[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HcOjpG27LEQ[/MEDIA]
Morze nie było w dobrym humorze.
Fale szalały a ciężka mgła minimalizowała pole widzenia. Wiatr był silny a chmury ciężkie. Szczęściem w nieszczęściu zsyłały one wyłącznie krople potężnego deszczu szczędząc ofiarom losu zetknięcia z błyskawicami.
Ciemna toń wody skrywała pod sobą mnóstwo sekretów, zatopionych statków oraz skarbów które zapadły się na dno wraz z nimi. Kolejne z nich miały wkrótce dołączyć do licznego zbioru zapomnianych opowieści.
Licząc jednak na odrobinę szczęścia i będąc pewnym własnych zdolności załoga błękitnoskórych An Sidhe nie dawała za wygraną. Mieli zamiar dopłynąć na kontynent. Nie pytali losu o zdanie jak i nie dawali się zdominować okrutnej pogodzie.
Deski statku rozbrzmiewały czymś co można by porównać z żałobną melodią. Liny napięte do oporu przyciągały uwagę załogi przełykającej raz po raz ślinę.
Gdziekolwiek pojawiały się krwawiące rany wpół-żywego statku ktoś migiem popędzał z magicznymi zwojami i zaklętymi kamieniami. Wszyscy starali się utrzymać okręt w miejscu. Żagle zdjęli już dawno choć wcale nie postawiło ich to w komfortowej sytuacji. Momentami żałowali, że nie znali żadnej modlitwy którą mogliby powtarzać w duchu. Nie mieli nawet ochoty zagłuszać strachu śpiewem. Szkoda było na to sił.
Z zaciśniętymi zębami na pokład wyszedł Ryboczłek. Miał on problemy z utrzymaniem równowagi na twardym i w dodatku chwiejnym lądzie. Podszedł on do postaci zakapturzonego sidhe który stojąc na rufie przyglądał się załodze.
-
Damy radę, kapitanie? - zapytał drżącym głosem. -
Dla mnie to może nie problem ale was nie chciałbym widzieć pod wodą.
Niebieskoskóry przymknął na moment oczy z zastanowieniem po czym odparł spokojnie.
-
Gdyby to była tylko pogoda...wtedy dalibyśmy radę. - Po tych słowach odwrócił głowę i krzyknął do sternika znajdującego się niedaleko dwójki. -
Czy damy radę zmienić kurs!?
-
Nie ma mowy! Nie mamy najmniejszej kontroli nad statkiem! Nawet magia na nic się nie zda. - Odparła mu umięśniona postać walcząca z kołem sterowym.
Ryboczłek nie mając pewności o czym mówił kapitan spojrzał na ocean. Ujrzał wtem jak z mgły wyłania się poniszczony okręt płynący w ich stronę.
-
Zderzymy się!? - zapytał przerażony.
-
Tylko jeżeli zrzuci nas w bok. - uspokoił go zakapturzony. - [i]Za moment będziemy jednak burta w burtę.
Zgromadzeni z skupieniem przyglądali się okrętowi widmo którego załoga krzątała się w tajemniczej mgle. Gdy tylko okręty stanęły jeden przy drugim haki wbiły się w okręt sidhe wiążąc je między sobą.
Niebieskoskórzy trzymając się czego mogli zaczęli wyciągać safaię. Przybierały one najróżniejsze kształty dodając każdemu z osobna nieco charakteru.
Pośród wszystkich sidhe tylko ich kapitan pozostał niewzruszony. Z zamkniętymi oczyma analizował sytuację w rytm padających na niego kropel deszczu.
Załoga nieznanego okrętu mogła wyłącznie błagać o pomoc...Z drugiej jednak strony to oni podpłynęli do nich. Tylko szaleniec podjąłby się próby spotkania z nieznanym statkiem podczas sztormu.
Wrócił do rzeczywistości. Wyjął szybkim ruchem z sakwy u pasa czerwony klejnot i uderzył nim o reling statku. Błękitny promień światła zaczął otaczać cały okręt w tym samym momencie gdy czarne kontury spróbowały wskoczyć na pokład statku An Sidhe. Spotkali się z magiczną barierą a część z nich nawet wpadła do wody.
Dla załogi był to wyraźny sygnał, że nie będą podejmować negocjacji. Gdy spojrzeli na barierę spostrzegli kim były stojące za nią postaci.
Ludzie z pianą w pyskach i obłędem w oczach. W potarganych ubraniach z improwizowanym orężem pokroju siekier czy wideł.
Bez dwóch zdań była to szalona załoga która wstąpiła na morze wyłącznie przez okropny stan w jakim znajdował się ich umysł.
Napięcie nieco wzrastało. Dwójka niebieskoskórych podeszła do burty i zaczęła odcinać haki. Udało im się ściąć może trzy gdy nagle fioletowy pocisk z okrętu szaleńców zderzył się z magiczną tarczą i roztrzaskał ją jak tafle szkła.
Fala zezwierzęconych ludzi zaczęła zalewać okręt niebieskoskórych którzy byli już w pełni przygotowani. Poczęli ją odpierać. Być może na jednego Sidhe przypadała czwórka bądź piątka ludzi. Ci jednak niepoprawnie uzbrojeni nie byli zbyt dużym zagrożeniem dla żeglarzy z Valahii. A przynajmniej takie przekonanie mieli w sobie niebieskoskórzy.
Woda wokół statku wzburzyła się silnym uderzeniem zalewając pokład i trzęsąc okrętem. Kapitan sidhe stracił równowagę i w ostatniej tylko chwili złapał się relingu unikając zsunięcia do wody. Spod jego płaszcza wysunęła się butla z czarną różą która powędrowała prosto w ciemne odmęty morza.
Niebieskoskóry kapitan podniósł głowę przeklinając w duchu. Ujrzał on stojącą przed nim kobietę podobnej do niego postury. Była piękna jednak jej wyraz twarzy przerażał gniewem oraz swoistą zwierzęcością. Pobudzała aurę strachu i szaleństwa. Niebieskoskóry podniósł się na nogi spoglądając na nią złowrogo.
-
Oooh? Dalej opiekowałeś się moim kwiatkiem? Jak miło. Całe szczęście trafiliśmy na siebie! -
Tch. - syknął zakapturzony sidhe. -
Czyżbyś planowała powrót do domu?
-
Zgadza się. A co, wolisz, abym poszła z tobą? - spytała go kobieta.
Kapitan jednak nie chciał ani jednego ani drugiego. Przecząco pokiwał głową.
-
Nigdzie nie idziesz. Pochowam cię w morzu wraz z resztą twojej szalonej załogi.
Kobieta uśmiechnęła się. Powoli i zalotnie zmrużyła oczy.
Następnie bez słowa skoczyła przed siebie wyjmując zza pleców dwa sztylety które szybko przekształciły się w formę rapierów. Ku jej zdziwieniu zakapturzony sidhe zwinnym krokiem zszedł z drogi pchnięcia a następnie sztyletem zablokował drugie z ostrzy.
-
Nie jesteśmy wcale szaloną załogą. Jesteśmy po prostu wolni. - wyjaśniła dziewczyna.
Niebieskoskóry prychnął z lekkim rozbawieniem -
Polemizowałbym. - odparł kapitan wykonując półobrót i wykopując oponentkę. Przeleciała ona sporą część statku uderzając plecami o maszt który zagrzmiał a następnie zaczął zwalać się na walczących członków obu załóg.
Spośród walczących szaleńcy zaczynali zyskiwać przytłaczającą przewagę ponad teoretycznie potężniejszymi niebieskoskórymi. Sidhe tracili orientację w walce. Ich przeciwnicy byli nie tylko szaleni ale i nieczuli. Ignorowali wszelkie rany, korzystali z każdej kończymy póki im się jej nie odcięło. Nie reagowali na ból czy krwawienia. Nawet oślepieni wciąż starali się rzucić na kogoś z widłami czy chociażby pogryźć pierwszą osobę na jaką wpadną. Przypominali bardziej nieumarłych ghuli niż ludzi. Ciężki deszcz, śliskie, chwiejne podłoże oraz niekiełznani przeciwnicy zaczęli w końcu obniżać morale broniących. Pewni siebie sidhe nie mogli już dłużej zaciskać zębów mówiąc o ciężkiej sytuacji. Zaczęli odczuwać horror i bezradność.
Ryboczłek skakał z grupy ludzi do następnej, rozrywając ich samymi pazurami. Ciężko dyszał pełen zmęczenia. Nie chciał jednak się poddać.
-
Bierzcie się za siebie! - krzyczał do wszystkich. -
To wciąż ludzie! Odcinajcie głowy i przekuwajcie serca! Naszym celem jest kontynent a nie dno morza!
Splunął na ziemie krwią gdy spostrzegł włócznię przebijającą jego bok. Wyłamał ją i obrócił się przebijając nią gardło napastnika.
Updał na jedno kolano i dojrzał kapitana pojedynkującego się z niebieskoskórą kobietą, co wywołało w nim kolejne obawy.
Zakapturzony również zaczynał przegrywać. Od ostatniego odepchnięcia nie był w stanie zranić swojej przeciwniczki. Wykonywał uniki i parował cięcia jednakże zdradliwe bronie kobiety były nieprzewidywalne. Zmieniały formę dużo szybciej niż w rękach przeciętnego szermierza. Takoż i szybciej niż w jego dłoni. Gdy jego plecy zetknęły się z relingiem rufowym zorientował się, że nie ma już dokąd się cofać.
-
Nie jesteś słaby ale gdy dojdzie co do czego nie potrafisz się obronić...jak i nie jesteś w stanie wspomóc swojej kompanii.
Przegryzł wargę trawiąc komentarz szczerzącej kły kobiety. -
CATHERINE! TY SUKO! - popuściły mu nerwy.
Kobieta w odpowiedzi zaśmiała się i machnęła w bok jednym z rapierów z wielkim wdziękiem. Czerwona krew zalała jej ramię jak i płaszcz kapitana.
-
Shiba...wybacz... - Wyłkał ryboczłek upadając na ziemię.
Potężny powiew wiatru zrzucił płaszcz niebieskórego dowódcy odsłaniając jego postać. Kobieta jednak nie chciała mu się przyglądać zbyt długo. Bez zbędnej zwłoki przebiła jego bok i zepchnęła go w otchłań morską.
Potworny śmiech, ból, zmęczenie. Przerażenie. Te uczucia towarzyszyły mu podczas niezwykle długiej chwili gdy odpływała z niego świadomość. Wyciągnął przed siebie dłoń czując jak zanurza się w rozszalałej wodzie.