Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-12-2012, 11:53   #271
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
- Nie jesteś pierwszym heretykiem, który chciał mnie zastraszyć - powiedziała, chowając pistolet laserowy do kaburyi groźniej wyglądającą broń przekładając do zdrowej
- A ja nie straszu... ja radzę - ostatnie słowo wyraźnie wyrecyrtował
- ale na pewno jesteście najbardziej bezczelni w waszych kłamstwach. Nie obracaj się.
Kobieta zdrową ręką dobyła bagnet, a chorą trzymała tuż przy torsie, znacznie utrudniając jakiekolwiek próby wyrwania jej broni. Nie czekając dalej ruszyła nieco w bok by mieć Boryę między sobą a Johnatanem i podeszła bliżej.
- Nie próbuj niczego głupiego, heretyckie ścierwo! - Krzyknął Trax upoewniając się, że lasgun jest na pełnej mocy i nasłuchując z przygotowaną bronią.
Ruka przyjął wyraz zdumienia i spojrzał pytająco na kobietę
- To do mnie czy do ciebie? - zapytał posiłkując się gestem ręki wskazując, niedbałym gestem, wpierw na siebie, potem na nią. Kobieta, zaskakując Rukę, jakby to wykorzystała. Płynnie doskoczyła do niego, rękę z nożem prostując pod jego ramieniem i przedramię zginając tak, że oparte miała o szyję i krtań Vostroyanina, przyciskając go jednorącz do siebie, unieruchamiając jedną rękę i utrudniając mówienie. Ta sama ręka w dłoni miała skierowany w dół, jak w stylach walki Kasrkinów nóż, oparty w tej chwili o bok szyi Ruki - o jego tętnicę szyjną. Przyznać musiał przed samym sobą nawet, że to bardzo profesjonalny ruch, którego chętnie by się nauczył w innych okolicznościach. Pistolet z lufą przy jego wątrobie (lub strzelający pod drugim jego ramieniem w inny cel) nie pomagał.
Innymi słowy, nie docenił oficera.

- Zamilknij, dobrze? - poprosiła nieudanie grzecznym głosem Vostroyanina, siłą, ruchem ręki i przede wszystkim efektywną dźwignią obracając go wokół siebie jak tarczę, pi razy drzwi w stronę [b]Traxa[/]b i drzwi.
- Odejdź stąd jeśli nie chcesz zginąć tak jak reszta tych zdradzieckich ścierw suko! - Krzyknął ponownie, czy to dla oznajmienia, że jest nadal zagrożeniem czy po prostu osłabienia morali. Czekał na jakiś błąd.
- Dawno by mnie tu nie było gdyby nie wasi...
Drzwi zostały wyważone potężnym uderzeniem pancernej pięści żołnierza Piechoty Kosmicznej w pancerzu wspomaganym. Egzemplariusz ledwie mieścił się w pancerzu w wejściu, ale w tym ułamku sekundy w którym się pojawił z bolterem wycelowanym w kobietę i Rukę nawet Traxowi musiało jej się zrobić niemalże żal, a jednocześnie chciało się jakoś śmiać.
-...zdegenerowani władcy... - wystękała jakoś bez mocy.
Trax odruchowo usunął się z pola widzenia nowych osobników, nie mając zupełnie ochoty na walke z Aniołami śmierci.
Tyberiusz wyszczerzył się do wizjera hełmu. Złapał ją. Ocenił sytuację. Pojedyńcza przeszkoda do celu, tak brak zagrożeń.
- Puść go albo giń - dla podkreślenia słów bolter idealnie celował w jej pierś.
- Jeśli go puszczę, to zginę. Nie wydaje mi się. - próbowała wydobyć z siebie tyle stanowczości, ile mogła - Twój kolega, o Władco Nocy? Zastrzel nas oboje, przynajmniej zabiorę jeszcze jednego.
- Zgłupiałaś kobieto? - wychrypiał Borya, odwrócił głowę nieco aby ręka nie napierała mu na krtań - Czekaj, czekaj, czekaj... usklidnit sje i pomyślmy LOGICKY. Variant A) Mas pravdu i jesteśmy chaosytami. Chwała ci za to...
- Milcz. Kim jesteś aby zabierać głos? Jesteś tylko przeszkodą... -
- Ruka D’Yavola. Sługa Inkvizycji z ręki inkvizyce Patricii Koln ve sluzbe Geo Mantamalesa na misji pro slavu Imperium i Imperatora. Do usług. Więc jak mówiłem... Jeśli jesteśmy ci źli to chwała ci za to i miejsce u boku Imperatora po śmierci. ALE! Nie jesteśmy chaosytami. Myślisz inaczej, ale PRZYJMIJMY, że jednak tak. Co my tu, kurwa, robimy...
- Zamknij się. - szepnęła do Ruki, podkreślając słowa naparciem noża na szyję - Cenisz tego pionka na tyle, że mnie wypuścisz zdrajco? To się pośpiesz. Choć... - zawiesiła słowo.
- Inkwizycji? Haajve Sorcane? -
- Anioł Śmierci Imperatora, zwany Żelaznym Krukiem. Zbrojmistrz z Kruczej Gwardii. - Wyrecytował Borya widząc w tym realną szansę na to, że nie zostanie rozerwany bolterowymi pociskami.
- Puść go i opuść to miejsce, nie będzie więcej negocjacji. - Powiedział w stronę kobiety. Gniew i urażona duma wrzała wewnątrz Anioła, był jednakże jedynie sługą Imperatora, a Ci ludzie po części mu służyli. Taka wola Pana.
- Bo ostatnio wiara na twoje słowo dobrze się skończyła dla moich ludzi. Zasiadają teraz u boku Imperatora. - splunęła - To więcej, niż was kiedykolwiek czeka. Zabieram go ze sobą, wypuszczę go u wejścia. - to mówiąc, powoli ruszyła wzdłuż ściany do narożnika i dalej do wejścia, dbając, by nie odsłonić się przed Aniołem. Na Traxa również uważała, ale słusznie założyła, że stanowi mniejsze zagrożenie.
Medyk słysząc wymianę zdań, postanowił pozostać za osłoną w razie jakichś komplikacji. Nie zamierzał zostać postrzelony po raz kolejny.
Kobieta ostrożnie wyszła z Boryą z pomieszczenia, uważnie zasłaniając się nim przed kolosem i rękę z pistoletem trzymając w pogotowiu, teraz uważając na techadeptów. Haajve połowicznie zarejestrował obraz jej wychodzącej z Boryą, uzbrojoną w jego pistolet. Doszła do wrót sanktuarium.
- Ciągnij za sobą jedną połowę wrót. - powiedziała do Ruki.
+Przekaz podprogowy. Kto umie. Zmasowany atak na nią. Jeżeli ucieknie.+ Haajve wydał wiadomość do techadeptów techlinguą +Źle się to skończy dla wszystkich+
 
Arvelus jest offline  
Stary 14-12-2012, 11:53   #272
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Ruka sięgnął w tył i wykonał polecenie. Gdy tylko to nastąpiło skinęła głową na drugie wrota, leżące na ziemi. - Skoro nie ma drzwi, będziesz moją osłoną. - z tymi słowy zerknęła nieco do korytarza.
- Wejdź do jednego z pomieszczeń Astarte, to puszczę go teraz. Jeśli będziesz mnie szachował, zabieram go na schody!
Egzemplariusz stał przez chwilę mierząc ją wzrokiem. Jedynie siła woli oraz postanowienie powstrzymywało go przed rozrzuceniem jej wnętrzności serią z boltera. Niechętnie przestąpił do jednego z pomieszczeń, nie zamknął jednak za sobą drzwi.
Kobieta spojrzała na twarz Vostroyanina, jakby się mu przyglądając.
- Do zobaczenia wkrótce... - wycedziła, ale zamiast go wypuścić naparła przedramieniem mocniej na krtań a ostrze wczepiła w tętnice. Vostroyanin mógł się rzucić i próbować walczyć, odczekała jednak kilka sekund by porzucić go gdzie stała i zbiec w górę schodów. Obserwujący zdarzenie adepci ani drgnęli do momentu, gdy nie zniknęła z pola widzenia po czym dwóch niemal wystrzeliło, by wziąć tracącego przytomność Boryę i zabrać go do sali operacyjnej, gdzie Sorcane został już podłączony do aparatury diagnostycznej i odżywczych substancji stabilizujących.
Egzemplariusz, który usłyszał szamotaninę, wypadł z pomieszczenia i przeklął oficera, następnie zmówił modlitwę za zakładnika. Następnie zajął pozycję przy drzwiach, gotów do obrony w razie potrzeby, następnie odwrócił się w stronę drugiego mężczyzny dotąd obecnego przy całym wydarzeniu i czekał.
Trax wstał i spojrzał na Anioła Śmierci z mieszanina podenerwowania i strachu. - Sierżant Johnathan Trax ze 101’szej Cadianskiej - Powiedział Medyk uchylając lekko czoła. Mógł nie mieć szacunku do niekompetentnych idiotów w swojej drużynie, nie śmiałby jednak traktować potomka Imperatora w podobny sposób.
Tyberion otaksował wzrokiem sylwetkę mężczyzny. Zachowując wyłącznie dla siebie ocenę, potrzebował wyjaśnień i to jak najszybciej.
- Dlaczego straż pałacowa próbuje zgładzić wysłanników Inkwizycji? - pytanie poniosło się po pomieszczeniu. Nie dodał wątpliwości, że nimi są. Na to przyjdzie czas i Pan wskaże mu odpowiedni moment. Musiał dowiedzieć się jak najwięcej, zanim grupa która go goniła przystąpi do zdobycia tego miejsca.
- Nasza grupa została rozdzielona, my byliśmy pod opieką Arcymagosa. Wtedy zostaliśmy zaatakowani przez Gwardię Pałacową. Powołują się na rozkaz aresztowania heretyków. Oczywiście sam nie mam pojęcia skąd te absurdalne oskarżenia. Jedynym sposobem na dowiedzenie się jest dostanie się do naszego dowódcy, Gregora Malrathora, miałem nadzieję dowiedzieć się od niego czegoś więcej. Adept z którym rozmawialiśmy uważa, że można go zlokalizować, ponoć pojawił się tutaj około dwóch godzin temu - Odparł żołnierz.
- Musimy dostać się do Malrathora. - Egzemplariusz mruknął do siebie po czym ruszył do salki gdzie zabrano rannego mężczyznę oraz Kruka. Czas ich goni.
Trax nie widząc innej możliwości ruszył za Aniołem. Podniósł jednak trzeci komunikator i począł przy nim majstrować skacząc po losowych częstotliwościach, miał nadzieję natrafić na coś interesującego, jednocześnie jednak nie robił nic z pierwszym komunikatorem, chcąc zachować właściwy kanał komunikacyjny. Tam jednak nikt się nie odezwał. Gdy medyk skakał po częstotliwościach natrafił w zapisanych domyślnych na dwie właściwa. Jedna należała chyba do jakiegoś rodzaju wartowników - nie spływało bowiem z niej nic wobec standardowych raportów obecności i potwierdzeń zmiany. Drugi był o wiele ciekawszy. Medyk wsłuchując się w niewyraźne, zniekształcone murami pałacu i samym sanktuarium szumy wyłapał fonetycznie alfabetyczne nazwy plutonów (stosowane tak samo jak u Cadii, rzecz dość bolesna, biorąc pod uwagę, że wcześniej widział u Koryntian wzorowane na jednostkach macierzystego świata umundurowanie i formacje) ściąganych do obsadzenia schodów oraz saperów z ciężkim sprzętem, mających rozstawić ciężką broń w korytarzu, którego drzwi stanowiło Sanktuarium by nie wypuścić nikogo niepowołanego. Wróg korzystając z oczywistej przewagi i bez pośpiechu, zamierzał odciąć im główną drogę wyjścia i jasne było, że nie bardzo mają co z tym zrobić.

W tym czasie Ruka i Haajve zostali wybudzeni silnymi środkami stymuljącaymi krążenie i mózg. Ułożono ich w kołyskach dopasowanych do sylwetek ciała, zrobionych z odpowiednio wygiętych i wyprofilowanych prętów z masą pokręteł, przekładni, zawiasów i łożysk umożliwiających dopasowanie kształtu do sylwetek, a zarazem stanowiących tylko obrecz, więc umożliwiających dostęp do operowania od dołu. Kołyski zwisały z równomiernie przyczepionych do nich łańcuchów z sufitu, więc operowanych zapewne w razie potrzeby można było podnieść. Obecnie jednak skupiano się na czymś kompletnie innym - głowę żołnierza Kruczej Gwardii pokrywano kolejnymi warstwami niezwykle aromatycznych - chemią, nie naturą - balsamów, które koiły ból i natychmiast wnikały między zwoje poparzonej skóry. Inny adept stał nad Boryą, grzebiąc mu niezwykle zwężającymi się szczypczykami podobnymi nieco kombinierką w poszerzonej skalpelem rany szyi, próbując zewrzeć na ten czas tętnicę. Vostroyanin nie rzucał się, ponieważ inny adept cały czas upewniał się, że nie czuje bólu ani żadnej części własnego ciała - potężne środki były pompowane do żył gwardzisty wraz z przetaczaną krwią.

Trax widział ich przewodnika, podobnie jak Tyberion, choć ten nie znał wcześniej jedynego z identycznych tech-adeptów o maskach gazowych zamiast twarzy. Stał z rękoma założonymi na ramiona, przypatrując się reszcie. Arcymagosa nie było - zapewne zniknął w kaplicy schodami w dół z końca korytarza sanktuarium, zawsze zdystansowany od problemów doczesnego świata.
Trax zadrżał wyłapując co się dzieje. Zostaną odcięci i wyeliminowani. Trzeba coś z tym zrobić. Zwrócił się w stronę Anioła, wystawił rękę w której znajdował się komunikator i powiedział.
- Próbują nas odciąć, a właściwie robią to. Musimy szybko coś wymyślić. Wydostać się stąd.
Tyberion zignorował żołnierza i zwrócił się do nadzorującego Adepta.
- Macie ich poskładać aby byli w stanie chodzić. Zaraz ruszamy - po czym oparł się ciężko o ścianę pomieszczenia, Niech Imperator ich prowadzi.
- To niewykonalne, Aniele. - stojąc adept odwrócił się do Tyberiona mierząc go dość śmiesznie wyglądającymi wizjerami maski gazowej gdy zadzierał głowę, by spojrzeć w oczy kolosowi. - Pierwszy jest zwykłym człowiekiem. Był już wcześniej osłabiony. Choć to nie problem, a rana zostanie błyskawicznie zaszyta, stracił wiele krwi. Nawet po przetoczeniu będzie potrzebował pomocy by iść. Drugi... - obrócił głowę w bok, kątem oka dostrzegając zbrojmistrza - Rany Kruka są bardzo poważne i dobrze, że przeżył. Nie wiemy nawet, czy nie doznał uszkodzenia mózgowego, ale niemal na pewno cybernetyczne obwody mózgowe zostały przepalone. Jego czaszka jest w znacznej mierze nadpalona. Ponadto został wielokrotnie pchnięty bagnetem i postrzelony w inne części ciała, choć to ma mniejsze znaczenie niż rozległe rany głowy. W każdym razie będzie przytomny... od czasu do czasu. - skończył wyjaśnienia, splatając palce dłoni przed sobą.
+Żyję. Nie traktujcie mnie jakbym miał się rozsypać pod byle dotykiem.+ rozległ się mechaniczny głos Sorcane’a +Dajcie mi tylko chwilę odpocząć... i pogońcie moje mikromaszyny do pracy...+
Ostatnie słowa były wypowiadane ciszej niż te pierwsze.
Egzemplariusz spojrzał w dół na kapłana maszyn.
- Czy możecie pomóc w przetransporotowaniu ? - pytanie padło zaraz po wyczerpującej odpowiedzi Akolity. Nie czeka ich wcale lepszy los jeśli zostaną tu i zostaną oskarżeni o herezję.
- Na własnych plecach? - rzucił podwojonym, niskim elektronicznym głosem techadept i nawet nie byli w stanie stwierdzić, czy proponuje rozwiązanie, czy wyraża irytację.
- Jeśli to jedyne co możecie zaoferować. - odparł - Jeśli oni pozostaną w tym pomieszczeniu, zginą jako heretycy, wyłącznie Imperator doceni ich poświecenie. - przerwał na chwilę, gdy na nowo się odezwał, głos nabrał mocy i rozbrzmiewał po całym pomieszczeniu. Lecz oni nie ukończyli swego zadania, które nadał im Pan przez swych pośredników. Naszym celem jest umożliwienie tego, czy rozumiesz mnie, Akolito? - pomimo hełmu, kapłan spokojnie wyczuwał ostry wzrok na sobie.
 
Arvelus jest offline  
Stary 14-12-2012, 17:47   #273
 
SyskaXIII's Avatar
 
Reputacja: 1 SyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Na razie czekamy i szykujemy wszystko co nam tu potrzebne, przekaż informacje do dowództwa na temat oblężenia: krążownik wraz z dwudziestoma łodziami desantowymi zbliża się od północnego-zachodu, niszczyciel i sześć łodzi desantowych na południu ale nie prowadzą ostrzału co jest bardzo podejrzane, nie wykluczone, że stamtąd dowodzą oraz główne siły atakujące w pobliżu mola, trzy lekkie niszczyciele i piętnaście łodzi desantowych wpływających do nas oraz trzy łodzie kierujące się na wschód. Prawdopodobnie szukają innej drogi do nas lub planują taką stworzyć. Dodatkowo postaraj się nie wychylać i informuj mnie na bieżąco o sytuacji na dole, winda nie może odciąć nam drogi ucieczki ponieważ będziemy uciekać szybem windy, to będzie najbezpieczniejsza opcja, przynajmniej tak mi się wydaje ..., ja zaraz przymocuje odpowiednio linkę. - Po przekazaniu wszystkich instrukcji pani porucznik Kayle wziął się do pracy i czekał aż skończy komunikację z dowództwem, miał kolejne plany co do obrony ale jako osoba nowa w twierdzy nie wiedział jak kompetentni są stacjonujący tu żołnierze oraz jak dobrze są wyposażeni. Orientował się jednak o reputacji Adeptus Arbites, sędziów, jako o wiele elitarniejszych od zwykłych żołnierzy Gwardii - a co dopiero Sił Obrony Planetarnej, ich oponentów - i świetnie wyszkolonych i wyposażonych do działań miejskich oraz nieugiętych w trzymaniu pozycji. Zdawało się, że miał najlepszych ludzi jakich Imperium oferowało w tej sytuacji. Po prostu mogło ich być za mało.

Dziewczyna w tym czasie skończyła przekazywać informacje przez komunikator. Zakończyła konwersację i podała jemu samemu mikrofon połączony drutem ze słuchawką.
- Zestaw nauszny. Wierzę, że umiesz korzystać. - rzuciła - Przekazałam koronerowi wszystkie informacje, zajmie się ona poinformowaniem kapitana gwardii. Ty lepiej ich obserwuj, a mi powiedz, czy mam zamontować linę byśmy zjechali szybem windy do środka twierdzy czy na zewnątrz wieży na dach posterunku, takie rozwiązanie również, może być dobrym. - to rzekłszy, zostawiła mu lornetkę i zabrała kołowrot i resztę sprzętu - Jeżeli chodzi o wschód, dwóch naszych ludzi zaminowuje wszystkie wejścia z tamtej strony.

W tym czasie od północnej strony twierdzy rozpoczęła się huraganowa wymiana ognia. Pierwsze łodzie desantowe dopływały do zatoki, ostrzeliwane przez sześć ciężkich bolterów twierdzy (po dwa na skrzydło i dwa centralnie). Odpowiadała im nieśmiało broń maszynowa lżejszego kalibru z łodzi.

- Lina niech zjeżdża szybem windy, musi być przymocowana pewnie. Jak skończysz obserwuj działania niszczyciela, który nie atakuje, ja w tym czasie pozbędę się kilku operatorów zbliżających się do zatoki, w chwili obecnej nikt nie powinien zauważyć ostrzału snajperskiego.
- Tak jest. - odparła szybko, zabierając się za działanie.

- Koroner, słyszycie mnie? Jesteście w stanie sięgnąć niszczyciela na południu? Przydałoby się włączyć ich do bitwy lub zmusić do odwrotu, nie wiadomo co tam się znajduje. Równocześnie znajdźcie sposób na ten gigantyczny krążownik na północnym-zachodzie, ma sporą obstawę i jeśli szybko się do nas zbliżą to będziemy mieć problemy. Informujcie mnie na bieżąco o sytuacji na polu bitwy, będę się starał wspierać każdą stronę. - Po tej informacji Kayle zaczął ostrzał zatoki starając się pozbywać najważniejszych osób na łodziach i przede wszystkim wyszukiwał kobiet - podobno to one dowodzą.
- Potwierdzam, wszystkie wieżyczki wyspy powinny być w zasięgu. Jeżeli naprawdę uważasz go za największe zagrożenie, potwierdź cel, powtarzam, potwierdź cel. - trzask mikrokomunikatora w uchu snajpera był zaskakująco cichy a głos klarowny. Kayle wiele by dał, by choćby osobiste komunikatory w jego pułku były tej jakości - na pewno będzie to miało znaczenie podczas strzelaniny.
- Wiemy o krążowniku, ale jest zbyt daleko. Możemy albo liczyć, że skończy im się amunicja zanim nas wszystkich wystrzelają, co jest raczej możliwe, albo wysłać grupę szturmową nurków w pontonie. Mają jednak tylko szansę gdy nic nie będzie na ich drodze oraz żołnierze z okrętu będą poza okrętem, czyli u nas, a wówczas ta ekipa się przyda u nas. Powiedz co sądzisz, przekażę alternatywy kapitanowi Blintowi. Będziemy cię informowali o sytuacji wewnątrz twierdzy, jeśli się dostaną do środka. Bez odbioru.
-Potwierdzam, skierujcie dwie wieżyczki na niszczyciela, reszta niech pomaga w zatoce,co do nurków, dobrze jakby czekali w pogotowiu, bazę raczej uda nam się wybronić bez nich, a krążownik może uda nam się przejąć, bez odbioru
 
SyskaXIII jest offline  
Stary 18-12-2012, 23:01   #274
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Strateg

Jericho zdjął chustę aby było widać jego twarz. Spojrzał na żołnierzy.
-Nie znamy się dość długo, więc trudno mi bić do jakiś waszych cech charakteru. Z tego co zobaczyłem podczas treningu wywnioskowałem jedno. Ta bitwa... to będzie rzeź niewiniątek. - Spojrzał jeszcze raz na koryntian z uśmiechem - Mam tylko nadzieję, że znajdziemy miejsce, aby spalić truchła tych zdradzieckich suczysynów zanim zaczną cuchnąć.- miał nadzieję, że to podniesie ich odrobinę na duchu.
-Zerknijcie na osobę po waszej prawej, po waszej lewej, na żołnierza za wami i przed wami. Spójrzcie na swoich dowódców i na swoich podkomendnych. Ci ludzie zawierzają wam dzisiaj swoje życia. Spójrzcie w stronę swoich domów, waszych rodzin, znajomych, przyjaciół, kochanków.. i kochanek. Ci ludzie zawierzają wam swoje bezpieczeństwo. Nie zawiedźcie ich. Na polu bitwy nie ma Ja, jest tylko Oddział. Pamiętajcie to, a ta bitwa będzie jednostronna.- spojrzał na Chevrienne - Chyba zabrałem wam dostatecznie dużo czasu. Kiedy wy tu staliście i słuchaliście jak stary pryk ględzi, mogliście być tam zabijając zdrajców! Do łodzi!
- TAK JEST! - rozległ się prawie jak grzmot okrzyk piechurów. Jeżeli dnie poprzedzające nie wzmocniły ich morale w dużym stopniu, teraz Strateg w pełni wykorzystał okazję, jakim była konfrontacja z prawdziwym wrogiem.
- RAZ! RAZ! RAZ! RAZ! - sierżanci zajęli miejsca przy łodziach gdy żołnierza w skoordynowany sposób wskakiwali do nich i zajmowali miejsca, również po dwóch marynarzy na łódź, czyli kierujący i strzelec. Chevrienne spojrzała jakimś nieodgadnionym wzrokiem na Jericho, po czym weszła do swojej łodzi, wraz z nią oddział dowódczy, salutując sierżantowi sztabowemu gdy sam wszedł. Jeden z nich zresztą pomógł kulawemu, jak sądził, podoficerowi. Dołączył do nich pododdział inżynierów.

Niemal równocześnie łodzie zostały wypełnione. Nie były duże - mniejsze łodzie stanowiły mniejsze cele i ryzyko nagłej śmierci dla mniejszej liczby żołnierzy. Mieściły dwanaście osób - tyle było w ich własnej, po dziesięciu w pozostałych. Podwyższone pozycje z tyłu, z łatwym dojściem ale chronione płytami pancernymi zajmowali marynarze - stanowisko kierującego łodzią i celowniczego kaemu. Niemal bez ostrzeżenia liny podtrzymujące pojazdy zostały odczepione od haków i ze sporą siłą i znacznym pluśnięciem opadli w wodę poniżej. Po chwili płynęli już, oddalając się od Lascusa Czternastego, po swojej lewej mając dziewięć łodzi podobnych ich własnym. Przed nimi zamajaczył we wschodzącym słońcu niezbyt zachęcający kawałek skały, na którym ktoś całkiem pomysłowo postawił fortecę z umocnieniami i jedną wieżę obserwacyjną, u szczytu zwieńczoną radarami i antenami. Co chwila o betonowe umocnienia rozbijały się pociski z Lascusa i pozostałych widocznych niszczycieli, co kilkadziesiąt sekund następowały większe eksplozje spowodowane ostrzałem oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów krążownika.

Byli mniej więcej w połowie drogi, gdy Strateg wyczuł coś niezwykłego i powodującego zwątpienie we własne zmysły, gdyby nie wiedział, że są nieomylne. Cały czas doznawał rozsadzanych ekscytacją i bojowym transem dusz pobliskich żołnierzy, lecz w pobliżu, w wodzie wyczuwał dwie istoty... Napór Osnowy na rzeczywistość w tym miejscu był duży, sprawiając, że nie mógł być pewny tego, czego jest świadom. Wydawało się, że to ludzie, a przemieszczali się pod wodą ze znaczną prędkością - im na spotkanie.

Jericho spojrzał na panią porucznik.
-Teraz w sumie coś sobie uświadomiłem... czy, któraś z tych łodzi posiada jakiś mechanizm wykrywania obiektów w wodzie? Na wypadek min?
Przez chwilę porucznik przyglądała się Strategowi, po czym odparła:
- Nie, bynajmniej... ale powinny być dość płytkie by nie natrafić na żadne, które widać z powierzchni wody. Ani mieć dość siły by spowodować detonację. Czemu pytasz? - podniosła trochę głos, by przekrzyczeć warkot silnika.
Jericho również podniósł głos.
-Ponieważ ja bym tak zrobił. Do tego przemieszczamy się pojazdami bez dachów. Jeżeli coś by nas wywróciło bylibyście ubożsi o jednego sierżanta sztabowego.
- Pomysłowe. Przekażę dowództwu po misji, może moja siostra zdoła coś wskórać w Atrium Gubernatoris u marszałków. - westchnęła - Na razie miejmy nadzieję, że Arbites nie chcieli ryzykować.
-Oby. Skąd wiecie o tym “Astartes” i “Komisarzu”?- zastanawiało go czy to te samy okazy co ze Zbawiennego, choć nadnaturalna intuicja podpowiadała mu, że owszem.
- Od oficera dowodzącego, a ona wyżej, od dowództwa. - odparła Chevrienne - Wygląda na to, że po raz jedyny w historii tej planety kontrwywiad zadziałał, jeżeli jakiś istnieje. A może to sami Arbites poinformowali marszałków, zorientowawszy się o zdradzie swoich? To mnie najbardziej zastanawia, dlaczego nawet ta odizolowana grupa miałaby wspierać zdrajców.
-Mnie bardziej zastanawia, powód zdrady. Ta dwójka im na mąciła w głowie, czy to zaczęło się dużo wcześniej. - czy w ogóle jest jakaś zdrada. Kojarzy, że komisarz do najkompetentniejszych nie należał, ale nie wyglądał na zdrajcę.
- Najprawdopodobniej. Na litość Imperatora, Jericho... sierżancie - poprawiła się szybko - Tam jest żołnierz Piechoty Kosmicznej ze zdradzieckich legionów! Diabli wiedzą jaki, i co mogący zrobić, w jaki sposób zdobyć nad człowiekiem władzę.
Strach przeważnie działa.
- Spokojnie pani porucznik... Aby mógł cokolwiek zrobić naszym ludziom, musiał by do nich podejść. Nie widzę takiej opcji.
- Tak, wciąż jednak nie rozumiem... Arbitrzy uchodzą za nieprzekupnych. Coś w tym wszystkim nie pasuje, dlatego kazałam ludziom przede wszystkim myśleć o własnym bezpieczeństwie, nie tych, których mamy... “pochwycić”. - zasępiła się.
-Wątpi pani w słuszność misji?- to pytanie go męczyło od jakiegoś czasu. Zastanawiało go, co uważa dowódczymi.
- Nie wątpię w słuszność. Wątpię w rozsądek kogokolwiek, kto zadecydował o pojmaniu zamiast zlikwidowaniu. - skrzywiła się nieco. - Brak jakichkolwiek wyjaśnień, nagłość rozkazu i tajemniczość go owiewające nie pomagają.
-Być może mają nadzieję, że uda im się wyciągnąć jakieś istotne informacje z pojmanych.- Strateg wrócił świadomością do wody, starając się zidentyfikować nadchodzące istoty. Jeszcze tego by brakowało, aby jakieś wodolubne mutanty atakowały ludzi.
- Być może, ale to brzmi jak szaleństwo. Przesłuchiwać można ludzi, a oni... raczej nie są już ludźmi. - odparła, a Strateg wobec nowej obecności zorientował się, ze jeden z odczytywanych w Osnowie bytów oddzielił się by wziąć się za tylną łódź, drugi zaś - skierował się prosto ku nim i był tuż, tuż.
-Hm... może coś w tym, czego nie dostrzegamy...- z pewną rezygnacją sięgnął umysłem do istot, starając się odczytać ich intencje. Odkrył ten sam trans bojowy, który towarzyszył jego podkomendnym, oraz jakiegoś rodzaju gorycz, determinację. Myśli były puste.
-Czy mamy jakieś jednostki przed nami? Ktoś kto by nas ostrzegł o niespodziankach?
- My jesteśmy pierwszym rzutem. Cokolwiek napotkamy, mamy ostrzec o tym siły z krążownika. Przede wszystkim zdobyć przyczółek, oni oczyszczą twierdzę.
-Przykre... no dobrze więc. Czekajmy.- Znowu sięgnął myślą do dwóch istot. Zastanawiało go czy to będzie subtelne podkładanie ładunków wybuchowych, czy próba zamordowania żołnierzy bezpośrednio.

Byt zjednał się z ich łodzią. Minęli go, po czym zaczął ich ścigać, bardzo powoli i równomiernie zmniejszając dystans. W pewnym momencie znalazł się przy samej rufie. Marynarze niczego nie widzieli lub nie słyszeli - co biorąc pod uwagę harmider silnika nie było dziwne. Chevrienne wyłapała spojrzenie Stratega skierowane za łódź i uniosła pytająco brew.
-Miałaś kiedyś to przeczucie ofiary? Że coś się gapi na twój kark i zaraz wbije w niego pazury? Ja właśnie coś takiego mam... jak duże są drapieżniki w tych wodach?
- W tych wodach... nie ma żadnych dra- urwała, gdy Strateg spostrzegł czarny, niewyraźny i z grubsza humanoidalny kształt wskakujący na rufę na stanowisko strzelca i ledwie usłyszał piknięcie, niczym strzał, a strzelec opadł na bok swojej kanciapy. Wszyscy żołnierze byli gotowi do desantu i tylko Jericho patrzył w tył i cokolwiek widział, widział tylko on i nagle przerażony marynarz kierujący łodzią, zupełnie zaskoczony i zmrożony nagłym pojawieniem się... czegoś. W ryku silnika nikt też niczego nie widział...
-INTRUZ!- Jericho szybko uniósł się sięgając po broń. Wycelował z pistoletu w nowo przybyłego. Ten złapał za karabin ze stanowiska gdy inżynierowie i żołnierze oddziału dowódczego się podnosili. Teraz [b]Jericho[/i] widział go dokładnie - czarny, przylegający do skóry strój migotający balistycznym materiałem, skomplikowana maska tlenowa, pancerne zgrubienia na torsie z lekkiego materiału, trzymany w jednej dłoni autopistol z założonym tłumikiem. Człowiek, a jednak Strateg widząc nawet lekki pancerz nie był pewien, czy zdąży go zastrzelić nim ten wykosi... prawie wszystkim z nich.

Mógł oczywiście zachować swe pozory, użyć swej mocy do stworzenia prawdopodobnych warunków przeżycia i zastrzelić nurka. Mógł też rzucić pozory w diabły i go zmieść... dla żołnierzy?
Coś, w tej trwającej w jego głowie ułamek sekundy decyzji było jednak... ważne.

Jericho uśmiechnął się pod nosem “Jak za starych czasów...”, posłał falę kinetycznej energii w napastnika, miał nadzieję, że nie zepchnie go ona ze statku. Miał zamiar dorwać drania. Ten rzeczywiście został pchnięty plecami na rufę, ale nie wypadł. Wyprostował natomiast rękę z pistoletem i posyłając parę kul zdołał ranić marynarza, który wrzasnął, ale żył, padając w swoim stanowisku by się skryć. Żołnierze natychmiast dobyli pistoletów laserowych, celując w przybysza by go zastrzelić. Kilku spojrzało z szokiem na wroga, przynajmniej dwie osoby - w tym porucznik - spojrzało to na nagle rzuconego napastnika, to na Jericho.
Jericho zignorował na razie spojrzenia i rzucił się na górę, aby dojrzeć drugiego napastnika. Nie miał zamiaru pozwolić swoim podopiecznym na śmierć przed walką.
Ten w rzeczy samej był na łodzi przed nimi. Normalny człowiek na miejscu Stratega dostrzegłby ze zgrozą, że również drugi napastnik dostał się w to samo miejsce łodzi - tam nikt najwyraźniej się nie zorientował, bo marynarz kierujący zwalniającą (i zbliżającą się do nich przez to) łodzią już nie żył, a tamten akurat otwierał ogień z pokładowego kaemu do uwięzionych przed nim żołnierzy. W tym przypadku o konwencjonalnym zastrzeleniu drania nie było po prostu mowy.
Jericho sięgnął po moc z Osnowy, wskazał ręką na napastnika, z kciukiem i palcem środkowym zetkniętymi. Następnie pstryknął w nadziei, że zebrana moc będzie wystarczyła, aby podpalić od środka ciało śmiecia. Ten niemal natychmiast rzucił broń, zaczął wierzgać, szarpać się i wić. Jak gdyby stwierdził, że może coś ugasi go gdy zanurzy się w oceanie ostatnim wysiłkiem w ciągu tych pięciu sekund wskoczył do oceanu. Strateg mógłby utrzymywać koncentrację na dłuższy dystans, pytaniem pozostawało czy było warto. Formacja szybko znacznie odsadziła drugiego nurka, pozostawiając go z tyłu. Cały czas dostrzegał go w Osnowie i cokolwiek było wcześniej źródłem jego niespotykanej prędkości - najpewniej jakieś urządzenie - zniknęło.
-Nie zabijajcie naszego gościa. Trzeba się dowiedzieć skąd przybył.
Chaosycie odpowiedziało milczenie. Gdy spojrzał na resztę zorientował się, że jeden żołnierz już przeskoczył do nurka się nim zająć, a reszta choć do nikogo nie mierzyła, w większości nie pochowała broni. Szereg niepewnych spojrzeń spoczął na nim, w milczeniu w którym rozbrzmiewały tylko silniki łodzi. Część na pewno była zbyt zszokowana dwoma niespodziewanymi zdarzeniami. Część tylko jednym.
Jericho spojrzał na porucznik.
-Nigdy nie widzieli psykera, prawda? - szczerze po części spodziewał się już kilku kul, albo dziur po laserach w swym ciele. No cóż, tyle co do jego krótkiego powrotu do wojska.
- Nigdy takiego, który zapomniał o tym wspomnieć... - cicho powiedziała porucznik, głosem, jak gdyby się sama zastanawiała czy nie zastrzelić go gdzie stoi - Rzeczywiście, kilka rzeczy się wyjaśnia.
-Nie jest to coś z czym się, aż tak chętnie obnoszę... z mam nadzieję oczywistych powodów. Panuję nad tym co potrafię, jeżeli o to chodzi... mogę zwrócić broń, jeżeli to ułatwi wam sprawę.
- Myślę, że broń nie ma znaczenia. Za to wyjaśnienia by się przydały. - odparła równie grobowym tonem.
Strateg zasalutował.
-Jericho Clave oficer w służbie Imperatora. Jestem psykerem i byłem nim od urodzenia. Zostałem wysłany na Korynt razem z resztą floty, aby zapewnić bezpieczeństwo. Do waszej misji pani porucznik, przyłączyłem się z własnej inicjatywy. Jeżeli moja obecność jest już nie mile widziana...- chyba nie są aż tak daleko od statku.
- Zostaniesz w łodzi pod strażą. Zanim dopłyniemy, powiesz mi w jaki sposób trafiłeś na Korynt przybywszy z flotą, z jakiego pułku jesteś, oficerze-psioniku i jak to jest, że działacie z własnej inicjatywy. - rozkazała spokojnie, ale stanowczo.
-Oczywiście. Jak dostałem się na Korynt... nie wiem, czy słyszała pani o bitwie na orbicie. Straciliśmy jeden krążownik... i nie wiem czy powinienem mówić o szczegółach potyczki przy żołnierzach... Jest tylko jedna droga na planetę z eksplodującego statku. Przybyłem razem z pułkiem Krieg. Działam z własnej inicjatywy, ponieważ, nie byłem wstanie połączyć się z resztą floty.

Przez chwilę Chevrienne przypatrywała się neutralnym wzrokiem Strategowi, jakby oceniając jego prawdomówność, po czym wzruszyła ramionami.
- Istnieje pogląd, że to odmieńcy tacy jak Ty wywołali plagę, ale zgaduję że to nieprawda. Jesteś z nami tyle, że wszyscy byśmy już umierali. - powiedziała po prostu, choć to jedno logiczne spojrzenie niosło ze sobą nagły wyraz ulgi u wielu ze zwykłych żołnierzy, rzecz nie do przeoczenia dla Jericho. - Na razie nic nie zmieniamy, do końca operacji jesteś po prostu sierżantem sztabowym jednostki. Nie stosuj swoich... darów.
-Muszę zadać to pytanie... pod żadnym pozorem?- nie chciał łamać rozkazu przełożonej, ale zastanawiało go, czy miałaby coś przeciwko wykorzystania jego darów, aby uratować jej życie.
- Nikt poza nami nie wie, że jesteś psionikiem i nie jest to najlepszy moment na rozpuszczanie wici drogą radiową. Nie pozwól, żeby ktoś z naszych, czy ktoś w ogóle cię zastrzelił. - wyjaśniła spokojnie.
-Zrobię co w mojej mocy. - delikatnie uśmiechnął się Jericho - Więc, co z tym niedoszłym zabójcą?- zwrócił się w stronę gdzie ostatnio go widział. Arbiter leżał nieprzytomny, żołnierz zaś, który go znokautował kilkoma poważnymi ciosami przeszukiwał ciało w poszukiwaniu uzbrojenia i odrzucał je na bok, gotów też potem zająć pozycję przy kaemie.
- Przesłuchamy... - zaczęła porucznik, ale przygryzła wargę - Przepytamy go, gdy tylko zdobędziemy przyczółek i ustabilizujemy sytuację, ale to Arbiter, i to wyjątkowo zdeterminowany. Chyba nic nam nie powie. Nie wiem. Pierwszy... - zaczęła coś mówić, ale urwała i wzruszyła ramionami.
-Pani porucznik, to wróg, nie ważne jakie stanowisko miał wcześniej. Jeżeli ma jakieś istotne informacje musimy je z niego wyciągnąć... wszelkimi środkami.- spojrzał na Chevrienne- Ale tak jak to pani powiedziała, dopiero jak zdobędziemy przyczółek... w sumie ich wtargnięcie dało mi pomysł. Wyspa posiada system kanalizacji?
- Tak jest, nieczystości są wyprowadzane podwodnym systemem rur... - odparła kobieta, gdy ich oczom ukazały się wyraźnie poorane pociskami mury twierdzy na skalistej wysepce oraz jej zamknięta w zatoczce przystań.

Twierdza miała może sześć metrów wysokości, parter i jedno piętro pochylonych ku wnętrzu, solidnie wyglądających murów z obmywanego morzem betonu, gdzieniegdzie nadkruszonych, gdzie indziej porośniętych jakimiś grzybowymi algami. Wyrastały z postrzępionych skał wyłaniających się na kolejne cztery-pięć metrów z morza. Widział wyraźnie, masywne, obrotowe wieżyczki z podwójnymi działami morskimi kaliber 155 mm w czterech narożnikach na dachu twierdzy, otoczone również nieco wyższymi osłonami z betonu grubości jakichś dwu metrów. Północny wschód, południowy wschód, analogicznie strona zachodnia. Nawet w tej chwili zwracały ogień, ostrzeliwując oba niszczyciele w zasięgu. Choć twierdzę łatwo było trafić, ciężko było ją uszkodzić. Każde trafienie w zostawione za nimi okręty było niebezpieczne, choć te były o wiele mniejsze od możliwej do wpisania w kwadrat pięćdziesiąt na pięćdziesiąt wyspy w kształcie litery “U”. No i okręty pozostawały w ruchu. Twierdza, nawet stąd widać było, została zroszona pociskami. Stercząca na cztery piętra więcej z dachu w południowej części wieża, której przedostatni poziom to była chyba wyłączona obecnie latarnia morska, a szczyt zwieńczony był radarami i antenami wydawała się niezwykle krucha w porównaniu z resztą budowli, nie została jednak dotychczas trafiona.

Ślady trafień, choć mniej liczne, nosiła również przystań - unoszące się na wodzie przy brzegu zatoki metalowe płyty, oparte na jakichś wspornikach. W tej chwili nie było żadnej łodzi przy którejkolwiek części mola, wielkie kontenery transportowe stały tu i ówdzie, acz głównie przy ścianach twierdzy. Trzy zestawy szerokich schodów prowadziły do stalowych włazów/grodzi dość wielkich, by akurat dwóch Adeptus Astartes mogło nimi wejść do środka ramię w ramię - niewątpliwie zamknięte od wewnątrz, i to solidnie.

Wtem z piętra, z ledwie dostrzegalnych otworów strzelniczych w stronę kilkunastu łodzi desantowych z dwóch okrętów posypały się urywane, kontrolowane strumienie wybuchających i zarzucających załogi niebezpiecznymi odłamkami mikrogranatów z ciężkich bolterów. Na pierwszy rzut oka Strateg spostrzegł w oddaleniu co najmniej cztery gniazda w solidnych otworach strzelniczych. Najwidoczniej to był gambit sędziów do obrony nabrzeża, i bardzo skuteczny. Niemal pewnym też było, że nie jedyny.

Jericho przez chwilę przyglądał się budowli. Rozmiary nie były imponujące, ale na pewno nie była łatwa do zdobycia.
-Żadna z tych rur nie jest dostępna znad wody?- była też możliwość, że część ludzi posiadała skafadry do nurkowania, ale nie wiadomo czy dostatecznie dużo, ale miało to znaczenie.
- Nie o ile mi wiadomo. To by było zbyt proste. - uśmiechnęła się krzywo Chevrienne, nie patrząc już na Stratega tylko uważnie obserwując twierdzę. - Nawet gdyby udało się zmusić was do szturmowania przez odchody zdrajców.
Miewałem gorsze sytuacje. Jericho uśmiechnął się do siebie i spojrzał jeszcze raz na twierdzę.
-Więc, pani porucznik? Co teraz?
- Teraz... atakujemy. - westchnęła, co nie wyglądało zbyt inspirująco, ale było zaskakująco życiowe. Wyciągnęła rękę w stronę radiooperatora z jej jednostki, dłonią do góry i natychmiast podał jej mikrofon, ustawiając częstotliwość wszystkich oddziałów.
- Strzelcy pokładowi, ogień osłaniający na gniazda! Drużyna Crucio ląduje pierwsza, biegnijcie prosto pod ściany w martwą strefę ostrzału! Przełącz mnie na częstotliwość okrętu. - wymamrotała znacznie ciszej do operatora, który przestawił coś w dataslate’cie podłączonym do konsoli a trzymanym w dłoni, po czym pokazał uniesiony kciuk.
- Lascus, tu dowódca plutonu, prosimy o zaporową salwę na zatokę w zgraniu z innymi okrętami, potem wstrzymać ogień, powtarzam, salwa zaporowa okrętów, potem wstrzymać ogień, potwierdź...
- Tu Lascus Czternasty, potwierdzam, salwa za pięć, cztery...
- Sir... - wtrącił jeden z inżynierów, operator karabinu termicznego, nie zwracając się bezpośrednio ani do Jericho ani Chevrienne - Jeżeli mógłbym, jeżeli po prostu przybijemy tam i wyskoczymy, wystrzelają nas jak króliki, lub większość z nas...
Uwaga była dość sensowna - żołnierze plutonu dzięki działaniom Stratega mieli dostatecznie dobre morale by pójść na to i walczyć dalej. Większość imperialnych dowódców bez wahania nakazałaby po prostu atakować, mając w pamięci że SOB na Koryncie ma 25 milionów innych żołnierzy...
-Jak istotna strategicznie jest ta wieża?- wskazał sterczący element twierdzy Arbites - Dla nas i dla Sędziów.
- Nieistotna. To latarnia morska. Poinformowano mnie, by nie uszkodzić jej, zapewne na czas po zdobyciu twierdzy. - wyjaśniła porucznik.
-Przekażcie im aby trzymali głowy nisko, nie jest to sytuacja, w której dałoby się dużo poprawić. Nie możemy im dać więcej czasu... co najwyżej możemy poczekać, aż zaczną przeładowywać. - można jednak dać naszym, żołnierzom odrobinę przewagi. Skupił swoją wolę na wodzie wokół fortecy i rozpoczął ją rozgrzewać i zmieniać w mgłę. Miał nadzieję, że ograniczona widoczność ułatwi żółnierzom marynarki przeżyć -Imperator ochrania...
 
Seachmall jest offline  
Stary 08-01-2013, 18:03   #275
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
Lord komisarz skinął spokojnie głową w odpowiedzi na słowa sędziego. Postanowił chwilowo nie przejmować się dziwacznymi widokami. Będzie na to czas kiedy upewni się że ciągle jeszcze posiada zespół.
- Owszem. Ja będę mówić, sędzio. - rzucił raczej twardym i zimnym tonem - Jak długo w tym systemie trwa wojna, jedynie triumwirat posiada więcej władzy ode mnie. A oni są najprawdopodobniej martwi. A ja potrzebuję informacji.
- Ależ proszę... - wzruszył ramionami Arcturus. - Wyjdź i zapytaj ich, sępy...
Gregor uśmiechnął się drapieżnie.
- Nie zamierzam pytać. Poinformuję ich czego oczekuję, a oni mi to dadzą. Albo zostaną osądzenii za niekompetencję i tchórzostwo w obliczu wroga. Wyrok: Śmierć.
- Po czym zostaniemy rozstrzelani przez straż pałacową... - grobowo skomentował Arcturus. - Nie szarżuj. Jest spora różnica między prawomocą, a włądzą faktyczna.
- Oh, wiem. Dlatego zamierzam zapewnić sobie pewne... zabezpieczenie. - powiedział spokojnie Malrathor - Wyrok może zostać wydany w każdym momencie. O tym kiedy zostanie wykonany, dowiedzą się zapewne już po fakcie... - Lord komisarz wydawał się na moment pogrążyć w myślach - W każdym razie, ruszajmy.
- Jeżeli zamierzasz popełnić samobójstwo w jakiś komiczny sposób, uprzedźcie mnie, o lordzie. Albo jestem waszym sojusznikiem, albo nie będę umierał za waszą sprawę. Nie jestem Twoim sługą. - odparł sędzia, choć spokojnie - Nie interesują mnie Twoje nastroje, więc podziel się ze mną swoim osobliwym zabezpieczeniem, albo działaj ostrożnie. Możesz pozwolić mi mówić, o ile na szybko zapoznasz mnie z procedurą. Inaczej ja i moi ludzie zostajemy w karocy.
- Ach, sędzio. Jeśli sprawę da się rozwiązać bez przemocy, zrobię to. Nie ma potrzeby robienia sobie wroga ze rządu planetarnego, bez potrzeby. Dlatego też postaram się nie poświęcać ciebie i twoich ludzi. Czy też siebie, na tę sprawę. Jestem na to zbyt inteligentny, i ty o tym wiesz. - spojrzał na niego zimno - A jeśli chodzi o zabezpieczenie, zamierzam po prostu grzecznie poprosić o dostęp do astropaty, bądź innego komunikatora, by wysłać pilną wiadomość do floty. Nie mogą mi specjalnie odmówić. Jeżeli negocjować, to tylko i wyłącznie z pozycji siły, czyż nie?
Arcturus spojrzał tylko nieufnie - wzrokiem wyrażającym nieufność w zdolności, nie zamiary - na komisarza, ale nie odpowiedział. Na zewnątrz trójka przedstawicieli komitetu powitalnego podeszła bliżej lądownika i sędzia otworzył swe drzwi, wysiadając, podobnie jak jego podwładni. Zgodnie z zamiarami Gregora, nie odezwali się do pałacowych dostojników słowem, powitali ich tylko znakiem Aquili i pokłonem.
Gregor również wysiadł, zbliżając się do dostojników. Skłonił głowę na powitanie, z szacunkiem, choć niezbyt głęboko.
- Panowie. Obawiam się że w wyniku niespodziewanego rozwoju sytuacji znajduję się w niezręcznej pozycji proszenia o przysługę. Potrzebuję pilnie nadać dwie wiadomości do oczekującej na orbicie floty. Niestety, jest to sprawa najwyższej wagi, i nie cierpiąca zwłoki. Kontradmirał musi zostać poinformowany natychmiast.
- I został, o podejrzeniu heretyckiej działalności o którą został łaskawie pan oskar... - zaczęła wysokiego stopnia oficer, jeżeli wnosić po złotych epoletach i odznaczeniach. Gregor szybko rozeznał się w oznaczeniach i heraldyce jakiegoś rodu. Wyciagnął następujące informacje: szlachta planety stanowiłą korpus oficerski SOB, SOBowcy byli z jakichś przyczyn odznaczani nielicznymi medalami Imperialnymi, nie tylko lokalnymi i co najważniejsze, że pierwszy pułk (na to wskazywały też mundury dziesiątki szeregowców w podobnym umundurowaniu) ubrany zawsze na galowo stanowił samodzielnie ochronę pałacu. Ostatnia informacja mogła mieć znaczenie taktyczne.
- Wybaczcie komodor DuBois, lordzie komisarzu, jej impertynencję, ale wynikła jest jedynie z niepokojów na planecie, jak też istotnie przesłankach, iż takie podejrzenia mogłyby w pewnych warunkach istnieć, bo ktoś bezpieczny jest od skazy Przeklętych? - przerwał, a raczej zaczął emisariusz o głębokim, bardzo dźwięcznym głosie wyróżniającym się dykcją. Od razu skojarzył się Malrathorowi z operą, w której niedawno spędził kilka najprzyjemniejszych godzin od wielu lat. Wszyscy obecni, łącznie z sędzia i jego ludźmi, w skupieniu wysłuchali choćby tego jednego zdania. - Pozwól powitać mnie w imieniu eminencji regentetoriatu Jego Boskiego Majestatu. Jestem senator Omar Gordeo. Peszy mnie, iż muszę przekazać, milordzie, iż kontradmirał jest nieosiągalny, wyznaczył jednak zastępcę. Ekscelencja nalega jednak na spotkanie nim skontaktujecie się z owym.
Lord komisarz odwrócił się w stronę senatora.
- Ach. Powinienem się wszak formalnie przedstawić. Lord Gregor Malrathor, komisarz 187 regimentu oblężniczego Korpusów Śmierci z Krieg, i najwyższy przedstawiciel Departamento Munitorum w tym systemie. I jest mi naprawdę przykro, ale niestety muszę nalegać na udzielenie pierszeństwa moim wiadomością. Tak, jedna z moich wiadomości miała zostać przekazana admirałowi. Druga jednakże, jest dalece ważniejsza. Muszę ją natychmiast przekazać czcigodnemu kapitanowi Amanlosowi Manlaure, należącemu do zakonu Adeptus Astartes, Kruczej Gwardii. Mimo iż chciałbym spotkać się z jego ekscelencją natychmiast, moje obowiązki wobec Boskiego Imperatora, i jego Wybrańców wymagają bym narzucił im pierszeństwo.
- Jeszcze czego. Zapomnij, ty... - ponownie zaczęła, niemal od warknięcia umundurowana kobieta. Jej wiek na oko sięgał do gdzieś pięćdziesięciu lat, choć zestarzała się łaskawie. Dla mężczyzny-rozmówcy zaś czas zdawał się jakby nie mieć znaczenia.
- WYDAJE mi się... - podniósł nieco głos, uciszejąc oficer, która odwróciła wzrok - Że z racji owych pomówień, a raczej pogłosek o ewentualnych dowodach, moi zmilitaryzowani współdworzanie, którym Imperator zapłać za obronę Eminencji, mnie samego i reszty kwiatu naszego społeczeństwa, może to być niemożliwe. Jednak! - uniósł prawą dłoń z wyciągniętym pionowo w górę palcem wskazującym, jakby wpadł na pomysł. Dramatyczna pauza także nadała przekazu i znaczenia - Być może mógłbym poprosić u Eminencji o możliwość kontaktu z owym zastępstwem kontradmirała, kapitanem-komodorem Daurosem Jackbethem jeżeli Światłość pobłogosławiła mnie pamięcią do imion i nazwisk, z ewentualnych przysłuchiwaniem się mnie i obecnej tu komodor...? Wtenże sposób moglibyście poinformować kapitana Manlaure, jak rzekliście, pośrednio, lub przekazać, iż macie dla niego ważną wiadomość. Jeżeli posiadacie ją zakodową w krysztale, lub ufacie swoim towarzyszom, mogą oni się tym zająć gdy Wy byście się widzieli z Eminencją?
Gregor zawahał się przez moment.
- To mogłoby by być możliwe. Zanim jednakże zaufam wam w wystarczającym stopniu by wysłać z wami jednego z moich ludzi, chciałbym uzyskać informację. Co z moimi ludźmi w fortecy Arbites, i w pałacu? Co planujecie zrobić w ich sprawie?
- Oddam głos mojej czarującej towarzyszce w tej sprawie, jako lepiej poinformowanej, jeżeli obieca zachować należyte zasady kultury i etykiety. - uśmiechnął się kierując wzrok na kobietę, a Gregor mógłby przysiądz, że ta wzdrygnęła się od tego. Szybko jednak skrzyżowała ciskający gromy wzrok z oficerem politycznym i wyrecytowała:
- Fortece Arbites zostały otoczone i odcięte morsko-powietrznymi blokadami i zakłócaczami z jednostek walki elektronicznej. Grupy bojowe dostały zadanie poinformowania Arbites o waszej grupie wraz z ciążącymi na niej zarzutami i w razie podejrzenia obecności w danej twierdzy dowódcy zgrupowań dostali wolną rękę decyzyjną odnośnie podjęcia żądania wydania ich pod groźbą natarcia morskiego.

Arcturus wypuścił trochę więcej powietrza niż zwykle, ale szczęśliwie była to jego jedyna reakcja. Jego podkomendni wymienili spojrzenia, choć tak naprawdę odwracali twarze nie mogąc zapanować nad szokiem.

- Żołnierze Gwardii pałacowej zostali wysłani do sanktuarium - ciągnęła komodor - by zaaresztować waszych ludzi, przesłuchać i zatrzymać w miejscu do momentu przedstawiciela inkwizycji. Tymczasem Ci stawili zbrojny opór, nie mamy dokładnych informacji dotyczących ich stanu, choć ostatnio gdy widziano olbrzyma, który przedstawił się jako członek zakonu Astartes Kruczej Gwardii, był ciężko ranny o ile nie umierający - zaatakował on naszych ludzi gdy wyprowadzali go ze świątyni na audiencję z gubernatorem. Głupio postąpił, nawiasem mówiąc... - ostatnią dygresję wymamrotała nieomal pod nosem, głos też lekko jej się załamał gdy ciągnęła dalej - Mamy dwunastu żołnierzy martwych, sześcioro zaginionych, pewnie wciąż w sanktuarium, może też martwych. Sama marszałek Koryntu odniosła ciężką ranę i z trudem uszła z życiem. Spowodowane jest to faktem - jej głos nabrał impetu wzbierającej burzy - że, uprzedzam o tajności nadchodzącej informacji pro forma, jeden z Władców Nocy, którzy zinfiltrowali pałac, niewątpliwie szukając okazji na uśmiercenie Eminencji, przedostał się do nich, zabijając większość naszych żołnierzy i wchodząc do sanktuarium. Zdawał się współpracować z waszymi ludźmi, o lordzie...

Gregor przestał być spokojny po raz pierwszy w czasie całej konwersacji. Wybałuszył oczy na komodor, prawie nie mogąc uwierzyć w to co mówiła.
- Ty kretynko... - wyszeptał pod nosem - Ty. Przeklęta. Idiotko. - wycedził, warcząc - Nawet nie zdajesz sobie sprawy co zrobiłaś. Więc pozwól że cię oświecę. Posłałaś siły obrony planetarnej... żeby aresztowały... Astartes. Żeby kontynuować, pozwól że poinformuje cię jeszcze o paru innych faktach. W Fortecy, którą twoje siły otoczyły, znajdują dwaj członkowie mojego zespołu. Jeden to prawdopodobnie największy umysł taktyczny w sektorze. Jest również nieuleczalnie szalony, według mojego rozumienia. Drugi, to najpotężniejszy lojalny Imperatorowi Astartes w systemie. Obaj nie mają żadnego powodu by nie odpowiedzieć siłą na wasze żądania. Na Złoty Tron, z ich perspektywy, biorąc pod uwagę oskarżenia które rzucacie, jesteście niemal na pewno sługami Arcynieprzyjaciela. Och, i jeszcze jedno. Dopóki nie zostanie odnaleziony żywy Inkwizytor, tenże Astartes jest najwyższym rangą przedstawicielem Ordo Malleus w okolicy. I tak oto dochodzimy do bardzo logicznego wniosku. - jego głos miał w sobie nuty przerażającego, zimnego gniewu - Albo liczba twoich martwych żołnierzy skoczy do kilkuset w przeciagu paru minut, albo uda im się zamordować najwyższego rangą przedstawiciela inkwizycji w sektorze, jednocześnie pozbawiając nas naszego głównego atuty w walce z dwoma czarnoksiężnikami chaosu o niewiarygodnej potędze, najprawdopodobniej osobistych sług Abbadona. Och, i życzę powodzenia w wyjaśnianiu lordom inkwizytorom Ordo Malleus dlaczego zabiliście ich osobistego wysłannika. Jestem pewien że wykażą się miłosierdziem. Są w końcu z tego znani. - jego słowa zdawały się wręcz ociekać jadem - Senatorze, zobaczę się z jego Eminencją natymiast gdy zabiorę moich podwładnych. Posłuchają mojego rozkazu do poddania się, w przeciwieństwie do was. A teraz ruszamy. Zanim zdołacie doprowadzić do większej ilości szkód, i zaprzepaścić wszystkie szanse jakie mamy na utrzymanie tego systemu.

Kobieta wysłuchała tyrady Gregora z udawaną zimną obojętnością, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że gotowała się od wewnątrz od wszystkich obraz bardziej, niż bała. Morska bryza sprawiła, że wszyscy zgromadzeni musieli przytrzymać nakrycia głowy, jeżeli jakieś posiadali, co wykluczało tylko emisariusza. Gdy lord komisarz skończył, kobieta uśmiechnęła się zjadliwie.
- Nie zaaresztowaliśmy Astartes, tylko wyrżnęliśmy dziewięciu z dziesięciu sług Arcynieprzyjaciela. Dokonaliśmy już sekcji, o milordzie... - jej głos ociekał jadem - i najwidoczniej wy Krieg siedzicie za daleko od Oka, by mieć rozeznanie. Ciała dziewięciu Władców Nocy spoczywają w kostnicy jako ewentualny... dowód. - splotła przed sobą palce dłoni z uśmiechem zadowolenia - Biorąc to pod uwagę, niezbyt martwię się o bezpieczeństwo moich ludzi, zwłaszcza mając na uwadze, że zdecydowana większość Arbites jest rozmieszczona w punktach miasta. Jeśli pańscy ludzie oddadzą się w miejsce moich... nie spotkała ich krzywda. Jeżeli postanowili stawić opór, oni i wszyscy wspierający ich sprzeciwiają się woli gubernatora Koryntu, który podjął pełną odpowiedzialność wydając rozkazy osobiście. Z tego powodu raczej nie zaprowadzę was do pańskich ludzi, bo widzicie lordzie... skoro jest tam Władca Nocy, to po prostu zbyt niebezpieczne. Jako najwyższy rangą członek Departamento, jest pan zbyt kuszącym celem.

Gregor, już kompletnie spokojny i opanowany, uśmiechnął się.
- I pewnie czujecie dumę. Och, widzę jak sobie radzicie. Gdy zmierzysz się ze zdradzieckim Astartes w walce wręcz, i pokonasz jednego, wtedy może będziesz mogła mi to rzucać w twarz. Naprawdę sądzisz że twoi żołnierze zdołaliby pokonać dziewięciu Astartes? Władcy Nocy zdołali zniszczyć krążownik z pełną kompanią Astartes na pokładzie poprzez abordaż, a ty uważasz że jesteś bardziej kompentna od synów Imperatora? Co za duma. Ja, w przeciwieństwie do ciebie, stawiłem czoła zdradzieckim Marines. Nawet, zabiłem paru. Udam się teraz do moich ludzi. Jeśli uznam że ulegli chaosowi, osobiście ich zniszczę. Co więcej, jak dotąd nie przedstawiliście żadnych przekonujących dowodów na zdradę moją lub moich ludzi. Próba zaaresztowania waszego bezpośredniego przełożonego może nie być najlepszym rozwiązaniem. O, i jeszcze jedno. - jego uśmiech stał się niezwykle złośliwy - Zbadałbym na waszym miejscu te ciała jeszcze raz. Może się okazać że nie istnieją naprawdę. W końcu, magia Oka potrafi czynić różne rzeczy, nieprawdaż?
- Wygodnie mówić, po kryjomu skacząc od szpiegów do szpiegów w moim systemie, gni... - kobieta zdecydowana była wdać się w kolejną wymianę uprzejmości, ale wystarczyło by emisariusz uniósł dłoń i zamilkła w pół zdania, choć trochę bardziej to brzmiało jakby głos z rozstrojonego radia zamieszał się i stopniowo, acz w któkim odcinku czasu ucichł zupełnie.
- Z najwyższym szacunkiem, milordzie: istotnie, początkowo wszyscy wespół ze strażą i Eminencją przekonani byliśmy, że są to Egzemplariusze. Ostatecznie jednakowoż to za radą i informacją od waszej podkomendnej, siostry Medalae, dowiedzieliśmy się o ich prawdziwej naturze i z największą zgrozą i kosztem poczytalności jednego psionika regimentu i dwóch astropatów potwierdziliśmy tę wieść. Nasz pierwszy pułk to elita tej planety, której tradycja sięga obrony przed arcynieprzyjacielem - zaskoczenie, szybkość, liczba i teren były po ich stronie, i na Imperatora, podołali. Jeżeli wątpicie, lordzie, ciała są do waszego wglądu...
Gregor odwrócił się do niego, i spojrzał z zainteresowaniem.
- Interesujące... Senatorze, czy mógłby mi pan podać datę i godzinę wylądowania tych... Władców Nocy. Oprócz tego, w jaki dokładnie sposób potwierdziliście że faktycznie są to Władcy Nocy? Znajduję to conajmniej... dziwnym, w świetle wszystkich informacji które posiadam.
- Naturalnie lordzie. - mężczyzna pozwolił sobie na nikły uśmiech, niewątpliwie świadectwo ulgi wobec uspokojenia niezwykłej sytuacji w obecności co najmniej wybuchowych wojskowych. Kobieta prychnęła bezgłośnie, ale nie przejął się tym zupełnie.
- Wylądowali cząstki roku 979, to jest jakieś... dziesięć dni temu? Przybyli nieco po planetarnym świcie, wkrótce, czy też dokładniej kilka godzin przed tym, jak na orbicie miała miejsce dramatyczna bitwa, w rezultacie której Łzawiciel został ku utrapieniu gubernatora i czasowemu przestrachowi nas wszystkich strącony do Oceanów Koryntu. Co do potwierdzenia, podejrzewam, że ich ciała świadczą za ostateczne potwierdzenie. Jedno ledwie przypominało człowieka, pozostałe odznaczały się białością skóry i czarnymi jak węgle oczy. Również, jak już mówiłem, nasi umęczeni psionicy oddali swoje umysły, i - dyrektywą naczelnego komisarza drugiego pułku - życia by zbadać dusze i intencje tych, których uważaliśmy za Egzemplariuszy. Te okazały się zbyt bluźniercze, by mogli przetrwać, niech Imperator ma ich dusze w opiece. - skłonił się lekko, układając ręce na znak Aquili, acz spokojny i nieporuszony ton sugerował, iż choć doceniał poświęcenie, za niewiele miał psioników ogółem.

Gregor skinął powoli głową.
- Interesujące. Opis faktycznie odpowiada Astartes ze zdradzieckiego legionu Władców Nocy. Tym bardziej potrzebuję się spotkać z moimi ludźmi. Ale zostawmy to na później. Jeśli planujecie mnie zaresztować... lub poprosić o współpracę, jedno z dwojga, chciałbym usłyszeć jakie dokładnie zarzuty macie przeciwko mnie. I jakie dowody na ich poparcie. Jest to bezsprzecznie fabrykacja jednego z wrogów Imperium w tym sektorze, ale którego, chciałbym wiedzieć. - ostatnie zdanie wypowiedział pod nosem, jak gdyby do siebie.
- Muszę przyznać, iż nie znam bezsprzecznie autora. Sam rozkaz musiał zostać desygnowany przez Ekscelencję i kontrsygnowany... - mężczyzna mówiąc nie patrzył na Gregora i podparł brodę w zamyśleniu, po czym uśmiechnął się zerkając na Gregora, jak gdyby się złapał na udzielaniu pufnych informacji w ostatniej chwili - ...przez specjalistę od takich spraw, doradcę Ekscelencji w tej materii. W każdym wypadku jeżeli macie dość czasu, zarzuty sformułowane jakże oficjalnie nie mogą zostać przekazane w takiej sytuacji bez zaaresztowania komisarza, a to może się okazać niekonieczne. Biurokratyczny nieporządek mógłby nie przystawać, gdyby Gubernator uznał, na przykład w dyskusji z Wami, lordzie, iż Wasza wina została słusznie prewencyjnie, acz pospiesznie podejrzana. Ucinając jednak gołosłowie, oskarżenia dotyczą fałszoświadectwa dla Arbites i zmanipulowania urzędu sędziów przeciw stabilności planety, jej porządku i samego namiestnictwa Imperialnego, co jak wiadomo jest sprzeniewierzeniem nie tylko wobec urzędu, lecz również wiary, oraz podszywania się pod grupę inkwizycyjną z podejrzeniem ignotum per ignotum celów, prawdopodobnie dopuszczalnie w służbie ludzkości wedle waszego świadopoglądu. - przerwał streszczenie oskarżeń, wzdychając bezgłośnie dla zaczerpnięcia tchu - Ale jak wiadomo, niemal każdy heretyk sądzi to samo o swych działaniach, przynajmniej gdy przychodzi ich czas osądu, stąd nie występuje sprzeczność oskarżeń. Innymi słowy, zaaresztowanie was nie nastąpiło, ponieważ gdybyście okazali się niewinni, niepodobnym byłoby was oczyścić z zarzutów bardziej niż nie skazać.
Lord komisarz uśmiechnął się delikatnie.
- Ach, rozumiem. Z ciekawości, z tego co zrozumiałem siostra Madalae została już przez was... zatrzymana. Powinna mieć ona pieczęć Inkwizycji, symbol statusu naszej grupy. Tak tylko o tym wspominam. Hmm... - potarł brodę, w zamyśleniu. - Mogę spotkać się z gubernatorem, jednakże muszę postawić warunek. - spojrzał na senatora, niezwykle ostrym i przenikliwym spojrzeniem - Wszyscy moi ludzie mają żyć gdy zakończy się to spotkanie.
- Siostra... - senator obniżył wzrok i zaśmiał się bezgłośnie - To dziwna sprawa. Zostałem poinformowany, że nie dysponuje tę pieczęcią, a jednak wspomniany doradca gubernatora potwierdził jej prawdomówność. Nie mogę przekazać szczegółów, gdyż nie są mi znane, jeśli zaś chodzi o waszych ludzi... - uniósł dłonie na wysokość bioder, wewnętrzną częścią do góry, jak gdyby oczekiwał deszczu lub oczekiwał pokoju - Nasi ludzie nie zaatakują. Nie mogę niczego obiecać, jeżeli to wasi ludzie zrobią coś... nierozsądnego.
Gregor odchrząknął delikatnie.
- Nie sądzę że wasi ludzie pozostaną tak... bierni jak myślicie, senatorze. O, niezwykle ważna sprawa. - spojrzał na senatora, nieco łagodniej - Macie pewność że Gubernator jest ciągle Gubernatorem? Pytam, ponieważ ostatni raz kiedy uwierzyłem komuś na słowo, skończyłem z dwoma czarnoksiężnikami chaosu w miejsce Astartes i śledczego Inkwizycji. Takie doświadczenie wysoce zwiększa moją podejrzliwość wobec wyższych rangą, którzy oskarżają mnie o zdradę.
- Gubernator jest bardziej gubernatorem niż kiedykolwiek wcześniej sprawując władzę... Tak jak żołnierz jest bardziej żołnierzem, gdy raniony zmierza ku wrogowi, za nic mając kule i wiedząc, że następnej walki nie zobaczy. - wyjaśnił mężczyzna - Z drugiej strony, dlaczego mielibyście mi wierzyć? Paranoja to niezmiernie... zakaźliwy sposób na życie, i nieuleczalny również.
Gregor milczał przez dłuższą chwilę.
- Udam się teraz na spotkanie z Gubernatorem. - powiedział spokojnie po chwili - Jest to akt dobrej woli z mojej strony, by uniknąć dalszego rozlewu krwi. Jednakże, chcę byście uświadomili sobie jedną rzecz. - spojrzał twardo na senatora - Znajduję się na tej planecie wypełniając misję narzuconą mi przez świętą Inkwizycję, i jestem niewinny przedstawionych mi zarzutów. Liczę że moi ludzie, również niewinni zarzucanych im zbrodni, nie zostaną zabici w czasie gdy ja marnuję tu czas. Jeśli stanie się inaczej... - prychnął delikatnie - W każdym razie, prowadźcie.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline  
Stary 08-01-2013, 18:18   #276
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Ardor zamyślił się przez chwilę po czym wyjąwszy swój Rosarius tak by znajdował się na, nie zaś pod pancerzem, powiedział:
-Po pierwsze, skończcie z tym klękaniem, jestem tylko skromnym sługą Imperatora, tak jak i wy. Po drugie, zaryzykujemy, wyjdziemy na zewnątrz i tam ich odeprzemy. Porażka nie jest opcją, każde z was ma wrócić do domu, nikt nie może wejść do środka. Po trzecie, macie się mnie słuchać pod każdym względem, jak każę wam uciekać, uciekacie, kiedy mówię żeby się nie cofać, nie cofacie się. Zrozumiano?
Arbitrzy odpowiedzieli ściszonymi pokornie głosami unisono, jakby odpowiadali kaznodziei na żarliwej mszy:
- Tak się stanie, Aniele.
Natychmiast powstali, sprawdzając resztę sprzętu. Porucznik zwrócił się do Ardora:
- Jeśli byś tylko nam rzekł... Nigdy nie walczyliśmy u boku Anioła śmierci. Będziemy się przemieszczać wzdłuż nabrzeża i pilnować, by nie przybili do brzegu, jak długo podołamy. Czy jest coś, czego mamy... nie robić?
-Macie nie umierać, nie dopuścić by ktokolwiek z przeciwników przeżył, oraz nie poddawać się.

Dowódca sędziów skinął tylko głową, po czym gestem wskazał swoim podkomendnym na wrota. Dwóch pobiegło, jeden korytarzem w lewo, drugi w prawo, by wyjść do przystani przez skrzydła niewielkiej fortecy. Pozostałych dwóch ustawiło się przed pancerną grodzią, gdy porucznik podszedł do konsoli i wystukał na konsoli dwie sekwencje: pierwszą dla oblokowania, drugą dla rozwarcia. Połówki włazów zaczęły niemiłosiernie powoli rozsuwać się na boki i niknąć we wzmacnianych, marmurowych murach dzielących korytarz od zewnętrznej części twierdzy - przystani i lądowisk. Skoro tylko niewielka szpara się im pokazała, do środka zaczęło wpadać podmuchem powietrze przypływowego wiatru. Niebo było jeszcze dość ciemne, by uznać je bardziej za noc, ale dość oświetlone przez gwiazdę Albitern pełniącą rolę słońca, by poza tym i ciemnymi chmurami nieboskłon był pusty.

Po sekundach otwór był już dość szeroki by jeden z nich się przecisnął i natychmiast usłyszeli niemal obalający (dla zwykłego człowieka) huk artyleryjskiego trafienia w mury fortecy - odłamki betonu sypały się po metalicznym nabrzeżu a tynk po trwającej już kilkanaście minut kanonadzie utworzył niewielką mgłę dość przesłaniającą widoczność. Hełm pancerza Kruczej Gwardii automatycznie dostosował widoczność i wzmocnił źródła światła, przebijając się przez utrudniającą widzenie zasłonę i dostrzegł - skaliste wybrzeże, wyrównane przez wylany doń beton, o szerokości może pięciu metrów, biegnące wzdłuż całej zatoki. Na wprost przed nimi nad wodę wystawała niewielka platforma, tworząc jakby narośl w środku litery “U” a kolumny ją podtrzymujące nikły pod wodą. Stał tam cały czas lądownik klasy Arvus, którym przywieziono tutaj snajpera od generała Childana. Poza tym miejsca wszerz starczało jeszcze dla jakichś sześciu maszyn. Sędziowie na pewno żałowali ich braku, bo wiązał się z brakiem osłony.

Sięgające piersi dorosłego mężczyzny kontenery były ustawione jakiś metr od wody oraz pod ścianami fortecy na całym nabrzeżu. Co dwadzieścia metrów ku wnętrzu zatoki wychodziło kilkumetrowe molo z lekkiego, unoszącego się na wodzie metalu - poza jedną, wszystkie z dwunastu łodzi motorowych Arbitrów były gdzieś na morzach Koryntu. Jakieś pięćdziesiąt metrów od nabrzeża znajdowały pierwsze łodzie desantowe - paladyn już widział czerwień pancerzy piechoty morskiej Sił Obrony Planetarnej Koryntu. Zacinające, zbijające się w jeden ryk serie z ciężkich bolterów ponad nimi, wycelowanych w szturmujące siły były coraz trudniejsze do oddzielenia jako dźwięki. Po kolejnym uderzeniu ciężkiego pocisku z morskiej artylerii, niedaleko nich, kawałek nabrzeża wykruszył się w półtorametrowej głębokości krater, powoli wypełniający się wodą. Było takich kilka, molo również było gdzieniegdzie przebite, jednak większość pocisków trafiała w samą twierdzę. Zewnętrzny mur, idealnie gładki od wnętrza, od zewnątrz był już może w jednej dziesiątej wykruszony.

Arbitrzy ugięli się w nogach od łoskotu, ale zgodnie z rozkazem po chwili już wybiegli na zewnątrz, w artylerię, ku liczniejszemu wrogowi, spełnić rozkazy Ardora lub polec próbując.

Ardor stanął niewzruszony salwami artyleryjskimi, ani łomotem fal.
-Zająć pozycje, Nie pozwolić im wejść na dziedziniec. Za mną!- Powiedziawszy ostatnie słowa Paladyn ruszył przed siebie, prowadząc gwardzistów do boju.
 
pteroslaw jest offline  
Stary 15-01-2013, 20:33   #277
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Kapitan zamyślił się i nie zwrócił większej uwagi na słowa towarzysza.
- Odmaszerować - Rzucił tylko i machnął ręką.

- Ty! - Zwrócił się do pierwszego z funkcjonariuszy. - Odpowiadasz za łączność. Regularnie sprawdzaj statusy wszystkich oddziałów i melduj mi o rozwojach sytuacji. Tak jak powiedziała koroner, jesteśmy grupą mobilną i musimy zapewnić wsparcie na wszystkich możliwych frontach. Korzystając z chwili czasu każ zaraportować każdej jednostce.

Funkcjonariusz potwierdził tylko salutem i odwrócił się do kapitana i towarzyszy bokiem, nawiązując łączność z resztą towarzyszy.

Zwrócił się do pozostałej trójki.
- Który z was najlepiej zna architekturę twierdzy? Potrzebujemy poznać wszystkie tunele, wszystkie korytarze i skróty. Naszą siłą jest szybkość i zaskoczenie, musimy wykorzystać te dwa atuty.

- [i]Może być słabo z szybkością, sire, ale wokół wyspy, pod wodą, przebiega system rur z turbinami napędzanymi przez prąd opływający wyspę. Można z nich wypompować całą wodę i uszczelnić, a następnie się nimi poruszać - wyjaśnił - lub nawet wypłynąć gdzieś spod wody.

- Zajmijcie się tym, a ty - wskazał na kolejnego z arbites - potrzebuję mapy całej placówki. Zaznacz na niej nasze punkty obrony i przynieś mi ją. Lubię mieć wgląd na całą sytuację.

Kapitan obrócił się do ostatniego z funkcjonariuszy.
- A jeszcze zostałeś mi ty... - Klepnął się w czoło - Będziesz moimi oczami na polu bitwy. Zajmiesz się obserwacją i analizą sytuacji w miejscach, gdzie będziemy się znajdować. Każdy pomysł i każde spostrzeżenie są dobre, więc... Miej oczy szeroko otwarte. Sądzę, że przyda ci się jakiś sprzęt do obserwacji. Czy rozumiesz o co mi chodzi?

- Tak mi się wydaje... - odparł nieprzekonującym tonem zachrypły (nawet przez hełm) głos - O jakiego rodzaju sprzęcie mowa, kapitanie? - w tym czasie desygnowany sędzia pobiegł w stronę schodów prowadzących do podwodnej części posterunku. Inny opuszczając broń zaczął jednorącz mocować się z jednym z solidnych zapięć kieszeni taktycznych, po czym zaczął wydobywać mapę.

- Lornetka, auspex, może coś do widzenia w podczerwieni... Wszystko to co uznasz za przydatne. Nie będę się wtrącał. - Odwrócił się do funkcjonariusza z mapą - Na ile jest ona dokładna?

- Technicznie jest to plan, więc dość dokładna. - odparł ze źle skrywanym sarkazmem wysoki funkcjonariusz - Na nasze potrzeby wystarczy. - złapał kawałek pergaminu z prawdziwie tłoczonej skóry (na oko rybiej) za róg i trzaśnięciem ręki rozwinął całość. Przyszpilił płachtę wielkości ludzkiej piersi do ściany rozczapierzonymi palcami u góry planu, pokazując budynek.

- Zgodnie z tym co mówiła koroner, atakować będą tu i tu. - skinięcia głowy dawały tylko ogólny pogląd, że funkcjonariusz mówi o mapie, ale Blint pamiętał, co najstarsza stopniem kobieta mówiła o ataku przez przystań widoczną na schemacie umocnień, który jednak jak dla niego więcej miał wspólnego z inskrypcjami Mechanicus niż mapą pola bitwy.

- Dobrze... - Zamyślił się kapitan - Czy w tych obszarach znajdują się miejsca, z których można prowadzić bezpieczny i skuteczny ogień? Ważne, jest to, aby można je było szybko opuścić w miarę potrzeby. I dopóki pamiętam, załatwcie nam parę granatów dymnych! Mogą się przydać.

- Spójrz, jesteś z Elysian, więc obrona to pewnie dla Ciebie całkiem nowe doświadczenie - odparł bez owijania w bawełnę funkcjonariusz, jednorącz składając, czy raczej zgniatając plan zanim wrzucił go znowu do kieszeni - Jesteśmy w twierdzy. Północna przystań to jedyne miejsce, gdzie mogą przybić nie ryzykując rozbiciem się o skały i nie musząc stworzyć nowego wejścia. To jest twierdza. Mamy wszystką ciężką broń maszynową skierowaną tam. Dopóki nie wejdą do środka, mamy przewagę pozycji ogniowych. Jeśli się wedrą, jesteśmy na równi. To znaczy, my znamy rozkład i mamy lepsze pancerze, i karabiny szturmowe, i strzelby bojowe, i masę innych rzeczy... Sęk w tym, że jedni i drudzy biegamy po korytarzach, nieważne czyich. - zakończył - Jeśli miałbym zgadywać, będzie ich ze trzystu, w dwóch falach. Z pierwszej przeżyje pięćdziesiątka, z drugiej setka. To oznacza, że w środku twierdzy będzie ich jak mrówków. Nas jest... - nie dokończył na głos, tylko wskazywał palcem dłoni, po czym go podnosił i tak wyszło mu pięć palców, licząc siebie, Blinta i dwóch nieobecnych funkcjonariuszy.

- To... Dobra proporcja - Uśmiechnął się do siebie. - Nie chcecie mi chyba powiedzieć, że zaczęliście się nagle bać?

- Nie, ale przy optymistycznych szacunkach znowu nie starczy amunicji i będziemy musieli się prać na noże. Poza tym zgaduję, że wiem, kto będzie musiał wynosić te ciała i wyrzucać do morza przez następny tydzień. - sędzia podniósł “przyłbicę”, przyciemnione przeszklenie hełmu, ukazując niemłodą już i poznaczoną bliznami twarz z siwiejącym wąsem, po czym zaczął coś uwalniać z jeszcze innej kieszeni - Prawdę rzekłszy mamy chwilę zanim dopłyną i zdecydują się spróbować postawić stopę w przystani. A jeżeli mają jakiś plan, to i tak nic nie zdołamy załatwić. - wydobył wreszcie z kieszonki jakiegoś rodzaju puzderko przypominające zapalniczkę, odchylił je nieco i po chwili namysłu na co wysypać zawartość uzyskał pomoc swojego towarzysza, będącego “oczyma” kapitana. Wciągnął tabakę z brzegu rękawicy i spojrzał w oczy kapitanowi.

- Pytanie brzmi, czy my mamy jakiś plan. - rzucił, pociągając nosem.

- Zawsze mam parę asów w rękawie, spokojnie. Z resztą... Nie mamy większego wyboru. Oni się mogą cofnąć, a my nawet nie mamy gdzie. Poza tym, to my jesteśmy wyszkolonymi maszynami do zabijania, a nie oni... - Uśmiechnął się. - To oni powinni mieć jakiś plan i się modlić. Dużo modlić...

- Plan można substytutować trzycyfrową liczbą ciał. - funkcjonariusz wyglądał, jakby chciał się uśmiechnąć, ale tabaka w nosie sprawiła, że skrzywił się jak wskutek najboleśniejszej tortury - Tylko żeby było jasne. To tylko SOBowcy, oczywiście, ale to Piechota Morska Koryntu. Nie posłaliby zwykłych boi na taki szturm. Poza tym ciągnie się takie jedno niezadane pytanie...
Kapitan nie odpowiedział nic, tylko spojrzał pytająco na swojego towarzysza.

- Załóżmy, że ich odpierzemy... co dalej?

- Dalej... Znajdziemy tego skurwysyna, który zgotował nam dzisiejsza niespodziankę i sprawimy, że pożałuje dnia, kiedy podpisał taki pierdolony rozkaz... Jak dla mnie ta nagroda jest wystarczająca - Roześmiał się.

- Brzmi nieźle, ale mam na myśli... Oni są z SOB. Mają teoretycznie dwadzieścia pięć milionów żołnierzy na planecie. Mają flotę morską, która włada całym ruchem na, pod i nad oceanem Koryntu, mam tu też na myśli powietrze i orbitę planety. Jakieś słowo zachęty, które by wskazało, że mamy jak odnaleźć tego skurwysyna... - nasypał nieco tabaki towarzyszowi na wierzch dłoni, z której ten zdjął rękawicę - ...zanim po prostu zaatakują znowu, lub stwierdzą, że wystarczy im starcie twierdzy na proch ostrzałem?

- Nie bądź defetystą. - upomniał go towarzysz, wsypując tabakę, w jakimś dziwnym rytuale namaszczenia, do lufy broni - Jedno niewykonalne zadanie na raz.

- Gdyby chcięli to zrobić, to już teraz wygrzebywalibyśmy się spod gruzów. To... Dla nich za malo. Chcą odpowiedzi, a obawiam się, że nikt z nas nie będzie im ich w stanie udzielić. Więc z dwojga złego, wybieram śmierć dzisiaj, niż gościnę u nich przez kilka kolejnych dni, albo nawet i lat. A co do tej ich armi, nie będziemy walczyć ze wszystkimi na raz, spokojnie. Niech się ustawią w kolejce po wpierdol...

- ...co nie daje odpowiedzi, ale nie powinno zaburzyć naszego optymizmu! - odparł wąsacz, zanim z powrotem zamknął hełm. W tym czasie z Blintem kontakt przez komunikator nawiązał inny funkcjonariusz, wysłany z misją w sprawie podwodnych tuneli.

- Kapitanie, melduję, że sprawdziliśmy całość. Musielibyśmy odłączyć generator i zamknąć komorę ciśnieniową. Samo w sobie wyłączenie generatora nie jest groźne, ale wieżyczki morskie w narożnikach wyspy będą musiały być ręcznie obracane w gniazdach, a lufy w łożyskach... No i woda z tuneli będzie się przelewać do komory przez jakieś dwadzieścia minut.

- Przyjąłem dzięki. Na razie wstrzymajmy się z tą decyzją. A jak łączność z resztą?

- Cały czas utrzymywana, sir.

- No dobra... A teraz pytanie, które może przeważyć na losach tej akcji. Czy posiadacie w swoim arsenale coś, co może dostać się niepostrzeżenie na tyły wroga?

- Teoretycznie. Czasami oddziały mające przechwytywać statki zbliżają się na pontonach... albo posyłamy nurków trzymających się jednorazowego użycia podwodnych ciągników. Nazywa się to dziwnie, ale przypomina pocisk, jakby drobną torpedę. Wszystko co musi nurek, to utrzymać się jej, i wypuścić w odpowiednim momencie by nie popłynąć za daleko. Problem... wszyscy doświadczeni nurkowie są poza twierdzą.

- Ja pływam dość dobrze... - Uśmiechnął się kapitan - Pytanie tylko jak z wami?

- To nie ma nic wspólnego z pływaniem, sir. To znajomość zachowania wody, wypłynięcia szybkiego mimo ciśnienia, obsługa aparatury oddechowej i nie pomylenia dna z powierzchnią. - obruszył się sędzia, choć taktownie zachował dla siebie jakieś riposty - Każdy na Koryncie pływa świetnie. Nurkować umie niewielu.

Blint westchnął.
- Sądzę, że nie mamy dużo czasu na naukę. Sami dobrze wiecie, jak bardzo przejebana jest nasza sytuacja... Więc o ile nie ma innej drogi, to musimy zaryzykować.

- To jak skakanie z grawitochronu bez grawitochronu, sir. Poza tym wydawało mi się, że mamy... bronić twierdzy. - teraz stróż prawa brzmiał jakby był zupełnie skonsternowany.

Oni po prostu nie rozumieją, a ty zapominasz. - usłyszał znajomy głos. Funkcjonariusz arbites coś chyba jeszcze mówił, kręcąc głową, ale Blint jakby się wysilał, nie mógł usłyszeć. Sihassihassihas... drogi przyjacielu... nigdy nie umiałeś skupić się na faktycznym zadaniu. I faktycznych zagrożeniach.

Blint spróbował otrząsnąć się. Wiedział, że brakuje mu tylko tego, żeby funkcjonariusze uznali go za chorego psychicznie... Musiał zignorować głos w głowie. Głos, który nigdy nie zwiastował niczego dobrego.

- Czasem sytuacja wymaga wykonania czegoś niekonwencjonalnego. Uznajcie to jako wkalkulowane ryzyko... Fakt, szansa powodzenia jest mała, ale czasem... Czasem trzeba spróbować czegoś co normalni ludzie nazwali by szaleństwem. - Uznał, że akurat ‘szaleństwo’ idealnie oddaje stan jego umysłu.
Arbitrzy zaczęli coś odpowiadać, tym razem obaj. Co dokładnie, niepodobna było stwierdzić, ale jasnym było, że uważali koncept kapitana Gwardii za obłąkańczy. W odbiciu czarnej, spolaryzowanej przesłony hełmów widział odbicia, osób, które wiedział, że więcej niż są tu nieobecne. Od dawna nie żyją. Żadnej sylwetki nie mógł jednak uchwycić zbyt dobrze, poza jedną, która odbijała się... zamiast niego samego.

...pułkownik? Farrel, jego własny dowódca? Poprowadził desant na Albitern Ultima tuż po przybyciu do tego systemu, gdy Blint był uwięziony na Czarnym Okręcie. Wiedział, że Elizjanie mieli znaczące straty, ale nic mu nie powiedziano o śmierci dowódcy pułku.

Skup się, kapitanie! Nie ma czasu na pierdolenie. To jest wojna! Strategia to nie nasze zachcianki, to w połowie to co możemy, więc to robimy... a w połowie to, co musimy zrobić, bo wróg ma swoją połówkę. Co ty byś zrobił, gdybyś był wrogiem?! darł się na niego, jak w jednym ze swoich napadów gdy jego podkomendnym działa się krzywda - zwłaszcza, gdy któryś z oficerów bez sensu tracił jego ludzi. Głos brzmiał, jakby stał tuż za nim.
Oczy Blinta błysnęły. Czas odebrać wrogowi jego połówkę...

- Słuchajcie mnie. Jeśli nam się uda, zyskamy znacznie więcej niż możecie przypuszczać. Zdobędziemy wrogi statek, zaskoczymy przeciwnika i na pewno podkopiemy ich morale. Jesteśmy jebanymi sługami Imperatora i czas pokazać reszcie, co to znaczy. I moge wam obiecać jedno, jeśli się zgodzicie, to zanurkowanie, będzie najprostszym z wyzwań jakie będzie na nas czekało...

Arbitrzy spojrzeli po sobie, pełni wątpliwości.
- Ci tu w fortecy za kilka minut będą potrzebowali każdego jednego człowieka.

- Ci tutaj w fortecy dadzą radę obronić się wystarczająco długo. To będzie szybka akcja, naprawdę.

- To będzie droga w jedną stronę. Ale za kilka minut i tak będziemy martwi... - stwierdził starszy z arbitrów.

Drugi patrzył przez chwilę na Blinta zza nieprzejrzystej przesłony hełmu, po czym tylko gestem wskazał, by ten udał się za nim.
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
Stary 17-01-2013, 12:13   #278
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Prorok zapytał mnie, co czuję.

świątynia Wszechsjasza w majestacie Uzdrowiciela, Władcy Ciała
pałac gubernatora, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt



Borya Volodyjovic, Johnatan Trax, Haajve Sorcane, Tyberion

- KIM JESTEŚ I CZEMUŻ SPROWADZASZ PRZEMOC W ME PROGI?!

Podniesiony elektroniczny skrzek przypominał coś pomiędzy trzaskiem iskier a tarciem metalem o metal, by je wykrzesać. Arcymagos bez implantów i w swoim brązowym habicie bractwa Biologis stał naprzeciw Tyberionowi z pytaniem pełnym oskarżenia, ale mimo, że rozmawiał z pancernym kolosem nie wydawał się nie na miejscu. Jego zwyczajnie ludzka sylwetka, poza mieszaniną irytacji i gniewu przyciągała uwagę. Mimo to Trax miał większe problemy dotyczące jego, chcianych lub nie, towarzyszy.

Borya, którym się zajmował wespół z jednym z adeptów miał tylko postrzałową ranę wątroby, ale była to rana potencjalnie śmiertelna. Vostroyanin co i rusz budził się i mdlał, nic niezwykłego w takiej sytuacji. Zdołał raz zwymiotować, również poprawny odruch. Na ich szczęście nie trzeba było wyjmować kuli z organu, więc zacieśniali tylko wylot rany, co centymetr patrząc w głąb, bo zwykły szew mógłby się zwyczajnie nie utrzymać. Zaaplikowali już jakiegoś rodzaju balsam wspierający regenerację tkanki - reszta tak naprawdę zależała już od jego impulsywnego towarzysza z Gwardii. Przynajmniej wszystko dotychczas wskazywało na to, że jest diablo wytrzymały, więc szanse miał duże. Jasnym jednak było, że-

- Jest stabilny, na ile można. - adept miał głos nie taki jak magos, raptem lekko zniekształcony, jakby mówił przez radio - Ale w najbliższym czasie nie będzie mógł chodzić, nie o własnych siłach. Potrzebuje odpoczynku, po zabiegu i wskutek rany.

Na drugim blacie/kołysce operacyjnej znajdował się brat Sorcane, otoczony przez kilku akolitów arcymagosa Iluvedetha. Dywagowali nieartykułowanymi elektronicznymi odgłosami nad czymś. Wcześniej - bo minął może kwadrans odkąd kobieta oficer uciekła - wstrzyknęli mu jakąś potężną mieszankę chemikaliów. Trax lepiej niż ktokolwiek zdawał sobie sprawę, że są uzdrowicielami, nie medykami wojskowymi. Mimo ich całej tajemnej wiedzy, nie zajmowali się ratowaniem życia, tylko poprawianiem go u tych, którzy już zagrożeni nie byli. Potężna dawka chemikaliów wybudziła gwałtownie Astarte, który, wedle ich słów, był zapadł w jakiś trans od ciężkich obrażeń. Opiekowali się nim na ile mogli, ale medyk gwardii wiedział, że w tej sytuacji przydałaby się im Aleena.

- Twoje uzwojenie czaszkowe jest niemal przepalone. - powiedział jeden z nich - Sterownik został ciężko uszkodzony. Część twoich implantów... może nie być funkcjonalna w pewnych wypadkach.

Do teraz już oświetlonego pomieszczenia medycznego wszedł jeszcze jeden adept z korytarza. W jego ruchach widać było pośpiech i nerwowość. Natychmiast podszedł do arcymagosa i nachylił się do jego, mówił jednak na tyle głośno, że każdy słyszał jego głos niczym szept na bębenkach uszu:

- Straż pałacowa obwarowała pozycje na górze schodów, ale jeden z nich z megafonem zastrzegł, że nie będą atakować. Lord Malrathor rozmawia w tej chwili z gubernatorem by oczyścić ich z zarzutów. Nawołują, by nie próbować opuszczać tego miejsca, albo powstrzymają uciekinierów siłą.

Arcymagos odprawił go gestem ręki od niechcenia. Ani na chwilę nie oderwał oczu od Tyberiona, oczekując odpowiedzi.


Komnata audiencyjna, Atrium Gubernatoris
pałac gubernatora, centroglomeracyjna strefa administracji imperialnej, Nowy Korynt



Gregor Malrathor

Pałac koryntiański, jako podstawowy monument deklamujący władzę Imperatora nad planetą, choć miał swój styl, zachwycał tym samym przepychem i gotycką strukturą co inne. Gregor, choć przelotnie i zazwyczaj towarzysząc dowódcy - lub w jednej sytuacji broniąc gruzów - był w innych i prawdą było, że zobaczywszy jeden, widziało się wszystkie. Przepych każdego korytarza, każdego centymetra kwadratowego ściany nie pozwalał się cieszyć indywidualnym stylem sztuki danego świata. Jedyne, co lord komisarz zauważał i zapamiętywał, to kolory. Ten był purpurowy. Dość oryginalnie, ale tylko dodawało przepychu. Kojarzył się lordowi komisarzowi z domem.

Kompleks pałacowy był olbrzymi i nim dotarli olbrzymimi wewnętrznymi korytarzami, balustradami, tarasami i mostkami upłynęło blisko pół godziny. Pokonali wiele schodów i przynajmniej dwie windy. Przy pozostałych odczuciach Gregor musiał mieć choć odrobinę uznania - choćby wyrachowanego i logicznego - dla pułku honorowego, pierwszego, reprezentowanego przez agresywną kobietę. Samo zapamiętanie tej jednej trasy w budynku było nie lada wyzwaniem, a znajomość całości... dlatego też mogli być o wiele bardziej liczącą się siłą, niż by się wydawało. Normalnie dorównujący nieco bardziej znanym regimentom Gwardii, tutaj Siły Obrony Planetarne mogły w dowolnej chwili się wycofać, znaleźć lepszą pozycję, natrzeć z nieoczekiwanego kierunku, ewakuować kogo trzeba, złapać wroga w zasadzkę na silnej pozycji... u siebie w domu, konkretnie w pałacu, byliby ekstremalnie groźni. O ile nie przeceniał oczywiście ich znajomości pałacu.

Wreszcie weszli do gigantycznej komnaty, która rozmiarami przypominała Gregorowi pomieszczenie do zbiórki dla jego pułku na pokładzie Wyznawcy, którym przybyli do systemu Albitern. Była niczym wycinek koła - wycinek wieży. Półokrągła ściana z jednej strony stanowiła olbrzymie łuki z białego kamienia, przez które widział słońce zamieniające horyzont w pomarańczową plamę. Pozostałe dwie ściany tego niemal trójkąta - wycinka koła - odchodziły od niej, zupełnie proste, i spotykały się po przeciwnej stronie pomieszczenia. Domyślić się można było, że na środku wieży. Tworzyły kąt, w którym znajdował się tron, również z białego marmuru. W sali przyjąć można było na audiencję właśnie mniej więcej kompanię reprezentacyjną i wszystkich oficerów jakiegoś pułku... lub senat. Proporcjonalnie, strop był jakieś dziesięć, dwanaście pięter ponad głową. Wzdłuż ścian spotykających się za tronem ustawione były naprzemiennie z jakimiś przejściami posągi jakichś nieznanych Malrathorowi bohaterów planety, każdy wielki, każdy na tle zwisającego z samego sufitu arrasu Z herbem, czy godłem. Te, jak szybko się domyślił, były symbolami najważniejszych rodów Koryntu.

Spodziewał się ujrzeć gubernatora na tronie, zamiast tego został poprowadzony do pustego tronu, dookoła niego i ujrzał skryte za wielkim tronem, w miejscu styku ścian drzwi o bogatej framudze-portalu z kamienia. Same były drewniane - materiał na Koryncie z oczywistych przyczyn niespotykany. Senator, który prowadził jego, skrybę, sędziów i żołnierzy całą tę drogę zapukał do drzwi, po czym je uchylił i gestem zaprosił Gregora. Nawet nie zapytał o broń, uznając najwidoczniej miecz za bardziej reprezentacyjny znak. Gdy komisarz ruszył do pomieszczenia, Arcturus, który na ile komisarz go dotychczas poznał cały kipiał od podejrzliwości, zdenerwowania i obaw z zupełnie obojętną maską posłał mu nieodgadnione spojrzenie.

Pomieszczenie było w niezwykłym kontraście przytulnym gabinetem. Pod każdą ze ścian poza narożnikami stały również drewniane regały z prawdziwymi książkami i gabloty z różnego rodzaju odznaczeniami, oprawionymi dokumentami i drobnymi przedmiotami niewątpliwie stanowiącymi suweniry. W narożnikach pomieszczenia od strony swoich drzwi znajdowały się dwie smukłe donice wysokości dorosłego człowieka, z nich wypadały rozłożyste liście zielonej rośliny o gładkich i przyjemnie zaokrąglonych liściach, niemal zupełnie skrywając naczynia, w których spoczywały. Po lewej w odległym narożniku znajdowały się lekko uchylone drzwi, również drewniane, prowadzące ciężko stwierdzić dokąd. Po prawej... starannie nieoświetlony kąt, niewątpliwie fotel lub wygodne krzesło i jakaś osoba wygodnie lub swobodnie siedząca, w czerni. Nie było to niezwykłe, w gabinetach najważniejszego personelu często w sposób nie kaleczący oczu gości lub nie powodujący dyskomfortu skrywani przed wzrokiem byli ochroniarze, lub astropaci. Tutaj komisarz nie mógł wykluczyć innych opcji, choć plama cienia była oczywiście zbyt mała, by siedział tam Astarte. Komisarz wyraźnie widział sylwetkę, nie widział tylko barw i szczegółów.

Było to spowodowane źródłem światła w pomieszczeniu - raptem dwoma świecznikami na biurku przed nim. Drewno jak widać było oznaką statusu na planecie. Oprócz niego na biurku, po prawicy użytkownika znajdował się wyświetlacz i konsola terminala, datadysku, po lewicy zaś kałamarz, autopióro, lak i uporządkowana sterta dokumentów. Od strony Gregora puste krzesło, po przeciwnej zajęte przez niewysokiego, ale dobrze zbudowanego mężczyznę, chyba po pięćdziesiątce, z jasnobrązową skórą, czarnymi, uczesanymi włosami i nieco zmęczonym spojrzeniem oczu. Wstał, gdy komisarz wszedł do pomieszczenia i zamknęły się za nim drzwi.


- Lord Komisarz Malrathor, jak mniemam. - powitał go krótko, z niskim i zachrypniętym, ale przyciągającym uwagę głosem. - Proszę się rozgościć. Wydałem dyrektywę wstrzymania ataku, potrzeba nie lada odwagi by był pan tu przybył oczyścić swoich ludzi z zarzutów.
 
-2- jest offline  
Stary 17-01-2013, 14:32   #279
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Aex II
kwatera konsultantów, twierdza-posterunek Arbites, centralna część Opływu Gordeo, Nowy Korynt



Kayle Slovinsky

Wieżyczka z działem morskim w północno-zachodnim narożniku fortecy eksplodowała od bezpośredniego trafienia. Niczym mrówki, piechota morska Koryntu zaczęła się wlewać do przystani w północnej części, pod ostrzałem ciężkich bolterów, czwórki bardzo zdesperowanych Arbitrów i samotnego żołnierza Piechoty Kosmicznej w kruczoczarnym pancerzu.Walczył z niesamowitą gracją i potęgą, kule broni maszynowej odbijały się od niego jak od czołgu, bagnety śmiertelników wyglądały wątle a i tak unikał ciosów tuzina i więcej wrogów, uśmiercając ich swym ostrzem tańczącym jak pazur czy żądło bardziej niż miecz. Każdy jego strzał uśmiercał wroga, jak snajpera.

Kayle nie miał jednak czasu na napawanie się widowiskiem. Czekał cierpliwie z włączoną termowizją, aż porucznik sędziów odnajdzie oficera wrogów. Odnalezienie kobiety w tłumie nie tylko nie było proste z powodu zawieruchy (i nieco krótszego dystansu niż był przywykł strzelać), ale w termowizji po prostu rozróżnienie było niemożliwe.
- Mam. Trzecia łódź od lewej, dokładnie po środku łodzi, nie trzyma żadnej broni.

Kayle naprowadził celownik. Szybko odnalazł jedyny kształt, który w czerwieni gestykulował zamiast prowadzić ostrzał. Wycelował nieco powyżej serca i nacisnął spust. Sylwetka natychmiast oklapła, schwytana przez mężczyzn, którzy przerwali ostrzał.
- Postrzał śmiertelny. - sucho skomentowała arbiter, wciąż obserwując przez lornetkę. W tym czasie Slovinsky szybkimi wystrzałami skasował trzech obok tamtego oficera, zanim ostatni nie skryli się za burtą łodzi. Ich też zastrzelił - parę milimetrów stali nie mogło powstrzymać jego broni.

Musiał przyznać, że na broni Arbites się znali.

Na szybko przeszli we dwójkę do szybkiego likwidowania operatorów specjalnych broni, jak doświadczona para snajperska. Byli w zasadzie bezkarni w wieży. Raz czy dwa któryś z marynarzy z łodzi siedzący przy wbudowanym lekkim karabinie maszynowym zaczął ich ostrzeliwać, ale szybko ginął od strzału snajpera lub ich własnych ciężkich bolterów, na stanowiskach nieco poniżej ich samych.

Wtem od strony windy usłyszeli przytłumione echo wystrzałów.

Ardor Domitianus, Kayle Slovinsky, Sihas Blint
- Tu Koroner, tu koroner, melduję, że wróg przebił się przez mury twierdzy i wdarł od południowej strony, około trzydziestka wrogów. Oddział Blinta ma ich powstrzymać najdłużej jak się da!

Kayle Slovinsky

- Szlag... - szepnęła dziewczyna, ale nie oderwała lornetki od oczu, a przystani od lornetki. Nagle aż drgnęła, zauważywszy coś.
- Anioł ma kłopoty, trzech operatorów broni termicznej, na wschód od wejścia! - podniosła głos. Slovinsky natychmiast przekierował celownik optyczny i spostrzegł Ardora w dystansie kilkunastu metrów od trójki wspomnianych żołnierzy za skrzyniami, gotowych do zabicia go. Z drugiej strony tuż obok był inny oficer, kolejny porucznik ich wrogów i grupa żołnierzy, która chyba miała wbiec do wyrwy... Gdyby kolejna grupa wrogów dostała się do twierdzy od strony północnej...

Zanim upłynęła sekunda, zanim miał wybrać cel i zacząć naciskać spust - oficer lub tych trzech - usłyszał coś niedaleko i nie odrywając twarzy od celownika otworzył drugie oko. Na niebie, na północny zachód, czyli od strony krążownika, największego z okrętów biorących udział w natarciu, do twierdzy zbliżały się z wielką prędkością dwa nieświetlone, ciemne i szybko rosnące punkty na horyzoncie. Rakiety? Raczej nie. Transportery Walkiria z żołnierzami? To chyba był ten odgłos... opancerzone i uzbrojone Walkirie, odrzutowa i powszechna maszyna, na prymitywnych planetach zastępowana śmigłowcami...

Będą tu za kilkanaście sekund.

Snajper miał sekundę na podjęcie decyzji czy i w kogo strzelać, czy uciekać.

Ardor Domitianus

Strzały wszędzie.

Wybiegli z fortecy do mola w kształcie litery "U", mając za plecami mury twierdzy, niedaleko niej skrzynie, który zrzucali lub pomiędzy którymi wynajdowali pozycje by oprzeć LKMy. Dwa metry dystansu. Za drugie dwa metry skraj mola, woda. Łodzie desantowe, na pełnej szybkości uderzające w metalowe molo, odstrzeliwujące frontową klapę, która tworzyła niewielki pomoc. Metr drogi pod górkę dla drużyny, dziesięciu żołnierzy SOB do podbiegnięcia i już są na molu. Seria od Arbitra oddalonego raptem cztery metry ich zatrzymuje. Połowa ginie. Druga połowa kładzie się na pochyłej klapie, nie wychodząc, tylko używając jej jako osłony. W końcu przygważdżają arbitra ogniem, znika za skrzynią. Jeden ostrożnie się podnosi, po czym wybiega. Krótka salwa ciężkiego boltera z góry, z murów twierdzy, zabija go i zrasza odłamkami pozostałą czwórkę, raniąc kilku. Przerywa ogień, bo w samych łodziach zostało dwóch marynarzy. Jeden nią kierował, teraz wyciąga muszkiet laserowy, drugi stoi w stanowisku LKMu takiego, jakie nosi czówrka arbitrów broniących przystani. Zrasza ogniem otwór strzelniczy w murze twierdzy, ciężki bolter milknie na chwilę. Arbiter zza skrzyń znowu się pojawia i zabija obu marynarzy. Ranni Gwardziści rzucają w niego granatami, po czym wybiegają mu na spotkanie, gdy przeskakuje skrzynię. Eksplozja go rani. Porzucił LKMy, lewą rękę ma niemal urwaną od eksplozji, która rozjaśnia jego czarny wizjer, czarny hełm, czarny płaszcz balistyczny. Strzał z przyłożenia zatrzymuje go, sprawia, że się zatacza. Pierwszy z gwardzistów podbiega z uniesioną bronią, pobłyskującym bagnetem na jej końcu. Uderzenie tonfy trzaska mu kolano, gdy się opada nagle, niemal urwana ręka sędziego pcha go na drugiego oponenta. Obaj się przewracają. Nim ich trzeci dowarzysz go dorwie, sędzia wyjmuje pistolet. Z bezpośredniego dystansu odpala ogniem automatycznym cały magazynek, szatkując napastnika. Doskakuje do dwóch podnoszących się oponentów. W uderzenie wkłada całą siłę swojego ciała i nie mogąc uderzyć w chronioną hełmem głowę, tonfą przetrąca kark SOBowca, który nieruchomieje. Przyskakuje do ostatniego oponenta, szykując się do ciosu. Ten wbija nie założony na broń bagnet w goleń sędziego, który z niesłyszalnym od reszty strzelaniny krzykiem osuwa się. Żołnierz przekręca ostrze, po czym z trudem przerzuca nogami rannego za siebie, do wody. Sędzia, ranny i obciążony, bez wątpienia tonie. SOBowiec podnosi się błyskawicznie i zostaje skoszony przez ciężki bolter, który znów ożył.

Wszystko to paladyn zarejestrował nie przerywając swojej walki i postrzegając również potyczki pozostałych sędziów. Niewiele mógł w tej materii uczynić - sam miał pełne ręce roboty. Kilkanaście łodzi przybyło do mola w różnych miejscach i tylko ciężkie boltery plujące ogniem nad ich głowami powstrzymywały ponad setkę piechoty morskiej SOB przed zwykłym przeważeniem ich. Nie mógł również przez chwilę dostrzec porucznika, który by dowodził którymś plutonem, stąd zgadywał, że snajper od generała Childana dobrze wykonywał swoje działanie - w istocie, nawet walcząc, paladyn widział jak od czau do czasu kilku z jego oponentów padało bez widocznej przyczyny.

Najpierw zajął się drużyną piechoty vis-�--vis wejścia, którym wybiegł. Granatnik z ekipy i LKM obsługiwany przez marynarza z łodzi uciszyły dwa gniazda ciężkich bolterów a granatnik miał dość duże szanse wyeliminować je na stałe z walki. Bez nich jasnym było, że nawet z udziałem paladyna nie zdołają odeprzeć tylu wrogów. Reszta drużyny piechoty przesłaniała mu linię strzału i z przestrachem i determinacją w oczach natarła za okrzykiem i przewodnictwem sierżanta na Anioła Śmierci. W pierwotnej salwie czuł wszystkie bezpośrednie trafienia z lasera, ale pancerz Kruczej Gwardii doskonale się spisywał. Również jego świadomość pola bitwy była po częścią zasługi zbroi, której autozmysły wszystko wyłapywały, a Duch Maszyny bez rozpraszania jego wykładał mu wszystkie informacje interfejsem, komunikatami dźwiękowymi, alarmami i przybliżeniami widoku.

Gwardziści wpadli na niego jak fala a on ustał jak skała. Pancerz był lekki i niezwykle płynnie się poruszał, a eldarskie ostrze...

Ostrze xenos było niesamowite. Poruszało się jak pióro czy proporzec, nie stal, jakby załamując rzeczywistość, wzbudzając wiatr, przecinając powietrze, jakby samo chciało się obracać wokół osi, by po jednym zabójstwie paladyn mógł od razu dokonać następnego. Miał wrażenie, że ostrze śpiewa poruszane jego rękoma, po prawdzie, miał wrażenie, że w pewnym momencie zaczął rozróżniać słowa...
Mają oczy...
I druga część zdania, której paladyn nie słyszał, być może nie wyłapywana przez zmysł pancerza, być może przez pancerz - jeżeli nie rzeź, zagłuszana.

Ostatni z gwardzistów padł, a Ardor wyprostował rękę i wypuścił dwa strzały - jeden sprawił, że głowa marynarza eksplodowała, reszta jego ciała zwiesiła się na karabinie maszynowym, którego lufa uciekła w górę. Drugi raz święta broń zadudniła niczym grzmot i eksplodowała na gwardziście przy jego zapasie granatów, rzucając jego bezwładnym ciałem o brzeg łodzi. Ciężkie boltery ich fortecy jakby czekając na to natychmiast odżyły i skosiły marynarza kierującego łodzią, który nie miał nawet czasu zorientować się, że jego towarzysze zginęli, prowadząc ogień z karabinu laserowego.

Domitianus rozejrzał się. Minęło kilkanaście sekund i był pewien, że zabili już ponad pięćdziesiątkę, sześćdziesiątkę wrogów, ale najtrudniejszy etap dla ich przeciwników przeminął. Arbitrów było za mało, a ciężkie boltery miały ograniczony kąt ostrzału. Spostrzegł, że jeden z arbitrów w narożniku mola został ostrzelany miotaczem płomieni i zapłonął razem ze skrzyniami, za którymi się znajdował.
- AAAAAAAAaaaaaaaaaaaaaa - zaczął wrzeszczeć na otwartym kanale łączności, nim Duch Maszyny wyciszył jego krzyk. Mimo bólu, sędzia z nieugiętością odróżniającą go od żołnierzy wyskoczył zza skrzyń, przewracając się o nie o zyskując postrzał z karabinu, i porzuciwszy cięższą broń wpadł pomiędzy swoich oponentów z pistoletem i nożem w dłoni, na jak niewiele czasu mu zostało. Zdołał zabić jeszcze dwóch i wskoczyć do wody. Ciężko stwierdzić, czy był w stanie na czas uratować się przed utonięciem przez zrzucenie ekwipunku.

Wzrok paladyna skupił się na czymś co wyglądało jak drużyna dowódcza Gwardii, która właśnie przekroczyła, jak kilkunastu innych żołnierzy walczących z bulldogiem, minimalny kąt ostrzału bolterów. Oficer, młoda kobieta przekrzykująca harmider walki i czwórka operatorów z karabinami termicznymi. Jeden właśnie skończył wypalać otwór w ścianie prowadzący na korytarz do środka twierdzy, dwóch wypaliło zupełnie jedno ze stanowisk strzeleckich z ciężkim bolterem, pewnie razem z arbitrem, który tam był. Jeden właśnie celował do Ardora. Wystrzelony promień natychmiast sprawił, że powietrze między nimi zafalowało, Duch Pancerza przestrzegł przed krytycznym gorącem, zanim promień dotarł. Rosarius się uaktywnił natychmiast, lecz zanim się okazało, czy będzie skuteczny czy zawiedzie tym razem, dowódca arbitrów wpadł w operatora, przewracając go i podnosząc nóż do ciosu. Nim dokończył, oficer Gwardii przebiła go szablą energetyczną. Wszystko potrwało może dwie sekundy, gdy Ardor już szykował się do działania.

Ostatni żywy arbiter z kimś walczył za jego plecami i sądząc po odgłosach, przegrywał. Dwa z sześciu stanowisk ciężkich bolterów nad ich głowami zostały uciszone. Przed nim arbitrzy zostali pokonani i oddział dowódczy z czterema specjalistami od broni, która mogła go natychmiast uśmiercić, wraz z oficerem, osłaniali resztę plutonu, który miał za moment wlać się do środka twierdzy.

A na morzu, może minutę od wpłynięcia do mola, znajdowała się druga fala atakujących, równie liczna co pierwsza.

Sihas Blint

Arbitrzy spojrzeli po sobie, gdy usłyszeli komunikat radiowy od koroner, podobnie jak Blint. Dwóch poszło z nim, a dwóch zostało na miejscu. Byli teraz w straszliwym niedoborze siły ognia i diabli wiedzą, co się mogło zaraz zdarzyć.

Oni sami byli w zbrojowni, do tego momentu przygotowując siebie i Blinta do jego dziwnego planu. Najwidoczniej nie wierzyli w pełni w poczytalność kapitana, ale wierzyli, że jeżeli coś się nie stanie, wkrótce twierdza padnie, a oni będą martwi.

Bardzo szybko, jeszcze przed komunikatem, zamienili płaszcze i pancerze na czarne dość wąskie kombinezony, tak uszyte, by nie nabierały wody. Zupełnie pozbawili się ciężkich pancerzy, zakładając tylko kamizelki taktyczne i przypominające bardziej wzory wojskowe czarne hełmy. Aparaty tlenowe, chwilowo nieużywane, zwisały im na szyjach, podobnie jak gogle do nurkowania. Mieli przy sobie karabiny szturmowe, pistolety, noże i granaty. W porównaniu z resztą sędziów robili wrażenie lekkozbrojnych, choć wciąż zdolnych wziąć na siebie oddział Gwardii.

Pytanie, czy byli w stanie przejąć okręt.

- Trzymasz się tutaj i tutaj, więc musisz objąć napęd. - ukrywając stres, sędzia tłumaczył Blintowi jak posługiwać się przypominającym dwumetrowej długości torpedę, która miała zabrać nurków błyskawicznie ku celowi. - Obracasz się na jedną stronę i naciskasz nogami, to w tę stronę skręcasz. Innymi słowy, jeżeli po prostu naciśniesz nogami w normalnej pozycji, wypłyniesz na powierzchnię. Jeżeli, chroń Imperatorze, naciesz po ześlizgnięciu się na spód, skręcisz w stronę dna i tyle Cię było. Prędkość to jakieś 440 węzłów, więc musisz trzymać się mocno i zwalczyć odruch naciskania nogami. Dla bezpieczeństwa zapinasz tu linkę o haczyk. Wypniesz się za wcześnie, prawdopodobnie nie trafisz w cel i nigdzie nie dopłyniesz, utoniesz. Wypniesz się za późno, to samo. Zwrotność jest mała, ale te statki cały czas płyną i to prostopadle do naszego kierunku. Nie skręcisz odpowiednio wcześnie, nie wcelujesz w okręt... to samo. Jak już dotrzesz, używasz magnetycznych nakładek na rękawicach aby się wspiąć, po czym je wyrzucasz albo nie będziesz mógł używać broni i walczyć, ewentualnie odwieszasz na pasie.

Drugi arbiter w tym czasie stał pod ścianą z pochyloną głową i złożonymi dłońmi. Najpewniej się modlił.

- Patrz na mnie! - instruktor potrząsnął ramieniem Sihasa. - Te rakiety są za ciężkie by je utrzymać, w wodzie od razu toną, więc musimy od razu je mniej więcej wycelować, a potem odpalić. Są cztery podwodne śluzy w tej fortecy, pod wieżyczkami, więc musisz się zdecydować, na który z okrętów chcemy trafić. Wtedy wypływamy śluzą i zanim zatoniemy, budzisz Ducha Maszyny tym pokrętłem... i dopóki nie skończy się paliwo, pęd powstrzymuje torpedę przed zatonięciem. Musisz się wypiąć na pamięć, albo najpierw wypłynąć, upewnić się, gdzie jest cel, po czym obrócić do góry nogami, zagłębić, znowu obrócić zanim znajdziesz się za głęboko, skorygować, płynąć dalej, wypiąć o czasie... Generalnie jak nie wcelujesz w okręt, to o ile ktoś Cię nie wyłowi, jesteś trupem.

- Powinienniście poinformować koroner, kapitanie. Natychmiast. Musi skierować kogoś innego do obrony hallu. - odezwał się drugi sędzia, ten o bujnym wąsie i brodzie. Jego głos był lekko zachrypły, przetarł nos rękawicą. Niewątpliwie tabaka dawała o sobie znać.
- I wybrać cel. - stwierdził instruujący.


przystań posteruneku Arbites
morski rewir posterunku Arbites



Strateg Chaosu

Mgła ogarnęła twierdzę niemal zupełnie, tak, że widać było tylko mury i ogień, gdzieniegdzie prowadzony - przede wszystkim sześć stanowisk ciężkich bolterów, mimo mniejszej widoczności zraszających wszystko ogniem. W ich łodzi wszyscy przyklękli lub się chociaż pochylili i słychać było pociski rozpryskujące się o burtę. W pewnym momencie jeden nabój trafił w burtę od wewnętrznej strony, posyłając chmarę odłamków w załogę. Większość była niegroźna, ale jeden z żołnierzy zaczął wrzeszczeć, trafiony w oko, inny, najbliżej stojący trafienia, upadł z krwią spływającą z tętnicy z boku szyi i jego towarzysze próbowali mu pomóc. Strateg poznał tego żołnierza, na imię miał Fyodor, a po kilku dniach znajomości psionik mógł stwierdzić, że to kolejna kropla w morzu bezsensownych śmierci, jakie widział. Żołnierz, który przeskoczył do tyłu zneutralizować Arbitra i zastąpić zabitego marynarza przy KMie co chwila odgryzał się długimi seriami, celując w otwory strzeleckie rozświetlane przez wrogi ostrzał.

Łódź uderzyła nagle o molo, przystań, niemal powalając każdego w środku. Klapa automatycznie opadła na wysokie molo, zatrzymując się pod jakimś kątem 50-ciu stopni i dwóch inżynierów z przodu ruszyło pod górę na nabrzeże. Gdzieś tuż przed nimi, parę metrów dosłownie we mgle ktoś otworzył ogień krótką serią i jeden z żołnierzy padł odczołgując się gdzieś w bok i niknąc po chwili w niesamowicie gęstej mgle. Zarówno jego, jak i napastnika oraz jedenastu innych Arbitrów Strateg wyczuwał dość dobrze w Osnowie przez niewielki dystans, ale chorobliwa aura planety zakłócała to nieco, na tyle, że nie mógłby ich zastrzelić na oślep, co zazwyczaj nie było wyzwaniem - przynajmniej nie jednym strzałem.

Drugi z inżynierów przewrócił się do tyłu z rozerwanym podbrzuszem tuż poniżej napierśnika cadiańskiego, brocząc krwią po całej frontowej klapie łodzi desantowej i natychmiast pokrzykując dwóch z jego towarzyszy odciągnęło go do tyłu. Medyk z oddziału dowódczego natychmiast porzucił trafionego w oko towarzysza i przypadł do rannego inżyniera, który spluwał krwią co chwila, dysząc ciężko. Ten krzyk, jak też pojękiwania rannego w oko ściągnęły na nich serię z ciężkiego boltera z góry - seria przejechała od operatora KMu łodzi, który krzyknął urwanie, do przedziału pasażerskiego. Z tyłu łodzi i najwcześniej na trasie ognia siedziała Chevrienne - jakby w odruchu rzuciła się do przodu, skrywając głowę rękoma a dosłownie deszcz odłamków omiótł ją i jeszcze jednego żołnierza, która dla odmiany miał hełm i plecak na plecach.

Nie wyglądało na to, by ktokolwiek miał ochotę opuścić łódź i Jericho wyczuwał to samo w innych łodziach. Gdyby nie mgła, byłoby gorzej.

Jasnym dla Stratega było również, że jeżeli piechota morska nie opuści szybko łodzi, mogą tu zginąć po jednym-dwóch zanim przybędzie wsparcie.


Ocean wewnętrzny
przestrzeń powietrzna, nieoznaczony transporter Arvus



Aleena Medalae

 
-2- jest offline  
Stary 17-01-2013, 23:02   #280
 
Sirion's Avatar
 
Reputacja: 1 Sirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputacjęSirion ma wspaniałą reputację
Kapitan kiwnął głową.
- Połączcie mnie z koroner. - Rozkazał i zamyślił się nad wyborem odpowiedniego celu. Sędzia posłusznie przełączył z własnego komunikatora częstotliwość całego oddziału.

- Pani koroner? Zwracam się z dość nietypową prośbą... - Uśmiechnął się.

- Słyszę was głośno i wyraźnie. Jeżeli potrzebujecie wsparcia z tę trzydziestką, każę komuś się do was zabrać natychmiast. Jeżeli chcecie wysadzić całe pomieszczenie, zielone światło.

- Coś w tym stylu... Potrzebuję, żebyście wysłali cały oddział, zdolny utrzymać to miejsce jak najdłużej, aby kupić mi i reszcie trochę czasu... W razie czego, bądźcie przygotowani do zawalenia hallu.

- Nie mamy oddziału. Straciliśmy czterech od północnej strony i jednego w wieży. Musiałabym cofnąć wszystkich z wieżyczek i Imperator wie kogo jeszcze!

- Musicie coś wymyślić. Wierzę w was... - Zaśmiał się sam do siebie - Ja i reszta mamy inne priorytety. Blint bez odbioru.

Kiwnął towarzyszowi głową, aby zakończył łączność.
- Od tego momentu jesteśmy zdani sami na siebie panowie... Może jakieś pożegnalne słowa? Jakieś sugestie, słowa otuchy? Nie wstydźcie się. Potem pewnie będzie już za późno. - Zaśmiał się.

- Ja mam ostatnie słowa... - zaczął ten, który instruował Blinta - Ale na pewno nie dla was dwóch. Rozumiem, że postanowione. Który cel, kapitanie?

- Środkowy niszczyciel na północnym wschodzie. Zaatakujemy tam, gdzie najmniej się tego spodziewają. Ile mniej więcej zajmie podróż?

- Nie dłużej niż minutę... nie jestem pewien, nie jestem specjalistą od tego. - wzruszył ramionami - Dlaczego akurat ten niszczyciel? Z ciekawości.

- Szczerze to... Nie wiem. Mam takie przeczucie. Jeśli znajdziemy się pomiędzy dwoma niczego nie podejrzewającymi jednostkami wroga, to będziemy mogli ostro namieszać... Warunkiem jest, że nasze uderzenie będzie ciche, szybkie i niezwykle precyzyjne.

- Co czyni nas najmniej odpowiednimi osobami do wykonania tego zadania... - wtrącił drugi z sędziów. Pierwszy już szedł w stronę wyjścia z pomieszczenia, korytarzem do północno-wschodniej wieżyczki i schodów, które zaprowadzą ich do śluzy.

- Zaufajcie mi... Sami powiedzieliście, że jestem z Elizjan. Być może obrona nie jest naszą mocną stroną, ale o doświadczeniu w szturmach nie muszę wam przypominać... Poza tym, sądzę, że jeżeli w ogole dopłyniemy do tego okrętu to będzie już spory sukces! - Wyszczerzył zęby kapitan i podszedł do towarzysza. - Nie mówię, że będzie dobrze, bo nie będzie. To będzie najbardziej przejebana misja w jakiej braliście kiedykolwiek udział... Praktycznie niewykonalna. Jednak tak się sklada... Że ja cholernie kocham wyzwania - Klepnął go w ramię. - Ruszamy.
 
__________________
"Przybywamy tu na rzeź,
Tu grabieży wiedzie droga.
I nim Dzień dopełni się,
W oczach będziem mieli Boga."
Sirion jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172