Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2013, 14:56   #133
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Szczura nie trzeba było dwa razy namawiać, by ruszył na miasto z małą szpiegowską misją. Co prawda Konrad twierdził, że to co najmniej strata czasu jeśli nie walka z wiatrakami, Gomrund jednak ku chichotliwej uciesze Ericha nie miał zamiaru zmieniać zdania. Chłopak więc chwilę po tym gdy towarzystwo zaczęło się rozchodzić ruszył za czarnowłosą złodziejką. Za nią i w jeszcze jednej sprawie, do której głośno się nie przyznał, ale wpadła mu ona do głowy jeszcze zanim Gomrund zaczął tak ładnie opowiadać o rodzinie, co jakoś nie wiedzieć czemu rozeźliło zarówno Dietricha jak i właśnie Sylwię. Najpóźniej przed zmrokiem miał być z powrotem na Świcie.

***

Mistrz Lehner jakby wiedział, że Dietrich zdążał w jego kierunku. I to wcale nie po to by pogwarzyć sobie z nim w cieniu przy piwku. Jego zakład rzemieślniczy mieścił się co prawda blisko, bo w dzielnicy Handelbezirk, jednak jak przystało na duże rozrastające się zakłady powoli przekształcał się w manufakturę i przez to mieścił w trzech różnych lokacjach. Co więcej pracownicy mistrza Lehnera wymijająco odpowiadali nijak nie wyglądającemu na biznesmena Dietrichowi na pytania o biuro szefa. Musiał więc ochroniarz kilkoma kubrakami trochę poszamotać i zwiedzić ze trzy warsztaty nim w końcu dotarł do celu.. Nie zdążył się jednak nawet ucieszyć na myśl co zrobi rzemieślnikowi po choćby jednej krzywej uwadze gdy młody sekretarz rzucił mu bodaj najgorszą z informacji jakie mógł tu usłyszeć. Jak się okazało świętej pamięci mistrz Eberhart Lehner, który podpisał rachunek za kufer Mary był wyzionął ducha. Niecałe dwa tygodnie temu. A dokładnie kiedy? A czy jest pan umówiony w biurze?
Z przyjemnością poprawił stosunki łączące go z tyczkowatym sekretarzem. Dokładnie dziesięć dni temu. Kapłani oddali ciało Morrowi w zeszły Angestag, a schedę po nieboszczyku sprawnie przejął jego brat Ludwig.
Tknięty dziwnym przeczuciem Dietrich raz jeszcze obejrzał rachunek i sprawdził datę. Mistrz pożył sobie jeszcze dwa dni po wystawieniu Marze paragonu. Jego podpis był zupełnie wyraźny. A jak zginął? Ano znaleźli go rankiem nieżywego w swojej pracowni. Medykus orzekł, że to infarkt. Zawał serca znaczy. U szczupłego zdrowego mężczyzny, któremu ledwo czwarty krzyżyk stuknął. Równie dobrze mogło to spotkać Dietricha. No ale objawy nie kłamały, a i osamotniony brat Ludwig nie nalegał na żadne śledztwo. Umarł mistrz, niech żyje mistrz. Ślepy zaułek. Za dużo jednak w swoim życiu Dietrich naoglądał się zaułków, by zniechęcony machnąć ręką. Griesenwald czekał.

***

Mały cwaniak. Nie był jednak stworzony do tego fachu. Zwinności z pewnością mu nie brakowało, ale tak się rozglądał, że nawet mijani przez niego kupcy przyciągali do siebie bliżej poły swoich płaszczy i odprowadzali go wzrokiem. Na stacji dyliżansów trochę z litości dała mu już do zrozumienia, by wracał na Świt. Zrobił to. Trochę zawiedziony, ale chyba nie zrezygnowany. Upewniwszy się, że zniknął oddalając się we właściwym kierunku, poszła wymienić bilet. Averheim nie zając. Poczeka.

Zdziwiła się lekko. Może nie jakoś bardzo po tym wszystkim co ją spotkało, ale wystarczająco by nie zignorować poczynionej obserwacji. Dyliżanse z Nuln, jak się okazało, obsługiwały trzy główne kierunki. Wschodni do Averheim, północny do Altdorfu i południowy do Wissenburga. Kierunek na stolicę jednak był wyjątkowo mało oblegany i obsługiwało go tylko jedno przedsiębiorstwo. Cztery Pory Roku. To właśnie na ich dyliżans kupiła bilet. Co więcej, zauważyła, że w tym jednym kierunku poza dwoma woźnicami do załogi dołącza zwykle jeszcze jeden mężczyzna wyglądający na wojaka i uzbrojony jak na wojnę z zieleńcami. Zwyczaje przewoźników może niespecjalnie ja interesowały, ale ponieważ rzucało to pewien cień niepokoju na bezpieczeństwo przejazdu, oczekująca na wyruszenie dyliżansu Sylwia wstała ze swojego miejsca. Rudolf nigdy nie mógł uwierzyć, że można tak po prostu podejść do obcego człowieka i zacząć z nim gadać jakby nigdy nic. Bardzo lichy byłby z niego złodziej.

Przebierać w kim nie było toteż wybrała szybko. Starszy facet z czarną przepaską na jednym oku. U pasa miecz, obok kolan rusznica, za każdą cholewą nóż. Niedawno przyjechał na dachu dyliżansu Czterech Pór i teraz siedział sobie przed biurem zawiadowcy stacji z wyrazem zmęczonego znużenia na twarzy. Zrobiła więc to czego Rudolf by nie zrobił. Zagadała.

Mężczyzna nazywał się Reuben Hahn i był wynajętym przez Cztery Pory Roku ochroniarzem kursów Nuln-Kemperbad. Tak też jak Sylwia przypuszczała miał wystarczająco wiedzy by zaspokoić jej ciekawość. Cała afera zaczęła się od ogłoszenia zarazy jaka miałaby panować w znajdującej się po drodze wsi Wittgendorf. Ile było prawdy w tej zarazie, nie wiadomo, ale z tego co mówili ci co wieś widzieli, głód i bieda piszczały tam nawet w sigmaryckiej kapliczce. Dość, że cesarscy medycy mieli zostać wysłani. W międzyczasie jednak przez wzgląd na podupadający biznes i dla bezpieczeństwa, straż kemperbadzka z błogosławieństwem władz cesarskich, zamknęła drogę prowadzącą do i z Wittgendorfu i otworzyła objazd starym leśnym duktem. Długi, ale teraz regularnie patrolowany. Mimo to jednak w raz z zamknięciem drogi w okolicy śmielsi zrobili się zbójcy i chaośnicy. A co gorsza w lasach przed Wittgendorfem powariowały wszystkie zwierzęta. Jak tylko znajdą się w pobliżu drogi atakują wszystko i wszystkich bez wyjątku i strachu w oczach. Woźnice mają przykazany spinać konie na tym odcinku co sił, ale bywa, że trzeba się zatrzymać i pobrudzić sobie ręce.

Reuben właśnie opowiadał Sylwii o jednej z karczm na trasie, w której oberżysta niedawno się na gałęzi obwiesił gdy na placu dyliżansów pojawił się Dietrich.

***

- Naprawdę widziałem! On pełną stówę zabulił co by ten mytnik niby oko przymknął.
- A ktoś cię o to prosił? - pytanie krasnoluda było zmęczone. Bardzo zmęczone.
- Nieee... ale kapitan powiedział, że możnaby...
- Napewno nie powiedziałem, że masz się szwendać po porcie w pogoni za skorumpowanymi urzędnikami -
stwierdził z przekąsem Konrad.
- No to nikogo nie goniłem. Oj trochę tylko popytałem...
Krasnolud wzruszył bezradnie ramionami.
- No to powiedz jeszcze raz powoli i wyraźnie coś tam uwidział.
I Szczur opowiedział. Bardzo dokładnie. Jak ten sam mytnik co sprawdzał Świt, właził jeszcze na kilka innych statków jakby przez siebie wybieranych, a na jednym dłużej posiedział. Szczur więc bez pytania wlazł na sąsiednią jednostkę przez nikogo nie pilnowaną i z burty podsłuchał. Bardzo podobna rozmowę do tej jaką już dzisiaj przeprowadził Konrad.
- No i?
- Co no i? -
odburknął Gomrund.
- Zrobimy z tym coś?
Problem był taki, że Sylwia pewnie już wyruszyła do Grissenwaldu, a i oni, żeby o rozsądnej porze dotrzeć na miejsce potrzebowali się śpieszyć.

***

Grissenwald. Mała mieścina na oko nie większa niż czwarta część Kemperbadu ulokowana w widłach rzek Reik i Grissen. Duża przystań promowa już z daleka brzęczy dzwonkami portowymi i naprowadza spóźnionych żeglarzy zawieszanymi wysoko lampami. Zatrzymują się tu najczęściej podróżni, którzy nie zdążą na noc dotrzeć do Nuln i ci którym droga wiedzie nieco bardziej na południe w stronę Dunkelburga. Okoliczne wzgórza i równiny nie są też tak bardzo zalesione, jak w dolniejszych rejonach Reiku, co z pewnością ułatwia lokalnemu chłopstwu uprawianie roli. Ogólnie miasteczko małe i raczej ciche. Z tych zdecydowanie nudnych, jak by określił je Erich. No i jak się okazało mogące wielce zmylić swoją spokojną atmosferą.

Krasnoludzkie osiedle Khazid Slumbol znajdowało się pod murami miejskimi Grissenwaldu po ich zewnętrznej stronie. Zaraz nad brzegiem rzeki Grissen. Było to kilkanaście chat przywodzących bardziej na myśl górską zabudowę. Niskie z grubo ciosanych drewnianych bali, zdecydowanie wybudowane nie dalej niż rok temu. Ponadto zakład kamieniarski i jedna smętnie wyglądająca keja przy której cumowała niewielka łódź. Co było jednak dużo bardziej nietypowe od krasnoludów koczujących niczym żebracy u bram miasta ludzi, to fakt, że osiedle otoczone było ostrokołem i rowem. W dodatku gęsto pilnowanym zarówno przez straż jak i przez ludność, którą w najlepszym razie można nazwać pospolitym ruszeniem. Nie zmieniało to faktu, że ludzi kręcących się przy ostrokole było co najmniej pięć dziesiątek. Wyglądało to więc na prowizoryczne, bo prowizoryczne, ale nadal, oblężenie.

Kilku spośród pilnujących w mig zaczęło pokazywać sobie palcami Gomrunda i nim ktokolwiek zdążył coś uczynić, zbrojna w cepy, miecze, pałki czy co tam innego, grupka ludzi już była przy krasnoludzie.
- A ten jak się wymknął?! - rzucił jeden.
- No małe kurduple są to im łatwiej - odparł mu drugi.
- Co jest? Ciągnie wilka do lasu? Mało wam jeszcze naszej krwi? Czy tylko kraść przyszedłeś? - Tymi słowy już odezwał się roślejszy z mężczyzn. Na oko przywódca, lub inszy autorytet tej zbieraniny.
Nim krasnolud zdążył po swojemu wyjaśnić zaistniałe nieporozumienie od strony bram miejskich rozbrzmiał żeński głos
- Spokój! Przypłynął dziś łodzią z Nuln. A i na pierwszy rzut oka widać, że to żaden z klanu. Więc rozstąpcie się natychmiast!


Kobieta ubrana była w sposób nieco urzędniczy, ale towarzyszyło jej czterech strażników miejskich. Od razu też gdy rozbrzmiał jej głos od strony ostrokołu nadbiegło jeszcze kilku.
- Pani kapitan Hess - uśmiechnął się przymilnie ten, który zdawał się przewodzić pospolitemu ruszeniu - Ci krwiożerczy brodacze wszyscy podobni jeden do drugiego. Nie możecie nas winić za taką drobną pomyłkę.
- Ja cię o nic nie winię Karel -
odparła spokojnie - Ale jak jeszcze raz zobaczę, że podjudzasz do linczu to posiedzisz trochę w ciemnicy.
- Słyszeliście panowie? Pani kapitan znowu grozi ciemnicą. Dobrze zatem. Wracajmy więc skoro tak ładnie nas proszą.

Jego ludzie bez gadania usłuchali i ruszyli w kierunku ostrokołu. Kapitan przez chwilę w milczeniu odprowadzała ich wzrokiem po czym zwróciła się do Gomrunda.
- Jeśli nie macie w Grissenwaldzie niczego do załatawienia panie krasnoludzie, to lepiej żebyście czym prędzej wyjechali. Nastroje tu nie są za dobre jak widzicie. I nie zanosi się na rychłą poprawę. Mieszczanie i chłopstwo oskarżają lokalny klan krasnoludzki o awantury i morderstwa i taki tego efekt. Jeśli chcecie przenocować to proponuję gospodę “Czarne Szczyty”. Ręczę, że nic przykrego się Wam tam nie wydarzy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline