Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2013, 08:43   #109
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HcOjpG27LEQ[/MEDIA]
Morze nie było w dobrym humorze.
Fale szalały a ciężka mgła minimalizowała pole widzenia. Wiatr był silny a chmury ciężkie. Szczęściem w nieszczęściu zsyłały one wyłącznie krople potężnego deszczu szczędząc ofiarom losu zetknięcia z błyskawicami.
Ciemna toń wody skrywała pod sobą mnóstwo sekretów, zatopionych statków oraz skarbów które zapadły się na dno wraz z nimi. Kolejne z nich miały wkrótce dołączyć do licznego zbioru zapomnianych opowieści.
Licząc jednak na odrobinę szczęścia i będąc pewnym własnych zdolności załoga błękitnoskórych An Sidhe nie dawała za wygraną. Mieli zamiar dopłynąć na kontynent. Nie pytali losu o zdanie jak i nie dawali się zdominować okrutnej pogodzie.
Deski statku rozbrzmiewały czymś co można by porównać z żałobną melodią. Liny napięte do oporu przyciągały uwagę załogi przełykającej raz po raz ślinę.
Gdziekolwiek pojawiały się krwawiące rany wpół-żywego statku ktoś migiem popędzał z magicznymi zwojami i zaklętymi kamieniami. Wszyscy starali się utrzymać okręt w miejscu. Żagle zdjęli już dawno choć wcale nie postawiło ich to w komfortowej sytuacji. Momentami żałowali, że nie znali żadnej modlitwy którą mogliby powtarzać w duchu. Nie mieli nawet ochoty zagłuszać strachu śpiewem. Szkoda było na to sił.

Z zaciśniętymi zębami na pokład wyszedł Ryboczłek. Miał on problemy z utrzymaniem równowagi na twardym i w dodatku chwiejnym lądzie. Podszedł on do postaci zakapturzonego sidhe który stojąc na rufie przyglądał się załodze.
- Damy radę, kapitanie? - zapytał drżącym głosem. - Dla mnie to może nie problem ale was nie chciałbym widzieć pod wodą.
Niebieskoskóry przymknął na moment oczy z zastanowieniem po czym odparł spokojnie.
- Gdyby to była tylko pogoda...wtedy dalibyśmy radę. - Po tych słowach odwrócił głowę i krzyknął do sternika znajdującego się niedaleko dwójki. - Czy damy radę zmienić kurs!?
- Nie ma mowy! Nie mamy najmniejszej kontroli nad statkiem! Nawet magia na nic się nie zda. - Odparła mu umięśniona postać walcząca z kołem sterowym.
Ryboczłek nie mając pewności o czym mówił kapitan spojrzał na ocean. Ujrzał wtem jak z mgły wyłania się poniszczony okręt płynący w ich stronę.
- Zderzymy się!? - zapytał przerażony.
- Tylko jeżeli zrzuci nas w bok. - uspokoił go zakapturzony. - [i]Za moment będziemy jednak burta w burtę.

Zgromadzeni z skupieniem przyglądali się okrętowi widmo którego załoga krzątała się w tajemniczej mgle. Gdy tylko okręty stanęły jeden przy drugim haki wbiły się w okręt sidhe wiążąc je między sobą.
Niebieskoskórzy trzymając się czego mogli zaczęli wyciągać safaię. Przybierały one najróżniejsze kształty dodając każdemu z osobna nieco charakteru.
Pośród wszystkich sidhe tylko ich kapitan pozostał niewzruszony. Z zamkniętymi oczyma analizował sytuację w rytm padających na niego kropel deszczu.
Załoga nieznanego okrętu mogła wyłącznie błagać o pomoc...Z drugiej jednak strony to oni podpłynęli do nich. Tylko szaleniec podjąłby się próby spotkania z nieznanym statkiem podczas sztormu.
Wrócił do rzeczywistości. Wyjął szybkim ruchem z sakwy u pasa czerwony klejnot i uderzył nim o reling statku. Błękitny promień światła zaczął otaczać cały okręt w tym samym momencie gdy czarne kontury spróbowały wskoczyć na pokład statku An Sidhe. Spotkali się z magiczną barierą a część z nich nawet wpadła do wody.
Dla załogi był to wyraźny sygnał, że nie będą podejmować negocjacji. Gdy spojrzeli na barierę spostrzegli kim były stojące za nią postaci.
Ludzie z pianą w pyskach i obłędem w oczach. W potarganych ubraniach z improwizowanym orężem pokroju siekier czy wideł.
Bez dwóch zdań była to szalona załoga która wstąpiła na morze wyłącznie przez okropny stan w jakim znajdował się ich umysł.
Napięcie nieco wzrastało. Dwójka niebieskoskórych podeszła do burty i zaczęła odcinać haki. Udało im się ściąć może trzy gdy nagle fioletowy pocisk z okrętu szaleńców zderzył się z magiczną tarczą i roztrzaskał ją jak tafle szkła.
Fala zezwierzęconych ludzi zaczęła zalewać okręt niebieskoskórych którzy byli już w pełni przygotowani. Poczęli ją odpierać. Być może na jednego Sidhe przypadała czwórka bądź piątka ludzi. Ci jednak niepoprawnie uzbrojeni nie byli zbyt dużym zagrożeniem dla żeglarzy z Valahii. A przynajmniej takie przekonanie mieli w sobie niebieskoskórzy.
Woda wokół statku wzburzyła się silnym uderzeniem zalewając pokład i trzęsąc okrętem. Kapitan sidhe stracił równowagę i w ostatniej tylko chwili złapał się relingu unikając zsunięcia do wody. Spod jego płaszcza wysunęła się butla z czarną różą która powędrowała prosto w ciemne odmęty morza.
Niebieskoskóry kapitan podniósł głowę przeklinając w duchu. Ujrzał on stojącą przed nim kobietę podobnej do niego postury. Była piękna jednak jej wyraz twarzy przerażał gniewem oraz swoistą zwierzęcością. Pobudzała aurę strachu i szaleństwa. Niebieskoskóry podniósł się na nogi spoglądając na nią złowrogo.
- Oooh? Dalej opiekowałeś się moim kwiatkiem? Jak miło. Całe szczęście trafiliśmy na siebie! - Tch. - syknął zakapturzony sidhe. - Czyżbyś planowała powrót do domu?
- Zgadza się. A co, wolisz, abym poszła z tobą? - spytała go kobieta.
Kapitan jednak nie chciał ani jednego ani drugiego. Przecząco pokiwał głową.
- Nigdzie nie idziesz. Pochowam cię w morzu wraz z resztą twojej szalonej załogi.
Kobieta uśmiechnęła się. Powoli i zalotnie zmrużyła oczy.
Następnie bez słowa skoczyła przed siebie wyjmując zza pleców dwa sztylety które szybko przekształciły się w formę rapierów. Ku jej zdziwieniu zakapturzony sidhe zwinnym krokiem zszedł z drogi pchnięcia a następnie sztyletem zablokował drugie z ostrzy.
- Nie jesteśmy wcale szaloną załogą. Jesteśmy po prostu wolni. - wyjaśniła dziewczyna.
Niebieskoskóry prychnął z lekkim rozbawieniem - Polemizowałbym. - odparł kapitan wykonując półobrót i wykopując oponentkę. Przeleciała ona sporą część statku uderzając plecami o maszt który zagrzmiał a następnie zaczął zwalać się na walczących członków obu załóg.

Spośród walczących szaleńcy zaczynali zyskiwać przytłaczającą przewagę ponad teoretycznie potężniejszymi niebieskoskórymi. Sidhe tracili orientację w walce. Ich przeciwnicy byli nie tylko szaleni ale i nieczuli. Ignorowali wszelkie rany, korzystali z każdej kończymy póki im się jej nie odcięło. Nie reagowali na ból czy krwawienia. Nawet oślepieni wciąż starali się rzucić na kogoś z widłami czy chociażby pogryźć pierwszą osobę na jaką wpadną. Przypominali bardziej nieumarłych ghuli niż ludzi. Ciężki deszcz, śliskie, chwiejne podłoże oraz niekiełznani przeciwnicy zaczęli w końcu obniżać morale broniących. Pewni siebie sidhe nie mogli już dłużej zaciskać zębów mówiąc o ciężkiej sytuacji. Zaczęli odczuwać horror i bezradność.
Ryboczłek skakał z grupy ludzi do następnej, rozrywając ich samymi pazurami. Ciężko dyszał pełen zmęczenia. Nie chciał jednak się poddać.
- Bierzcie się za siebie! - krzyczał do wszystkich. - To wciąż ludzie! Odcinajcie głowy i przekuwajcie serca! Naszym celem jest kontynent a nie dno morza!
Splunął na ziemie krwią gdy spostrzegł włócznię przebijającą jego bok. Wyłamał ją i obrócił się przebijając nią gardło napastnika.
Updał na jedno kolano i dojrzał kapitana pojedynkującego się z niebieskoskórą kobietą, co wywołało w nim kolejne obawy.

Zakapturzony również zaczynał przegrywać. Od ostatniego odepchnięcia nie był w stanie zranić swojej przeciwniczki. Wykonywał uniki i parował cięcia jednakże zdradliwe bronie kobiety były nieprzewidywalne. Zmieniały formę dużo szybciej niż w rękach przeciętnego szermierza. Takoż i szybciej niż w jego dłoni. Gdy jego plecy zetknęły się z relingiem rufowym zorientował się, że nie ma już dokąd się cofać.
- Nie jesteś słaby ale gdy dojdzie co do czego nie potrafisz się obronić...jak i nie jesteś w stanie wspomóc swojej kompanii.
Przegryzł wargę trawiąc komentarz szczerzącej kły kobiety. - CATHERINE! TY SUKO! - popuściły mu nerwy.
Kobieta w odpowiedzi zaśmiała się i machnęła w bok jednym z rapierów z wielkim wdziękiem. Czerwona krew zalała jej ramię jak i płaszcz kapitana.
- Shiba...wybacz... - Wyłkał ryboczłek upadając na ziemię.
Potężny powiew wiatru zrzucił płaszcz niebieskórego dowódcy odsłaniając jego postać. Kobieta jednak nie chciała mu się przyglądać zbyt długo. Bez zbędnej zwłoki przebiła jego bok i zepchnęła go w otchłań morską.
Potworny śmiech, ból, zmęczenie. Przerażenie. Te uczucia towarzyszyły mu podczas niezwykle długiej chwili gdy odpływała z niego świadomość. Wyciągnął przed siebie dłoń czując jak zanurza się w rozszalałej wodzie.
 
Fiath jest offline