Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2013, 21:41   #39
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Można by pomyśleć, że człowiek o takiej posturze i tuszy jak profesor Arturo będzie źle czuł się w ciasnych i klaustrofobicznych pomieszczeniach statku.
Było jednak inaczej...

Można było sądzić, że człowiek należący do kadry naukowej będzie źle czuł się wśród robotników i marynarzy raczej odbiegających kulturą od kadry uniwersyteckiej.
Nic bardziej błędnego...

Można było uważać, że osobnik o takiej tuszy ma wysublimowane podniebienie.
I tu teoria nie sprawdzała się z praktyką.

Rubaszny Arturo nie narzekał na ciasnotę, na zapachy i na spartańskie warunki. Wręcz przeciwnie. Można było sądzić że czuł się na statku jak ryba w wodzie. Bez problemu i bez narzekań wcisnął się na swoją półeczkę w kajucie dzieloną z Samuiłem. Żołądek profesor miał chyba strusi bo bez wzdrygnięcia pałaszował posiłki i popijał rosyjskim alkoholem.
A z marynarzami rozmawiał poprzez łamany angielski.
Max był bowiem podróżnikiem z prawdziwego zdarzenia. Z niejednego pieca jadł chleb, a i czasem nawet bez chleba się obywał jedząc frykasy miejscowej kuchni.
Sypiący anegdotkami pasującymi bardziej do portowych mordowni niż uniwersyteckich wykładów Arturo potrafił nawiązywać przyjaźnie z marynarzami.
No i chętnie grał i nawet przegrywał drobne kwoty w karty.
Bo przecież liczyła się gra przede wszystkim, prawda?

Liczył się...Kubryk, stolik, spracowane dłonie trzymające karty. Pobrużdżone zmarszczkami twarze zarośnięte gęstymi brodami. Gorzałka w butelce i w kieliszkach. Chwila od ciężkiej pracy na morzu.
Ot... Miejsce w które Arturo się wpasował idealnie, mimo że hałaśliwy wykładowca akademicki nie wyglądał na robotnika. Nie miał też robotniczych manier.
Niemniej Max jakoś nie przejmował się ciasnotą, smrodem i brudem. Popijając tanią wódkę spoglądał na zmianę , to w swe karty, na twarze współgraczy.
I kalkulował swe szanse przy okazji gadając.- A więc człowiek topi się w ubraniu łażąc po tej zarośniętej dżungli. I zazdrości tej bandzie dzikusów którzy ganiają na golasa i bez butów. A potem dochodzi do rzeki... No i co się w tedy chce. Ano zrzucić przepocone łachy i ochłodzić w wodzie. Ale ledwo się zbliżyłem do brzegu, a tubylcy otoczyli mnie wrzeszcząc: “pirañas” “pirañas”. Nie miałem pojęcia co to znaczy.- Max łyknął nieco wódki na przepłukanie gardła.-Dopiero później pokazali mi co. Włożyli do wody nabity na drąg kawałek mięsa tapira... Tak świnia, tylko ze śmiesznych nochalem. Wokół tego kawałka się woda wręcz zagotowała, czy też zakotłowała. I po trzech sekundach z wody wyciągnęli ogryziony badyl. Ani śladu mięsa.
- I szto? Szto patom? -
zapytał jeden z marynarzy z czerwonym nosem, wąsami jak mors i kaprawym wzrokiem od wypitej gorzałki.
Drzwi do kubryku rozwarły się szeroko wpuszczając do wnętrza nasycone wilgocią i solom morską powietrze. Samuił uśmiechnął się szeroko, chuchnął w dłonie, po czym dał krok do środka.
- Ahoi. Pokerek?- zapytał po rosyjsku. - Tysiąca nie łaska?- zerknął na doktora.- Graliście na pewno w tysiąca panie profesorze? - skinął na zydel i za zgodą marynarza dosiadł się do stolika. - Ale skoro już poker to może nauczymy czegoś nowego towarzyszy, hmm? Texas hold?
-Eeee tam... po co komplikować.
- rzekł Arturo i spojrzał w swe karty.- Dobieram dwie... a wracając do historii. To sem na początku myślał, że jakiś aligator siedzi w rzece, albo może rekin rzeczny. A oni wyławiają rybkę... malusieńką rybkę, taką co nie starczyłaby nawet na porządną zakąskę. Zresztą smakowała też za dobrze. Tyle że miała pyszczek pełen ostrych jak brzytwa ząbków. Ale taki mikrus...- profesor wzruszył ramionami.- Wierzyć się nie chce, że takie coś może być groźne. Ale w rzece takich rybek siedzą ze dwie setki i jak tylko zwąchają krwawiące mięsko, albo jakiekolwiek mięsko, to się tłumnie rzucają na ofiarę i wyrywają kęsy. Mogą objeść krowę tak szybko, że bydlę nie zauważy iż jest pożerane żywcem. -Max wzdrygnął się na same wspomnienie. Wszak mógł zakończyć żywot jak ta krowa.
Do pomieszczenia wsadził głowę James. Mac miał już cokolwiek mętny wzrok.
- Macie co do picia? Paliwo mi się skończyło. - stwierdził machając pustą butelką.
Radził sobie z niedogodnościami podróży zapijając nadmiar czasu i śpiąc. Na trzeźwo robił się strasznie nerwowy.
- Pieprzona krypa. Nieźle nas wujaszek wpakował. Nie spodziewałem się RMS “Olympic”, ale tu jest syf i malaria. - czknął potężnie alkoholem - Bez obrazy.
Rzucił w stronę marynarzy.
- Muszę pogadać z bosmanem, może da się podrasować ich silnik. - parsknął szyderczym śmiechem.- To nie powinno być trudne. Pewnie wystarczy przeczyścić zawory i ruszymy z kopyta. Oooo ...
Dopiero teraz dostrzegł karty.
- Co to? Pokerek? Szkoda, że nie ma Natalie. Zrobilibyśmy wersję rozbieraną. - stwierdził puszczając oko do profesora.
-Przywyknij raczej... dalej już będzie tylko gorzej. Pływałem na podobnych statkach w niemalże każdej dziczy i... to nie są cacuszka z linii produkcyjnej. Tu rdzy nie można usunąć, bo tylko na tej rdzy jeszcze się statek trzyma w kupie.- rzekł w odpowiedzi Arturo mimo uszu puszczając kwestię rozbieranej Natalie. Trochę nie na miejscu było przypominać w takiej pełnej spoconych i brudnych facetów o tym, że wśród nich jest kobieta i to o całkiem gładkim licu. Z tego się potem roją całkiem nieprzyjemne sytuacje.- I nikt nie zna humorów statku lepiej niż właściciel. Z czasem taka krypa zyskuje własnego ducha i kaprysy. I nie podlega już wtedy prawom mechaniki czy też... podręcznikowi obsługi. Tak przynajmniej twierdził Sui-cho Len, z którym pływałem po rzekach Bengalu. A on z kolei był właścicielem tratwy skrzyżowanej z kutrem rybackim łatanym blachą falistą i bambusem. To że ta krypa utrzymywała ładunek, mnie i jeszcze działko przeciwlotnicze skradzionego chyba z jakiegoś pancernika było samo w sobie cudem. Więc ja mu wtedy wierzyłem na słowo. Zresztą uwierzyłbym we wszystko co dałoby nadzieję, że kolejną noc nie spędzę w rzece z gawia... krokodylami.

Chmurski czuł się dobrze, znaku choroby morskiej nie było; pomimo pogody chętnie przeszedł się po pokładzie. Co za ulga, jak dobrze że specyfik działa, inne życie. Pomyślał. Zauważył Repina, postanowił pójść za nim, wszedł do pomieszczenia.
- Dobryj wieczer. - Przywitał się i kontynuował po rosyjsku. - Jeśli mogę popatrzę, nie umiem grać w pokera, ale jeśli nie będzie zbyt trudne się nauczę. Sporo wspólnych dni przed nami, każda rozrywka jest dobra.
Uśmiechnął się. - A ja dzięki ziołom z Yokohamy czuję się tak, że mógłbym na Świnicę ścianą północną wejść.
Powiedział, choć nie pomyślał czy ktokolwiek zrozumie porównanie. Do prof. Arturo szybko powiedział to samo w angielskim.
-Najlepiej uczyć się praktycznie niż teoretycznie... jak to mówią, na błędach, choć lepiej na cudzych niż na własnych.- zażartował profesor.
- Jeśli tylko macie chęć wyjaśnić zasady, chętnie zagram - odrzekł Chmurski. - Kawał świata profesorze Pan również widział, jak dr Chance.
-To prawda... duży kawałek, kilka kontynentów i dużo zielska.-
zaśmiał się w odpowiedzi Arturo.
Chmurski zasiadł do stołu …
- Czyli jam mam trzy króle to dobrze. Ech to nie jest trudne. -Uśmiechnięty wyłożył karty po sprawdzeniu przez jednego z marynarzy.

Bo cóż innego liczyło się na zimnym morzu pomiędzy Japonią a Kamczatką, niż wódeczka, towarzystwo i karty w dłoni?
Chyba tylko wygrana.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline