Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2013, 12:01   #93
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Rozkazy zostały wydane. Nie było wielce istotne, czy są dobre czy złe. Głos także nie należał do Barona, ale kto w tym chaosie brałby to pod uwagę, zwłaszcza, gdyby już trochę Eldreda znał? Ważne, że było głośno i zdecydowanie, a chwilę później podobny bas poparł pierwsze polecenia. Ludzie zaczęli się organizować, pospiesznie i niedokładnie. Za to na pewno wyszło to lepiej, niż gdyby każdy działał samodzielnie. A to, że łowcy byli o wiele sprawniejsi w walce niż członkowie milicji, tego przecież taki Ketil wiedzieć nie mógł.
W kilka chwil utworzono coś w rodzaju bardzo poszarpanego podwójnego koła. Ludzie przyszykowali broń, pojawiały się pierwsze zapalone pochodnie, choć tylko kilka, bowiem łowcy ośmiornic mimo zajęcia pozycji woleli trzymać swoją drzewcową broń niż trochę ognia. Rój owadów uderzył w nich z zaskakującą siłą i odgłosem zagłuszającym wszelkie inne. W takich warunkach zresztą i tak nikt nie chciałby otwierać ust. Wielkie komary i jakiś paskudny rodzaj much, starały się oblepić wszystkich, w ślepej furii dostać się do skóry i krwi. Wielu się to udawało, gdy wchodziły pod ubrania lub pokrywały odsłonięte twarze. Jakiś członek milicji zaczął wrzeszczeć i machając rękami porzucił broń w próbie ucieczki. W ciemnościach powiększanych przez rój, widzieli jak jakiś pająk skacze na biedaka i wbija w niego jadowe kły. Oszczep rzucony celnie przez jednego z łowców już nie mógł pomóc, choć zmiótł pająka.

Przerośnięte bestie uderzyły wspólnie kilka chwil po roju, potrafiąc najwyraźniej ignorować owady i chcąc pożywić się znacznie większymi kawałkami mięsa. Na nieszczęście dla nich, większość ludzi była przygotowana. Większość także uzbrojona w długą, drzewcową broń, idealną przeciw takim przeciwnikom. Nie przeszkadzał nawet brak tarcz, bowiem tylko połowa członków milicji je miała. Ktoś wystrzelił z kuszy, ale w tych warunkach broń strzelecka zupełnie się nie sprawdzała. Wiliardowi udało się spleść jedno zaklęcie przed atakiem roju, jego skutek i dalsze próby splatania magii popsuły jednakże owady. Razem z Gereke z dość niewielką skutecznością próbowali odganiać je pochodniami, podobnie jak Gustav mieczem. Ostatecznie nawet nie zobaczyli pająków z bardzo bliska.
Co innego oba krasnoludy i kilku członków milicji, na których uderzyły wielkie pajęczaki. Jeden z mężczyzn spanikował i został powalony, zanim dotarła do niego pomoc pozostałych. Za to niscy i krępi brodacze byli przeciwnikiem najwyraźniej nie do ruszenia. Zbyt twardo stojący na nogach przyjęli atak a potem sami przeszli do ofensywy, wspólnie mogąc doliczyć się trzech ubitych bestii.
Pozostałe przy życiu wreszcie pojęły, że dziś nie najedzą się ludźmi. Uciekły, a niedługo potem wyruszył za nimi także rój owadów, ostatecznie odgoniony dymem i ogniem.

***

Nie wyszli z tego starcia cało. Morale upadło jeszcze bardziej, mimo, że Jacco już bez problemu odnalazł wyspę, gdzie rozpalono ogniska z niesionego, suchego drewna i uwarzono prostą strawę. Dwóch członków milicji nie żyło, pozostali uznali, że pochowają ich na skraju wysepki i być może zabiorą ciała w drodze powrotnej. Psioczyli pod nosami coraz bardziej, dając Saskii i Gereke opatrywać liczne, choć niewielkie ranki pozostałe po "boju" z rojem. Jeden z łowców na dodatek został dość mocno raniony w nogę, nie mógł więc kontynuować dalszej wędrówki i postanowił poczekać lub wrócić do Fauligmere samotnie, jeśli odzyska siły w wystarczającym stopniu. Spowalniać poszukiwań nie zamierzał. Niewiele też pomogły słowa Barona, który głośno oznajmił, że wręczy pięćdziesiąt złotych koron osobie, która pochwyci wiedźmiarza.
Tej nocy niewiele mogło pomóc na paskudne humory. Dwaj martwi byli przecież znajomymi, lepszymi bądź gorszymi, dla wszystkich prócz kilku obcych spoza wsi. Obok ich śmierci nie potrafiono przejść obojętnie.

***

Następnego dnia było niewiele lepiej, przynajmniej na początku. Jacco jednakże szczęśliwie nie zgubił drogi i po ledwie godzinnym błądzeniu w okolicy, w której ponoć została zbudowana chata, faktycznie ją odnaleźli, dokładnie taką, jak opisał ją wcześniej łowca ośmiornic. Rozpadające się schronienie z torfu i darni, umiejscowione u podnóża muru jakichś starożytnych ruin. Po chwili sprawdzania okolicy brakowało jednego szczegółu - zwłok, o których mówił poprzedniego dnia de Valk.
Wnętrze chaty także pokrywało się z opisem. Na środku, najbardziej rzucający się w oczy, wisiał marnej jakości kociołek, wydzielający słodkawy odór z czegoś, co pływało w środku. Zielony kolor nie zachęcał do dogłębniejszego sprawdzania co to. Dookoła wisiały ususzone zioła, grzyby i korzenie - rozpoznawali tylko część z nich. Były też kawałki, głównie wnętrzności zwierząt, także wspomniane wcześniej przez Jacco. Wewnątrz także jeszcze jeden szczegół różnił to co widzieli od wcześniejszej opowieści. Drewno pod kociołkiem wypalone było do popiołu, ale jego dotknięcie pozwalało wyczuć ciepło. Ktoś był w tym miejscu w przeciągu ostatnich godzin.

Sprawdzający teren na zewnątrz łowcy odkryli dwa ślady. Pierwszy z nich dotyczył zaginionych zwłok, które najwyraźniej odciągnięto, a potem utopiono w płytkim basenie, przygniatając dodatkowo kamieniami. Ludzie zaczęli otwarcie mówić o swoim niezadowoleniu.
- Cholerny wiedźmiarz...
- Pozabija nas wszystkich! Powinniśmy się zaczaić gdzieś przy wsi, a nie włazić tutaj...

Zanim ktoś powiedział coś wyjątkowo głupiego, znów odezwał się de Valk, wskazując na odnalezione przez siebie ślady stóp.
- Tędy poszedł! Tylko kilka godzin temu. Nie mieliśmy jeszcze tak dobrego tropu!
Eldred nie wahał się.
- Prowadź!

Okolica szybko zaczynała się zmieniać. Było już popołudnie, gdy wokół ze znajomych rzeczy pozostało tylko bagno. Poza tym nie było... nic. Gołe kamienie, niewielkie wysepki i nawet odrobiny karłowatej roślinności. Żadnych drzew. Żadnych krzaków. Tylko woda i błoto.
I mgła.
Mgła, która nagle zaczęła gęstnieć, przybierając mleczną formę i nie pozwalając dojrzeć nic na kilka metrów w przód. Jacco był prawie pewien, że nie zgubił tropu, gdy dookoła nich zabrzmiała pieśń pozbawiona słów. Osobliwa, obca, wydobywająca się z mgły. Zewsząd i znikąd jednocześnie. Przerażająca i niezwykle piękna. Wiliard i Gereke zadrżeli nagle, zatrzymując się i czując, jak przerażenie wpływa w ich ciała. Gustav także miał problemy, ale odgonił je, czując jednak niesamowite, nierealne zimno w środku. Oba krasnoludy otrząsnęły się szybciej, tyle, że i one czuły się wyjątkowo nieswojo. Ludzie dookoła zaczęli szeptać z przerażeniem, ktoś się zaczął cofać, a potem drugi. Mgła była tak gęsta, że nikt nie widział wszystkich z grupy poszukiwawczej.
- Trzymać się razem! - tym razem Eldred przejął inicjatywę, albo chociaż próbował, krzycząc głośno. - To wiedźmia pieśń! Musimy być blisko. Pamiętajcie, musimy go dostać żywego!
 
Sekal jest offline