Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2013, 14:20   #132
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Gałka poręczy całe szczęście wytrzymała. Nogi też, choć mało brakło, by w miejscu klapnęła ciężko na tyłek. Przywołała na twarz oszołomiony z lekka uśmiech i już miała zapytać o „męża”, kiedy drzwi otworzyły się i zadowolony z siebie Tonn wyrzucając z siebie potok słów w stylu „kochanie, już wstałaś... chodź, zaprowadzę Cię na górę... nie możesz się przemęczać, śniadanie przyniosę...” za co miała ochotę wydrapać mu oczy, na pół zaprowadził a na pół zaciągnął ją z powrotem do pokoju.

Pierwszy wybuch złości ochroniarz przyjął ze stoickim spokojem. Miała do niego prawo a on to uszanował. Czuł się winny, choć zgodził się na badanie bo się martwił – najwyraźniej wbrew obiektowi zmartwień... co też usiłował przed sobą ukryć. Dlatego też na kolejne zarzuty zareagował szybko stłumioną agresją. Wyszedł, kiedy o to poprosiła.

Mara za to czuła taki mętlik w głowie, że sama nie wiedziała co myśleć. Stało się coś, co absolutnie nie miało prawa mieć miejsca. Nie dlatego, że nie chciała bo sama Shallya tylko wie, jak mocno chcieli mieć dziecko... lata płynęły, ale jej ciało nie potrafiło stworzyć tego cudu, powołać nowego istnienia. Próbowała się leczyć, ale kuracje były wątpliwe, kosztowne, czasem bolesne. Nikt nie potrafił jej pomóc – wtedy, kiedy jeszcze miałoby to sens... Czy dlatego właśnie mąż od niej odszedł? Zaśmiała się do siebie gorzko, kiedy zrozumiała całą ironię losu. Tej ostatniej nocy, kiedy on już wiedział, a ona jeszcze nie... to musiało być właśnie wtedy. Aż dziwne, że po tym wszystkim co przeżyła... Dlatego tak dziwnie się ostatnio czuła. Powinna była sama na to wpaść, ale wszystkie objawy odczytywała na opak, myślała, że jej ciało się po prostu poddało...
Ze złością zerwała z siebie ciasny gorset i rzuciła nim o ścianę. Dlaczego akurat jej wszystko musi się tak strasznie komplikować? Dlaczego teraz? Obrzędy... Włożyła pięść do ust, żeby stłumić obłąkany chichot, który ją obezwładnił na dłuższą chwilę. Prędzej pójdzie pod strażą do sigmarytów, niż da się obrządzać temu starowiercowi. Niech te swoje moce trzyma przy sobie. I swoje zmartwienia też.
Wbrew sobie zasępiła się i zamilkła. Podniosła się z klęczek i ciężko usiadła na łóżku, opatulając się pierzyną. Nagle zrobiło jej się zimno. Może byłoby łatwiej, gdyby mogła skorzystać z magii, upewnić się, że wszystko jest w porządku, gdyby nie czuła się tak przeraźliwie samotna... Lekkie poruszenie okrycia świadczyło dobitnie o tym, że kocur upatrzył sobie ciepłe legowisko. Już po chwili układał się kapryśnie na jej udach, przytulając do brzucha. A ona znów widziała błyszczące zielenią oczy ze snu...

***

Corrobreth był bardzo uprzejmy, nie wydawało się, żeby wyczuł w niej cokolwiek a z pytania o dziecko przebijała autentyczna troska. Nie taki zły ten druid, jak by się po jego religii zdawać mogło... Nie mogła jednak pozbyć się wrażenia, że przygląda jej się znacznie uważniej, niż powinien. Na widzenie nie wzięła ze sobą nic poza pachnącą perfumami chustką do nosa i kluczem do szkatuły, ale i tak czuła się mało pewnie. W ostatnim momencie przed wejściem do celi miała ochotę odwrócić się i uciec, ale nie zrobiła tego. Heidelman nie mógł być aż tak głupi, by z miejsca wskazać ją palcem, powiedzieć, że zna... wyglądał jak cień człowieka. Tak żałośnie, że prawie się nad nim litowała. Mocno wpiła palce w nadgarstek Tonna, kiedy mag na dłuższą chwilę zawiesił na niej spojrzenie. Starał się zachować w swoich oczach resztki godności, ale alergia nie ułatwiała mu zadania. „Bluźniercze” symbole miały tylko rozdrażnić wieśniaków, wiedziała o tym doskonale... bo przecież niczego nie znaczyły. Za to kolejne... z początku nie przywiązywała uwagi do jego gryzmołów, jednak w końcu spojrzała na nie uważniej. Pomoc, groźba i zdrada? Jakżeby inaczej...

***

- To na pewno on? – Mara z wahaniem spojrzała w oczy druida, nadal przykładając chustkę do nosa – Wygląda na chorego, zupełnie inaczej, niż... niż... – z trudem przełknęła ślinę – niż wtedy... – dokończyła cicho.

Na razie nie mówił nic, był arogancki i bezczelny, ale jeśli trafi pod opiekuńcze skrzydła kemperbadzkich strażników, w końcu zacznie mówić. Zwłaszcza, że raczej nie będą na tyle głupi, by najpierw wywieźć, później przesłuchiwać. Nie, już Corrobreth o to zadba. Uprzejmie poinformuje, że w obrębie megalitów heretyk nie ma mocy więc krzywdy im nie zrobi...
Dla własnego bezpieczeństwa powinna go uciszyć zanim przyjadą strażnicy. Jak to zrobić? Powoli w jej głowie powstawał plan, który jednak musiała jeszcze przedyskutować z Tonnem. Był ryzykowny, ale musiała się jeszcze upewnić, czy ma szanse powodzenia. Sama powinna jak najszybciej stąd zniknąć, ale do tego potrzebny jej wóz i pieniądze...

Zorientowała się, że Corrobreth coś do niej mówi i o coś pyta dopiero wtedy, kiedy Mika potrząsnął ją delikatnie za ramię.
- Przepraszam, to dla mnie trochę za dużo. Muszę... – potrząsnęła głową bezradnie i złapała ochroniarza za rękę, drugą dłoń nieświadomie kładąc na brzuchu – Potrzebuję teraz trochę spokoju... Chciałabym wrócić do domu... Pójdziemy do świątyni Shallyi, poprosimy kapłanki o pomoc i radę... - zawahała się – Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę obrażać Waszej gościnności i jestem wdzięczna za wszystko, co dla nas zrobiliście, ale nigdzie poza domem nie będę się teraz czuła dobrze.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline