Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2013, 12:13   #278
-2-
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Prorok zapytał mnie, co czuję.

świątynia Wszechsjasza w majestacie Uzdrowiciela, Władcy Ciała
pałac gubernatora, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt



Borya Volodyjovic, Johnatan Trax, Haajve Sorcane, Tyberion

- KIM JESTEŚ I CZEMUŻ SPROWADZASZ PRZEMOC W ME PROGI?!

Podniesiony elektroniczny skrzek przypominał coś pomiędzy trzaskiem iskier a tarciem metalem o metal, by je wykrzesać. Arcymagos bez implantów i w swoim brązowym habicie bractwa Biologis stał naprzeciw Tyberionowi z pytaniem pełnym oskarżenia, ale mimo, że rozmawiał z pancernym kolosem nie wydawał się nie na miejscu. Jego zwyczajnie ludzka sylwetka, poza mieszaniną irytacji i gniewu przyciągała uwagę. Mimo to Trax miał większe problemy dotyczące jego, chcianych lub nie, towarzyszy.

Borya, którym się zajmował wespół z jednym z adeptów miał tylko postrzałową ranę wątroby, ale była to rana potencjalnie śmiertelna. Vostroyanin co i rusz budził się i mdlał, nic niezwykłego w takiej sytuacji. Zdołał raz zwymiotować, również poprawny odruch. Na ich szczęście nie trzeba było wyjmować kuli z organu, więc zacieśniali tylko wylot rany, co centymetr patrząc w głąb, bo zwykły szew mógłby się zwyczajnie nie utrzymać. Zaaplikowali już jakiegoś rodzaju balsam wspierający regenerację tkanki - reszta tak naprawdę zależała już od jego impulsywnego towarzysza z Gwardii. Przynajmniej wszystko dotychczas wskazywało na to, że jest diablo wytrzymały, więc szanse miał duże. Jasnym jednak było, że-

- Jest stabilny, na ile można. - adept miał głos nie taki jak magos, raptem lekko zniekształcony, jakby mówił przez radio - Ale w najbliższym czasie nie będzie mógł chodzić, nie o własnych siłach. Potrzebuje odpoczynku, po zabiegu i wskutek rany.

Na drugim blacie/kołysce operacyjnej znajdował się brat Sorcane, otoczony przez kilku akolitów arcymagosa Iluvedetha. Dywagowali nieartykułowanymi elektronicznymi odgłosami nad czymś. Wcześniej - bo minął może kwadrans odkąd kobieta oficer uciekła - wstrzyknęli mu jakąś potężną mieszankę chemikaliów. Trax lepiej niż ktokolwiek zdawał sobie sprawę, że są uzdrowicielami, nie medykami wojskowymi. Mimo ich całej tajemnej wiedzy, nie zajmowali się ratowaniem życia, tylko poprawianiem go u tych, którzy już zagrożeni nie byli. Potężna dawka chemikaliów wybudziła gwałtownie Astarte, który, wedle ich słów, był zapadł w jakiś trans od ciężkich obrażeń. Opiekowali się nim na ile mogli, ale medyk gwardii wiedział, że w tej sytuacji przydałaby się im Aleena.

- Twoje uzwojenie czaszkowe jest niemal przepalone. - powiedział jeden z nich - Sterownik został ciężko uszkodzony. Część twoich implantów... może nie być funkcjonalna w pewnych wypadkach.

Do teraz już oświetlonego pomieszczenia medycznego wszedł jeszcze jeden adept z korytarza. W jego ruchach widać było pośpiech i nerwowość. Natychmiast podszedł do arcymagosa i nachylił się do jego, mówił jednak na tyle głośno, że każdy słyszał jego głos niczym szept na bębenkach uszu:

- Straż pałacowa obwarowała pozycje na górze schodów, ale jeden z nich z megafonem zastrzegł, że nie będą atakować. Lord Malrathor rozmawia w tej chwili z gubernatorem by oczyścić ich z zarzutów. Nawołują, by nie próbować opuszczać tego miejsca, albo powstrzymają uciekinierów siłą.

Arcymagos odprawił go gestem ręki od niechcenia. Ani na chwilę nie oderwał oczu od Tyberiona, oczekując odpowiedzi.


Komnata audiencyjna, Atrium Gubernatoris
pałac gubernatora, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt



Gregor Malrathor

Pałac koryntiański, jako podstawowy monument deklamujący władzę Imperatora nad planetą, choć miał swój styl, zachwycał tym samym przepychem i gotycką strukturą co inne. Gregor, choć przelotnie i zazwyczaj towarzysząc dowódcy - lub w jednej sytuacji broniąc gruzów - był w innych i prawdą było, że zobaczywszy jeden, widziało się wszystkie. Przepych każdego korytarza, każdego centymetra kwadratowego ściany nie pozwalał się cieszyć indywidualnym stylem sztuki danego świata. Jedyne, co lord komisarz zauważał i zapamiętywał, to kolory. Ten był purpurowy. Dość oryginalnie, ale tylko dodawało przepychu. Kojarzył się lordowi komisarzowi z domem.

Kompleks pałacowy był olbrzymi i nim dotarli olbrzymimi wewnętrznymi korytarzami, balustradami, tarasami i mostkami upłynęło blisko pół godziny. Pokonali wiele schodów i przynajmniej dwie windy. Przy pozostałych odczuciach Gregor musiał mieć choć odrobinę uznania - choćby wyrachowanego i logicznego - dla pułku honorowego, pierwszego, reprezentowanego przez agresywną kobietę. Samo zapamiętanie tej jednej trasy w budynku było nie lada wyzwaniem, a znajomość całości... dlatego też mogli być o wiele bardziej liczącą się siłą, niż by się wydawało. Normalnie dorównujący nieco bardziej znanym regimentom Gwardii, tutaj Siły Obrony Planetarne mogły w dowolnej chwili się wycofać, znaleźć lepszą pozycję, natrzeć z nieoczekiwanego kierunku, ewakuować kogo trzeba, złapać wroga w zasadzkę na silnej pozycji... u siebie w domu, konkretnie w pałacu, byliby ekstremalnie groźni. O ile nie przeceniał oczywiście ich znajomości pałacu.

Wreszcie weszli do gigantycznej komnaty, która rozmiarami przypominała Gregorowi pomieszczenie do zbiórki dla jego pułku na pokładzie Wyznawcy, którym przybyli do systemu Albitern. Była niczym wycinek koła - wycinek wieży. Półokrągła ściana z jednej strony stanowiła olbrzymie łuki z białego kamienia, przez które widział słońce zamieniające horyzont w pomarańczową plamę. Pozostałe dwie ściany tego niemal trójkąta - wycinka koła - odchodziły od niej, zupełnie proste, i spotykały się po przeciwnej stronie pomieszczenia. Domyślić się można było, że na środku wieży. Tworzyły kąt, w którym znajdował się tron, również z białego marmuru. W sali przyjąć można było na audiencję właśnie mniej więcej kompanię reprezentacyjną i wszystkich oficerów jakiegoś pułku... lub senat. Proporcjonalnie, strop był jakieś dziesięć, dwanaście pięter ponad głową. Wzdłuż ścian spotykających się za tronem ustawione były naprzemiennie z jakimiś przejściami posągi jakichś nieznanych Malrathorowi bohaterów planety, każdy wielki, każdy na tle zwisającego z samego sufitu arrasu Z herbem, czy godłem. Te, jak szybko się domyślił, były symbolami najważniejszych rodów Koryntu.

Spodziewał się ujrzeć gubernatora na tronie, zamiast tego został poprowadzony do pustego tronu, dookoła niego i ujrzał skryte za wielkim tronem, w miejscu styku ścian drzwi o bogatej framudze-portalu z kamienia. Same były drewniane - materiał na Koryncie z oczywistych przyczyn niespotykany. Senator, który prowadził jego, skrybę, sędziów i żołnierzy całą tę drogę zapukał do drzwi, po czym je uchylił i gestem zaprosił Gregora. Nawet nie zapytał o broń, uznając najwidoczniej miecz za bardziej reprezentacyjny znak. Gdy komisarz ruszył do pomieszczenia, Arcturus, który na ile komisarz go dotychczas poznał cały kipiał od podejrzliwości, zdenerwowania i obaw z zupełnie obojętną maską posłał mu nieodgadnione spojrzenie.

Pomieszczenie było w niezwykłym kontraście przytulnym gabinetem. Pod każdą ze ścian poza narożnikami stały również drewniane regały z prawdziwymi książkami i gabloty z różnego rodzaju odznaczeniami, oprawionymi dokumentami i drobnymi przedmiotami niewątpliwie stanowiącymi suweniry. W narożnikach pomieszczenia od strony swoich drzwi znajdowały się dwie smukłe donice wysokości dorosłego człowieka, z nich wypadały rozłożyste liście zielonej rośliny o gładkich i przyjemnie zaokrąglonych liściach, niemal zupełnie skrywając naczynia, w których spoczywały. Po lewej w odległym narożniku znajdowały się lekko uchylone drzwi, również drewniane, prowadzące ciężko stwierdzić dokąd. Po prawej... starannie nieoświetlony kąt, niewątpliwie fotel lub wygodne krzesło i jakaś osoba wygodnie lub swobodnie siedząca, w czerni. Nie było to niezwykłe, w gabinetach najważniejszego personelu często w sposób nie kaleczący oczu gości lub nie powodujący dyskomfortu skrywani przed wzrokiem byli ochroniarze, lub astropaci. Tutaj komisarz nie mógł wykluczyć innych opcji, choć plama cienia była oczywiście zbyt mała, by siedział tam Astarte. Komisarz wyraźnie widział sylwetkę, nie widział tylko barw i szczegółów.

Było to spowodowane źródłem światła w pomieszczeniu - raptem dwoma świecznikami na biurku przed nim. Drewno jak widać było oznaką statusu na planecie. Oprócz niego na biurku, po prawicy użytkownika znajdował się wyświetlacz i konsola terminala, datadysku, po lewicy zaś kałamarz, autopióro, lak i uporządkowana sterta dokumentów. Od strony Gregora puste krzesło, po przeciwnej zajęte przez niewysokiego, ale dobrze zbudowanego mężczyznę, chyba po pięćdziesiątce, z jasnobrązową skórą, czarnymi, uczesanymi włosami i nieco zmęczonym spojrzeniem oczu. Wstał, gdy komisarz wszedł do pomieszczenia i zamknęły się za nim drzwi.


- Lord Komisarz Malrathor, jak mniemam. - powitał go krótko, z niskim i zachrypniętym, ale przyciągającym uwagę głosem. - Proszę się rozgościć. Wydałem dyrektywę wstrzymania ataku, potrzeba nie lada odwagi by był pan tu przybył oczyścić swoich ludzi z zarzutów.
 
-2- jest offline