Gryzonie
Spadochronów nie było. Zapewne dlatego, że ewakuowanie w locie samolotu byłoby niemożliwe do zorganizowania dla pasażerów, a samo wyobrażenie pilota przebiegającego ze spadochronem wąskim korytarzykiem wywołuje śmiech i często bywało elementem komedii.
Nie, piloci odpowiadają do końca za swój lot. Do końca też muszą walczyć o bezpieczeństwo swoje i myszy. Znaczy, pasażerów.
Toteż człowiek przepchnął świstaka i ostrzegł gryzonie by przygotowały się do awaryjnego lądowania. Śniegu w kanadzie szczęśliwie było sporo, zaludnienie poza miastami bardziej niż liche.
Maszyna przeleciała bez problemu przez zielony słup światła (czego by się tutaj spodziewać?) i z trzaskiem łamanej blachy wylądowała na polu bałwanów. Dosłownie. Linia lądowania co prawda zryła glebę, ale dalej, w równych rządkach stały lepione bałwany przez malutkie
robociki-zabawki.
Z cichego wejścia w stylu ninja - nici.
Naziemna ekipa
Snovy wykrakała dokładnie w momencie kiedy ogromna maszyna latająca z hukiem silników przeleciała nad dachami miasta. Maszyna zatrzymała się wytracając raptownie prędkość, co przeczyło chociażby prawu zachowania pędu.
Złośliwość rzeczy martwych.
Rikko nie wytrzymał i z frustracji uderzył w kierownicę. Samochód skoczył do przodu.
- Ej! Opierzony! Gdzie z łapami! - rozległ się alt niewiadomo skąd, lecz niewątpliwie należący do kobiety. Radio zgasło.
Dziwne rzeczy działy się przed Świętami.