taki też był ich cel. Takie jak Remo miało bardzo wielu i niestety zbyt wielu potrafiło je obejść. Zwykle hasłem. Nudy. Dodatkowe bajery, które zamontował tam haker, służyły do identyfikacji i powiadamiania. Wcześniej zadziałały na Madsenie, teraz na tym Franku Fardeau, kimkolwiek był. Przejrzenie standardowej bazy nic nie powiedziało murzynowi, postanowił więc zadziałać na szerszą skalę. Oznaczało to spotkanie z szefem, czego unikał od dawna. Uznał, że dopóki przykrywka z robotą tylko dla korporacji była silna, to nie miały sensu włamania i wylewanie litrów potu w próbie śledzenia działań kogokolwiek związanego ze sprawą. Od tego była machina, ukryta pod postacią ogromnej rzeszy zatrudnionych ludzi i wykorzystywanego sprzętu. Pan Frank nie przeglądał jego profilu z nagłego kaprysu, więc Remo miał zamiar zmusić go do powiedzenia, w ten czy inny sposób, po co to robił. Najpierw wybrał numer do Dirkuera.
- Nie wiem czy ktoś obstawia moje mieszkanie, jak nie to powinien. Mogę mieć gości, a to wasz sprzęt jest tam zamontowany. Aha, potrzebuję też nowego wozu, wynajmij coś na losowe nazwisko i podstaw na róg pierwszej i sto dwudziestej.
Rozłączył się, jak tylko Alan zaczął coś mówić i nie wskazywało na to, że jest to odmowa.

Musiał się zastanowić co i w jakiej kolejności robić. Druga z melin zaintrygowała go wystarczająco do tego, by chciał dostać się do środka. Zdolności do tego nie miał, nie widział ich także w seksownej Felipie, gdy przychodziło co do czego i w środku nie znajdowali się ludzie, których mogłaby przegadać. Dzień nie był również za dobry na takie czyny, postanowił wrócić tu znacznie później, wysyłając wiadomość do Ann, najbardziej mu pasującą do pomocy przy takiej robocie. Dziewczyna po dłuższej chwili zgodziła się przybyć, przy okazji prosząc o kilka rzeczy, w tym o nie zamykanie na razie pojemnika od Corp-Techu w celu uzupełnienia jego zawartości. Uznał, że to niezły pomysł. Im bardziej ktoś podkurwiony tym więcej błędów mógł w przyszłości popełnić.

Ustalenia te pozwoliły mu łatwiej wybrać kolejność własnych działań. Miejskim transportem udał się na wskazane Dirkuerowi skrzyżowanie i poczekał aż pojawi się wynajęty przez niego wóz. Podobnie jak poprzednio wymienił się z kierowcą. Nie robił obecnie nic niezwykle tajnego, stąd też pozwalał sobie na nieco mniejszą ostrożność, chociaż najpierw i tak pojeździł po Manhattanie nieco bez sensu, bo jedyne co przy tym zrobił, to zapowiedział sekretarce swoje przybycie, pytając o obecność Martina. Po otrzymaniu potwierdzenia podjechał pod niezbyt duży, niewyróżniający się sklep, umiejscowiony zaledwie przecznicę od swojego mieszkania. Wszedł do środka, od razu napotykając na wzrok właściciela, Starego Czu, jak go tu nazywano mężczyznę, będącego połączeniem krwi Indian i Azjatów..
- Kye! Co za wyczucie, właśnie zamykam.
Haker pozdrowił go gestem i krótkim ruchem głowy dał znać, że doskonale o tym wie i żeby się nie krępował. W międzyczasie wyjął przygotowanych w międzyczasie hologramów.
- Potrzebuję tego, dasz radę na jutro rano? Wiem, że niedziela, dopłacę za fatygę. Firma jak zwykle chce coś na wczoraj.
Stary popatrzył na hologramy i przejrzał na szybko specyfikację. Nie było tego dużo.
- Nietypowe wymiary, to największy problem. Poza tym nic wielkiego. Za trzy setki będziesz miał na jutro, na... dziesiątą. Zajrzyj do sklepu punktualnie, albo kogoś podeślij.
Remo klepnął Czu w ramię, po przyjacielsku.
- Dzięki, doceniam to. Do zobaczenia jutro.
Opuścił sklep, o targowaniu się nawet nie myśląc. Wsiadł do wozu i skierował ku Corp Tower.

***

Wchodząc do wieżowca korporacji, jak zwykle czuł irytację, idąc zbyt dużym i wydumanym hallem. Machnął do strażnika identyfikatorem, nie zatrzymując się i okazując otoczeniu tak dużą arogancję, jak się dało. Zapakowane w garnitury tyczki nie zwracały na niego uwagi, niedługo potem winda wypluła go na osiemdziesiąttymktórymś piętrze. Kwaśna mina Remo powiększyła się, gdy przechodził kolejnym korytarzem i bez zapowiedzi kierował prosto do celu. Idealna w kształtach i zachowaniu sekretarka wstała, w jakiejś komicznej próbie bycia zdecydowaną.
- Nie może pan...!
Owszem, mógł. Laska zdaje się, że była nowa. Tacy jak Martin lubili zmieniać je często, posuwanie cały czas tej samej było nudne. Szef security uniósł głowę, gdy zobaczył jak Kye przekracza drzwi i bez powitania zwala się na fotel, rzucając na biurko malutką kostkę danych. Na twarzach obu mężczyzn widniały podobne nieprzyjemne i skwaszone miny, podkreślające ich wzajemną miłość.

Pierwszy odezwał się Remo, nie chciał pozostawać tu dłużej nic to konieczne.
- Na tej kostce masz zarejestrowane wejście na mój profil. Chcę wiedzieć kim jest ten koleś, co mnie sprawdza, a także kto i kiedy sprawdzał ludzi, z którymi teraz pracuję. Nie wierzę, że nie znasz sprawy, zabrali mnie przecież z roboty bezpośrednio dla ciebie. Dirkuer w razie czego wszystko potwierdzi, to oficjalna i delikatna materia.
Martin Merk, główny szef hakera, gdy chodziło o Corp-Tech, zmierzył go spokojnym, wyważonym i irytującym spojrzeniem. Uruchomił wyświetlacz swojego komputera oszczędnym ruchem.
- Co sprawia, że myślisz, że będę skakał jak mi powiesz? Delikatna sprawa czy nie, znasz procedury. A one to tylko początek.
Murzyn syknął wściekle, nachylając się ze swojego krzesła.
- Nie pierdol mi tu, Martin. Nie mam na to czasu. Wiesz doskonale, że mógłbym sprawdzić to sam. Myślisz, że gdyby mi się nie spieszyło, to chciałbym oglądać tę twoją gębę?
Szef ochrony nie był osobą, którą dało się zastraszyć, czy nawet wpłynąć w jakiś sposób swoim zachowaniem. Przez chwilę przeglądał to co dostarczył mu Remo.
- Ciekawe.
Mimo wyraźnej irytacji hakera, Merk nie mówił nic przez jakiś czas, składając dłonie w "daszek". Gdy skończył czytać, zaczął mówić, jednocześnie przenosząc palce na klawiaturę.
- Frank Fardeau to jeden z moich ludzi. Inny profil działalności, dlatego nigdy go nie spotkałeś. Mogę ci powiedzieć wszystko, co mogę znaleźć w systemie ze swoimi uprawnieniami. Niektórzy nie wiedzą, że nie można w pełni usunąć ich działań.
- Czego chcesz w zamian?
Delikatny uśmiech pojawił się na twarzy Martina.
Dogadali się.

Jakiś czas później wysłał wiadomość do Ann, Felipy i Eda. Numeru Jack nawet nie miał.
"Frank Fardeau, koleś pracujący kiedyś z Beckettem, sprawdzał nasze dane w CT. Trzeba uznać, że Beckett spalony. Znam jego lokalizację. Wcześniej po systemie wędrowała płotka, jej dane też mam. Ta druga może być powiązana z kretem."
Nie podał tego, z kilku powodów. Bezpieczeństwo informacji było tylko jednym z nich. Musiał przemyśleć wiele spraw. Nawet nie zauważył kiedy opuścił Corp Tower wyjściem dla zaufanych pracowników, pozwalających im nie pokazywać się na ulicy i znów wsiadł do wozu. Było już późno. Ustawił autokierowcę i cicho wypuścił powietrze, przymykając oczy.
Niewiedza to błogosławieństwo, które nie było mu dane.

***

Z Ann umówiony był na trochę przed północą, dziewczyna odezwała się jednak wcześniej. To nawet dobrze, miał do roboty coś, co zajęło myśli. Szczątkowy plan akcji już sobie obmyślił wcześniej. Było w nim tylko kilka prostych punktów, a całość opierała się na nie narobieniu zbyt wiele hałasu i użyciu zagłuszania sygnału, mającego zablokować wszelkie alarmy. Melina wyglądała na wręcz opuszczoną, a Remo nie za dobrze znał się na fizycznych włamaniach, stąd nawet nie próbował kombinować. Poza tym musiał jeszcze ustalić szczegóły z Ferrick, pod którą podjechał niedługo po jej wiadomości. Nie zdziwił się, nie skomentował i nie pomógł jej z walizkami. Nie trzeba znać się na ludziach dla rozpoznania niektórych sygnałów. Wsiadła i usłyszał jej spięty i smutny głos. .
- Mamy jeszcze trochę czasu do akcji. Masz jakiś wynajęty pokój? Jeśli nie to znajdźmy coś. Potrzebuję chwili odprężenia.
Potwierdził skinieniem i tym razem skierował na Brooklyn, tam zamierzając poszukać motelu.
- Piwo?
On też wyglądał na takiego, któremu by się przydało.
 
Widz jest offline  
Stary 14-01-2013, 21:18   #116
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 00:00, niedziela, 6 wrzesień 2048
New York City
2 dni do wyborów




Evans

Podjęła decyzję. Kolejną z wielu, które ostatnio wymuszało na niej życie. Kolejną z tych wpadających w kategorie "najtrudniejsze" i "życiowe". Goldstein przyjął ją z pełnym opanowania spokojem, nie mając pojęcia o jej głębszym znacznie zagmatwaniu. Wierzył, że swoją pracę lekarze wykonają sprawnie i prawidłowo, wydobywając nadajnik i szybko przywracając nerwy Jack do prawidłowego stanu. W tych czasach nie była to jakaś niezwykle trudna praca, większość wykonywały komputery, neurochirurg musiał tylko je odpowiednio oprogramować i samodzielnie nanosił jedynie ostateczne poprawki. Mimo istnienia tajemnicy lekarskiej, Evans nie wspomniała nawet, że wydobycie nadajnika w stanie nienaruszonym to także sprawa życia i śmierci... tyle, że kogoś innego.
Może wtedy potoczyłoby się to nieco inaczej?

Gdy wspomniała o swojej prośbie, siwowłosy lekarz jedynie skinął głową, przyjmując ją do wiadomości i obiecując, że zrobi co w jego mocy. Decyzja pacjenta zawsze była najważniejsza, sama Jack przecież doskonale znała ten kodeks. Mimo to nie zaryzykowała swojego życia i uruchomienia nadajnika poprzez wypowiedzenie kluczowego słowa. Z technologią zagłuszającą sygnał pochłonęłoby otoczenie, nie dotarłby nigdzie. Ale czy nadajnik potem by się wyłączył? Czy mimo wszystko od razu nie aktywował ładunku, niszcząc bezpowrotnie dużą część układu nerwowego i kto wie co jeszcze? Takie pytania mogły gnębić medyczkę, gdy czekała na swoją kolej, kilka niezwykle długich godzin. Nigdy nie miała poznać odpowiedzi na nie, inna droga wskazana przez Goldsteina wydawała się tą właściwszą. Ktoś wiedzący znacznie więcej, mógł się zastanawiać, czy to nie znaczyło, że Jack wolała poświęcić życie Diego niż swoje. Nie miały teraz znaczenia, za to gnębiły duszę i umysł, nie pozwalając się rozluźnić. Jack Evans nie miała dobrze wspominać roboty dla Corp-Techu.
O ile za jakiś czas będzie w ogóle mogła cokolwiek wspominać.

Dr Heinrich Luft był całkiem dobrym, chociaż nie młodym już chirurgiem. Miał niemieckie pochodzenie i taką też aparycję, nawiązującą do "idealnej" aryjskiej rasy. Może właśnie dlatego wyraźnie lubił patrzeć na silną blondynkę, uśmiechając się do niej sympatycznie, nawet jeśli nigdy nie zostało to odwzajemnione. Niedługo też musiała go prosić, choć tak czy inaczej nie zgodził zrobić się tego za darmo. Należało załatwić salę operacyjną i pomoc przynajmniej jednej pielęgniarki, nie licząc samego Heinricha i oczywiście Goldsteina, także muszącego być przy operacji, a raczej: tuż przed nią. Kosztowało to wszystko sześćset E$ co i tak nie wydawało się sumą wygórowaną.
Na operacyjnym łóżku, zgodnie z przepisami ubraną tylko w szpitalną koszulę, położono ją na dwie godziny przed północą. Żydowski lekarz uśmiechnął się do niej pocieszająco.
- Wszystko będzie dobrze. Teraz podamy ci pełne znieczulenie. Nie wiem jak rozlegle może przenieść się ból po wyjęciu nadajnika, nie ma potrzeby cię narażać. Gdy się obudzisz to będzie już po wszystkim.
Było już za późno na protesty i zmianę planów.


Ferrick, Remo

Nie mieli problemów z podjechaniem pod znany już nieźle adres, zatrzymując samochód na parkingu sporo przed celem. Remo już wiedział, jak ciekawscy są sąsiedzi wokół i ile tak naprawdę wiedzą. To, że mówili tylko zapytani przez kogoś z odpowiednimi umiejętnościami wyciągania informacji - to się nie liczyło. Ośmiopiętrowy budynek nocą nie sprawiał sympatycznego wrażenia. Z drugiej strony ciemność maskowała fakt, że był przerobionym czteropiętrowcem, który ktoś rozbudował za niską cenę, nawet nie próbując silić się na jakąś jakość. Wokół wszędzie wyglądało to podobnie, powiększające się miasto potrzebowało przestrzeni. W górę budować było najłatwiej, a nowoczesne materiały pozwalały piąć się wyżej i wyżej.

Ich interesowały tylko dwa miejsca. Mieszkanie na czwartym piętrze oraz piwnica, podobnie jak na Queens - specyficzny lokal, odgrodzony od reszty mieszkańców stalowymi drzwiami. W obu, według zapisu z kamer, nic się nie działo przez całą dobę, co było niezłym prognostykiem. Okna pozostawały czarne, to już samo w sobie świadczyć mogło o braku aktywności. Nikt o zdrowych zmysłach nie przebywa w całkowitych ciemnościach drugą noc pod rząd. Bezpieczeństwo jednakże przede wszystkim.
Do mieszkania najłatwiej było dostać się po żelaznych schodach przeciwpożarowych, które były obecnie niemal tradycją Nowego Jorku, stosowaną jednakże coraz rzadziej. Tutaj jeszcze się znajdowały, pozwalając wejść na górę od strony zaułka. Pewnie, ktoś mógł widzieć cień dwóch osób, niewiele to zmieniało. Wystarczyło zasłonić zasłonić twarze.

Rolety były spuszczone, uniemożliwiając zajrzenie do środka. Dwójka ludzi, która znalazła się przy oknie odpowiedniego mieszkania, nie należała jednak do standardowych włamywaczy. Nosili w kieszeniach masę elektroniki, pozwalającej bez problemu odkryć bardzo prymitywną czujkę alarmową. Alarm włączała na ruch, gdzieś tam przekazując swój sygnał. Była przewodowa, najłatwiej więc było zagłuszyć jej sygnał, wejść do środka i wyłączyć. Niekoniecznie delikatnie. Z sąsiedniego mieszkania dobiegał odgłos głośno puszczonego filmu, w którym chyba były tylko wybuchy i strzelaniny.
Niestety wnętrze mieszkania stanowiło takie same rozczarowanie co jego zabezpieczenia.
Wyglądało jak przykładowa, raczej tania pięćdziesięciometrówka, zaraz przed wynajęciem lub sprzedaniem. Niewiele mebli, żadnych rzeczy prywatnych, trochę podstawowego wyposażenia. Używano go rzadko. Pobieżne przeszukanie nie pozwoliło też odkryć żadnych skrytek, na pełne nie mieli jednakże czasu. Do okna przywołały ich światła reflektorów i odgłos zasuwanych drzwi furgonetki, przebijający się przez jedną z cichszych scen filmu zza ściany.

Samochód, który odjechał po chwili, pasował do opisu uzyskanego przez Felipę przy wypytywaniu sąsiadów kilka godzin wcześniej. Ze swojego miejsca obserwacyjnego dojrzeli jedynie cień przynajmniej jednej osoby pozostałej na miejscu i wchodzącej obecnie do budynku. Remo połączył się z ustawioną po przeciwnej stronie ulicy kamerką, na ekran przywołując obraz i już po chwili oglądali dwie męskie sylwetki wchodzące na klatkę i skręcające zaraz ku piwnicy.


Evans

Obudziła się nagle, oślepiona przez światło mimo zamkniętych powiek. Bolała ją cała lewa połowa ciała, tak mocno i intensywnie, że nie była w stanie się poruszać. Zacisnęła zęby, z jej ust jednakże i tak wydobył się bolesny syk. Wtedy poczuła ból także w gardle. Z trudem uniosła powieki, rejestrując z trudem, że udało się to tylko z prawą. Była w małej szpitalne salce, podłączona do respiratora. Wystarczyły bardzo ogólne szczegóły, żeby miała co do tego pewność. Obok majaczyła jakaś sylwetka w kitlu, w której poznała doktora Goldsteina. Szczegóły się zamazywały z bólu. Jednym uchem słyszała głos mężczyzny.
- Przepraszam, że obudziłem cię już godzinę po operacji. Wiem, że musi cię boleć... - zamilkł na chwilę, wyraźnie zdenerwowany. - Wszystko poszło dobrze, Heinrich mówi, że powinnaś odzyskać od dziewięćdziesięciu pięciu do nawet stu procent sprawności. Nadajnik zaś działa...
Znowu zamilkł, tym razem na dłużej. Odezwał się znowu dopiero, gdy z trudem obróciła głowę bardziej ku niemu.
- Z nim jest problem. Przeszczepiłem go do myszy... ale okazało się, że on obecnie ciągle nadaje jednostajny sygnał. Ledwo wykrywalny przez moje oprogramowanie, niestety jednak jestem tego pewny...
Teraz musieli wiedzieć, gdzie się znajduje. Wiedzieć, że coś się tu wydarzyło. Nietrudno będzie dopasować elementy układanki. A ona leżała na szpitalnym łóżku, na wpół sparaliżowana i niezdolna do choćby chodzenia bez czyjejś pomocy.


Jesus, Walters

Plan był prosty. Wszystkie najlepsze plany zawsze są proste, tak powiadają. Głównie z jednego powodu: mniej jest momentów, w których coś może się spieprzyć.
Co nie znaczy, że tego nie zrobi.

Queens nocą, zwłaszcza w okolicy wysokich, betonowych wieżowców, nigdy nie było w pełni wyludnione. To miasto nigdy przecież nie zasypiało, co więcej - dla niektórych to noc była czasem na aktywność. Czarna i pozbawiona światła gwiazd i księżyca, błyszcząca neonami, żółtawymi światłami lamp i deszczem, tworzącym razem ze światłem piękne, choć mroczne, kompozycje. Noc. Czas dziwek, dealerów, gangów, imprezowiczów i pospolitych przestępców, nie mogących poradzić sobie w promieniach słońca, nawet jeśli większość z nich powstrzymywały ciężkie chmury.
Dla Eda i Felipy także często stanowiła czas aktywności, ale to już wiedzieli tylko oni sami.

Pierwszy pozycję zajął Walters. Jego rola była w tym wszystkim całkiem prosta, musiał tylko patrzeć przez lunetę z wielokrotnym powiększeniem i możliwością zwiększenia szerokości kąta, nowoczesny wybryk technologiczny, pozwalający wymierzyć co do milimetra, gdy tylko załadowało się poprawne zmienne środowiskowe. Bezłuskowa, ciężka amunicja potrafiła zresztą to i tak mocno niwelować, a cybernetyczne, błyszczące czerwonymi odblaskami oko dopełniało całości, czyniąc z Eda i jego broni snajpera idealnego. Ot, trochę finezji i talentu także się przydawało, do tego cierpliwość i opanowanie, fakt był jednak taki, że technologia załatawiała praktycznie wszystko, zwłaszcza, gdy pozycja była bezpieczna, a karabin stabilnie umiejscowiony na podpórce.
Do obserwacji wiele nie miał. Pięć minut przed północą przejechało drogą około dwudziestu motocyklistów. Z pobliskiego pubu co chwilę ktoś wychodził a ktoś inny wchodził. Była sobota, więc nocnych przechodniów pojawiało się więcej niż zwykle. Wokół kilku miejsc, zwłaszcza przy drodze, kręciło się trochę dziwek i takich osobników, którzy liczyli, że za darmo pojawi się coś do wypicia czy wypalenia. Gdzieś w oddali zabrzmiały strzały, zaraz milknąc. Deszcz tłumił większość z tych odgłosów.

Felipa pojawiła się w pobliżu wejścia do piwnicy netrunnera niewiele przed wyznaczoną godziną. Ciemność była jej sprzymierzeńcem, bo na pierwszy rzut oka wyglądała jak wszystkie te dziwki wokół. Była może ładniejsza, stać ją było na większe działki lepszych prochów, tylko czy faktycznie bardzo różniła się od tych, co wystawały tutaj co noc, wabiąc klientów skąpymi strojami i słodkimi słówkami? Wielu miałoby wątpliwości.
Najważniejszy dla niej był jednak inny obecnie fakt. To przecież północne Queens, dzielnica białych, latynoski nie miały tu wzięcia. Chyba, że jednorazowe, można by rzecz: ostateczne. Grupa neonazistów, spotkana kilka dni temu, stanowiła jeden odłam całej struktury społecznej w tej okolicy. Takich jak oni, choć pewnie pracujących dla innych osób czy organizacji, znajdowało się tu znacznie więcej. Stąd też Felipa musiała trzymać się na tyle daleko, żeby nikt nie dojrzał za wiele pod grubym makijażem. Rozglądała się ostrożnie, ruchu jednakże było za dużo, żeby ogarnąć całość. Skupiła się na jednym konkretnym budynku i wejściu do niego, będąc w nocnym środowisku dziwek i pijaków niczym w swoim własnym domu. Jak zresztą wszędzie.
Przynajmniej do tego miała talent, si?

Dostawca chińszczyzny podjechał pod klatkę trochę spóźniony. Tylko czy można było od niego wymagać czegoś więcej? Robiąc za nocnego dostawcę codziennie narażał życie. Zniknął w środku zaledwie na moment, ponownie wychodząc już bez żarcia.
Wtedy sprawy potoczyły się błyskawicznie.
Z jego ust wydobył się krótki krzyk, gdy bezwładnie upadał na chodnik przed budynkiem. Z wnętrza wybiegło dwóch ludzi, a ostrzeżony Wayland odpalił i ruszył z piskiem opon.... a tył jego samochodu eksplodował kilka sekund później, rzucając wozem na bok i odłamkami oraz falą eksplozji powalając przynajmniej ze dwie prostytutki. Unieruchomiony zatrzymał się niewiele przed Felipą, która patrzyła na to szeroko otwartymi oczami, nie dostrzegając w ciemnościach siedzącego w środku człowieka. Krążące w jej żyłach narkotyki, mieszane z adrenaliną, pompowały niesamowite ilości krwi, wyostrzając wzrok i przyspieszając reakcje, które z kolei spowalniał szok.
Celując do tych wybiegających z meliny, Walters widział jeszcze kątem oka jak spod baru rusza inny samochód. Bez zastanowienia sprzątnął pierwszego z tych właśnie nachylających się nad dostawcą. Gdzieś w pobliżu zawarczały kolejne motory, a latynoska spostrzegła, że przynajmniej dwóch meneli nie jest tym, za kogo mieli uchodzić, sięgając pod swoje brudne płaszcze. Tym razem ją oszukano. Czy winne były narkotyki, tego mogła dochodzić później, wreszcie odzyskując zdolność poruszania się.
Chaos ogarnął całą okolicę, utrudniając rozeznanie w sytuacji.
 
Sekal jest offline  
Stary 18-01-2013, 13:04   #117
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Music

Puta...
Wszystko potoczyło się tak szybko. Gdzie popełnili błąd? W pieprwszym rzędzie zawaliła Felipa wciągając w to Waylanda. Mogli go śledzić. Albo po prostu rozpoznali jego twarz widząc za kółkiem czarnego sedana. Pół miliona eurobaksów to ogromny tort, z którego każdy pragnąłby uszczknąć choćby kawałeczek. Musieli przecież znać tożsamość dwóch facetów, z którymi Felipa mieszkała pod jednym dachem. Z drugiej strony komu miała ufać wiedząc jaką nagrodę wyznaczono za jej głowę? Wayland i Bullet to dwie osoby na świecie, które by jej nie sprzedały. Przynajmniej pragnęła w to wierzyć. No, i może jeszcze dorzuciłaby do tego maleńskiego fanklubu Milady. Przyjaźniły się od dawna, ale czy to wystarczy? Ada Tate była przede wszystkim kobietą interesu a i pieniądze ceniła sobie nad wyraz. Nie mniej, o ironio, niż Felipa de Jesus. Pod tym względem były do siebie podobne.

Boom.
Czas start.
Stoper ruszył, od tej chwili każda sekunda wydaje się cenna. Felipa jednak staje jak wryta i z kompletnie dla siebie niezrozumiałego powodu nie może się ruszyć. Ma wrażenie, że serce jej zamarzło na bryłę lodu. Przestało funkcjonować, ot tak, bez medycznie wytłumaczalnej przyczyny.

Wybuch poderwał samochód Walnada w powietrze, przekręcił na bok i z chrzęstem metalu trącego o beton ślizgiem rzucił w kierunku budynku. A wtedy zaczął się prawdziwy galimatias. Felipa słyszała świst kul jakie wypluwała z siebie snajperka Waltersa. Widziała kątem oka dwóch meneli, którzy sięgają pod płaszcze po broń. Ale to nie wydawało się jej największym problemem. Ba, nie wydawało się problemem w ogóle. Bo istniał tylko jeden, przyćmiewający wszystkie pozostałe.
Czy to możliwe? Czy on mógł... zginąć? Przez jej głupotę? Czy wpędziła do grobu jedynego człowieka, którego tak naprawdę bezgranicznie i bezinteresownie kochała?

Przed oczami Felipy mignął klatka po klatce czarny scenariusz przyszłych wydarzeń. Felipa w czarnej sukience, miedziana urna postawiona na szafce nocnej, łzy, tony wpompowanych w siebie prochów, złość, ucieczka w coraz intensywniejszy trip, kurcząca się liczba na rachunkach bankowych, tęsknota i żal którego nic nie jest w stanie wygłuszyć, nawet ciężkie dragi a na samym końcu tej drogi czuć smród i mrok tunelu metra gdzie trzęsący się tłumok szmat, który już dawno przestał być człowiekiem próbuje trafić w pokrytą wartswą zrostów żyłę. I twarz Felipy, nakładająca się na idealnie na twarz Pilar Rodriguez. To pewne. Stanie się najbardziej pogardzaną przez siebie osobą na globie. Niedaloko pada jabłko od jabłoni, tak mówią.

- Nie - wykrztusiła na głos i po tej, zdawać by się mogło nieskończenie długiej chwili czas ruszył z impetem a jej kończyny otrząsnęły się z paraliżującego impasu.
Ktoś za to zapłaci. Wciągnęli w to jej rodzinę, posunęli się za daleko. Już nie ma odwrotu. Dla nich Wayland był tylko kolejnym pionkiem, który mógł przybliżyć ich do ich skradzionych zabawek. Kolejnym ciałem porzuconym w brudnym zaułku, w kontenerze na śmieci czy kopcącym samochodzie. Ale dla Felipy de Jesus ta sprawa zaczęła mmieć osobisty wydźwięk. A sprawy osobiste traktować zwykła śmiertelnie poważnie.

- Walters, osłaniaj mnie - rzeczowo oznajmiła Felipa wyskakując z obcasów i stając bosymi stopami na chłodnym asfalcie. Z przewieszonej na ramieniu torebki wyciągnęła Colta Alpha-Omega.
Samochód leżał na boku, częściowo na chodniku, częściowo na jezdni. Przednia szyba była niemal całkowicie wybita. Po bokach pozostały fragmenty szkła pokruszone w stosunkowo niegroźne plastry miodu. Możliwie szybko wskoczyła do kabiny kierowcy, pochyliła się nad Waylandem, przyłożyła dwa palce do jego szyi. Puls był słaby ale równomierny.
- Nie pozwolę ci tu zginąć, comprende? - warknęła łapiąc mężczyznę pod oba ramiona i próbując wywlec na zewnątrz, z dala od ognia.
- Ed, wyciągam go stąd. Walnij serię żeby dać mi chwilę, si?

Chciała zaciągnąć Michaela za wrak samochodu, który stał teraz w poprzek chodnika i mógł oddzielic ich od uzbrojonych mężczyzn. A co dalej?... Sprawdzi stan Waylanda. Czy krew z niego nie sika na tyle mocno, że trzeba będzie tamować. Szlag... że też nie miała ze sobą żadnego zestawu nano do pierwszej pomocy. Spierdoili... Chcieli ustawić zasadzkę a tymczasem padli jej ofiarą. A ona jeszcze wciągnęła w to jedyną osobę, którą tak naprawdę chciała trzymać od tego z daleka. Cretina...

W tym czasie w całym pieprzniku pojawił się czarny van, który wykręcił z piskiem opon i zatrzymał obok płonącego wraku. Jesus w tym czasie zdążyła połowicznie wyciągnąć już Michaela, ale zanim zrobiła to do końca, zobaczyła otwierającą się szybę i lufę pistoletu maszynowego.
- Rzuć broń i zostaw go! Chcemy tylko przedmiotów i odpowiedzi, nie trzeba za to ginąć. Zostawimy go w spokoju. Odwołaj snajpera! Jeśli tego nie zrobisz, rozwalę mu głowę!
Tylko jedno mocne pociągnięcie i zasłonięcie Waylanda dzieliło ją od "umieszczenia" nieprzytomnego na chodniku. Tamten jednak mógł zdążyć pociągnąć za spust.

Feipa puściła bezwładne ciało Michaela i bardzo wolno się wyprostowała. Pistolet nadal tkwił w jej dłoni i nie zamierzała go wypuszczać.
- Odwołam snajpera. I pojadę z wami - latynoska bez większego namysłu przystała na ich ofertę. - Ale najpierw wyciągnę kierowcę na chodnik i zadzwonię po pomoc medyczną dla niego. Inaczej chuja dostaniecie.

- Odłóż broń, odwołaj snajpera - męski głos z samochodu miał w sobie dużo pewności siebie. - Potem będziesz mogła go wyciągnąć. W tej kolejności. Zadzwonisz po karetkę z naszego samochodu. Masz na to moje słowo. Pozycję do gróźb masz z kolei marną.
Jeśli miało cokolwiek to oznaczać, ale z drugiej strony był to głos profesjonalisty.

Felipa skinęła, odłożyła pistolet na chodnik i odkopnęła go w stronę budynku. Przekazała instrukcje Waltersowi. Zamierzała brzmieć swobodnie, podświadomie chcąc go uspokoić, że nic złego się nie dzieje albo, że wszystko jest wkalkulowane w plan i Felipa trzyma rękę na pulsie. Nie trzymała oczywiście. Ale potrafiła improwizować.

Ujęła Waylanda pod ramiona i ułożyła na chodniku z dala od płonącego wraku. Pochyliła się nad nim, odgarnęła z czoła ciemne kosmyki. Wyjęła z torebki kartę gotówkową i wetknęła nieprzytomnemu mężczyźnie do wewnętrznej kieszeni kurtki.
Zanim podniosła się na nogi dyskretnie wsunęła za pończochę niewielki kawałek szkła.

Wyjęła zaraz pchełkę z ucha i wyrzuciła w stronę skupiska krzaków. Na koniec zdjęła z nadgarstka swój kom, wysunęła z niego kartę i przełamała na pół patrząc w oczy gajerkowi w limuzynie.
- Można? - wskazała na drzwi.

Z przodu vana oprócz kierowcy siedział jeszcze jeden uzbrojony hombre. Obaj byli oddzieleni od drugiej części samochodu metalową kratą. Trzeci facet, ten który mierzył do niej z pistoletu maszynowego pociągnął Felipę do wnętrza wozu i wskazł siedzenie na samym końcu. Po chwili do środka wskoczył jeszcze czwarty, ten który był ucharakteryzowany na bezdomnego.

Ruszyli. Senior Machine Gun podał jej swoje holo i pozwolił wykręcić na pogotowie. Felipa podała dyspozytorce dokładny adres.
- Przy wraku samochodu leży ranny mężczyzna. W kieszeni kurtki ma kartę gotówkową na której jest pięśset eurodolarów. To za fatygę dla osoby, która jak najszybciej przetransportuje go do jednostki medycznej.

Oddała mężczyźnie holofon.
- Gracias senior - nie było powodu wszczynać kłótni na tym etapie.

Usiadła w ostatnim rzędzie. Lewa dłoń sięgnęła po skitrany kawałek szkła. Zacisnęła pięść czując jak ostra krawędź wbija się w skórę i ciepła krew puszcza się strumykiem po nadgartku. Upuściła ostry fragment.
Latynoska wstała w momencie kiedy samochód zbliżał się do zakrętu. Koła mknęły z dużą prędnością po asfalcie. Widać panom się śpieszyło.
- Kiepsko się czuję... - latynoska zdawała się rozgorączkowana całą sytuacją. Zaczęła ciężko oddychać, posłała półprzytomnie spojrzenie w stronę senior Machine Guna. Pokazała mu wypełnioną jaskrawą krwią dłoń aby przycisnąć ją do brzucha, sugestywnie, że to tam jest źródło krwotoku.
Dwa kroki dzieliły ją od kierowcy i metalowej kraty. Nie mogła tego spierdolić. Miała tylko jedną szansę.
Samochód właśnie wszedł w zakręt i Felipa zatoczyła się pozornie nieświadomie. Chciała wpaść na kratę, możliwie znaleźć w niej oparcie dla palców. Zmniejszyć dystans i przymierzyć.

Musi sprzedać strzałkę paraliżującą kierowcy. Efekt będzie błyskawiczny, tamten straci panowanie nad wozem i rozbiją się dość spektakularnie zważając na prędkość wozu. Wcześniej może Felipie uda się paść na podłogę i zwinąć się w embrion aby nie połamać sobie wszystkich kości przy zderzeniu. Cóź, tyle dobrego, że swoim życiem było jej łatwiej szafować niż życiem drogich jej osób.
Postawiła wszystko na jedną kartę. Jeśli chybi będzie miała mierda problema.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 18-01-2013 o 13:12.
liliel jest offline  
Stary 18-01-2013, 17:35   #118
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Propozycję wynajęcia pokoju haker potwierdził skinieniem głowy i skierował się na Brooklyn:
- Piwo? - Wyglądał na takiego, któremu by się przydało. Jednak dziewczyna pokręciła przecząco głową:
- Wolę nie pić przed akcją. Muszę mieć czysty umysł, a przy mojej masie nawet odrobina alkoholu działa zbyt mocno.
- W takim razie po akcji
- zgodził się. Przez chwilę wyglądał jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ostatecznie jednak skupił się tylko na prowadzeniu.

Atlantic Motor Inn był kolejnym z serii moteli, których lata świetności minęły kilkadziesiąt lat temu. Zarówno świecący tylko częściowo neon jak i niezbyt czyste, rozświetlone jedną, gołą żarówką wnętrze recepcyjne, nie dawało wielkich nadziei co do jakości pozostałych wnętrz. Ann nie zależało teraz jednak na luksusach. Dziewczyna spokojnie zniosła taksujące, spojrzenie siedzącego za ladą mężczyzny i jego obleśny uśmiech, gdy Kye płacił gotówką za pokój na kilka godzin.
Bez słowa dotarła drzwi z numerem, który im wskazał. Było dokładnie tak jak przeczuwała. Szerokie łóżko okryte wytartą kapą stanowiło jedyne wyposażenie. Czuła się zbyt pusta by skomentować sytuację. Weszła do środka, zdjęła kurtkę i rzuciła ją na narzutę.
Haker nie komentował i nie odzywał się aż do momentu, w którym dotarli do pokoju, kiedy to chrząknął. Nie miał tyle silnej woli, żeby milczeć.
- Przynajmniej szerokie.

Zamknął za sobą drzwi i podszedł do malutkiego okienka, wyglądając na zewnątrz i jednocześnie zdejmując także swoją kurtkę.
- Mogę dać ci coś, dzięki czemu zdrzemniesz się chwilę. Obudzę za godzinę.
Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie słysząc pierwszy komentarz Remo. Na jego kolejne słowa pokręciła głową odmownie.
- Nie. Są lepsze sposoby na stres niż wywołany chemią sen. - Powiedziała siadając na łóżku i zdejmując sznurowane do połowy łydki, czarne, skórzane buty.
Kye wyglądał jakby miał parsknąć śmiechem i powstrzymał się ostatkiem wolnej woli, patrząc na Ann. Potrząsnął głową.
- Za stary jestem, aby sądzić, że myślimy teraz o tym samym.
Położył się na łóżko, uruchamiając swój komputer i wyświetlając wcześniej zrobione meliny i jej okolicy.
Ann spokojnie zrzuciła buty, skarpetki, a potem spodnie i koszulę, pozostając tylko w krótkim do pasa podkoszulku bez rękawów i skąpych, czarnych figach. Odwróciła się do Remo i pochyliwszy w jego stronę poklepała go po udzie.
- Pewnie nie jesteś jeszcze taki stary, skoro potrafisz myśleć jak prawdziwy mężczyzna - powiedziała żartobliwie - ale masz racje to nie jest odpowiedni moment na takie sprawy.
Odsunęła się od łóżka i usiadła na podłodze z nogami złączonymi i wyprostowanymi przed sobą, po czym rozciągnęła ku górze kręgosłup, tworząc z niego idealnie prostą linię. Jej piersi, mocno wypięte do przodu wyraźnie zarysowały się pod bawełnianą tkaniną. Po około minucie ugięła prawe kolano, chwyciła obiema rękami za prawą stopę, przyciągnęła ją do siebie i umieściła na lewym udzie. Następnie to samo zrobiła z drugą stopą. Wyprostowała ręce i położyła uniesione ku górze dłonie na kolanach. Zamarła w takiej pozycji z zamkniętymi oczami. W miarę upływu czasu jej oddech stawał się coraz spokojniejszy i wolniejszy.
Remo zerknął na nią kątem oka, a potem przez chwilę walczył ze sobą, żeby wrócić do oglądanych zdjęć.
- Jesteś pewna, że nie rzucę się na ciebie, widząc jak wypinasz pierś, gdy niewiele ci brakuje do bycia nagą? - powiedział poważnie. - Z drugiej strony może dobrze, że nigdy nie miałaś negatywnych doświadczeń z facetami.
Odwrócił się znów do holograficznego ekranu.

Nie zareagowała na jego słowa. Przynajmniej od razu. Po upływie mniej więcej godziny otworzyła oczy, z wdziękiem typowym dla wielu lat ćwiczeń rozprostowała po kolei wszystkie członki. Wstała i zaczęła spokojnie się ubierać.
- Gdybyś nie potrafił panować nad sobą, nie miałoby znaczenia czy jestem ubrana czy naga. - Popatrzyła na leżącego na łóżku mężczyznę. - Dziękuję. Nie chciałam być sama.
Skinął głową, odrywając się od komputera. Wyłączył go i wstał, rozprostowując kości i spoglądając w oczy dziewczyny.
- Gotowa?
Odwzajemniła jego spojrzenie nieświadomie oblizując wargi językiem.
- Tak. Możemy iść.
Z niedowierzaniem potrząsnął głową, wyrzucając z siebie wszystkie te zbędne teraz wizje i założył kurtkę, kierując się do wyjścia.

Gdy ruszyli Ann odezwała się do hakera:
- Zastanawiałam się nad tymi rzeczami, które chcemy przekazać. Wiem, że to szalenie trudne, ale może dałoby się tak to wykonać, by wszystkie eksplodowały, a pozostałe szczątki pozwoliłyby się im upewnić, że to co chcieli odzyskać, zostało zniszczone nieodwołalnie?
- Niszczenie to chyba masz we krwi, co?
- murzyn obrócił głowę, uśmiechając się do Ann. - To raczej twoja branża, ze mnie żaden ekspert. Mnie głównie ciekawi, czy oni mają jeszcze jakieś przenośne zagłuszacze pokroju tego Suareza. Co się stanie z tymi oddanymi przedmiotami to mało ważne. Żeby się nie zorientowali to musiałabyś to rozpylić na atomy, a to dużo ładunku wybuchowego, który można wykryć.
- Gdybym tego nie lubiła nie zostałabym saperem
- Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. - To po prostu taka myśl, gdyby tam wsadzić to, co wchodzi zasadniczo w skład przedmiotów, nawet gdyby wszystko nie uległo zniszczeniu, mogłoby namieszać. Przecież oni te przedmioty skradli i raczej jeszcze nie zdążyli dokładnie obejrzeć, bo nie trzymaliby ich w domu Suareza. Myślę, że sami nie mają pojęcia z czego to wszystko jest dokładnie zbudowane. Problem to urządzenie i AI. Dna jest tak delikatne, że nawet niewielka ilość środków niszczących zlikwiduje je nieodwracalnie. Problemem jest raczej nie czym je zniszczyć tylko jak i kiedy?
- Jeśli użyją zagłuszania, to musi to być jakiś starodawny zapalnik czasowy. Nie jestem do tego przekonany, może nam i tak nie wyjść masa rzeczy. Jeśli przywiozą dobry sprzęt do skanu to wykryją najmniejszy ślad ładunku. Tylko umieszczenie go w pojemniku po sztucznym mózgu wydaje się bezpieczne.

Dziewczyna westchnęła.
- Masz rację. Zresztą mówiłam, że to byłoby bardzo trudne. Nie wszystkie pomysły czy myśli które przychodzą mi do głowy nadają się do realizacji, choć czasami warto się nad nimi zastanowić - Popatrzyła na Remo przez chwilę jakby jeszcze coś chciała powiedzieć. w końcu jednak zmieniła temat:
- Zdołałeś się już czegoś dowiedzieć o Reese Daniellsie?
- Szczerze to nawet jeszcze nie próbowałem. Ktoś mu pomaga zdobyć fotel, poza tym nic nie wiem. Za dużo na głowie.

Jego głos nie wchodził zbytnio na przepraszające tony. Skinęła głową przyjmując słowa hakera do wiadomości bez zbędnych komentarzy. Trzeba jednak było jak najszybciej zająć się tą sprawą. Jakiś wewnętrzny głos podpowiadał jej że wszystko co się dzieje ma związek ze zbliżającymi się wyborami, a najbardziej podejrzanym kandydatem na prezydenta był Daniells. Nikt nie miał pojęcia kto za nim stoi. Nie wierzyła w osoby, które zjawiały się znikąd i nie posiadały żadnego poparcia. Ona miała swoją teorię, ale wolałaby ja podeprzeć jakimiś konkretami.

***

Przeszukanie mieszkania na górze nie wniosło niczego do sprawy. Jednak te kilka minut, które na to poświęcili zdecydowało, że w czasie przyjazdu vana byli w miejscu z którego mogli swobodnie obserwować rozwój sytuacji. Gdyby najpierw zdecydowali się na piwnicę wpadliby prosto w pułapkę. Czasami niewiele znaczące z pozoru decyzje tak mocno mogły zaważyć na powodzeniu całego przedsięwzięcia.
Patrzący na wchodzących do budynku mężczyzn Remo odezwał się półgłosem:
- Jak się zamknęli w środku, można podłożyć coś na zewnątrz i ich wywabić. Lub poczekać, aż sami wyjdą. Zdecydowanie nie nadaję się do wchodzenia jako komandos.
Ann, która też unikała bezpośrednich konfrontacji zaproponowała:
- Może da się tam zajrzeć? Są małe, zakratowane okna włączymy przy jednym zagłuszacz, zrobimy małą dziurkę i spróbujemy do środka wsadzić kamerkę. Co ty na to?
- O ile nie mają jakiś czujek, możemy spróbować. Najpierw trzeba zejść na dół.

Spojrzał na Ann, sprawdzając swoją broń.
- Mam nadzieję, że tym razem pójdzie lepiej. Nie mam ochoty na kolejką kulkę.
Dziewczyna wcześniej już sprawdziła broń. Klepnęła się po wewnętrznej kieszeni kurtki:
- Tutaj mam jeszcze dwie dawki środka leczniczego. Żółty już na sobie wypróbowałeś. Jest jeszcze czerwony. Pomaga w momencie bardzo bliskim śmierci. Należy wprowadzić go za pomocą aplikatora do krwioobiegu.
Kye szerzej otworzył oczy, kręcąc głową z lekkim niedowierzaniem.
- Przypomnij mi, bym cię spytał o twoje największe marzenie, skoro kasę już masz. Idziemy?
Skierował się do okna, zamierzając wyjść tą samą drogą, którą weszli.

Okna do piwnicy którą byli zainteresowanie znajdowały się od przodu budynku. O tej porze ruch nie był zbyt duży, ale od czasu do czasu ulicą przejechał samochód lub pojawił się jakiś przechodzień. Doszli do narożnika. Ann rozejrzała się ostrożnie:
- Rozglądaj się uważnie i daj mi znać gdy ktoś się pojawi.
Wzięła do ręki niewielki przyrząd do cięcia szkła, taśmę klejącą oraz jedną z miniaturowych kamerek Remo. W ciemnym stroju, który miała pod kurtką nie rzucała się w oczy. Sama kurtka była jednak zbyt jasna więc na wszelki wypadek dziewczyna zdjęła ją i rzuciła na ziemię. Tym razem miała na twarzy czarna kominiarkę, a włosy w naturalnym kolorze, tyle że obcięte na pazia. W takim stroju nie rzucała się zbytnio w oczy na tle brudnej ściany przyziemia. Tymczasem haker oparł się o budynek, stojąc na skraju zaułka. Włączył podgląd kamer, samemu obserwując ulicę.

To nie była dzielnica, w której każdy widzący ubraną w kominiarkę osobę wzywałby gliny. W końcu nikt ich nie wezwał tu wcześniej, inaczej melina byłaby spalona, a przecież widziano całkiem sporo. A teraz? Ktoś dłubał przy okienku zbyt małym, aby się przez nie przecisnąć. Ann naliczyła takich okienek cztery, wszystkie zasłonięte. Te najbliżej wejścia do piwnicy przebijało lekkim, matowym światłem. Pozostałe były ciemne.
Wybrała to, które dawało najwięcej szans powodzenia. Przyłożyła przyssawkę do lekko opalizującej szyby i ustawiwszy otwór wykrawania na najmniejszą wielkość umożliwiającą wsunięcie przymocowanej do linki kamery, przystąpiła do cięcia. Szyba była całkiem zwyczajna. Wycięcie w niej otworu było łatwe... choć potem pojawiły się trudności. Znajdująca się w środku roleta była gruba, stworzona z jakiegoś wytrzymałego i dźwiękoszczelnego materiału, do uszu Ann docierały bowiem tylko odgłosy ulicy, po której przejechał właśnie jakiś samochód.
Dziewczyna spokojnie wróciła do stojącego za narożnikiem Kye:
- Mają tam dźwiękochłonne rolety. Mogę spróbować przepalić ją odrobiną kwasu, ale... cóż... nie mam pojęcia co to za materiał i skutki mogą być różne. Chemia nie była moją specjalnością. Ryzykujemy?
- Wypróbuj to na tym najdalszym oknie najpierw. Jak oni tam są i widzą okno to będzie słabo. Z tym lepiej pozostawić niespodziankę za drzwiami, gdyby wybiegli sprawdzać
- Remo nie wyglądał na przekonanego do planu Ann.

Ferrick skinęła głową i wyjęła ze swojej walizki dwie niewielkie fiolki. Wróciła z powrotem do frontonu domu i zaczęła wycinać szybę w najbliższym oknie. Tym razem, skoro wiedziała, że nikt w środku jej ani nie zobaczy ani nie usłyszy wycięła w szkle otwór na tyle duży, by bez problemu wsunąć tam rękę. Następnie ostrożnie wyjęła korek z fiolki i wylała część jego zawartości na osłonę. Zabezpieczyła z powrotem fiolkę i spokojnie czekała na skutki swoich działań.
Kwas nie był najlepszym rozwiązaniem, a przynajmniej nie najszybszym. Był bezgłośny, za to materiał gruby i przeżerało go bardzo powoli, w końcu tworząc dziurę wystarczającej wielkości. Niestety wydzieliło to nie tylko paskudny zapach, ale i trochę dymu. Kye zauważył zbliżającą się ku nim parę, ale Ann zdążyła wypchnąć kamerkę i wrócić do zaułka. Dwójka ludzi zbliżała się chodnikiem, zainteresowana głównie sobą. Remo włączył natomiast podgląd, dostrzegając głównie czerń. Kamera nie była najwyższej jakości, nie miała także wmontowanej noktowizji. Widzieli przez nią tylko kawałek ściany zaułka i ciemność. Gdzieś tam w oddali tylko odrobinkę światła, jakby było to jedno wielkie pomieszczenie połączone z tym, do którego weszli tamci.
- Obawiam się, że przy takim smrodzie nie możemy tego zastosować w tym drugim oknie. - Saperka wzruszyła ramionami - Opcja druga wywabiamy ich na zewnątrz? Masz konkretny pomysł?
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 18-01-2013 o 20:19.
Eleanor jest offline  
Stary 18-01-2013, 19:54   #119
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Murzyn przejechał dłonią po brodzie, zastanawiając się głośno.
- Najłatwiejsze wydaje się ustawienie zagłuszania i odcięcie zasilania w budynku. To drugie jednak sprawi, że ci w zasięgu sygnału będą mogli dzwonić. Nie ufałbym sobie też w kwestii powalania ich bezpośrednio i po cichu. Podłożyłbym ładunek przed drzwiami do piwnicy. Nie wiem co masz przy sobie. Można też odstrzelić ich z broni krótkiej. Dysponujesz jakimiś granatami, by wrzucić do środka? Tak czy inaczej, wszystko głośne. Nie wiem jak to zrobić po cichu o ile nie masz gazu usypiającego.
- Mam C4, miny wszelkiego rodzaju i jeszcze dwa z tych urządzeń hukowo-dymnych, które wykonałam na akcję na Dworcu, ale to wszystko niestety jest źródłem hałasu. Mogę wrzucić jedną z nich do środka pomieszczenia przez tą dziurę, którą wypaliłam w osłonie, ale to raczej zwabi ich do samego pomieszczenia niż na zewnątrz. Choć oczywiście mogę się mylić. No ale w tym ostatnim przypadku więcej huku będzie w środku niż na ulicy. Czasami dźwiękoszczelne przedmioty się sprawdzają.
- Dym jest dobry, nie będą wiedzieć co to jest. Ale trzeba wrzucić do pomieszczenia, w którym są. Wyłączyć światło, zagłuszyć sygnał. Gdy wybiegną, odpalić minę. Nie ma co próbować brać ich żywcem, chyba, że posiadasz odpowiednie ładunki ogłuszające. Życie jest brutalne
- spojrzał w oczy dziewczyny, ciekaw jej reakcji na takie postawienie sprawy. - Bo inne co mi do głowy przychodzi to czekanie, aż sami wyjdą. Zastanawiam się tylko jak upewnić się, że wybiegną na zewnątrz a nie spróbują chować się głębiej.

W chwili, gdy rozmawiali, para zdążyła przejść obok, nie zwracając na nich najmniejszej uwagi. Gdzieś naprzeciwko pojawił się kolejny przechodzień, sądząc po zygzakowaniu - niezbyt trzeźwy. Co bardziej interesujące, obraz w kamerze zmienił się. Otworzyły się drzwi i pojawiła się w nich sylwetka człowieka z latarką, świecąc po kątach. W tym świetle pomieszczenie to wyglądało jak jakieś... więzienie, pełne klatek i krat.
- To co wymyśliłeś to nie jest akcja dla jednej dziewczyny na kilka minut, tylko dla całego oddziału na przynajmniej godzinę. - Saperka wzruszyła ramionami. W przeciwieństwie do hakera nie widziała co pokazywał obraz z kamery. - Jak mam wrzucić granat do pomieszczenia z nieuszkodzoną roletą? Mogę podłożyć ładunki pod drzwi, ale jak ich przekonać by wyszli? Mogę też zaryzykować jeszcze raz z kwasem i wrzucić potem ten granat, ale to ty będziesz musiał przyjąć na siebie to, co ewentualnie wyskoczy z piwnicy. Nawet jak damy tam minę nie wszystko musi sie udać. No i raczej na pewno narobi hałasu. I nie martw sie o moje sumienie. Poradzę sobie.
W tym czasie mężczyzna w ciemnym pomieszczeniu podszedł do jednej z cel, otworzył kratę, a później wyciągał kogoś ze środka.
- Nie przesadzaj. Dasz mi detonator, to odpalę. Prąd to kwestia bezpieczników w budynku. Zagłuszanie zapewni zabawka od Alana. Zdaje się, że i tak za dużo gadamy - wskazał na ekran. - Myślisz, że będą sami wychodzić? Nie ryzykowałbym tego, bo mogą zabrać wszystkie dowody. W tym tego kogoś - haker pokazał dziewczynie scenę rozgrywająca się w ciemnym pokoju - raczej go nie będą nieśli tylko czekają aż van wróci jeśli już. Podłóż ładunek. Bez ryzyka to można grać w pasjansa. Potem wrzuć oba granaty dymne, do obu dziur. Drugą możesz zrobić błyskawicznie i głośno, skoro i tak hałasujemy.
- Skrzynka z bezpiecznikami jest przy wejściu do piwnicy, więc to ty je wyłączysz, a potem odpalisz detonator na drzwi. podłoże tam także minę. Jak nie wyjdą my przekroczymy ją bezpiecznie. Mam ustawienie na dna. Zaaplikujesz swoje i będzie nas ignorować. W tym czasie ja wrzucę granat do pomieszczenia z klatkami, a potem odpalę ładunek na oknie i wrzucę tam kolejny granat. Ok to oznacza dwa ładunki. Przygotuję je tutaj, a potem tylko założę. Mniej będę na widoku. Całość przygotowań zajmie mi kilka minut. Wszystko się zgadza?
- Drzwi ewentualnie wysadzimy, gdy oni sami nie będą chcieli wyjść przez dłuższy czas. Co wtedy? I czy ryzykujemy, gdy wezmą tę osobę z klatki za tarczę? Lepiej dać tam coś na detonator zamiast miny. Wtedy będzie znacznie większa szansa, że nie zabijemy kogoś niewinnego
- w międzyczasie Remo wyjął coś na ksztatł krótkiego łomu i podał Ann kod do drzwi na klatkę, który wcześniej odczytał z kamery.
- Czyli wszystko jak mówiłam tylko bez miny, a kiedy wysadzić drzwi sam zdecydujesz. Co do ewentualnego zakładnika nie mamy wyjścia. Musimy ryzykować. - Dziewczyna popatrzyła na zapisany na ekranie kod. - Oby tylko nie otwarli tych drzwi, kiedy będę zakładać ładunek. - Powiedziała jeszcze z wisielczym humorem i jak najciszej ruszyła do pracy. Najpierw zatrzymała się przy oknie. Jeszcze raz wycięła dziurę w szkle, tym razem na tyle dużą by wsadzić przez nią niewielki ładunek C4 wraz z zapalnikiem. Potem, za pomocą sekwencji zapamiętanych cyfr weszła do budynku.

Pierwsza część planu przebiegała spokojnie. Skrzynka z bezpiecznikami zamknięta była tylko na standardową kłódkę - na dodatek łączenie było przerdzewiałe i mocne podważenie łomem pozwoliło dostać się do jej środka. Znajdowała się na półpiętrze i z tego miejsca prawie było widać drzwi do piwnicy.
Ann miała bezpieczne podejście do stalowych drzwi, otwierających się najwyraźniej do wewnątrz. Nigdzie wokół nie dostrzegła kamerek czy innych zabezpieczeń, za to same drzwi wyglądały na solidne. Dwa kroki przed nimi zaczynały się już schody w górę, a i po bokach nie było wiele miejsca.
Postanowiła zastosować dwa rodzaje ładunków wybuchowych. Na wypadek gdyby siedzący w środku mężczyźni nie zdecydowali się na otworzenie drzwi, do ich wysadzenia miał służyć C4 umiejscowiony w pobliżu zamka i zawiasów. Przymocowała środki do metalowej futryny taśma klejącą i przystąpiła do montażu drugiego ładunku najwyraźniej typowego IED. Jego skład, po za środkiem wybuchowym stanowiły niewielkie, ale wyjątkowo ostre kawałki metalu idealnie spełniające rolę współczesnych kartaczy. Umocowała je tak, by po otwarciu drzwi i odpaleniu ładunku główny impet uderzenia umiejscowił się mniej więcej na wysokości głowy i ramion przecietnego mężczyzny. Zamocowała zapalnik do zdalnego sterowania i spokojnym krokiem powróciła do Remo. Podała mu oba zapalniki tłumacząc działanie. Na koniec powiedziała:
- Zabierz moją walizkę i umieść w nie rzucającym się w oczy miejscu na klatce. Najlepiej tam gdzie urządzenie od Dirkuera. Nie możemy zostawić jej na zewnątrz. - Powiedziała wyjmując z walizki dodatkowy pistolet, który wsunęła za pasek z tyłu spodni. Zamknęła ją i podała hakerowi. - Jak włączysz zagłuszanie nie będziemy mieli kontaktu radiowego. To będzie dla mnie sygnał by zaczynać akcję. - Wsunęła do kieszeni granaty i zapalnik do ładunku w oknie. - Postaram się zjawić jak najszybciej.
Remo, korzystając z faktu, że Ann zakłada ładunki, wyjął ze swojej torby tłumik, nakręcając go na lufę pistoletu. Niewiele to dawało przy huku, jaki narobią, ale przy ciemnościach jakie miały tu za chwilę zapanować, tłumiło też płomień wylotowy. Na parterze, naprzeciwko drzwi do piwnicy, zamocował kamerę znacznie lepszej jakości, wyposażoną w noktowizję. Ona miała być jego oczami. Na koniec ustawił zagłuszacz na półpiętrze, starając się objąć jego działaniem jak największą część piwnicy. Pewności co do jego skuteczności z tego miejsca nie miał.
- Może lepiej wynieś go na zewnątrz i ustaw przy drugim oknie? Cholera wie czy to jest skuteczne przez grube ściany - powiedział cicho do Ferrick, gdy ta już skończyła swoje przygotowania.
- Chcesz ryzykować, że ktoś go buchnie gdy spuścimy z oczu? To nie jest sympatyczna dzielnica. Chyba, że... - popatrzyła na metalową obudowę urządzenia. - Mogę przygotować małe zabezpieczenie w postaci elektrowstrząsu. Jeśli ktoś tego dotknie. Na chwilę powinno odstraszyć potencjalnego złodzieja.
- Nie ma na to czasu - Kye machnął ręką. - Włączę to natychmiast jak wyjdziesz. Jak będziemy się słyszeć, to znaczy, że za mały zasięg. Jak nie będziemy, to wyłączam światło. Niech to będzie sygnał do rozpoczęcia.

Remo zrobił jak powiedział, uruchamiając urządzenie zakłócające w chwilę po tym, jak Ann opuściła budynek. Odległości tu nie były wcale takie duże, zagłuszacz więc działał. Nawet jak nie obejmował piwnicy bezpośrednio, to niewątpliwie musiał blokować wszystkie sygnały, które mogłyby z niej wyjść. Haker szybko podbiegł do skrzynki z bezpiecznikami, wyłączając wszystko jak leciało. Aż klatka i piwnica pogrążyły się w całkowitych ciemnościach. Ferrick zresztą usłyszała głos zaskoczenia ze środka, gdy wrzucała pierwszy granat. Potężny huk wypełnił pomieszczenie z klatkami, tłukąc szybę pozbawioną już ochrony rolety wygłuszającej. Bez zastanowienia wcisnęła przycisk detonatora, wysadzając drugą roletę i szybę we wcześniej oświetlonym pokoju, w którym przebywali tamci. Cisnęła do środka drugi granat, pędząc od razu do środka.
Kye usłyszał oba wybuchy, mocno wytłumione, mimo braku już dwóch okien. Ann już wbiegała na klatkę, gdy stalowe drzwi otworzyły się, a kamera zarejestrowała kontur wychodzącego stamtąd, kaszlącego, ale i trzymającego w ręku broń mężczyznę. Jednego.
Haker nie czekał na dodatkowe zaproszenia. Jeden lepszy niż żaden, a mieli dwa ładunki. Poczekał aż koleś wejdzie w zasięg i nacisnął przycisk uruchamiający szrapnel. Wychodzący ze środka nie miał szans. Fala wybuchu zmiotła go do środka i nie wyglądało na to, by miał jeszcze kiedykolwiek wstać.
Inna sprawa, że drugi w wejściu się nie pojawił, a dym rozwiewał się powoli, wylatując oknem i otwartymi teraz drzwiami. Ann wsunęła na oczy noktowizor, który wcześniej już założyła na szyję. Mieli tylko kilka sekund by wejść do środka, zanim człowiek we wnętrzu przyzwyczai się do ciemności po blasku wybuchu. Ona przygotowana na flesz zapobiegawczo zamknęła oczy.
Ukucnęła i jak najbliżej ziemi dopadła do drzwi. Po ich przekroczeniu miała zamiar przesunać się w bok, a potem schować za pierwszą osłoną, jaka wpadnie jej w oczy.
Remo żołnierzem nie był, a za oczy miał kamerę, nie noktowizor, więc szedł za saperką ostrożnie, biorąc po drodze kamerę. W drugiej dłoni trzymał pistolet, więc elektronikę podłączył bezpośrednio do siebie długim wtykiem. Spróbował najpierw jednak czegoś innego. Odezwał się głośno i zdecydowanie.
- Rzuć broń i wyjdź z podniesionymi rękami. Zakładnik nic ci nie pomoże. Jesteśmy oddziałem Delta-4, jednostki szybkiego reagowania Corp-Techu. Jeśli się poddasz to przeżyjesz, nic do ciebie nie mamy.
Nawet jak miało nic z tego nie wyjść, to zagłuszy kroki kobiety. Ann wbiegła do pomieszczenia, nie zastanawiając się na razie nad jego wyglądem i dopadając do ściany naprzeciwko, jedynej ochrony w prawie pustym miejscu. Słowa Remo zagłuszyły jej kroki, a chwilę potem odpowiedział głos kryjącego się faceta ze środka, który próbował być zdecydowany, ale nie do końca mu wychodziło.
- Nie dostaniecie mnie, korporacyjne sukinsyny!
Otworzył nagle ogień z pistoletu maszynowego, po omacku orając pociskami ścianę i otwarte drzwi. Remo, który znajdował się jeszcze na zewnątrz, musiał przycisnąć się jak najbliżej betonu przed wejściem, Ferrick jednakże widziała teraz błysk z lufy oraz rękę wystającą z przejścia do drugiego z pomieszczeń piwnicy.
To dało jej szansę do ataku. Nie była dobrym strzelcem, ale cel przed nią był większy od tarczy na strzelnicy i znajdował sie w odległości znacznie bliższej niż standardowe cele na ćwiczeniach. Do tego pogrążony w szalonej strzelaninie nie zdawał sobie sprawy z obecności przeciwnika kucającego poniżej jego broni. Dziewczyna odetchnęła by uspokoić się wewnętrznie Wychyliła się celując w miejsce gdzie według wszelkiego prawdopodobieństwa znajdował sie jego tułów. Palec na cynglu gotowy był do strzału. Zaledwie sekunda dzieliła przekaz jaki oczy, oślepiane wybuchami błysków wysłały do jej mózgu. Drań trzymał przed sobą dziewczynę w formie żywej tarczy. Gdyby nie perfekcyjne opanowanie saperki zakładniczka byłaby martwa. Ann nie wahała się długo. Zmieniła kierunek celu, głowa była zawsze trudniejszym celem, ale była zawsze najbardziej skuteczna.

Niestety saperka była zbyt oślepiona, żeby porządnie wycelować w dość niewielki, częściowo zasłonięty cel. Pierwsza kula spudłowała. Huk i błysk trzymanego przez Ann pistoletu natychmiast zwrócił uwagę mężczyzny, który próbował jednocześnie cofnąć się, opuścić swoją broń i zasłonić bardziej trzymaną dziewczyną, ale Ferrick była szybsza. Po raz drugi nacisnęła spust, nie tracąc swojego opanowania. Tym razem pocisk był celny, choć nie zabójczy. Przeszedł przez policzek i bok głowy, a przeciwnik zatoczył się. Ciągle trzymał jednak zaciśnięty palec na spuście i Ann w ostatniej chwili zanurkowała pod pistoletem maszynowym. Nie wahała się. Jeszcze dwa razy strzeliła z najbliższej odległości. Mężczyzna nie miał szans, padając na ziemię i pociągając za sobą zakładniczkę. Słaniającą się, brudną i przeraźliwie wystraszoną dziewczynę. Ale żywą.
Ann padła na podłogę obok trupa. Była wykończona:
- Cholera. Nie nadaję się do takiej roboty!
Remo wszedł do piwnic, gdy tylko ustała strzelanina, z ulgą słysząc głos Ferrick. Schował broń za pasek.
- Jesteś rąbnięta.
Bez dalszej zwłoki zaczął przeszukiwać trupy i pomieszczenie, zgarniając całą elektronikę. Nie miał pojęcia jeszcze co robiono w tej piwnicy, a to był według niego najlepszy sposób na poznanie odpowiedzi.
- Zbierz wszystko co nasze, pomogę dziewczynie, gdy zabiorę co znajdę. Pamiętaj o tej kamerce w oknie. Za trzy minuty musi nas tu nie być.
 
Widz jest offline  
Stary 18-01-2013, 20:10   #120
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Bolało ją gardło, a głowa chciała się rozpozgnąć na tysiąc kawałków. Ale to dobrze, boli znaczy, że żyje. Dużo gorzej z tym czego nie czuła. I jeszcze nadajnik…
- Dziękuje. Jestem wdzięczna i nawet nie wiesz jak bardzo. Możesz zamówić mi taksówkę? Muszę wziąć stąd ten nadajnik.
- Potrzebujesz opieki szpitalnej – Goldstein zaprotestował, ale potem jego spojrzenie padła na szarą myszkę siedzącą cicho w klatce – Dokąd się udasz?
- Do Pink Glom, klub z zagłuszaniem wszystkiego wokół. Pomożesz mi się ubrać?


To było upokarzające, ale oboje byli lekarzami, wiedzieli o co chodzi. Czekając na taksiarza Jack próbowała skontaktować się z Felipą i Ann, w obu przypadkach usłyszała tylko suchy komunikat, że abonent tymczasowo niedostępny. Ciekawe czy znów obie skoczyły sobie „na drinka?”
Albo zjebało się coś więcej. Jack przygryzła wargę, kiedy wysłała im obu tak samo brzmiąca wiadomość: „ Operacja przebiegła pomyślnie, ale pół ciała mam sparaliżowane. Postaram się zagłuszyć sygnał. Namierzają mnie. Jadę na miejsce ostatniego spotkania. Będę tam czekać.”

I jeszcze jedną wiadomość. Przez serwer tak jak pokazał jej Roy bo i wiadomość była skierowana do niego.
„Laik question: możesz przy aktywnym nadajniku zlokalizować skąd jest namierzany?”

Tylko tyle, nawet jakby napisał, że tak, nie miała po co jechać tam sama, w dodatku w takim stanie. Nawet by zejść do zamówionego auta musiała skorzystać z pomocy. Z ulgą w końcu jednak usiadła ściskając w ręku małą klatkę. Zagłuszacza nie uruchamiała, szpital nie mógł być ostatnim miejscem jakie mieli.
- Pink Glom.
- Serio? Nie moja brocha, ale wypisywanie się ze szpitala na własne życzenie to chyba zły pomysł –
młody hindus z zabawnych akcentem spojrzał na nią życzliwie.
- Serio. Muszę. I będę potrzebowała pomocy by wczołgać się do środka. Zapłacę.
- Ołki dołki, twoja wola.

Odpalił auto, a Jack przymknęła oczy. Znów musiała zostawić swój motor, peszek.

Podróż zakończyła się szybko pod wściekle różowymi drzwiami. Tu już Evans włączyła zagłuszacz.
- Wie pan co, jednak dostała wiadomość od przyjaciół. Proszę jechać na róg siódmej.
Taksiarz tylko wzruszył ramionami: dłuższy kurs, więcej kasy. Bez marudzenia zawiózł ją we wskazane miejsce i zgodnie z umową odprowadził aż do stolika. Odpaliła mu za to dziesięć eurodolarów ekstra, całkiem porządny napiwek.
W środku lekarka zamówiła drinka, traktować swojego gardła alkoholem nie zamierzała, ale po co prosić się o wyrzucenie z lokalu? Zamiast niego łyknęła garść przeciwbóli, które zwinęła ze stolika w szpitalu.
Nie pozostało jej nic innego niż czekać. Co jakiś czas odpalała jednemu z kelnerów piątaka by pomógł jej wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza. Odpowiedzi jednak nie nadchodziły.
No nic, musiała czekać. I rozmyślać czy nie zabiła dzisiejszej nocy Diego.
 

Ostatnio edytowane przez Nadiana : 18-01-2013 o 20:19.
Nadiana jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172