Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2013, 06:02   #121
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Fuck.

W tym jednym, niewypowiedzianym słowie zamknęły się przemyślenia Eda, które w innych okolicznościach miejsca i czasu, być może zamknąłby w bardziej rozwiniętej formie refleksji... Pewnie usiadłby pod ścianą tepo patrząc w podłogę i stwierdził zaciskając zęby, że... Nie spodziewał się. Przecież gdyby zdecydowałby się osobiście dostarczyć chińszczyznę, to by teraz gryzł chodnik. Zagrali ostro. Skurwysyny nie miały skrupułów. Nie żeby ta niebezpieczna gra była zabawą. Nie była. Ale, żeby tak od razu kij w bary... Nie spodziewał się egzekucji. Skoro chcieli fantów i informacji to po co zabijać? A jeżeli wiedzieli i rozpoznali, że to tylko Bogu ducha winny dostawca, to do kurwy nędzy kim byli, żeby tak sobie odstrzeliwać postronnych cywili... Kurwa. Zero profesjonalizmu z której strony by nie spojrzeć. Czyste skurwysyństwo.

Karabin Eda w rękach niemal każdego robił z niego egzekutora. Pociągacza cyngla. W zasadzie broń sama w sobie była snajperem. Napakowana technologią, systemami namierzania, obliczeń parametrów odległości, wiatru, pędu, prędkości, wektorów a nawet oddechu i krążenia strzelca były wkalkulowane w każdy idealny strzał, czyniąc go mistrzowskim. W rękach Waltersa, który był wyszkolonym snajperem, co z byle sztucera mógłby w starodawny sposób nieźle namieszać, była teoretycznie jeszcze bardziej groźniejsza. Celownik optyczny w oku, który synchronizował się ze smart arms dopełniał reszty. Jakby zdawać sie mogło sprawa celności i skuteczności ostrzału z tego punktu widzenia była przesądzona zanim miał zostać naciśnięty spust. Zostawały czynniki zewnętrzne na które duży wpływ miało przygotowanie snajpera do wykonania zadania. Zdając sobie z tego sprawę Ed poświęcił kilka godzin na zbadanie terenu, ocenę sytuacji położenia budynku, ulicy, potencjalnych przeszkód w postaci martwej natury jak i tej ożywionej lub wpędzonej w ruch. Wybrał miejsce do ostrzału, które w jego mniemaniu będzie optymalne do wykonania jakby sie wydawać mogło rutynowego zadania. A mimo wszystko, kiedy zwyczajowe dźwięki nowojorskiej nocy zagłuszyła eksplozja, jęzory ognia kłębiąc się lizały bałwany czarnego dymu a o budynki i na chodni spadały kawałeczki szkła i blachy, rzeczywistość okazała sie być w praktyce daleka od teorii.

Walters szybko zmienił swój cel. Jeden z tych, którzy dopadli dostawcę dostał i teraz leżał na chodniku, prawdopodobnie martwy. Drugi jednakże w ciemię bity nie był i szybko schował się za samochodem z chińskiej knajpy. Luneta snajperki przesunęła się na chwilę na Felipę, która otrząsnęła się z szoku i podbiegła do stojącego teraz w poprzek chodnika wozu Waylanda. Ed podążył dalej, do jedynych dwóch meneli nie zwijających się w cholerę z tego miejsca. Obaj sięgali pod płaszcze, wydobywając broń. Snajper nacisnął spust. Trafiony facet wyrzucił ramiona w górę i padł, a drugi skoczył w bok, krzycząc coś do nadajnika, który musiał mieć blisko ust.

W totalnym zamieszaniu jakie zaistniało przed budynkiem po pierwszych strzałach Eda, schowani w sztucznym tłumie tajniacy zdawali się wiedzieć o istnieniu snajpera. Nie rozglądali sie po ulicy, w pomiędzy budynki i zaparkowane samochody w poszukiwaniu napastników. Nie probowali atakować latynoskie, która z giwerą i na bosaka szturmowała płonący wrak. Mieli dużo szczęścia chowając się potulnie i nad wyraz skutecznie akurat w taki sposób, że nieznana im lokacja ukrytego snajpera, w swoim położeniu okazała się wiązać ręce na spuście snajperki. Faceci szczelnie skryli się za samochodem dostawczym chińszczyzny oraz wewnątrz budynku. Walters co prawda mógł próbować strzelać przez karoserię samochodu dostawczego, z nadzieją, że trafi chowającego się za autem napastnika, lecz z jednej strony nie wierzył, że łatwo dosięgnie niewidocznego celu a z drugiej wciąż wierzył, że to szczęście głupiego trzyma tajniaka przy zyciu a nie jego wiedza o dokładnym położeniu snajpera. Ed wolał poczekać, aż ośmielony brakiem ostrzału facet sie wychyli. W końcu miał co robić a nie kitrać się za autem. Latynoska działała całkiem niedaleko jego pozycji. Jednak strach musiał sparaliżować mężczyznę, bo się nie ruszał z ukrycia.

Latynoska nie dbała o to, prawie nie zwracając uwagi na otoczenie. Chwilowo liczył się tylko Michael, twarz którego widziała przez szybę. Wybitą. Był pokrwawiony i nieprzytomny, ale czy martwy? Szarpnęła za klamkę. Nic. Tył samochodu się palił, siła wybuchu zaklinowała przednie drzwi. Tylne z kolei prawie wypadły. Gdzieś niedaleko czaił się drugi z "meneli", osłonięty samochodem. Z tyłu jednakże wciąż pozostawała klatka i schowany tam kolejny napastnik, który chyba jeszcze nie połapał się we wszystkim na tyle, by działać. Faktycznie. Był albo profesjonalistą w każdym calu, albo wręcz jego zaprzeczeniem. Dosyć, że facet, niezależnie od jego stopnia oceny sytuacji, doświadczenia i zaprawienia w tego typu sytuacjach ocalił sobie życie wybierając nie robienie niczego.

Tymczasem czarny wóz spod knajpy był już bardzo niedaleko. Ed znów strzelił, ale na przedniej szybie pojawia się tylko wgniecenie i kilka niewielkich, odchodzących od niego zygzaków pękniętej szyby. Była kuloodporna. Ed wiedział, że szanse, że trafi idealnie w ten sam punkt gdzie utkwiła kula, kiedy auto było w pędzie, była bliska zeru, więc postanowił darować sobie strzelanie po oknach. Obniżył lufę nieznacznie i walnął po kołach. Najpierw w przednią oponę, a później w tylną. Miał nadzieję, że zwolni to pojazd na tyle, że Felipa będzie w stanie dać nogę. Pechowy hacker nie miał szans na wyjście z tego cało i teraz na dodatek pociągał za sobą na dno latynoskę.

- Fuck. – zaklął pod nosem spokojnie oddychając miarowo jak przez sen.

Adrenalina, która buszowała w żyłach objawiała się tylko napęczniałymi żyłami przy skroniach. Był skupiony i nawet pozornie wyluzowany. Był w swoim żywiole. Nawet po latach nie zapomina się jazdy na rowerze.

Walters trafił w oponę, samochodem lekko zachwiało, ale nic poza tym - nawet nie zwolnił, przejeżdżając właśnie obok Felipy, już będącej we wnętrzu wozu Waylanda. Ed szybko zmienił cel, dostrzegając, że trafiony wcześniej "menel" zaczyna się podnosić. Musiał mieć kamizelkę. Następny pocisk trafił go w głowę i załatwił na dobre. Dwaj pozostali nie zamierzali się wychylać, nie strzelali również. Latynoska potrzebna była im żywa.

Po zlikwidowaniu wstającego napastnika Ed wiedział, że każdy z choć trochę olejem w głowie będzie już sobie zdawał sprawę, że mają do czynienia z ukrytym strzelcem. Jeżeli wcześniej trzymał w ukryciu facetów strach lub fart, to teraz bodźcem do siedzenia „tight” będzie zdrowy rozsądek. Uwagę skupił na furgonetce, której kuloodporne szyby zdradziły, że pojazd był opancerzony i nie bez powodu użyty jako tarcza w akcji szturmowej. Mimo przestrzelonych opon, pojazd na felgach i strzępach gumy całkiem sprawnie jechał wcale nie zwalniając. Felipa miała jeszcze szansę uciec tam, gdzie pojazd nie wjedzie zmuszając jego pasażerów do wysiadki. Przyszpileni kolesie przy budynku z pewnością nie ruszą za nią tyłków a świeże mięso z czarnej furgonetki Walters wystrzela na otwartej przestrzeni jak kaczki, jeśli zdecydują się biec na piechotę za latynoską. W końcu chcieli mieć ją żywą. Musiała jednak działać szybko, zanim samochód zasłoni dla snajpera ochranianą dziewczynę. Tak. Ed popełnił fatalny błąd. Nie przewidział w wyborze miejsca, z którego miał prowadzić ostrzał, że jadące ulicą samochody zasłonią osłanianą przez niego scenę pod budynkiem. Nie było jednak czemu tak do końca się dziwić. Wypił tego dnia, jak co dzień, co najmniej zgrzewkę piwa a wiara w swoje umiejętności przyćmiła pewnością siebie właściwą ocenę sytuacji. Z drugiej strony przecież nie był nigdy umysłowym. Ten mięśniak z żelaznym wszczepem i głupio groźnym wyrazem twarzy zakapiora nie musiał wszak grzeszyć intelektem.

- Długo ich nie powstrzymam. – powiedział do mikrofonu nie odrywając uwagi od otoczenia. – Zrobisz mu przysługę skracając cierpienia. Felipa, Twoje szanse maleją z każdą chwilą. On by zrozumiał. – posłał kolejne pociski dokładnie tam, gdzie miały dosięgnąć celu. Na wszelki wypadek strzelał po karoserii furgonetki, lecz szybko przekonał się, że nie ma szans na uszkodzenie silnika lub sprzątnięcie kierowcy.

- Walters, nie pieprz głupot. Ciebie bym nie zostawiła, jego tym bardziej. Gdyby nie było już okazji pogadać... - latynoska stękała między słowami. Taszczenie Michaela wymagało od niej sporo wysiłku. - Uważaj na siebie, si?

Felipa była realistką. Nie spodziewała się, że ujdą z tego cało. Dookoła roiło się od uzbrojonych facetów, którzy źle jej życzyli. Była sama w środku tego galimatiasu i nawet wsparcie snajpera nie czyniło jej położenia bardziej znośnym. Oczywiście mogłaby zwiać. I wtedy pewnie ocaliłaby życie ale miała na sumieniu coś więcej. Resztkę swojego pierdolonego człowieczeństwa. Podjęła decyzję tak szybko jakby w ogóle nie było nad czym się namyślać czym wkurwiła Eda i jednocześnie ujęła za serce.

Tymczasem czarny furgon zatrzymał się przy wraku zasłaniając dla Eda całkowicie pole widzenia, Stracił z oczu Felipę i Waylanda, którego latynoska zdołała jakimś cudem, za pomocą technologii lub po prostu naturalnej siły podrasowanej adrenaliną, wytachać nieprzytomnego mężczyznę z wraku przez wybite okno, które teraz było dachem przewróconego na bok, płonącego pojazdu. Ed był pełen podziwu kiedy zły zaciskał usta.

Walters strzelił jeszcze dwa razy, w to samo miejsce szyby, teraz mogąc celować bez przeszkód bardzo dokładnie, bowiem samochód się nie poruszał. Ale albo jego broń była zbyt słaba, albo inteligentne polimery tworzące kuloodporną szybę zbyt dobre - wytrzymała, chwilę później przywracając się do stanu pierwotnego. Ze swojego miejsca nie widział co dzieje się po drugiej stronie vana, wciąż jednak mógł odstrzelić każdego, kto z niego wyjdzie i odejdzie choć kawałek. Z desperacji braku pomysłów na pozytywne rezultaty Ed przestrzelił reflektor w furgonetce. Jak odjadą, to będzie ich łatwiej dojrzeć na ulicy. Kto wie, skoro nagryziona kulami szyba wracała do oryginalnego stanu, to i może opony zregenerują się tak samo. Zresztą kto wie, czy ci faceci nie mieli planu działania rozpisanego do ostatniego szczegółu i za zakrętem nie czekał na nich pojazd na zmianę. Gdyby Ed był osobą wierzącą, to by modlił się by nie mieli.

Póki co Walters nie widział co sie dzieje, lecz słyszał. Po chwili w przybliżonym obrazie pola widzenia pojawił się sunący po chodniku pistolet. Rozbroiła się.

- Zwijaj się stamtąd amigo – w jej głosie usłyszał nutę jakby nadziei. - Jeśli strzelisz jeszcze raz rozpieprzą mu głowę, a na to nie pozwolę. Obiecali, że pozwolą zamówić mi firmę medyczną ale mogą nie dotrzymać słowa. Dopilnuj przez pośredników, że będzie miał najlepszą opiekę. Do pogadania carino. I... głowa do góry.

- Sorry honey... – powiedział starając sie nie wkładać w ton głosu emocji. - Zrobię wszystko co się da... I nie daruje Ci jak to koniec. - mruknął zły na samego siebie.

Po chwili usłyszał trzask a potem ciszę.
Obserwował nieruchomy wciąż jeszcze pojazd. Wybrał połączenie.

- Słucham? – ziewający, zaspany głos Alana chyba nie była zdziwiony. Z ostatnich kilku dobach jego życie musiało się ostro zmienić. Kariera prowadziła go na wzburzone, brudne wody korporacji.

- Słuchaj uważnie. – Ed podał dokładny adres mówić wyraźnie lecz szybko. Wiedział, że każde jego słowo jest standardowo nagrywane. Dirkuer odsłucha sobie wszystko pewnie z dwa razy zanim sie dobudzi. – I niech fachowiec kurwa dobry się nim zajmie i czuwa, bo to ważny jest świadek w sprawie. Ochronę ma mieć jak się wykaraska. – zakończył raczej monolog jak rozmowę, który trwał w kilku oszczędnych zdaniach mniej jak minutę.

- Dobrze, juz się za to zabieram. – zapewnił Alan rozłączając sie pierwszy.

Furgonetka odjechała.
Ed zerknął na zegarek i wyświetlacz nadajnika. Pikał.

Miał kilka minut, aby się zmyć. Zaraz okolica w jego mniemaniu, jesli Dirkuer pociągnie za sznurki, miała być pełna radiowozów na sygnałach. Nie miał ochoty nikomu z niczego się tłumaczyć. Nikt jednak z ramienia miasta lub korporacji nie miał ścigać odjeżdzającego furgonu. I dlatego Walters sprintem po sprawnym złożeniu karabinu sprntem biegł do ukrytego motoru. Po drodze wybrał połączenie numer dwa. Mimo później godziny zostało od razu odebrane. W końcu miasto, które nigdy nie śpi, nie? Albo po prostu nie zasypia. Przynajmniej tyle dobrze. Ed odetchnął z ulgą.

- Podaję koordynaty! – krzyknął raczej jak powiedział rzucając w wojskowym żargonie krótkie zwroty czasu, celu, przeplatane cyframi i nazwami przecznic. – Jestem w pościgu. Jeden zakładnik. – rozłączył się nie czekając odpowiedzi.

Zbiegając po schodach drabiny przeciwpożarowej, Ed zeskoczył na ziemię z ostatniego półpiętra żelaznej konstrukcji i odgarnął worki śmieci przykrywające motor. Ruszył ostro zarzucając najpierw tyłem ciężkiego motoru a potem podrywając do góry przednie koło jak piórko. Jadąc w kierunku przecznic, oddalającego się na ekranie GPSu punktu migającej, czerwonej kropki, Ed mówiąc do komunikatora pisał treść samoniszczacej się informacji do wiadomości osoby „Y”, która oficjalnie nie istniała.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline