Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-01-2013, 21:18   #116
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 00:00, niedziela, 6 wrzesień 2048
New York City
2 dni do wyborów




Evans

Podjęła decyzję. Kolejną z wielu, które ostatnio wymuszało na niej życie. Kolejną z tych wpadających w kategorie "najtrudniejsze" i "życiowe". Goldstein przyjął ją z pełnym opanowania spokojem, nie mając pojęcia o jej głębszym znacznie zagmatwaniu. Wierzył, że swoją pracę lekarze wykonają sprawnie i prawidłowo, wydobywając nadajnik i szybko przywracając nerwy Jack do prawidłowego stanu. W tych czasach nie była to jakaś niezwykle trudna praca, większość wykonywały komputery, neurochirurg musiał tylko je odpowiednio oprogramować i samodzielnie nanosił jedynie ostateczne poprawki. Mimo istnienia tajemnicy lekarskiej, Evans nie wspomniała nawet, że wydobycie nadajnika w stanie nienaruszonym to także sprawa życia i śmierci... tyle, że kogoś innego.
Może wtedy potoczyłoby się to nieco inaczej?

Gdy wspomniała o swojej prośbie, siwowłosy lekarz jedynie skinął głową, przyjmując ją do wiadomości i obiecując, że zrobi co w jego mocy. Decyzja pacjenta zawsze była najważniejsza, sama Jack przecież doskonale znała ten kodeks. Mimo to nie zaryzykowała swojego życia i uruchomienia nadajnika poprzez wypowiedzenie kluczowego słowa. Z technologią zagłuszającą sygnał pochłonęłoby otoczenie, nie dotarłby nigdzie. Ale czy nadajnik potem by się wyłączył? Czy mimo wszystko od razu nie aktywował ładunku, niszcząc bezpowrotnie dużą część układu nerwowego i kto wie co jeszcze? Takie pytania mogły gnębić medyczkę, gdy czekała na swoją kolej, kilka niezwykle długich godzin. Nigdy nie miała poznać odpowiedzi na nie, inna droga wskazana przez Goldsteina wydawała się tą właściwszą. Ktoś wiedzący znacznie więcej, mógł się zastanawiać, czy to nie znaczyło, że Jack wolała poświęcić życie Diego niż swoje. Nie miały teraz znaczenia, za to gnębiły duszę i umysł, nie pozwalając się rozluźnić. Jack Evans nie miała dobrze wspominać roboty dla Corp-Techu.
O ile za jakiś czas będzie w ogóle mogła cokolwiek wspominać.

Dr Heinrich Luft był całkiem dobrym, chociaż nie młodym już chirurgiem. Miał niemieckie pochodzenie i taką też aparycję, nawiązującą do "idealnej" aryjskiej rasy. Może właśnie dlatego wyraźnie lubił patrzeć na silną blondynkę, uśmiechając się do niej sympatycznie, nawet jeśli nigdy nie zostało to odwzajemnione. Niedługo też musiała go prosić, choć tak czy inaczej nie zgodził zrobić się tego za darmo. Należało załatwić salę operacyjną i pomoc przynajmniej jednej pielęgniarki, nie licząc samego Heinricha i oczywiście Goldsteina, także muszącego być przy operacji, a raczej: tuż przed nią. Kosztowało to wszystko sześćset E$ co i tak nie wydawało się sumą wygórowaną.
Na operacyjnym łóżku, zgodnie z przepisami ubraną tylko w szpitalną koszulę, położono ją na dwie godziny przed północą. Żydowski lekarz uśmiechnął się do niej pocieszająco.
- Wszystko będzie dobrze. Teraz podamy ci pełne znieczulenie. Nie wiem jak rozlegle może przenieść się ból po wyjęciu nadajnika, nie ma potrzeby cię narażać. Gdy się obudzisz to będzie już po wszystkim.
Było już za późno na protesty i zmianę planów.


Ferrick, Remo

Nie mieli problemów z podjechaniem pod znany już nieźle adres, zatrzymując samochód na parkingu sporo przed celem. Remo już wiedział, jak ciekawscy są sąsiedzi wokół i ile tak naprawdę wiedzą. To, że mówili tylko zapytani przez kogoś z odpowiednimi umiejętnościami wyciągania informacji - to się nie liczyło. Ośmiopiętrowy budynek nocą nie sprawiał sympatycznego wrażenia. Z drugiej strony ciemność maskowała fakt, że był przerobionym czteropiętrowcem, który ktoś rozbudował za niską cenę, nawet nie próbując silić się na jakąś jakość. Wokół wszędzie wyglądało to podobnie, powiększające się miasto potrzebowało przestrzeni. W górę budować było najłatwiej, a nowoczesne materiały pozwalały piąć się wyżej i wyżej.

Ich interesowały tylko dwa miejsca. Mieszkanie na czwartym piętrze oraz piwnica, podobnie jak na Queens - specyficzny lokal, odgrodzony od reszty mieszkańców stalowymi drzwiami. W obu, według zapisu z kamer, nic się nie działo przez całą dobę, co było niezłym prognostykiem. Okna pozostawały czarne, to już samo w sobie świadczyć mogło o braku aktywności. Nikt o zdrowych zmysłach nie przebywa w całkowitych ciemnościach drugą noc pod rząd. Bezpieczeństwo jednakże przede wszystkim.
Do mieszkania najłatwiej było dostać się po żelaznych schodach przeciwpożarowych, które były obecnie niemal tradycją Nowego Jorku, stosowaną jednakże coraz rzadziej. Tutaj jeszcze się znajdowały, pozwalając wejść na górę od strony zaułka. Pewnie, ktoś mógł widzieć cień dwóch osób, niewiele to zmieniało. Wystarczyło zasłonić zasłonić twarze.

Rolety były spuszczone, uniemożliwiając zajrzenie do środka. Dwójka ludzi, która znalazła się przy oknie odpowiedniego mieszkania, nie należała jednak do standardowych włamywaczy. Nosili w kieszeniach masę elektroniki, pozwalającej bez problemu odkryć bardzo prymitywną czujkę alarmową. Alarm włączała na ruch, gdzieś tam przekazując swój sygnał. Była przewodowa, najłatwiej więc było zagłuszyć jej sygnał, wejść do środka i wyłączyć. Niekoniecznie delikatnie. Z sąsiedniego mieszkania dobiegał odgłos głośno puszczonego filmu, w którym chyba były tylko wybuchy i strzelaniny.
Niestety wnętrze mieszkania stanowiło takie same rozczarowanie co jego zabezpieczenia.
Wyglądało jak przykładowa, raczej tania pięćdziesięciometrówka, zaraz przed wynajęciem lub sprzedaniem. Niewiele mebli, żadnych rzeczy prywatnych, trochę podstawowego wyposażenia. Używano go rzadko. Pobieżne przeszukanie nie pozwoliło też odkryć żadnych skrytek, na pełne nie mieli jednakże czasu. Do okna przywołały ich światła reflektorów i odgłos zasuwanych drzwi furgonetki, przebijający się przez jedną z cichszych scen filmu zza ściany.

Samochód, który odjechał po chwili, pasował do opisu uzyskanego przez Felipę przy wypytywaniu sąsiadów kilka godzin wcześniej. Ze swojego miejsca obserwacyjnego dojrzeli jedynie cień przynajmniej jednej osoby pozostałej na miejscu i wchodzącej obecnie do budynku. Remo połączył się z ustawioną po przeciwnej stronie ulicy kamerką, na ekran przywołując obraz i już po chwili oglądali dwie męskie sylwetki wchodzące na klatkę i skręcające zaraz ku piwnicy.


Evans

Obudziła się nagle, oślepiona przez światło mimo zamkniętych powiek. Bolała ją cała lewa połowa ciała, tak mocno i intensywnie, że nie była w stanie się poruszać. Zacisnęła zęby, z jej ust jednakże i tak wydobył się bolesny syk. Wtedy poczuła ból także w gardle. Z trudem uniosła powieki, rejestrując z trudem, że udało się to tylko z prawą. Była w małej szpitalne salce, podłączona do respiratora. Wystarczyły bardzo ogólne szczegóły, żeby miała co do tego pewność. Obok majaczyła jakaś sylwetka w kitlu, w której poznała doktora Goldsteina. Szczegóły się zamazywały z bólu. Jednym uchem słyszała głos mężczyzny.
- Przepraszam, że obudziłem cię już godzinę po operacji. Wiem, że musi cię boleć... - zamilkł na chwilę, wyraźnie zdenerwowany. - Wszystko poszło dobrze, Heinrich mówi, że powinnaś odzyskać od dziewięćdziesięciu pięciu do nawet stu procent sprawności. Nadajnik zaś działa...
Znowu zamilkł, tym razem na dłużej. Odezwał się znowu dopiero, gdy z trudem obróciła głowę bardziej ku niemu.
- Z nim jest problem. Przeszczepiłem go do myszy... ale okazało się, że on obecnie ciągle nadaje jednostajny sygnał. Ledwo wykrywalny przez moje oprogramowanie, niestety jednak jestem tego pewny...
Teraz musieli wiedzieć, gdzie się znajduje. Wiedzieć, że coś się tu wydarzyło. Nietrudno będzie dopasować elementy układanki. A ona leżała na szpitalnym łóżku, na wpół sparaliżowana i niezdolna do choćby chodzenia bez czyjejś pomocy.


Jesus, Walters

Plan był prosty. Wszystkie najlepsze plany zawsze są proste, tak powiadają. Głównie z jednego powodu: mniej jest momentów, w których coś może się spieprzyć.
Co nie znaczy, że tego nie zrobi.

Queens nocą, zwłaszcza w okolicy wysokich, betonowych wieżowców, nigdy nie było w pełni wyludnione. To miasto nigdy przecież nie zasypiało, co więcej - dla niektórych to noc była czasem na aktywność. Czarna i pozbawiona światła gwiazd i księżyca, błyszcząca neonami, żółtawymi światłami lamp i deszczem, tworzącym razem ze światłem piękne, choć mroczne, kompozycje. Noc. Czas dziwek, dealerów, gangów, imprezowiczów i pospolitych przestępców, nie mogących poradzić sobie w promieniach słońca, nawet jeśli większość z nich powstrzymywały ciężkie chmury.
Dla Eda i Felipy także często stanowiła czas aktywności, ale to już wiedzieli tylko oni sami.

Pierwszy pozycję zajął Walters. Jego rola była w tym wszystkim całkiem prosta, musiał tylko patrzeć przez lunetę z wielokrotnym powiększeniem i możliwością zwiększenia szerokości kąta, nowoczesny wybryk technologiczny, pozwalający wymierzyć co do milimetra, gdy tylko załadowało się poprawne zmienne środowiskowe. Bezłuskowa, ciężka amunicja potrafiła zresztą to i tak mocno niwelować, a cybernetyczne, błyszczące czerwonymi odblaskami oko dopełniało całości, czyniąc z Eda i jego broni snajpera idealnego. Ot, trochę finezji i talentu także się przydawało, do tego cierpliwość i opanowanie, fakt był jednak taki, że technologia załatawiała praktycznie wszystko, zwłaszcza, gdy pozycja była bezpieczna, a karabin stabilnie umiejscowiony na podpórce.
Do obserwacji wiele nie miał. Pięć minut przed północą przejechało drogą około dwudziestu motocyklistów. Z pobliskiego pubu co chwilę ktoś wychodził a ktoś inny wchodził. Była sobota, więc nocnych przechodniów pojawiało się więcej niż zwykle. Wokół kilku miejsc, zwłaszcza przy drodze, kręciło się trochę dziwek i takich osobników, którzy liczyli, że za darmo pojawi się coś do wypicia czy wypalenia. Gdzieś w oddali zabrzmiały strzały, zaraz milknąc. Deszcz tłumił większość z tych odgłosów.

Felipa pojawiła się w pobliżu wejścia do piwnicy netrunnera niewiele przed wyznaczoną godziną. Ciemność była jej sprzymierzeńcem, bo na pierwszy rzut oka wyglądała jak wszystkie te dziwki wokół. Była może ładniejsza, stać ją było na większe działki lepszych prochów, tylko czy faktycznie bardzo różniła się od tych, co wystawały tutaj co noc, wabiąc klientów skąpymi strojami i słodkimi słówkami? Wielu miałoby wątpliwości.
Najważniejszy dla niej był jednak inny obecnie fakt. To przecież północne Queens, dzielnica białych, latynoski nie miały tu wzięcia. Chyba, że jednorazowe, można by rzecz: ostateczne. Grupa neonazistów, spotkana kilka dni temu, stanowiła jeden odłam całej struktury społecznej w tej okolicy. Takich jak oni, choć pewnie pracujących dla innych osób czy organizacji, znajdowało się tu znacznie więcej. Stąd też Felipa musiała trzymać się na tyle daleko, żeby nikt nie dojrzał za wiele pod grubym makijażem. Rozglądała się ostrożnie, ruchu jednakże było za dużo, żeby ogarnąć całość. Skupiła się na jednym konkretnym budynku i wejściu do niego, będąc w nocnym środowisku dziwek i pijaków niczym w swoim własnym domu. Jak zresztą wszędzie.
Przynajmniej do tego miała talent, si?

Dostawca chińszczyzny podjechał pod klatkę trochę spóźniony. Tylko czy można było od niego wymagać czegoś więcej? Robiąc za nocnego dostawcę codziennie narażał życie. Zniknął w środku zaledwie na moment, ponownie wychodząc już bez żarcia.
Wtedy sprawy potoczyły się błyskawicznie.
Z jego ust wydobył się krótki krzyk, gdy bezwładnie upadał na chodnik przed budynkiem. Z wnętrza wybiegło dwóch ludzi, a ostrzeżony Wayland odpalił i ruszył z piskiem opon.... a tył jego samochodu eksplodował kilka sekund później, rzucając wozem na bok i odłamkami oraz falą eksplozji powalając przynajmniej ze dwie prostytutki. Unieruchomiony zatrzymał się niewiele przed Felipą, która patrzyła na to szeroko otwartymi oczami, nie dostrzegając w ciemnościach siedzącego w środku człowieka. Krążące w jej żyłach narkotyki, mieszane z adrenaliną, pompowały niesamowite ilości krwi, wyostrzając wzrok i przyspieszając reakcje, które z kolei spowalniał szok.
Celując do tych wybiegających z meliny, Walters widział jeszcze kątem oka jak spod baru rusza inny samochód. Bez zastanowienia sprzątnął pierwszego z tych właśnie nachylających się nad dostawcą. Gdzieś w pobliżu zawarczały kolejne motory, a latynoska spostrzegła, że przynajmniej dwóch meneli nie jest tym, za kogo mieli uchodzić, sięgając pod swoje brudne płaszcze. Tym razem ją oszukano. Czy winne były narkotyki, tego mogła dochodzić później, wreszcie odzyskując zdolność poruszania się.
Chaos ogarnął całą okolicę, utrudniając rozeznanie w sytuacji.
 
Sekal jest offline