Wątek: Wybrańcy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2013, 00:48   #16
WiecznyStudent
 
Reputacja: 1 WiecznyStudent jest na bardzo dobrej drodzeWiecznyStudent jest na bardzo dobrej drodzeWiecznyStudent jest na bardzo dobrej drodzeWiecznyStudent jest na bardzo dobrej drodzeWiecznyStudent jest na bardzo dobrej drodzeWiecznyStudent jest na bardzo dobrej drodzeWiecznyStudent jest na bardzo dobrej drodzeWiecznyStudent jest na bardzo dobrej drodzeWiecznyStudent jest na bardzo dobrej drodze
Wielka rzesza sług Chaosu koczowała wokół malutkiej wioski Przystań Bogów już od kilku tygodni. Takie natężenie wrogich do siebie stronnictw w tak długim okresie czasu nie mogło wróżyć nic dobrego. Codziennie dochodziło do sporów, potyczek, a nawet pomniejszych rzezi, kiedy napięcie osiągało zenit ale w końcu taka jest natura Chaosu. Przetrwają tylko najsilniejsi. W końcu pewnego dnia wszystko się uspokoiło. Z wyspy świątynnej przyszedł Strażnik. Postać zakuta w zbroję, nie noszącą żadnych znaków, bez zdobień, wydawała się najzwyklejszą zbroją zrobioną z prostej płyty ale tak nie było. Twarzy jego nikt nie mógł ujrzeć, gdyż zakrywała ją maska o otworach na oczy usta. Każdy mu ustępował z drogi, aż do obozu księcia Sigvalda. Strażnik chciał się tam z kimś spotkać.

Aslandir
Co w tym czasie działo się w obozie wyznawców Slaanesha? Od kiedy Aslandir pokonał wojownika Khornea minął już niecały tydzień, a jego nowopoznani towarzysze do tej pory nie skończyli świętować tego wydarzenia. Jedli, pili, zażywali substancji, które w większości regionów cywilizowanego świata są zakazane ale przede wszystkim ten czas był jedną, wielką, nieustającą orgią, której książę Sigvald był przodownikiem. Wydawał się niezmordowany w sztuce miłosnej, co zapewniała mu na pewno łaska Pana Rozkoszy, no i pewnej substancji, która przedłużała możliwość jego działania zapewne. Nie dość że otaczał go zawsze wianuszek najpiękniejszych kobiet, jakie można by było sobie wyobrazić, to nie przepuszczał nawet demonetkom. Nowy nabytek w jego świcie, elfi czarodziej Aslandir cieszył się tu też całkiem sporym powodzeniem ale jego ulubienicą została mroczna elfka o imieniu Aloarai. Co tu dużo mówić, Aslandir do tej pory nie wiedział że można się chędożyć na tyle sposobów, a ona znała je chyba wszystkie. Że też pomyśleć że kiedyś marzyła o tym żeby zostać poślubiona Khainowi i być dziewicą do końca życia, a teraz jej elficki partner miał na plecach wiele śladów po jej uwielbieniu dla nowego boga.
W obozie Księcia Chaosu, Pana rozkoszy, Wielkiego Deprawatora czas zdawał się nie mieć znaczenia ale teraz ten właśnie czas postanowił przyjść po kogoś pod postacią Strażnika. Wszedł do namiotu niemal niezauważony. Kobieta, która zobaczyła nowego gościa przestała robić sobie samej dobrze i wstała patrząc na niego zalotnie. Chwilę później leżała na ziemi bez życia ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Strażnik podszedł do Aslandira i powiedział:
-Udaj się do chaty wodza wioski i czekaj na pozostałych- nie czekając na reakcje elfa wyszedł.

Viktor Fusch
Gladiator od chwili kiedy przybył do Przystani Bogów musiał się wystrzegać podstępnej demonicy, dwa razy nawet się zdarzyło że grabieżcy należący do kultu Slaanesha zagrozili jego życiu ale sobie z tym jakoś poradził. Teraz przebywał w części obozu, którą zajmowali ludzie maga, który uratował mu życie. Jego słudzy byli przeważnie bardzo zmutowanymi wojownikami, a wielu z nich dodatkowo znało arkana magii ale wszyscy potrafili tak samo bezlitośnie zabijać, kiedy było to potrzebne. Od czasu kiedy Viktor dotknął kryształowej kuli czuł potrzebę by zrobić to ponownie, być może ona odpowiedziałaby mu na liczne pytania, które kłębiły się w jego głowie, a poza tym czyż to nie było cudowne uczucie, kiedy można wznieść się ponad świat i podejrzeć każdy jego zakątek? Namiot właściciela tego przedmiotu jakby na złość zniknął, a on sam nie pojawiał się przez wiele dni. To było strasznie irytujące.
Kiedy gladiator siedział przy ognisku wraz z kilkoma wojownikami Chaosu i oglądał dar, który dostał od maga, podeszła tajemnicza postać i powiedziała do niego:
- Udaj się do chaty wodza wioski i czekaj na pozostałych.

Garat Moon
Garat znalazł nowych przyjaciół, chociaż słowo ‘’przyjaciel’’ to powiedziane trochę na wyrost. Na każdym kroku Sokai, jedyny grabieżca, który znał język ludzi z Imperium, wypominał słabość południowców i starał się jak może aby doprowadzić nowego do szału. Sam jednak mało w niego nie popadł, kiedy Kadahan kazał mu uczyć Moona języka Kurgan. Przez chwile Nawe się zdawało że rzuci się zabić swego wodza, jednak w porę się opamiętał. Zar Dolgan stracił tamtego pamiętnego dnia jednego z dwóch ulubionych wnuków, ten drugi, Brago, jednak zbytnio się nie przejął śmiercią starszego i bardziej lubianego brata, wręcz przeciwnie, cieszył się i z okazji tamtej radosnej chwili postanowił dać w prezencie jedną ze swoich niewolnic Garatowi, którą ten miał sobie wybrać. Sokai skomentował to w zwykły dla niego i niewyszukany, sarkastyczny sposób, że kobieta dostała kobietę.
Pewnego dnia, którego któryś z kurańskich wodzów rzucił wyzwanie Kadahanowi i oczywiście zginął z oszczepem w płucach zwiększając jego drużynę o trzydziestu trzech jeźdźców, przyszedł Strażnik. Podszedł do Garata Moona i powiedział:
- Udaj się do chaty wodza wioski i czekaj na pozostałych.

Aver
Nowi ‘’rekruci’’ Avera powiedzieli wszystko co widzieli i co przeszli. Pochodzili z plemienia Hastlingów, jednak już dwa lata wynajmowali swe ostrza dla norsmeńskich jarlów, którzy zwykli prowadzić swoje spory w polu. Łupili i plądrowali także północne ziemie kislevitów oraz tamtejsze karawany, jednak ich wódz usłyszał że wielka horda horda zbiera zbiera się w Przystani Bogów, więc miał nadzieję na wielką inwazję na Praag, jak to w przeszłości bywało i postanowił przyjechać tutaj i czekać na rozwój wydarzeń.
Słysząc pogłoski o wielkim wojowniku z plemienia Kulów, który jednym ciosem powalił innego wodza, siedmiu wolnych jeźdźców z różnych plemion przyłączyło się do Avera i razem czekali na to co miało nastąpić. Jednak kiedy to miało nastąpić i przede wszystkim co? Odpowiedź pojawiła się pewnego dnia, kiedy do ogniska Avera podszedł Strażnik i powiedział nie zważając na godność wodza:
- Udaj się do chaty wodza wioski i czekaj na pozostałych- po czym odwrócił się nie okazując mu szacunku plecami i poszedł.

Aldebrad Rabe
Warunki w obozie były okropne, a jedzenie tego stanu nie poprawiało, często było nadgniłe, a czasami nawet po mięsie chodziły robaki, które jakimś cudem akceptowały panujące tu zimno. Nawet koń rycerza był niespokojny, a kiedy jego właściciel zobaczył czym go tu karmią się nie dziwił. Od nurg litów inni trzymali się jak najdalej, nie chcąc im się narazić, nawet słudzy Khornea żadko pojawiali się w pobliżu aby jak to mieli w zwyczaju którego zabić i złożyć jego czaszkę w ofierze swemu bogu. Dziwne, skoro byli tacy uprzejmi dla każdego, kto się otwarcie nie odnosił do nich wrogo. Wszędzie było brudno, śmierdziało, a czasami Rabe widział jak co po niektórzy grzebią w kupach łajna. Heinrich, mutant, który go powitał w obozie co dzień przychodził do niego z Puszkiem na smyczy, który obwąchał już w jego namiocie każdy kąt i nie raz oznaczył terytorium. Tematy rozmów towarzyskich najczęściej schodziły na to jak rycerz się czuje i jakie są teraz muchy w Imperium, bo tutaj pojawiały się tylko na dwa miesiące w roku. Pewnego dnia taką pogawędkę przerwał wchodząc do namiotu Strażnik i powiedział do rycerza:
- Udaj się do chaty wodza wioski i czekaj na pozostałych.

Albjorn
Twardzi wyznawcy Khornea. Tacy właśnie byli Żelaźni, grabieżcy Khornea i zwykli przypominać o tym innym co dzień. Kiedy nastawał czas, wódz nakazywał iść swoim ludziom w głąb obozu, gdzie ci wyszukiwali łatwych albo trudnych ofiar. Khornea to nie obchodziła, miała być to po prostu kolejna czaszka do jego tronu. Po zakończonej robocie zwykli siadać dookoła ogniska i chwalić się swoimi zdobyczami, a także narzekać na południowe plemiona z Norski, które stawały się powoli tak słabe jak niewolnicy z Imperium, czy Bretonii. Zaczęli nawet cenić towarzystwo albinosa, który zawsze znajdował na podorędziu jakąś historię wojenną albo o bohaterach, tak miłych Wielkiemu Rzeźnikowi, jak Sveni Karlson, Snori Drewniana Noga, czy Valkia Krwawa, królowa dziewica Aeslingów, która pokonała potężnego demona Slaanesha i została oblubienicą Pana Czaszek. Podobno, kiedy wielki wojownik padał zabierając ze sobą niezliczoną ilość wrogów, Valkia zstępowała z niebios, na swoich czarno-czerwonych, nietoperzych skrzydłach i mocą Khornea nakazywała aby taki wybraniec powstał z martwych i dokonywał dalszych rzezi na cześć swojego Boga Krwi.
Pewnego, obfitującego w liczne czaski, dnia przyszła dziwna postać, w której jarl od razu rozpoznał Strażnika. Zwrócił się do Albjorna i powiedział:
- Udaj się do chaty wodza wioski i czekaj na pozostałych.

Lomors
Jak by tu opisać wygląd elfa? Wysoka istota o długich, spiczastych uszach, ostrych rysach twarzy, dumnych ustach i szlachetnym, wiecznie zadartym w górę nosie. W przypadku Lomorsa nic się z tego nie zgadzało. No może oprócz uszu. Ten elf nie miał po prostu twarzy! Brak nosa, ust, i nawet rysów. Nic! Jak takie coś mogło jeść, jak widzieć, czuć zapach, oddychać? Widocznie jakoś sobie z tym radził.
Po wielu dniach pieszej wędrówki przez lasy, góry i maleńkie, umocnione wioski, wreszcie doszedł wraz z towarzyszem do Przystani Bogów. Pewnie by zapłakał na ten piękny widok, jednak nie miał oczu, z których mogłyby wyciec łzy. Wreszcie doszli do celu.
Po wejściu do środka, elf nawet wśród mutantów był dziwny, kiedy ich mijał spotykał się z nieprzyjaznymi spojrzeniami i szeptami za plecami. Pierwszą osobą, która odezwała się do niego wprost był Strażnik:
- Udaj się do chaty wodza wioski i czekaj na pozostałych, jesteś ostatni, więc chodź za mną, ty wyznawco Nurgla zostań tutaj.

Vunar
Wygnaniec. Rzadko zdarza się że nim jest kapłan zaklinacz, krasno ludzkiego bóstwa Hassutha ale Vunarowi to się przydażyło. Za co? On dobrze wiedział i nie śpieszyło mu się aby to rozgłaszać światu. Wypędzili go precz ze świętej twierdzy, dali pięciu strażników, z czego ostało się czterech wojowników i kazali iść do Przystani Bogów, gdzie miał pomóc odkupić winy pomagając siedmiu wybrańcom. Parszywy los. Według map mieli jeszcze przed sobą dzień drogi do miejsca przeznaczenia, a teraz musieli rozbić ognisko na lodzie, który skuwał Zamarznięte Morze. Arcykapłan nawet nie raczył wspomnieć na czym ma polegać pomoc, powiedział tylko że ma zrobić wszystko co każe Strażnik, kimkolwiek on jest. To mu się bardzo nie podobało.

Gustav Eisenberg
Gustav rzucił łuk i padł na twarz prosto w śnieg przed przepiękną kobietą stojącą przed nim.
-Nie jestem tą za którą mnie bierzesz- odrzekła- nie jestem Myrmidią.
-Więc ktoś ty?- spytał powoli wstając na kolana.
-Jestem kimś, kto nie pozwoli aby narodziło się nowe zagrożenie, aby zaraza się znowu nie rozprzestrzeniła. Ponad sto lat temu na tych ziemiach pojawił się człowiek z Imperium, templariusz Sigmara, łowca czarownic. Został wybrany przez Strażnika, zaś moja poprzedniczka miała go powstrzymać. Zawiodła. Teraz następna inwazja na Stary Świat jest nieunikniona ale mój zakon poprzysiągł że usunie potencjalnych przywódców następnej.
-O co chodzi? Ja nic o tym nie wiem!
-Ale idziesz za tajemniczym głosem, który kazał ci tu się znaleźć. Mam racje?
-T… tak- niechętnie przyznał mężczyzna.
-Nie możesz tego zrobić, bo inaczej świat zatrzęsie się w posadach, a ty będziesz tego winny!
-Więc co mam robić? Ten głos mi mówi te rzeczy, nawet w tej chwili po prostu wyje mi w głowie!
Kobieta położyła dłoń na jego czole, które było rozpalone, powiedziała kilka słów i rzekła:
-Chodź za mną. Musimy znaleźć sojuszników.
 
__________________
Epicka i mroczna przygoda na Północy w świecie Warhammera. Na chwałę Mrocznym Potęgom! http://lastinn.info/sesje-rpg-warham...-wybrancy.html

Ostatnio edytowane przez WiecznyStudent : 20-01-2013 o 01:05.
WiecznyStudent jest offline