Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2013, 12:06   #115
Widz
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Zastygł, wpatrując się w niemy alarm, błyskający niewielką plamką czerwieni na wyświetlaczu. Systemy zabezpieczające jego profil w bazie Corp-Techu były zbyt słabe, żeby powstrzymać wścibskiego pracownika korporacji, nie taki też był ich cel. Takie jak Remo miało bardzo wielu i niestety zbyt wielu potrafiło je obejść. Zwykle hasłem. Nudy. Dodatkowe bajery, które zamontował tam haker, służyły do identyfikacji i powiadamiania. Wcześniej zadziałały na Madsenie, teraz na tym Franku Fardeau, kimkolwiek był. Przejrzenie standardowej bazy nic nie powiedziało murzynowi, postanowił więc zadziałać na szerszą skalę. Oznaczało to spotkanie z szefem, czego unikał od dawna. Uznał, że dopóki przykrywka z robotą tylko dla korporacji była silna, to nie miały sensu włamania i wylewanie litrów potu w próbie śledzenia działań kogokolwiek związanego ze sprawą. Od tego była machina, ukryta pod postacią ogromnej rzeszy zatrudnionych ludzi i wykorzystywanego sprzętu. Pan Frank nie przeglądał jego profilu z nagłego kaprysu, więc Remo miał zamiar zmusić go do powiedzenia, w ten czy inny sposób, po co to robił. Najpierw wybrał numer do Dirkuera.
- Nie wiem czy ktoś obstawia moje mieszkanie, jak nie to powinien. Mogę mieć gości, a to wasz sprzęt jest tam zamontowany. Aha, potrzebuję też nowego wozu, wynajmij coś na losowe nazwisko i podstaw na róg pierwszej i sto dwudziestej.
Rozłączył się, jak tylko Alan zaczął coś mówić i nie wskazywało na to, że jest to odmowa.

Musiał się zastanowić co i w jakiej kolejności robić. Druga z melin zaintrygowała go wystarczająco do tego, by chciał dostać się do środka. Zdolności do tego nie miał, nie widział ich także w seksownej Felipie, gdy przychodziło co do czego i w środku nie znajdowali się ludzie, których mogłaby przegadać. Dzień nie był również za dobry na takie czyny, postanowił wrócić tu znacznie później, wysyłając wiadomość do Ann, najbardziej mu pasującą do pomocy przy takiej robocie. Dziewczyna po dłuższej chwili zgodziła się przybyć, przy okazji prosząc o kilka rzeczy, w tym o nie zamykanie na razie pojemnika od Corp-Techu w celu uzupełnienia jego zawartości. Uznał, że to niezły pomysł. Im bardziej ktoś podkurwiony tym więcej błędów mógł w przyszłości popełnić.

Ustalenia te pozwoliły mu łatwiej wybrać kolejność własnych działań. Miejskim transportem udał się na wskazane Dirkuerowi skrzyżowanie i poczekał aż pojawi się wynajęty przez niego wóz. Podobnie jak poprzednio wymienił się z kierowcą. Nie robił obecnie nic niezwykle tajnego, stąd też pozwalał sobie na nieco mniejszą ostrożność, chociaż najpierw i tak pojeździł po Manhattanie nieco bez sensu, bo jedyne co przy tym zrobił, to zapowiedział sekretarce swoje przybycie, pytając o obecność Martina. Po otrzymaniu potwierdzenia podjechał pod niezbyt duży, niewyróżniający się sklep, umiejscowiony zaledwie przecznicę od swojego mieszkania. Wszedł do środka, od razu napotykając na wzrok właściciela, Starego Czu, jak go tu nazywano mężczyznę, będącego połączeniem krwi Indian i Azjatów..
- Kye! Co za wyczucie, właśnie zamykam.
Haker pozdrowił go gestem i krótkim ruchem głowy dał znać, że doskonale o tym wie i żeby się nie krępował. W międzyczasie wyjął przygotowanych w międzyczasie hologramów.
- Potrzebuję tego, dasz radę na jutro rano? Wiem, że niedziela, dopłacę za fatygę. Firma jak zwykle chce coś na wczoraj.
Stary popatrzył na hologramy i przejrzał na szybko specyfikację. Nie było tego dużo.
- Nietypowe wymiary, to największy problem. Poza tym nic wielkiego. Za trzy setki będziesz miał na jutro, na... dziesiątą. Zajrzyj do sklepu punktualnie, albo kogoś podeślij.
Remo klepnął Czu w ramię, po przyjacielsku.
- Dzięki, doceniam to. Do zobaczenia jutro.
Opuścił sklep, o targowaniu się nawet nie myśląc. Wsiadł do wozu i skierował ku Corp Tower.

***

Wchodząc do wieżowca korporacji, jak zwykle czuł irytację, idąc zbyt dużym i wydumanym hallem. Machnął do strażnika identyfikatorem, nie zatrzymując się i okazując otoczeniu tak dużą arogancję, jak się dało. Zapakowane w garnitury tyczki nie zwracały na niego uwagi, niedługo potem winda wypluła go na osiemdziesiąttymktórymś piętrze. Kwaśna mina Remo powiększyła się, gdy przechodził kolejnym korytarzem i bez zapowiedzi kierował prosto do celu. Idealna w kształtach i zachowaniu sekretarka wstała, w jakiejś komicznej próbie bycia zdecydowaną.
- Nie może pan...!
Owszem, mógł. Laska zdaje się, że była nowa. Tacy jak Martin lubili zmieniać je często, posuwanie cały czas tej samej było nudne. Szef security uniósł głowę, gdy zobaczył jak Kye przekracza drzwi i bez powitania zwala się na fotel, rzucając na biurko malutką kostkę danych. Na twarzach obu mężczyzn widniały podobne nieprzyjemne i skwaszone miny, podkreślające ich wzajemną miłość.

Pierwszy odezwał się Remo, nie chciał pozostawać tu dłużej nic to konieczne.
- Na tej kostce masz zarejestrowane wejście na mój profil. Chcę wiedzieć kim jest ten koleś, co mnie sprawdza, a także kto i kiedy sprawdzał ludzi, z którymi teraz pracuję. Nie wierzę, że nie znasz sprawy, zabrali mnie przecież z roboty bezpośrednio dla ciebie. Dirkuer w razie czego wszystko potwierdzi, to oficjalna i delikatna materia.
Martin Merk, główny szef hakera, gdy chodziło o Corp-Tech, zmierzył go spokojnym, wyważonym i irytującym spojrzeniem. Uruchomił wyświetlacz swojego komputera oszczędnym ruchem.
- Co sprawia, że myślisz, że będę skakał jak mi powiesz? Delikatna sprawa czy nie, znasz procedury. A one to tylko początek.
Murzyn syknął wściekle, nachylając się ze swojego krzesła.
- Nie pierdol mi tu, Martin. Nie mam na to czasu. Wiesz doskonale, że mógłbym sprawdzić to sam. Myślisz, że gdyby mi się nie spieszyło, to chciałbym oglądać tę twoją gębę?
Szef ochrony nie był osobą, którą dało się zastraszyć, czy nawet wpłynąć w jakiś sposób swoim zachowaniem. Przez chwilę przeglądał to co dostarczył mu Remo.
- Ciekawe.
Mimo wyraźnej irytacji hakera, Merk nie mówił nic przez jakiś czas, składając dłonie w "daszek". Gdy skończył czytać, zaczął mówić, jednocześnie przenosząc palce na klawiaturę.
- Frank Fardeau to jeden z moich ludzi. Inny profil działalności, dlatego nigdy go nie spotkałeś. Mogę ci powiedzieć wszystko, co mogę znaleźć w systemie ze swoimi uprawnieniami. Niektórzy nie wiedzą, że nie można w pełni usunąć ich działań.
- Czego chcesz w zamian?
Delikatny uśmiech pojawił się na twarzy Martina.
Dogadali się.

Jakiś czas później wysłał wiadomość do Ann, Felipy i Eda. Numeru Jack nawet nie miał.
"Frank Fardeau, koleś pracujący kiedyś z Beckettem, sprawdzał nasze dane w CT. Trzeba uznać, że Beckett spalony. Znam jego lokalizację. Wcześniej po systemie wędrowała płotka, jej dane też mam. Ta druga może być powiązana z kretem."
Nie podał tego, z kilku powodów. Bezpieczeństwo informacji było tylko jednym z nich. Musiał przemyśleć wiele spraw. Nawet nie zauważył kiedy opuścił Corp Tower wyjściem dla zaufanych pracowników, pozwalających im nie pokazywać się na ulicy i znów wsiadł do wozu. Było już późno. Ustawił autokierowcę i cicho wypuścił powietrze, przymykając oczy.
Niewiedza to błogosławieństwo, które nie było mu dane.

***

Z Ann umówiony był na trochę przed północą, dziewczyna odezwała się jednak wcześniej. To nawet dobrze, miał do roboty coś, co zajęło myśli. Szczątkowy plan akcji już sobie obmyślił wcześniej. Było w nim tylko kilka prostych punktów, a całość opierała się na nie narobieniu zbyt wiele hałasu i użyciu zagłuszania sygnału, mającego zablokować wszelkie alarmy. Melina wyglądała na wręcz opuszczoną, a Remo nie za dobrze znał się na fizycznych włamaniach, stąd nawet nie próbował kombinować. Poza tym musiał jeszcze ustalić szczegóły z Ferrick, pod którą podjechał niedługo po jej wiadomości. Nie zdziwił się, nie skomentował i nie pomógł jej z walizkami. Nie trzeba znać się na ludziach dla rozpoznania niektórych sygnałów. Wsiadła i usłyszał jej spięty i smutny głos. .
- Mamy jeszcze trochę czasu do akcji. Masz jakiś wynajęty pokój? Jeśli nie to znajdźmy coś. Potrzebuję chwili odprężenia.
Potwierdził skinieniem i tym razem skierował na Brooklyn, tam zamierzając poszukać motelu.
- Piwo?
On też wyglądał na takiego, któremu by się przydało.
 
Widz jest offline