Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2013, 20:26   #113
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muza

Felipę nosiło. Powody mogły być dwa. Pierwszy – irytacja. Bo kręcili się przy tych metach jak baletnice wokół kolana alfonsa – bez jebanego zdecydowania i z niepotrzebną finezją. I drugi - tona prochów, które przed chwilą wciągnęła. Mete poprawiła strzałką koki. Superożywcza mieszanka. Nakręcająca i wyluzowująca jednocześnie. Rozpychająca od środka jakby Felipa była szmacianą laleczką, w którą ktoś wepchał za dużo waty i zaczynają pękać jej szwy.
Pogadała z sąsiadami, obejrzała lokale. Ten na Harlemie to niemal zapraszał schodami przeciwpożarowymi. Miała łom w samochodzie, nic prostszego. Tyle, że Remo i Ferrick znów mieli odmienne zdanie. Zaczynała się przyzwyczajać, że cokolwiek chce zrobić spełza na niczym bo zostaje przegłosowana. Puta. Ostatecznie postanowiła nie wchodzić reszcie w paradę. Wskoczyła do wozu i odjechała paląc gumy.
W międzyczasie zadzwonił Bullet i umówiła się z nim za na siódmą. Wieści jakie jej sprzedał nie napawały optymizmem. Trochę ją korciło żeby rzucić to wszystko w pizdu i ulotnić się z miasta na kilka tygodni. Wakacje, aż sprawa nie ucichnie.
Ostatecznie głupie myśli zbyła westchnieniem i wykręciła numer fałszerza z jednego z lewych, rzadko używanych numerów.
- Cześć Javier. Kurier był już u ciebie?
- Oooo, moja ulubiona Rustlerka – zaśmiał się. - No wiesz, tak przez kurierów? Myślałem, że wpadniesz, napijemy się czegoś, pogadamy jak starzy kumple.
- Muszę dmuchać na zimne Javier, sam rozumiesz. Chwilowo unikam przyjaciół tak samo jak wrogów.
W odpowiedzi się zaśmiał.
- Tak, kurier już był. Dostałem gotówkowe karty, podałem mu kopertę z dwoma fałszywymi ID cards.
- Gracias amigo.
- Boli mnie twoja nieufność królewno.
- Wierzę.
Po godzinie miała w ręku rzeczoną kopertę. Zastosowała sporo środków ostrożności, klasyczny łańcuszek aby wyłapać ewentualny ogon. Kurier odstawił przesyłkę do pralni chemicznej pana Martineza, tamten posłał z nią syna do pobliskiego skweru gdzie szczeniak wyrzucił ją w przelocie do umówionego kosza na śmieci. Felipa odczekała kwadrans upewniając się, że to nie jest zasadzka i dopiero wtedy zgarnęła pękatą kopertę. W środku tak jak obiecał Javier były dwie fałszywki dokumentów plus noty biograficzne dwóch mieszkanek Bronxu, których danych użyto. Ferrick trafiła się półazjatka, niejaka Lucy Mei, lat 23, obecnie pracująca w strip clubie „Rabbit Hole”. Hehe, Felipa kojarzyła to miejsce. Panienki biegały tam w króliczych uszkach i ogonkach. I... generalnie nie nosiły nic poza futrzanymi dodatkami. Chciałaby zobaczyć jak Annie przekonuje kogoś, że jest urodzoną naturystką. Zdjęcie Evans było opatrzone nazwiskiem Hayden. Franziska Hayden. Hijo de Puta, kto dał tak dziecku na imię? Franziska pracowała w dzielnicowym klubie sportowym jako trenerka boksu i mieszkała na Mott Heaven. Ze swoją dziewczyną Phoebe. Hehe. Nada się.
Schowała papiery do plecaka i wróciła do wozu.

* * *
- Dwa dni – rzucił Bullet leżący na ławeczce i wyciskający sztangę jakby to była jakaś atrapa z ultralekkiego tworzywa.
- Dwa? - Felipa nie kryła rozczarowania. - Mam dwadzieścia cztery godziny.
- Nie ma szans. Nie zbiorę dziesięciu ludzi w tym czasie.
- Mierda, ale ja potrzebuję tylu! Na pewno masz kumpli z armii albo... znajomych najemików, z którymi razem pracowałeś, si?
- To nie takie proste. Muszę ich najpierw zlokalizować, później tutaj ściągnąć. No i zaliczka, zostaw mi kasę na zaliczkę.
- Zostawię.
- I to nie są moi przyjaciele. Jak się rozniesie kto płaci mogą, no wiesz...
- Sprzedać mnie?
- Musisz zacząć na siebie uważać Felipa. Jesteś żywą, oddychającą górą forsy.
- No dobra, a tak w ogóle to o jakiej kwocie mówimy?
- Dużej – unikał jej wzroku.
- Jak dużej?
Bullet w milczeniu wyciskał ciężkary i Felipa w złości złapała drążek sztangi i spróbowała go unieruchomić.
- Ile Bullet?!
- Pięćset – bąknął. Odłożył sztangę na widełki nie kryjąc zakłopotania.
- Pięćset czego? - jęknęła Felipa nie do końca rozumiejąc.
- Pięćset tysięcy.
Opadła na kolana. Świat zawirował. Spróbowała zwizualizować sobie taką ilość zer na jej rachunku bankowym. Bez powodzenia.
- Ja pierdolę...
- No właśnie.
- Każdy w tym mieście chce mnie sprzedać.
- Nie każdy – posłał jej spojrzenie pełne udawanej urazy. - Chociaż może powinniśmy, co Way?
W progu oparty i framugę stał Wayland i wyglądał jak zwykle na oazę spokoju.
- No cóż... Moglibyśmy sobie kupić jakąś egzotyczną wyspę i do później starości popijać drinki z parasolką – ktoś kto go nie znał byłby pewny, że nie ma w tym ani krztyny żartu.
- Cześć Wayland. Prośbę mam – podniosła się z podłogi, wyciągnęła z plecaka kopertę i podała mu. - W środku są fałszywki ID i trochę papierów. Masz sprzęt żeby upewnić się, że nikt tam nie zamontował jakiegoś mikronadajnika? Javier mógł nie oprzeć się pokusie i mnie jednak chce podpierdolić.
- Sprawdzę – wziął od niej kopertę i zniknął w swoim zawalonym elektroniką pokoju.
Felipa opadła dość dramatycznie na kanapę.
- Bullet... Po prostu znajdź mi tylu wyszkolonych zadutowanych skurwysynów ilu zdołasz, bien? I rób to dyskretnie. Żadnych nazwisk. Skoro się im płaci nie muszą wnikać kto ich zatrudnia, si? Jaki to będzie koszt?
- Półtora tysiąca za jednego.
- Dużo.
- To w wersji optymistycznej. Liczę na zniżkę za mój urok osobisty – wyszczerzył jaskrawo białe zęby. - I znajomości.
- Gracias – Felipa przytuliła się do niego ufnie i zamknęła oczy. To zabawne jak bezpiecznie czuła się przez ten ułamek chwili.
- Są czyste. Żadnych pluskiew – usłyszała za sobą hakera.
Wyplątała się z objęć murzyna i z rozpędu przytuliła się do Waylanda. Czuła jak haker się spina kiedy przylgnęła policzkiem do jego policzka.
- Nie rozumiem was. Olać taką kwotę? – starała się zabrzmieć zabawnie chociaż prawda wyglądała tak, że zaczęła się bać. - Pół bańki eurobaksów... En serio?
Poczuła jak jego smukłe palce dociskają się do jej łopatek. Objął ją mocno jakby nie zamierzał już puścić.
- Lepiej już idź zanim zmienimy zdanie – wiedziała, że żartował ale ton miał jak zwykle śmiertelnie poważny. - Albo ktoś cię rozpozna w tej zabawnej peruce i wielkich okularach.
Kiedy odprowadzili ją do drzwi Wayland rzucił jeszcze.
- Felipa, masz źrenice jak łepki od szpilek. Wpadłaś w ciąg?
Zaprzeczyła oszczędnym ruchem głowy.
- No coś ty.

* * *
Było grubo po dziesiątej. Felipa wyszła z klubu, z nieco pełniejszym żołądkiem, tabunem chaotycznych myśli i dragami pędzącymi po żyłach niczym wiązki prądu elektrycznego.
- Walters, zadzwonię po mojego przyjaciela. Poczekasz w samochodzie?
Znalazła sobie odosobniony kawałek przestrzeni, odpaliła papierosa i wybrała numer Waylanda.
- Hola. Jesteś wolny?
- W pracy.
- Potrzebuję cię – powiedziała z emfazą.
- Coś się stało? - wyczuła zaniepokojenie w jego głosie.
- Nie. Po prostu razem z kolegą z roboty musimy komuś podrzucić nadajnik. Będzie mnie osłaniał ale potrzebujemy kierowcy, na wypadek nieprzewidzianych ewentualności. Pamiętasz jak podprowadzałeś samochody dla wujka? Nieźle ci wtedy szło. Za kołkiem.
- Miałem piętnaście lat.
- A mi con esas! Wayland... Nie musisz rąbnąć wózka tylko jeden poprowadzić.
Westchnął.
- Nie mogę wyrwać się z pracy.
- Por favor carino... Nie fatygowałabym cię ale teraz mam problemy z zaufaniem, si? Nie chce brać niepewnych osób bo mogę obudzić się w jakimś bagażniku ze związanymi rękami. Albo nie obudzić już nigdy, wiesz że mam rację.
Milczał. Wiedziała, że się waha.
- Kocham cię – wypaliła nagle. Zagryzła wargę w oczekiwaniu na reakcję ale żadna nie nastąpiła.
- Way... pogadaj ze mną.
Cisza przeciągała się w nieskończoność.
- Lo siento mucho...
Zrobiła kolejną pauzę ale Wayland milczał jak zaklęty po drugiej stronie holofonu. Słyszała jedynie jego miarowy oddech.
- Chcę zakończyć tą robotę carino... Jak najszybciej. Wyplątać się z tego mierda. A później wezmę namiar na tego twojego kumpla z kliniki odwykowej i zapłacę sobie pobyt, si? Palabra de honor. A jak już będę czysta wrócę do ciebie i będę cię błagać o drugą szansę. Prawda jest taka... - zaciągnęła się papierosem, głos jej się zaczął łamać. - że zostawienie ciebie to była najgłupsza decyzja w moim życiu. Tęsknię. To już ostatnia robota, promesa... A później przystanę na wszystkie twoje warunki. Dom, uczciwa robota, nawet te pieprzone obrączki jeśli to takie ważne. Todo. To znaczy... jeśli jeszcze mnie chcesz.
Umilkła wreszcie. Ręce jej się trzęsły. Z emocji albo nadmiaru prochów.

Zanim zapaliła silnik rzeczowo poinformowała Waltersa.
- Ten haker... To ktoś ważny, comprende? Żadnych dwuznacznych tekstów, łapania za tyłek, pełna profeska, bien? Jesteśmy kumplami z jednej trabajo. Tyle. Nie chce żeby coś sobie pomyślał.

 
liliel jest offline