Spojrzenia, spojrzenia, spojrzenia.
Ciekawe, co od niego oczekiwali. Żeby pojechał do zamku, wyzwał tego całego Torana na pojedynek? I pewnie jeszcze pokonał...
Że też życie nie jest takie proste, jak w opowieściach bardów - przyjechać, wykonać zadanie i odjechać z kabzą pełną złota. A tu znów się okazało, że za dobre uczynki trzeba płacić. A dobra rada, najwyraźniej, dostateczną zapłatą nie była.
Czemu od razu od człowieka spodziewano się cudów? I ma się pretensje, gdy tych cudów się nie dokona? A na razie, jedynym zyskiem za poniesione rany była garść złota za zdobytą na wrogach broń i bezpłatny nocleg, tudzież niechętne spojrzenie karczmarza.
Posłaniec wrócił dużo wcześniej, niż się to można było spodziewać.
Na dodatek przyniósł wieści, których zdecydowanie nie można było uznać za pomyślne. Szczególnie z punktu widzenia Kyllana.
Kapłan wszedł do gospody w ślad za karczmarzem. W końcu z kimś trzeba było sprawę omówić, a właściciel karczmy do tego celu nadawał się idealnie.
Jednego Kyllan był pewien - nie miał zamiaru ratować wioski za cenę swego życia. Poza tym - i tak był pewien, że jego (mniej lub bardziej dobrowolne) poświęcenie najwyżej odwlecze los wioski. I to też zamierzał karczmarzowi powiedzieć.
- Musimy porozmawiać - powiedział.
Karczmarz obrzucił kapłana niechętnym spojrzeniem, ale dosiadł się do jego stołu. Poza nimi i drzemiącym nad kuflem krasnoludem nikogo w sali nie było.
- Są trzy sposoby rozwiązania tej sytuacji - powiedział Kyllan.
- Pierwsza, to spełnienie owej uprzejmej prośby - mówił dalej. - Dzięki temu trochę szybciej zostaniecie niewolnikami pana na zamku.
Karczmarz skrzywił się i splunął na podłogę.
- A co my, kurwa, innego możem zrobić? - spytał. - Pomoc miał młody sprowadzić i co? Śmierć spotkał. Uciec mamy?
- Też o tym myślałem. - Kyllan skinął głową. - Teraz mag z zamku nie ma zbyt wielu sługusów, bo by od razu zaatakował. Gdybyście wszyscy ruszyli, równocześnie, z pewnością byście się przebili.
- Możecie też przygotować się do walki - powiedział, zanim karczmarz zdążył odpowiedzieć.
- Walczyć? - Karczmarz zdawał się być szczerze zdziwiony. - Toż samych chłopów tu mamy. Kowal jedynie wojakował nieco, a reszta... Sami widzieliśta, co potrafią, gdyby do walki doszło.
- Ale ci, co tu przyszli, zostali pokonani, a ich resztki spłonęły - powiedział Kyllan.
- Paru naszych też - odburknął karczmarz.
- Nie pierdol pan, panie karczmarz - wtrącił się nagle krasnolud, który najwyraźniej się obudził i słyszał przynajmniej część rozmowy. - Musicie stanąć do walki, prawda, kapłanie?
Dla potwierdzenia swych słów klepnął Kyllana w plecy.
- Jak? - spytał karczmarz, wodząc oczyma od jednego do drugiego. - Nie mamy nawet nędznej palisady.
- To już moja w tym głowa - warknął krasnolud. - I kapłana. I mam już kilka pomysłów. Wilcze doły na przykład. Brony można by zastosować. Trzeba też dużo ognia. truposza najlepiej sfajczyć.
Karczmarz słuchał z wybałuszonymi oczyma. |