Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2013, 15:15   #212
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wandzi Jaworskiej zostawili wiadomość w szpitalnej dyżurce i ruszyli za miasto do rzeczonego Bezlesia, nie do końca chyba wiedząc czego po tej nocnej podróży oczekują.

Droga była ciemna, śliska i zalewana strugami deszczu. W samym Mieście było jeszcze znośnie, bo od większych powiewów wiatru chroniły ich budynki, ale jak tylko wyjechali poza sieć zabudowań, na nieużytki i pola wokół Miasta zrobiło się dużo gorzej.
Jedynymi źródłami światła był snop reflektora motoru, na którym jechał Patryk oraz dwa strumienie lamp malucha. Przemieszczając się w kierunku Zalesia mieli wrażenie, że tną czystą ciemność.

Mijali ledwie kilka samochodów. Najczęściej w okolicach podmiejskich miejscowości. Czasami wjeżdżali w lasy. Wtedy zmuszeni byli zwolnić, nie mając pewności, czy z ciemności po bokach nie wyskoczy jakieś zwierzę. Wyobraźnia podpowiadała im, że w każdej chwili paść mogą ofiarami jakiegoś złowrogiego ataku.
Jednak nic takiego się nie stało i poza niedogodnościami spowodowanymi warunkami na drodze podróż mijała spokojnie.

Nie spieszyli się, by nie zgubić drogi. Przy każdym drogowskazie zatrzymywali się i sprawdzali dalszą trasę. Zalesie nie leżało specjalnie daleko od Miasta, ale na odludziu. Prawdziwym zadupiu.

W końcu, po ponad pół godzinie jazdy, minęli Starą Wieś - niewielką, wyglądającą na opuszczoną mieścinę, gdzie obszczekały ich psy. Od niej zostały im do przejechania tylko cztery kilometry. Niecałe. Wjechali na drogę do Zalesia. jej stan był fatalny. Wąska, betonowa, pełna dziur, groziła urwaniem koła i wypadkiem. Zwolnili do niespełna dziesięciu kilometrów na godzinę, chociaż i ta prędkość zdawała się być za duża, jak na drogę.

Po obu stronach widzieli tylko przecinaną strugami deszczu ciemność. Gęstą i ciężką.

Jadący przodem na motocyklu Gawron, przemoczony do suchej nitki i wyziębiony, w pewnym momencie miał wrażenie, że coś biegnie bokiem, poza granicą rzucanego przez reflektor światła. Jakiś czworonożny, potężny kształt? Czy to tylko wyobraźnia spłatała mu figla w tych paskudnych warunkach.

Siedzący za kierownicą malucha Hieronim miał serdecznie dosyć. Wycieraczki ledwie zipały, pozostawiając na szybach tyle deszczówki, że ledwie widział dokąd jedzie. Jedno ze świateł zgasło po wjechaniu w jakaś zalaną deszczem kałuże - albo przepaliła się żarówka, albo coś poważniejszego. Drugie też nie dawno tyle światła ile by sobie życzył. Siadał akumulator. Na domiar złego szyby zaparowały od wilgoci. Hieronim był zmęczony i bolały go oczy od wpatrywania się w ciemność i ulewę.

Teresa też nie czuła się komfortowo. Osłabienie po okaleczeniu dawało się jej we znaki. Wpatrywała się w boczną szybę zastanawiając po raz kolejny, czy nie popełnili błędu jadąc tutaj po zmroku. Szczególnie w taką noc, jak ta. Bez przygotwania. Bez planu. Zmęczeni i ledwie zipiący. Przy najprostszym nawet wysiłku fizycznym najprawdopodobniej będzie po nich. Musiała mieć tego świadomość. A skoro nikt nie wiedział, gdzie pojechali, nikt nie będzie wiedział, gdzie ich będzie trzeba szukać. Gdyby coś.
I wtedy coś zobaczyła. Za oknem. Przez krótką chwilę coś wielkości sporego psa biegło koło samochodu, a potem znikło gdzieś w ciemnościach i deszczu. W licznych krzakach porastających boki wąskiej, zniszczonej drogi, którą jechali.

Gawron zobaczył charakterystyczny słup ze znakiem linii podmiejskiej nr 05. Znak stał przy drodze, niczym zapomniany relikt. Kawałek dalej ujrzał czarną bryłę jakiegoś domu. Nic. Żadnych świateł. Żadnych dźwięków, poza szumem deszczu i silnikami samochodów.
Jak w jakimś horrorze. Skierował światło reflektora na ciemną bryłę i ujrzał zniszczony, rozpadający się dom.
Zalesie wyglądało jak cholerna osada duchów.

Ale ukrywały się tutaj nie tylko duchy. Przez chwile wydawało mu się, ze zobaczyl jakiś kształt wielkości naprawdę dużego psa poruszający się gdzieś przy ścianie zniszczonego domu.

Patryk wbił wzrok w ciemność starając się wypatrzyć poruszający się kształt. Nie odrywając wzroku od punktu w ciemności wyłączył silnik, zsiadł z motoru i wyciągnął z saków latarkę i solidny klucz do kół. Tak uzbrojony, nie oglądając się na samochód z Bułkami, ruszył w stronę ruin.

Dlaczego miał wrażenie że wyświadczyli my przysługę... Nie bronił się w żaden sposób, przecież Hirek wiedział że mógł. Po tym co mówiła Tereska, potrafił rzeczy jak z filmów w które do tej pory miał za bajki. Zmiana ciał, rzesza świniogłowych na skinienie palcem. Dlaczego Tereska mogła po prostu podejść i wpuścić w wenflon bąbelek powietrza?
Zmienia się perspektywa, prawda? Student prawa przyszły adwokat nie myśli że jest współsprawcą zabójstwa... Zastanawia się dlaczego tak łatwo im poszło. Dlaczego wrażenie że właśnie wydali na siebie wyrok nie może go opuścić...

Szybko przedyskutowali dalsze kroki, A Patryk pospieszał by jechać od razu. Obmyślił nawet transport. Hirek tylko nalegał by zostawić dla Wandy informację u koleżanek Tereski dokąd się udali. Plan snuty w stołówce szpitala dawno już wziął w łeb. Bułka martwił się o nią. Każdy który zostawał sam... Najpierw Basia, teraz Grzesiek. Bo to był on prawda? Próbowali im coś powiedzieć, wtedy przed szpitalem, był tego pewien. Tak jak Basia jemu w bibliotece. Może ostrzec...
Szarpnął kierownicą malucha w ostatniej chwili próbując ominąć dziurę. Bułka skup się na drodze! Lewe światło zamrugało i zgasło, akumulator siadał. Może się okazała że jak zgasi silnik to już nie odpali więcej. Starał się przegnać sen i zmęczenie na wszelkie sposoby. Gadał. Dzielił się z Tereską tym co wyczytał w książkach jeszcze raz, snując teorie.

Oczy piekły coraz bardziej, wycieraczki ledwo zbierały wodę z szyby. Wlekli się powoli bo droga wołąła o pomstę do nieba. Co było w tym miejscu szczególnego? Dlaczego akurat tutaj. Nie przypominał sobie aby rodzice kiedykolwiek wspominali o tym miejscu.

Zobaczył zaparkowany motor Patryka. Zatrzymał się, ale nie gasił silnika. Przeszukał schowek w poszukiwaniu latarki lub czegoś ostrego.
- Wychodź, musimy trzymać się razem – rozglądał się za Gawronem.
- Pomóż mi - Teresa wyciągnęła dłoń w stronę brata. Czuła się tak potwornie słaba... - A Gawron, co? Bawi się w bohatera? Czemu na nas nie czeka?
Wygramoliła się z malucha skupiając się na oddechu. Mroczki zawirowały przed oczami jakby miała za moment zemdleć. - Chodźmy za nim. Patryk! - zawołała chociaż niezbyt głośno i poszli w stronę ruin.

Dla obojga Bułek wyjście z malucha było jak zanurzenie się w nowym świecie. Świecie ciemności, zimna i wody. Lało naprawdę solidnie. Deszcz siekł hałaśliwie podziurawiony beton, rozbryzgiwał się w kałużach, łoskotał na zniszczonym dachu, hałasował pośród wybujałych, bezlistnych drzew i krzaków. Wiał porywisty, przenikliwy wicher. Smagając twarze deszczem, lekko zmarzniętym i kąśliwym. Oboje, osłabieni niedawnym pobytem w szpitalu, zatrzęśli się, jak liście osiki.

Patryk był kawałek od nich. Oświetlając sobie drogę latarką, która ledwie radziła sobie z ciemnością i ulewą, zapuścił się pomiędzy widoczne ruiny.
Na ile mógł się zorientować to był zdewastowany dom. Śmierdział wilgocią, grzybem i mokrym tynkiem. W charakterystyczny dla ruin sposób. Blade światło latarki ukazywało oczom Gawrona zniszczone, odrapane ściany, pokryte wulgarnymi i okultystycznymi bazgrołami, które ktoś wykonał ciemną farbą. W zdewastowanym domostwie nie było okien, nie było mebli, nie było niczego, poza brudnymi ścianami.
Deszcz spływał po murze, przelewał się przez dziurawy dach, rozbryzgiwał się z łoskotem na zerwanej podłodze. Podłodze pełnej dziur, przegniłych desek, zasypanej tu i ówdzie gruzem. Paskudnie to wszystko wyglądało.
 
liliel jest offline