Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-01-2013, 06:02   #121
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Fuck.

W tym jednym, niewypowiedzianym słowie zamknęły się przemyślenia Eda, które w innych okolicznościach miejsca i czasu, być może zamknąłby w bardziej rozwiniętej formie refleksji... Pewnie usiadłby pod ścianą tepo patrząc w podłogę i stwierdził zaciskając zęby, że... Nie spodziewał się. Przecież gdyby zdecydowałby się osobiście dostarczyć chińszczyznę, to by teraz gryzł chodnik. Zagrali ostro. Skurwysyny nie miały skrupułów. Nie żeby ta niebezpieczna gra była zabawą. Nie była. Ale, żeby tak od razu kij w bary... Nie spodziewał się egzekucji. Skoro chcieli fantów i informacji to po co zabijać? A jeżeli wiedzieli i rozpoznali, że to tylko Bogu ducha winny dostawca, to do kurwy nędzy kim byli, żeby tak sobie odstrzeliwać postronnych cywili... Kurwa. Zero profesjonalizmu z której strony by nie spojrzeć. Czyste skurwysyństwo.

Karabin Eda w rękach niemal każdego robił z niego egzekutora. Pociągacza cyngla. W zasadzie broń sama w sobie była snajperem. Napakowana technologią, systemami namierzania, obliczeń parametrów odległości, wiatru, pędu, prędkości, wektorów a nawet oddechu i krążenia strzelca były wkalkulowane w każdy idealny strzał, czyniąc go mistrzowskim. W rękach Waltersa, który był wyszkolonym snajperem, co z byle sztucera mógłby w starodawny sposób nieźle namieszać, była teoretycznie jeszcze bardziej groźniejsza. Celownik optyczny w oku, który synchronizował się ze smart arms dopełniał reszty. Jakby zdawać sie mogło sprawa celności i skuteczności ostrzału z tego punktu widzenia była przesądzona zanim miał zostać naciśnięty spust. Zostawały czynniki zewnętrzne na które duży wpływ miało przygotowanie snajpera do wykonania zadania. Zdając sobie z tego sprawę Ed poświęcił kilka godzin na zbadanie terenu, ocenę sytuacji położenia budynku, ulicy, potencjalnych przeszkód w postaci martwej natury jak i tej ożywionej lub wpędzonej w ruch. Wybrał miejsce do ostrzału, które w jego mniemaniu będzie optymalne do wykonania jakby sie wydawać mogło rutynowego zadania. A mimo wszystko, kiedy zwyczajowe dźwięki nowojorskiej nocy zagłuszyła eksplozja, jęzory ognia kłębiąc się lizały bałwany czarnego dymu a o budynki i na chodni spadały kawałeczki szkła i blachy, rzeczywistość okazała sie być w praktyce daleka od teorii.

Walters szybko zmienił swój cel. Jeden z tych, którzy dopadli dostawcę dostał i teraz leżał na chodniku, prawdopodobnie martwy. Drugi jednakże w ciemię bity nie był i szybko schował się za samochodem z chińskiej knajpy. Luneta snajperki przesunęła się na chwilę na Felipę, która otrząsnęła się z szoku i podbiegła do stojącego teraz w poprzek chodnika wozu Waylanda. Ed podążył dalej, do jedynych dwóch meneli nie zwijających się w cholerę z tego miejsca. Obaj sięgali pod płaszcze, wydobywając broń. Snajper nacisnął spust. Trafiony facet wyrzucił ramiona w górę i padł, a drugi skoczył w bok, krzycząc coś do nadajnika, który musiał mieć blisko ust.

W totalnym zamieszaniu jakie zaistniało przed budynkiem po pierwszych strzałach Eda, schowani w sztucznym tłumie tajniacy zdawali się wiedzieć o istnieniu snajpera. Nie rozglądali sie po ulicy, w pomiędzy budynki i zaparkowane samochody w poszukiwaniu napastników. Nie probowali atakować latynoskie, która z giwerą i na bosaka szturmowała płonący wrak. Mieli dużo szczęścia chowając się potulnie i nad wyraz skutecznie akurat w taki sposób, że nieznana im lokacja ukrytego snajpera, w swoim położeniu okazała się wiązać ręce na spuście snajperki. Faceci szczelnie skryli się za samochodem dostawczym chińszczyzny oraz wewnątrz budynku. Walters co prawda mógł próbować strzelać przez karoserię samochodu dostawczego, z nadzieją, że trafi chowającego się za autem napastnika, lecz z jednej strony nie wierzył, że łatwo dosięgnie niewidocznego celu a z drugiej wciąż wierzył, że to szczęście głupiego trzyma tajniaka przy zyciu a nie jego wiedza o dokładnym położeniu snajpera. Ed wolał poczekać, aż ośmielony brakiem ostrzału facet sie wychyli. W końcu miał co robić a nie kitrać się za autem. Latynoska działała całkiem niedaleko jego pozycji. Jednak strach musiał sparaliżować mężczyznę, bo się nie ruszał z ukrycia.

Latynoska nie dbała o to, prawie nie zwracając uwagi na otoczenie. Chwilowo liczył się tylko Michael, twarz którego widziała przez szybę. Wybitą. Był pokrwawiony i nieprzytomny, ale czy martwy? Szarpnęła za klamkę. Nic. Tył samochodu się palił, siła wybuchu zaklinowała przednie drzwi. Tylne z kolei prawie wypadły. Gdzieś niedaleko czaił się drugi z "meneli", osłonięty samochodem. Z tyłu jednakże wciąż pozostawała klatka i schowany tam kolejny napastnik, który chyba jeszcze nie połapał się we wszystkim na tyle, by działać. Faktycznie. Był albo profesjonalistą w każdym calu, albo wręcz jego zaprzeczeniem. Dosyć, że facet, niezależnie od jego stopnia oceny sytuacji, doświadczenia i zaprawienia w tego typu sytuacjach ocalił sobie życie wybierając nie robienie niczego.

Tymczasem czarny wóz spod knajpy był już bardzo niedaleko. Ed znów strzelił, ale na przedniej szybie pojawia się tylko wgniecenie i kilka niewielkich, odchodzących od niego zygzaków pękniętej szyby. Była kuloodporna. Ed wiedział, że szanse, że trafi idealnie w ten sam punkt gdzie utkwiła kula, kiedy auto było w pędzie, była bliska zeru, więc postanowił darować sobie strzelanie po oknach. Obniżył lufę nieznacznie i walnął po kołach. Najpierw w przednią oponę, a później w tylną. Miał nadzieję, że zwolni to pojazd na tyle, że Felipa będzie w stanie dać nogę. Pechowy hacker nie miał szans na wyjście z tego cało i teraz na dodatek pociągał za sobą na dno latynoskę.

- Fuck. – zaklął pod nosem spokojnie oddychając miarowo jak przez sen.

Adrenalina, która buszowała w żyłach objawiała się tylko napęczniałymi żyłami przy skroniach. Był skupiony i nawet pozornie wyluzowany. Był w swoim żywiole. Nawet po latach nie zapomina się jazdy na rowerze.

Walters trafił w oponę, samochodem lekko zachwiało, ale nic poza tym - nawet nie zwolnił, przejeżdżając właśnie obok Felipy, już będącej we wnętrzu wozu Waylanda. Ed szybko zmienił cel, dostrzegając, że trafiony wcześniej "menel" zaczyna się podnosić. Musiał mieć kamizelkę. Następny pocisk trafił go w głowę i załatwił na dobre. Dwaj pozostali nie zamierzali się wychylać, nie strzelali również. Latynoska potrzebna była im żywa.

Po zlikwidowaniu wstającego napastnika Ed wiedział, że każdy z choć trochę olejem w głowie będzie już sobie zdawał sprawę, że mają do czynienia z ukrytym strzelcem. Jeżeli wcześniej trzymał w ukryciu facetów strach lub fart, to teraz bodźcem do siedzenia „tight” będzie zdrowy rozsądek. Uwagę skupił na furgonetce, której kuloodporne szyby zdradziły, że pojazd był opancerzony i nie bez powodu użyty jako tarcza w akcji szturmowej. Mimo przestrzelonych opon, pojazd na felgach i strzępach gumy całkiem sprawnie jechał wcale nie zwalniając. Felipa miała jeszcze szansę uciec tam, gdzie pojazd nie wjedzie zmuszając jego pasażerów do wysiadki. Przyszpileni kolesie przy budynku z pewnością nie ruszą za nią tyłków a świeże mięso z czarnej furgonetki Walters wystrzela na otwartej przestrzeni jak kaczki, jeśli zdecydują się biec na piechotę za latynoską. W końcu chcieli mieć ją żywą. Musiała jednak działać szybko, zanim samochód zasłoni dla snajpera ochranianą dziewczynę. Tak. Ed popełnił fatalny błąd. Nie przewidział w wyborze miejsca, z którego miał prowadzić ostrzał, że jadące ulicą samochody zasłonią osłanianą przez niego scenę pod budynkiem. Nie było jednak czemu tak do końca się dziwić. Wypił tego dnia, jak co dzień, co najmniej zgrzewkę piwa a wiara w swoje umiejętności przyćmiła pewnością siebie właściwą ocenę sytuacji. Z drugiej strony przecież nie był nigdy umysłowym. Ten mięśniak z żelaznym wszczepem i głupio groźnym wyrazem twarzy zakapiora nie musiał wszak grzeszyć intelektem.

- Długo ich nie powstrzymam. – powiedział do mikrofonu nie odrywając uwagi od otoczenia. – Zrobisz mu przysługę skracając cierpienia. Felipa, Twoje szanse maleją z każdą chwilą. On by zrozumiał. – posłał kolejne pociski dokładnie tam, gdzie miały dosięgnąć celu. Na wszelki wypadek strzelał po karoserii furgonetki, lecz szybko przekonał się, że nie ma szans na uszkodzenie silnika lub sprzątnięcie kierowcy.

- Walters, nie pieprz głupot. Ciebie bym nie zostawiła, jego tym bardziej. Gdyby nie było już okazji pogadać... - latynoska stękała między słowami. Taszczenie Michaela wymagało od niej sporo wysiłku. - Uważaj na siebie, si?

Felipa była realistką. Nie spodziewała się, że ujdą z tego cało. Dookoła roiło się od uzbrojonych facetów, którzy źle jej życzyli. Była sama w środku tego galimatiasu i nawet wsparcie snajpera nie czyniło jej położenia bardziej znośnym. Oczywiście mogłaby zwiać. I wtedy pewnie ocaliłaby życie ale miała na sumieniu coś więcej. Resztkę swojego pierdolonego człowieczeństwa. Podjęła decyzję tak szybko jakby w ogóle nie było nad czym się namyślać czym wkurwiła Eda i jednocześnie ujęła za serce.

Tymczasem czarny furgon zatrzymał się przy wraku zasłaniając dla Eda całkowicie pole widzenia, Stracił z oczu Felipę i Waylanda, którego latynoska zdołała jakimś cudem, za pomocą technologii lub po prostu naturalnej siły podrasowanej adrenaliną, wytachać nieprzytomnego mężczyznę z wraku przez wybite okno, które teraz było dachem przewróconego na bok, płonącego pojazdu. Ed był pełen podziwu kiedy zły zaciskał usta.

Walters strzelił jeszcze dwa razy, w to samo miejsce szyby, teraz mogąc celować bez przeszkód bardzo dokładnie, bowiem samochód się nie poruszał. Ale albo jego broń była zbyt słaba, albo inteligentne polimery tworzące kuloodporną szybę zbyt dobre - wytrzymała, chwilę później przywracając się do stanu pierwotnego. Ze swojego miejsca nie widział co dzieje się po drugiej stronie vana, wciąż jednak mógł odstrzelić każdego, kto z niego wyjdzie i odejdzie choć kawałek. Z desperacji braku pomysłów na pozytywne rezultaty Ed przestrzelił reflektor w furgonetce. Jak odjadą, to będzie ich łatwiej dojrzeć na ulicy. Kto wie, skoro nagryziona kulami szyba wracała do oryginalnego stanu, to i może opony zregenerują się tak samo. Zresztą kto wie, czy ci faceci nie mieli planu działania rozpisanego do ostatniego szczegółu i za zakrętem nie czekał na nich pojazd na zmianę. Gdyby Ed był osobą wierzącą, to by modlił się by nie mieli.

Póki co Walters nie widział co sie dzieje, lecz słyszał. Po chwili w przybliżonym obrazie pola widzenia pojawił się sunący po chodniku pistolet. Rozbroiła się.

- Zwijaj się stamtąd amigo – w jej głosie usłyszał nutę jakby nadziei. - Jeśli strzelisz jeszcze raz rozpieprzą mu głowę, a na to nie pozwolę. Obiecali, że pozwolą zamówić mi firmę medyczną ale mogą nie dotrzymać słowa. Dopilnuj przez pośredników, że będzie miał najlepszą opiekę. Do pogadania carino. I... głowa do góry.

- Sorry honey... – powiedział starając sie nie wkładać w ton głosu emocji. - Zrobię wszystko co się da... I nie daruje Ci jak to koniec. - mruknął zły na samego siebie.

Po chwili usłyszał trzask a potem ciszę.
Obserwował nieruchomy wciąż jeszcze pojazd. Wybrał połączenie.

- Słucham? – ziewający, zaspany głos Alana chyba nie była zdziwiony. Z ostatnich kilku dobach jego życie musiało się ostro zmienić. Kariera prowadziła go na wzburzone, brudne wody korporacji.

- Słuchaj uważnie. – Ed podał dokładny adres mówić wyraźnie lecz szybko. Wiedział, że każde jego słowo jest standardowo nagrywane. Dirkuer odsłucha sobie wszystko pewnie z dwa razy zanim sie dobudzi. – I niech fachowiec kurwa dobry się nim zajmie i czuwa, bo to ważny jest świadek w sprawie. Ochronę ma mieć jak się wykaraska. – zakończył raczej monolog jak rozmowę, który trwał w kilku oszczędnych zdaniach mniej jak minutę.

- Dobrze, juz się za to zabieram. – zapewnił Alan rozłączając sie pierwszy.

Furgonetka odjechała.
Ed zerknął na zegarek i wyświetlacz nadajnika. Pikał.

Miał kilka minut, aby się zmyć. Zaraz okolica w jego mniemaniu, jesli Dirkuer pociągnie za sznurki, miała być pełna radiowozów na sygnałach. Nie miał ochoty nikomu z niczego się tłumaczyć. Nikt jednak z ramienia miasta lub korporacji nie miał ścigać odjeżdzającego furgonu. I dlatego Walters sprintem po sprawnym złożeniu karabinu sprntem biegł do ukrytego motoru. Po drodze wybrał połączenie numer dwa. Mimo później godziny zostało od razu odebrane. W końcu miasto, które nigdy nie śpi, nie? Albo po prostu nie zasypia. Przynajmniej tyle dobrze. Ed odetchnął z ulgą.

- Podaję koordynaty! – krzyknął raczej jak powiedział rzucając w wojskowym żargonie krótkie zwroty czasu, celu, przeplatane cyframi i nazwami przecznic. – Jestem w pościgu. Jeden zakładnik. – rozłączył się nie czekając odpowiedzi.

Zbiegając po schodach drabiny przeciwpożarowej, Ed zeskoczył na ziemię z ostatniego półpiętra żelaznej konstrukcji i odgarnął worki śmieci przykrywające motor. Ruszył ostro zarzucając najpierw tyłem ciężkiego motoru a potem podrywając do góry przednie koło jak piórko. Jadąc w kierunku przecznic, oddalającego się na ekranie GPSu punktu migającej, czerwonej kropki, Ed mówiąc do komunikatora pisał treść samoniszczacej się informacji do wiadomości osoby „Y”, która oficjalnie nie istniała.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 21-01-2013, 00:39   #122
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 00:10, niedziela, 6 wrzesień 2048
New York City
2 dni do wyborów




Ferrick, Remo

Czas. Czas stał się czynnikiem najbardziej istotnym w momencie, gdy dwaj ludzie leżeli już martwi w kałuży własnej krwi. Ann i Kye wydawali mieć tu zwyczajnie dużo szczęścia. Nie planowali przecież mierzyć się z żywym przeciwnikiem, a tylko zbadać melinę wyglądającą na zupełnie opustoszałą. Jak łatwo mogli teraz zauważyć w zielonkawej poświacie noktowizorów, wcale taka nie była. Grupa, którą ścigali, dopiero teraz próbowała zacierać za sobą ślady, o czym świadczyła nie tylko kompletnie przerażona i pogrążona w czymś w rodzaju głębokiego szoku dziewczyna, z obrzydzeniem próbując na czworakach cofnąć się w jak najdalszy kąt, kaszląc i szlochając. Dymu zostało już niewiele, ręczna robota Ferrick nie miała na celu działać długo i niezwykle skutecznie. Prócz niej Remo od razu odkrył dysk podłączony do zintegrowanego z piwnicą systemu komputerowego, swoją drogą - ciągle aktywnego i ślącego alarmowe sygnały. Przy zablokowanej komunikacji nigdzie miały nie dojść, a resztę sprzętu haker mógł co najwyżej rozwalić, zabierając ze sobą tylko to co było na zewnętrznym nośniku, jak również na holofonach i przenośnym sprzęcie znalezionym przy jednym z mężczyzn. Na ekranie pozostało siedem wyświetlonych adresów, w tym ten, pod którym się obecnie znajdowali.
Ann wrzuciła broń zabitych do swojej torby i wybiegła na zewnątrz, zwijając zagłuszacz i kamerkę. Remo był niewiele za nią, prawie niosąc dziewczynę. Szczęśliwie dla nich, jej panika objawiała się brakiem jakichkolwiek skoordynowanych działań. A może mimo ciemności zorientowała się co się dzieje i wcześniej usłyszawszy kobiecy głos saperki, liczyła, że to jej na pomoc przybyli.

Wybiegli na ulicę, słysząc kilka przekleństw gdzieś z góry, a także czując na sobie wiele spojrzeń. Musieli wyglądać doprawdy przedziwnie - dwuosobowy, ubrany na czarno oddział szturmowy uciekający z półprzytomną dziewczyną. I dwoma sporymi walizkami. Uratowana miała na oko jakieś dwadzieścia kilka lat, niewątpliwie zaliczając się do osób ładnych, a może nawet bardzo ładnych - choć tego nie dało się obecnie zweryfikować po zniszczonym ubraniu, smrodzie, brudzie i siniakach, pokrywających jej ciało. Nikt jednakże nie zamierzał ich zatrzymywać. Każdy wiedział, że podczas strzelaniny trzeba trzymać głowę nisko. Ile ludzie słyszeli? Nawet biorąc pod uwagę profesjonalne wygłuszenie piwnicy, pewnie wystarczająco. Jeśli ktoś dzwonił po policję, robił to cicho, nie wychylając się zza ciężkiej zasłony.

Uciekający nie mieli czasu na zastanawianie się. Zanim zdążyli zniknąć za rogiem, pod meliną z piskiem opon hamował już van, ten sam, który zostawił tu mężczyzn. Jeśli tylko mieli oczy, musieli ich zauważyć. Czy to jednak dla pewności, czy może nie od razu zarejestrowali co się stało, jeden z nich wbiegł na klatkę i tylko spojrzał w stronę piwnicy. To ostatnie, co dostrzegł Kye, obracając się do tyłu przed wbiegnięciem za róg. Dziewczyna mu ciążyła, ale murzyn nie był taki chuderlawy i słaby, jak potrafili być informatycy. A samochód był już tuż-tuż i Ann wrzucała właśnie walizki na tylne siedzenie, bez słowa sadowiąc się za kierownicą i uruchamiając bezgłośny prawie silnik elektrycznego wozu. Remo posadził dziewczynę na tylnym siedzeniu i sekundy później zamykał już za sobą drzwi.

Van właśnie mijał zakręt, gdy Ferrick nacisnęła pedał gazu, ruszając z impetem. Nie była mistrzem ucieczek, a samochód nawet nie zbliżał się do rajdówki, więc zanim zdołała oddalić się choć trochę, ścigający wykręcili z piskiem i znaleźli się tuż za nimi. Okno po jednej stronie otworzyło się, a wraz z nim pojawiła się ręka z pistoletem maszynowym. Seria z niego oddana okazała się niecelna, a potem Ann zaczęła systematycznie i szybko zyskiwać przewagę. Przed oczami miała mapę Nowego Jorku, a ich wóz miał mimo wszystko przewagę nad ociężałym nieco vanem. Wkrótce saperka zgasiła światła i wjechała w niewielki zaułek na Bronxie.
Ścigający przejechali obok chwilę potem.
Wydawało się, że udało się ich zmylić.


Jesus

Nie było miejsca na szok, niedowierzanie czy poddanie. Wóz ruszył z kopyta zaraz po zabraniu fałszywego bezdomnego. Przynajmniej z umowy się wywiązali, przekazując jej holofon. Wzywała pomoc, jednym uchem słuchając ich słów.
- Mamy latynoskę, kierujemy się do jedynki. Przygotujcie serum.
Ten siedzący z przodu na miejscu pasażera wydawał się przewodzić. Surowy z wyglądu facet po trzydziestce. Łysy i wielki, przez co jego wszczepy były od razu widoczne, prawie jak u Waltersa, tylko więcej. Solo, jak na nich mówiono. Pozostali się tak nie wyróżniali. No, może kierowca, Azjata z czymś w rodzaju hełmu z zasłoną na twarzy. Felipa widząc go od tyłu widziała ułamek informacji, jakie mu podstawiał pod nos komputer. Do niego też zwracał się ten pierwszy.
- Tai, wóz zmieniamy przy ósemce. Pieprzony snajper. Namierzyłeś go?
- Yep, ale zakazali strzelać. To gęba tego tajniaka.
- Jebać go, przecież mamy tą tu. Następnego spotkania nie daruję temu skurwielowi.

Latynoska już skończyła swoją rozmowę i zabrano jej holofon. Van pędził już dobrze ponad setkę po którejś z szerszych miejskich arterii Queens.

To był ten moment. Chwila, podczas której stawiała na szali swoje własne życie. Nie chcieli jej zabić, miała nawet spore szanse, że ktoś jej pomoże. Nie była jak Evans, znikająca bez śladu i słowa. Miała nadajnik, wciąż działający - skoro robiły to i holofony.
Tylko, że nie byłaby sobą, gdyby nie zaryzykowała. Samą sobą łatwiej.
Wstała i zatoczyła się, czego nie musiała nawet szczególnie udawać, skoro wóz wchodził w zakręt bez zwalniania. Kierowca był pewny siebie, prowadził wręcz doskonale. Wyciskał ze sporego samochodu wszystko co mógł. Jeden z tych z tyłu pociągnął ją z powrotem, ale wywinęła się zwinnie i zbliżyła do kierowcy na ile mogła.
Przez chwilę nawet mignął jej cel podróży wypisany na GPS-sie i mówiący ni mniej ni więcej tylko "Port Washington Yacht Club".

To był ten moment.
Mrugnęła znacząco, robiąc dokładnie to co należało, żeby uruchomić jakże niewielką i trudną do zauważenia broń.
Mikroskopijna strzałka trafiła idealnie w szyję, Felipa bez myślenia padła na ziemię i skuliła w sobie. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie jest chroniona ani trochę. Że uderzenie może ją zabić. Że...
Van zachwiał się w jedną, a potem nagle w drugą, z wielką szybkością przewracając na bok i szorując ze zgrzytem po asfalcie. Uderzenia, które nastąpiło dosłownie moment później Jesus już nie pamiętała. Tylko nagłą ciemność.


Evans

Spotkała się tylko z ciszą. Nikt nie odpowiedział na jej wiadomości przez całą drogę.
Kiepska pora.
A może chodziło o coś zupełnie innego? Wymiana wiadomości nie była w końcu dobrym pomysłem, tak zdawała się uważać większość z jej obecnych "współpracowników". Ciekawe, czy to słowo w ogóle jeszcze pasowało?
Zanim wysiadła z taksy, pojawiła się odpowiedź Roya.
"Jeśli jest sprzęt to każdy może. Mam pewne problemy. Mogę podesłać kumpla. Powiedz tylko gdzie i kiedy."
To było wszystko, potem już weszła do klubu. Jednego z tych mniej ładnych i miłych. Tylko takie były otwarte o tej porze, a jeszcze ich mniej miało status neutralnych. Felipa poprzednio w końcu wybrała trochę pod siebie. Ale i ten nie działał przez całą noc, za to samotna, wyglądająca na przybitą i obolałą kobieta ściągała tu na siebie uwagę. Kilku punków zerkało, jakiś wielki murzyn patrzył się wręcz bezczelnie. Do środka prawie nikt już o tej porze nie wchodził, dostrzegła tylko jednego czy dwóch nowych kolesi podczas swojego siedzenia tam.
Prochy nic nie pomagały.
Felipa i Ann wciąż milczały. Zresztą, gdy Jack była w środku, to mogła liczyć tylko na bezpośrednie pojawienie się jakiejś znajomej twarzy. Bezskutecznie jak dotychczas.
To miała być cholernie długa noc.


Walters

Poderwał się, gnając w kierunku swojego motoru i po drodze łącząc się z dwoma osobami mogącymi pociągnąć za sznurki odpowiednie do tego, aby pomóc w obecnej, niezbyt dobrej sytuacji. To nie były pogaduszki. Nikt o tej porze o pogodę nie pyta, a pośpiech wyczuwalny jest w głosie, zwłaszcza, gdy ktoś przy tym biegnie. Dopadł do swojego motoru w chwili, kiedy wszystko co chciał już przekazał.
Nadajnik pikał, sygnał oddalał się coraz bardziej.
Gdy ruszał, słyszał gdzieś w oddali syrenę karetki. A może to była policyjna? Uruchomił maszynę, która zagłuszyła tę analizę. Teraz nie była ważna. Wcisnął gaz, czym prędzej udając się w pościg.
Reszta spraw, zostawianych za plecami, obecnie kompletnie go nie obchodziła. A przynajmniej takie wrażenie sprawiał.

Ścigani mieli ogromną przewagę i wcale nie żałowali gazu, nawet jeśli ich pojazd był wolniejszy, to Walters miał świadomość faktu, że zbliżał się zbyt wolno. Do czasu. Po minucie czy dwóch sygnał znieruchomiał, ciągle na środku trzypasmówki. Rodziło to tysiące pytań, a wszystkie z nich należało odrzucić z umysłu, skupiając się na prowadzeniu. Pomoc była w drodze, tyle, że ta pomoc musiała pokonać drogę o wiele dalszą. Ed miał świadomość, że przez kilka minut, a może i więcej, jest zdany sam na siebie.
Minął kolejny zakręt, zastając scenę, której się nie spodziewał. Przewrócony na bok van leżał na przeciwnym pasie, wbity solidnie w barierkę, wygiętą jak harmonijka i odrzuconą gdzieś daleko w przód. Silnik dymił, nie był to jednakże zwiastun wybuchu, Walters za dużo czasu spędził przy silnikach takich wozów, żeby wierzyć w jakikolwiek film, na którym wszystko stawało w płomieniach.

To jednak niewiele zmieniało w sytuacji, bowiem przez okno pasażera, znajdujące się aktualnie na górze, wyskoczył właśnie jakiś łysy facet w czarnym kombinezonie bojowym i pistoletem maszynowym w ręku. Usłyszał, a potem dojrzał nadjeżdżającego. Nie do końca naturalne, wspomagane technologią spojrzenia zetknęły się. Zadziałał czysty instynkt. Ręka tamtego uniosła się z niesamowitą szybkością, dokładnie w chwili, kiedy Ed pochylił motor, wprowadzając go w ślizg po asfalcie. Seria przeszła górą, a przeciwnik przeskoczył na drugą stronę przewróconego pojazdu krzycząc coś do komunikatora, w chwili gdy motocyklista przetoczył się i znieruchomiał, minimalnie tylko poobijany. Odległość do tamtego to wciąż było ze sto metrów.
Mógł poczekać na wsparcie.
Mógł zacząć działać.
Pomiędzy nim a przewróconym vanem był wyłącznie asfalt. Nie widział nic w środku tamtego pojazdu, oglądał bowiem od swojej strony jego tył i podwozie.
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 21-01-2013 o 00:48.
Sekal jest offline  
Stary 25-01-2013, 00:57   #123
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
In My Time Of Dyin Bob Dylan - YouTube

De Jesus spotyka Jezusa...
Zaczyna się jak kiepski dowcip, si?

Jak zza grubej szyby dobiegał do niej miękki męski głos. Znała ten głos. Dobrze się jej kojarzył.

Była przekonan, że zginęła. Myliła się?
- No już, otwórz oczy.

Otworzyła. Chociaż każda komórka w jej ciele wzbraniała się przed tą czynnością. Najpierw pojawił się ból. Zalał ją jak fala światła słonecznego po odsunięciu ciężkich szczelnych zasłon.
- Trzymaj sie maleńka. Jedziemy do szpitala.

Z konsternacją odnotowała, że siedzi na motocyklu a Ed trzyma ją za ramiona i czeka na włączonym silniku. Tylko na co?

- Musimy jechać - ponaglał.

A tak, czyli czekał na nią. Wszystko docierało do niej z opóźnieniem. I dlaczego wszystko ją bolało? Oprócz rozległych stłuczeń z pewnością miała złamaną rękę. Bolała ją głowa, oddychała z trudem.
Walters zresztą też bez skazy nie uszedł. Miał krew na twarzy, prawdopodobnie swoją.
I nagle wszystko do niej wróciło. Wspomnienie strzelaniny, wybuch, jazda vanem i...

- Walters! - niemal krzyknęła. - Port Washington Yacht Club. Widziałam namiar na GPSie. Trzeba tam kogoś wysłać. Złapać ich za rękę zanim zdążą się zwinąć.

- Po drodzę zadzwonię do Dirkuera - Ed wyraźnie poganiał. - Okay, im on it. Hang on honey. Wszystko bedzie dobrze you crazy woman! Nie masz dla kogo życ? - Ed wyrzucil ze złością ale taką ktora wynika z troski.

- Poczekaj - mózg Felipy pracował z kolei ociężale. Przez chwile sprawiała wrażenie jakby chciała zejść z motocykla. - Obszukałeś go? I pozostałych? Same trupy? - wskazała na leżącego w kałuży krwi solosa.

- On nie zyje. Tak samo jak reszta. Zabilem dziś pieć osob. - warknął. - więc nie złaź na ziemie, bo nie mam ochoty na dalsze przelewanie krwi dzisiaj!

- Nie wkurwiaj się na mnie - latynoska spuściła wzrok. Jej złamana ręka akurat odezwała się ostrym bólem i kobieta wydała z siebie gniewny syk. Zdrową ręką objęła Waltersa w pasie dając znak, że jest gotowa.
Ruszyli z piskiem opon. Latynoska starała się za wszelką cenę zachować przytomność. Oparła się czołem o plecy mężczyzny i zacieśniła uścisk.

Podczas jazdy Walters wykonał telefon do Dirkuera podajac namiary na przystań. Sądząc po strzępkach rozmowy jakie dochodziły do Felipy - nie byli jednomyślni.

Pod szpital dojechali akurat w chwili kiedy Felipa zaczęła znów odpływać. Otrzepała się z ćwierćsnu szybkim ruchem głowy co w rezultacie wcale nie pomogło.
- Wayland... Nic mu nie będzie? - zapytała kiedy zgasił silnik.

- Na wojnie widzialem gorsze przypadki ale musisz przygotowac sie na najgorsze. - powiedzial spokojnie Ed. Nie dawał falszywej nadzei.
- Wszystko w rękach lekarzy i losu...

- Leży w tym szpitalu? - latynoska wskazła gestem na wejście. Niezbyt zgrabnie zeszła z motocykla i zaczeła kuśtykać w tamtą stronę. - Chcę go zobaczyć.

- Powinien być tutaj. - przytaknął zapytany. - Zobaczysz jak jest. - dodał schodząc z motoru. - Chodź tutaj. - podszedł i udzielił jej ramienia aby się na nim wsparła. - Złamałaś rączkę, co? Mam szczerą nadzieję, że to ta, którą usypujesz strzałki. - powiedział pogodnie oddychając z trudem.
- Bardzo zabawne - prychnęła. - Bo pomyślę, że się o mnie martwisz.

Dopiero teraz widać było, że Ed zostawia za sobą ślady krwi, która kapała spod płaszcza i ściekała po spodniach na buty i ziemię.

- Puta Anhel, krwawisz. Kolejny postrzał? - zapytała jakby robiła mu o to wyrzuty. Zmieniła pozycję i teraz zamiast wspierać się na nim postanowiła wspierać jego bo może silił się na dobrą minę do złej gry i gotowy jest zwalić się jej nieprzytomnie na chodnik zanim przekroczą próg szpitalea.

- A teraz zapytam cię o coś Ed - poruszali się w ślimaczym tempie jak para turystów, która nie chce przegapić żadnego szcegółu krajobrazu. - I proszę cię żebyś mi szczerze odpowiedział - Felipa spojrzała na niego żeby widzieć jego oczy. - Jesteś kurwa tajniakiem?

- What the fuck are you talking about out of the blue? - Ed spojrzał na Felipę jakby upewniając się czy to nie głowa zamiast ręki ucierpiała najbardziej. Potem dodał już spokojniej. - Co masz na myśli?

- Słyszałam ich conversacion, w vanie - szli przed siebie chociaż Felipa nie spuszczała z Waltersa czujnych oczu. - Że zlokalizowali snajpera i że to "ten tajniak". Przez ostatnie dni zdążyłam się zorientować, że ich wywiad działa wyjątkowo prężnie. Gnoje przypuszczalnie znają ulubiną markę moich płatków śniadaniowych więc skoro mówią, że jesteś tajniakiem to daje mi to podstawy aby tą opcję rozważyć. Po prostu... por favor Walters, mów jak jest. Kłamać to ja a nie mnie, si? I jeśli jesteś gliną... czy powinnam zacząć się zwijać z tej imprezy? Moja kartoteka jest wystarczająco gruba carino, nie chcę więcej problemów z prawem. Po tym co było między nami... jesteś mi to winny.

Zatrzymał się. Obrócił w jej stronę i poważnie spojrzał zaglądając głęboko w oczy.
- Nie. Nie jestem gliną. Nie musisz się bać. Nie pracuję dla rządu. - powiedział powoli i wyraźnie. - O resztę nie pytaj. Wiedzieć za dużo o cudzych, niebezpiecznych sprawach, to niebezpieczna rzecz. Naraża wszystkich zainteresowanych. Od tego, od lat są takie zabawki jak serum, hipnoza lub szantaż. czasami nie wiedząc więcej mniej ryzykujesz. Nie ufasz mi? - zapytał poważnie.

Ostatnine pytanie zadziałało na Felipę jak cios tępym narzędziem w tył czaszki. Zaskoczona uchyliła usta, wzruszyła ramionami w dość bezradnym geście, uniosła dłonie jakby chciała wspomóc się nimi aby wytłumaczyć mu coś skomplikowanego.
- Hijo de puta - zaklęła, złapała Waltersa w pasie i oderwawszy od niego spojrzenie zaczęła prowadzić po schodach do gmachu szpitala. - Nie wiem, Ed. Czy... jak się tam naprawdę nazywasz. Nie sądzisz, że powinnam chociaż znać twoje imię abyś miał prawo zadawać mi takie pytania?

- Please let me introduce mysel. - zaczal Ed slowami z Rolling Stones. - my name is Edward Hippolyte Walters. - z ulga wszedl na ruchome schody obejmujac latynoske.

- En serio? - Felipa jęknęła łapiąc się za żebra. - Myślałam, że tajniakom tworzy się fałszywą tożsamość.
Na ruchomych schodach pozwolila sobie na chwilę wytchnienia i namiastkę uśmiechu.
- Edward Hippolyte? To chyba jeszcze gorsze niż Felipa Encarnacion.
Szybko było zmuszona przestać się śmieć. Powoli wypuściła powietrze walcząc z falą bólu w okolicy klatki piersiowej, oparła czoło na piersi Waltersa i naturalnym i niewymuszonym ruchem objęła go w pasie.
- Trochę - po chwili mruknęła mu w kołnierz. - Ufam ci trochę. Na moje standardy to i tak sporo.
- Good - widać odpowiedź go zadowoliła. - Ja tez ufam sobie tylko troche. - przytulil ją zanim się rozstali i ona pobiegla do faceta, ktorego kochała naprawdę.

* * *

Zostawiła Waltersa w rękach lekarza i dopiero wtedy poszła szukać Waylanda. Haker istotnie leżał w tym samym szpitalu na oddziale intensywnej terapii i dobrą wiadomością był fakt, że jego stan z krytycznego poprawił się na ciężki. Lekarz za cholerę nie chciał wpuścić jej do środka ale pozwolił chociaż zerknąć przez szpitalną szybę.
Michael wyglądał strasznie. Blady cień człowieka jakiego znała uwięziony w plątaninie rurek i kabli.
- Kiedy stanie na nogi?
Lekarz przyglądał się jej jakby mówiła po klingońsku.
- Pani ma złamanie otwarte. Widział już panią lekarz?
- Najpierw chciałam porozmawiać o stanie mojego przyjaciela.
- Obrażenia są bardzo rozległe... Liczne złamania, wstrząs mózgu, odłamki w większej partii ciała...
- Ile będzie musiał tu zostać?
- Przynajmniej kilka tygodni. Ciężko też przewidzieć czy odzyska pełną sprawność. Oczywiście możnaby zastosować nanoboty ale tutaj zabieg byłby kosztowny...
- Ile?
- Pięć tysięcy.

Zapłaciła bez wahania. Okres rekonwalescencji miał skrócić się z kilku tygodni do kilku dni i zapewniono ją o niewspólmiernie lepszych wynikach. Pięć tauzenów. Zapłaciłabym więcej gdyby było trzeba. Są sprawy ważne i ważniejsze.

Tolerancja Felipy na szastanie kasą skończyła się jednak kiedy lekarz i jej zaproponował pokrycie ulepszonych świadczeń z prywatnej kieszeni.
- Dwa tauzeny? En serio?
- Ma pani poważne złamanie ręki.
- I?
- I krwotok wewnętrzny.
- Dacie mi na to jakieś pigułki, si?
- I trzy pęknięte żebra.
- Od tego się nie umiera.
Lekarz wzruszył tylko ramionami.
- Zapewnimy pani fachową opiekę. Ale później musi pani leżeć. Poruszanie się w pani stanie jest dość niebezpieczne. I będzie bolało.
- Do cholery, nie żyjemy w śedniowieczu. Dacie mi jakieś painkillery, si?

Pokusiła się o telefon do Dirkuera ale rozmowa trwała jakieś dziesięć sekund. Stanowczo odmówił pokrycia kosztów za jej przyspieszone leczenie. Korporacyjne kutwy. Właśnie wydała większą część kasy, którą zarobiła na C-T. Ten interes robił się coraz mniej opłacalny.

Z ręką wpakowaną w gips i na mocnej dawce środków przeciwbólowych ruszyła na poszukiwania Eda. Była ciekawa czy i jego naciągnęli żeby zostawił w tym cudownym przybytku trochę mamony.
- Mam leżeć i się nie forsować - oznajmiła z uśmiechem obracając w palcach fiolkę z pigułkami i czytając skład. - Jedyny plus. Może fajnie kopać.
Okazało się, że Remo i Ferrick czekają na nich w kolejnym anonimowym motelu. Była ciekawa co dzieje się z Evans bo o niej Ed nie wspomniał. W między czasie musi kupić nową katę do holofonu i skontaktować się z Bulletem. Musi poinformować go o Michelu i dopytać o najemników. Prawdę mówiąc ta robota coraz mniej jej leżała. Pieprzyć wynagodzenie i Dirkuera. Chciała możliwie szybko wyplątać się z tego mierda, dojść do siebie, przeczekać te cholerne wybory, bo było pewnym, że dlatego sukinsyni tak cisną. Muszą odzyskać sprzęt przed godziną zero. Dlatego powinni wziąć ich na przeczekanie a później na spokojnie upłynnić towar i podzielić się zyskami. Walić C-T. Narażała dla nich swoja zgrabną latynoską dupę a oni nie chcą zapłacić za jej leczenie? Prawie jak zatrudnianie na czarno nielegalnych imigrantów. Korporacje i ich polityka socjalna, puta. Już lepiej robić dla mafii.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 25-01-2013 o 01:06.
liliel jest offline  
Stary 26-01-2013, 06:37   #124
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Nie mogą zrobić jej krzywdy!
Ed rozejrzał się po okolicy. Tym razem musiał lepiej ocenić sytuację. Tym razem od tego zależało jego życie. Nie wiedział czy Felipa przeżyła wypadek. Samochód przeleciał nad niską, betonową barierką dzielącą expresway po środku i wbił się w metalową już po drugiej stronie przeciwległego pasa.
Nie!
Fuck.

Za wcześnie było na jakiekolwiek wsparcie. Okolica była pusta. Wyglądało na to, że kierowca stracił panowanie nad kierownicą. Na takie akcje nie zabiera się przygodnych frajerów na kierowców. Żachnął się pomyślawszy o Waylandzie. Wyjątek potwierdzający regułę. Auto dymiło przewrócone na bok. Podejrzewał, że szyki najemników pomieszała Felipa. Do wraku miał sto metrów. Czasu na podjęcie decyzji kilka sekund. Kryć się za położonym motorem nie było najmniejszego sensu. Od tak sobie podejść wraku nie mógł po odkrytym terenie. Zerwał się do biegu w kilku sprawnych ruchach, uprzednio, nie odrywając wzroku od podwozia furgonetki złożywszy karabin snajperski. Dłużej nie było co się zastanawiać i na co czekać.
Niepotrzebnie ją narażałem...
Ed ruszył poboczem, skulony i szybki. Wiadukt znajdujący się niewiele dalej za rozbitym vanem wydał mu się najlepszym miejscem. Był też wygodniejszy do obserwacji, bowiem dopóki znajdował się po przeciwnej stronie drogi wciąż widział tylko podwozie przewróconego samochodu. Po kilku sekundach usłyszał cichą eksplozję.
What the fuck?
Znowu cos wyleciało w powietrze. Miasto nocą było niczym pole bitwy, nie zdziwiło go to zbytnio. Nawet gdyby to miał tym razem budynek Umbrelli złożyć się jak domek z kart.
Piepszony Wayland musiał być jej facetem!
Przebiegł dobre sto metrów, znajdując się teraz już naprzeciwko vana i kryjąc pomiędzy drzewami. Nie było tu zbyt jasno, spora część latarni nie działała najlepiej. Być może żadnej ze stron to nie przeszkadzało. Kilkakrotnie pociągnął za spust za każdym razem widząc, że chybił. Strzelał raczej, żeby przypilić wroga za czarną barykadą furgonetki, aby nie miał szans na komfortowe strzelanie do kaczki, którą był teraz Ed, mimo osłony nocy i tych kilkunastu drzew, które porastało pas zieleni między jakimś zjazdem a autostradą. Ze swojego miejsca przeciwnik migał mu już momentami, nie pozostając biernym. Na szczęście chybiał również tylko pobudzając Waltersa do szybszego biegu. Czy się bał? Gdyby się zatrzymał i miał czas zreflektować, wczuć w emocje to pewnie stwierdziłby, że tak. Jednak podczas działania, kiedy stawia się wszystko na szali życia i nie ma odwrotu, lęk o nie zostaje gdzieś daleko w tyle z tyłu głowy wyprzedzony przez pompowaną adrenaliną determinację. Kwadratowy osiłek przestał ogryzać się pociskami, bo Ed wbiegł już na zakręcającą rampę, która wiodła na most przecinający w poprzek drogę z nieruchomym pojazdem. Zniknął z pola widzenia przeciwnika, który postanowił wykorzystać czas do swoich celów inaczej jak bezczynne mierzenie w barierkę wiaduktu, gdzie mógłby wychylić się czarny hełm motocyklowy Eda.
Walters wyjrzał ostrożnie.
Był bezpośrednio nad pasem drogowym, na którym w oddali leżał na poboczu jego motor. Najemnik nie próżnował. Najwyraźniej pozbył się w tym czasie szyby i wyciągał kogoś ze środka. Skurwysyn musiał mieć niezłe wspomaganie, żeby wybić kuloodporne, przyciemniane okno. Z drugiej strony mogło wylecieć samo podczas wywrotki lub niektóre podzespoły auta wciąż działały i może musiał tylko nacisnął przycisk opuszczania szyby. Tak czy inaczej jedno ciało jakiegoś mężczyzny już leżało na asfalcie, nieruchome. Czy martwe, nie wiadomo. Ed z tej pozycji widział też, że inteligentne polimery, z których zrobiono pojazd, zdecydowanie nie sprostały uderzeniu w ścianę, chociaż strefa zgniotu nie była duża.
Żyje. Nie żyje. Żyje. Nie żyje?
Walters przesunął się jeszcze kilkanaście metrów przebiegając zgięty do ziemi i miał już lepszy ogląd sytuacji. Drugą osobą, którą tamten wyciągał, była Felipa. A więc żyła! Nie miał czasu pozwolić radości na zmianę jego stężałej w skupieniu twarzy. Uklęknął, wyćwiczonym ruchem unosząc broń. Tamten już był na ziemi, ciągnąc za sobą latynoskę jak bezwładną kukłę. Ed miał może sekundę na wycelowanie, ale dla doświadczonego snajpera było to dość. Musiał trafić...
I trafił.
Nie wyglądało to jednakże tak, jak sobie wyobrażał. Mężczyzna zrobił coś na kształt niesamowitego uniku. Krótkim ruchem głowy na bok oszukał przeznaczenie i choć pocisk i tak trafił, to nie zabił. Przeorał go nad uchem, a najemnik przewrócił się, być może także celowo, bo zniknął za vanem, nie dając szansy Waltersowi na powtórzenie strzału. Felipa zsunęła się na jezdnię, zupełnie bezwładna. Jej prawa ręka wygięta była w nienaturalny sposób w kierunku sugerującym złamanie otwarte.
Ołć! Zajebię ich wszystkich...
Kimkolwiek był tamten człowiek, musiał mieć w sobie elektronikę i dużo metalu za grube pieniądze. Ed był pewien, że pocisk skrzesał skry, a nie krew. Zadrutowany skurwysyn jakby to powiedziała de Jesus. Trafiła kosa na kamień, pomyślał Ed zarzucając karabin na plecy. W oczach solo Ed musiał stanowić mało przekonywujące zagrożenie, jeżeli faktycznie wiedzieli o nim tyle, ile sugerowali. Przynajmniej w walce wręcz. Cokolwiek by się działo, Ed niemiał zamiaru tanio skóry sprzedać, choć wiedział, że w żelaznych kleszczach wspomaganego wszczepami mięśniaka, nie będzie miał żadnych szans w walce wręcz. Zamiast pakować wszczepy we własne ciało, Ed wolał pakować pieniądze w broń, która wyrównywała w takich sytuacjach szanse obu stronom. Dopóki miał amunicję, czuł się półbogiem. Wysunął z kabury pistolet, który warty był na czarnym rynku razem ze snajperką ćwierć nagrody za głowę Felipy. Płaszcz zapiął się automatycznie, dopasował do ciała nie krępując ruchów.
Honey, here I go!
Walters zwinnym ruchem upewniwszy się, czy nie nadjeżdża żaden pojazd, sprawnie przeskoczył przez barierkę spadając trzy metry w dół. Wylądował zwinnie w półprzysiadzie gotowy do przeturlania w bok, gdyby chowający się na tyłach wraku osiłek rzygnął pestkami z karabinu.
Jakiś samochód przejechał bez zwalniania nawet na moment, chwilę potem wręcz mignęły dwa ścigacze, pędząc powyżej 300 km/h. Na wsparcie którejkolwiek ze stron było jeszcze za wcześnie. To były postronne gapie. Walters zbliżał się do vana powoli, szóstym zmysłem rejestrując poruszanie się kolesia za pojazdem. Dźwięk kroków, przygotowanego do strzału pistoletu maszynowego. A potem... głos.

- Poważnie chcesz dla niej ginąć, Walters? Dla tej ćpunki?!

Najemnik, sądząc po głosie, wydawał się rozbawiony. Czy Ed robił to tylko dla niej? Co za różnica, ważne, że faktycznie ryzykował życie.

- Rzuć to. Jesteś już spalony. A nam przyda się ktoś taki jak ty. Wypłacimy ci całą nagrodę za tę laseczkę. Jej kochanek przeżył naszą małą niespodziankę?

Fuck. Wayland. I fuckin knew it... Goddammit!
Na koniec rozbawienia było jeszcze więcej w wypowiadanych słowach. Głos przesuwał się nieznacznie, ale pozwolił też dotrzeć Waltersowi prawie do samego vana.

- Są w życiu takie rzeczy, których nie można kupić. Są bezcenne do czasu kiedy przestają nimi być...

Ed gadał od rzeczy nawet nie starając się zrozumieć sensu własnych, wypowiadanych słów. Miał raczej nadzieję, że najemnik to zrobi, a że facet nie był typem inteligenta, to mogło mu to zająć chwilę dłużej. Ed potrzebował czasu. Chciał grać na zwłokę przy odkrytym podwoziu oceniając szanse spowodowania wybuchu. Nie było jednak takiej możliwości. Pojazd był elektryczny. Kto wie, może gdyby była na jego miejscu tutaj Ann, to miała by przy sobie granat. Ed saperem nie był a cała akcja pościgu była niezaplanowana. Z wyposażenia bojowego nie miał przy sobie nic innego prócz broni palnej.

- Pół miliona, Walters. Pomyśl co możesz zrobić z taką kasą. I zapomnimy o tym, że zabiłeś dwóch naszych. To co, zastanów się. – widać facet też grał na zwłokę.

Ed zerknął na nieprzytomną Felipę.
Na cholerę narażała tego Waylanda? Gdyby baran jej nie kochał, to by nie panikował i nie palił gum na ulicy... Jesus! Spierdoliłem to wszystko koncertowo. Nie wybaczy mi jak się hacker przekręci...
Najemnik albo czekał na posiłki albo chciał zaatakować z partyzanta. Gadać z nim w nieskończoność w tej absurdalnej sytuacji Walters nie miał, ani ganiać dookoła auta z kryjącym się po drugiej stronie przewróconego furgonu najemnikiem, więc zrobił to po co podszedł do wraku. Zresztą jak o kasę szło, to może się zastanowi nad strzelaniem do nich... Że może się chociaż zawaha...
Nie zostawię Cię.
Uniósł Felipę na tyle, by móc na pół nieść, na pół ciągnąć, pozostawiając jedną rękę całkiem wolną. Tamten za wozem przez chwilę może kalkulował szanse, a może właśnie czekał na to, co obecnie zrobił Walters, bowiem wypadł zza wozu nagle i nie czekając na odpowiedź. Przez sobą trzymał pistolet maszynowy...
Był szybszy od motocyklisty, który zdążył wycelować, ale to broń przeciwnika wystrzeliła pierwsza. Kula trafiła Waltersa w bark, mężczyzna jednak zacisnął zęby i sam wystrzelił. Minimalnie wytrącony z równowagi nie trafił w głowę a w pierś, tuż pod szyją. Za słabo na bojowy uniform przeciwnika, który nie zdjął palca ze spustu. Kolejna kula uderzyła w pierś Eda, padającego już na ziemię, razem z Felipą, której tamten przecież nie chciał zabić. Wymiana ognia z tak krótkiej odległości musiała się źle skończyć. Ale to Walters był tu snajperem. Drugi pocisk elektrotermalnej amunicji wpakował już w twarz napastnika. Zaiskrzyło, gdy tamten padał jak kawał metalu. Leciało z niego tyle samo iskier co krwi, wydawał się jednak być trupem.
Ed przeturlał się z pleców na zdrowe ramię i dźwignął na łokieć, po czym najszybciej jak umiał wstał na nogi. Dostał znowu w bark.
Fuck!
Ból był przeogromny, ale przecież mogło być gorzej. Wzmocniony na piersiach kevlarem płaszcz zatrzymał uderzenie w pierś, choć ból z niej promieniujący mógł sugerować pęknięte żebra lub co najmniej stłuczone mięśnie klaty. Z trudem łapał oddech jakby płuca zapadły się niczym balonik ze spuszczonym powietrzem. Na wdechu podszedł do Felipy i odciągnął ją na pobocze aby nie wpadła pod koła żadnego najeżdżającego pojazdu. Potem ruszył do najemnika i bezceremonialnie wpakował mu na wszelki wypadek jeszcze dwie kule. Ciężko dysząc pod czarną przesłoną hełmu, lecz w końcu łapiąc oddech, zrobił kilka kroków ku leżącemu na jezdni nieprzytomnemu kompanowi Solo. To chyba musiał być ich dowódca, skoro golem ratował go w pierwszej kolejności. Ed wyrwał chwasta pociągając za spust odwracając głowę na bok obserwując okolicę. Wszystkie kamery w okolicy rejestrowały z pewnością każdy szczegół. Nic na to nie mógł poradzić. Kto wie, może gdyby mil przy sobie zagłuszać... Ostrożne wejście do wywróconego auta zajęło mu kilka sekund dłużej niżby to być miało, gdyby był w pełnej formie. Nie sprawdzał czy żyją, lecz widział, że ani na przesłuchanie nie ma czasu ani luksusu miłosierdzia zostawiać najemników żywymi. Kilka strzałów z bliskiej odległości zadławiło sprawę. Kończył to co zaczęli i zostawiał wiadomość następnym.
Back the fuck off. Or die.
Bezceremonialnie i metodycznie przeszukał wszystkie trupy. Zebrał holofony.
Spierdalamy mała.
Tym razem już przerzucając Felipę przez zdrowe ramię truchtem pobiegł do przewróconej na bok maszyny. Sto metrów zdawało się być dla tracącego krew i siły Eda niczym ostatni kilometr maratonu...
W końcu wsadził ją na motor. Z głowy leciała jej strużka krwi przez czoło i kapała na policzek. Ale oddychała stabilnie.
Wysłał wiadomość i niemal natychmiast otrzymał potwierdzenie od adresata.
Spróbował ocucić dziewczynę. To nie była żadna paniusia. Może da rady utrzymać się sama w jeździe. Inaczej weźmie ją „na bak”, co zważywszy na jego uszkodzony bark i unieruchomioną przez to rękę, samo w sobie było dość ryzykowne. Jak życie w NYC.
Pogładził jej policzek ocierając z krwi.
Z trudem otworzyła oczy.
Jakaś ty śliczna, nawet w takim stanie...


(...)

Ruszyli zostawiając za sobą śmierć i zniszczenie.
Wysłał dla Remo wiadomość zapisując ja głosowo, ale hacker nie odpisał.
Po drodze zadzwonił do Dirkuera.

- Alan. Najemnicy polujący na przesyłkę Suareza, te same ciule, których szukasz, tyle, że martwe, są do pozamiatania. – podał miejsce rozbitego wraku. – Żywi z tej szajki są prawdopodobnie pod tym adresem. – podał dane o klubie jachtowym. - Wyślij ludzi póki jest czas. My nie damy rady.

- Absolutnie. Nie ma mowy. Nie możemy od tak wysyłać oddziałów na niesprawdzone i niepotwierdzone akcje. – zaprzeczył chyba nawet bez namysłu, ale z przekonaniem swojej słuszności.

A pies cię...

- Rób jak chcesz. Chciałeś informacji to masz. Tyle w tym temacie. Jesteśmy ranni. Niech szpital przygotuje lekarzy.

- Będą czekali. – spuścił z tonu.

Dlaczego tak, a raczej dlaczego nie? Czyżby Dirkuer nasłał na nich sprzątaczy? Nie...

Za chwilę w słuchawkach hełmu pojawił się głos Ann.





***






Szybko i bez przygód dojeżdżali pod szpital.
Wiedział, że zaleje się w trupa po tym wszystkim. Będzie pił kilka tygodni. Lepsze było to, niż zmierzenie się z demonami emocji na trzeźwo. Bo, że egzekucja na najemnikach wróci do niego w długim orszaku sennych koszmarów bladych trupich twarzy, nie miał wątpliwości. Jak nie dzisiaj, nie jutro, to za jakiś czas. Dyrdymały, że mogli mieć żony, kochanki i dzieci. Ze ktoś będzie po nich płakał. Że komuś ich zabrał na zawsze.
Fuck it.
Ilu uratował od straty najbliższych wysyłając przedwcześnie tych cyngli na tamten świat? I tak będzie miał kaca moralnego. Choćby takiego małego, którego zmywa się bezinteresownym czynem. Zakamuflowanym kupnem samoprzebaczenia. Tak było zawsze gdy bawił się w Boga. Na najbliższe dni jednak dni musiał zdusić sumienie i nie myśleć. Nadmiaru czucia i myślenia najchętniej odłożyłby na emeryturę a dzisiaj żył dniem dzisiejszym. Najważniejsze, że robił to co uważał za słuszne. Jutra mógł przecież nie dożyć...




***





Wychodził ze szpitala czując się na trzy ćwierci gwizdka lecz o całe niebo lepiej niż gdy do niego wchodził. W ciągu dwunastu godzin miał być znowu jak młody bóg. Lekarze uwinęli się w niecałą godzinę. Superspray, nanoboty i pełna anestezja dla bogatych. Goldstein skończył dyżur. Ed dyskretnie rozglądał się czy nikt go nie obserwuje. Według Ferric cyberwszczepista mógł być pod obserwacją prześladowców Jack. Ciekawe czy to ci sami przyjemniacy, z którymi zapoznali się dzisiaj z de Jesus?
Felipę z kolei jakby zdjęli z krzyża.
O, o. Co jest?

- Fuck. – zaklął słysząc jej słowa. – Jak tobie nie zależy, to mi zależy honey. Póki jesteś ze mną nie będziesz chodzić jak połamana, ostatnia fleja. – zatrzymał się i zawrócił ja o sto osiemdziesiąt stopni.

- Chodź kupię Ci zdrowie kochanie. Oddasz w naturze. – puścił oczko żartobliwie podszczypując pośladek latynoski.

W poczekalni na spokojnie przygotował i wysłał dwie ważne wiadomości. A w zasadzie jedną. Do dwóch adresatów.
Dobrze, że „Chinkie” pomyślała o motelu bliżej. Tylko czemu Remo nie odpisał... I co z paraliżem Jack?
Ze skwaszoną miną, w oczekiwaniu na latynoskę, siedział na elektrycznym wózku inwalidzkim okręcając się na korytarzu dookoła własnej osi.
Na nowym kwadracie mieli obgadać nową sytuację. Miało wyjaśnić się wiele rzeczy.
Czy w takim stanie nadal będą realizować plan wymiany fantów na podpuchę? Czy zaatakują willę na przedmieściach? Czy znajdą tam Newt Weaver? Czy Miracle jest cudem czy cuda? Gdzie jest słonko kiedy śpi...
Co właściwie osiągnął w ciągu tych kilku dni? Dwa postrzały. Więcej wydanej kasy niż zarobionej. Kupa trupów, kupa wątpliwości i kupa nowych wrogów. Same kupy.
Shit...

Felipa miała fajny biust.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 26-01-2013, 10:55   #125
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Co za przyjemne i pachnące domowym ciastem miejsce. Jakoś parę godzin wcześniej ta obskurność i parszywe mordy nie robiły takiego wrażenia, no ale parę godzin temu nie miała sparaliżowanej lewej połowy ciała. Ale chwilę jeszcze zamierzała poczekać, tak do zamknięcia knajpy nim skorzysta z propozycji Roya. Swoją drogą ciekawe w co on się znów wpakował.
"Poczekaj jeszcze chwile z kumplem. A co do problemów: przy da ci się do czegoś na wpół sparaliżowany lekarz?"
„Nie nada, muszę pozostać mobilny"
.
Pewnie także znaczyło, że ma kogoś na karku, jak sympatycznie.

Zgodnie z założeniami co półgodziny Evans korzystała z pomocy barmana i wychodziła nałapać świeżego powietrza, około godziny pierwszej dostała to na co liczyła. Odezwała się Ann, że zadzwoni za piętnaście minut i że sprawa jest pilna. Lekarka już nie wracała do środka i kiedy tylko zawibrował holofon była gotowa.
- Dzieje się coś? - pytanie Jack padło zamiast prostego "hello" czy "co słychać"
Przez chwilę po tym pytaniu po drugiej stronie łącza panowała cisza:
- Dziwne pytanie w zaistniałej sytuacji - W głosie saperki dało się słyszeć nutę podejrzliwości - To ty prosiłaś o kontakt.
- Ano. Ale ty podkreśliłaś pilność. Nieważne. Tak jak pisałam: mam pół ciała sparaliżowane, lewe pół dla jasności i namierzają nadajnik. Wygłuszyłam go i mam info od brata, ze przy dobrym sprzęcie da się sprawdzić skąd jest namierzany.

- To może nie mieć teraz znaczenia. Sprawdziliśmy z Remo jedna z melin, których adres podał nam Carlos. Były tam te same namiary i kolejne pięć adresów. Mówiłaś że masz dostęp do najemników. Trzeba je sprawdzić jak najszybciej. Skoro oni wiedzą że majstrowałaś przy nadajniku Diego może nie mieć wiele czasu. Po rozmowie prześlę ci te adresy. Zastanów się, który może być najbardziej prawdopodobny, ale być może należy sprawdzić wszystkie.
Jack przez chwilę milczała.
- Najemników mogę poszukać. Ale ja sama nic nie zrobię, nie dam rady przejść dziesięciu metrów bez pomocy. A przydałby się nadzór. Nie mam wśród nich pewniaków.
- Wiesz Jack ja jak na dzisiejszą noc mam dość wrażeń. Felipa i Ed są w szpitalu, a tym się trzeba zająć w ciągu kilku najbliższych godzin... - Ann zastanowiła się - W tej melinie znaleźliśmy półprzytomną dziewczynę więzioną w klatce. To kolejny dowód, że oni mają coś wspólnego z porwaniem Newt, a to oznacza, że możesz w sprawę wciągnąć Madsena. Nadaje się na nadzorcę. Może też mieć swoich ludzi, a sądząc po jego ostatnich działaniach jest tą sprawą osobiście zainteresowany. Gdyby miał wątpliwości powiedz mu, że Remo odkrył w tej melinie zapisy o przeniesieniu dziewczyny o pseudonimie "Shanon", według Eda to właśnie Newt.
- W szpitalu? Ale.. dobra, nie chce wiedzieć chyba. Prześlij mi poproszę te adresy i numer do Madsena.

- Dobrze. Odezwę się ponownie za dwie godziny, może będziemy wiedzieć cos więcej. Na wszelki wypadek blokujemy miejsce naszego pobytu. Zrobiło się gorąco.
- Ok, jesteśmy umówione.

Chwilę po rozłączeniu na holofon przyszła wiadomość z numerem Madsena i adresami: dwoma w Bronxie, dwoma na Brooklynie i jeszcze jednym w Queens. I informacja, że w melinach, przynajmniej według systemu, siedzi jeszcze sześć osób w tym dwie płci męskiej.

Ok, nie było po co wracać do klubu, trzeba było działać. Jack zaczęła od wysłania wiadomości do brata, tym razem pojawienie się kolegi było wysoko wskazane. Może nadajnik wskaże jej jeden konkrety adres? W oczekiwaniu na auto zaczęła organizować najemników. To tak naprawdę byli zawsze bardziej znajomi Diego niż jej, ale wiedziała że byli profesjonalistami. Do dwóch miała gdzieś zapisane numery w czeluściach swojego podręcznego kompa.
- Hallo? – głos całkiem świeży i niezaspany. Dobrze, przynajmniej nie obudziła Alejandra Torresa.
- Tu Jack Evans, dziewczyna Diego, słuchaj potrzebuje…
- A Jack! Gdzie kurde ten idiota twój chłopak? Noc z pokerkiem opuszcza, powiedz mu, że jak zaraz nie przylezie to mu skopiemy dupsko co nie chłopaki?

Chłopaki się zaśmiali gdzieś w tle.
- To będziecie musieli ustawić się w kolejce. – lekarka krótko i zwięźle opowiedziała przeżycia ostatnich kilku dni, oczywiście pomijając szczegóły zlecenia dla korpo. W międzyczasie Torres zwinął się w jakieś ustronniejsze miejsce.
- I ty dopiero teraz kobieto dzwonisz? Czyś ty oszalała? Kurwa dwadzieścia razy mogli go tam ubić!
- Pomożesz? –
spokojnie przyjęła zjebke na swoje konto. W gruncie rzeczy to dobrze wróżyło zaangażowaniu w sprawę.
- Jasne, mnie i Estabana masz jak w banku. Za free, podaj tylko adresy, chłopaków ściągniemy za tysiaka na łebka czy coś koło tego.
Estaban, drugi do którego miała zadzwonić, widocznie wieczór pokerowy ściągnął ich w to samo miejsce.
- Dobra, coś jeszcze zbadam i wam prześle najbardziej prawdopodobne miejsca. Mam dziesięć patyków, podzieliście się i każdy z was weźmie tylu chłopaków ile da radę.
Jeszcze kilka dni temu miała dwanaście tysięcy eurodolarów od C-T, ale tysiąc już rozszedł się na drobne wydatki, a drugi wolała zostawić na zapłatę kolędzie Roya.
- Dobra, to czekamy. Odwołujemy pokera chłopaki!

Rozłączył się. Dwa miejsca, z pięciu. Lekarka przygryzła wargę i wybrała numer do Madsena.
- Madsen? Tu Jack Evans - odezwała się, gdy tylko usłyszała "hallo". - Mam informację, które cię mogą zainteresować. Możesz gadać?
Chwilę trwała cisza, pewnie Terrence zastanawiał się, kim jest owa Evans. W końcu odezwał się zimnym, cichym głosem.
- Pamiętam cię. Nie pracujemy razem, czego chcesz?
- Nie pracujemy. -
przyznała spokojnie - Ale z tego co wiem ty nadal szukasz niejakiej Newt, prawda?
- Tak jak i wy. Pieniądze to pieniądze.
- Tak jak i my. Tylko, że my mamy spis pięciu adresów, pod jednym z nich wedle naszych informacji powinna być ona, a także osoba, na której mi zależy. Niestety mogę zorganizować dwóch pewnych ludzi by weszli i przeszukali dwie mety. Trzy miejsca pozostają nieobstawione. Moglibyśmy połączyć siły; kasa za odnalezienie dziewczyny mi nie jest potrzebna.

Usłyszała po drugiej stronie głęboki wdech. Tak jakby użyto jakiegoś inhalatora. Głos Madsena stał się nieco głośniejszy.
- Oglądam właśnie ich główną siedzibę. Tu jeden człowiek na pewno nie wejdzie. Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę, a nie próbujesz zrobić mnie w chuja?
- Nie mam powodów by cię robić w chuja. Staram się zebrać ekipę, ale sama ich nie poprowadzę, pół mojego ciała czeka rehabilitacja by łaskawie zaczęło mnie słuchać. Chcę tylko uratować mojego faceta, a wiem, że tobie zależy na dziewczynie. Nie kłamię Madsen, jestem fatalnym kłamcą.
- Jakie to adresy?
- Dwa na Bronxie, dwa na Brooklinie, jeden na Queens. Mam zapisane je w holofonie, mogę ci podesłać, jeśli w to wejdziesz.

- To mi już mówi, że nie ma wśród nich głównej siedziby tej grupy. Dlaczego uważasz, że dziewczyna znajduje się gdzieś tam, a nie w miejscu, na które patrzę?
- Remo odkrył w melinie, którą sprawdził zapisy o przeniesieniu dziewczyny o pseudonimie "Shanon", według Waltersa to właśnie Newt.
- na jednym tchu wyrecytowała wiadomość przekazaną przez saperkę.
- Przeniesieniu gdzie?
- Na którąś z pozostałych melin. Nie sądzę by ryzykowali trzymanie jej w głównej siedzibie. Takie sprawy z reguły się rozsiewa po mieście.

- Pracujące dziewczyny? Wątpię, sprzęt jest za drogi, żeby mieć go w kilku miejscach. Skoro odkrył, że została przeniesiona, dlaczego nie odkrył też gdzie? I skąd? - Madsen drążył, nie wyglądając na przekonanego. - Poza tym co w takim razie robi reszta waszej wspaniałej grupki, co wyjebała mnie z roboty? Niech oni ci pomogą, dla nich to też kasa.
- Dwoje jest w szpitalu, nie wiem w jakim stanie. Pozostała dwójka też raczej w nie najlepszej kondycji. -
zazgrzytała niemal zębami ze złości. Felipa by się przydała do poprowadzenia tej rozmowy - Nie mogę na ich pomoc liczyć.
- Wierzę ci, że jest tam gdzieś twój facet. Nie wierzę, że trzymają tam Newt. Mogę się rozejrzeć lub kogoś posłać, daj te adresy, których nie obstawisz. Nie uzyskasz jednak mojej obietnicy. Nie pracuję za darmo, a mój nos mówi, że pracujące dziewczynki będą gdzie indziej niż tych miejscach. Jedno najbardziej obiecujące sam sprawdziłem.

- Niech będzie i tak. Prześle ci je w takim razie w najbliższym czasie.
- Dobra, bez odbioru.

Tu poszło zdecydowanie gorzej. Jack nigdy nie była urodzonym dyplomatą, a teraz po operacji czuła się jak wrak totalny. Ciągły stres także robił swoje.
- No mała, w tobie cała moja nadzieja, nie zawiedź – mruknęła cicho do klatki, w której siedziała mysz z nadajnikiem. Jeżeli kolega Roya nie zlokalizuje skąd namierzają nadajnik to będzie klęska całkowita...

Z drugiej strony był jednak jeszcze ktoś, chyba. Przez kilka minut Evans bawiła się holofonem rozważając wszystkie za i przeciw.
- A pierdolić to.
Rozpoczęła poszukiwania Hectora Moresa, największego bastarda jakiego znała. Bastarda, który nauczył ją wszystkiego co umiała może z wyjątkiem kwestii medycznych, jeśli ktoś mógł pomóc to tylko on. Chociaż cena za to mogła okazać się wysoka.
 
Nadiana jest offline  
Stary 26-01-2013, 13:09   #126
 
Widz's Avatar
 
Reputacja: 1 Widz ma wyłączoną reputację
Remo pokiwał głową, sam do siebie, gdy wóz tamtych ich minął.
- Niezła sztuczka. Z piwa raczej nici, gdy chcemy pomóc Jack. Sprawdzę jeszcze co znaleźliśmy, powinniśmy jej przekazać to co już wiemy. Jest duża szansa, że ten jej facet gdzieś tam jest. Oni wiedzą, że my wiemy. Jak ma kumpli to powinna skrzyknąć i tyle. Jak go tam trzymają, to w ten sposób ma większą szansę niż podczas wymiany, o ile się pospieszą, zegar tyka. Myślisz, że ta może się jeszcze odbyć?
Haker zaczął zgrywać do komputera dane ze zdobycznej elektroniki.
- Jeśli nie nastąpią nowe okoliczności wymiana może być jeszcze możliwa, ale to kwestia przyszłości. Nie mam pojęcia czy Jack będzie w stanie sensownie rozmawiać. Dziś miała mieć zabieg. Mogę się za chwilę spróbować z nią porozumieć. Mam inny pomysł na sprawdzenie tych lokali - Ann popukała się palcem w podbródek spoglądając w lusterko i na siedzącą z tyłu półprzytomną dziewczynę. - Skoro Madsen jest taki zainteresowany sprawą Newt, może mu dać te adresy niech załatwi ich natychmiastowe sprawdzenie. Możliwość, że w pod jednym z nich są te porwane dziewczyny właśnie bardzo się uprawdopodobniła.

Haker zamilkł na dłuższą chwilę, skupiając się na przeglądaniu informacji. Szybkie przejrzenie tych danych ujawniło jedną główną ich cechę: były to prawie wyłącznie grafiki czasowe, określające skąd dokąd i kiedy. Posługiwano się odniesieniami, a także fałszywymi imionami. Nie było żadnych nazwisk. Z tropów ciekawszych - Remo odnalazł imię "Shanon" - "przeniesiona z numeru pięć do Jedynki". Data wskazywała na 2 tygodnie wstecz. Ogólnie "Jedynka" pojawiała się często, była to pewnie lokalizacja miejsca, z którego te osoby "pracowały", nie było tylko adresu. Były za to lokalizacje pozostałych siedmiu, te same co wcześniej zauważyli na ekranie w melinie. Dwa w Bronxie, dwa te, które już znali, dwa na Brooklynie i jeszcze jedno w Queens. Poza tym natłok różnych informacji, wszystko co działo się w tych miejscach było rejestrowane. Imienia "Diego" nie było, ostatnia została dostarczona dziewczyna do "dwójki", ale poza tym wyglądało na to, że w melinach, przynajmniej według systemu, siedzi jeszcze sześć osób w tym dwie płci męskiej. Baza niestety nie była w pełni kompletna, a może ta z jednej meliny nie posiadała pełnych danych o pozostałych.

Murzyn będąc już pewnym, że nie ma tu nic rzucającego się bardziej w oczy, wyłączył na chwilę ekran komputera, odpowiadając na wcześniejsze kwestie poruszone przez Ann.
- Tak, można zostawić mu wiadomość, zaznaczając, że sami nie mamy środków a liczy się czas. Evans coś mówiła o kumplach Diego, powinna ich skrzyknąć, nieważne czy leży ledwie żywa w szpitalu. To jej cholerny facet. Corp Tech tym nie będzie zainteresowany, wtyki tam nie znajdzie. Mają już teraz pewność, że mamy dużo danych. Myślisz, że spróbują w krótkim czasie zmyć się z tej Jedynki?
- Jedynki pewnie nie skoro nie było tam danych o niej. - Ann szybko przeanalizowała informacje - Jednak pozostałe mety pewnie uznają za spalone i zaczną natychmiast sprzątać. To oznacza, że nie mamy wiele czasu. Mamy pięć adresów do sprawdzenia. Im więcej ekip się nimi zajmie, tym większa szansa powodzenia. Przejdę się kawałek po za zasięg zagłuszacza i zadzwonię do Felipy. Miała organizować najemników do wymiany, teraz mogą się zająć melinami na Bronxie. Lepiej by to ona powiadomiła Madsena i dała mu jeden lub dwa z pozostałych adresów. Najlepiej niech zadzwoni, bo wiadomości mógłby od razu nie odebrać. Zadzwonię też do Jack, by uruchomiła swoje kontakty i posłała kogoś w pozostałe miejsca. Co myślisz o tym planie? Jeśli o mnie chodzi mam jak na jedną noc dosyć mocnych wrażeń.

W chwili, gdy dziewczyna mówiła, Kye wyjął urządzenie lokalizujące wszelkie nadajniki i zaczął sprawdzać zabrany sprzęt i uratowaną. Poza standardowym namierzaniem holofonów zabranych zabitym oraz przenośnego komputera przy badaniu przerażonej dziewczyny, odkrył metalową "opaskę" zaciśniętą nad kostką u nogi. Była bardzo prosta, ale zwyczajna dziewczyna bez dostępu do sprzętu nie miała szans jej zdjąć. Haker poradził sobie w kilka minut, dzięki czemu nie musieli używać siły. Oprogramowanie tegoż cuda nie tylko mierzyło funkcje życiowe dziewczyny, pozwalało też komunikować się z jakimś głównym systemem. Tyle, że namierzenie takiego sygnału pociągało za sobą dwie rzeczy: czas i ryzyko odkrycia. Oznaczało to przynajmniej tyle, że nieznajoma była już "czysta". Co innego sprzęt - Remo nie sądził, by rozsądne było odłączanie blokady sygnału, gdy go używał. Same holofony zawierały listę numerów podobną do tej, którą widzieli u schwytanego wcześniej Carlosa. Potem skinieniem zatwierdził propozycję saperki.
- Nigdy nie planowałem robić za dobrego samarytanina. Od tego są zawodowcy. Ja spróbuję wyśledzić połączenia i zlokalizować Jedynkę. Z tymi dodatkowymi danymi może się udać. I tą opaską z dziewczyny. Tylko musimy się jej gdzieś pozbyć. Znasz jakieś miejsce? Szpital? Niech ją obejrzą. Jak wyjdzie z szoku to powinna być w stanie wrócić do siebie.
Remo wyglądał na zakłopotanego, nigdy wcześniej nie znalazł się w sytuacji, w której na tylnym siedzeniu siedziała laska uratowana z opresji.
- Wracając do ich kwatery głównej, to skoro ja uważam, że mogę ją wyśledzić, oni też mogą tak myśleć. Nawet jak nie zwieją, to się przygotują. Tam już będziemy musieli mieć wsparcie.
- Porozmawiam o tym z Jack. Może w tym jej szpitalu zajmą się nią bez formalności i zadawania niepotrzebnych pytań. Oddanie jej do standardowej placówki mogłoby okazać się kłopotliwe. - Ann ponownie zerknęła na dziewczynę - Trzeba by z nią porozmawiać, ale ja się nie nadaję na rozmowy z kimś w stanie szoku. - Ponownie przeniosła wzrok na hakera - Nie ma co się zastanawiać idę podzwonić. Na wszelki wypadek siadaj za kierownicą. Okolica wygląda na spokojną, ale lepiej się przygotować do natychmiastowego odwrotu.

W ciszy przesiadł się na miejsce kierowcy, a potem znieruchomiał, pogrążony w myślach i zapatrzony na ulicę przed nim. Działo się wiele, zbyt wiele. Kto pomyślał, że skończy jak biały rycerz na jakimś pieprzonym koniu, ratujący damy z opresji. Nie to chciał osiągnąć. Tam miało nikogo nie być. To co zdobyli pozwalało natomiast mieć nadzieję, że rozwiązanie zbliża się szybko. Takie lub inne, nieuchronne. Co będzie dalej? Spojrzał mimowolnie na pozbawiony sygnału holofon. Miał na to jeszcze czas. Tak sądził.
- Za stary na to jestem.
Odpalił wóz i ruszył zaraz po tym, jak wróciła Ferrick. Kolejna niewiadoma w całej rozsypanej układance. Bez słowa skierował się najpierw do całodobowego, a następnie motelu.
Po zaparkowaniu samochodu wyszedł poza zasięg zagłuszania. Odebrał wiadomości, nie odpowiadając na tą od Waltersa, skoro Ann i tak już z nim rozmawiała i umówiła się konkretnie. Musiał to przemyśleć.
Po powrocie w zasięg wyjął z wozu i podał saperce bransoletę, zapiętą wcześniej na uratowanej.
- Zniszcz to. Felipa i Ed dotarli do adresu jedynki.
Holofony rozłożył na części pierwsze i rozdeptał, dokładniej niszcząc karty z ich wnętrz. Nie potrzebowali dodatkowego ryzyka, pomimo tego, że ciągle wszelkie sygnały blokował zagłuszacz.
 
Widz jest offline  
Stary 26-01-2013, 14:39   #127
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Odeszła od samochodu tylko na tyle by znaleźć się poza oddziaływaniem zagłuszacza. Gdy aktywowała holofon od razu na wyświetlaczu pojawiła się wiadomość od Jack. Spróbowała zadzwonić, ale lekarka nie odpowiadała, co było całkiem zrozumiałe biorąc pod uwagę treść tej wiadomości. Zostawiła swoją i wybrała numer Felipy. Jej holo milczało. Ostatnią szansą na kontakt z pozostałymi był Walters. Na szczęście odebrał po pierwszym sygnale.
- Musimy się spotkać. Mamy kilka ważnych informacji. - Powiedziała słysząc w urządzeniu głos Eda.
- Jesteśmy w szpitalu Jack, jak możesz wpaść spotkamy się tam zaraz. Jak nie, to spotkajmy się w motelu za dwie godziny.
- Będziemy tam za dziesięć, piętnaście minut. Coś poważnego? Dostałam info od Jack, że ją namierzają i że opuściła szpital. Mogą się tam jednak zjawić ci co siedzą nam na ogonie. Mam dane lekarza, który ją operował może jest na miejscu i coś od niego wyciągniecie?
- Dziewczyna podała Waltersowi namiary na doktora Goldsteina.
- Jak macie ogon to go zgubcie. Sprawdzę lekarza. Może ma dyżur. - odpowiedział z lekkim wysiłkiem. - Nic poważnego. Mogło być gorzej.
- Miałam na myśli tych co namierzają Jack.
- Ann zdała sobie sprawę, że Ed źle zrozumiał jej słowa i wolała jak najszybciej to wyjaśnić - Mogą śledzić szpital jeśli jej sygnał się tam aktywował.
- Rozumiem. Jedziemy więc lepiej do motelu. Jest Jack? Będzie miała ręce pełne roboty.
- Jack jest po operacji na wpół sparaliżowana. Staram się z nią porozumieć, ale na razie nie odpowiada. Lepiej lekami i leczeniem zajmijcie się w szpitalu.
- Dobra spotkajmy się potem w motelu skoro Jack jest niezdatna do pomocy.

Ostatni motel którego adres znali wszyscy był tym, który wynajęła Ann. Dziewczyna wolała się jednak upewnić, że rzeczywiście o nim mówił Walters.
- Rozumiem że potrzebujecie fachowej pomocy i to zajmie trochę czasu, ale tamten motel to nie jest dobry pomysł. Lepiej nie pojawić się dwa razy w tym samym miejscu. Poza tym lepiej umówmy się bliżej szpitala. W razie kłopotów będziemy mogli się wspomóc. - Na chwilę dziewczyna umilkła próbując odtworzyć sobie w myśli tamten fragment miasta. - Proponuję Days Inn Bronx Yankee Stadium przy 997 Brook Avenue. Straszna melina, ale takie ostatnio dobrze nam służą. Poza tym dwie godziny to bardzo dużo czasu czasu. Informacje mogą się przedawnić.
- OK, postaramy się być tak szybko jak to będzie możliwe.


***


Ann wróciła do samochodu po około pięciu minutach nieobecności.
- Jack zostawiła wiadomość, że musiała opuścić szpital, bo ją namierzają. Jest po operacji na wpół sparaliżowana. Nie dodzwoniłam się do Felipy, ale udało się do Eda. Są razem w szpitalu Jack. Ed mówił, że to nic poważnego, ale dziwnym tonem. Zaproponowałam byśmy się tam spotkali, ale ostrzegłam, że trzeba przy tym uważać, by nie wpaść w ewentualną pułapkę i Walters powiedział, że spotkamy się w motelu. - Podała hakerowi adres - Dziewczynę zabierzemy ze sobą. Może przy okazji Felipa z nią pogada. Trzeba ją też w coś ubrać i nakarmić. Zatrzymaj się pod jakimś całodobowym albo stacja benzynową. Edowi i Felipie dotarcie do nas zajmie pewnie więcej niż godzinę. Będzie więc chwila by napić się w spokoju tego chmielowego trunku, na który miałeś ochotę. - Posłała mu nieco zmęczony uśmiech.
- Piwo brzmi dobrze, przyda się na uspokojenie. - Haker przystał bez oporów na propozycję dziewczyny.
Kye włączył silnik i spokojnie ruszył przed siebie.

Znalezienie otwartego sklepu mimo niedzieli i pierwszej w nocy, nie było większym problemem w Mieście, które nigdy nie zasypia. Problemem mógł być natomiast lepszy niż zwykle system monitoringu. Wolała nie rzucać się w oczy. Upięła włosy i schowała je pod czapkę bejsbolową. Na wszelki wypadek zdjęła też zwracającą uwagę wojskowa kurtkę i założyła soczewki.
Zakup prostego, jedzenia i podstawowych środków higienicznych nie stanowił problemu. Gorzej było ze znalezieniem ubrania. Sklepy nocne nie zarabiały na tego rodzaju towarach. Ostatecznie jednak zdołała znaleźć prostą, bawełnianą bieliznę podkoszulkę z wizerunkiem Kaczora Donalda oraz szerokie dresowe spodnie. Ubrania zdecydowanie nie można było nazwać strojem z pokazów top modelek, ale przynajmniej było czyste i wygodne. Nie zapomniała też o piwie, które obiecała kupić.

Zanim wróciła do samochodu zadzwoniła do Jack i przekazała jej informacje, które uzyskali o ewentualnym miejscu pobytu jej faceta. Jak kobieta wykorzysta te wiadomości i rady, których mimo wcześniejszych kiepskich doświadczeń, udzieliła jej Ferrik zależało już tylko od Evans.

Podjechali pod kolejny motel. Ann doszła do wniosku, że w ciągu ostatnich kilku dni spędzała czas w większej liczbie podrzędnych moteli niż w całym swoim dotychczasowym życiu.
Choć znajdował się na pograniczu Bronxu i Harlemu nadal był to Bronx. Obskurny i niebezpieczny, a przede wszystkim mało gościnny dla obcych. Ann miała nadzieję, że nie zabawią w nim długo. Zabrała jednak do pokoju wszystko co mieli w samochodzie. Wolała nie ryzykować gdyby komuś z tubylców za bardzo się spodobał. Wprawdzie motel miał garaż dla klientów, ale tutaj nikomu nie należało ufać. Przed wejściem do środka Ann zajęła się bransoletą, a jej resztki wrzuciła do najbliższego kubła na śmieci.

Ponieważ Remo musiał prowadzić półprzytomną dziewczynę zapłaciła za pokoje kartą gotówkową. Jak zwykle wynajęła dwa połączone drzwiami. Jeden z nich miał do tego własną łazienkę z prysznicem. Tutaj prawdziwy luksus!
Siedząca za ladą czarnoskóra kobieta o kształtach godnych Wenus z Wilendorfu obrzuciła ich obojętnym spojrzeniem na chwilę tylko odrywając wzrok od ekranu na którym wyświetlał się dwutysięczny odcinek jakiegoś tasiemcowatego serialu klasy E.

Po dotarciu do pokoju Ferrick zajęła się przede wszystkim nadal pogrążoną w dziwnie katatonicznym stanie dziewczyną. Nie reagowała nawet na najprostsze pytania jak ma na imię czy gdzie mieszka, ale przynajmniej umyła się dokładnie gdy Ann pomogła jej się rozebrać, podała jej mydło i wepchnęła pod prysznic. Po kąpieli poczuła się chyba nieco lepiej, bo już bez pomocy saperki włożyła na siebie, które ta jej podała i zjadła lekki posiłek.
Remo podał Ann tabletkę i wskazując na dziewczynę powiedział.
- Lepiej ty jej to daj, nie wiem jak teraz reaguje na facetów. Pozwoli jej to przespać się do rana. A nam porozmawiać bez jej obecności.
Dziewczyna połknęła i popiła nasenny środek, a potem bez protestów pozwoliła się zaprowadzić do łóżka. Wyglądała jakby było jej wszystko jedno co dzieje się wokół.
- Mam nadzieję, że to się zmieni po kilku godzinach spokojnego snu. - Ann popatrzyła na hakera - Jeśli nie trzeba będzie ją oddać w ręce kogoś, kto potrafi leczyć podobne urazy.

Remo skinął głową w odpowiedzi na słowa Ferrick. Usiadł ostrożnie na krześle, dawno temu mającym za sobą te lepsze chwile. Przez moment wyglądał na bardzo zmęczonego.
- Nigdy bym nie przypuszczał, że skończy się to ratowaniem jakiś dziewczyn. Zastanawiałem się nad tym, co zabraliśmy z domu Suareza. Chcesz to sprzedać? - spytał bezpośrednio. - Może oprócz sztucznego mózgu. Nie chcę tego widzieć w sieci. Aczkolwiek nawet to można wykorzystać.
Ann stanęła przy oknie i zapatrzyła na ponurą, brudną ulicę i odrapany mur. Tylko tyle było widać z tego miejsca.
- Szkoda, że nawet nie wiemy czy to prototypy czy część seryjnej produkcji ani ile czasu zajmie im zrobienie kolejnych. Pewnie sprzedaż byłaby najbardziej oczywistym rozwiązaniem. Zasadniczo nic nie powinno mnie przed tym powstrzymywać, a jednak mam wątpliwości.
- Ja chcę się tego pozbyć, tak czy inaczej. Przyciąga za dużo uwagi. A być może mam kupca, o ile się pospieszymy z decyzją.


Przez chwilę dziewczyna milczała:
- To miałaby być sprzedaż przed końcem wyborów? - Nie odwróciła się zadając to pytanie.
Remo uśmiechnął się sam do siebie, powtarzając pytanie, które zadał dziewczynie nie tak dawno temu.
- Wierzysz w zmiany? - westchnął, otwierając piwo i wyciągając je w kierunku Ann. - Masz, napij się. Porozmawiamy o tym, gdy pozostali dotrą. Boję się, że jeśli nie uda nam się jakoś rozbić tej grupy, która stoi za porwaniami i kradzieżami, to nigdy nie dadzą nam spokoju. A i wyśledzić łatwo się nie dadzą po raz drugi.
Odwróciła się powoli i wyciągnęła rękę. Nie wzięła jednak piwa tylko przejechała delikatnie końcami palców po wyciągniętej dłoni mężczyzny:
- Opowiedz mi o zmianach. - Powiedziała patrząc mu w oczy.
Popatrzył na nią uważnie, ostatecznie cofając rękę i samemu pociągając łyk.
- Sam o nich wiem niewiele. Nie miałem czasu - zawahał się, dobierając słowa - przedyskutować ich osobiście. Wydają się za to dawać mi pewną szansę.
Wzruszył ramionami, patrząc przed siebie.
Dziewczyna wzięła drugie krzesło ustawiła je oparciem przed Remo i usiadła na nim okrakiem. Jej kolana zbliżyły się do nóg mężczyzny na milimetry. Nie dotknęła go jednak ponownie. Oparła głowę na skrzyżowanych na oparciu ramionach i znowu popatrzyła uważnie na hakera:
- Powiedz mi więc to co wiesz. Chcę zrozumieć co one oznaczają dla mnie.
Wobec takiej postawy Ann odpowiedział jej podobnym spojrzeniem.
- To zależy jak bardzo wierzysz w Corp Tech i możliwości, jakie oferują. Dali ci wiedzę i pracę. Można powiedzieć, że mi też. Problem w tym, że nie uznają odmowy. Miło byłoby chociaż na starość być wolny, jeśli nawet iluzorycznie.
Oderwał od niej wzrok, oparł się wygodnie i pociągnął kolejny łyk, patrząc w okno.
- Widzisz Ann. Strasznie dużo w dzisiejszych czasach zależy od zaufania. Kilka dni to mało.
Skinęła głową:
- Wiesz oczywiście, że moi rodzice pracują dla Corp-Techu. Nie zrobię nic co mogłoby im zaszkodzić. To był ich wybór, ale nie wiem do jakiego stopnia mieli na niego wpływ. Uczyłam się w szkołach korporacji, ale moje wykształcenie zastało pokryte z funduszu powierniczego. Nie figuruję tam też na liście stałych płac. To również był mój wybór. Ja wiem jak smakuje wolność, jeśli nawet iluzoryczna... - na chwilę zawiesiła głos - i nie chciałabym jej stracić. - Zakończyła nie spuszczając z niego wzroku.

Remo zaśmiał się cicho, kręcąc głową i spoglądając na dziewczynę. Przez chwilę wydawał się bardziej rozluźniony i mniej zmęczony.
- To musiało nieźle zabrzmieć w twoich uszach. Wierz mi, nie było zamierzone - uśmiechnął się lekko do Ferrick. - To co będzie zagrożone, to wizerunek, głównie. Dwie rzeczy, które mamy, są nielegalne. Jestem prawie pewien tego, kto wspiera człowieka, o którego pytałaś. I jestem także prawie pewien, że chcieliby wykorzystać nielegalność tego do zwiększenia jego szans. I to cała historia. A wszystko to wiem dzięki Jack.
Ann nie wyglądała na rozbawioną. Wręcz przeciwnie. Na jej twarzy widać było lekki niepokój:
- Najważniejsze pytanie podstawowe brzmi: Jak zmieniłaby się sytuacja gdyby im się udało? Zasadniczo nie narzekam na moje życie. Czy zmiany by mi się spodobały? Prawda wygląda tak, że gdyby miało być inaczej wolałabym zniszczyć te rzeczy, niż pozwolić by zmieniły istniejący układ.
- Tak też sobie pomyślałem
- twarz Remo nie wyrażała już nic konkretnego. - Być może właśnie na zniszczeniu się skończy, jeśli chodzi o przedmioty korporacji. Masz, napij się wreszcie, jesteś cholernie spięta, dziewczyno.
Podał jej zamkniętą jeszcze puszkę. Wzięła ją automatycznie do ręki i zaczęła zataczać niewielkie kółka. Milczała przez chwilę wpatrując się w srebrzystą powierzchnię:
- Myślisz, że zaufanie to kwestia czasu? - Przerwała milczenie.
- Niekoniecznie. Niektórzy zdobywają je od razu. Zależy od osoby i sytuacji. W moim przypadku faktycznie może być to kwestia czasu.
Ponownie patrzył w okno pustym spojrzeniem, popijając ze swojej puszki. Spoglądający w innym kierunku mężczyzna nie mógł zobaczyć najpierw wyrazu rozczarowania, a potem smutku na jej twarzy. Wstała i odłożyła nieotwartą nadal puszkę na wytarty blat stołu.
- Chyba nie mam na nie ochoty. - Podeszła z powrotem do okna, zaplotła ręce na piersi i oparła czoło o chłodną szybę. - Mam nadzieję, że Ed i Felipa zjawią się niedługo.
- Jakbyś to ty mi wisiała przysługę, to wziął bym cię po tej całej robocie do dobrego baru i nie mogłabyś odmówić
- ton Remo był zadziwiająco poważny. - Za dużo niedopowiedzeń i problemów... lepiej zajmę się robotą i zamknę jadaczkę.
Uruchomił komputer i poświata holograficznego ekranu wypełniła pokój. Dziewczyna nie skomentowała jego słów. Za wiele było w nich prawdy, a ona sama, musiała sobie poradzić z gorzkim smakiem zawodu. Zaufanie... Teraz było go w niej znacznie mniej niż jeszcze godzinę temu. Nagle poczuła się bardzo, bardzo samotna.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 26-01-2013 o 14:48.
Eleanor jest offline  
Stary 28-01-2013, 22:33   #128
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 02:17, niedziela, 6 wrzesień 2048
New York City
2 dni do wyborów






Jesus, Walters

W szpitalu zajęto się nimi poważnie, w pierwszej kolejności, choć do pełnego leczenia Felipy Walters musiał dopłacić z własnej kieszeni. Alan tu już poradzić wiele nie mógł, przyspieszone naprawianie złamań nie było wliczone w koszty całego przedsięwzięcia. Ostatecznie opuścili korporacyjną przychodnię w miarę niezłej kondycji - latynoska otrzymała tylko opatrunek zamiast gipsu, podobnie zresztą jak Ed. Nowoczesna technologia załatała rany, a lekarze twierdzili, że pełna lub prawie pełna sprawność wróci im w dwanaście godzin, to jednakże ból ciągle atakował ich ciała, gdy nanoboty wykonywały swoją mrówczą robotę. Zabroniono im przemęczać się przez ten czas i nadwyrężać zranionych regionów, nawet leki przeciwbólowe, które otrzymali, nie były z tych najsilniejszych. Technologia także miała swoją cenę, mimo wszystko niewielką.

Wyjechali na ulicę. Okolica tutaj nie była wcale lepsza niż niedawno odwiedzane Queens. Połowa lamp ulicznych nie działała a na dodatek Walters dziękować mógł niebiosom za kask, ukrywający kolor jego skóry. Mniejsze lub większe grupki ludzi przemierzały chodniki, a co chwilę śmigały obok rozpędzone samochody i motory, wypełniając to miejsce życiem niewiele mniejszym, niż w czasie dnia. Motel znaleziony przez Ann był niedaleko, ale zanim tam dojechali, odezwał się Dirkuer, wyraźnie wytrącony z równowagi, zostawiając wiadomość Edowi.
- Próbowałem wszystkiego, ktoś z góry blokuje akcje. Mówią, że muszę poczekać do jutrzejszego spotkania rady, na które mnie zaproszono. To... - zamilkł, jakby coś sprawdzając i dodając ciszej - ...to wygląda, jakby wtrącił się ktoś, komu zależy na zatuszowaniu tego wszystkiego. Jeśli macie jakiś trop, lepiej się pospieszcie. Jutro wszystko może być odwołane, włącznie z waszą płacą.
Rozłączył się po tym. Ludzie, których ścigali, pociągnęli najwyraźniej za największe ze sznurków.


Evans

Ulica wcale nie była bezpieczniejsza od wnętrza pubu, barman i tak jednakże zrobił jej sporą przysługę. Niestety kilku innych także widziało jej "niepełnosprawność" i wcale się nie zdziwiła, jak murzyn wyszedł za nią. Szczęśliwie wciąż kręciło się tu sporo osób, również takie, które patrzyły ciekawie na samotną kobietę siedzącą na rozwalającej się ławce i rozmawiającą przez holofon. Jack nic na to poradzić nie miała, być może to był jednak fartowny dzień. Albo przynajmniej pół godziny, które musiała spędzić na zewnątrz. Kolejne minuty dała jej ostrożność wielkoluda, odstraszonego chwilowo widokiem pistoletu, który mu "przypadkowo" pokazała. I tak pewnie nie miałaby szans, ale wtedy podjechał lekko rozklekotany, stary wóz z głośnym warkotem silnika. Zapewne oszukanym. Ze środka wydobywała się ostra, psychodeliczna muza a także kłęby dymu, wylatujące na zewnątrz przez otwartą szybę. Mężczyzna siedzący w środku zerknął na nią przelotnie.
- Wsiadaj dupeczko!
Wyszczerzył się radośnie, poddając w wątpliwość fakt, że dym był nikotynowy.

Otworzył przed nią drzwi, ani myśląc pomagać. W końcu wcisnęła się do środka, z ulgą przyjmując miękkość siedzenia w niezbyt czystym i pachnącym wnętrzu. Ból sprawił, że przez chwilę nie mogła nic nawet powiedzieć. Zebrała za to spojrzenie faceta, który obejrzał ją sobie dokładniej, dłużej skupiając uwagę na cyckach. Wzruszył ramionami.
- Coś cicha jesteś, szkoda. Lubię głośne - mrugnął do niej. - Ale na serio. Roy prosił o pomoc, a ja mam u niego dług. Nadajnik? Gdzie go masz?
Gdy wskazała na klatkę z myszą, zrobił większe oczy i zaciągnął się, ruszając z miejsca z piskiem opon.
- Chyba se jaja robisz. Jak ja mam to podpiąć do sprzętu?
Jeszcze raz zerknął na mysz, a potem na Evans.
- Dobrze, że przynajmniej niezła jesteś. Bo noc mi się nie układa za dobrze. Rozumiem, że masz problem. Bez obaw. Chciałbym cię przelecieć, ale nie jestem głupi, by czegokolwiek próbować.
Był wyraźnie gadatliwy, za to zajmował myśli. I wiedział kiedy umilknąć, bo nie dawał komentarzy, gdy dzwoniła.

Wiedziała, że odnalezienie Hectora Moresa nie będzie sprawą prostą. Kontakt z nim utraciła dawno temu i zdobycie bezpośredniego numeru okazało się sprawą absolutnie niemożliwą. Obdzwoniła wszystkich, którzy w jakiś sposób mogli być z nim powiązani, czy chociażby odrobinę wiedzieć. Trwało to dość długo, aż jeden z dawnych znajomych oddzwonił.
- Mores, albo przynajmniej ktoś bezpośrednio od niego, jest dostępny w ciągu dwunastu godzin. Nie przekazuję wiadomości nie wiedząc ile płacisz i przeciw komu ta robota.
Kumpel Roya wjechał właśnie do jakiegoś garażu, zatrzymując samochód i patrząc na Jack. Ostatecznie pokręcił głową i pomógł jej wysiąść, obejmując dość bezczelnie w talii.
- Możesz mówić mi Pico. Muszę zabrać cię do siebie, inaczej nic się nie dowiemy z tego szczurka, jeśli chcesz go zostawić żywego.
Winda na szczęście działała, wjechali na szóste piętro, wchodząc do jego zagraconego i utrzymanego w średniej czystości mieszkania.
- Dobra, dawaj go.

Postawił klatkę w pokoju pełnym przeróżnego sprzętu, gadając do siebie.
- Muszę najpierw przechwycić ten sygnał... a to cholera oznacza, że mogą mnie namierzyć. Cholernie niedobrze. Dobra, przekierujmy to tędy...
To trwało jakiś czas, gdy Jack mogła tylko siedzieć i zastanawiać się nad odpowiedzią dla Hectora. Dwanaście godzin to było wiele. Za to czuła, że ból i paraliż powoli ustępują, mogła już nawet sama wstać i stać, chociaż nie bez bólu. Pico ostatecznie chrząknął i pokazał na ekran.
- Mają antynamierzanie, mówiąc laicko. Co najwyżej mogę to zawęzić do Bronxu. Więcej mój sprzęt nie wydoli. Poza tym mogli mnie namierzyć, może lepiej spieprzajmy stąd.


Ferrick, Remo, Walters, Jesus

Małe, brudne okno wychodzące na ponurą ścianę zaraz naprzeciwko, oddzieloną tylko ciemnym i brudnym zaułkiem. Widać było przez nie kilka dziwek i młodocianych gangsterów, kręcących się po okolicy, niezbyt bezpiecznej, zwłaszcza o tej porze. Niewielkie, pozbawione prawie sprzętów pokoiki, przedzielone mizernymi drzwiami i o nic nie pytająca obsługa. Takich miejsc w Nowym Yorku było mnóstwo. Choćby te prostytutki na dole. Musiały przecież gdzieś pracować. Leżąca na łóżku i śpiąca już po zażyciu tabletki dziewczyna dziwnie tu nie pasowała. Gdy się umyła i przebrała, widać było, że ma lekko oliwkową skórę. Piękne, duże oczy nie pasowały do niewielkiej, ale ładnej twarzy - widziało się to nawet, gdy miała je zamknięte. Mogła nie mieć nawet osiemnastu lat. Długie, ciemne włosy otaczały niewinną buzię. Być może ktoś jej szukał. A nawet jeśli nie, niewątpliwie nadawała się do "VirtuaGirl", prawdopodobnie tam właśnie była przeznaczona.
Felipa i Ed dotarli na miejsce po drugiej, w tym czasie haker zdążył już zdobyć wszystkie informacje o "Jedynce", które zdobyć mógł. Bez szukania "głębiej", bo to co było oficjalne wyraźnie niezbyt pasowało do całości.

Pierwsze co Remo miał odnaleźć, było wręcz banalne. Port Washington Yacht Club okazał się być... willą, otoczoną niewielkim murkiem i podjazdem, a raczej zjazdem, od strony lądu. Nie miał dostępu do bezpośredniego podglądu tego miejsca, a zdjęcia miały przynajmniej kilka dni, szybko jednakże można się było zorientować, że miejsce samo w sobie jest wątpliwym klubem jachtowym. Najbliższa łódź, duża i na pewno cholernie droga, stała przy pobliskim molo. Jednak dopiero kilkaset metrów na północ znajdowała się porządniejsza przystań z wieloma przycumowanymi jachtami, w większości znacznie mniejszymi od tego przy willi. Poza tym ciężko było ze zdjęć satelitarnych określić prawdziwą obronność tego miejsca. Murek nie był wysoki, stanowił zwykłe ogrodzenie, za to raczej nie służył sam w sobie za jakąś wielką przeszkodę. Kamery na pewno były wszędzie. Musieliby jednakże udać się na miejsce osobiście, żeby się o tym przekonać.

Niewiele czasu potrzebował także na wyszperanie, że został założony pięć lat temu, jako klub dla bogaczy, oferując "specjalną ofertę na życzenie". Lepiej było się nie zastanawiać, co się za tym kryło. Miejsce było wyraźnie bogate, umiejscowione w równie bogatej, choć nie będącej zamkniętym osiedlem dzielnicy. Port Washington był miasteczkiem pełnym domów jednorodzinnych, nierzadko otoczonych murem. Tutaj każdy o własną ochronę dbał sam, ale sądząc po bogactwie widocznym z satelity - każdy miał na to odpowiednie środki.
Znalezienie właściciela tego miejsca wymagało więcej wysiłku. Okazał się nim niejaki Alex Theloen, pięćdziesięcioletni obecnie mężczyzna, z zamazaną przeszłością, którą Remo zgłębiał najdłużej. Pomocne okazało się zbadanie bazy Corp Techu, tam bowiem człowiek ten pracował jeszcze sześć lat wcześniej, jako dyrektor w sekcji labolatoryjnej związanej z biologią i cyberwszczepami, z której został wyrzucony "niestosowanie się do regulaminu". Dość enigmatyczne, Kye jednakże odkrył, że wpisy były modyfikowane jakiś czas po usunięciu Alexa, przez jakiegoś nie pracującego już w CT informatyka.
 
Sekal jest offline  
Stary 31-01-2013, 22:57   #129
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Po niezbyt długiej chwili roztkliwiania się nad samą sobą, Ann zaczęła analizować sytuację w której się znalazła. Nigdy nie należała do osób poddających się przeciwnościom. Może była to cecha wrodzona, bardziej jednak prawdopodobny był fakt, że została jej ona przekazana przez dwa pokolenia rodziny, która nauczyła się jak walczyć i przetrwać niezależnie od okoliczności. Przed jej oczami stanęła ciotka Libby na dwa miesiące przed śmiercią. Ann miesiąc wcześniej skończyła piętnaście lat. Siedziały razem na tarasie w domu na wyspie i patrzyły jak czerwona kula słońca zanurza się w oceanie:
- Pamiętaj Annie niezależnie od tego co cię spotka, co stanie się wokoło, jak bardzo popieprzy się ten świat dopóki możesz walczyć i masz dla kogo walczyć nie wolno się poddawać. Najważniejsza jest rodzina. Wszystko inne może trafić szlag. Czasami jednak trzeba zaufać komuś obcemu... – Liberty Montrose zamilkła na chwilę. Dziewczyna nie przerywała milczenia. Wiedziała, że gdy pisarka miała takie spojrzenie jak teraz, jej myśli krążyły wokół wydarzeń, które na zawsze odmieniły losy nie tylko jej samej i jej rodziny, ale i świata. - Poznałam kiedyś takiego człowieka. Nazywał się Thomson, David Thomson. Myślę, że gdyby nie on nie byłoby tutaj ani mnie ani ciebie. Ciekawe co się z nim stało...

***


- Wiesz Kye – Ann usiadła na łóżku obok hakera i popatrzyła na niego – przemyślałam sobie sprawę zaufania. To tak jak z seksem. Najgorszy jest pierwszy raz potem zawsze idzie z górki. Wiem, że nie wszyscy mężczyźni lubią kobiety z inicjatywą... – Uśmiechnęła się nieznacznie. Wyglądała na bardziej rozluźnioną niż jeszcze kilka minut wcześniej. – ale postanowiłam zaryzykować i Ci zaufać. Nie wiem jak zdecydują inni, masz jednak moją zgodę na sprzedaż tych przedmiotów, w czasie który uznasz za najlepszy.
Kye przerwał robotę, przyglądając się dziewczynie uważnie.
- Dlaczego? Wiesz dobrze, że sporo ryzykujesz. I nie wiesz nawet czego oczekiwać w zamian. Żaden ze mnie święty i to też wiesz.
Dziewczyna wzruszyła ramionami:
- Wbrew temu co możesz myśleć, to nie ma nic wspólnego z sentymentami. Dokonałam po prostu małego obrachunku strat i zysków.
Wzruszył ramionami.
- Pozostali i tak będą mieli sporo do powiedzenia.
Spojrzał w jej oczy, wyraźnie zastanawiając się przez chwilę. Ostatecznie skinął głową.
- Dziękuję. I to nie za możliwość sprzedaży.
Odwzajemniła jego spojrzenie:
- Wiem. Jak to się skończy, zaproś mnie na to piwo.

***


- Skontaktuję się z moją matką. Może to, co nam powie pomoże trafić na kreta? - Ann usłyszawszy informacje wydobyte przez hakera zastanawiała się przez chwilę analizując dane - Ten ktoś musiał mieć dostęp do tajnych badań C-T. Takich osób nie ma raczej wiele. Trzeba by sprawdzić, kto ma dostęp A-1. Tylko oni wiedzieli o AI. Może jednocześnie ta osoba ma powiązanie z Alexem Theloenem. Spróbuję się dowiedzieć czego o jego znajomych w korporacyjnym laboratorium.
- To nic nie zmieni, jeśli to bardzo gruba szycha. Typu jakiś gość z zarządu. Szukanie tych dostępów może być niebezpieczne, oni nie wiedzą, że mamy ten mózg.


Ann nie była pewna czy rozmowa z osobą, najprawdopodobniej znajdującą się obecnie w samolocie lecącym nad oceanem w ogóle będzie możliwa. Udało jej się jednak dodzwonić bez problemu. Niestety Susan Ferrick nie miała wiele do powiedzenia na temat Theloena:
- To mój pierwszy szef, z tego co pamiętam to lubił ekperymentować. Nie pracowałam z nim bardzo długo, widywałam rzadko. Zdaje się, że lubił flirtować lub zwyczajnie to było jego zwykłe zachowanie, pozostawał jednak taktowny jeśli nie widział odwzajemnienia. Przystojny i opanowany jako szef. Nie pamiętam jego projektów, chyba głównie dotyczyły pracy ludzkich mózgów i sztucznej rzeczywistości.
- Wiesz dlaczego go usunięto?
- To było coś związanego z jego ulubionymi eksperymentami, za bardzo chciał na własną rękę. Pewnie nie posłuchał poleceń góry lub zrobił coś za ich plecami. Takie chodziły plotki, nie wiem niczego pewnego.
- Czy ktoś obecnie pracujący w laboratorium był w kiedyś, albo może jest nadal bardziej z nim związany?
- Oh, być może. Ale nie jestem w stanie ci teraz na to odpowiedzieć.
- Słyszałaś może pogłoski o nielegalnych badaniach prowadzonych w C-T?
- Takie pogłoski są od czasu, kiedy zaczęłam pracować. Zawsze też coś wychodzi. drobne kradzieże, jakieś sprzedaże patentów i planów. Nic konkretnego, tylko plotki. A nawet jeśli, to nie jest rozmowa przez holofon.
- Masz rację. Gdyby jednak przyszły ci do głowy jakieś nazwiska prześlij mi je na bezpieczna skrzynkę. Pozdrów wszystkich ode mnie i ucałuj babcię Dothy, kiedy dotrzecie na miejsce.
- Dobrze, do usłyszenia. Uważaj na siebie...


Ann streściła hakerowi to czego nie mógł usłyszeć z jej rozmowy, a potem skomentowała:
- Ten typ idealnie pasuje do kogoś kierującego „Virtual Girl” no ale to tylko kolejne przypuszczenie. Wszystko to nic pewnego. Obawiam się, że nie dowiemy się więcej jeśli nie zaryzykujemy, by się tam dostać. Zanim Ed i Felipa dotrą tutaj chyba chwilkę się zdrzemnę. Nie wiadomo czy tej nocy trafi się jeszcze taka okazja.
To mówiąc dziewczyna zwinęła się się w kłębek u jego boku. Na drugim łóżku spała uratowana dziewczyna, a korzystać z pustego pokoju Ann jakoś nie miała ochoty.

***

Kiedy Felipa i Ed dotarli do hotelu Ann drzemała na łóżku zwinięta obok pracującego hakera. W drugim łóżku spała jakaś dziewczyna. Gdy Saperka usłyszała dźwięk otwieranych drzwi obudziła się i ziewnęła zerkając na tarczę holofonu. najwyraźniej sprawdzając godzinę.
Felipa usiadła w fotelu i zrzuciła buty. Wyglądała na spompowaną.
- Ciężka noc? - Saperka przeciągnęła się rozluźniając lekko zdrętwiałe mięśnie. - I chyba szybko się nie skończy.
Odpowiedzią Felipy było ciężkie wzuszenie ramion. Latynoska była niepokojąco jak na nią milcząca.
- Co się stało? - Ann popatrzyła na nią z powagą.
Felipa w krótkich kilku zdaniach opowiedziała o ich nieudanej akcji pod metą Gonzalesa, o wybuchu samochodu, gdzie siedział "jej kurier", o porwaniu, dachowaniu na autostradzie i szpitalu, którego kosztów "głupi hijo de puta Dirkuer" nie chciał pokryć ostatecznie czyniąc tą robotę nieopłacalną.
- Ten kurier to ktoś ważny? Prawda? - Nie było trudno wychwycić zmiany tonu głosu u latynoski, gdy mówiła o rannym mężczyźnie. - Jak on się czuje?
- Nieprzytomny. Ale powinien wyżyć
- skwitowała lakonicznie zerkając z ukosa na rozsiadającego się obok Waltersa. - A wy? - zmieniła temat. - Jak poszło w włamem?
Azjatka skrzywiła się:
- Trafiliśmy na dwóch kolesi i tę laleczkę - machnęła dłonią w kierunku śpiącej w drugim łóżku dziewczyny. Nawet Ann potrafiła zauważyć, gdy ktoś nie miał ochoty kontynuować tematu, więc przystała bez oporów na zmianę tematu.
- Co to za jedna?
- Nie mam pojęcia. Była w takim szoku, że nie dało się z nią rozmawiać. Remo dał jej jedną z pigułek nasennych. Powinna spać słodko do rana. Może potem będzie bardziej rozmowna, ale nie liczyłabym na to.
- Przez twarz Ferrik przebiegł grymas złości - Nie masz pojęcia jak ona wyglądała: Brudna, na wpół zagłodzona i przerażona. Trzymali ją w klatce jak zwierzę, a na nodze miała bransoletę sygnalizacyjną.
Felipa wysłuchała słów Azjatki nie okazując nadmiaru emocji. - Skurwysyństwo - skwitowała wstając z fotela i kładąc się brzuchem na niezbyt kuszącym łóżku. - Moglibyśmy ją wybudzić i wypytać. Posklejać elementy układanki.
- Nie po tych prochach. Po za tym naprawdę jej może być potrzebny psychiatra by zaczęła mówić. Zachowywała się jak bezwolny automat.

- Wyznaczono za mój łeb pół bańki nagrody.
- rzuciła nagle Felipa. - Każdy w tym mieście chce mnie sprzedać. Za was też?
- Nic o tym nie słyszałam, ale to fatalna wiadomość. Chyba czas zmienić tożsamość. Masz dla mnie to o co prosiłam?
- Kwota wymieniona przez latynoskę najwyraźniej nie zrobiła na niej wielkiego wrażenia.
- Mhm - Felipa wyjęła z plecaka kartę ID i wysłała na holo Ann notkę o tożsamości kobiety, której danych użyto.
Saperka wyciągnęła kartę w kierunku kobiety.
- Ile?
- Dwa tysiące.

Ann przelała pieniądze, a potem popatrzyła na dane:
- Myślisz, że ktoś uwierzy że jestem panienką tańczącą Go-Go? - Popatrzyła na rozmówczynię z niedowierzaniem
- Każdy musi jeść. Dla pieniędzy robi się gorsze rzeczy niż kręcenie gołym tyłkiem.
- No niby tak... ale...
- Dziewczyna wyraźnie się zaczerwieniła.
- Ale? - Felipa chyba nie rozumiała w czym rzecz.
- Marnie idzie mi kłamanie. Te dziewczyny zachowują się raczej... swobodnie prawda? To zupełnie nie w moim stylu.
- Annie...
- Felipa spojrzała na nią jak na dziecko. - Jesteś cholernie ksenofobiczna w swoim postrzeganiu ludzi. Nie każda tancerka z klubu dla dużych chłopców jest nimfomanką. Po prostu... wyzbądź się swoich... wielkopańskich manier i będzie git.
- Skoro tak uważasz...
- Ponownie popatrzyła na latynoskę - Nie miała pojęcia, że mam wielkopańskie maniery.
- Nie wątpię
- Felipa po raz pierwszy nieznacznie się uśmiechnęła. - Jesteś pierwszą osobą jaką znam, na której suma pięciuset tysięcy eurobaksów nie zrobiła wrażenia. Boję się nawet myśleć ile masz szmalcu. Boję się myśleć bo musiałabym ci zazdrościć, si? A zazdrosne latynoski to prawdziwe podłe suki.
- Zawsze możemy pomyśleć, jak trochę podreperować twoje konto. Remo podobno ma kupca na nasze niezwykłe przedmioty...

Felipa pokazała jej wyprostowany kciuk.
- Wreszcie pierwsza wiadomość tego dnia jaka poprawiła mi humor.
 
Eleanor jest offline  
Stary 02-02-2013, 14:26   #130
 
Nadiana's Avatar
 
Reputacja: 1 Nadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemuNadiana to imię znane każdemu
Pico był całkiem w porządku. Gadał i gadał, ale to nie było coś co Jack mogło przeszkadzać, przynajmniej dopóki nie zagłuszał jej rozmów. A i w robocie był skuteczny, dobrze.
- Spieprzajmy. – zgodziła się z nim gdy tylko skończył namierzanie. W czasie ponownej jazdy rozklekotanym wozem lekarka znów wybrała numer Alejandra Torresa, który najwyraźniej czekał na telefon. Od razu przeszli na hiszpański.
- Co masz? – odebrał po pierwszym sygnale.
- Dwa adresy, oba na Bronxie. Ilu ludzi ci się udało ściągnąć?
- Trzech tylko. Czasu mało, a i ludzie w tych parszywych czasach niepewni. Ale za to ci trzej to profesjonaliści.
Evans zagryzła wargę, za mało by obsadzić naraz obie mety.
- Dobra. Podeśle wam obydwa namiary, wpierw sprawdźcie jeden, potem drugi. Nie rozdzielajcie się, miejscówki są chronione.
- Nie mamy zamiaru. Chce pomóc Diego, ale nie zamierzam za niego ginąc.
- Słusznie. Jak uda się wam go odnaleźć żywego obiecuje niezłą premię, możesz przekazać swoim chłopakom.
- Przekaże. Dobra jedziemy na Bronx, a ty daj namiary. Ciao.
- Powodzenia –
tyle zdążyła powiedzieć nim się rozłączył. Na holofon przesłała mu oba możliwe adresy w kolejności alfabetycznej. Wysłała także umówioną wiadomość do Madsena z trzema pozostałymi adresami i krótką notką.
„Na już sprawdzonej mecie R. i F. znaleźli dziewczynę w typie Newt. Była półprzytomna i więziona w klatce.”
Wnioski, że na pozostałych także są przetrzymywani ludzie niech Terrence wysunie sobie sam.

- Jesteśmy na miejscu. Motel klasa minus jeden. Życzysz sobie jeszcze towarzystwo? –
Pico zatrzymał wóz z głośnym piskiem opon.
- A masz blanta?
- Się rozumie.
- To chodź.

Wdrapała się z jego pomocą do kolejnego obskurnego pokoju, których już za wiele widziała w ostatnich dniach. Kumpel Roya trzymając ją w pasie co rusz sobie pozwalał na zjazd ręki na tyłek, ale Jack nie komentowała. Należało mu się coś za pomoc.

Przyjęła podanego jej jointa i zaciągnęła się głęboko. Chyba już opary w aucie lekko ją wzięły, ale dopiero teraz poczuła tą miła falę relaksacyjną. Nie paliła od czasów studiów przerzucając się na mocniejsze rzeczy, dlatego teraz marihuana zadziałała ze zdwojoną siłą. Nie zamierzała jednak palić więcej: miała w planach się odstresować i rozluźnić, nie zamulić do imentu.

Między drugą a trzecią wykonała umówiony telefon do Ann.
- Hej, możesz rozmawiać?
- Tak.

- Dobra, ja zawęziłam poszukiwania do Bronxu, wysyłam tam kilku znajomych, pozostałe adresy i tak podrzucę Madsenowi. A jak wam mija nocka?
- Felipa i Ed namierzyli jeszcze jeden adres. Chcemy go sprawdzić.
- To powodzenia życzę. - Jack zawahała się wyraźnie. Ale jakoś nie czuła potrzeby wypytywania o szczegóły - Postarajcie się wszyscy nie zginąć, w końcu mamy jeszcze sprzęt do opylenia, a ja nie mam pojęcia gdzie go pochowaliście. Pieniądze w tej robocie rozchodzą się błyskawicznie.
Ostatnie słowo wypowiedziała tonem dosyć żartobliwym. Najwyraźniej zawężenie miejsca poszukiwań Diego poprawiło jej nastrój.
- Odezwijcie się jak skończycie, powinnam być pod telefonem. Paraliż powoli mija, więc z nieprzesadnie skomplikowanymi zabiegami powinnam też dać radę, jakoś, jeśli tylko coś będzie potrzebne.
- Dobrze. Jeśli będę w stanie odezwę się. Teraz na wszelki wypadek wyłączę holofon. Też życzę ci powodzenia w ratowaniu Diego.
- Dzięki. I Ann... nie chce zabrzmieć przesadnie gruboskórnie, ale po tym jak Felipa zniszczyła swój holofon mam namiar tylko na ciebie. Jakbyś mogła mi podać ewentualne namiary na pozostałych. Na wszelki wypadek tylko.
- Wybacz, ale to nie jest moja decyzja. Dam im jednak twój numer. Tyle mogę zrobić.
- Jasne. I jeśli chcą niech prześlą swoje numery. Tylko tyle.
- Oczywiście.
- To jeszcze raz powodzenia. Niech cokolwiek w co wierzycie będzie z wami.

Rozmowa krótka i konkretna jak zawsze z Ferrick. Dla Jack była to zaleta, nie lubiła pitolenia.
- Co teraz robimy blondi? – Pico popatrzył na nią badawczo.
- Czekamy. To znaczy ja czekam. Ty się możesz zwinąć i dzięki wielkie za pomoc. Jakbyś kiedyś potrzebował pomocy to służę.
- Mogłabyś mi posłużyć w innym zakresie. Ale jak nie to trudno, robiłem to by mieć czystą kartę z Royem. Luzik, jesteśmy kwita.
Evans skinęła głową na znak zrozumienia i wyciągnęła się na łóżku. Blant stanowczo mógł pomóc jej przerwać nerwówkę następnych godzin. A jak nie wyjdzie, a jak Diego zginie to już wiedziała co zrobi.
Spojrzała na holofon i na wiadomość od człowieka Moresa.
 
Nadiana jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172