Siedzenie na drzewie pilnowanym przez wielkiego wilka nie należało do komfortowych. A jednak z plątaniny gałęzi, wysoko w koronie sosny, gdzie zniknęła Modron, dobiegł cichy śmiech.
- Ja jestem ruda, to za wiewióra mogę robić. A kogo ty udajesz, szlachetny elfie? I za kogo robi ten tam Dongorath?
Potem zaś posypały się igły i kora i dziewczyna zsunęła się na gałąź obok towarzysza.
- Z drzewa ich nie strzelimy - wyszeptała. - Ale skoro my ich nie widzimy, to i oni nie widzą nas. Do tego, choćby i nie wiem jaki wielki był ten wilk, i jaką mroczną sztuką podprawiony, to go liczyć nie nauczyli. Jesteś cichszy... Zostań. Ja odciągnę wilka. A ty... - zarzuciła głową w stronę chaszczy, w których ukrywał się Czarny Strażnik, i przeciągnęła palcem po gardle. Potem rozłożyła ramiona szeroko, łapiąc równowagę na gałęzi.
- To ja będę tym wiewiórem - przymrużyła wolno oko. - Ale trzymaj kciuki. Tamto drugie drzewo to jest trochę daleko. |